
Opowiastka prawie wigilijna
* * *
Kiedy wreszcie dostał to zlecenie od Szefa, poczuł, że teraz dopiero zacznie naprawdę żyć. A właściwie działać, a tak do końca uściślając – pracować. Spełniało się marzenie jego życia. Postanowił, że zanim cokolwiek rozpocznie, musi dokonać zmian. Najpierw w swoim image. Nie żeby był niezadowolony z tego, czym go obdarzył Stwórca. Wręcz przeciwnie. Był dumny z szerokich ramion, węźlastych mięśni i gęsto obrośniętej klatki piersiowej. Dumą napawały go też mocne nogi, lekko przykurczone – zgodnie z najnowszą modą. Do tego wyjątkowo zadbane pazury, ostro spiłowane i nabłyszczone. A szczyt elegancji to kopyta. Szerokie, czarne, no i w ogóle bezkonkurencyjne. Uważał też, że jego kolce nad piętami są wręcz figlarne. Wprawdzie miał zastrzeżenia co do ogona, ale odpowiednie preparaty sprawiały, że kita wydawała się bardziej puszysta i gęsta.
Z szuflady biurka wyciągnął małe lusterko i przyjrzał się sobie. Wystudiowanym ruchem poprawił czuprynę, poślinił palec i przygładził brwi. Uśmiechnął się szeroko i z przerażeniem zauważył, że między przednimi zębami utkwił mu kawałek jedzenia. Rozejrzał się ostrożnie po biurze i z ulgą stwierdził, że nikt nie zwraca na niego uwagi. Koledzy pilnie stukali w klawiatury przygotowując raporty i sprawozdania dla Szefa. Zbliżał się koniec roku i każdy miał obowiązek podsumować swoje działania. Zarówno sukcesy jak i porażki. Szczególnie porażki. W takim przypadku należało bardzo szczegółowo omówić przyczyny, wyrazić skruchę, naszkicować plan działań naprawczych, a na koniec takie sprawozdania koniecznie musiało być opatrzone obietnicą poprawy. Nikt nie wiedział, czy On czyta te wypociny, ale też nikt nie zaryzykowałby ominięcia procedury. Szef bardzo rygorystycznie podchodził do wszelakich rozporządzeń, szczególnie własnych i do tego wydanych na piśmie.
Lucjan uśmiechnął się leciutko, wygrzebał spośród spinaczy, zszywaczy, kartek i ołówków lekko zużytą wykałaczkę i wydłubał tkwiący między zębami kawałeczek lunchu. On sam dawno już uporał się ze sprawozdaniem. Nie miał zbyt wiele do napisania. Do tej pory był zwykłym pracownikiem biurowym, teraz dopiero, po siedmiuset latach, awansował na pracownika w terenie.
– Agent Lucjan – powiedział do swego odbicia w lusterku i automatycznie wyprostował ramiona. – Teren działania: Warszawa, okres działania: 1 grudnia – 2 stycznia. Cel – jedna dusza ludzka.
Przypomniał sobie rozmowę z Szefem. W całej karierze był w Jego gabinecie tylko trzy razy. Pierwszy, gdy przyjmowano go do pracy, drugi, gdy udało mu się podpalić kosz na śmieci i tylko dzięki przytomności umysłu Samuela uniknęli pożaru całego biura, no i trzeci raz, teraz. Lucjan nadal odczuwał lekkie drżenie kolan. Kiedy Samuel przekazał mu, że Szef go wzywa, sądził, że to kolejny żart kolegów. Nie pierwszy zresztą i z pewnością nie ostatni. Jakoś się nie polubili. Może z wyjątkiem Samuela. To coś, co ich łączyło, trudno było nazwać przyjaźnią, ale też nie byli wrogami. Jedynie właśnie starszy o tysiąc trzysta lat Samuel wydawał się nieco Lucjana rozumieć. Nigdy nie brał udziału w kawałach, jakie robili mu koledzy. Raz go nawet ostrzegł, że ma wysmarowane smołą krzesło. Chociaż, czego Lucjan długo nie mógł mu darować, śmiał się do rozpuku, kiedy wyczesał grzywę szczotką nasączoną wolno schnącym klejem. Musiał się potem ostrzyc na krótko i popadł w chwilową depresję. Jedynie Samuel rozumiał jego tęsknotę za pracą na Ziemi, jego zauroczenie ziemskimi gadżetami, muzyką i samymi ludźmi. Ale nie takimi, jacy trafiali do nich. Ci byli albo bardzo smutni, albo bardzo gniewni, czasem radośni, ale tak dziwnie, jakby na granicy obłędu. Lucjan lubił zwykłych ludzi, takich co pracowali, mieli rodziny, domy, przyjaciół, zwierzęta. Dlatego przyszedł do pracy w tym biurze, bo to dawało mu szansę, że kiedyś zostanie oddelegowany na Ziemię. I choć czekał bardzo długo, dłużej o dwieście lat niż przeciętny pracownik biura, to się w końcu doczekał. Jakieś sto lat temu zaczął podejrzewać, że Szef o nim zapomniał, albo że gdzieś zawieruszyły się jego papiery. Poprosił nawet Samuela, żeby to sprawdził, ale on powiedział mu, że jest bardzo długa kolejka oczekujących i dlatego tyle to trwa. I żeby się uzbroić w cierpliwość. No i Lucjan czekał i czekał, aż w końcu się doczekał. Jutro jeszcze tylko jeden test i w drogę. Nie bał się, że obleje, bo Samuel poinstruował go, jakie odpowiedzi należy zakreślać. Widać, że sam zdał kiedyś celująco, ale, gdy Lucjan zapytał o pobyt na Ziemi, tylko wzruszył ramionami i udał, że jest bardzo zajęty.
