- Opowiadanie: Lebiediev - Szpetota cz.I

Szpetota cz.I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szpetota cz.I

Takich kobiet się nie kocha. Takie kobiety szanuje się za inteligencje, bystrość lub talenty wokalne, pisarskie, czy w innym stopniu artystyczne. Można je też po prostu lubić za poczucie humoru, otwartość, dobre serce, ale w dalszym ciągu jest to tylko lubienie. Tak jak lubi się posłuchać dobrej muzyki na koniec dnia albo napić gorącej herbaty po długim powrocie do domu, w dodtaku gdy złapał nas ostry mróz.

 

Brzydcy mężczyźni mają łatwiej.

 

Mogą być bogaci i sprowadzić sobie kobietę, która będzie ich kochać lub udawać, że czuje coś więcej, ale mężczyźnie to w zupełności wystarczy, bo kobiety świetnie kłamią. Potrafią stworzyć złudzenie tak wiarygodne, że nieraz nabierają siebie nawzajem.

 

W kłamaniu są świetne. Jakby do tego stworzone. Jak pszczoła do produkcji miodu, a w swym fachu jakieś dzikie. Bezczelnie bezwzględne.

 

Wiem, bo długo obserwowałam mamę.

 

Ale co z bogatymi kobietami o mało zachwycającej urodzie? Rzadko słyszy się o nie najpiękniejszych, majętnych paniach wiodących swe szczęśliwe życie u boku mężczyzny żywcem wyciągniętego z marzeń. Częściej słyszy sie o obrzydliwie obleśnych biznesmenach oraz wysokich, szczupłych blondynkach wijących się wokół nich niczym węże. Jak kajdany zaciskające się na nich coraz mocniej i mocniej, aż wreszcie wyssysające nie tylko życiodajne soki, ale również wszystkie pieniądze.

 

Z resztą mężczyźni nie mają problemu ze swoim wyglądem. Nie w taki sposób jak kobiety, ktróre od urodzenia są psychicznie chore. Tak, moim zdaniem płeć piękna jest definicją jakiejś nieuleczalnej choroby.

 

– To ja już nie wiem Ravi… ty nienawidzisz bardziej mężczn, czy kobiet?

 

– Mello! Jak długo wisisz nade mną i moimi notatkami?! Są moje! Osobiste!

 

– No.

 

Zrobiła to co robi zawsze gdy ktoś udziela jej reprymendy – nie przejmowała się. Zwyczajowo wyczarowała, dosłownie z powietrza, ręcznie skręcanego, krzywego papierosa i wsadziła go do ust. Kaszlnęłam w znaczący sposób, który wyraźnie potępiał ten cuchnący nałóg. Potem prychnęłam kręcąc pogardliwie głową, ale moja aluzja została niezauważona, bo Mel wsadziła jedynie ręce do kieszeni swojego prochowca, a papieros palił się dalej.

 

– Chodź. Musimy iść na pociąg.

 

– Pociąg? O tej porze? Mel, to się robi nudne. Nie ma żadnego pociągu, w dodtaku na dworze jest cholernie zimno. Zamarzniemy na tej stacji!

 

– Dzisiaj przyjedzie.

 

I wyszła. Zostawiła mnie w moim burym, osnutym zapachem kawy pokoiku nie zamykając nawet za sobą drzwi. Po drodze porwała jedynie swój staroświecki kapelusz z mojego łóżka i puściła kilka dymków.

 

Westchnęłam, bo nie chciałam mieć jej na sumieniu jeśli przypadkiem wpadnie pod rozpędzony samochód lub autobous. Zdawało mi sie, że była lekko naćpana, co jest bardzo prawdopobne więc za nią poszłam.

 

Prędko zgasiłam gazową lampkę na swoim biurku, porwałam z wieszaka płaszcz i zeskakując z kilku stopni na raz, zbiegłam na dół pod bramię, gdzie czekała na mnie Mello. Tak jak zawsze; kapelusz zakrywał połowę jej twarzy, a postawiony kołnierz płaszcza, drugą. Opierała się o latarnię na zewnątrz w taki sposób jakby zaraz miała się przewrócić i zwymiotować.

