
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Poprzednie opowiadania z serii:
– Inanis I: http://www.fantastyka.pl/4,8634.html
– Inanis II: http://www.fantastyka.pl/4,8643.html
– Inanis III: http://www.fantastyka.pl/4,8803.html
Tekst ten nie nawiązuje bezpośrednio do żadnego innego, ale niektóre informacje o świecie akcji z poprzednich opowiadań na pewno ułatwią zrozumienie go.
Oni się chowają. Kryją się przed pustynią, jak zwierzęta. Nawet to paskudne miejsce, które obrali sobie za siedzibę, trafnie nazwali Norą. Nie należało nigdy tam przychodzić. Mężczyzna ma stawiać czoło przeciwnościom, a nie kulić ogon. Powinieneś był o tym wiedzieć.
Wybacz, ojcze.
Pustynia to szaleństwo. Możesz albo z nim walczyć, albo patrzeć, jak cię pochłania. Cokolwiek powiedzą innego, będą to tylko kłamstwa i złudzenia.
Minęło już tyle czasu, lecz ciągle słyszę jego głos takim, jakim był wtedy. Na początku dodawał mi otuchy. Wyobrażałem sobie, że jeśli tylko będę podążał za udzielanym przezeń wskazówkami, to odnajdę wreszcie drogę, że to wszystko kiedyś się skończy. Z czasem stał się jedynie przyczyną dalszego cierpienia, katuszy zadawanych przeze mnie samemu sobie. Mój wewnętrzny głos rozsądku odział się w ton nieodróżnialny od tego, który kiedyś nauczył mnie co dobre, a co złe. Gdy się odzywa, nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, jak bardzo grzeszną ścieżkę obrałem. Nawet przez chwilę nie pozwala mi zapomnieć. Mój ból jest nieprzerwany, wieczny, niczym ten świat, przez który wędruję.
Przedtem wszystko było prostsze. „Głos rozsądku”? W naszej wiosce kogoś, kto słyszał obce słowa w swojej głowie, wysyłaliśmy poza jej granice. Pustynia to szaleństwo, więc tam jest miejsce szaleńców. Tutaj poznałem tak wiele nowych idei…
Bluźnierstwa. Nie tego cię uczyłem.
Wiem. Nie chciałem kwestionować tego, czego się od ciebie dowiedziałem. Lecz żyjąc tutaj miałem szansę zrozumieć to, o czym nawet ty nie mogłeś wiedzieć.
Wydaje mi się, że ciągle wierzę. Zabawne. Jeślibym prawdziwie ufał, to skąd by się brały moje wątpliwości? Zanim znalazłem się w Inanisie nigdy ich nie miałem.
Wtedy, przedtem, zanim. Oddzielanie przeszłości od tego, co teraz, to kolejny odruch, który wyniosłem z Nory. Każdego z nich żałuję, lecz mimo tego nie potrafię się pozbyć. Skoro wiem, że są świadectwem przyjęcia przeze mnie prawdy na temat tego świata, to czy mógłbym na powrót uwierzyć w coś zgoła odwrotnego? Kiedyś…
Nie czynisz nic, czego nie próbowano by dokonać już wcześniej, synu. Przekonanie, że szersza wiedza pozwala lepiej spojrzeć na kwestie podstawowe, dostosowywanie religii do nauki, czy wreszcie próba syntezy kilku wiar, naginanie własnej postawy do zaobserwowanej u innych – to wszystko są stare herezje i grzechy. Tego dnia musiałeś oddać się pustyni.
Tego dnia, ja…
Pamiętam jej uśmiech. Było cieplej niż zwykle. O tej porze roku kobiety mogły już nosić lżejsze ubrania, bowiem wszyscy mężczyźni, którzy nie mieli jeszcze żon i dzieci, wyruszali poza wioskę, by ją odciążyć podczas tych trudnych miesięcy. Młodzicy szli jako pierwsi. Przyjęło się, by w ten sposób odznaczali się podczas swojej inicjacji.
Nie było ustalonej daty, od której pozwalano na zdjęcie szat humud, jednak zwyczajem było, aby nie robić tego, nim wyruszą chłopcy. Na ceremonii pożegnania, gdy razem z innymi opuszczałem wioskę, tylko ona jedna to uczyniła. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jakie szepty musiała potem znosić. Cała wioska patrzyła się na nią. Zwłaszcza my, którzy mieliśmy długo nie ujrzeć kobiety, nie mogliśmy oderwać od niej wzroku.