– Młody, tylko nie zapomnij ubranka – ryknął któryś kolega – bo jak cię na Ziemi ujrzą nagusieńkiego, to na widok twego przyrodzenia połowa populacji padnie trupem.
– Ale to z przerażenia, że diabeł, a ma takie maciupeńkie – dokończył ktoś niewybredny żart.
– Radzę ci za czarcie złoto zrobić sobie małą operację plastyczną – dorzucił ktoś jeszcze.
– Panowie – wtrącił się Samuel – sprawozdania pokończone? Nie? To do roboty!
Rozeszli się niechętnie, a Lucjan odetchnął z ulgą. Nie bardzo wiedział, jak ma się zachować.
– Dzięki, Samuel – szepnął cicho.
– A ty już skończyłeś? – warknął na niego starszy kolega. – To zmykaj do siebie. Transformacja to nie taka prosta sprawa.
– Wiem, wiem. Już próbowałem…
– I co ci wyszło? – zapytał z zaciekawieniem Samuel.
– Nic specjalnego, ale rzeczywiście muszę nad tym trochę popracować.
Nie chciał się przyznać, że już pięciokrotnie próbował zmiany swojego wyglądu i nigdy nie był do końca zadowolony. Wolał też przemilczeć fakt, że po paru niewybrednych żartach kolegów usiłował sobie poprawić co nieco i niestety skończyło się to dość przykro. Swoją ludzką postać obdarzył tak gigantycznym atrybutem męskości, że zachwiało to jego równowagą i runął na kolana. Po tym doświadczeniu uznał, że nie warto sprzeczać się z Naturą i że najlepiej będzie, jeśli spróbuje ją naśladować.
* * *
– No, młody – Samuel spojrzał w nową twarz kolegi – masz tu kartę z funduszem reprezentacyjnym. Na warunki ziemskie to bardzo duże kwoty. Tu masz komórkę i czarną kulę. I pamiętaj – masz tylko ziemski miesiąc. To niezbyt dużo. Zabierz się ostro do roboty. Jasne?
– Jasne… – Lucjan starał się, żeby głos mu nie drżał, ale i tak starszy kolega wyczuł jego niepewność i strach.
– No stary, głowa do góry. To nie takie trudne – pocieszał go przyjaciel. – Dam ci parę wskazówek. Spraw sobie wypasioną brykę.
– Co?
– No, luksusowy samochód. W portfelu miej zawsze parę tysięcy i najważniejsze – nie zapomnij kim jesteś!
– Dzięki, Samuel. Na mnie już pora…
– I jeszcze jedno, w tej chwili najważniejsze…
– Tak? Co?
– Załatw sobie jakieś ubranie.
* * *
Jazda tunelem nie była zbyt przyjemna, a zetknięcie z lodowatym powietrzem pozbawiło Lucjana tchu.
– O rany – stęknął, a z ust wyleciał mu obłoczek pary. – Jak oni mogą tu żyć? Tu jest lodowato jak w otchłani. Hotel! Muszę mieć jakąś bazę!
Hol hotelu powitał go feerią barw i zapachów. Wszędzie stały ogromne choinki przystrojone mnóstwem kolorowych bombek. Wszystko skrzyło się i błyszczało, aż można było dostać zwrotu głowy.
– Dobry wieczór. Czym mogę służyć? – Recepcjonistka zlustrowała go wprawnym okiem i poczuła, że oto stoi przed nią ktoś bardzo niezwykły.
– Chciałbym wynająć pokój. Na miesiąc. Do drugiego stycznia.
– Ma pan jakieś specjalne życzenia? – Widać było, że pani jest gotowa do spełnienia wszystkich życzeń nowego gościa.
– Czy ja wiem? – Lucjan zastanawiał się. – Chciałbym mieć do dyspozycji łazienkę. To chyba wszystko.
Dziewczyna zaśmiała się i zatrzepotała rzęsami, ale nie wypadła z roli profesjonalistki.
– Oczywiście. Jakieś inne życzenia?
– Nie. Raczej nie.
– Dowód lub paszport poproszę! – Kobieta odwróciła się w stronę komputera, aczkolwiek nadal rzucała powłóczyste spojrzenia znad klawiatury.
– Słucham? – Lucjan zaczął nerwowo grzebać po kieszeniach.
– Dowód lub paszport. Muszę pana zarejestrować.
– Już, już, chwileczkę… – W kieszeniach pałętały mu się rękawiczki, papierowe banknoty i bilon, ale czarnej kuli nie mógł zlokalizować. Wreszcie przypomniał sobie, że ma ją w kieszeni garnituru a nie kurtki. Z ulgą chwycił ją w dłoń i po chwili poczuł w drugiej ręce mały, plastikowy kartonik. – O proszę! – Podał recepcjonistce.
– Lucjan Szatański. – Dziewczyna spojrzała na niego pytająco i słodko jednocześnie, a przynajmniej miała nadzieję, że on tak to odczyta.
