
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Mężczyzna i jego robot przemierzali pustynię. Nie byli sami. Zachowując dystans – trochę dla komfortu, a trochę dlatego, że ciężko dotrzymać kroku istotom o wiele większym od siebie – podążał za nimi drobny, ciemny kształt. Światło gwiazd ujawniłoby jego obecność jedynie najbystrzejszym oczom.
Z pewnością znaleźliby się tacy, którzy ucieszyliby się z okazji pobycia przez pewien czas kotem. Jeszcze więcej osób byłoby wdzięcznych losowi za możliwość przemiany w wampira. Będąc zarówno jednym, jak i drugim, Mi miałaby na ten temat wiele do powiedzenia – to jest, gdyby tylko potrafiła mówić.
Nie dane jej było dorosnąć. Nie dorównywała przez to wielkością zwykłym kotom oraz posiadała miękką, puchatą sierść. Te atrybuty sprawiały, że wyglądała cudownie uroczo. Na pewno ułatwiłyby jej życie w każdym normalnym miejscu, lecz tu, gdzie się znalazła, mało który człowiek był skłonny do zachwycania się jej urokiem. Na pustyni o wiele większe prawdopodobieństwo miało zjawienie się zagrożenia.
Kotce udało się jednak przetrwać. A pewien czas temu podjęła decyzję, by towarzyszyć w wędrówce człowiekowi. Lubiła go i wiedziała, że nie pozwoli jej skrzywdzić. To wystarczało, by była spokojna.
Pierwszy Zmysł pozwalał jej wyczuwać jego intencje, choć nie tak dobrze, jak zwierząt jej rodzaju. Szukał czegoś – niczego konkretnego. Podróżował poprzez pustynię, by znaleźć pożywienie, lub coś, co mógłby wymienić na nie u innego człowieka. Tego drugiego zachowania nie rozumiała jednak zbyt dobrze.
Dla niej także spotkania na pustkowiach były istotne, choć nie aż tak. Częściej bowiem napotykali coś, co zwracało na siebie jej uwagę, niż mężczyzny. Czasem nawet w ogóle nie zauważał, że coś znalazła.
Tym razem Mi bawiła się z karaluchem, trącając go łapką. Wyczuwała przerażenie istotki, mniejszej nawet od niej. Miała z tym problemy, bo jej myśli były znacznie prymitywniejsze i trudniejsze do przyswojenia, niż te pochodzące od innych kotów, czy choćby nawet i ludzi. Przewróciła go odnóżami do góry, ale podniósł się po chwili szamotaniny i wystartował pędem w beznadziejnej próbie ucieczki. Kotka wiedziała, że żyjątko nie ogarnia umysłem sytuacji, w jakiej się znalazło. Dla niego liczyło się tylko zagrożenie oraz instynkt, nakazujący czym prędzej się oddalić. Mi w ramach zabawy udała, że gwałtowny ruch może być dla niej zagrożeniem i odskoczyła szybko. Zorientowała się przy tym, że coraz słabiej wyczuwa obecność człowieka. Zakończyła harce, wbijając kły w ofiarę i wysysając, co tylko była w stanie.
Nie bała się zostawać sama. Większe drapieżniki mogłyby ją dostrzec dopiero wtedy, gdy zbliżyłyby się na niewielki dystans. Pierwszy Zmysł ostrzegłby ją przed tym wystarczająco wcześnie. Jeśli jednak straciłaby więcej czasu, musiałaby nadrobić utraconą odległość – a na jej króciutkich łapkach szybki marsz nie należał do najprostszych zadań i zwyczajnie ją męczył.
To, że była mała, miało także swoje zalety. Na przykład na razie nie będzie musiała się zatrzymywać. Nawet nędzny karaluch był dla niej wystarczającym posiłkiem na dłuższy okres.