A ona spoglądała na mnie.
To nie wróci. Zhańbiłeś swoje imię. Oddałeś się pustyni.
Tutaj wszystko wydaje się być takie wypaczone. Nawet pustkowia Inanisa są inne już na pierwszy rzut oka. Płaskie, niemal idealnie gładkie, pogrążone w wiecznej nocy.
Z jakiegoś powodu pojawiają się tu żywe istoty. Nauczono mnie, że z pustynią można walczyć lub się przed nią chować. To było proste i prawdziwe. Ludzie stawali do starcia. Zwierzęta się kryły.
W tym przeklętym miejscu nikt nie stara się stawiać czoło pustyni. Życie zna się tylko na jednym – próbuje za wszelką cenę przetrwać.
Zresztą większość z nich pochodzi z zupełnie innych krain. Niektórzy ludzie nigdy nie doświadczyli suszy. Nie spotkałem również nikogo, kto słyszałby o naszej drodze. Czy można od nich oczekiwać, że uwierzą, gdy opowiem im o prawdzie?
Jest tylko jeden świat. Kto nie postępuje zgodnie z jedyną ścieżką, jest szaleńcem.
Gdy przemierzałem pustkowia wokół mojej wioski, nic nie pozostawało bez ruchu. Powietrze poruszało się, wiatr przemieszczał kamyczki i drobinki piasku, gdzieniegdzie przemykały szczelinami gady i robactwo, dzień i noc zamieniały się miejscami w nieustannym cyklu, gwiazdy powoli zmieniały pozycję na niebie. Tu nic takiego nie zachodzi. Tylko ja się starzeję.
Dokładne określenie upływającego czasu pozostaje niemożliwe, lecz musiały minąć jakieś dwie dekady od momentu, gdy tu trafiłem. Niedawno znalazłem lusterko. Wyglądam starzej, niż kiedyś mój ojciec.
Oczywiście, nie tylko ludzie tu trafiają. Są też zwierzęta i bestie… Czasem rośliny, a jeszcze rzadziej przedmioty. A także sny oraz wspomnienia.
W Norze uczą tego każdego. Im wyższą świadomością dysponuje dana istota, tym większa szansa, że pojawi się w Inanisie. Dodatkowo większość zostaje przeniesiona w pobliże tej osady. Wydaje się ona być ulokowana w pewnego rodzaju centrum tego świata, ale co tu jest skutkiem, a co przyczyną – nikt nie był w stanie udzielić mi odpowiedzi.
Ludzie są niebezpieczni. Zwierzęta są niebezpieczne. Rośliny bywają niebezpieczne, przedmioty także.
Spotkanie innego podróżnika to rzadkość. Poza Norą ciężko jest kogokolwiek znaleźć, więc nie mogą mi zagrozić, choć teoretycznie na pustkowiach nie obowiązuje Prawo. Reszty można unikać, choć czasem trzeba zapolować, by mieć czym się pożywić. Nieczęsto, gdy ma się szczęście, na swojej drodze znajdzie się padlinę. Szczególnie łatwo jest trzymać się z dala od dużych potworów, gdyż ze względu na brak osłon dostrzeżenie ich z daleka nie sprawia trudności. Jednak nawet takie działania nie gwarantują bezpieczeństwa. Kiedyś natrafiłem na niewielkie, skrzydlate zwierzę. Nie uciekało, sądziłem więc, że jest nielotem, albo nie może wzbić się w powietrze ze względu na ranę. Ono jednak zaatakowało. I okazało się jadowite. Jadowity ptak!
Gdyby udało mi się kiedykolwiek wrócić, mógłbym opowiedzieć tę historię pozostałym…
Przedmioty też nie zawsze będą leżeć bezczynnie. Raz przypadkiem aktywowałem jakieś mechanizmy obronne i straciłem dwa palce. Od tamtego czasu podchodzę tylko do tego, co wygląda znajomo.
Najgroźniejsze są jednak sny i wspomnienia. Nie wiem, dlaczego się tu pojawiają. Chyba niewiele osób mogłoby poszczycić się znajomością odpowiedzi na to pytanie. Najłatwiej trafić na nie daleko od Nory, głęboko na pustkowiach. Będziesz wiedział, że zbliżyłeś się do snu, mówili, jeżeli zauważysz osobliwe fenomeny: doświadczysz deja vu, albo inaczej niż zwykle zadziała grawitacja. Gdy tak się stanie – uciekaj. Uciekaj, bo jeśli choć raz dostaniesz się do snu, już nigdy nie będziesz mógł być do końca pewien, że naprawdę go opuściłeś.
