Drzwi do pokoju 308 w niespecjalnie renomowanym hotelu Asstoria nie wyróżniały się niczym szczególnym. Obiektywnie rzecz biorąc. Bo inni widzieli tu tylko kawał metalowo – plastikowego laminatu, mającego wzorem i kolorem udawać mahoniowe drewno. Dla mnie natomiast…
Wierzcie lub nie, ale czułem się jak MacGyver, stojący przed gwiezdnymi wrotami. Albo jak jakiś astronauta–pionier, gotów by wśliznąć się w ciasny otwór włazu swej ogromnej, potężnej rakiety, zatonąć w miękkim fotelu pośród rozmaitych ekranów, wskaźników, guzików i joysticków, a potem czekać w napięciu aż zakończy się odliczanie, a strzelista maszyna plunie ogniem i poniesie mnie w górę, hen, ku przygodzie… Jak Gagarina jakiegoś. Albo tego, jak mu tam, Louisa Armstronga…
Okej, może troszkę przesadzam. Ale każdy, będąc na moim miejscu, dałby się ponieść dramatyzmowi chwili. Albowiem tam, za tymi oto drzwiami, wewnątrz najzwyklejszego na świecie hotelowego pokoju, czekał na mnie kosmita. To znaczy, kosmitka. I to jaka…
Nie, nie robię sobie jaj. Jestem poważny jak Grób Nieznanego Żołnierza. Fakty są takie, że to ja i tylko ja, spośród wszystkich ludzi na świecie… No, właściwie to moja małżonka też… Zostaliśmy wybrani, by godnie reprezentować cały nasz wspaniały gatunek. W teście miłości, o ile dobrze zrozumiałem naszych pozaziemskich wizytatorów. Chodzi o jakiś akces do Niezwykle Ważnej Międzyplanetarnej Organizacji O Charakterze Polityczno–Seksualnym, czy co tam… Nie wiem, zapytajcie żony. Wstyd się przyznać, ale przestałem słuchać w momencie, gdy dotarło do mnie, że oto będę musiał przelecieć ufoludka. Ba, jeszcze należy jak najlepiej, w czasie owego przelatywania, wypaść. Pokazać, że my, Homo Sapiens, nie wypadliśmy Darwinowi spod ogona i w kwestiach intymnych igraszek byle E.T. nam nie podskoczy. Bo to od mojego, to znaczy naszego (wciąż zapominam, że ślubna też bierze udział w seksteście)… Występu… Zależeć może przyszłość Ludzkości! Nie mówiąc o honorze.
I co, szczęki opadły? Dziwicie się teraz emocjom, co targały mną tak szaleńczo? Ha, jakaż to odpowiedzialność! Jakie brzemię spoczywało na mych… No niezupełnie barkach. A potem? Wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy… Co tam odcisk buta w księżycowym pyle, w porównaniu ze śladem, który ja po sobie zostawię! Co prawda, gipsowy odlew będzie wyglądał mniej dostojnie…
Uff, zaczynam pieprzyć farmazony. Z pewnością nie możecie doczekać się, hmmmm… Zasadniczej części historii. Zatem do rzeczy.
Małżonka zniknęła za drzwiami numer 305 dosłownie chwilę temu. Gdzieś pośród kwiatów słonecznej łąki mego uniesienia, złowrogo zabrzęczał szerszeń zazdrości. Miałem cichą nadzieję, że ślubna nie będzie bawić się jakoś… Szczególnie nieziemsko i cudownie. Wszak nie o folgowanie chuciom tu idzie. Nie tylko.
Do dzieła więc, Conanie mocarny, gotuj swój miecz stalowy. Wziąłem głęboki wdech i zdecydowanie przekroczyłem próg kosmicznego gniazdka rozkoszy.
