- Opowiadanie: kagawa - Dzwonnica

Dzwonnica

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzwonnica

D Z W O N N I C A

 

 

 

Maciej Pawłucki

 

 

Wiał silny wiatr z północy. Długie źdźbła trawy falowały niczym morze.

W kierunku wzgórza biegło trzech chłopców. Jak co dzień ścigali się, kto będzie pierwszy.

– Michael?! Chyba złapała cię zadyszka? – krzyknął chłopak wychodząc na prowadzenie i posyłając zaczepne spojrzenie.

– Nie martw się Gabrielu, masz przed sobą jeszcze połowę trasy, a ja właśnie zaczynam

się rozpędzać – ostrzegł go przekrzykując szum wiatru.

Tymczasem to Gabriel zaczął przyspieszać i po chwili odstawił ich o spory kawałek.

Gdy zaczęli wspinać się pod górę trzeci ze ścigających się chłopców zrównał się z Michaelem.

– Nie licho mu się dziś spieszy – wydyszał Christhopher.

– To jego jedyna szansa na jedyne zwycięstwo w tym życiu – odparł Michael starając

się przyspieszyć i ciągle wyrównywać oddech.

Będąc na szczycie dojrzeli metę swego wyścigu. Starą kamienną dzwonnicę, pamiętającą zamierzchłe czasy. Na samym początku jej istnienia dzwoniący zwoływali wszystkich członków klanu na narady oraz święte obrzędy. Kilka lat później przybyli mnisi gdzieś z głębi kraju, którzy założyli klasztor łącząc jego mury z dzwonnicą. W czasie wojny klanów z 1212 roku klasztor został doszczętnie zburzony, aż po fundamenty. Dzwonnica pozostała jednakże nietknięta. Teraz była reliktem przeszłości, o którym krążą niestworzone historie i legendy. Starsi ludzie nie pozwalali dzieciom tu przychodzić, a i sami obawiali się przebywać w jej pobliżu. Ci chłopcy też czuli obawę, nigdy nie wchodzili do środka. Tym razem miało być inaczej.

Biegnący na przedzie chłopak nie zatrzymał się jak zwykle przy murach i wbiegł do środka.

– Co on wyprawia?! – krzyknął zaniepokojony Michael.

– Biegnijmy tam, czym prędzej – dodał podrywając się do szaleńczego sprintu.

Zdyszani zatrzymali się przy ścianie. Drzwi były uchylone. Ze środka wydobywał się ciężki zapach czegoś złego.

– Gabriel, Gabriel! – Michael wołał ile sił w płucach wsadzając głowę za próg. – Nie

wygłupiaj się wiesz, że to niebezpieczne – starał się przekonać go do powrotu.

Powoli zrobił krok, stawiając nogę za progiem drzwi i chciał zrobić następny, gdy nagle Christhopher pociągnął go za ramię – Co robisz? – zapytał pełen obaw.

Muszę iść po tego wariata – odparł stanowczo Michael robiąc dwa kroki do przodu.

Wtem dał się słyszeć ogłuszający jęk i jazgot tysięcy nie ludzkich głosów. Ich serca na chwilę zatrzymały się, po czym zaczęły bić jak oszalałe.

AAAAA! – kolejny krzyk rozdarł ciężkie powietrze – to był głos ich kolegi,

przeraźliwie przestraszonego chłopca. Na który zaraz odpowiedział potężny zwierzęcy ryk w akompaniamencie oślepiającego rozbłysku światła.

Gdy zgasło podeszli bliżej i wciąż lekko mrużąc oczy spojrzeli w górę, to, co ujrzeli

jeszcze bardziej zmroziło ich krew. Lewitująca demoniczna postać trzymała za gardło Gabriela. Stali jak sparaliżowani nie mogąc poruszyć się ani wydobyć z siebie głosu.

Po chwili straszliwa postać wciąż trzymając chłopca wskoczyła prosto w dzwon.

Nastała chwila ciszy, którą przerwał ich własny krzyk przerażenia. Wybiegli stamtąd nie oglądając się za siebie. Gnali ile sił w nogach jakby goniło ich całe piekło.

Przebiegli tak dobrą milę, gdy w końcu zatrzymali się zdyszani. Michael obejrzał się, nikt ich nie gonił.

– Na boga, co to było? – spytał Christhopher ciężko dysząc.

– Nie wiem człowieku, ale takie rzeczy nie zdarzają się w XX wieku – odparł

rozdygotany Michael siadając na trawie. Siedzieli na ziemi powoli dochodząc do siebie i opanowując nerwy.

– Pójdziemy to zgłosić na policję? – pierwszy przerwał milczenie Christhopher.

– I co im powiesz, że jakiś demon porwał naszego kumpla i zniknął z nim w dzwonie? –

Chyba żartujesz, że nam uwierzą – Michael nigdy nie ufał policji a już na pewno nie w sprawach nadprzyrodzonych.

– Znam jedną osobę, której możemy się zwierzyć i zaufać. To ojciec Bernard, ona nam

pomoże – zaproponował.

– Jesteś tego pewny? – Christhopher powątpiewał.

Tak, jestem. Wstawaj idziemy do niego – wstał równocześnie podrywając kolegę na

nogi.

Dobrze już dobrze idę – obruszył się ciągnięty za ramię.

Parafia oddalona była o trzy mile od złowieszczego miejsca. Po drodze Michael rozmyślał o tym, co zaszło i starał się to sobie jakoś racjonalnie wyjaśnić. To było nie możliwe.

Michael czy my go straciliśmy już na zawsze? – Christhopher posmutniał i zasępił się.

Nie wiem, mam nadzieje, iż uda nam się go odzyskać, ale jedno jest pewne czas

uwierzyć w świat nadprzyrodzony.

Nie pocieszył tym kolegi, który odtąd cały czas milczał. Idąc w ciszy czas mijał powoli, dojście do celu zajęło im godzinę.

Skromny piętrowy dom stał tuż przy kościele. Ksiądz zamieszkiwał go sam do pomocy i do towarzystwa miał gosposie.

Jest 11:30 ojciec powinien być na plebani – pomyślał Michael naciskając dzwonek

Otworzyła im gosposia. Kobieta czterdziestoletnia, zadbana i ładna z twarzy.

Wiele było plotek na ich temat. Po jakimś czasie wszystko ucichło i wróciło do normy.

O, dzień dobry chłopcy – przywitała ich ciepłym uśmiechem. Spod czerwonego

swetra sterczały jej sutki – Dlaczego zwróciłem na to uwagę? – skarcił się w myślach chłopiec.

Dzień dobry, my do ojca – zaczął wciąż patrząc na jej duże krągłe piersi.

Proszę wejdźcie, jest w bibliotece.

Dom był zawsze czysty i pełen świeżych kwiatów. Wypełniony światłem słonecznym wpadającym przez witraże o motywach biblijnych był przytulny i ciepły.

Gosposia poprowadziła ich prosto do małego pokoju wypełnionego po sufit książkami.

Na dźwięk pukania i otwieranych drzwi z ukrytego w głębi za regałem fotela poderwał się ojciec.

Witajcie chłopcy, co was do mnie sprowadza? – jego uścisk dłoni był miękki i ciepły.

Dzień dobry ojcze – odpowiedzieli równocześnie.

Nie wyglądacie najlepiej, czy coś się stało? – zapytał przyjrzawszy się ich smutnym

twarzom – Stało się coś niedobrego? Siadajcie i opowiedzcie wszystko – w jego głosie dało się słyszeć troskę – Napijecie się czegoś, może ciepłej herbaty? – zaproponował naciskając dzwonek.

Chętnie, dziękujemy – usiedli na kanapie naprzeciw ojca Bernarda.

Po chwili w drzwiach pojawiła się gosposia.

Przynieś nam herbaty, proszę.

Z cytryną?

Tak – odpowiedzieli prawie równocześnie.

Już robię – uśmiechnęła się i cicho zamknęła drzwi.

A teraz opowiedzcie mi, co się stało.

To się zdarzyło dziś rano… – zaczął opowieść Michael

Gdy skończył ujrzeli w oczach ojca Bernarda smutek.

A więc stało się, po tylu latach spokoju – westchnął ciężko ojciec i zamyślił się przez

chwilę – Jeśli dobrze to interpretuje grozi nam wielkie nie bezpieczeństwo – kontynuował.

- Co mamy robić? A jak on po nas przyjdzie?! – Chris był przerażony.

Myślę, że mamy jeszcze trochę czasu nim nastąpi najgorsze. Tymczasem schrońcie się

w domach – próbował pocieszyć chłopca.

Michael – odciągnął chłopca na bok.

Widzę, że znosisz to znacznie lepiej od kolegi, zaopiekuj się Krisem. I jeszcze jedna

ważna sprawa, proszę daj znać na policję tylko oszczędź im szczegółów.

Dobrze ojcze, powiem tylko to, co trzeba – Michael dobrze zrozumiał, o co chodzi.

Dziękuję – uścisnął mu dłoń i poklepał po ramieniu. Christhophera uściskał i szepnął:

Nie martw się wszystko będzie dobrze – chłopiec kiwną głową jakby spokojniejszy.

Było już późne popołudnie, gdy opuszczali plebanię kierując się na policję.

Obaj szli milczący, jeden przygnębiony bardziej od drugiego.

Wchodząc na posterunek ujrzeli ten sam widok, co zwykle. Posterunkowy Jackson siedział za biurkiem i chrapał, w kąciku ust pozostał dżem z pączka, do którego próbowała dobrać się mucha. Odganiał ją, co chwile pochrapując nie przerywając drzemki. Minęli go i od razu przeszli do pokoju sierżanta. Michael zapukał i po chwili usłyszał niewyraźne „płoszę”. Drzwi zaskrzypiały ukazując szczupłego mężczyznę po czterdziestce.

Usta wypełniały mu cukierki m&m z orzechami. Sumiaste wąsy na wesołej twarzy poruszały się to w górę to w dół.

Siadajcie – zaproponował wskazując na sofę, gdy w końcu przełknął łakocie.

Usiedli zapadając się w wyrobionym przez lata materacu.

Co was do mnie sprowadza chłopcy? Chyba nic nie przeskrobaliście? – uśmiechnął się

i zmarszczył lekko brwi udając, iż właśnie o to ich podejrzewa.

Nie, my nie

Nie wy a kto?

To znaczy nie chodzi o jakieś wykroczenie.

A o co? – zaczynał się niecierpliwić.

Bo widzi pan sierżancie… – tu Michael zrobił pauzę.

Nasz przyjaciel zaginął

Jak to zaginął?

No my właściwie wiemy gdzie jest, ale nie do końca jesteśmy pewni – zaczął

tłumaczyć Michael.