Wspomnienia to loteria. Możesz trafić na dom. Będzie cię kusić miła atmosfera, wygodne łóżko takie jak to, w którym kiedyś spałeś, śmiejący się ludzie – muzyka tak rzadko słyszana w tym świecie. A potem przerażony będziesz obserwować płomienie zbliżające się do twojej twarzy, nie mogąc się poruszyć, ponieważ żywot tamtego człowieka zakończył się w pożarze.
Powinienem wierzyć, że to tylko moje szaleństwo. Świat, taki jak ten, może być jedynie wytworem obłąkanego umysłu. Uznać, iż tego dnia oddałem się pustyni, a teraz cierpię za swoje grzechy – lecz jeśli zmienię swoje postępowanie, dostąpię łaski powrotu.
Wyszliśmy poza wioskę, każdy w inną stronę. Miałem pewność, że sobie poradzę. Coś tak prostego jak uśmiech dziewczyny skutecznie dodało mi wiary w siebie. Ale byłem też doskonale przygotowany. Nigdy nie zwątpiłem we właściwą ścieżkę, rozterki mnie omijały. Doskonale potrafiłem naśladować wszystkie czynności wykonywane przez dorosłych.
Chciałem dokonać czegoś, by mnie pokochała. Teraz wiem, że nie musiałem się starać: wszystko, czego pragnąłem, miałem już w zasięgu ręki. Wystarczyło, bym wrócił o czasie i stał się dobrym mężem. Ostatecznie jedynie złamałem jej serce. Lecz byłem wtedy tylko chłopcem, który pragnął sprawić, żeby wszyscy, a szczególnie jego ojciec i wybranka, patrzyli na niego z podziwem.
I zrobiłem coś strasznie głupiego. Wybrałem kierunek, którego każdy unikał, który budził strach wśród mieszkańców wioski. Nie było tam oaz czy innych osad, brakowało nawet robactwa, a piasek pod nogami z każdym krokiem stawał się coraz cieplejszy.
Mówiono, że za najgorętszą skałą i najwyższą wydmą znajdowało się wspaniałe miejsce. Cudowne, ukryte przed ludzkim wzrokiem od tysiącleci, gdzie pod dostatkiem znajdowało się wody i zwierzyny. Legenda głosiła, iż plaże jeziora złożone były z tysięcy małych klejnotów. Gdybym zabrał ze sobą choćby garść w drogę powrotną, nasza wioska mogłaby handlować czymś więcej, niźli tylko suszonym gnojem i skórami kóz.
Byłem tak bardzo zapatrzony w swoje możliwości, a jednocześnie tak głęboko wierzyłem w prawdziwość tej baśni, że ciągle parłem naprzód. Nawet wtedy, gdy brak zapasów zaczynał dawać się we znaki, nawet gdy wiedziałem, że jeśli nie zawrócę wkrótce, to nie starczy mi sił i wody, by uczynić to w ogóle. Nawet, kiedy częściej już upadałem niż szedłem, próbowałem się czołgać, wstawać ostatkiem sił.
Aż wreszcie nadszedł ten moment, kiedy już nie byłem w stanie się podnieść. Nie było miejsca na moim ciele, które nie byłoby spalone. Jakbym się nie ułożył, jedną stronę parzyło z nieba słońce, drugą rozgrzany piasek. Próbowałem płakać, wyć, lecz zasuszone gardło i oczy nie chciały nic z siebie wydusić. Bolało mnie wszystko, ale powoli przestawałem to odczuwać.
Lecz nawet w tamtym upiornym momencie ciągle byłem przeświadczony, że oto znajduję się na owej skale i pozostała mi już tylko ostatnia wydma, a zaraz za nią odnajdę w końcu cudowne jezioro.
Oczy odmówiły mi posłuszeństwa od blasku słońca, nie zauważyłem więc zmiany, która nadeszła. Poczułem jedynie chłód zastępujący wszechobecne gorąco. Świadomość powróciła do mnie w pełni, po chwili także cierpienie. Myślałem, że to już koniec – zresztą szok termiczny w istocie o mało co mnie nie zabił – ale w rzeczywistości znalazłem się jedynie w tym świecie. Na kolejnej, tym razem straszniejszej pustyni do przejścia.