 

– Chodźmy już na ten twój pociąg Mel…

 

*************

 

Mello Arisawa Luckbelly jest moją starszą siostrą, lecz nie prawdziwą. Należała do mojego drugiego ojca, konkubenta mamy i nie miała ze mną genetycznie nic wspólnego.

 

Po śmierci taty, klepki jej się nieco poprzestawiały chociaż nigdy nie była w stu procentach normanla. Ale wtedy się po prostu załamała. Od ponad sześciu lat nie mogłam zobaczyć jej bez papierosa przylepionego do ust, natomiast z alkoholem to chyba zawarła jakieś zobowiązujące śluby. Z kolei narkotyki stały się jej cichym kochankiem w chwilach gdy pod ręką brakło jej cytrynówki.

 

Co tu dużo mówić, dupskiem szorowała dno, a ja obiecałam ojczymowi na łożu śmierci, że jej nie opuszczę i zaopiekuję się nią tak dobrze jak tylko będę potrafiła. Widocznie kiepska ze mnie niańka, ale na litość boską, Mello ma dwadzieścia osiem lat.Powinna wziąć się w garść.

 

Dotarłyśmy więc na stację. Zeszłyśmy pod ziemię zasiadając na odrapanej ławce postawionej centralnie przed metalowymi szynami uciekającymi gdzieś w głąb tunelu. Blade światło jarzeniówek sprawiało, że czułam się trochę jak w prosektorium, bo ten dworzec był trupem. Poniszczonym, sączącym się ropą, starym trupem, który czekał na Cherry.

 

Tak nazywała się czarna, lśniąca, staromodna lokomotywa ciągnąca za sobą niezliczoną ilość krwiście czerwonych wagonów. "Cherry 1295" – tak mówiła Mel, a zawsze jak opowiadała o tym pociągu to jej głos przepełniała prawdziwa pasja.

 

– Mello, on nie przyjedzie. Chodźmi stąd, muszę jeszcze dzisiaj wstać do pracy. Jak mam to zrobić nie przesypiając ani godziny?

 

– On przyjedzie. Ja muszę do niego wsiąść. On będzie dzisiaj, na pewno. Muszę do niego wsiąść. Muszę się nim zabrać Ravi. Muszę.

 

Z namiętnością patrzyła więc nadal. To na rozkład jazdy, to na tory. Wiele razy powtarzała mi, że musi jechać Cherry, bo jej przyjaciółka Jackie do niej wsiadła, ale ona po prostu wpadła pod pociąg! Do żadnego nie wsiadała tylko urwało jej łeb gdy przechodziła przez przejazd! Oczywiście zamknięty. Nie potrafiłam jej tego w żaden sposób wytłumaczyć. Westchnęłam opierając się wygodniej o ławkę.

 

Musiałam pogodzić sie z tym, że najprawdopodobniej spędzę na tej stacji jeszcze kilka godzin.

 

– Ja muszę do niego wsiąść – powtarzała co jakiś czas – muszę. Nie mogę tutaj żyć. Muszę się nim zabrać.

 

– Dlaczego? Co ci się tu nie podoba Mel? Masz jedzenie, picie, dach nad głową… jesteś inteligenta, młoda, sprawna i piękna…

 

– PIĘKNA?! Ja piękna?! PIĘKNA! MELLO PIĘKNA! Piękna…?! MELLO POTWÓR! Nie piękna!

 

Zerwała się z ławki tak gwałtownie, że aż przyspieszyło mi serce. Zaczęła rozwalać pobliskie śmietniki, zaatakowała niewinną tablicę informacyjną, obijała się o zimne ściany jakby były z gumy, a ja wiedziałam, że powiedziałam jedno słowo za dużo.

 

Złapałam się za głowę i lekko pochyliłam nad podłogą. Przez te wszystkie lata łudziłam się, że jeśli będę to powtarzać Mel każdego dnia – ona w końcu mi uwierzy, ale tak się nie działo.