Nie bardzo rozumiem, to gdzie on jest?– policjant żądał faktów.

On wbiegł do dzwonnicy i już nie wybiegł – w końcu chłopak wydusił z siebie.

Jak to? A weszliście za nim albo przynajmniej wołaliście go?

Nie. Baliśmy się klątwy, zawołałem parę razy, po chwili usłyszałem jego przeraźliwy

wrzask i uciekliśmy – wyjaśnił.

No tak, to zrozumiałe, a może on was zrobił w konia. Przestraszył, poczym wyszedł i 

śmiał się do rozpuku patrząc jak uciekacie? – sierżant Patterson lubił fakty i dowody a ci chłopcy takowych mu nie przedstawili.

Myślę, że on was nabrał i siedzi teraz w domu śmiejąc się z was. Lepiej będzie jak

pójdziecie do niego do domu i utrzecie mu nosa za ten kawał.

Pan nie rozumie on … – zaczął, ale nagłym wybuchem przerwał mu Christhopher.

 

On go porwał! Straszliwa bestia złapała Gabriela i porwała. Wskoczył razem z nim w 

dzwon! Rozumie pan nie ma już naszego przyjaciela on, on go pożarł! – wrzeszczał przez łzy.

O czym on do diabła mówi?! – ten nagły wybuch zaniepokoił policjanta nie wiedział

czy oni się wygłupiają czy naprawdę stało się coś złego

Kto go porwał? Jaka bestia? Michael?! Robicie sobie ze mnie jaja?! – policjant stawał

się rozdrażniony.

Uspokój się Kris tu go nie ma – starał się uspokoić przyjaciela.

Michael czy to prawda? Co się dzieje u licha? – Patterson był już nieźle zbity z tropu i 

wkurzony.

Gabriel wbiegł jako pierwszy do środka i pognał po schodach na górę, zaraz za nim

wpadł Chris, był tak zdyszany i zmęczony iż wbiegając na górę stracił przytomność z wysiłku. Może stąd te omamy – próbował być jak najbardziej wiarygodny – Ja przybiegłem ostatni, ocuciłem Chrisa i zawołałem Gabriela, ale w odpowiedzi usłyszeliśmy tylko ten straszny krzyk. Zwialiśmy ile sił w nogach. Do tej pory Gabriel nie wrócił.

Powiem ci co myślę. Wasz kumpel ostro was wystraszył i teraz się ukrywa by

spotęgować wrażenie.

Nie! Pan nie rozumie! – zaczął znowu Kris, ale policjant mu przerwał :

Jeśli nie wróci dziś na noc, zarządzę poszukiwania.

Ale… –

Co ale?! – warknął groźnie oficer.

Czy mógłby pan posłać tam patrol teraz? – poprosił Michael.

Po chwili milczenie Patterson odezwał się:

– Ok. chłopcy, sprawdzę to, a wy nie martwcie się tym już i wracajcie do

domów. Zobaczycie odnajdzie się szybciej, niż myślicie – wstał i uścisnąwszy im dłonie odprowadził do drzwi.

Powrót do domu wyglądał niczym pochód żałobny. Kris pożegnał się przy swoim domu krótkim – Cześć – i zniknął za ciężkimi drewnianymi drzwiami.

Idąc kamienistą drogą wspinającą się stromo pod górę Michael rozmyślał o tym, co zaszło. Wiatr rozwiewał jego długie włosy rzucając na twarz. Zastanawiał się, dlaczego przyjął to tak spokojnie. Nie było mu ani smutno ani też nie czuł żadnej straty.

Kładąc się spać czuł się winny, iż nie rozpacza za kolegą.

Nawet nie przypuszczał jak szybko to się zmieni.

W środku nocy obudził go koszmar, zlany potem usiadł na łóżku i kryjąc twarz w dłoniach rzewnie zapłakał. Raz jeszcze zamknął oczy, by senna mara powróciła z taką samą siłą. Gabriel kurczowo trzymał się krawędzi studni, jego usta niczym nieme poruszały się i układały w bezgłośną prośbę o pomoc.

U jego stóp uczepione potwory ciągnęły go w bezdenną czeluść.

Przerażone błękitne oczy błagały , by po chwili zniknąć w czarnych odmętach.

Wyciągnę cię stamtąd. Obiecuję przyjacielu, przyjdę po ciebie, bądź silny – przysiągł

zaciskając pięści z całej siły.

Następnego dnia rano Michael wstał wcześnie, umył się, ubrał i zszedł do kuchni

Mick, śniadanie! Wstawaj! – usłyszał będąc w połowie schodów.

Nie krzycz, już wstałem – odezwał się posępnym głosem, stając tuż za mamą.

Boże wystraszyłeś mnie – gwałtownie odwróciła się ku niemu.

Synu zadziwiasz mnie nigdy nie wstawałeś przed dziesiątą. Zwykle nie mogę się ciebie dobudzić. No nie, znowu masz na sobie te podarte dżinsy – zmieniła ton patrząc

na jego ubiór.

Proszę nie rób afery o jedną dziurę – starał się być miły.

Jasne zawsze robię aferę o byle, co, ale spodnie są poszarpane jakby dobrał się do nich

wściekły pies – podniosła głos, bo mało ją szlak nie trafił.

Chyba nie pójdziesz tak do kościoła? O nie, co to nie!

Nie mamo, najpierw pójdę do Gabriela – odparł spokojnie.

Dobrze, ale masz przyjść potem do domu przebrać się i iść do kościoła – powiedziała

spokojniejszym tonem.

Co dziś na śniadanie? – zmienił temat.

Jajecznica i tosty, będziesz wybrzydzał? – Michael nie wiedział, dlaczego matka

znowu prowokuje kłótnię.

Gdzie ojciec? – zignorował jej zaczepkę.

Śpi. Wczoraj wrócił późno, jego obserwatorium zanotowało jakieś niespotykane dotąd

zjawisko. Siedzieli do późnej nocy rozprawiając o tym – wyjaśnienie matki zaciekawiło go.

Wiesz coś więcej o tym zjawisku?

Nie, tato poszedł szybko spać. Dlaczego interesuję cię praca ojca? – od rana syn wydał

się jej jakiś dziwny.

Ich rozmowę przerwało pukanie do drzwi. Spojrzeli po sobie.

Na mnie nie patrz, jem – matka rzuciła ścierkę na stół i poszła otworzyć.

Dzień dobry Cristino – przywitał ja ciepłym uśmiechem przystojny policjant.

Gary miał 26 lat, muskularne ciało i zawadiacki uśmiech.

Crisi bardzo mu się podobała, pomimo swych czterdziestu lat nadal była piękna i seksowna. Zawsze się przy niej rozmarzał. Kobieta uśmiechnęła się odruchowo poprawiła swe kasztanowe włosy i odpowiedziała: Dzień dobry Gary, witaj Rod, co was do mnie sprowadza?

Chcielibyśmy porozmawiać z twoim synem możemy wejść? – uprzejmie wyjaśnił

starszy policjant, jednocześnie robiąc krok do przodu pchnął kolegę barkiem, zły za robienie maślanych oczu do żony jego kumpla Vincenta.

Cześć Mick jak leci? – zapytał bacząc by się nie przewrócić.

W porządku – odparł przełykając kolejny kęs.

Przychodzimy w sprawie wczorajszego zgłoszenia – gruby policjant usiadł naprzeciw

chłopaka.

Widzisz twoja opowieść, zdaje się być prawdą.

Co z Gabrielem? – przerwał mu Mick.

Tak jak mówiłeś nie wrócił na noc do domu i nie ma go do tej pory.

Micky nic nie mówiłeś. Gabriel zaginął, i co ty masz z tym wspólnego? – czuła, że

stało się coś złego.

Nie chciałem cię denerwować mamo – odparł.

Wczoraj jak zwykle biegaliśmy. Gabriel był najszybszy jako pierwszy dopadł mety i 

wszedł do środka. Pobiegliśmy za nim, zajrzeliśmy, ale nie było po nim śladu, baliśmy się wejść do środka. Pomyśleliśmy, iż nabija się z nas i schował się gdzieś. Zaczekaliśmy godzinę i poszliśmy do domu z nadzieją, iż spotkamy się później – wyjaśnił wszystko, aby uspokoić mamę.

Skoro nie podejrzewaliście nic złego, dlaczego poszliście na policję – Mick zakłopotał

się nie sądził, iż jego mama tak analizuje fakty i kojarzy wszystko.

Czekaliśmy do późnego wieczora i wtedy zdecydowaliśmy się pójść to zgłosić – Rod

zmierzył Michaela spojrzeniem nie lubił, gdy dzieci okłamują rodziców.

Ale jego rodzicom nic nie powiedzieliście, co ty przede mną ukrywasz? Co wy przede

mną ukrywacie? – tajemnicze spojrzenie nie uszło jej uwadze.

Crisi uspokój się, weźmiemy Micka na to miejsce opowie nam jeszcze raz, co zaszło,

a później opowie to samo tobie – delikatnie złapał ja za rękę mówiąc łagodnie aczkolwiek stanowczo.

Dobrze? – Gary chciał być miły, ale musiał uważać by nie przekroczyć cienkiej linii,

za którą wzięliby to za umizgi, dlatego cofnął rękę.

W porządku niech tak będzie, ale wracajcie szybko.

Bez obaw wróci cały i zdrów – zapewnił ją Rod wypychając przed siebie młodszego

policjanta.

Mick, załóż to proszę – zawołała za synem wręczając kurtkę dżinsową.

Dzięki – odbierając kurtkę mama przytuliła go – uważaj na siebie.

Kochał ją, naprawdę ją kochał, ale czasem był daleko myślami, dlatego nie rozumieli się zbyt dobrze. Posłała mu całusa, gdy siedział już w policyjnym Land Roverze, uśmiechnął się do niej.

Asfaltowa droga biegła pomiędzy domami jeszcze pół mili, dalej zaczynało się pustkowie, ale za to, jakie piękne. Wieczne zielone pola i wzgórza Szkocji, gdzieniegdzie pasące się owce i coraz mocniejszy zapach oceanu. Mieszkali w naprawdę pięknym miejscu. Mała miejscowość, wszyscy się znali i raczej lubili a już na pewno wszystko o sobie wiedzieli.

Więc, Mick jak to było – zaczął Rod w momencie, gdy Gary skręcił w boczną drogę.

Już mówiłem – odparł wpatrując się w dal przez szybę.

I nadal twierdzisz, iż nic nie widziałeś?

A wy naprawdę chcecie tam wejść?! – odwrócił głowę w ich stronę.

Ej Mick chyba nie sądzisz, iż my się boimy? No, co ty? – Gary uśmiechnął się do

wstecznego lusterka.

