Muszę przyznać, że ostatnie zdania podniosły mnie na duchu :D
Zacznę od końca. Gdy zachoruję się naprawdę poważnie, gdy ma się świadomość tego, że może się to skończyć pod łopatą, a potem nagle okazuję się, że jednak lekarze dali rad… trudno w to uwierzyć. Nie wystarczy powiedzenie “Jesteś zdrowy, idź i żyj!”. Dlatego lepiej nie mówić nic. Człowiek czuje się lepiej niby wyzdrowiał, ale posmak strachu pozostał, więc na wszelkie wypadek się bada. A gdy się czegoś szuka, to naprawdę można to znaleźć. Więc, ta słabość to strach. Pokonywanie jej to uwolnienie się od myśli, że może jutro znów będzie źle tak samo nagle i niespodziewanie jak poprzednio.
Co do samego pacjenta… jeżeli jest się lekarzem z powołania, to żaden pacjent nie jest jednym z wielu. (Niestety niewielu jest takich lekarzy.) Dlatego moim zdaniem znachor i pacjent.
“pacjent jest nieistotny, znachor robi, to co robi, tylko dla siebie“
Nie chcę wchodzić w głębsze wywody na temat altruizmu. Ale znachor czuję silny dlatego, że pomaga innym, a przy okazji pomaga sobie. Tak naprawdę, czy istnieje coś takiego jak altruizm? Gdy pomagamy nasza ludzka natura zawsze cicho szepce, że to zostanie pozytywnie odebrane przez innych.
Ale się rozpisałam. :D Tak czy siak, dzięki za opinię.
Potwory nie boją się świała, to my boimy się ciemności...