 

A ponoć kobiety znają się na kłamstwach. Najwidoczniej jestem wyjątkiem.

 

Za każdym razem gdy do niej mówiłam było dokładnie tak samo i tylko tata potrafił dotknąć ją tak, że nagle cała złość parowała z tej kobiety jakby nigdy jej nie było. Reagowała alergicznie na słowo piękna…

 

Po krótkiej chwili podczołgała sie do mnie na kolanach. Gdzieś zgubiła kapelusz i niczym wierny pies oparła głowę o moje kolana. Buczała cicho, na podobieństwo starej wentylacji, a kilka przeźroczystych łez spłynęło po jej obwisłych, różowych policzack zdobiących twarz. Inne zatrzymywały się na krzywych ustach.

 

Ich kąciki były umiejscowione asymetrycznie. Jeden zanadto podciągnięty do góry, a drugi w dół. To się nazywa – błąd lekarski.

 

Sposępniałam. Próbowałam delikatnie pogłaskać ją po głowie, ale nie mi wychodziło, bo w takich chwilach jak ta, nie potrafiłam zdobyć się na szczerą czułość. Wolałam zbudować wokół siebie lodowy mur i zwyczajnie patrzeć się w przestrzeń jednak nie mogłam jej tego zrobić. Musiałam dać jej odczuć, że ktoś ją kocha. Nawet jeśli moja miłość jest podyktowana poczuciem obowiązku, a nie własnym wyborem.

 

Bo takich kobiet się nie kocha. Takie kobiety się szanuje i lubi. Tylko lubi.

 

Wtedy Mel nerwowo poderwała głowę. Odwróciła sie przodem do szyn, opierając sie na zgiętej nodze i pośladku. Jej oczy zrobiły się błędne. Buzia wyraźnie pobladła, a głowa przekręciła sie na bok w specyficzny sposób.

 

Potem Mello wstała i zaczęła iść w kierunku torów. Popędzana złym przeczuciem oraz instyntkem, zrobiłam dokładnie to samo lecz ja do niej podbiegłam. Rzuciłam się na nią w ostatniej chwili, bo ona chciała wskoczyć prosto do tunelu.

 

– Zwariowałaś?! A jak coś będzie jechać?!

 

Zawyła jakby przeżywała najgorsze katusze w swym życiu. Szarpała się w moich ramionach, trzepało nią na prawo i lewo, a ja wrzasnęłam z bólu gdy jej paznokcie rozerwały moją tkankę.

 

Po skórze spłynęła gorąca krew. Uciekała ze mnie jak dezerter.Było jej podejrzliwie dużo, a desperackie próby Mel, która chciała wydostać się z moich rąk, stawały się coraz trudniejsze do wytrzymania. Przycisnęłam ją więc do podłogi własnym ciałem. Naparłam na nią tuląc do chłodnej ziemi i stanowiąc dla niej osłonę nie do zdarcia.

 

Wtedy poczułam lekki podmuch ocierający z potu moją twarz. Dostrzegłam końcówki swych czarnych włosów falujących w powietrzu jakby mijał nas pociąg.

 

Serce stanęło mi w przełyku, Mello wyła coraz rozpaczliwiej, a ja wpatrywał się z niedowierzaniem przed siebie, ale na Boga!

 

Przecież nie jechał żaden pociąg…

Koniec

Komentarze

Przepraszam, ale napiszę wprost: Lebiediev, nie czaruj... Tak się złożyło, że zdążyłem przeczytać tekst dodany o dwudziestej z minutami, komentarze pod nim, i od razu ten powyżej, zaintrygowany jego pojawieniem się po upływie około póltorej godziny.  

Błędy jak były, tak są, tyle, że nieco inne i w nieco innych miejscach. Niektóre zmiany okazały sie zmianami na gorsze... Co chciałaś osiągnąć, podmieniając tekst?