***
Wrak był doskonale widoczny. Już z daleka zwrócił na siebie uwagę podróżnych. W pobliżu nie znajdował się żaden brzeg, żaden akwen. Nie mogło ich tam być. W tym świecie przyzwyczajenie się do podobnych zjawisk nie zajmowało długo. Kto nie był w stanie się zaadaptować, nie mógł ich wykorzystać, a to ostatecznie mogło się skończyć tylko w jeden sposób.
– Wygląda na jakiś kuter rybacki, czy coś – trochę stwierdził, a trochę zapytał Som. Jedyne statki, na których pokładzie kiedykolwiek się znalazł, pozostawały zacumowane do brzegu. – Obejdź go dookoła – zwrócił się do towarzyszącej mu maszyny – coś może leżeć w pobliżu.
Samemu wdrapał się do wejścia pod pokład.
– Dobrze – odparł Blaszak metalicznym, bezbarwnym głosem, po czym przystąpił do wykonywania polecenia.
Dla Mi robot był zagadką. Nie przepadała za nim, jak za wszystkim, czego do końca nie pojmowała. Pierwszym Zmysłem wyczuwała go niewiele gorzej od mężczyzny. Jednak dla Drugiego – który pozwalał jej dostrzegać ciepło krwi pulsującej we wszystkich istotach – był równie martwy, co pustynia naokoło.
Kotkę drażnił ten dysonans. Dodatkowo rozumiała, że dla człowieka maszyna miała większą wartość, niż ona sama, choć był to dla niej przejaw głupoty z jego strony. W relacji między dwójką swoich towarzyszy Mi wyczuwała jeszcze jakiś głębszy ton, którego nazwanie pozostawało poza jej możliwościami.
Kotka także zainteresowała się wrakiem i dołączyła do poszukiwań. Bycie blisko tej sterty drewna napełniało je nozdrza przyjemną, rybią wonią, która choć delikatna, była jednak wciąż wyczuwalna. Powietrze Inanisa było martwe dla zapachów, zdawało się je wysysać, dopóki nie pozostawało po nich jedynie wspomnienie. Kuter musiał pojawić się na pustyni niedawno, bo dało się jeszcze cokolwiek wywąchać. Wewnątrz było jednak jeszcze coś, co skupiało na sobie jej uwagę. Coś, z czym jeszcze nigdy się nie spotkała, a co tylko ona zdawała się wyczuwać. Zaciekawiona, podeszła bliżej, by zbadać tę niespodziankę.
– Prawie nic tam nie ma – oznajmił człowiek, gdy zakończył swoją wizytę w środku kadłuba. – Trochę sieci, które mogą się przydać, ale reszta to rupiecie.
– Statek musiał zatonąć, nim przeniosło go tutaj – skwitował Blaszak. – A co z drewnem? Moglibyśmy go trochę zabrać.
– Do tego niezbędna byłaby jakaś piła. Poza tym aż tak nisko nie upadliśmy. Żyjemy z trochę bardziej wartościowych… – Przerwał, gdy dochodzące z poziomu gruntu hałasy przybrały na sile. – Głupi kot! Belkami się nie najesz.
Mi w istocie szarpała się ze sporą drzazgą, próbując ją wyrwać z dna statku.
– To co robimy? – zapytał robot, ignorując zwierzę.
– Nie powinniśmy być daleko od najbliższej Wieży. Zajdziemy tam i damy im znać o wraku. Pewnie nam to jakoś wynagrodzą – dodał bez większego entuzjazmu. Za takie informacje rzadko otrzymywało się więcej niż posiłek.
Mi została z tyłu, nadal mocując się z kawałkiem drewna. Rozumiała, że mężczyzna był zawiedziony tym, co napotkał na pustyni. Ona także. Drugi Zmysł mówił jej, że w drewnie kryje się wiele soczystych robaków, lecz zupełnie nie była w stanie się do nich dobrać. Powoli umierały, wyciągnięte na powietrze. Mimo to miały w sobie jeszcze dość życia, by wcisnąć się głęboko w wydrążone przez siebie kanały, poza zasięg jej języka i pazurów.