– Tak – potwierdził i pomyślał, że po powrocie zatłucze kolegów za to nazwisko.
– Proszę. – Młoda kobieta podała mu dowód i klucz do pokoju jednocześnie muskając koniuszkami palców jego dłoń. – Pokój numer trzynaście na trzynastym piętrze. Mam nadzieję, że nie jest pan przesądny? Doba hotelowa kosztuje…
– Przesądny nie jestem, a za cały pobyt zapłacę z góry. – Uśmiechnął się. Zdążył zauważyć, jakie zrobił wrażenie. Jednocześnie podziwiał jej profesjonalizm. Zauroczenie zauroczeniem, ale o pieniądzach nie zapomniała.
– Kartą?
– Oczywiście. – Znowu ścisnął kulkę i po chwili miał kolejny plastikowy kartonik.
– Pana bagaże?
– Nie mam żadnych. – I żeby ukrócić dalsze pytania, podziękował i odmaszerował do windy.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, jaki jest wyczerpany. Kiedy dotarł do pokoju, padł na łóżko i głęboko odetchnął. Rozluźnił ramiona i roztarł mięśnie karku. Po chwili spał.
* * *
Lucjan postanowił dać sobie jeden dzień na oswojenie z nowym światem. Wyszedł z hotelu zaraz po śniadaniu i szwendał się po ulicach. Kiedy zmarzł lub zgłodniał, wchodził do knajpek, barów i restauracji. Jadł i słuchał. I doszedł do wniosku, że ludzie są dość monotonni i przewidywalni. Przy większości stolików rozmowy toczyły się wokół tematu świąt, prezentów, świątecznych wizyt i rewizyt. Rozmawiały o tym z dużym natężeniem przede wszystkim kobiety, ale i mężczyznom udzieliła się ta mania. Z tym że panowie mieli więcej problemów. Bo zrobienie prezentów rodzinie to nie taka prosta sprawa. Może synowi kupić rękawice bokserskie, a córce złoty łańcuszek? Tylko czy syn lubi ten sport, a może woli muzykować. A córka? Ile ona właściwie ma lat, a może wolałaby lalkę? Boże, a co dla żony? Znowu perfumy? Co ona w zeszłym roku mówiła o tym zapachu, który jej podarowałem? Podobał się jej, czy wręcz przeciwnie?
Lucjan zastanawiał się, o co tyle zamieszania. Są sklepy, w nich masa rzeczy. Wejść, kupić i do widzenia. Machnął ręką.
* * *
Marianna zatrzymała się przed wystawą sklepu po raz dwudziesty. Robiła to za każdym razem, kiedy szła do pracy. To nic, że było wściekle rano, że wiał wiatr i właśnie znowu wzmógł się mróz. Zatrzymywała się przed sklepem od miesiąca, od kiedy na wystawie pojawił się TEN sweter. Czerwony, mięciutki, puszysty, z szerokim golfem. Właśnie taki wymarzyła na prezent dla mamy. Jedyny mankament sweterka stanowiła cena. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że w tym przypadku wynika ona przede wszystkim z lokalizacji butiku, marki i tego, że zbliżają się święta. Ale, mimo że zwiedziła masę innych sklepów i sklepików, nigdzie nie natrafiła na taki sam.
Westchnęła ciężko i rzuciła ostatnie spojrzenie na wystawę. Wreszcie odwróciła wzrok i powędrowała zrezygnowana dalej. Nie stać jej na takie ekscesy.
* * *
Było już ciemno, kiedy wyszła z pracy. W świetle latarni fruwały grube płatki śniegu. Spadały na włóczkową czapkę i zatrzymywały się tu na dłużej. Te, które spadły na jej twarz, rozpuszczały się i spływały jak grube łzy. Przecierała policzki wełnianą rękawiczką, żeby pozbyć się niemiłej wilgoci. Na przystanku stała w towarzystwie takich samych jak ona zmęczonych i stłamszonych ludz. Autobus jak zwykle nie przyjeżdżał o wyznaczonej porze.
– Jak to się dzieje, że kiedy jest obrzydliwa pogoda, ten cholerny autobus zawsze się spóźnia – myślała wściekła. W lecie rzadko muszę tyle czekać!
Wreszcie nadjechał. Wsiadła razem z innymi i ustawiła się koło szyby. Nie, żeby wyglądać przez okno. Było tak zaparowane, że nawet przecieranie nic nie pomagało. Co chwila zachodziło mgłą. Stojąc przy oknie chciała odizolować się od reszty, uniknąć przypadkowych rozmów, oddechów, spojrzeń. W ścisku dojechała do placu Zbawiciela, przesiadła się do tramwaju. Był piątek po południu, przed nią weekend. Koszmar. Lubiła swój dom, lubiła siedzieć w fotelu koło mamy i patrzeć jak przybywa wzorku w nowym swetrze. Ale nie cały czas. NIE CAŁY CZAS! Wszystko w niej krzyczało, że jest młoda, atrakcyjna, że powinna mieć chłopaka. Wysiadła przy Rotundzie. Krzyk w jej wnętrzu ucichł. Skręciła w boczną uliczkę, weszła do sklepu, pozdrowiła znajome sprzedawczynie, zapakowała bułeczki, a po namyśle dorzuciła do koszyka lody czekoladowe. To nic, że zima. W jej pokoju jest ciepło, a książka, którą teraz czyta, przeniesie ją na tropikalną wyspę. Lody będą jak znalazł.