Teraz zaczęli wspinać się pod górę, opuszczając polną drogę. Wrzucił bieg terenowy i ostro ruszył do przodu. Przed ich oczami wyłaniała się dzwonnica, z każdym przebytym metrem coraz okazalsza. Gładko ociosany kamień piął się wysoko w górę. Piętnastometrowa budowla z dwoma oknami jednym na północ, a drugim wychodzącym na południe stała na wzgórzu górując nad wszystkim wokół. Samotna i mroczna, legendy krążące wokół niej po dziś dzień straszą lokalną ludność na, tyle iż nikt się do niej nie zbliża. Dzwon skryty pod dachem wydawał się być nienaruszony pomimo swego wieku.

Ok. Zaczynamy – Rod wyją z kieszeni paczkę m&m i wpakował sobie całą garść do

ust.

Michael to tu widziałeś po raz ostatni przyjaciela – rozpoczął zanim partner przełknął

swe smakołyki, nie bez parady dzieci nazywały go „słodziutki”.

Nie, nie tu, na piętrze przy dzwonie – stojąc przed tą posępną budowlą znowu

odczuwał strach.

Wiatr zaczął wzmagać na sile zrywając policyjne czapki z głów.

Cholera – zaklął Rod łapiąc turlającą się czapkę.

Nigdzie tak nie wieje jak tutaj – przyznał Gary podnosząc swoje nakrycie głowy.

Wchodzimy – na te słowa Michael rozglądną się po wzgórzach i polach jakby bał się,

iż widzi je ostatni raz. Zbliżyli się na odległość kroku od drzwi. Zaskakujące było to, że zawsze stały otworem i nikt nigdy nie przekroczył ich progu aż do dziś.

Wnętrze było surowe i zimne, światło wpadało jedynie przez uchylone drzwi i okno. Całe schody pogrążone były w półmroku. Policyjne latarki okazały się bardzo przydatne. Michael trzymał się na końcu powoli wspinając po schodach. Kręte kamienne schody wydawały głośny dudniący dźwięk. Gdy osiągnęli szczyt schodów zakończony drewnianym podestem serce Micka zaczęło bić niczym oszalałe.

Rod uważaj, drewno może być spróchniałe. Ty z twoją wagą. – ostrzegł z troską w 

głosie młodszy policjant.

Tym razem uznam to za dobrą radę a nie docinkę. Dobrze ty idź pierwszy,

chudzielcu – odciął się Rod.

Gary ostrożnie postawił stopę na podeście, naparł całym ciężarem, nic nie zaskrzypiało.

Postawił drugą trzymając się poręczy, drewno zdawało się mocne i zdrowe. Zrobił krok, potem drugi i znienacka podskoczył. Podest wytrzymał, ale Rod nie.

Co robisz?! – wrzasnął i zakasłał unoszącym się kurzem – Chcesz się zabić?

 

Wszystko w porządku, chciałem mieć pewność. Mój ciężar wytrzymuje, nie wiem, co

będzie, gdy wejdziecie jeszcze wy dwaj. No, ale ty Michael jesteś lekki, chcesz wejść?

- Nie dzięki – przełknął głośno ślinę i cofnął się o krok na samą myśl o zbliżeniu się do dzwonu włosy zjeżyły mu się na karku.

Na górze było wprawdzie jaśniej, ale wcale mu to nie pomagało przezwyciężyć strachu.

Promienie słoneczne odbijając się od dzwonu tworzyły na ścianie przedziwne cienie.

To chyba te znaki, przyjrzę się im bliżej – Gary także zauważył dziwne kształty i 

chciał to sprawdzić.

Powierzchnia dzwonu pokryta była dziwnymi wzorami.

Co to takiego? Już wiesz? – głos Roda zadudnił niczym grom.

Trochę ciszej, tu jest świetna akustyka nie zauważyłeś? – skarcił partnera Gary.

Właśnie się przyglądam. To mi wygląda na runy celtyckie, są takie gładkie i zimne

niczym lód. Zaczekaj widzę tu coś jeszcze – zbliżył się bardziej prawie dotykając nosem dzwonu.

Tu są jakieś postacie, wyglądają jak ludzie i zwierzęta, ale połączone w jedność.

Okropne, zaraz chyba coś słyszę … szepty? – przyłożył ucho do powierzchni.

Ostrożnie – krzyknął, Michael, gdy nagle powierzchnia dzwonu stała się płynna.

Głowa Garego zanurzyła się w środku pogrążając go aż po barki. Opierając się rękami z całych sił próbował się wyrwać, ale po chwili został wciągnięty cały.

Boże – wyjąkał Rod otwierając szeroko usta i odruchowo sięgnął po broń.

Na co ci to matole?! Uciekajmy! – pomyślał chłopak, gdy grubas mierzył w dzwon.

Oddaj mi kumpla czymkolwiek jesteś, bo… – nie skończył swej groźby gdyż jego

partner nagle został wypluty.

Jezu – jęknął Rod.

Jego tu nie ma i nic ci nie pomoże – rozległ się mroczny pomruk, a z wnętrza dzwonu

wystrzeliła potężna włochata łapa. Chwyciła go za mundur i przyciągnęła do wilczego pyska.

Jezus już tu nie mieszka – odezwał się ten sam głos. Nie spodziewanie wielkie szczęki

zacisnęły się z morderczą siłą na czaszce policjanta miażdżąc ją.

Przerażony Michael cofnął się o krok nadeptując na rękę Garego. Podskoczył jak oparzony, odwrócił się i spojrzał w jego twarz. Oczodoły były puste, a twarz wykrzywiał grymas bólu.

On nie ma duszy – powiedział do siebie patrząc jeszcze przez ułamek sekundy, po

czym poderwał się do biegu. Schody pokonał w szaleńczym tempie, potykając się o 

próg wykonał koziołka wydostając się na zewnątrz. Podniósł się i nie oglądając się za siebie popędził ile sił w nogach. Podczas tej szaleńczej gonitwy towarzyszyło mu przeciągłe wycie wilka.

Boże, co się stało?! – wykrzyknęła, Cristina na widok syna wpadającego w drzwi – Co

się stało? – powtórzyła.

Zginęli! Obydwaj nie żyją! – dyszał na oparciu fotela.

O czym ty mówisz Michael? – matka wzięła go w objęcia, aby się uspokoił a on

przytulił ją mocno jak nigdy dotąd.

Mamo oni nie żyją. Zabił ich, to było okropne – łkał na jej ramieniu.

Ale, kto ich zabił? A tobie nic się nie stało? – czuła jak z nerwów podchodzi jej żółć

do gardła.

Nie, ja zdołałem uciec, ale oni są martwi, o mamo – załkał.

Już dobrze synku tu jesteś bezpieczny, opowiedz, kto…?

Nie mamo nikt już nie jest bezpieczny otworzyliśmy bramę do piekła – przerwał.

Co? – zamurowało ją.

Wypuściliśmy demony. To demon zabił tych dwóch policjantów – wyjaśnił patrząc

zapłakanymi oczami na matkę.

Jak to demon, taki z filmów i książek? – nie wiedziała, co ma myśleć.

Nie, on był prawdziwy – poczuł jak przechodzą przez niego dreszcze i nagle zrobiło

mu się zimno.

Zaczekaj tu przyniosę ci gorącej czekolady – powiedziała widząc jak nagle syna

ogarnęło zimno.

Siedziała z nim tuląc go jak za dawnych czasów, gdy był małym dzieckiem.

Mamo, chyba powinniśmy zawiadomić policję o tym, co zaszło. – powiedział nie

otwierając oczu.

Dobrze, ja to zrobię – pocałowała go w czoło i wstała do telefonu.

Gdy matka rozmawiała z policją, on rozmyślał o swojej obietnicy danej przyjacielowi.

Będę silny, muszę mu pomóc, ale czy jest jeszcze nadzieja. Nie myśl tak, na pewno

jest poproś o pomoc ojca Bernarda – chłopak toczył wewnętrzny bój z wątpliwościami, które nim targały i ogarniającym go strachem. Zamknął oczy jakby próbował ukryć się przed nieuchronnym.

Michael, synku. Ci panowie chcą z tobą porozmawiać – matka wyrwał go z półsnu.

Dobry wieczór Michael. Jestem inspektor Bricks a to mój partner, Glover – Jego głos

był mocny i zimny jak uścisk lodowych imadeł.

Opowiedz mi proszę, co się stało – usiadł obok na łóżku. Był szczupły i młody, gęsta

broda dodawała mu lat. Wciąż wpatrywał się w niego tymi swoimi świdrującymi oczami – To nie jest zwykły krawężnik – pomyślał – Muszą być z policji kryminalnej, skórzana kurtka, długie włosy i ten zimny wzrok, on na pewno nie jest miłym panem policjantem.

Mick – zachęcił inspektor przerywając jego rozmyślania.

Tak, opowiem – wziął głęboki oddech i zaczął swą opowieść.

Gdy skończył wyraz twarzy policjantów nie zmienił się ani trochę.

Pojedziemy to teraz sprawdzić, a rano zaglądniemy do ciebie by zabrać cię na

posterunek i spisać zeznania – jego głos nie zdradzał żadnych emocji.

Nie idźcie tam! Szczególnie teraz za godzinę będzie ciemno, to was zabije! – ostrzegł

Michael podnosząc się z łóżka.

Nie martw się o nas – jedno spojrzenie tego facet wystarczyłoby zrozumieć, iż on je

każdego twego „stracha” na śniadanie.

Do zobaczenia jutro – pożegnał się w drzwiach posyłając Michaelowi spojrzenie typu,

jeśli masz coś z tym wspólnego zacznij się modlić. I tak zrobił, ale nie modlił się w swojej intencji, lecz za tych twardzieli.

Cristina zamknęła drzwi i wróciła do syna, nie spał.

Mamo boję się, iż cię stracę – spojrzał jej w oczy i rozpłakał się.

O czym ty mówisz, synku nic nam się nie stanie – uspokajała go Cristina.

równocześnie zastanawiając się, iż to wszystko musi być prawda. Nigdy nie widziała syna w takim stanie. Przytuliła go mocniej nucąc do ucha kołysankę.

Zasnął na jej kolanach. Ona również zdrzemnęła się, zbudził ją szczęk przekręcanego klucza w zamku.

Cześć kotku wróciłem

Cicho! Mick śpi. – syknęła przez zęby delikatnie zsuwając głowę syna z kolan.

Jak to śpi? Nigdy nie wracał przed dwudziestą drugą – zaskoczony ojciec spojrzał raz

jeszcze na zegarek.

Chodź do kuchni opowiem ci wszystko – Cristina wstała z łóżka i wzięła męża za rękę.