Wreszcie poddała się, zrezygnowana. Człowiek najwyraźniej nie miał zamiaru zaczekać, aż jej się uda.
Tym razem to Blaszak trzymał się z daleka. Mi rozpoznawała w jego konstrukcji jeden z tych materiałów, które szybko i mocno się nagrzewają. Pierwszy Zmysł szeptał jej, że choć robot nie był w stanie odczuwać przyjemności, jaką dawało ognisko, to zazdrościł jej bliskości, w jakiej znalazła się z człowiekiem. Przy okazji zorientowała się, że, gdy liżąc łapkę przewróciła się na plecy, nieopatrznie oparła się o jego nogę.
Bezczynne leżenie zaczynało ją już trochę nudzić, gdy wyczuła zbliżającą się obcą obecność – w samą porę. Oddaliła się w jej kierunku. Ogień działał jak wabik na rozmaite istoty z pustkowi, dlatego raczej nie ryzykowano rozpalania go na dłużej. Tym razem był to pełzacz, znacznie większy niż jej typowe ofiary. Mógł nawet dorównywać jej wagą. Coraz lepiej wyczuwała umysł intruza. Nie przywiódł go tu głód, lecz potrzeba ogrzania się – wszechobecne zimno pustyni było dlań paraliżujące i wkrótce by go zabiło.
Jedno zbadanie powietrza językiem wystarczyło, by zarejestrował jej obecność. Zasyczał ostrzegawczo, podnosząc przy tym przednią część swojego podłużnego ciała, by wyglądać groźniej. Jednak taki pokaz nie mógł zniechęcić ciekawskiego kociątka. Do tej pory nie spotkała jeszcze podobnej istoty. Powoli, acz systematycznie, zbliżała się do intruza. Sprawdzała, na ile może sobie pozwolić, nim gad zaatakuje w obronie. Czuł się zagrożony i co rusz badał sytuację – Mi z zaskoczeniem odkryła, że dysponuje on czymś do złudzenia zbliżonym do jej Drugiego Zmysłu.
Wreszcie dystans zmniejszył się na tyle, że doszło do zwarcia. Kotka doskoczyła, wbijając kły w ciało przeciwnika i drapiąc jego łuskowatą skórę. Jednak kiedy już miała rozluźnić uścisk i skupić się na spijaniu jego płynów, ten wykręcił się spod jej chwytu i oplótł mocno. Nie spodziewała się tego – choć nie przestała się w niego wgryzać, manewr pełzacza z powodzeniem skrępował jej łapki. Odruchowo spróbowała się wydostać, ale po każdym szarpnięciu uścisk na jej ciele stawał się jeszcze silniejszy. Zaczynała mieć problemy z zaczerpnięciem oddechu.
Nawet pochwycona nie wątpiła w to, że uda się jej zwyciężyć, lecz powoli górę brały pierwotne instynkty. Wkrótce powinien zacząć działać jad, ale będąc duszona i tak poddawała się panice. Miotała się na wszystkie strony, co w ogóle nie polepszało jej sytuacji. Traciła siły.
Coś podniosło zarówno ją, jak i gada. Po chwili zalała ją gęsta ciecz. Ciągle przerażona, nie zwróciła uwagi na to, że to właśnie jej niedoszły posiłek oblepił jej sierść. Spróbowała się wyrwać. Chwyt momentalnie się rozluźnił i upadła na grunt. Odskoczyła. Dopiero teraz zaczynała orientować się w tym, co zaszło.
Jej nieudolne próby uwolnienia się musiały zaalarmować człowieka, a jednocześnie zająć ją na tyle, że nie dostrzegła jego przyjścia. A teraz jej przeciwnik leżał obok, pozbawiony głowy. Prychnęła, niezadowolona z faktu, że ktoś przeszkodził jej w polowaniu. A także z tego, że cała była umazana posoką. Odeszła z powrotem do ogniska, by w spokoju zająć się zlizywaniem jej z sierści.