Czy oszalałem? Czy to tylko moje przedagonalne majaki, rozciągnięte w czasie do niebotycznych wymiarów? A może to czyściec, gdzie odpowiadam za swoje grzechy, nim dostąpię zbawienia? Pragnę wierzyć, że tak w istocie jest, ale nie potrafię. Zbyt wiele się nauczyłem. Sensu nabrało dla mnie rozwiązanie, w którym ścieżka mojej wioski jest tylko jedną z licznych odpowiedzi na podstawowe pytania.
Pustynia to szaleństwo. Nie sposób temu zaprzeczyć. Już w przeszłości widywałem ludzi, którzy spędzili na niej zbyt wiele czasu. Prorocy wszakże wychodzili ze swoich wiosek i wracali po latach jeszcze silniejsi, lecz można ich było spotkać jedynie w świętych księgach i bajaniach starców. Aż tak silna wola była niedostępna zwykłym ludziom.
Istniały trzy powody, dla których ktoś mógł nie wrócić z wyprawy. Trzy grzechy. Jeżeli zawiodły jego umiejętności, nie był wystarczająco pobożny i cierpliwy, aby dobrze się ich wyuczyć. Wioska traciła tylko najsłabszy element, który mógł przynieść jej więcej szkód niż pożytku. Jeżeli spotkał swój los z ręki lwa lub węża, znaczyło to, że za jego nieznane innym grzechy bóg zesłał bestię, która miała go ukarać. On bowiem wie o wszystkim. I wreszcie, jeżeli pustynia złamała mu wolę, to znaczy, że jego miejsce było właśnie na niej.
Nikt więc nie wylewał publicznie łez po tych, którzy nie trafiali z powrotem do wioski pod koniec suchej pory. Jakie by nie było wyjaśnienie, i tak nie zasługiwali na to, aby powrócić. Czy mój ojciec żałował? Na pewno nie przy ludziach. Pewnie w samotności dawał upust swojemu rozgoryczeniu i smutkowi. Być może nawet w tajemnicy próbował mnie odnaleźć. Czasem tak myślę i to dodaje mi otuchy. Jednak znając go, równie dobrze mógłbym uznać, że po prostu się mnie wyparł jako szaleńca. Do tego właśnie usiłuje przekonać mnie jego głos w mojej głowie. A ona…?
Nie potrafię tego dłużej znieść. Staram się żyć jednocześnie w dwóch światach i w obydwu tracę coraz więcej. Jeżeli bowiem to jedyna droga mówi prawdę, to tylko coraz mocniej pogrążam się w swoim szaleństwie. Gdybym zaś w istocie znajdował się w świecie poza światem, tak niegościnnym dla życia, jak to tylko możliwe – w Inanisie – to od początku obrałem złą ścieżkę, za wszelką cenę uczepiwszy się tego, co pozostało mi z mojego Źródła.
Niektórzy nie wytrzymują życia tutaj. Sporej części wystarczają wizyty u Handlarza, ale on oferuje jedynie złudzenia. Nieliczni odchodzą daleko na pustkowia, szukając snów. Podobno gdy człowiek bardzo stara się coś wyśnić, to istnieje duża szansa na osiągnięcie sukcesu. Oni już nie wracają. Poddają się pustyni. Szaleńcy.
Ale to tylko jeden z dwóch światów, na granicy których się znalazłem. W tym drugim po prostu chcą wrócić do swojej przeszłości. Otrzymać wybaczenie, czy chociaż doznać zrozumienia od tych, których kochali. I których zawiedli…
Nie powinienem tego dłużej przed sobą ukrywać. Jestem już dalej od Nory, niż kiedykolwiek do tej pory. Jednak nie natrafiłem jeszcze na żaden ze snów. Kończą mi się zapasy, a pewnie będę musiał przejść parę kolejnych dni. Jednak tym razem nie mogę się poddać. Muszę przejść aż za najgorętszą skałę i najwyższą wydmę.
Nawet w tym momencie jestem rozdarty. Nie ma końca wątpliwościom. Czy idąc tam grzeszę, dając się ponieść obłąkaniu? Czy też wreszcie, po tylu latach, jestem w stanie spojrzeć prosto w oczy pustyni?
Nawet mój głos rozsądku milczy na ten temat.
