
komentarze: 4, w dziale opowiadań: 4, opowiadania: 1
komentarze: 4, w dziale opowiadań: 4, opowiadania: 1
A mogę usunąć swój długaśny, omyłkowy komentarz?
No tak, chyba 1800 znaków i do 20 stron. Masz rację. Dzięki
Pozdrawiam
Lol. Masz racje, ale lipa. :)
Nie mogę dodać reszty opowaidania, wiesz dlaczego?
Podpowiesz mi, co nieco?
Thx
Ewa nie jest sobą i ,że może być opętana.
- Odejdź diable nieczysty i nie kuś mnie – panicznie starał się uwolnić od rąk Ewy,
które zdawały się mieć nadludzką moc. Gdy ojciec zaintonował egzorcyzm, Michael wiedział, że nie są to zwykłe igraszki, a raczej coś o wiele gorszego. Wyskoczył za regału z książkami i z całej siły pchnął Ewę odrywając od rozdygotanego Bernarda.
- Aaaaa! Kto to? Michael, chcesz posmakować dojrzałej brzoskwinki? – leżąc na
plecach oblizała wargi lubieżnie.
- Michael nie patrz na nią uciekaj! – wrzasnął Bernard zawiązując ciasno szlafrok i
przygotowując się na atak. Chłopak popatrzył przez moment na jej wdzięki, ale szybko podniósł wzrok i spojrzał na twarz, w jej oczach był demon taki sam, jaki gonił go w lesie. Odwrócił głowę, gdy wtem Ewa zerwała się na równe nogi rzucając się na ojca Bernarda, ten w ostatniej chwili zrobił unik. Rozpędzona kobieta poleciała wprost na okno, chciała jeszcze zatrzymać się rozpaczliwie młócąc powietrze rękoma, lecz nic to nie dało. Upadając, głową uderzyła w szybę, dźwięk rozbitego szkła poniósł się po okolicy. Nim złapał ją za rękę zawisła na ramie okiennej rozcinając sobie gardło na sterczących kawałkach szkła. Wydała ciche westchnienie umierając. Pęknięta tętnica pompowała jeszcze krew chwilę po tym jak Ewa umarła.
- Ewa nie! Dlaczego ty? Nie? – pochylił się nad nią chcąc ją objąć.
- Ojcze uciekajmy, w niej naprawdę był demon. Uciekajmy nim opuści jej ciało. –
ponaglał go chłopak ciągnąc za sweter
- Ale, jak, dlaczego? Co się dzieje? – cofając się ku wyjściu próbował zebrać myśli
- Wieża, pamiętasz ojcze? Tam jest brama wymiarów!
- Vigottelli miał rację – szepnął do siebie Bernard i zdołał zebrać w sobie - Szybko do
samochodu – ponaglił i nie oglądając się za siebie wybiegli z biblioteki prosto do drzwi wyjściowych.
Terenowa Toyota Landcruiser stała na tyłach plebani. Biegnąc do samochodu usłyszeli potężny ryk dzikiego zwierza, obydwaj wiedzieli, iż demon wydostał się i szuka następnego ciała. Szybko wskoczyli do wozu zatrzaskując drzwi. Ojciec Bernard uruchomił potężny czterolitrowy silnik i ruszył gwałtownie do przodu.
- Musimy wydostać się z miasta. Jedźmy do mojego ojca on jest astronomem może wie
coś o Vigottellim i jego badaniach – zaproponował, Michael gdy wyjechali na główną drogę.
- Ok., ale poszukamy też mojego przyjaciela, który jest egzorcystą – zgodził się pastor
przyspieszając.
Jechali przez miasto w miarę szybko, ale i tak można było przyjrzeć się twarzom mijanych ludzi. Prawie wszyscy byli już przemienieni, mętnym wzrokiem w wpatrywali się w mijający ich samochód – Mama! – wrzasnął nagle Michael przypominając sobie o siedzącej w domu Cristinie.
- Gdzie? – zareagował nerwowo kierowca.
- W domu zostawiłem ją w domu, musimy po nią wrócić. Ojcze nie możemy ją
zostawić na pastwę tych potworów. Proszę zawróćmy – błagał.