Na ulicy śnieżna paćka okleiła jej buty, czuła jak zimna wilgoć obłapia stopy. Zatrzymała się, żeby obtupać śniegowe błoto i wtedy zwaliła się na nią betonowa ściana. Runęła w breję. Bułki rozsypały się po chodniku, na szczęście lody były szczelnie zamknięte i takie pozostały.
Kiedy niezdarnie usiłowała się pozbierać, jakaś potężna siła uniosła ją i ustawiła w pozycji pionowej.
– Strasznie cię przepraszam, tak nagle się zatrzymałaś. Nie zdążyłem wyhamować! Biegłem… Biegłem do autobusu.
– Nic się nie stało – Dziewczyna otrzepywała ubranie z błota. – Ale bułki nie nadają się.
– Odkupię ci! – Mężczyzna wyciągnął chustkę i pomagał jej ścierać błoto z płaszcza. Ogarnął dłonią spadającą mu na twarz grzywkę.
Marianna spojrzała na niego właśnie, gdy rozmazywał sobie po twarzy soczystą smugę błota i wybuchnęła śmiechem. Spodziewał się, że raczej zacznie płakać, kląć albo złorzeczyć, a ona chichotała serdecznie, radośnie. I wtedy poczuł, że zima znika z Ziemi. Uśmiechnął się. Najpierw nieśmiało i z zażenowaniem. Potem coraz śmielej, aż wreszcie śmiał się na całe gardło. Stali oboje ubłoceni, na smutnej, zimowej ulicy, a wokół nich wirowały płatki śniegu. I czuli, że jest jakoś inaczej niż zwykle. To znaczy, przynajmniej ona czuła, że jest inaczej.
– Marianna. – Wyciągnęła rękę do nowego znajomego.
– Lucjan. – Chwycił jej dłoń. – Czy w ramach przeprosin dasz się zaprosić na kawę?
Dziewczyna znowu wybuchnęła śmiechem.
– Czemu się śmiejesz? – Lucjan nastroszył się.
– Wyobrażasz sobie, jak wchodzimy oboje w naszych ślicznych, ubłoconych ubrankach do jakiejś kawiarni?
– No tak, nie pomyślałem o tym – zakłopotał się.
– Ale wiesz co? – Marianna wolała zbyt długo nie zastanawiać się nad tym, co chciała powiedzieć. – Mieszkam tu niedaleko. Zapraszam cię na herbatę i może uda nam się oczyścić trochę twój płaszcz.
* * *
Rozejrzał się po pokoju. Całą jedną ścianę zajmowały półki z książkami i biurko. Po drugiej stronie stała wersalka, nad nią też półka z książkami. Tuż za drzwiami była niewielka szafa. Żadnych zdjęć, oprócz jednego – mama, tata i Marianna w wieku lat kilku.
- Jest sama – pomyślał. I samotna – dorzucił w myślach widząc dużego, pluszowego zająca na łóżku.
– Siadaj – zarządziła dziewczyna odstawiając tacę z filiżankami i czarkami lodów na biurko. – Zaraz zorganizuję nam stół!
Sięgnęła za szafę i wyciągnęła drewniany składany stoliczek. Przetarła blat i przestawiła wszystko. Zapadła niezręczna cisza. Kilka razy zaczynali naraz coś mówić i przerywali.
– Dużo czytasz, prawda? – powiedział mężczyzna wskazując na regał.
– O tak. To moje ulubione zajęcie. Oprócz pracy.
– Pracy? – Lucjan poczuł się zaskoczony.
– Bo wiesz, jestem przedszkolanką i to mi się bardzo podoba – zaczęła najpierw nieśmiało, a potem się rozkręciła.
Lucjan słuchał jak zaczarowany. Mówiła jednym tchem o dzieciach, ich rodzicach, książkach, problemach, o mamie. Jakby dotychczas tłumiła to wszystko w sobie, a teraz tama puściła i słowa jak powódź zalały kanapę, Lucjana i cały pokój. Kiedy wreszcie zaczęła, nie mogła skończyć. W końcu opanowała słowotok.
– Ja cię przepraszam, gadam i gadam jak najęta – zawstydziła się.
– Ależ skąd, to bardzo interesujące – zapewnił ją i czuł, że mówi prawdę. To, co usłyszał, było dla niego całkiem nowe i ciekawe. Mógłby jej słuchać bez końca, ale ona zamilkła na stałe.
– A ty co robisz?
– Ja? No… – Wpadł w panikę. – Jestem w podróży służbowej. Mój Szef potrzebuje nowych ludzi. Ja mam ich poszukać.
– I co? Udało ci się?
– No, nie do końca.
– Co to za praca?
– No wiesz, właściwie… biurowa…
Jego męki zostały na szczęście przerwane, bo z pokoju obok dobiegło wołanie.
– Zaraz wracam, zobaczę, co chce mama.
* * *
Umówili się na jutro. Marianna obiecała pokazać mu miasto. On zaprosił ją w ramach przeprosin za nieszczęśliwe wypadek na obiad.
– Zobacz, wszyscy szaleją z zakupami. – Dziewczyna wskazała głową tłum kłębiący się przy kasach marketu. Siedzieli w knajpce w pasażu handlowym w centrum. Właśnie wrócili ze spaceru po Starym Mieście. Podziwiali bajkowo przystrojony Nowy Świat i w końcu postanowili gdzieś odpocząć.