Im dłużej przemierzam pustynię, tym lepiej zaczynam rozumieć tych ludzi z Nory. Gdyby nie kryli się przed nią pod ziemią, musieliby się przemieszczać. Niewielu z nich potrafiłoby znieść to, czego doświadczam. Choć wiem, jak duży dystans pokonałem, to otoczenie wcale nie ulega zmianom. Tak jakbym wcale nie przebył setek mil, a postawił ledwie parę kroków.
Powoli tracę siły. Powinienem udać się na spoczynek, jednak wcale się nie zatrzymuję. Jak długo jeszcze idę? Godzinę? Dwie? Odmierzanie czasu jest równie niemożliwe, co odległości. Wreszcie upadam. Mógłbym jeszcze podążać naprzód przez chwilę, dopóki nie straciłbym przytomności. Jednak muszę jeszcze resztką sił odprawić modlitwę. Powinienem czynić to o zmierzchu, jednak oczywiście nie mam takiej możliwości, więc robię to przed snem.
Po tych wszystkich latach ciągle jeszcze się modlę. I po tym, co one ze sobą przyniosły.
Odrętwiałe kończyny nie są już w stanie się poruszyć, ale spuchnięte wargi bezbłędnie wyszeptują wyryte w pamięci słowa. Później od razu zasypiam. Poczucie wykonanego zadania ułatwia świadomości odpłynięcie.
Budzi mnie szum płynącej wody. Podnoszę się powoli. Zbyt gwałtowne ruchy mogłyby spowodować bolesne kurcze wyczerpanych mięśni. Rozglądam się i w zasięgu wzroku nie widzę nic, co odbiegałoby od normy. Halucynacje? W większości przewijających się w opowieściach opisów pustynnych omamów pojawia się ten życiodajny płyn. A może wreszcie udało mi się dotrzeć na miejsce?
Piasek porusza się za moimi plecami. Czyżby… kroki?
– Halucynacje? Bredzisz. – Poznaję ten głos. Towarzyszył mi przecież przez cały ten czas. – To tylko kolejne bluźnierstwo, które tutaj poznałeś. Ktoś, kto widzi nieistniejące rzeczy, jest szalony. Nie można wyróżniać rodzajów obłąkania, bo w ostateczności zawsze prowadzi to akceptacji niektórych z nich. Powiesz sobie wreszcie: a co takie halucynacje komukolwiek szkodzą? Niech je sobie ma, zostawmy go w spokoju. I zejdziesz z drogi.
– Ojcze!
Oddałeś się pustyni, synu. Tak bardzo mi wstyd. Przez to, że muszę na ciebie patrzeć, dokładasz tylko kolejnych cierpień starcowi.
Na pierwszy rzut oka wygląda tak samo, jak kiedyś. Jego postawa zupełnie się nie zmieniła, przywodzi na myśl siłę i autorytet. Jednak twarz… Stare kobiety mówiły, że mężczyzna starzeje się nie przez lata, a troski. Czy on naprawdę aż tak bardzo to przeżył?
– Nie cieszysz się, że mnie widzisz? – pytam.
– A czego się spodziewałeś? Że z ulgą będę patrzył, jak rzucasz mi się w ramiona? Domyślasz się, ile przez ciebie wycierpiałem? Wszyscy młodzi wracali. Każdego dnia kolejna matka i ojciec mieli powód do radości. Wierzyłem w ciebie. Mówiłem wszystkim, że na pewno zjawisz się ostatni. Robiłem to z dumą! Później zaczęli przychodzić dorośli mężczyźni. Byłem zadowolony, choć zaskoczony twoją ambicją, ale pojawiły się także wątpliwości. Aż wreszcie w wiosce znalazł się niemal komplet tych, co wyruszyli i zaczęła się chłodniejsza pora. Przybyli wszyscy poza tobą.
Mogę tylko stać i milczeć. Wmawiam sobie, że to przez zaschnięte gardło i wysuszone usta.
– Szukałem cię potem. Przez cały kolejny rok próbowałem cię odnaleźć. Mówiłem sobie, że na pewno się gdzieś ukryłeś, stchórzyłeś przed pustynią. Odwiedziłem wszystkie wioski w pobliżu, każdą znaną mi jaskinię i oazę. Tak bardzo chciałem… – zachłysnął się. Zauważam, że płacze, choć jego twarz pozostaje nieporuszona. – Ochroniłbym cię przed wioską! Nawet, gdyby się okazało, że zszedłeś z drogi. Już dawno straciłem dumę, która mogłaby mnie przed tym powstrzymywać. Ale ciebie nigdzie nie było. Jak mogłeś mi to zrobić?