Wnętrze wyglądało raczej typowo. Beżowe ściany, brązowy dywan, jakaś ława, dwa proste fotele. No i oczywiście łóżko, rozmiarów lotniskowca. Była tam też ona. Moja ekstraterrestrialna kochanka. Wysoka blondynka, oczy jak bławatki, usta jak czerwony tulipan, pełne arbuzy piersi i krągłe biodra, oraz długaśne nogi o mocnych udach. Niczym ucieleśnienie mokrych snów chłopców z Hitlerjugend. Zamiast praktycznego, acz wcale seksownego kombinezonu, który zapamiętałem z naszego poprzedniego spotkania, miała na sobie klasyczną bieliznę, składającą się z całej masy koronek, cieniutkich paseczków, siateczek, tasiemek, pończoszek oraz innych, zwiewnych i przewiewnych elementów, które mają za zadanie raczej uwupuklić i wyeksponować, niż osłonić. Obrazu dopełniały oczywiście szpilki. Wysokie jak windy orbitalne.
Tutaj pragnę przeprosić bieliźnianych purystów za czerstwość opisu – fachowe nazwy części intymnej garderoby jakoś nigdy nie potrafiły zbyt długo zagrzać miejsca w mym światłym umyśle. Mimo dość regularnego przypominania mi ich przez kochaną małżonkę.
Ale o czym to ja… Aha. Moja kosmitka. Stała przede mną uśmiechając się, przybrawszy jednoznacznie zachęcającą pozę. Niby wszystko cacy, seksownie i pociągająco, ale… Nie chodzi o to, że duże blondyny niekoniecznie mieściły się w płynnych i szerokich granicach tak zwanego “mojego typu”. Po prostu gwiezdna laska wyglądała, jakby ktoś tam, w odległej galaktyce, namalował obraz “Kobieta ziemska, piękna i rozwiązła”. Mając za wzór głównie stare, amerykańskie pornole. Te wysokobudżetowe.
Przełknąłem głośno ślinę.
– Może się czegoś napijemy? – zasugerowałem w ramach powitania.
– A czy nie lepiej od razu przejść do rzeczy, mój cieplutki wojowniku?
Rozstawiła szerzej nogi, wyprostowała plecy, eksponując swoje atrybuty. Słodkie wypukłości sutków napięły ażurowy materiał stanika, zza skąpych majteczek wyjrzały pojedyncze, jasne włoski. Dłoń o długich, czerwonych paznokciach leniwie błądziła wokół zagłębienia pępka.
Coś drgnęło. Delikatne mrowienie głęboko w podbrzuszu. Niestety, to za mało.
No co się dziwicie? Miałem stresa. Niecodziennie człowiek staje przed sposobnością puknięcia ufoludki. Nawet, jeśli wygląda jak Jenna Jameson. Poza tym mogę się założyć, że Han Solo też miał pietra, gdy jego Sokół pierwszy raz wchodził w nadświetlną.
– Usiądź sobie wygodnie. Należy ci się solidna rozgrzewka.
Głos miała głęboki, lekko zachrypnięty. Na pewno świetnie śpiewa – przemknęła mi przez głowę bezsensowna myśl. Staniczek opadł, uwolnione krągłości zafalowały niepokojąco. O dziwo, mej uwadze nie umknął fakt, iż seksowny bibelocik wyparował w kontakcie z podłogą.
Jeeeezuuu! A jeśli NIE PODOŁAM?! Taki wstyd! I to przed całą galaktyką! Przecież kosmitka może się obrazić, jej kumple Ziemię najechać w odwecie, palić, rabować i gwałcić… Na co ja się, kurwa, porywam?
Uff… Klapnąłem ciężko na ogromne łóżko. Zapach i dotyk miękkiej pościeli spowodował jednak, że atak paniki minął. Zacząłem powoli odzyskiwać równowagę. I rezon. Dosyć rozklejania się! Człowiek – mężczyzna – to brzmi dumnie. Ja tu jestem Thorem i ja władam… Miaumirem! Przerżnę tę pozaziemiankę tak, że zobaczy Wielki Wybuch!
Miałem tylko nadzieję, iż kosmitka nie zna jeszcze ludzi na tyle, by móc poprawnie zinterpretować głupkowaty wyraz mojej twarzy.
– Czy… Czy naprawdę tak wyglądasz? To niesamowite ciało, włosy, ubranie…
Starałem sie nadać memu głosowi męskie, twarde i zdecydowane brzmienie, jak uderzenia drzewców włóczni o spiżowe tarcze.