Ja również nie rozumiem manipulacji Autorki. Nie rozumiem dlaczego jeden tekst, niezbyt dobry, pełen błędów, usterek i niepoprawnych zdań, zastępuje drugim tekstem, chyba gorszym, z większą ilością błędów, usterek i niepoprawnych zdań.

Nie podoba mi się, że Autorka traktuje czytelników jak głupków, naiwnie tłumacząc się pomyłką i wmawiając nam: „Dodał mi się ten sam tekst dwa razy”. A usprawiedliwiając się, tłumaczy: „To moja pierwsza odsłona na tej stronce więc... proszę o wyrozumiałość”. Na koniec Autorka, w charakterystyczny dla siebie sposób, mówi: „Staram sie usunać”.

Chciałabym, aby Autorka zatarła niemiłe wrażenie wywołane tym incydencydentem, prezentując dobre, poprawnie napisane opowiadanie.

 

„w dodtaku gdy złapał nas ostry mróz”. –– …w dodatku gdy złapał nas ostry mróz.

Mróz nas nie łapie, my marzniemy na mrozie, jest nam zimno.

 

„…a w swym fachu jakieś dzikie”. –– Czy, być dzikim w swoim fachu, to znaczy, być prymitywnym? ;-)

 

„…szczęśliwe życie u boku mężczyzny żywcem wyciągniętego z marzeń”. –– Proszę o wyjaśnienie, jak z marzeń wyciągnąć żywego mężczyznę. ;-)

 

„Częściej słyszy sie…” –– Częściej słyszy się

 

„…aż wreszcie wyssysające nie tylko…” –– …aż wreszcie wysysające nie tylko

 

Z resztą mężczyźni nie mają problemu ze swoim wyglądem”. –– Zresztą mężczyźni nie mają problemu ze swoim wyglądem.

 

„…jak kobiety, ktróre od urodzenia…” –– …jak kobiety, które od urodzenia

 

„…w dodtaku na dworze…” –– …w dodatku na dworze

 

„Po drodze porwała jedynie swój staroświecki kapelusz z mojego łóżka i puściła kilka dymków”.

–– Rozumiem, że Mello posiadała staroświecki kapelusz, który był wykonany z łóżka Autorki i idąc, poszarpała go, okadzając jednocześnie dymkami papierosowymi. ;-)  ;-)

 

„…wpadnie pod rozpędzony samochód lub autobous. Zdawało mi sie, że…” –– …wpadnie pod rozpędzony samochód lub autobus. Zdawało mi się, że

Autobus, to też samochód. ;-)
 

„…co jest bardzo prawdopobne więc za nią poszłam…” –– co jest bardzo prawdopodobne więc za nią poszłam

 

„…zeskakując z kilku stopni na raz, zbiegłam na dół pod bramię…” –– Zeskakując z kilku stopni naraz, jednocześnie biegnąc, można zrobić sobie krzywdę. Zbiega się zazwyczaj na dół; nie słyszałam o przypadku zbiegania po schodach na górę. ;-)

Może: …przeskakując po kilka stopni naraz, zbiegłam do bramy

 

„…kapelusz zakrywał połowę jej twarzy…” –– …kapelusz zakrywał jej połowę twarzy

 

„Opierała się o latarnię na zewnątrz w taki sposób jakby zaraz miała się przewrócić i zwymiotować”. –– Taki jest skutek opierania się o latarnię na zewnątrz. Ja, jeśli korzystam z latarni, opieram się zawsze w jej wnętrzu –– jest bezpieczniej, stoję pewnie i nie mam torsji. ;-)  ;-)

 

„jest moją starszą siostrą, lecz nie prawdziwą”. –– …jest moją starszą siostrą, lecz nieprawdziwą.

 

„Należała do mojego drugiego ojca…” –– Do ojca się nie należy. Ojca ma się jednego. Kolejny mąż matki jest ojczymem. Konkubent nie jest ojczymem.

Przedstawiając Mello, Autorka winna napisać: Była córką konkubenta mojej matki

 

„…nie była w stu procentach normanla”. –– …nie była w stu procentach normalna.