- Nie mamy wiele czasu musimy zrobić to szybko – nacisnął gwałtownie hamulec
zatrzymując się z piskiem opon. Zawrócił i ruszył pędem z powrotem. Tym razem z zegara nie schodziło 120 mil na godzinę. Pastor prowadził bardzo pewnie, zwalniał jedynie na ostrzejszych zakrętach. Przejechali jeszcze kawałek poczym ostro skręcili w lewo na kamienistą drogę. Rozpędzone auto robiąc nagły zwrot uniosło cały prawy bok w górę.
- Nie martw się zawsze tak jeżdżę, gdy się spieszę – uśmiechnął się widząc malujące się przerażenie na twarzy chłopca.
178 konny silnik rwał do przodu jak burza, dom Dowsonów był już w zasięgu wzroku.
- Oby tylko był w domu – modlił się Mick zatrzymując się pod domem.
- Mamo! Mamo! Gdzie jesteś?! – darł się jak opętany wpadając do salonu.
- Michael, co się stało? Dlaczego tak krzyczysz? – zapytała wychodząc z kuchni.
- Mamo nie czas na wyjaśnienia szybko, musimy uciekać - starał się ją pogonić łapiąc
za rękę.
- Uciekać, ale dlaczego, a tak poza tym to, dlaczego nie jesteś w szkole?
- W szkole? Zaraz pożrą nas demony, a ty mówisz o szkole?! – pomyślał iż mogole nie
dociera do niej groza sytuacji.
- Pani Dowson, naprawdę nie ma czasu na wyjaśnienia, jesteśmy wszyscy w niebezpieczeństwie. Dziś rano moja gosposia zaatakowała mnie, gdyby nie pani syn już bym pewnie nie żył – Bernard starał się jej wytłumaczyć.
- Ewa chciała ojca zabić? – nie dowierzała.
- Potem, wszystko potem, wyjaśnię w samochodzie, a teraz proszę iść szybko z nami –
ponaglał ją.
- Dobrze, wyłączę tylko kuchenkę i wezmę kurtkę – zgodziła się w końcu znikając na
chwilę w kuchni.
Pastor uruchomił już silnik czekając na zamykającą dom Cristinę.
- Ok. możemy już ruszać – powiedział zatrzaskując drzwi.
- Mamo zapnij lepiej pas, pojedziemy bardzo szybko - doradził syn obejrzawszy się do
tyłu. Mama pospiesznie wykonała polecenie, gdy właśnie ruszyli gwałtownie.
W miarę jak zbliżali się do szosy, mgła na kamienistej drodze gęstniała. Ani na chwilę nie zwalniali prując na przód. Bernard zwolnił skręcając na główną ulicę nie chcąc wywrócić pojazdu. Zredukował bieg i przyspieszył. Mgła stała się tak gęsta, iż widoczność ograniczyła się jedynie do metra. Nagle na jezdni pojawiła się jakaś postać nim zareagował uderzył w nią z całym impetem. Głuchy trzask i postać zniknęła pod kołami rozpędzonego samochodu. Nagły pisk opon i smród palących się klocków hamulcowych wdarł się do kabiny.
- Co robisz? Już mu nie pomożesz, jedźmy – głos Michaela przybrał ton rozkazujący,
lecz Bernard już wycofywał nie bacząc na jego protesty.
- Trzeba pomóc temu człowiekowi, jeśli…
- Żyje? A jeśli jest w nim demon? Kto cię uratuje? – przerwał mu chłopak wlepiając w
niego zimne spojrzenie.
- Przestańcie się kłócić, Bernard ma rację. Trzeba sprawdzić, co z tym człowiekiem, a
ty synu jak ty się zachowujesz nie poznaję cię? – odezwała się zbulwersowana.
- Próbuję ratować nam tyłki – odezwał się tym samym głosem - Nie! – wrzasnął Mick,
gdy Bernard złapał za klamkę by wysiąść.