– Niezupełnie. To coś w rodzaju hologramu. Obraz przygotowany przez naszych specjalistów od wizerunku medialnego, na podstawie uśrednionych statystycznie danych, dotyczących archetypowego obiektu erotycznych fantazji ludzkich samców.
Aha. Tak właśnie myślałem. Dobrze, że nie wjechała tu jako Wenus z Willendorf.
– Wiesz – kontynuowała, bawiąc się kosmykiem długich włosów koloru słomy – gdy dojdzie do pełnego aktu, hologram przestanie… Spełniać swe zadanie. Byłoby dobrze, gdybyś do tego momentu został przeze mnie odpowiednio przygotowany.
Jej dłoń powędrowała między uda, dwa palce zniknęły za jedwabną zasłoną majteczek.
– To znaczy, że możesz zmienić wyświetlaną postać? – Postanowiłem puścić mimo uszu uwagę o nieskuteczności hologramu.
– O? – zainteresowała się – A kogo chciałbyś zobaczyć?
– Panią od polskiego! – wypaliłem bez namysłu.
Znieruchomiała na chwilę, wyraźnie zakłopotana.
– Niestety, brak danych. Proponuję poruszać się wśród bliżej mi znanych postaci. Ewentualnie powszechnie rozpoznawalnych przedstawicieli waszej popkultury.
Jak mi Bóg świadkiem, pomyślałem wtedy o żonie. Nie śmiejcie się, naprawdę. I wcale nie próbuję cukrować, bo ona kiedyś przeczyta te słowa. Ale, było nie było, okazja do zabawy z ulubionymi aktorkami nie trafia się zbyt często. No to jedziemy.
– Dobra. Chcę, żebyś miała oczy Anne Hathaway, usta Jessicki Alby, cycki Salmy Hayek, talię Keiry Knightley, tyłek… Zaraz… Jessicki Biel, nogi Nicole Kidman i jeszcze taki pieprzyk, jaki ma Natalie Portman.
Coś zaszumiało cicho, sam niemal odczułem wysiłek, z jakim tajemnicze urządzenie mieliło natłok informacji. Po chwili, z założenia idealny, kobiecy konstrukt uniósł wysoko ręce, zakręcił się w piruecie, zakolebał wyzywająco biodrami.
– I jak ci się teraz podobam?
No właśnie. Kosmiczny hologramokreatyficośtam odwalił kawał solidnej roboty. Do niczego nie można się było przyczepić. Tylko to niejasne wrażenie, że mam do czynienia z narzeczoną Frankensteina…
– Coś nie tak?
Jasne, że kurwa nie tak! Zaczynałem się poważnie martwić o swą męskość. Do tej pory nie miałem z nią niemal żadnych problemów. Zawsze, gdy sytuacja tego wymagała, celowała dumnie w niebo jak lufa zenitówki. A tu – masz babo placek. Skup się człowieku, przyszłość ludzkości spoczywa… Panie pułkowniku Wołodyjowski! Larum grają! A ty się nie zrywasz! Szabli nie chwytasz?!
Hmmm… W ruchach kosmitki było coś niepokojącego. To znaczy, niespokojnie fascynującego. Jakaś niesamowita gracja i zwinność, drażniąca zmysły pewną nienaturalnością, a jednocześnie pieszcząca miękką precyzją, nieograniczoną niedoskonałościami ludzkiego ciała. Groźba wężowego ostrzeżenia i obietnica potulnej, króliczej puszystości w jednym. Wnętrze mego brzucha mile połechtały włoski podniecenia.