– Nie rozumiem tego! – Lucjan wzruszył ramionami.
– Czego?
– Tych zakupów, choinek, prezentów…
– Przecież to Święta!
– No tak, ale świętujecie cudze urodziny…
– Cudze? Co ty gadasz? To Narodzenie Chrystusa. Wszyscy się cieszą i tą radością chcą dzielić się z bliskimi.
– Niby tak, ale to trochę jakby wnuczek dostawał prezenty z okazji urodzin dziadka – zażartował.
– Nie wierzysz w Boga? – spytała zaskoczona.
– Wierzę, ale nie tak jak ty.
– To znaczy jak?
– Wierzę w Stwórcę, który dał impuls do powstania świata, stworzył ludzi, demony i anioły, dobro i zło. A teraz przygląda się tylko swojemu dziełu.
– A Chrystus?
– To jego kolejny posłaniec.
– Posłaniec?
– No tak. Był Mojżesz, Budda, Mahomet… Wszyscy mieli jakąś misję do spełnienia. Wiesz – tłumaczył dziewczynie – wyobrażam to sobie jak pałac z ogromną ilością komnat. Każdy kolejny mesjasz otwiera drzwi do następnej sali, a to przybliża nas do sali tronowej, gdzie zasiada Bóg. Dzięki nim ludzie wkraczają na kolejny poziom.
– Jakieś to pokrętne – sprzeciwiła się Marianna.
– Pokrętne? Wcale nie. Zauważ, że każda religia ma te same założenia. Istotne założenia. Nie zabijaj, nie kradnij – przykazania z twojego Dekalogu możesz odnaleźć w islamie, buddyzmie, judaizmie czy w jakiekolwiek innej religii. Założenia są takie same.
– Właściwie masz rację, ale…
– Nie ma ale… Problem polega na tym, że ludzie nie potrafią wyzbyć się swoich nawyków. A na dodatek na siłę próbują innych do nich przekonać. Stąd wojny. Według mnie Wielki Manitou, Allah, Jehowa czy jakikolwiek bóg to ten sam Bóg Stwórca, którego czczą wszyscy ludzie, tylko każdy na swój sposób.
– Może rzeczywiście masz rację, ale ja i tak kocham te Święta, zapach choinki, no i pierogi z kapustą i grzybami.
* * *
Marianna stała na przystanku. W świetle latarni wyglądała na zagubioną. Kiedy go dostrzegła, uśmiech wypłynął na jej twarz. Lucjan poczuł się przez to bardzo wyjątkowo.
- Czy ja się zakochałem? - zadał sobie pytanie, ale nie zdążył zastanowić się nad odpowiedzią, bo nadjechał autobus. Wskoczyli do nagrzanego wnętrza i przecisnęli w stronę okna. Na każdym kolejnym przystanku dosiadało się mnóstwo ludzi. Było duszno i tłoczno, ale Lucjan czuł się szczęśliwy. Napór ludzi sprawił, że stali z Marianną tak blisko, jak nigdy dotąd. Nie miała się czego przytrzymać, więc złapała go za klapy kurtki. Otoczył ją ramieniem, aby uchronić przed innymi ludźmi bądź upadkiem. Poczuł, że mógłby tak jechać całą wieczność. Ale niestety, wkrótce musieli wysiadać. I znowu powtórzył się ten sam, co zawsze rytuał. Marianna zatrzymała się przed wystawą sklepową i zauroczona wpatrywała się w sweter. Już wiedział dlaczego.
– Oddałabyś duszę za ten sweter, co? – spytał trochę tylko żartem.
– Duszę? – zaśmiała się. – Nie, ale mogłabym oddać urlop, żeby zdobyć na to kasę!
Lucjanowi kamień spadł z serca. Próbował, ale nic z tego nie wyszło. Może już sobie dać spokój z kuszeniem.
– Idziemy? Zimno tu.
* * *
Wigilia stała się tym dniem, który zaważył na reszcie jego życia. Nie chodzi o to, że była to jego pierwsza wigilia, że spędzał ją w rodzinie. Nie chodzi nawet o to, że popsuł trochę nastrój odmawiając połamania się opłatkiem. Nie chodzi również o to, że tego wieczoru po raz pierwszy pocałował ziemską kobietę i że sprawiło mu to nieziemską przyjemność. Chodzi o to, że po raz pierwszy zaufał człowiekowi i powiedział prawdę o sobie.
– Marianno, chcę ci coś ważnego powiedzieć – zaczął poważnie.
– Że masz żonę i trójkę dzieci? – zażartowała.
– Nie, nie mam. Gorzej
– Co może być gorszego?
– Jestem demonem.
– Kim? – zaśmiała się.
– W waszym języku – diabłem.
– Bredzisz. Diabłów nie ma.
– Są. Jest Bóg, są ludzie, są demony i anioły. Tak jak dobro i zło.
– Żartujesz sobie ze mnie. I to głupio żartujesz.
Lucjan zrozumiał, że jeśli chce, aby dziewczyna mu uwierzyła, musi jej to udowodnić. Ścisnął kulę i znaleźli się na gorącym piasku, a stopy obmywało im ciepłe morze.
– Co? Jak to zrobiłeś? Gdzie?
– Wierzysz teraz? – spytał chwytając ją za ręce.
– Chcę do domu – powiedziała płaczliwie.