W oknie pojawiła się zakrwawiona głowa kobiety, jej oczy zaszły krwią a usta poruszały się w bezgłośnym wołaniu o pomoc. By po chwili ułożyć się w grymas wściekłości, nagle zaczęła z całej siły walić pięściami w szybę krzycząc.
Bernard wzdrygnął się przerażony, zablokował wszystkie drzwi i ruszył z piskiem opon.
Teraz żadne z nich nie miało wątpliwości, co do zamiarów tej kobiety.
Ludzie, których mijali wcześniej teraz powoli zaczynali wychodzić na drogę, Bernard omijał ich najsprawniej jak mógł.
- Boże – westchnął Bernard patrząc przed siebie.
- Co się stało? – matka chłopca przesunęła się do przodu by lepiej widzieć.
- O Jezu! Nie! – wrzasnęła widząc stojące w poprzek drogi dzieci.
Dziewczynki i chłopcy stali na całej szerokości trzymając się za rączki.
- Mick? – pastor spojrzał ze smutkiem w oczach na chłopca.
- Nie mamy innego wyjścia. Gaz do dechy. To już nie są zwykłe dzieci – odparł
stanowczo, ale w jego oczach również tliły się łzy.
- Zwariowaliście nie jesteśmy mordercami – Cristina nie chciała się na to zgodzić.
W odpowiedzi kierujący zredukował bieg przyspieszając. Małe dziecięce postacie stawały się coraz większe, a ich twarze bardziej wyraźne.
- Ojcze Bernardzie chyba nie chce ich ojciec zabić? – jej głos zdradzał przerażenie.
- Nie, oczywiście, że nie, spróbuję jej ominąć.
- Mamo! Mamo! Spójrz w ich twarze to małe demony, jeden z nich zaatakował mnie w
lesie cudem udało mi się uciec. Nie daj im się zwieść – starał się jej wytłumaczyć.
- Z drogi! – wrzasnął Bernard i zaczął wściekle trąbić, ale szelmowsko uśmiechające się
dzieci z zamglonymi oczami tworząc żywy łańcuch nie zamierzały usuwać się z drogi.
- Gaz! – krzyknął Michael naciskając na nogę kierowcy.
Łup, łup dwoje z dzieci uderzone z ogromną siła wyleciało w powietrze rozrywając łańcuch. Pozostałe odrzuciło na pobocze, nie zwalniając samochód pędził dalej.
Do obserwatorium mieli jeszcze spory kawałek drogi, gdy wyjechali z miasteczka na autostradę odetchnęli z ulgą.
- I co dalej? My się uratowaliśmy, ale co będzie, jeśli to coś opanuje resztę Szkocji,
potem Anglię aż w końcu cały świat? – gdy Cristina trochę ochłonęła zaczęła racjonalnie myśleć.
- Masz rację mamo, dlatego jedziemy do taty, aby pomógł nam wymyślić plan jak
uratować resztę świata przed zagładą. – odpowiedział na jej dywagacje Michael.
- Tato? Wybacz synu, ja tez go cenię, uważam, że jest mądry i inteligentny, ale…
- Mamo, to już się kiedyś wydarzyło a tato znajdzie odpowiedź w gwiazdach i
książkach. Zaufaj mi, tata będzie wiedział, co robić – starał się przekonać matkę.
- Mam nadzieję – szepnął po cichu do siebie.
Samochód zatrzymał się z piskiem opon tuż przed wejściem do budynku.
Cristina jako pierwsza przekroczyła próg. Wewnątrz czuć było zapach sosnowego lasu latem. Przeszklony hol jak w nowoczesnych budynkach w żaden sposób nie pasował to wizerunku obserwatorium. Ale przecież nauka idzie równie szybko, a nawet szybciej do przodu niż technologia budownictwa. Jej rozważania przerwał strażnik.
- Dzień dobry pani Watson, jak miła niespodzianka. – sześćdziesięcioletni
umundurowany mężczyzna z szerokim uśmiechem zbliżył się do nich delikatnie ściskając dłoń Cristiny.
- Jest i Michael! Witaj – ten gość naprawdę się cieszy, że nas widzi – pomyślał chłopak,
gdy jego dłoń zniknęła w wielkim łapsku Georga.