A gdyby tak zobaczyć ją nago? Bez tego uczłowieczającego ubrania z prefabrykatów? Jak słodko łaskocze ta myśl…
Kiedyś, w ramach dolania świeżej wody do wazonu z więdnącym pożyciem małżeńskim, namówiłem żonę do uczestnictwa w swingerskiej imprezce. Okazało się jednak, że rzecz wygląda zupełnie inaczej, niż w pornosach. Oprócz nas były tam jeszcze trzy pary – sympatyczni i otwarci ludzie, a jakże. Z tym, że ich wiek wywoływał dziwne skojarzenia z szumem paprociowych ostępów. A wspólna masa, gdyby tak ścisnąć ją do rozmiarów łebka szpilki, zaginałaby czasoprzestrzeń. Głupio już było się wycofać, głupio przed nimi, samym sobą, wstyd przed małżonką. Pomogło wtedy mnóstwo ginu z tonikiem. I bujna wyobraźnia. Tym razem nie zadbałem o gin. A wyobraźnia zawodzi.
– Wyłącz to ustrojstwo. Pokaż, jaka jesteś naprawdę.
Miałem nadzieję, że brzmię jak młody Mickey Rourke.
– Tak od razu? – Nieco się zdziwiła – Jesteś pewien?
– Stuprocentowo. Raz kozie śmierć.
– O ile wiem, koza to…
– Żadnych kóz! – Czułem, że czerwienią mi się uszy. – To tylko takie powiedzenie.
– Dobrze. Zrelaksuj się.
Właściwie nie wiem, czego sie spodziewałem. Może królowej z Aliena. Albo, co gorsza, Chewbacci. Nic z tych rzeczy jednak. Po krótkiej chwili pełnej iskrzącego napięcia, w miejscu hologramu stanęła… Jaszczurka?
Pisarzem nie jestem, biologiem od ufoludków też nie. Nie wiem jak nazwać tę istotę. No, bo jeśli jaszczurka, to bardziej zwinka, nie waran, czy agama brodata. Postać niewątpliwie gadzia, ale zupełnie pozbawiona toporności budowy swych ziemskich pobratymców. Wysoka i smukła, jakby pochodząca z planety o mniejszym ciążeniu. Wąskie ramiona, dłonie o długich, zakończonych pazurami palcach, obły tors i krótkie, ale całkiem zgrabne nogi harmonijnie zgrywały się w niezwykle miłą dla oka całość. Drobna, trójkątna głowa zdominowana była przez szeroką krechę… Ust. Lub paszczy. Jednak największe wrażenie robiły oczy kosmitki. Ogromne, zajmowały niemal pół twarzy. I miały kolor ognia.
Nie, nie żółty, czerwony, czy pomarańczowy. Mieniły się pełnym, wysokotemperaturowym spektrum, jak płomień spawarki acetylenowej.
Niesamowite. Można tak było, kurde, od razu.
Ufoczka gwałtownie zamrugała wewnętrznymi powiekami, co nieco zepsuło efekt. Po czym zbliżyła się rozkołysanym, nieludzko płynnym krokiem, jak łyżwiarka figurowa tańcząca na linie. Była, gadzina, całkiem seksowna, mimo braku oczywistych atrybutów.
– Twoje ubranie też już nie będzie potrzebne.
Głos był wciąż ten sam, niczym papier ścierny z czekoladowych wiórków. Poczułem delikatne ukłucie jej pazurów na wewnętrznych partiach ud.
Jak Mamona kocham, zadziałało! Podniecenie wlewało się we mnie piekącym ciepłem dobrej brandy. Ciuchy rychło wylądowały na podłodze, szponiaste paluszki mojej kochanki sprawnie poradziły sobie z tymi co bardziej upartymi częściami garderoby. Para buch, koła w ruch.
Wtem usłyszałem pewien charakterystyczny dźwięk. Hotelowe pokoje były, ze zrozumiałych względów, diablo dobrze wyciszone. Cała ta izolacja poniosła jednak sromotną klęskę w starciu z wrzaskami mojej szczytującej małżonki.
To było jak ogień dopalaczy. Mój MiG poszedł ostrą świecą prosto w słońce.
– Wiedziałam, że samce waszego gatunku brylują rozmiarami narządów płciowych wśród innych humanoidów – skomentowała zachwycona kosmitka – ale tego się nie spodziewałam.