 

„Od ponad sześciu lat nie mogłam zobaczyć jej bez papierosa przylepionego do ust…” –– Od ponad sześciu lat nie widziałam jej bez papierosa przylepionego do ust

 

„…a ja obiecałam ojczymowi na łożu śmierci…” –– Autorka leżała na łożu śmierci i była w stanie obiecać coś komuś? Potem zapewne miał miejsce cud i uzdrowienie Autorki. ;-)

...a ja, ojczymowi na łożu śmierci, obiecałam

 

„…dwadzieścia osiem lat.Powinna wziąć…” –– Spacja.

 

„Zeszłyśmy pod ziemię zasiadając na odrapanej ławce postawionej centralnie przed metalowymi szynami uciekającymi gdzieś w głąb tunelu”. –– Rozumiem, że panie, zasiadły na odrapanej ławce i dzięki temu, jak krety, zeszły pod ziemię; ławka stała centralnie przed szynami, które –– a to ci dopiero niespodzianka, były metalowe, i uciekały gdzieś w głąb tunelu, ale nikt nie wie dlaczego uciekały i co je goniło.  Myślę, że to zdanie, udało mi się odczytać ze zrozumieniem. ;-)  ;-)

 

„Musiałam pogodzić sie z tym…” –– Musiałam pogodzić się z tym

 

„…podczołgała sie do mnie…” –– …podczołgała się do mnie

 

„…spłynęło po jej obwisłych, różowych policzack zdobiących twarz…” –– Już to mówiłam, ale skoro Autorka się powtarza, to i ja powtórzę, że, zaiste, dość specyficzne poczucie piękna ma Autorka,  uważając, że obwisłe policzki są ozdobą. ;-)

…spłynęło po jej obwisłych, różowych policzkach zdobiących twarz…

 

„Odwróciła sie przodem do szyn…” –– Odwróciła się przodem do szyn

 

„…opierając sie na zgiętej nodze…” –– …opierając się na zgiętej nodze

 

„…głowa przekręciła sie na bok…” –– …głowa przekręciła się na bok

 

„…przeczuciem oraz instyntkem…” –– …przeczuciem oraz instynktem

 

„…gdy jej paznokcie rozerwały moją tkankę”. –– Jaka tkanka Autorki została rozerwana? Nabłonkowa, łączna, tłuszczowa, gładka, twórcza, mięśniowa, nerwowa, przewodząca, czy podskórna? Stawiam na twórczą, stąd te wszystkie braki i niedoróbki.

 

„…ze mnie jak dezerter.Było jej…” –– Spacja.

 

„Było jej podejrzliwie dużo…” –– Czemu duża ilość krwi jest podejrzliwa? Może obawia się, że zmieni grupę? ;-)

Było jej podejrzanie dużo

 

„Przycisnęłam ją więc do podłogi własnym ciałem. Naparłam na nią tuląc do chłodnej ziemi…” –– Chciałabym wiedzieć, jak można kogoś przyciskać do podłogi i jednocześnie napierając nań, tulić do chłodnej ziemi? ;-)

 

„…a ja wpatrywał się z niedowierzaniem przed siebie, ale na Boga!” –– Tu wyjaśnia się, że pod nickiem Lebiediev kryje się mężczyzna! Mężczyzna, który ujrzał Boga! Dlatego wpatrywał się przed siebie, z niedowierzaniem! ;-)  ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

    Znowu te idiotyzmy --- usuwanie tekstu, ponowne wklejanie i naiwne tłumaczenia, że coś tam, coś tam., czyli palec się po prawie dwóch godzinach na klawiaturze omsknął... Dziecinada.

Nie do końca wiem, o co chodzi z tym znikaniem i pojawianiem się tekstu - przegapiłam. Z czysto technicznego punktu widzenia - pełno tak idiotycznych, bezsensownych literówek, że aż wydaje się to absurdalne. Co to znaczy dodtak, mężczn, autobous? I wiele innych.