– Nie próbowałem się ukryć.
– Wiem! Inni znaleźli niektóre elementy twojego wyposażenia. Kierunek, w którym się udałeś, stał się oczywisty. Dlaczego właśnie ten? To była jawna głupota, brawura! Tylko szaleniec by tam poszedł, tak mówili w wiosce. Oddałeś się pustyni i udałeś się w samo jej serce, uznali. Ale gdybyś jeszcze wtedy wrócił… Nawet szalony…
Pierwszy raz otacza mnie taka cisza. Zabawne, bo w tym świecie jest ona wszechobecna. Czy tak jest tylko teraz, czy też dopiero dane mi jest spostrzec, ile smutku niesie w sobie ten jego element?
– Chciałem udać się w tamtą stronę, żeby cię odnaleźć – mówił z zacięciem. Uspokoił się nieco. – Nie miałeś prawa przeżyć tak długo. Nie było szans, żebym cię uratował. A także na to, żebym samemu powrócił. Ostatecznie powstrzymała mnie świadomość, że twoja matka i młodsze rodzeństwo nie poradziliby sobie. Nie tylko z przetrwaniem. Wioska zapewne odwróciłaby się od nich – rodziny szaleńców. Musiałem zostać, a jednocześnie pragnąłem wyruszyć. Nigdy przedtem nie byłem tak rozdarty. A teraz ośmielasz się szukać wybaczenia? Zrozumienia? Pogrążasz się w swoim obłąkaniu, synu. Nigdy ich nie otrzymasz. Nigdy…
Nie jestem w stanie dłużej ustać. Być może ze zmęczenia… Być może.
Nagle czuję ciepło rozlewające się po moim ciele. Po raz pierwszy od tak wielu lat widzę słońce. Nie niesie ze sobą cierpienia, rozgrzewając przywykłe do chłodu członki. W powietrzu daje się wyczuć świeższą nutę. Nie przypomina już zupełnie tego pustego, bezwonnego czegoś, czym oddychałem w Inanisie. Zaciągam się tym zapachem natury mocno, do bólu.
Czyjeś ramiona otulają mnie, gdy upadam, jednak nie dostrzegam postaci. Znajduje się za mną; stoi albo kuca – ciężko mi powiedzieć. Delikatne ręce należą do kobiety. Widać po nich, że nie jest już najmłodsza, tak samo, jak i ja. Zmuszam moje spierzchnięte wargi do szeptu.
– Chciałem wrócić do ciebie…
– Wiem. Odpocznij. Teraz już po wszystkim. Nie możemy nic już zmienić.
– Nie nienawidzisz mnie?
– Z początku, owszem – mówi łagodnie. – Ale uczucia dziewczyny są gwałtowne i krótkie. Taka była zarówno moja miłość, jak i wściekłość. Ostatecznie nie mieliśmy nawet okazji dobrze się poznać, prawda? Teraz widzisz, że w porównaniu do innych kultur nasza bardzo ogranicza kontakty pomiędzy dwoma płciami. Miałam raczej pewne wyobrażenie o tobie, które kochałam, nie ciebie samego. Byłeś silny, odważny, lepszy od innych chłopców w niemal wszystkim, co robiłeś. Inne dziewczyny z wioski też cię pragnęły. Mimo to byłam pewna, że wybierzesz właśnie mnie. Jednak tak się nie stało… – W jej słowach słychać delikatny smutek.
– Nie jesteś na mnie o to zła?
– Nie, głuptasie. – Czuję, jak jej dłoń zagłębiła się w mojej czuprynie. Gest jest kojący. – Nie jestem. Byłam. Ciągle się jeszcze z tym nie pogodziłam, kiedy ktoś inny poprosił rodziców o moją rękę. Ale okazał się delikatnym, mądrym człowiekiem. Teraz to on jest dla mnie wszystkim. Mamy dzieci. Najstarsza jest córka, ale zaraz po niej urodziłam syna. Niedługo wyruszy na swoją pierwszą wyprawę.
– Więc nie jestem ci potrzebny? – Jest to pocieszające i druzgocące zarazem.