Proszę, jakie pojętne te ufoludy. Kilka dni na Ziemi i już wie jak rozmawiać z mężczyznami. Nieśmiało dotknąłem jej ramion, przesunąłem dłonie po smukłej szyi. Skóra jaszczurki była zaskakująco ciepła i delikatna, choć faktura drobnych łusek sugerowała wytrzymałość kolczugi. Wydawało się, że na ciemnozielonym ciele mojej gwiezdnej kochanki tańczą złote i fioletowe iskierki. Przyciągnąłem ją gwałtownie, chcąc całym sobą doświadczyć wężowej sprężystości i siły. I doświadczałem, bardzo zachłannie. Jaszczurka ochoczo poddawała się pieszczotom i aktywnie je oddawała. Wszędzie czułem jej pazurki, była gibka, zupełnie jakby nie posiadała kości. Gdy twarz kosmitki znalazła się tuż nad moją, rozciągnęła usta (tak, usta, nie znam lepszego określenia) w kopii ludzkiego uśmiechu. Miała setki drobniutkich, ostrych ząbków. Wtedy wydało mi się to cudownie urocze, choć teraz wiem, że najlepiej pasującym porównaniem byłby uśmiech zepsutego zamka błyskawicznego.
– Fantastyczne masz ciało – zamruczała. – Takie miękkie i delikatne. I te włoski w różnych miejscach. Chcę go spróbować. Posmakować.
Okazało się, że moja kosmitka ma język. I to jaki! Chyba z pół metra gorącej, wilgotnej, robaczej ruchliwości. Badała mnie dokładnie i metodycznie, bezbłędnie trafiając we wszystkie erogenne miejsca. W życiu nie pomyślałbym, że faceci mają ich aż tyle. Powoli rozgrzewałem się do białości. Gdy wreszcie ciasno owinęła język wokół mego Małego Rycerza, a klasyczna zabawa w “Misio w golfie, Misio bez golfa” osiągnęła kompletnie nowy wymiar, musiałem się wycofać. Wszak erupcja wulkanu powinna nastąpić w kulminacyjnym momencie filmu.
– Teraz moja kolej – oznajmiłem głosem wojownika, rzucającego się w najgęstszą ciżbę nieprzyjaciół.
Jej ciało pachniało i smakowało czymś nieokreślonym, czymś, co potrafiłem skojarzyć tylko z poziomkami rosnącymi na zroszonym deszczem asfalcie. Dziwnie, lecz pociągająco. Czułem, że kochanka docenia mój zapał.
W końcu dotarłem do miejsca o taktycznym znaczeniu, zająłem przyczółek i zaprezentowałem uzbrojenie.
I lekko zbaraniałem.
– To się chyba nie…
Kielich jej storczyka nijak nie pasował do dzioba mego kolibra.
– Tak klasycznie, to nie. Ale masz jeszcze swoje małe, zgrabne rączki. I gruby, mięsisty język. I nos. Odwdzięczę się, zobaczysz.
Cóż, na takie dictum pozostało mi tylko chwycić krzepko ogon ufoczki (nie wspominałem o tym wcześniej? Otóż posiadała ogon. Długi, giętki i umięśniony, jak wąż dusiciel), wziąć głęboki wdech, a następnie zanurkować w orchideowo błyszczącą wilgoć, zapach kolendry i mokrych liści, smak szampana, musujący ozonowo – elektrycznym finiszem, w lepkość klonowego syropu. Żaden tam ze mnie free diver, ale małżonka zawsze chwaliła sobie wydolność moich płuc. A koledzy w szkole niebezpodstawnie nazywali – Pinokio.
Gwiezdnej jaszczurce musiało się nielicho podobać. Niekontrolowany dreszcz trząsł jej ciałem niemal w nieskończoność, a okrzyk rozkoszy sięgnął ultradźwięków. Wiem, bo w okolicy rozwyły się psy.
– Auuuć! Co, do cholery!? Tam też masz zęby!?
Gwałtowny spazm jaszczurczego organu omal nie pozbawił mnie części twarzy.
– Przepraszam, powinnam była cię ostrzec. Tak się dzieje, gdy jest… Wyjątkowo cudownie.
– No, mam nadzieję, że samce twego gatunku wiedzą, kiedy zwiewać. Modliszko jedna.