Zrobił, o co prosiła.
* * *
Dwa świąteczne dni spędzili osobno. On, w pokoju hotelowym, wyrzucał sobie, że powiedział jej prawdę. Mógł przecież nic nie mówić i zostać. Nigdy by się niczego nie domyśliła. Z drugiej strony nie chciał zaczynać od kłamstw. Trudno, zrozumie, jeśli go odrzuci.
Ona płakała w poduszkę i jadła odsmażane pierogi z kapustą i grzybami. Po co jej to wszystko opowiedział? Wolałaby nic nie wiedzieć. Całować się, chodzić na spacery. Z drugiej strony – takim stworzył go Bóg. Może to Jego plan sprawił, że się spotkali? W końcu są święta i podobno cuda się zdarzają!
* * *
– Cześć! – Usłyszał jej głos w słuchawce i serce wskoczyło mu do gardła.
– Jurto Sylwester. Idziesz gdzieś?
– Nie – odpowiedział, choć nie bardzo kojarzył o co chodzi, ale i tak nigdzie się nie wybierał.
– Przyjdziesz do mnie, powiedzmy o dziewiątej?
– Oczywiście! Przyjdę! – Serce znowu mu załomotało.
* * *
Do północy siedzieli w pokoju z mamą. Wypili noworoczny toast i pooglądali z balkonu sztuczne ognie. Potem zamknęli się w pokoju Marianny. Lucjanowi serce waliło jak młot. Czekał w napięciu, ale dziewczyna nie kwapiła się, żeby zacząć rozmowę. Podeszła do okna i uchyliła je, mimo że na zewnątrz panował siarczysty mróz.
– Zostań – powiedziała tak cicho, że nie był pewny, czy się nie przesłyszał.
– Co powiedziałaś?
– Chcę, żebyś został. Nie oddam ci za to duszy, ale dam ci moje serce i miłość. To tyle samo, jak nie więcej.
Lucjan podskoczył do niej i chwycił ją w ramiona. Uniósł nad ziemię i całował po włosach, twarzy i rękach, a ona śmiała się radośnie.
* * *
– Jesteś kompletnym idiotą! – Głos Samuela wyrażał rezygnację. Po serii wyzwisk, wrzasków i przekleństw starszy demon wreszcie się uspokoił. – Wiesz, co tracisz?
– Pracę w Biurze, okazję do spotkań z Szefem, życie prawie wieczne? O tym mówisz?
– Mniej więcej.
– No więc, wiem!
– Jak zamierzasz żyć na Ziemi?
– Jak wszyscy inni!
– A praca?
– Znajdę jakąś.
– Pieniądze? Szef zabierze ci fundusz!
– Już się zabezpieczyłem. – Lucjan uśmiechnął się. Przelał odpowiednią kwotę na nowo otwarte konto. Powinno wystarczyć do końca ludzkiego życia, a może jeszcze dłużej.
W słuchawce zapadła cisza.
– Przykro mi, Samuelu, że dostanie ci się za mnie. Tak wyszło.
– Gratuluję odwagi. Mnie jej kiedyś zabrakło.
I dodał szeptem:
– Powodzenia, człowieku!
* * *
Na zewnątrz śnieg skrzył się w świetle ulicznych lamp, a Marianna wtuliła się w wygodne zagłębienie ramienia Lucjana.
– Myślisz, że ktoś by nam uwierzył? – spytała.
– Nie ma mowy! – zaśmiał się.
– Ale wiesz co?
– No?
– To, że byłeś demonem, ma niezaprzeczalne zalety!
– O czym mówisz?
Nie padła żadna odpowiedź, tylko zaszeleściła satynowa pościel.
Komedia fantastyczno-romantyczna? Przeczytałem, milutki tekst, ale chyba nie do końca dla mnie. Nie to, żebym był zwolennikiem durnowatych slasherów, czy podobnych tego typu utworów. Twój wydał mi się aż za bardzo "soft", choć to dobre opowiadanie.
Pozdrawiam
Mastiff
Dzięki. Jak zauważyłeś podtytuł - to opowieść na święta - lekka i happy endem.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
"A właściwie działać, a tak do końca uściślając" - nie można uściślać nie do końca.
Zresztą, Regulatorzy zrobi to lepiej ode mnie. Powiem tylko, że gdybym był w odpowiednim nastroju, to może bym coś dla siebie znalazł w tym opowiadaniu.
Fajne romansidełko. Faktycznie, na święta w sam raz :)
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Bardzo, bardzo ciepła i przyjemna historia. Proza życia:) Ale mam wyśmienity nastrój. Dzisiaj same kwiatki. Składam zamówienie na co najmniej jedno jeszcze świąteczne opowiadanie w tym guście!:) Kurczę, na Twoim miejscu zrobiłabym coś z tym tekstem. Tzn tutaj zaginie niebawem przykryty innymi i się zmarnuje. Pomyśl:)
Pozdrawiam!
"...i dlatego tyle tak trwa." - to trwa
"- To nie takie trudne – pocieszał go przyjaciel." - I przecież dopiero co napisałaś, że Samuel nie był jego przyjacielem?