Napijesz się kawy? – zapytała zapalając światło.

Wolałbym zjeść coś ciepłego, ale Crisi ty płakałaś? – dopiero teraz w ostrym świetle

dojrzał podpuchnięte i przekrwione oczy.

Kotku, co się stało? – zerwał się z krzesła by przytulić swą ukochaną.

Dziś wydarzyło się coś naprawdę złego. Michael bardzo to przeżył – w jego silnych

ramionach czuła się bezpieczna.

Nic mu się nie stało? Zajrzę do niego – zapytał zatroskany.

Nie budź go, śpi. Jest zdrów i cały, tylko przerażony okrutnie – spojrzała w twarz

męża. Nie był przystojny, był… ładny. Miał czterdzieści dwa lata a wyglądał na dwadzieścia osiem. Zawsze ogolony i gładki, jak gdyby się nie starzał. Zazdrościła mu tego, pomimo iż sama świetnie wyglądała. Wiedziała, że szybciej się zestarzeje, a on miał nadal piękne smukłe ciało i jeszcze długo je zachowa.

Możesz mi w końcu powiedzieć co się stało?

Kawy? Orzeźwi ci umysł – zaproponowała zalewając swoją filiżankę.

Jest dostatecznie pobudzony, opowiadaj.

Dziś rano zaginął Gabriel – zaczęła.

Jak to zaginął? – zmartwił się, bowiem był to najlepszy przyjaciel jego syna.

Parę godzin później zamordowano dwóch policjantów. Nasz syn był tego świadkiem.

Co? Co tam robił Michael?! – na dźwięk tych słów aż poderwał się z fotela.

Pojechał z nimi na miejsce zdarzenia – matka chłopca starał się być jak najbardziej

opanowana.

Nic mu się nie stało?! – zapytał i spojrzał z przerażeniem w kierunku pokoju syna.

Już ci mówiłam, nie – odparła spokojnie.

Co tam się stało?! Chyba nie myślą, iż Mick zabił tych gliniarzy? – zaczął chodzić nerwowo po pokoju.

Nie wiem Vicent, co oni myślą, wiem jedno nasz Mick tego nie zrobił –w oczach pojawiły się jej łzy.

Wiesz coś więcej o tym? Michael coś mówił? – pytania same cisnęły się na usta.

Według niego sprawcą obydwu tych zdarzeń jest…demon. Powiedział do mnie „ Mamo nikt już nie jest bezpieczny otworzyliśmy bramę do piekła”

Do piekła? Czego on się na oglądał? – nie chciał wierzyć.

On go widział i był bardzo przerażony, gdy wbiegł do domu. Serce matki podpowiada

mi, że on nie kłamie – starała się przekonać męża.

 

* * *

 

 

Śmierć obydwu policjantów, w niewyjaśnionych bliżej okolicznościach spowodowała

poruszenie w całej komendzie. Oprócz dwóch śledczych, którzy już odwiedzili dom Michaela, na miejscu zbrodni pojawili się jego wszyscy koledzy z posterunku.

Dzwonnicę otoczono ciasnym kordonem by nikt nie przedostał się do środka. Zabezpieczenie okazało się nie potrzebne nikt nie kwapił się do oglądania miejsca, które samo potwierdziło swą złą reputację i pochłonęło kolejne ofiary.

Cześć Leny, co my tu mamy? – czarnoskóry policjant klękną przy koronerze.

Witaj Waren. Nic miłego – odparł tamten pochylając swą rudą czuprynę nad ciałem.

Bardzo to dziwne spójrz – zachęcił śledczego.

Gary Jackson nie ma żadnej rany, nie mniej jednak jest martwy. Pozbawiono go oczu bez zadraśnięcia choćby naskórka.

Pozwól mi zobaczyć – ogromne cielsko ważące ponad 250 funtów zbliżyło się do martwego policjanta pochylając się.

Chwileczkę, kim pan jest i co tu robi – powstrzymał go lodowaty uścisk na jego

potężnym barku. Małe dłonie ścisnęły z taką siłą, iż wprawiły Macintoscha w zdziwienie. Uniósł głowę, patrzyły na niego niesamowicie zimne oczy, przez chwilę miał wrażenie, iż facet ma ochotę zabić go, jednakże po chwili w kąciku ust pojawił się uśmiech.

Nazywam się porucznik Waren Macintosch jestem szefem całego okręgu, a pan? –

wyprostował się przytłaczając swoją sylwetką mężczyznę o lodowatym spojrzeniu.

Porucznik Briks wydział wewnętrzny, specjalna komórka. Zajmujemy się śledztwami,

w których ofiarą są policjanci – uścisnął rękę murzyna.

Nie wiedziałem, że wewnętrzny ma jakąś specjalną komórkę – zdziwił się wyrywając

dłoń z lodowego uścisku. – Boże, ten gość jest tak zimny jakby spał w chłodni – pomyślał.

A jednak. Pozwoli pan poruczniku, że pana przeproszę. Zwykle sam prowadzę

śledztwo, ale może zechciałby mi pan pomóc na przykład w rozmowach z mieszkańcami.

Waren jeszcze raz spojrzał w te oczy i poczuł jak członek kurczy mu się z zimna. – Co jest do cholery z tym facetem? Może to yeti w ludzkiej skórze? – przeszło mu przez myśl.

Przyznam, iż mnie pan zaskoczył, obcy zwykle nie proszą o pomoc.

Miejscowa policja zna dobrze ludność i bywa bardzo pomocna – teraz na jego ustach

pojawił się szerszy uśmiech. – Jak uśmiechnie się bardziej pęknie mu skóra – pomyślał?

Steven – wrzasnął ktoś z tyłu?

Briks odwrócił głowę i zapytał miękkim aczkolwiek stanowczym głosem: Tak George, o co chodzi?

Wejdź do środka znaleźliśmy coś – nawoływał stojąc w drzwiach dzwonnicy.

Poruczniku, pójdzie pan ze mną? – zapytał.

Z chęcią – odparł wymieniając się głupią z zaskoczenia miną z koronerem.

Reflektory oświetlały dziedziniec jednakże w środku musieli używać małych mocnych latarek.

Waren wchodząc jako ostatni, wyraźnie słyszał jak wiekowe deski skrzypią pod ich ciężarem i zrobiło mu się gorąco. Dotarłszy zasapany na wysokość podestu ujrzał trzech mężczyzn pochylonych nad ciałem. Leżało prawie pod samym dzwonem. Inspektor wraz z lekarzem sądowym z wydziału wewnętrznego oglądali zwłoki, George przyświecał reflektorem.

Rod Patterson niemalże pływał we krwi.

Spójrz, całe ciało nietknięte. Więc skąd tyle krwi, zapytasz? Poświeć na twarz – polecił.

O mój Boże – wyjąknął Waren.

Wszystko w porządku? – zapytał inspektor Briks odwracając głowę.

T tt ak – to, co zobaczył poruszyło go mocno.

Jego kolega leżał z twarzą przedstawiającą grymas przerażenia i zaskoczenia. Górna część jego czaszki była odgryziona przez jakieś potężne szczęki.

Na kościach czaszki pozostały ślady kłów. Część ciemieniowa także została

zmiażdżona tak, że oczy wypłynęły. – opisywał chłodnym beznamiętnym głosem koroner.

Straszna śmierć – Waren był naprawdę wstrząśnięty pomimo widoku tak wielu trupów pierwszy raz od dawna zrobiło mu się nie dobrze.

Zgadza się tylko pytanie, kto ją zadał? – rzekł porucznik.

Może on nam powie! – warknął Waren wchodząc na podest. Już nie bał się, że spadnie

chciał się dowiedzieć, kto zabił jego kumpla z akademii.

Wielki murzyn skierował swój gniew na dzwon, który silnie uderzył otwartą dłonią wprawiając go w ruch.

Po cholerę to …– nie dokończył, bo zagłuszył go dźwięk dzwonu.

Ogłuszające niemalże ding dong ding, dong trwało dobre kilkanaście sekund. Gdy ucichło wszystkim jeszcze przez dobrą chwilę dzwoniło w uszach. Ogłuszeni wpatrywali się w dzwon, z którym zaczęło się dziać coś dziwnego. Jego powierzchnia stała się płynna i zaczęła promieniować światłem by po chwili rozbłysnąć oślepiającym blaskiem. Głusi i ślepi policjanci nie widzieli jak dzwon zmienia się w bijące światłem wrota. Po chwili zaczęły wypływać z niej eteryczne ciała. Okrutne pyski demonów ciągnąc za sobą dymne ogony wchodziły w ciała policjantów i tam znikały. Gdy ciała zostały opanowane, a w uszach przestało im dzwonić jako pierwszy odezwał się inspektor Briks:

Zabezpieczyć ciała i zawieźć do kostnicy. Wszyscy opuścić dzwonnicę – polecił.

Dopilnuj by nikt nie zobaczył tych ciał – szepnął na ucho swemu zastępcy.

- Kolejne ofiary narkotykowych porachunków, szkoda tylko, że w naszych szeregach.

Zamykamy śledztwo. Jutro napiszę raport – nikogo nie zdziwiła ta decyzja, wszyscy dziwnie się uśmiechali do siebie a oczy mieli zasnute mgłą.

Wszyscy jak zahipnotyzowani przyjęli rozkaz i zaczęli się zwijać ze sprzętem. Po dwóch godzinach budowla opustoszała, wszelkie zapory zdemontowano.

Wszystkie radiowozy odjechały nikogo nie pozostawiono na posterunku. Przez otwarte wrota tajemniczy dym rozchodził się na cała okolicę, docierając do miasta.

 

 

* * *

 

- Ale…

Co ale? To nie możliwe twoim zdaniem. Wiem mnie też to się nie mieści w głowie.

Jak jutro wstanie sam się go zapytasz? – Crisi starała się przekonać męża.

Nie mówię, że to nie możliwe ale bardzo nie prawdopodobne. Mówisz iż stało się to w dzwonnicy?

Tak? – potwierdziła.

Kiedyś czytałem pracę poświęconą tej budowli. Jej autor twierdził iż dzwon jest

czymś w rodzaju wrót do innych światów.

Brzmi nie prawdopodobnie – zgodziła się Crisi coraz bardziej zaniepokojona.

I oby nie była to prawda. Jutro z rana wyjeżdżam do obserwatorium, powinienem

znaleźć tam coś na ten temat. Jak tylko wrócę porozmawiam z nim. Ok?

A ty jak to znosisz? – zapytał z troską i przytulił żonę.

- Daję radę, pigułki uspokajające pomagają – pokazała na wpół pusta fiolkę i nie znacznie się uśmiechnęła.

- Tylko nie przesadź z tym.