– Nie ma za co – rzucił w przestrzeń mężczyzna. Podniósł drgające jeszcze ciało gada na wysokość oczu. – Ugh! – skrzywił się.
– W niektórych miejscach pieczone węże są lokalnym przysmakiem – pocieszył go Blaszak, podjeżdżając bliżej.
– Ta. Dowolna organiczna materia gdzieś nim jest. – Som wrócił do ogniska i zaczął przygotowywać posiłek. – Za stary już jestem, żeby się przyzwyczaić…
Wiosna 2013
Komentarz: dopiero co napisałem opowiadanie na ponad pięćdziesiąć stron (a może i sześćdziesiąt? Ciężko powiedzieć, czekają mnie jeszcze poprawki, podczas których objętość moich tekstów zazwyczaj się zwiększa). Jednak tak jak przed głównym daniem pora na przystawki, tak zdecydowałem się na razie wrzucić tę oto miniaturę (długą, ale jednak miniaturę).
Jest ona wynikiem prostego pomysłu, by w jednym z tekstów poświęcić więcej uwagi najmniejszej z trójki głównych bohaterów, której w dłuższych opowiadaniach przeznaczone jest najmniej stron. Tu opisane są trzy lekko powiązane ze sobą, krótkie sytuacje, w których jest postacią pierwszoplanową. Pokazują one jej podejście do towarzyszy, nietypowe zdolności, przygody i zmagania – które choć odbywają się w mniejszej skali, to potrafią, mam nadzieję, zaciekawić.
Linki do pozostałych opowiadań
– Inanis I: Człowiek i jego robot
Gdy zbiorę wszystko do kupy, to opowiadanie będzie się nazywało Inanis VI: Kot.
Mam nadzieję, że się podobało,
Issander
Jako właścicel dwóch sierściuchów tekst przeczytałem z zaciekawieniem, zwłaszcza, że zaczełem od komentarza odautorskiego. :P
Fajne... ale brakuje mi jakiejś pointy. Mocnego stempla, który przypięczętowął by panujące między trójką relacje. Ale to tylko takie moje odczucie.
Pozdrawiam.
/ᐠ。ꞈ。ᐟ\
Cóż. Som, który jest antybohaterem i normalnie by się do tego nie palił, ratuje ją przed wężem. I to mimo tego że w jego obietnicy (fakt, w tym opowiadaniu nie ma o tym ani słowa) była mowa jedynie o chronieniu Mi przed ludźmi, bo podobno na pustyni potrafi sama o siebie zadbać. Ale rozumiem, że chodzi tu raczej o odczucie. No i ktoś, kto nie czytał poprzednich, raczej by się nie zorientował, że to takie istotne :)
ironiczny podpis
No i własnie tego nie wiedziałem. Teraz jest bardziej klarownie, ale tak jak wspomniałeś, osoba kótra nie czytała poprzenich cześci może odnieść podobe do mojego wrażenie. :)
Pzdr.
/ᐠ。ꞈ。ᐟ\
Kolejny miły dodatek do Inanisowej biblioteczki. Czytało się przyjemnie. Jak zwykle.
Nie tłumacz rzeczy oczywistych :)
Dawaj to długie opowiadanie.
Infundybuła chronosynklastyczna
Issandrze, nie przeczytałem Twojego opowiadania, więc pytanie jest z gatunku bezczelnych, ale: czemu właściwie zatytułowałeś je z angielska?
Nie daję rady - z różnych przyczyn - czytać takich długich (i wieloczęściowych) tekstów, więc z żalem sobie i ten odpuszczę, ale byłbym wdzięczny za odpowiedź.