"...poczuła, że oto stoi przed nią ktoś bardzo niezwykły.." - podwójna kropka
"- Ma pan jakieś specjalne życzenia? - Widać było, że pani jest gotowa do spełnienia wszystkich życzeń nowego gościa. (...) - Oczywiście. Jakieś inne życzenia specjalne?" - powtórzenie
"- Lucjan Szatański – Dziewczyna spojrzała na niego pytająco" - brak kropki po Szatański
Poza tym czasem gubisz przecinki.
"Bo zrobienie prezentów dla rodziny to nie taka prosta sprawa." - Dziwne jakieś jest to zdanie. Jakby każdy miał sam faktycznie zrobić prezenty, na przykład na drutach czy skleić coś z desek, a nie kupić, o czym jest mowa w następnym zdaniu. Głównie dlatego, że prezent robi się komuś, a nie dla kogoś.
"Właśnie taki wymarzyła na prezent dla mamy." - wydaje mi się, że przy "wymarzyć" zaimek jest niezbędny. Sobie coś można wymarzyć.
"- Jak to się dzieje, że kiedy jest obrzydliwa pogoda, ten cholerny autobus zawsze się spóźnia – myślała wściekła. W lecie rzadko muszę tyle czekać!" - Dziwny zapis myśli. Kursywa. Od myślnika, potem znowu myślnik i "myślała". Ale po tym od razu kolejne myśli, bez znaku?
"Był piątek po południu, przed nią dwudniowy weekend." - A to miewa on inną liczbę dni? Przyjęło się, że to oczywiste, że chodzi o sobotę i niedzielę, więc jest to pleonazm. (Choć wg słownika PWN weekend trwa od piątkowego popołudnia do niedzieli, więc to więcej niż dwa dni ; p)
"...jakaś potężna siła uniosła ją do góry." - znowu masło maślane. W dół miała ją unieść?
"Ale bułki nie nadają się." - znowu dziwne zdanie, w dziwnym szyku. Do czego się nie nadają?
Naraz i na raz to nie to samo. Jeśli zaczynali mówić jednocześnie, to naraz, łącznie.
"- No wiesz, właściwie ... biurowa..." - spacja
"- Przyjdziesz do mnie, powiedzmy o dziewiątej ?" - spacja
Bardzo sympatyczna opowiastka. Troszkę poszarpane wydają mi się związki pomiędzy niektórymi scenkami, ale co tam, wszystko jest jasne. Zaiste, "soft" ; )
Pozdrawiam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Jeszcze jedno takie opowiadanie, a nad minitorem zawieszę "przypominajkę": czytamy tylko bemik!
No, co by nie powiedzieć, jest miło, ciepło i przyjemnie. Aż chce się czytać. Ha!
Prokris - już coś zrobiłam z tym tekstem. Został wydany w świątecznej antologii wydawnictwa e-bookowego, nawet mam wersję drukowaną. Tylko - i bardzo mi przykro z tego powodu - tekst poszedł bez korekty, a ja jeszcze wtedy nie znałam linka Seleny i niestety pełno tam błędów. Mimo, że teoretycznie redakcja sama robiła korektę!
Dziękuję wszystkim za miłe słowa i mam nadzieję, że choć dopiero początek grudnia to wprowadziłam Was w świąteczny nastrój.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
To chyba Twoje najładniejsze opowiadanie. I tak szatańsko po ludzku je napisałaś. Cieszę się, że Twoja Muza jest pracowita.
„…a koniec takiego sprawozdania koniecznie miał być opatrzony obietnicą poprawy.” – Ja napisałabym: …a na koniec takie sprawozdanie koniecznie musiało być opatrzone obietnicą poprawy.
„Raz go nawet ostrzegł, że ma wysmarowane smołą krzesełko.” – Ja napisałabym: Raz nawet ostrzegł go, że ma krzesło wysmarowane smołą.
Odzywa się moja niechęć do zdrobnień. Na krzesełkach siedzą diablątka, dorosłe diabły używają krzeseł.
„…że jest bardzo długa kolejka oczekujących i dlatego tyle tak trwa.” – Myślę, że miało być: …i dlatego tyle to trwa. Lub: …i dlatego to trwa.
„I pamiętaj – masz tylko ziemski miesiąc czasu.” – Ja napisałabym: I pamiętaj – masz tylko ziemski miesiąc. Lub: I pamiętaj ile masz czasu – tylko ziemski miesiąc.
„Może synowi kupić rękawice do boksu…” – Ja napisałabym: Może synowi kupić rękawice bokserskie…
Rękawice do boksu – można zrozumieć, że syn pracuje / przebywa w jakimś boksie i musi tam wkładać stosowne rękawice.
„Spadały na włóczkową czapkę i zatrzymywały się na niej na dłużej. Te, które spadły na jej twarz, rozpuszczały się i spływały jak grube łzy.” – Czy śnieg spadał na twarz włóczkowej czapki?
„Na przystanku stała w towarzystwie takich samych zmęczonych, stłamszonych ludzi jak ona.” – Ja napisałabym: Na przystanku stała w towarzystwie ludzi, tak samo jak ona zmęczonych i stłamszonych.
„…przesiadła się na tramwaj.” – Ja przesiadłabym się do tramwaju.
„…zapakowała bułeczki…” – Ciągle lubisz zdrabniać. ;-)
„…oboje w naszych ślicznych, ubłoconych ubrankach…” – Dorośli ludzie w ubrankach?
Pewnie się czepiam, ale naprawdę nie lubię zdrobnień. Chyba, że są uzasadnione.