Znów wyszczerzyła się uśmiechem metalowego suwaka.
– Dobrze. Czas na rewanż.
– Jestem cały twój, żmijko.
Podejmuję się opisania tego, co nastąpiło później, tylko dlatego, że jeśli powiedziało się A, to należy powiedzeć też B,C i tak dalej. A mężczyznę poznajemy po tym jak kończy i takie tam. Niestety literat jest ze mnie jak z koziej dupy… No co ja, kurde, z tymi kozami… W zasadzie żaden. Będziecie musieli wykazać się więc nielichą wyobraźnią, bo ja słów właściwych nie znajduję.
Przekonałem się wnet, iż usta jaszczurki mogą otwierać się niezwykle szeroko. Gdy całe moje podbrzusze zniknęło w ich wnętrzu, niemal wygryzłem sobie dziury w policzkach. To, co potrafiła zrobić swym ruchliwym językiem, umięśnionym gardłem, setką ząbków… Klękajcie narody. Gdyby teraz do pokoju wszedł sam siwobrody Bóg i oznajmił tubalnym głosem, że oto jestem Jego zaginionym, podmienionym w stajence dzieckiem, kazałbym mu się wynosić do diabła.
Ale wcale nie to było najlepsze.
Nagle, na karku mej niebiańskiej kochanki rozwinęła się skórzasta kryza, coś pomiędzy kapturem kobry, a kołnierzem agamy. Kolory jej wewnętrznej części wręcz eksplodowały obłędną intensywnością.
– Mam dla ciebie coś specjalnego – powiedziała jaszczurka, o dziwo nie przerywając pieszczoty. – Synestezja. Patrz uważnie.
Barwy, okalające jej głowę, rozlały się akwarelowo, zatańczyły, zawirowały. Poczułem się, jakbym trafił do wnętrza tornada pawich piór. Zatraciłem się w tym szalonym pląsie i wtedy usłyszałem, nie, POCZUŁEM dźwięki.
Nie znam się na muzyce. Fuga to dla mnie brudna szpara między kafelkami, a staccata nie rozpoznałbym, nawet gdyby wyskoczyło zza krzaka i zastepowało mi na tyłku. Ale teraz, powiedzenie “Cały zamieniam się w słuch” nabrało zupełnie, totalnie innej wymowy. Gdzieś głęboko we mnie zawibrowały smyczki, delikatne, skrzypcowe nuty, najpierw powolne, potem coraz szybsze, układające się w słodką, lecz niepokojącą melodię. Potem zadrżałem strunami fortepianu, głębią wiolonczeli, metalicznym łaskotaniem waltorni, rogów, trąb i puzonów, opadałem na dno bębnienia kotłów i wznosiłem się na zimne wysokości fletów i klarnetów. A gdy cała orkiestra, wszystkie trzysta instrumentów, grzmiała w niekończącej się, obezwładniającej symfonii momentu kulminacyjnego, chciałem krzyczeć, że przeleję swą duszę, kropla po kropli, w te nieziemskie oczy pełne ognia, niech czarne otchłanie ich źrenic rozerwą mnie na atomy i na zawsze pochłoną resztki.
Taka mi się, kurde, poeta włączyła.
– Ziemscy mężczyźni są tacy słodcy – jaszczurka była wyraźnie zadowolona. – A ja jestem wrażliwa na bodźce chemiczne.
– To znaczy, że zdałem test? – zapytałem, gdy już wróciło mi panowanie nad krtanią.
– Jaki test… Aha! Zdałeś. Śpiewająco.
– No bo myślałem, że członkostwo w międzyplanetarnej organizacji wymaga rozwiązania problemu wojen, głodu, zanieczyszczenia, przejścia na ogólnoświatowy weganizm…
– Olać wojny. Wojny zawsze będą – kosmitka przeciągnęła się z rozkoszą. Mięśnie zagrały pod jej błyszczącą skórą. – A mięsko jest pyszne. Sztuka kochania, oto prawdziwe kryterium dojrzałości rozwoju cywilizacyjnego. Tak się lata do gwiazd. To jak, kontynuujemy?