- Idź spać, jutro musisz wcześnie wstać – pogładziła go po policzku i pocałowała.

- Dobranoc kochanie – pocałował ją czule w usta i udał się do sypialni.

- Dobranoc – w duchu martwiła się jednak co przyniesie jutrzejszy dzień.

Tej nocy Michael znów śnił koszmary, ratował Gabriela ze szponów demonów.

Cristina wstała jak zwykle o szóstej rano by przygotować Michaelowi śniadanie do szkoły. Odkąd urodziła dziecko nie pracowała. Porzuciła swoją pasję odkrywania starożytnych miast i kultur dla ukochanego syna. Gdy Michael miał trzy latka zabrała go ze sobą na wyprawę do Egiptu, ale to był pierwszy i ostatni raz. Mały nie zaaklimatyzował się zbyt dobrze. Teraz marzyła o powrocie do pracy, syn miał już piętnaście lat i nie potrzebował opieki. Niestety wczorajsze wydarzenia mogły przekreślić wszystko.

Wstała przeciągając się, na jej twarzy wciąż widać było zmęczenie. Śniły się jej koszmary. Powoli zeszła z łóżka, czuła się jakby w ogóle się nie kładła spać. Poszła do łazienki. Chłodna woda obmywająca jej twarz przyjemnie ja otrzeźwiała i budziła. Pospiesznie ubrała się i zajęła przygotowaniem śniadania. Krojąc chleb spojrzała przez okno. Mgła gęsta jak mleko zaległa w całej okolicy.

- O tej godzinie, w czerwcu taka mgła? – zdziwiła się, a jednocześnie zaniepokoiła. Ciekawe czy Vincent wystartował z lotniska? W takich warunkach kontrola lotu nie powinna zezwolić na strat, a jeśli pomimo tego polecieli. Boże miej go w swojej opiece – po cichu zmówiła modlitwę.

Z zadumy wyrwał ją gwizdek gotującej się wody na herbatę. Spojrzała na zegarek, była siódma – czas go zbudzić –

Michael! Wstawaj śniadanie! – krzyknęła stojąc u stóp schodów. – Michael?! – wciąż

nie odpowiadał – Tak mocno śpi? Lepiej pójdę to sprawdzić – szybko weszła na górę i cicho zapukała – Synu?

Wejdź mamo nie śpię – odezwał się odwracając głowę w jej stronę.

Michael, co się stało? Ty płaczesz? Co się stało? – usiadła przy nim przytulając go do

siebie.

Znowu, znowu mi się to śniło – powiedział zapłakanym głosem tuląc się do mamy.

Musisz być silny synu, a wtedy pokonasz wszystkie demony.

Mamo te demony nie zrodziły się w moje głowie nie jestem szalony. Myślami ich nie zwalczę – odparł próbując jeszcze raz jej wytłumaczyć.

W takim razie musimy poszukać u kogoś pomocy. Może ojciec Bernard

nam pomoże? – starła się pomóc synowi jednocześnie nie okazując, iż nie bardzo mu wierzy.

A ty mamo? Przecież jesteś archeologiem znasz wiele legend i przepowiedni. Może ty

natrafisz na jakiś ślad w historii tej dzwonnicy? – ta prośba bardzo ją zaskoczyła.

Ja… ja, zastanowię się, porozmawiajmy o tym przy śniadaniu, dobrze? Nie chce byś spóźnił się dziś do szkoły.

Ok. Umyję się i już schodzę.

Dzięki – uśmiechnęła się i zeszła szybko na dół. Mgła nie zamierzała wcale się

podnosić. – Myślę, że to dodatkowo zaniepokoi Michaela – pomyślała jednocześnie zastanawiając się nad pomysłem syna.

Michael schodząc do kuchni zapinał ostatnie guziki w swej nowej flanelowej koszuli.

Przekonałeś się do niej, już nie uważasz, że wyglądasz jak kowboj? – zapytała mama.

Jest w porządku – odparł uśmiechając się, wtedy dopiero spojrzał przez okno.

Gęsta mgła o tej porze roku, ile jest stopni? Wygląda dziwnie – przycisną nos do

szyby.

Jest wyjątkowo zimno synu 50 , ubierz cieplejszą kurtkę – poprosiła.

Siadaj i jedz. Mgła powoli opada – starała się odciągnąć go od posępnych myśli.

- Masz rację, jakby rzednieje – odparł po chwili.

Siadaj do stołu, bo wystygną ci gofry.

Gofry? Zrobiłaś gofry mamo? – na twarzy piętnastolatka pojawił się szeroki uśmiech.

Już dawno nie robiłaś mojego przysmaku. Dziękuję – oderwał się od okna i szybko

zajął miejsce za stołem.

Chciałam, aby dzisiejszy dzień zaczął się dla ciebie wyjątkowo dobrze. Cieszę się, że

ci smakuje. Jedz i pędź na przystanek, bo spóźnisz się na autobus.

Yhm – przytaknął pochłaniając kolejne kęsy ulubionych gofrów.

Spałaszował je wyjątkowo szybko, założył kurtkę i już był w drzwiach, gdy usłyszał:

… dzisiejszej nocy policjanci z wydziału wewnętrznego rozwiązali zagadkę tajemniczej śmierci dwóch policjantów z Tarbert. Jak powiedział mi inspektor Briks…

Już?! Tak szybko dowiedzieli się, kto i dlaczego? – Michael bardzo w to powątpiewał.

Zwątpił jeszcze bardziej, gdy usłyszał dobiegający z telewizora głos gliniarza o niebieskich oczach.

… jest to tym bardziej dla nas bolesne, iż to dotknęło również nasze szeregi.

Policjanci Gary Dabrosky i Rod Dowson zginęli w strzelaninie, jaka wywiązała się pomiędzy nimi w wyniku kłótni o podział pieniędzy ze sprzedaży narkotyków…

Co?! O czym on mówi do cholery?! – wyrwało mu się na głos.

Michael?

Przepraszam mamo, ale to jakieś brednie – tłumaczył się wskazując na telewizor.

Ten facet bredzi, ukrywa fakty. Grozi nam niebezpieczeństwo, a on wszystko tuszuje.

Jakie narkotyki?! Jest nie dobrze mamo bardzo niedobrze – Michael odwrócił się na pięcie i skierował do drzwi.

Mick. Masz iść do szkoły, zrozumiałeś?! Jeśli chcesz przeprowadzimy później własne

śledztwo, ale idź dziś do szkoły. Niedługo koniec roku, podciągnij stopnie, a tą sprawą zajmiemy się później. Ok. – nalegała stając w progu z błagalnym spojrzeniem.

Oby nie było za późno – odparł grobowym głosem i wyszedł na dwór.

Owiał go zimny wiatr. – Już dawno nie było tak zimno w połowie czerwca – powiedział do siebie. Jego dom znajdował się najdalej od głównej drogi, a najbliższy sąsiad mieszkał pół mili dalej. Szedł dziarskim krokiem patrząc pod nogi, gdyż mgła skutecznie ograniczała pole widzenia. Było w niej coś dziwnego, jak gdyby tuliła się do niego chcąc zajrzeć mu pod ubranie. Czuł jak wślizguje mu się pod koszulę, ciepła ręka.

Co jest do cholery?! – wrzasnął strząsając widmową dłoń z siebie.

Sssss – usłyszał, gdy uczucie minęło.

Dzieje się coś bardzo złego. Dziś nie czas na szkołę – Michael przyspieszył kroku

udając się w kierunku plebani. Miał nadzieję znaleźć tam jakieś wyjaśnienie i oparcie w osobie ojca Bernarda. Musiał minąć kilka domów sąsiadów po drodze do przystanku. Nie chciał podjeżdżać autobusem w pobliże plebani, wolałby nikt nie wiedział o jego wizycie u ojca. Mijając dom Barcetów przesadził jednym susem ich ogrodzenie i puścił się biegiem do pobliskiego lasu. Na szczęście Porky i Dana lubią z rana popieścić się w wannie, dzięki temu nie zauważą go. Czasami jeszcze chodzili tu z Gabrielem podglądać ich baraszkujących w wodzie – Gabriel! – na wspomnienie o przyjacielu w potrzebie przyspieszył jeszcze bardziej. Wbiegł do lasu pędząc równym tempem, wyśrubowana kondycja pozwalała mu na przebiegnięcie kilkunastu mil w szybkim tempie bez zadyszki. Równy miarowy oddech uspokajał go, nogi niosły go same wsłuchał się w ciche odgłosy lasu. Mgła już przerzedziła się, a słońce zaczęło przebijać się przez korony drzew budząc przyrodę.

Stuk, stukkkk kkkkk kkk – usłyszał dzięcioła i nagle coś jeszcze.

– Dokąd tak gnasz, pośród śpiących drzew – lodowaty głos wlał mu się wprost do ucha.

Aaa! Ach! – wrzasnął chcąc zatkać ucho, zwolnił prawie potykając się o wystający konar.

Zatrzymaj się przyjacielu! Chcę widzieć twą niewinną twarz! – usłyszał tuż za uchem i poczuł na karku zamrażający oddech.

Nie, nie dostaniesz mnie! – krzyknął przyspieszając. Mgła zgęstniała, stukający w 

oddali dzięcioł zamilkł. Mijając uczepioną drzewa wiewiórkę spojrzał na jej pyszczek i oniemiał. Oczy jarzyły jej się na czerwono a z pyszczka ciekła ślina.

Zatrzymaj się chłopcze, chcę poznać twe wnętrze. Zaprosisz mnie na kolację? – nagle

poczuł jak mocarne ręce popychają go, upadł na wznak przekoziołkował parę razy tłukąc sobie boleśnie rękę i rozcinając policzek na ostrych igłach ściółki. Leżał z twarzą przy ziemi ciężko dysząc – Nie może mnie dostać – postanowił w myślach.

Stój ptaszyno, mamy jeszcze czas, choć świt już, słońce nie zagości tu szybko – zimne

dłonie zacisnęły się na jego stopach ciągnąc w dół. Mimo ogromnego wysiłku nie mógł wczołgać się na wzgórze.

Jesteś mi przeznaczony, otwórz się dla mnie – widmowa twarz przerażała go, piękna

niczym anielska twarz zmieniona groteskowo w potwora, wielkie kły sterczały z wąskich ust, piękne niegdyś oczy ziały czarną pustką. Jego oddech niczym ciekły hel zamrażał wszystko w mgnieniu oka. Na brwiach Michaela pojawił się szron.

Przyjmij mnie … – demon rozpostarł swe łapska puszczając na moment jego nogi.

Wykorzystał to by uciec na pobliski pagórek. Widmowy łeb wściekle rycząc skoczył do góry ciągnąc za sobą szerokie bary i długi ogon.