- A to, kto jeśli wolno spytać?
- Nazywam się ojciec Bernard. Jestem pastorem – dodał widząc lekkie zdziwienie na
twarzy strażnika.
- Pan Steven się ucieszy widząc państwa, uprzedzę go tylko, że idziecie na górę. –
odwrócił się na pięcie i podszedł do telefonu za kontuarem.
- Jesteście oczekiwani. Znacie drogę, prosto w lewo, trzecia winda i na samą górę.
Zazdroszczę wam widoków – dodał uśmiechając się mile.
Przystojny czterdziestolatek nie uśmiechał się tak serdecznie widząc swoją rodzinę wychodzącą z windy.
- Stało się coś złego? – zapytał, choć wiedział, że tak.
- Najgorsze – zaczął z grubej rury Michael.
- Opowieść Vigottellego urzeczywistniła się w naszym mieście. Brama została
otwarta – na dźwięk słów pastora Vincent zamarł.
- Tak, tato, a my byliśmy w samym środku – opowiadał podnieconym głosem chłopak.
- Vincent i co teraz? – Crisi mocno przytuliła się do męża.
- Wejdźmy do środka – zaproponował całując żonę w usta – Wszystko będzie dobrze
wyjdziemy z tego.
Oprócz ojca Michaela w obserwatorium pracowało jeszcze dwóch braci bliźniaków. Skinęli głowami na powitanie, tylko na chwile odrywając się od swych zajęć.
Vincent miał miłe i przestronne biuro. Z okien rozciągał się przepiękny widok na całą okolicę. W centralnym miejscu stało sporych rozmiarów biurko, na którym panował porządek.
Wygodna skórzana kanapa także skierowana była w stronę okien.
- Proszę usiądźcie. Napijecie się czegoś? – zaproponował.
- Tak chętnie – odpowiedzieli niemalże chórem.
- Ok. zrobię wam dobrej herbaty – uśmiechnął się.
- Tato na pewno znajdzie rozwiązanie – odezwał się, gdy ojciec zniknął za drzwiami.
- Zobacz ile ma książek – wskazał palcem na regały stojące przy ścianach.
- Co ty tak nagle wierzysz w swego ojca?
- To źle? Zawsze w niego wierzyłem i uważałem, że jest mądry tylko jakoś nigdy nie znajdywaliśmy wspólnych tematów.
- Nie zapominajmy o Bogu, bez jego pomocy nic nie zdziałamy – zaznaczył ojciec
Bernard.
- To prawda. Musimy poprosić również Boga o opiekę. Już raz mi pomógł – odparł konsternując resztę.
- Jak to ? – odezwała się zaskoczona matka.
- Ja też nic o tym nie wiem opowiedz proszę – poprosił żywo zainteresowany pastor.
- Nie było, kiedy opowiadać w tym zamieszaniu i gonitwie – próbował tłumaczyć się.
- Kiedy to się stało? – nalegała mama.
- Opowiem jak wróci tato nie chce dwa razy powtarzać - w tym momencie otworzyły się drzwi i wszedł z tacą Vincent.
- Częstujcie się proszę – zaproponował siadając na fotelu naprzeciw.
- Czułem, że stanie się coś złego – zaczął Vincent - Po tych niewyjaśnionych
zbrodniach, które wydarzyły się w dzwonnicy
zainteresowałem się jej losami jak również zacząłem analizować mapy nieba z owych dni. Wszystkie informacje, jakie uzyskałem były bardzo niepokojące, aż do dziś.
Dziś potwierdzacie, iż stara legenda stała się faktem. Nigdy jeszcze księżyc nie
był odwrócony do nas ciemną stroną. Przyznaję, iż opowieści Botellego były dla mnie
mało prawdopodobne a zarazem przerażające.
- Steven, dlaczego nic nie mówiłeś? – zapytała żona.
- To było dla mnie tak mało realne.
- A te wszystkie morderstwa? To cię nie przekonywało?
- Równie dobrze mógł to być jakiś psychopata chcący zostać sławnym wprowadzając tę historię w życie. Wybaczcie, ale po prostu nie wi