– Wiesz, czasem ciągle myślę o tym, jak by nam było razem. Chyba każdy lubi zastanowić się raz na jakiś czas, co by było, gdyby jego życie potoczyło się jednak inaczej. Ale nie zaryzykowałabym odmiany, jest mi dobrze z mężem. Żałuję ciebie, ale już nie kocham. Zabawne, nie sądzisz? Kiedyś wyczekiwałam tego momentu, kiedy wreszcie pozwolą nam spędzać razem czas. Na tyle tematów chciałam z tobą porozmawiać. Teraz muszę już iść. Moja rodzina czeka.
– Zaczekaj, proszę. Zostań ze mną jeszcze chwilę.
– Nie mogę. Zresztą ostatecznie i tak jestem tylko częścią tego snu. Zjawiłam się tu, ponieważ tego pragnąłeś.
– Więc musisz wiedzieć, co mnie teraz czeka! Boję się. Proszę…
– Nie mogę.
Głos powoli zamiera, lecz słyszę jeszcze znacznie cichsze:
– Nie chcę…
Wszystko się zmienia. Tak jak wtedy pierwszym i z początku jedynym wrażeniem był chłód, tak teraz pali mnie wszechobecne słońce. Przybrało na sile i widzę je nawet z zamkniętymi oczami – cienkie powieki nie stanowią wystarczającej bariery. Chłód piasku momentalnie zamienił się w żar. Tam, gdzie zasłaniam go własnym cieniem, dotyk jest znośny. Jednak już na obrzeżach styczność jest bolesna. Staram się umieścić swoje ciało w takiej pozycji, żeby cierpieć jak najmniej, jednak tylko obsypuję się przy tym nowymi porcjami gorących drobinek.
Ale nie jestem tu po to, żeby bezczynnie leżeć. Czekałem na tę chwilę dwadzieścia lat. Muszę się podnieść.
Jestem silniejszy niż wtedy. Przez długi czas stawiałem czoło pustyni. Dam radę zrobić jeszcze parę kroków.
Jest jaśniej, niż to pamiętam. Moje oczy odzwyczaiły się od światła. Właściwie uniemożliwia mi to korzystanie ze wzroku.
Zataczając się, podchodzę pod ogromną wydmę. Nigdy nie widziałem tak wielkiej masy piachu w jednym miejscu. Ale muszę ją pokonać.
Stopy i ręce zapadają się w suchym, sypkim materiale. Ten zaś osypując się ściąga mnie z powrotem na dół. Nie zamierzam się poddać. Szarpię się, rzucam się do przodu. Słońce mam teraz z boku i za plecami. Jestem nawet w stanie otworzyć oczy, ale z tego powodu piasek jest jeszcze gorętszy, niż ten na płaskiej powierzchni. Czuję, jak skóra nurzających się w nim członków pokrywa się bąblami.
Ale jestem silny. Podołam.
Wreszcie ostatnim rzutem dostaję się na szczyt. Poniosła mnie determinacja i źle wymierzyłem odległość. Spadam na drugą stronę razem z niewielką lawiną piasku.
Wydma jest tak duża, że leżę w jej cieniu. Nie wiem, czy mogę to nazwać ulgą. Wbrew mojej woli odjęcie przyczyny poparzeń sprawiło, że z wielką szczegółowością odczuwam każde źródło bólu. Moje ciało jest tak strasznie sponiewierane. Nie jestem w stanie nawet wyć.
Ale mogę patrzeć. Za najwyższą wydmą rozciąga się tylko dalsza pustynia.
Nie potrafię wstać, ale nie zsunąłem się aż na sam jej spód, więc widzę to dokładnie, bez oślepiającego słońca w zasięgu wzroku.
– Dlaczego…?
Ledwo co chrypię. Gardło też odmawia posłuszeństwa.
– Dlaczego nic tu nie znalazłeś? – Nie potrafię określić kierunku, z którego pochodzi głos. – Cóż, można by uznać, że od początku podążałeś za kłamstwem, mrzonką. Takie bajki są czymś typowym. Ludzie lubią wierzyć, że ich stan posiadania nie zależy od nich samych, ani też od czystego przypadku. Z jednej strony wmawiają sobie, że mogliby mieć więcej, gdyby nie celowe działania złych sił. Z drugiej, że kiedyś zostaną wynagrodzeni – za nic. Ot, ludowa sprawiedliwość. Oczywiście, nie mogłeś mieć o tym pojęcia jako chłopiec. Nie jesteś ani pierwszą, ani też ostatnią ofiarą przesądów.
– Kim…?