„Otoczył ją ramieniem, aby uchronić ją przed innymi…” – Powtórzenie.
Pozdrawiam Ciebie, Twoje Koty i Borę.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Joseheim i Regulatorzy, obie jesteście niezastąpione. Popprawki wprowadzone. Dzięki Wam, dziewczyny, bardzo!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Lekkie, łatwe i przyjemne :)
W sam raz na dobranoc.
Przyznaję, że mi się podobało :)
Pozdrawiam.
Znakomite. Bardzo mi sie podobało. Można sie wiele nauczyć od ciebie.
Nie padła żadna odpowiedź, tylko zaszeleściła satynowa pościel. -mmmmmm
Bardzo przyjemnie mi sie czytało. Talenciara z Ciebie - to pewne !
Wydrukowałem sobie Twoje opowiadania i z przyjemnościa je dziś przeczytam wieczorem. Dzięki :)
Dzięki barrdzo wszystkim. Cieszę się, że Wam się podobało, że nie musi być tragicznie, ciężko i z głębokimi przemyśleniami. Nie, żebym miała coś przeciw takim tekstom, ale w zalewie poważnych tekstów, tylko kilka osób odważyło się na takie słodkie bzdurki, jak moje. A ja chcę, żeby przynajmniej w świecie fantasy żyło się łatwo i lekko, bo w realu jest wystarczająco trudno.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Polubiłem Mariannę i Lucjana, a chyba w takich opowiadaniach właśnie o to chodzi. Zasłużone wyróżnienie.
Pozdrawiam.
DZięki Unfall
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Najpierw technicznie: ' rękawicbokserskie' i nie tylko. Niestety wszystkich literówek nie udało Ci się wyłapać, ale zdaję sobie sprawę z tego jak to jest trudne - i żadnych zastrzeżeń nie mam. Nieco pokręcę nosem za to na składnię zdań - akurat niektóre mogłyby być skonstruowane lepiej, np. 'ja i tak kocham te Święta, zapach choinki, no i pierogi z kapustą i grzybami' przerobić by nie było sztucznego łączenia przez 'no i'. Ale to też takie narzekanie, sprawny redaktor szybko by Ci wszystko wyłapał i poprawił.
No i sama tematyka...
Akurat ja myślę, że fantastyka powinna być ciężka i skłaniająca do przemyśleń, choćby właśnie dlatego, że 'w realu jest wystarczająco trudno', a fantastyka typu hard może przynieść pewne rozwiązania możliwe do zaimplementowania w życiu... Lub poprzez kontrast nieco zminimalizować codzienne problemy. Nie żebym miał coś przeciwko Wędrowyczom czy Conanom, nie, po prostu taka 'lekka' fantastyka niespecjalnie, przynajmniej moim zdaniem, zasługuje na uwagę. A Ty dodatkowo skleiłaś to z harlequinami, za co normalnie ludzi powinno się wieszać, a przynajmniej zabierać wszelkie możliwe narzędzia pracy twórczej... No i mało brakowało, by wyszła ogromnie naiwna i infantylna historyjka polana toną lukru, zupełnie niestrawna. Mało brakowało. Ale nienawidzę siebie za to, że przeczytałem do końca i wrażenie ostateczne jest pozytywne. Doskonale wiem dlaczego - to sprawka dwóch ostatnich, cudownych akapitów, rzeczywiście wywołujących uśmiech na twarzy. Udało Ci się, nie znoszę Cię przez to ;) W wolnej chwili przeczytam pozostałe Twoje teksty bo bez wątpienia kryje się w nich talent, ale jeśli jeszcze raz kiedyś natrafię na takie słodziutkie, infantylne opowiadanko możesz być pewna, że Cię znajdę. A jak co gorsza znowu mi się spodoba... Klękajcie narody ;)
Faktycznie, miłe, krótkie i pozytywne:) Podoba mi się:)
Cellular, Twoja opinia rozbawiła mnie, bo wyszło "nie chcę, ale muszę" - i to mnie cieszy. Dzięki.
Literówek rzeczywiście nie sposób wychwycić we własnym opowiadaniu, mam nadzieję, że bardzo nie przeszkadzało to w czytaniu. A łączenie przez "no i" - ja często słyszę to w mowie potocznej, a ponieważ mówi to moja bohaterka, więc uznałam, że tak może być. Zapraszam do innych opowiadań!
Tenuy - również dzięki.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
I widzicie, chłopaki, jakie są skutki Waszego nabijania się z kolegów? Biedny facet spotyka niezłośliwą kobietę i od razu traci głowę, rogi, ogon i całkiem modne kopyta.
Sympatyczny tekst. :-)
Babska logika rządzi!
Jejku, bemik, przeurocze, ciepłe opowiadanie! I jeszcze uśmiecha. :-D
Cieszę się ogromnie!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Może synowi kupić rękawicbokserskie, a córce złoty łańcuszek?
Fajne :)
Przynoszę radość :)
Dzięki
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Lubię Twoje delikatne teksty. Zawierają subtelny humor i jakąś radość z życia. Dla mnie stanowią przyjemny odpoczynek od smutnych, ponurych, dziwacznych, apokaliptycznych … Piórko odkurzam. Niech przyciąga błyskiem takich zwykłych czytaczy jak ja.
Dziękuję, ja też niedawno odkurzyłam ten tekst, troszkę dodałam i wylądowało w świątecznej antologii wyd. Inanna.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.