Tyś moją nagrodą, ja twym przeznaczeniem. Nie uciekaj przede mną, ukryć mi się nie

możesz – wysyczał wprost w twarz Michaela, odwrócił się natychmiast i poczuł jak lewe ucho zamienia się w lodowy głaz. Przeszedł go kłujący ból, cofną się uderzając plecami o głaz – Szymon – szepnął parząc na napis zdobiący nagrobek – Przyjdzie mi umrzeć na twym grobie pustelniku. Ty byłeś całe życie na to gotowy, mówili, że byłeś bardzo blisko Chrystusa. Wstaw się za mną by otworzyli mi drzwi raju – zaczął się modlić.

Nie płacz , gdy mnie wchłoniesz będziesz potężnym człowiekiem wielce przysłużysz

się naszemu mistrzowi – złapał go za ręce mocno rozkładając na boki.

To nie twój czas. Przypomnij mu, kto mieszka w twym sercu – odezwał się ciepły głos

w jego głowie łagodząc na chwilę ból towarzyszący odmrożeniom.

W mym sercu już ktoś mieszka i nie ma w nim miejsca dla ciebie – wykrzyknął mu

prosto w pysk.

Naprawdę a któż to? – zadrwił.

Na imię mu Jezus, chwalę jego imię i wielkie miłosierdzie…

Nie bredź mi tu ziemska powłoko, lepiej przygotuj się na mnie. Kimże jest ten twój

Jezus?

Jam jest prawda, miłość i wieczność. Ja jestem Jezus! – zagrzmiał tak piękny i czysty

głos, iż demon skurczył się do małej plamki w mgnieniu oka. Od Michaela bił blask tysięcy słońc, mgła rozpierzchła się niczym cień uciekający przed światłem.

Szymonie? – wyjąkał przerażony chłopiec.

Wstań i idź. Szymon wstawił się za tobą – piękny głos znów zabrzmiał dając

Michaelowi przypływ sił. Zerwał się na nogi i odwrócił. Poświata zniknęła.

Otrzepał się z ziemi: Au – stłuczona ręka zabolała. Zszedł na ścieżkę i nie oglądając się za siebie popędził ile sił w nogach.

W lesie zrobiło się już cieplej i przyjemniej. Biegł ścieżką powoli wyrównując

oddech. Po jakiejś mili wybiegł z lasu na pole. Nieogrodzone, przez nikogo, nieuprawiane leżało odłogiem. Pokonał je szybkimi szusami docierając na kamienistą drogę. Z dala od domostw i farm, używana jedynie przez młodzież jako skrót, zarastała powoli trawą.

Do plebani miał jeszcze osiemset jardów, zatrzymał się przed zakrętem wychodzącym na polna drogę prowadzącą bezpośrednio do głównej ulicy. Odpoczął kwadrans, poczym udał się szybkim krokiem w kierunku kościoła. Idąc polną drogą nie spotkał nikogo, co bardzo go cieszyło, przeszedł szybko przez główna drogę. Plebania stała za kościołem przy cmentarzu, oddalona od drogi zaledwie trzysta jardów.

Chyłkiem przemkną obok cmentarza, rozglądając się czy aby nikt go nie zauważył. Gdy skradał się obok kościoła zdał sobie sprawę, iż dalsze ukrywanie się nie ma sensu. I tak nauczycielka ze szkoły zadzwoni do domu, że go nie było w szkole. Wyprostował się i udał prosto do drzwi plebani. Zastukał metalową kołatką, nikt nie odpowiedział. Zastukał po chwili jeszcze raz i jeszcze raz. – Pewnie ojciec jest w kościele a Ewa na zakupach – pomyślał, już miał odchodzić, ale coś podpowiedziało mu, aby nacisnąć na klamkę.

Drzwi otworzyły się cicho, ze środka doszedł go zapach pieczonego ciasta.

Halo jest tu, kto? – popchnął drzwi i wszedł do środka.

Ojcze Bernard, pani Ewo?! – nawoływał przez chwilę wchodząc w głąb domu.

Z radia w kuchni leciał numer Stonesów: Let’s spend this night together.

Michael skierował swe kroki w stronę biblioteki, przechodząc obok łazienki dojrzał wydobywające się spod drzwi kłęby pary jak również usłyszał szum wody.

Ojcze. Jest tam ojciec? – zapukał kilkukrotnie do drzwi, po czym delikatnie je pchnął.

Uderzyła go fala gorącej pary, woda pod prysznicem lała się maksymalnym strumieniem. Zaglądnął za kotarę nikogo tam nie było – Dziwne – pomyślał.

Wyszedł z łazienki, para skropliła mu się twarzy, wytarł ją rękawem bluzy i podszedł cicho pod drzwi biblioteki.

Wstrzymał oddech nasłuchując. Początkowo dochodziły go jedynie szepty i jęki. Przyłożył ucho do drzwi i omal nie wpadł do środka. Uchyliły się pozostawiając sporą szparę. Ostrożnie zajrzał do środka. Wąskie pole widzenia nie pozwalało mu stwierdzić czy jest ktoś w środku. Powoli uchylił drzwi nieco mocniej, kanapa była pusta. Wszedł do środka, nikogo nie było. Postanowił zajrzeć za regały, gdy usłyszał:

Bernardzie daj się popieścić. Nie mów, że nie podoba ci się moje ciało? Spójrz na

cycuszki, dotknij ich, ugniataj, weź mnie – w pierwszej chwili zamurowało go, nie wierzył własnym uszom. Gosposia uwodziła pastora.

Weź mnie, wiem, że mnie pragniesz, zrób to, całuj mnie jestem cała twoja – jej

głos przesycony był uwodzicielskim tonem pełnym napięcia.

- Ewo uspokój się, nie możemy jestem duchownym, przestań w tej chwili – Bernard

opierał się jak mógł.

Widziałeś już mnie nagą? Na pewno nie raz podglądałeś mnie, co? Przyznaj się

świntuszku? – kobieta nie dawał za wygraną.

Już widzę jak pastor podgląda ją pod prysznicem ciekawe czy się zabawiał ze sobą –

pomyślał chłopak i uśmiechnął się w duchu.

Ewo nie rób tego nie mogę na ciebie patrzeć to grzech.

Ale przecież już mnie widziałeś, popatrz na mnie Bóg taką mnie stworzył. A ciebie,

jakiego stworzył ściągnij ten szlafrok – kobieta naciskała coraz mocniej. Nagi zgrabny tyłek Ewy wypięty w stronę podglądającego chłopca kołysał się zachęcająco. Przerażony ojciec Bernard nie umiał się bronić, napalona kobieta rozchylała już jego szlafrok.

Nie Ewo! Dosyć tego! – wrzasnął ojciec i szarpnął szlafrok.

Zaraz cię zgwałcę, a ty masz być mi posłuszny – zawarczała rzucając się na niego w 

szale. – wtedy dopiero dotarło do niego, jak bardEwa nie jest sobą i ,że może być opętana.

– Odejdź diable nieczysty i nie kuś mnie – panicznie starał się uwolnić od rąk Ewy,

które zdawały się mieć nadludzką moc. Gdy ojciec zaintonował egzorcyzm, Michael wiedział, że nie są to zwykłe igraszki, a raczej coś o wiele gorszego. Wyskoczył za regału z książkami i z całej siły pchnął Ewę odrywając od rozdygotanego Bernarda.

– Aaaaa! Kto to? Michael, chcesz posmakować dojrzałej brzoskwinki? – leżąc na

plecach oblizała wargi lubieżnie.

– Michael nie patrz na nią uciekaj! – wrzasnął Bernard zawiązując ciasno szlafrok i 

przygotowując się na atak. Chłopak popatrzył przez moment na jej wdzięki, ale szybko podniósł wzrok i spojrzał na twarz, w jej oczach był demon taki sam, jaki gonił go w lesie. Odwrócił głowę, gdy wtem Ewa zerwała się na równe nogi rzucając się na ojca Bernarda, ten w ostatniej chwili zrobił unik. Rozpędzona kobieta poleciała wprost na okno, chciała jeszcze zatrzymać się rozpaczliwie młócąc powietrze rękoma, lecz nic to nie dało. Upadając, głową uderzyła w szybę, dźwięk rozbitego szkła poniósł się po okolicy. Nim złapał ją za rękę zawisła na ramie okiennej rozcinając sobie gardło na sterczących kawałkach szkła. Wydała ciche westchnienie umierając. Pęknięta tętnica pompowała jeszcze krew chwilę po tym jak Ewa umarła.

– Ewa nie! Dlaczego ty? Nie? – pochylił się nad nią chcąc ją objąć.

– Ojcze uciekajmy, w niej naprawdę był demon. Uciekajmy nim opuści jej ciało. –

ponaglał go chłopak ciągnąc za sweter

– Ale, jak, dlaczego? Co się dzieje? – cofając się ku wyjściu próbował zebrać myśli

– Wieża, pamiętasz ojcze? Tam jest brama wymiarów!

– Vigottelli miał rację – szepnął do siebie Bernard i zdołał zebrać w sobie – Szybko do

samochodu – ponaglił i nie oglądając się za siebie wybiegli z biblioteki prosto do drzwi wyjściowych.

Terenowa Toyota Landcruiser stała na tyłach plebani. Biegnąc do samochodu usłyszeli potężny ryk dzikiego zwierza, obydwaj wiedzieli, iż demon wydostał się i szuka następnego ciała. Szybko wskoczyli do wozu zatrzaskując drzwi. Ojciec Bernard uruchomił potężny czterolitrowy silnik i ruszył gwałtownie do przodu.

– Musimy wydostać się z miasta. Jedźmy do mojego ojca on jest astronomem może wie

coś o Vigottellim i jego badaniach – zaproponował, Michael gdy wyjechali na główną drogę.

– Ok., ale poszukamy też mojego przyjaciela, który jest egzorcystą – zgodził się pastor

przyspieszając.

Jechali przez miasto w miarę szybko, ale i tak można było przyjrzeć się twarzom mijanych ludzi. Prawie wszyscy byli już przemienieni, mętnym wzrokiem w wpatrywali się w mijający ich samochód – Mama! – wrzasnął nagle Michael przypominając sobie o siedzącej w domu Cristinie.

– Gdzie? – zareagował nerwowo kierowca.

– W domu zostawiłem ją w domu, musimy po nią wrócić. Ojcze nie możemy ją

zostawić na pastwę tych potworów. Proszę zawróćmy – błagał.