– Kim jestem? Nie poznajesz? Broda, laska, pokutna szata, zdarte sandały… – Teraz dopiero dostrzegam mojego towarzysza. Zdaje się, że przebywanie tak daleko na pustyni nie męczy go zupełnie. Jego postawa świadczy o sile, której mi zabrakło.
– Pro… Prorok? Który…?
– Chyba nawet sam o tym nie wiem. Wydawać by się mogło, że jestem syntezą wszystkich znanych tobie świętych, archetypem.
– Umieram. – Pragnę by to odmienił, choć wiem, że nie może mi w żaden sposób pomóc.
– Wiem. Nie jestem w stanie nic z tym zrobić – potwierdza to. Jego słowa są ostre, ale w głosie nie słychać pogardy. – Pustynia to test dla wytrwałości. Nie przeszedłeś go. Zaczekam tu razem z tobą, a później udam się w dalszą drogę. Nie zapominaj, że jestem tylko częścią snu. Już się z niego nie obudzisz, więc twój koniec będzie także moim.
– Dlaczego…?
– Kolejne niedokończone zdanie, ha? Musisz wyrażać się jaśniej, chłopcze. Gdybym nie wiedział, o co zamierzasz spytać, mógłbym się nie domyślić. – Prorok staje nade mną i mogę spojrzeć w jego twarz. W oczach starca nie ma źrenic ani tęczówek. – Dlaczego się tu pojawiłem? Cóż, nie jestem w tych sprawach ekspertem, wszak niewiele czasu spędziłem w otoczeniu ludzi, ale wydaje mi się, że drzemie w tobie od lat olbrzymie poczucie winy. Z jakiego innego powodu miałbyś dotrzeć do tego miejsca tylko po to, by paść i konać? Prawdopodobnie potrzebujesz autorytetu, by znaleźć dla tych autodestrukcyjnych tendencji jakieś uzasadnienie…
Mam tyle niezadanych pytań, a nie potrafię wydusić z siebie ani jednego słowa.
– Widzę, że już sobie dłużej nie porozmawiamy. W takim razie pora na mnie. Zresztą o czym miałbym mówić z szaleńcem?
Zniknął, a ja leżę dalej. Umieram. Raz po raz tracę na chwilę przytomność, by potem znów ją odzyskać. Nie odczuwam mijającego czasu. Zastanawiam się, czy mogłem zrobić coś lepiej. Czy na końcu udało mi się obrać właściwą drogę.
Ci, którzy podążają za snami, nie wracają już więcej. Lecz jak mógłbym zrezygnować z tej ostatniej szansy wiedząc, że ona w ogóle istnieje?
Tyle spraw potrzebuję jeszcze przemyśleć, zanim umrę. Co mam sądzić o moim życiu? Jakie mieć zdanie o tym, co mi się udało i czego nie dałem rady dokonać? Chciałbym wiedzieć. Być może wtedy znalazłbym wreszcie ukojenie. Jednak myśli mi się plączą i urywają. Daję się ponieść wspomnieniom. Przeżywanie ich po raz kolejny nie wymaga ode mnie wysiłku.
Część jest przyjemna, część przykra. Ostatecznie, nie mam na co narzekać. Zanim trafiłem tutaj, moje życie było dobre.
Bardzo wielu rzeczy żałuję. Najbardziej jej uśmiechu, że nie mogłem zobaczyć go już nigdy więcej. Ani doświadczyć tego, co mogło się między nami narodzić.
Nawet teraz, ciągle go pamiętam. Ten dzień…
Zima 2011
Komentarz: kolejne, po dwójce, ze starszych opowiadań. Stosunkowo krótkie. Przechodzę powoli do tekstów głębiej osadzonych w świecie, które już raczej nie tłumaczą jego fenomenów, tak jak robiły to pierwsze trzy. Zasadaniczą większość z nich będą stanowiły pojedyncze opowiadania, takie jak powyższe, powiązane ze sobą tylko miejscem akcji, choć zdarzą się też i takie, które będą nawiązywać do innych. Jak łatwo się domyślić, najwięcej miejsca dostaną Som z Blaszakiem. O nich właśnie będzie piątka, którą dziś jeszcze tutaj wrzucę.
Oczywiście mam nadzieję, że się podobało,
Issander
Nauczono mnie, że z pustynią można walczyć lub się chować. -- znaczy: chować się z pustynią?
...nikt nie stara się stawiać czoła pustyni. -- poprawniej - stawiać czoło pustyni. Dalej nie czytałem, bo zaraz Walking Dead na Foxie.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)