Tekst nie jest wieloczęściowy, ale kolejne opowiadania dzieją się w tym samym uniwersum i często pojawiają się w nich ci sami bohaterowie (trójka z powyższego częściej od pozostałych).
A co do kwestii tytułu: właśiwym odpowiednikiem czasownika encounter byłoby napotkać, ale rzeczownika utworzonego od tego słowa raczej się nie słyszy. "Spotkania" brzmiałyby nieźle (i to słowo przewija się kilka razy w tekście), ale nie pasowało mi do tego, co chciałem mieć w tytule. W skrócie: w języku polskim nie ma odpowiedniego słowa.
ironiczny podpis
Dodam, że tytuły poprzednich opowiadań technicznie są po łacinie (inanis = pustka), ale nikt się nie czepiał :)
ironiczny podpis
Dzięki za wyjaśnienie - ja akurat nie lubię. Ale to tylko ja:)
Kurczę, kiedyś muszę znaleźć parę godzin wolnego i przeczytać te wszystkie fajne, wysoko oceniane długaśne utwory. Pozdrawiam:)
Całkiem nieźle napisane opowiadanie, ale konstrukcja niektórych zdań sprawia, że musiałam je czytać dwu- trzykrotnie, by dobrze zrozumieć, co Autor miał na myśli, a i tak do końca nie jestem pewna, czy to mi się udało. Np. zdanie: Na pustyni o wiele większe prawdopodobieństwo miało zjawienie się zagrożenia. Ja napisałabym: Na pustyni istniało o wiele większe prawdopodobieństwo pojawienie się zagrożenia. Takich zdań jest kilka.
Cieszę się, że bohaterem jest Kot. W opowiadaniach, moim zdaniem, może występować dowolna ilość Kotów. ;-)
„…a trochę dlatego, że ciężko dotrzymać kroku istotom o wiele większym od siebie…” –– Ciężkie jest coś, co dużo waży. Ja napisałabym: …a trochę dlatego, że trudno/niełatwo dotrzymać kroku istotom o wiele większym od siebie…
„Częściej bowiem napotykali coś, co zwracało na siebie jej uwagę, niż mężczyzny”.
–– Ja napisałabym: Częściej bowiem napotykali coś, co zwracało na siebie jej uwagę, nie mężczyzny. Albo: Napotykali bowiem coś, co częściej zwracało na siebie uwagę jej, niż mężczyzny.
„Tym razem Mi bawiła się z karaluchem…” –– Tym razem Mi bawiła się karaluchem…
Myślę, że karaluch wcale nie bawił się z Mi. ;-)
„…a na jej króciutkich łapkach szybki marsz nie należał do najprostszych zadań i zwyczajnie ją męczył”. –– A może: …a szybki marsz na króciutkich łapkach nie należał do najprostszych zadań i zwyczajnie ją męczył.
„W tym świecie przyzwyczajenie się do podobnych zjawisk nie zajmowało długo”.
–– Ja napisałabym: W tym świecie, przyzwyczajenie się do podobnych zjawisk nie trwało długo. Lub: W tym świecie, przyzwyczajenie się do podobnych zjawisk nie zajmowało dużo czasu.
„Samemu wdrapał się do wejścia pod pokład”. –– Sam wdrapał się do wejścia pod pokład.
Pozdrawiam.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Niestety mam tendencję do przedłużania i komplikowania zdań. Usilnie z nią walczę. Gdy jeszcze za dzieciaka próbowałem cokolwiek pisać, częstokroć zdarzało się tak, że jedno zdanie = jeden akapit.
ironiczny podpis
Dlaczego: zwracało jej / jego uwagę? Przyciągało, myślę, lepiej się komponuje, wpasowuje w kontekst, ponieważ zwracanie uwagi mocno kojarzy się właśnie ze zwróceniem komuś uwagi, że na przykład dobrze / źle zrobił, itp. Lub zwróceniem swojej uwagi na coś, kogoś. Celowym i świadomym.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)