– Nie mamy wiele czasu musimy zrobić to szybko – nacisnął gwałtownie hamulec

zatrzymując się z piskiem opon. Zawrócił i ruszył pędem z powrotem. Tym razem z zegara nie schodziło 120 mil na godzinę. Pastor prowadził bardzo pewnie, zwalniał jedynie na ostrzejszych zakrętach. Przejechali jeszcze kawałek poczym ostro skręcili w lewo na kamienistą drogę. Rozpędzone auto robiąc nagły zwrot uniosło cały prawy bok w górę.

– Nie martw się zawsze tak jeżdżę, gdy się spieszę – uśmiechnął się widząc malujące się przerażenie na twarzy chłopca.

178 konny silnik rwał do przodu jak burza, dom Dowsonów był już w zasięgu wzroku.

– Oby tylko był w domu – modlił się Mick zatrzymując się pod domem.

– Mamo! Mamo! Gdzie jesteś?! – darł się jak opętany wpadając do salonu.

– Michael, co się stało? Dlaczego tak krzyczysz? – zapytała wychodząc z kuchni.

– Mamo nie czas na wyjaśnienia szybko, musimy uciekać – starał się ją pogonić łapiąc

za rękę.

– Uciekać, ale dlaczego, a tak poza tym to, dlaczego nie jesteś w szkole?

– W szkole? Zaraz pożrą nas demony, a ty mówisz o szkole?! – pomyślał iż mogole nie

dociera do niej groza sytuacji.

– Pani Dowson, naprawdę nie ma czasu na wyjaśnienia, jesteśmy wszyscy w niebezpieczeństwie. Dziś rano moja gosposia zaatakowała mnie, gdyby nie pani syn już bym pewnie nie żył – Bernard starał się jej wytłumaczyć.

– Ewa chciała ojca zabić? – nie dowierzała.

– Potem, wszystko potem, wyjaśnię w samochodzie, a teraz proszę iść szybko z nami –

ponaglał ją.

– Dobrze, wyłączę tylko kuchenkę i wezmę kurtkę – zgodziła się w końcu znikając na

chwilę w kuchni.

Pastor uruchomił już silnik czekając na zamykającą dom Cristinę.

– Ok. możemy już ruszać – powiedział zatrzaskując drzwi.

– Mamo zapnij lepiej pas, pojedziemy bardzo szybko – doradził syn obejrzawszy się do

tyłu. Mama pospiesznie wykonała polecenie, gdy właśnie ruszyli gwałtownie.

W miarę jak zbliżali się do szosy, mgła na kamienistej drodze gęstniała. Ani na chwilę nie zwalniali prując na przód. Bernard zwolnił skręcając na główną ulicę nie chcąc wywrócić pojazdu. Zredukował bieg i przyspieszył. Mgła stała się tak gęsta, iż widoczność ograniczyła się jedynie do metra. Nagle na jezdni pojawiła się jakaś postać nim zareagował uderzył w nią z całym impetem. Głuchy trzask i postać zniknęła pod kołami rozpędzonego samochodu. Nagły pisk opon i smród palących się klocków hamulcowych wdarł się do kabiny.

– Co robisz? Już mu nie pomożesz, jedźmy – głos Michaela przybrał ton rozkazujący,

lecz Bernard już wycofywał nie bacząc na jego protesty.

– Trzeba pomóc temu człowiekowi, jeśli…

– Żyje? A jeśli jest w nim demon? Kto cię uratuje? – przerwał mu chłopak wlepiając w 

niego zimne spojrzenie.

– Przestańcie się kłócić, Bernard ma rację. Trzeba sprawdzić, co z tym człowiekiem, a 

ty synu jak ty się zachowujesz nie poznaję cię? – odezwała się zbulwersowana.

– Próbuję ratować nam tyłki – odezwał się tym samym głosem – Nie! – wrzasnął Mick,

gdy Bernard złapał za klamkę by wysiąść.

W oknie pojawiła się zakrwawiona głowa kobiety, jej oczy zaszły krwią a usta poruszały się w bezgłośnym wołaniu o pomoc. By po chwili ułożyć się w grymas wściekłości, nagle zaczęła z całej siły walić pięściami w szybę krzycząc.

Bernard wzdrygnął się przerażony, zablokował wszystkie drzwi i ruszył z piskiem opon.

Teraz żadne z nich nie miało wątpliwości, co do zamiarów tej kobiety.

Ludzie, których mijali wcześniej teraz powoli zaczynali wychodzić na drogę, Bernard omijał ich najsprawniej jak mógł.

– Boże – westchnął Bernard patrząc przed siebie.

– Co się stało? – matka chłopca przesunęła się do przodu by lepiej widzieć.

– O Jezu! Nie! – wrzasnęła widząc stojące w poprzek drogi dzieci.

Dziewczynki i chłopcy stali na całej szerokości trzymając się za rączki.

– Mick? – pastor spojrzał ze smutkiem w oczach na chłopca.

– Nie mamy innego wyjścia. Gaz do dechy

Koniec

Komentarze

Ewa nie jest sobą i ,że może być opętana.

-          Odejdź diable nieczysty i nie kuś mnie – panicznie starał się uwolnić od rąk Ewy,

które zdawały się mieć nadludzką moc. Gdy ojciec zaintonował egzorcyzm, Michael wiedział, że nie są to zwykłe igraszki, a raczej coś o wiele gorszego. Wyskoczył za regału z książkami i z całej siły pchnął Ewę odrywając od rozdygotanego Bernarda.

-          Aaaaa! Kto to? Michael, chcesz posmakować dojrzałej brzoskwinki? – leżąc na

plecach oblizała wargi lubieżnie.

-          Michael nie patrz na nią uciekaj! – wrzasnął Bernard zawiązując ciasno szlafrok i

przygotowując się na atak. Chłopak popatrzył przez moment na jej wdzięki, ale szybko podniósł wzrok i spojrzał na twarz, w jej oczach był demon taki sam, jaki gonił go w lesie. Odwrócił głowę, gdy wtem Ewa zerwała się na równe nogi rzucając się na ojca Bernarda, ten w ostatniej chwili zrobił unik. Rozpędzona kobieta poleciała wprost na okno, chciała jeszcze zatrzymać się rozpaczliwie młócąc powietrze rękoma, lecz nic to nie dało. Upadając, głową uderzyła w szybę, dźwięk rozbitego szkła poniósł się po okolicy. Nim złapał ją za rękę zawisła na ramie okiennej rozcinając sobie gardło na sterczących kawałkach szkła. Wydała ciche westchnienie umierając. Pęknięta tętnica pompowała jeszcze krew chwilę po tym jak Ewa umarła.

-          Ewa nie! Dlaczego ty? Nie? – pochylił się nad nią chcąc ją objąć.

-          Ojcze uciekajmy, w niej naprawdę był demon. Uciekajmy nim opuści jej ciało. –

ponaglał  go chłopak ciągnąc za sweter

-          Ale, jak, dlaczego? Co się dzieje? – cofając się ku wyjściu próbował zebrać myśli

-          Wieża, pamiętasz ojcze? Tam jest brama wymiarów!

-          Vigottelli miał rację – szepnął do siebie Bernard i zdołał zebrać w sobie - Szybko do

samochodu – ponaglił i nie oglądając się za siebie wybiegli z biblioteki prosto do drzwi wyjściowych.

Terenowa Toyota Landcruiser stała na tyłach plebani. Biegnąc do samochodu usłyszeli potężny ryk dzikiego zwierza, obydwaj wiedzieli, iż demon wydostał się i szuka następnego ciała. Szybko wskoczyli do wozu zatrzaskując drzwi. Ojciec Bernard uruchomił potężny czterolitrowy silnik i ruszył gwałtownie do przodu.

-          Musimy wydostać się z miasta. Jedźmy do mojego ojca on  jest astronomem może wie

coś o Vigottellim i jego badaniach – zaproponował, Michael gdy wyjechali na główną drogę.

-          Ok., ale poszukamy też mojego przyjaciela, który jest egzorcystą – zgodził się pastor

przyspieszając.

Jechali przez miasto w miarę szybko, ale i tak można było przyjrzeć się twarzom mijanych ludzi. Prawie wszyscy byli już przemienieni, mętnym wzrokiem w wpatrywali się w mijający ich samochód – Mama! – wrzasnął nagle Michael przypominając sobie o siedzącej w domu Cristinie.

-          Gdzie? – zareagował nerwowo kierowca.

-          W domu zostawiłem ją w domu, musimy po nią wrócić. Ojcze nie możemy ją

zostawić na pastwę tych potworów. Proszę zawróćmy – błagał.

-          Nie mamy wiele czasu musimy zrobić to szybko – nacisnął gwałtownie hamulec

zatrzymując się z piskiem opon. Zawrócił i ruszył pędem z powrotem. Tym razem z zegara nie schodziło 120 mil na godzinę. Pastor prowadził bardzo pewnie, zwalniał jedynie na ostrzejszych zakrętach. Przejechali jeszcze kawałek poczym ostro skręcili w lewo na kamienistą drogę. Rozpędzone auto robiąc nagły zwrot uniosło cały prawy bok w górę.

-          Nie martw się zawsze tak jeżdżę, gdy się spieszę – uśmiechnął się widząc malujące się przerażenie na twarzy chłopca.

178 konny silnik rwał do przodu jak burza, dom Dowsonów był już w zasięgu wzroku.

-          Oby tylko był w domu – modlił się Mick zatrzymując się pod domem.

-          Mamo! Mamo! Gdzie jesteś?! – darł się jak opętany wpadając do salonu.

-          Michael, co się stało? Dlaczego tak krzyczysz? – zapytała wychodząc z kuchni.

-          Mamo nie czas na wyjaśnienia szybko, musimy uciekać - starał się ją pogonić łapiąc

za rękę.

-          Uciekać, ale dlaczego, a tak poza tym to, dlaczego nie jesteś w szkole?

-          W szkole? Zaraz pożrą nas demony, a ty mówisz o szkole?! – pomyślał iż mogole nie

dociera do niej groza sytuacji.

       - Pani Dowson, naprawdę nie ma czasu na wyjaśnienia, jesteśmy wszyscy w niebezpieczeństwie. Dziś rano moja gosposia zaatakowała mnie, gdyby nie pani syn już bym pewnie nie żył  – Bernard  starał się jej wytłumaczyć.

-          Ewa chciała ojca zabić? – nie dowierzała.

-          Potem, wszystko potem, wyjaśnię w samochodzie, a teraz proszę iść szybko z nami –

ponaglał ją.

-          Dobrze, wyłączę tylko kuchenkę i wezmę kurtkę – zgodziła się w końcu znikając na

chwilę w kuchni.

Pastor uruchomił już silnik czekając na zamykającą dom Cristinę.

-          Ok. możemy już ruszać – powiedział zatrzaskując drzwi.