– Hee… Najpierw muszę przeładować. Wywaliłem cały magazynek. Wiesz, to nie najnowszy model, skomplikowany w obsłudze…
– Chętnie zapoznam się z instrukcją. Cokolwiek zechcesz.
Cokolwiek… Ależ podobały mi się jej oczy… Cokolwiek. A niech tam. W końcu kosmiczny akt z pozaziemską istotą jest niewiele bardziej realny od sennych marzeń. Powinien zatem charakteryzować się pewnym… Immunitetem moralnym świadomego snu. I poczuciem braku konsekwencji.
Zostawiłem więc otwarte zamki, a strażników świadomości posłałem na zasłużony urlop. Z ciemnych, wilgotnych, spowitych pajęczynami zapomnienia piwnic mego Id, czy też innego Oz, zaczęły wypełzać mroczne fantazje. Miały lśniące wąsy nad mięsistymi wargami, pot nabłyszczał ich brzuchy, pulsowały sękatą, żylastą gotowością.
– Ten twój ogonek… Możemy wymyślić dla niego całkiem ciekawe zastosowanie.
Czas na prawdziwy krok w nieznane.
KRÓTKIE INTERLUDIUM PRZY UŻYCIU NARRACJI TRZECIOOSOBOWEJ
Wielkie, srebrne cygaro gwiazdolotu mknęło poprzez czarną pustkę, spowite w kokon efektów kwantowych. Za orbitą Saturna Słońce było już tylko odrobinę jaśniejszą gwiazdą, pośród miliardów innych.
– Właściwie fajni ci Ziemianie – gadziokształtna postać, jedna z dwóch na pokładzie, w zamyśleniu spoglądała na hologram ziemskiego globu. – Chyba chciałabym ich jeszcze raz odwiedzić. Tacy słodcy, naiwni… i gorący. Aż głupio było sprzedawać im ten kit o MFŻC. Nie sądzisz, Aster?
– Mhm – drugi członek załogi skoncentrowany był na dłubaniu pazurzastymi łapskami w jakimś skomplikowanym, holograficznym schemacie. – Może. Ale sodomia jest karalna na większości światów. Nawet na tej zacofanej Ziemii niemile widziana. Tabu jakieś, czy co. My, miłośnicy słodkich zwierzątek, musimy sobie z tym radzić.
– No tak… Tylko, że wiesz, muszę ci się do czegoś przyznać. Ja chyba zrobiłam coś wyjątkowo głupiego.
– A cóż niby? – Aster w końcu odwrócił się w stronę partnerki.
– Bo ta biochemiczna kompatybilność, nasza i Ziemian… Wiesz co się dzieje, gdy mam szczególnie intensywne orgazmy…
– O żeż, kurwa jebana mać!!! Gdzie tu jest wsteczny!?
Była pora wieczornego relaksu, siedziałem na sofie przed telewizorem i konsumowałem zapamiętale drugą już dzisiaj kolację. Czułem się jakoś… Niespecjalnie.
– Hej, wszystko w porządku? – Moja ukochana małżonka stanęła w drzwiach kuchni. Po naszej seksoastralnej przygodzie, częstotliwość i intensywność naszego pożycia mocno zwyżkowała. Ślubna była wyraźnie zadowolona z kilku nowych, kosmicznych trików, które opanowałem. Choć wciąż mówiła o jakiejś pętli.
– Ty… Ty płaczesz?
Z zaskoczeniem zorientowałem się, że po moich policzkach płyną łzy jak grochy.
– No bo sama popatrz – machnąłem ręką w stronę telewizora – czy to nie strasznie smutne, że te miłe zarazki nie maja żadnych szans w starciu z paskudnym domestosem i giną tak okrutnie?
Chlipnąłem i odgryzłem solidny kęs pieczarkowo–serowej zapiekanki, szczodrze polanej malinowym sokiem.
– Mariusz… Dobrze się czujesz?
Westchnąłem ciężko.
– Prawdę mówiąc, to nie. Czuję się… Jakoś dziwnie. Jakbym miał… Mieć młode.