-          Mamo zapnij lepiej pas, pojedziemy bardzo szybko - doradził syn obejrzawszy się do

tyłu. Mama pospiesznie wykonała polecenie, gdy właśnie ruszyli gwałtownie.

W miarę jak zbliżali się do szosy, mgła na kamienistej drodze gęstniała. Ani na chwilę nie zwalniali prując na przód. Bernard zwolnił skręcając na główną ulicę nie chcąc wywrócić pojazdu. Zredukował bieg i przyspieszył. Mgła stała się tak gęsta, iż widoczność ograniczyła się jedynie do metra. Nagle na jezdni pojawiła się jakaś postać nim zareagował uderzył w nią z całym impetem. Głuchy trzask i postać zniknęła pod kołami rozpędzonego samochodu. Nagły pisk opon i smród palących się klocków hamulcowych wdarł się do kabiny.

-          Co robisz? Już mu nie pomożesz, jedźmy – głos Michaela przybrał ton rozkazujący,

lecz Bernard już wycofywał nie bacząc na jego protesty.

-          Trzeba pomóc temu człowiekowi, jeśli…

-          Żyje? A jeśli jest w nim demon? Kto cię uratuje? – przerwał mu chłopak wlepiając w

niego zimne spojrzenie.

-          Przestańcie się kłócić, Bernard ma rację. Trzeba sprawdzić, co z tym człowiekiem, a

ty synu jak ty się zachowujesz nie poznaję cię? – odezwała się zbulwersowana.

-          Próbuję ratować nam tyłki – odezwał się tym samym głosem - Nie! – wrzasnął Mick,

gdy Bernard złapał za klamkę by wysiąść.

W oknie pojawiła się zakrwawiona głowa kobiety, jej oczy zaszły krwią a usta poruszały się w bezgłośnym wołaniu o pomoc. By po chwili ułożyć się w grymas wściekłości, nagle zaczęła z całej siły walić pięściami w szybę krzycząc.

Bernard wzdrygnął się przerażony, zablokował wszystkie drzwi i ruszył z piskiem opon.

Teraz żadne z nich nie miało wątpliwości, co do zamiarów tej kobiety.

Ludzie, których mijali wcześniej teraz powoli zaczynali wychodzić na drogę, Bernard omijał ich najsprawniej jak mógł.

-          Boże – westchnął Bernard patrząc przed siebie.

-          Co się stało? – matka chłopca przesunęła się do przodu by lepiej widzieć.

-          O Jezu! Nie! – wrzasnęła widząc stojące w poprzek drogi dzieci.

Dziewczynki i chłopcy stali na całej szerokości trzymając się za rączki.

-          Mick? – pastor spojrzał ze smutkiem w oczach na chłopca.

-          Nie mamy innego wyjścia. Gaz do dechy. To już nie są zwykłe dzieci – odparł

stanowczo, ale w jego oczach również tliły się łzy.

-          Zwariowaliście nie jesteśmy mordercami – Cristina nie chciała się na to zgodzić.

W odpowiedzi kierujący zredukował bieg przyspieszając. Małe dziecięce postacie stawały się coraz większe, a ich twarze bardziej wyraźne.

-          Ojcze Bernardzie chyba nie chce ich ojciec zabić? – jej głos zdradzał przerażenie.

-          Nie, oczywiście, że nie, spróbuję jej ominąć.

-          Mamo! Mamo! Spójrz w ich twarze to małe demony, jeden z nich zaatakował mnie w

lesie cudem udało mi się uciec. Nie daj im się zwieść – starał się jej wytłumaczyć.

-          Z drogi! – wrzasnął Bernard i zaczął wściekle trąbić, ale szelmowsko uśmiechające się

dzieci z zamglonymi oczami tworząc żywy łańcuch nie zamierzały usuwać się z drogi.

-          Gaz! – krzyknął Michael naciskając na nogę kierowcy.

Łup, łup dwoje z dzieci uderzone z ogromną siła wyleciało w powietrze rozrywając łańcuch. Pozostałe odrzuciło na pobocze, nie zwalniając samochód pędził dalej.

Do obserwatorium mieli jeszcze spory kawałek drogi, gdy wyjechali z miasteczka na autostradę odetchnęli z ulgą.

-          I co dalej? My się uratowaliśmy, ale co będzie, jeśli to coś opanuje resztę Szkocji,

potem Anglię aż w końcu cały świat? – gdy Cristina trochę ochłonęła zaczęła racjonalnie myśleć.

-          Masz rację mamo, dlatego jedziemy do taty, aby pomógł nam wymyślić plan jak

uratować resztę świata przed zagładą. – odpowiedział na jej dywagacje Michael.

-          Tato? Wybacz synu, ja tez go cenię, uważam, że jest mądry i inteligentny, ale…

-          Mamo, to już się kiedyś wydarzyło a tato znajdzie odpowiedź w gwiazdach i

książkach. Zaufaj mi, tata będzie wiedział, co robić – starał się przekonać matkę.

-          Mam nadzieję – szepnął po cichu do siebie.

Samochód zatrzymał się z piskiem opon tuż przed wejściem do budynku.

Cristina jako pierwsza przekroczyła próg. Wewnątrz czuć było zapach sosnowego lasu latem. Przeszklony hol jak w nowoczesnych budynkach w żaden sposób nie pasował to wizerunku obserwatorium. Ale przecież nauka idzie równie szybko, a nawet szybciej do przodu niż technologia budownictwa. Jej rozważania przerwał strażnik.

-          Dzień dobry pani Watson, jak miła niespodzianka. – sześćdziesięcioletni

umundurowany mężczyzna z szerokim uśmiechem zbliżył się do nich delikatnie ściskając dłoń Cristiny.

-          Jest i Michael! Witaj – ten gość naprawdę się cieszy, że nas widzi – pomyślał chłopak,

gdy jego dłoń zniknęła w wielkim łapsku Georga.

-          A to, kto jeśli wolno spytać?

-          Nazywam się ojciec Bernard. Jestem pastorem – dodał widząc lekkie zdziwienie na

twarzy strażnika.

-          Pan Steven się ucieszy widząc państwa, uprzedzę go tylko, że idziecie na górę. –

odwrócił się na pięcie i podszedł do telefonu za kontuarem.

-          Jesteście oczekiwani. Znacie drogę, prosto w lewo, trzecia winda i na samą górę.

Zazdroszczę wam widoków – dodał uśmiechając się mile.

Przystojny czterdziestolatek nie uśmiechał się tak serdecznie widząc swoją rodzinę wychodzącą z windy.

-          Stało się coś złego? – zapytał, choć wiedział, że tak.

-          Najgorsze – zaczął z grubej rury Michael.

-          Opowieść Vigottellego urzeczywistniła się w naszym mieście. Brama została

otwarta –  na dźwięk  słów pastora Vincent zamarł.

-          Tak, tato, a my byliśmy w samym środku –  opowiadał podnieconym głosem chłopak.

-          Vincent i co teraz? – Crisi mocno przytuliła się do męża.

-          Wejdźmy do środka – zaproponował całując żonę w usta – Wszystko będzie dobrze

wyjdziemy z tego.

Oprócz ojca Michaela w obserwatorium pracowało jeszcze dwóch braci bliźniaków. Skinęli głowami na powitanie, tylko na chwile odrywając się od swych zajęć.

Vincent miał miłe i przestronne biuro. Z okien rozciągał się przepiękny widok na całą okolicę. W centralnym miejscu stało sporych rozmiarów biurko, na którym panował porządek.

Wygodna skórzana kanapa także skierowana była w stronę okien.

-          Proszę usiądźcie. Napijecie się czegoś? – zaproponował.

-          Tak chętnie – odpowiedzieli niemalże chórem.

-          Ok. zrobię wam dobrej herbaty – uśmiechnął się.

-          Tato na pewno znajdzie rozwiązanie – odezwał się, gdy ojciec zniknął za drzwiami.

-          Zobacz ile ma książek – wskazał palcem na regały stojące przy ścianach.

-          Co ty tak nagle wierzysz w swego ojca?

-          To źle? Zawsze w niego wierzyłem i uważałem, że jest mądry tylko jakoś nigdy nie znajdywaliśmy wspólnych tematów.

-          Nie zapominajmy o Bogu, bez jego pomocy nic nie zdziałamy – zaznaczył ojciec

Bernard.

-          To prawda. Musimy poprosić również Boga o opiekę. Już raz mi pomógł – odparł konsternując resztę.

-          Jak to ? – odezwała się zaskoczona matka.

-          Ja też nic o tym nie wiem opowiedz proszę – poprosił żywo zainteresowany pastor.

-          Nie było, kiedy opowiadać w tym zamieszaniu i gonitwie – próbował tłumaczyć się.

-          Kiedy to się stało? – nalegała mama.

-          Opowiem jak wróci tato nie chce dwa razy powtarzać - w tym momencie otworzyły się drzwi i wszedł z tacą Vincent.

-          Częstujcie się proszę – zaproponował siadając na fotelu naprzeciw.

-          Czułem, że stanie się coś złego – zaczął Vincent - Po tych niewyjaśnionych

zbrodniach, które wydarzyły się w dzwonnicy

zainteresowałem się jej losami jak również zacząłem analizować mapy nieba z owych dni. Wszystkie informacje, jakie uzyskałem były bardzo niepokojące, aż do dziś.

Dziś potwierdzacie, iż stara legenda stała się faktem. Nigdy jeszcze księżyc nie

był odwrócony do nas ciemną stroną. Przyznaję, iż opowieści Botellego były dla mnie

mało prawdopodobne a zarazem przerażające.

-          Steven, dlaczego nic nie mówiłeś? – zapytała żona.

-          To było dla mnie tak mało realne.

-          A te wszystkie morderstwa? To cię nie przekonywało?

-          Równie dobrze mógł to być jakiś psychopata chcący zostać sławnym wprowadzając tę historię w życie. Wybaczcie, ale po prostu nie wi

Hehe To najdłuższy komentarz, jaki tutaj widziałem:).

Mastiff

Też z początku myślałem, że to komentarz :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Lol. Masz racje, ale lipa. :)
Nie mogę dodać reszty opowaidania, wiesz dlaczego?
Podpowiesz mi, co nieco?
Thx

Z tego, co się orientuję to jest limit, chyba 1000 znaków. Może dlatego?

Mastiff

Nie, 1000 to za mało:), ale jakieś ograniczenie jest na pewno.

Mastiff

No tak, chyba 1800 znaków i do 20 stron. Masz rację. Dzięki
Pozdrawiam

A mogę usunąć swój długaśny, omyłkowy komentarz?

Niestety, nie można.

Mastiff

Limit wynosi 80000 znaków, bez ograniczenia ilości stron.

Nowa Fantastyka