A sam tekst - podoba mi się i irytuje mnie jednocześnie. Podoba się, bo jest w jakiś zadziwiający sposób mimo wszystko sprawnie napisany i wciągający. A irytuje  - bo problem przedstawia raczej powierzchownie. Za mało wiem o Mello, by ją rozumieć.

Hmmm, ale jednak bardziej się podoba niż nie.

Ach, ale przegapiłam, że to cz.1. Może to by coś wyjaśniło. Chociaż mnie to raczej prolog przypomina, jakiś wstęp - bo coś dłuższego napisanego w ten sposób może chyba jednak okazać się niestrawne. Ale kto wie?

Lebiediev na pociąg się spieszyła przy pisaniu tekstu, dlatego tyle błędów ;) A tak na poważnie to nie ma się co wstydzić błędów, tylko przeczytać tekst raz i drugi po napisaniu. 

Co do fabuły, to nawet, nawet, potrafisz wciągnąć. Wypieków na twarzy, co prawda nie miałam, ale chciałam dowiedzieć się, co będzie na końcu. Potrafisz zainteresować. Choć fakt, skromnie z rozwinięciem co niektórych myśli, nie wyjaśniłaś dlaczego Mello uważa, że nie jest piękna. Coś tam niby jest nie tak, ale nie wiadomo do końca, co. A bardzo chciałoby się wiedzieć. Czekam na część 2. Tym razem już bez błędów!

Przejrzałem tylko pobieżnie i doszedłem do wniosku, że nie będę z niecierpliwością oczekiwał kolejnych części.

Hmm --- pomysł i duch tekstu nie są złe, nawet ciekawe. Ale niechlujstwo wykonania --- przecież edytor podkreśla literówki, a nawet samemu można większość wyłapać. Napisać, odłożyć, przeczytać jeszcze raz, poprawić i wtedy publikować. A najlepiej publikować nie w częściach --- a całość. Nie ma co się stresować i kombinować z jakimś wielokrotnym wrzucaniem tekstu --- pierwsze opowiadanie zawsze będzie słabe.

pozdrawiam

I po co to było?

Lebiediev, za te literówki i niechlujstwo wykonania powinnam Ci dać mocno po nosie. Bo w ten sposób położyłaś tekst, ktory bardzo przypadł mi do gustu ze względu na pomysł. Ale skoro poprzedni komentujący już wytknęli to, co powinni, ja pozwole sobie napisać o tym, co i dlaczego mi się podobało.

 

Przede wszystkim, pomimo literówek i różnych dziwadeł językowych, uważam, że umiesz pisać płynnie i potoczyście. Twoja narracja ma w sobie coś wciągającego. Twoje bohaterki to dwie ciekawe, choć bardzo rózne osobowości - jedna to poukładana, rozsądna młoda kobieta, która opiekuje się siostrą (jak sama twierdzi, z poczucia obowiązku, ale wydaje mi się, że jest bardziej przywiązana do Mello niż to przed sobą przyznaje). No i druga siostra - dziwna, dzika, z oszpeconą twarzą, która stacza się po równi pochyłej i pędzi do samounicestwienia.

 

Ciekawe i niepokojące są początkowe przemyślenia Ravi. To co pisze, sprawia wrażenie, jakby w ten sposób wylewała na papier swoje żale. Coś ją ewidentnie gryzie. Żal do matki aż bije z jej słów. A zaraz potem mamy dziwne zachowanie Mello, która spieszy na pociąg. Początkowo myślałam, że to objaw jakiejś choroby psychicznej, ewentualnie efekt nadużywania alkoholu i narkotyków, ale końcówka rozdziału wyjasniła, że to nie racjonalna i zdroworozsądkowa Ravi miala rację, a właśnie Mello. I tu mnie zastanowiło, w jakim kierunku pójdzie ten tekst. Weird fiction? Takie było moje pierwsze odczucie, że to musi pójść w opowieść niesamowitą, może okraszoną jakąś dziwną, rodzinną tajemnicą.

 

Dlatego proszę, popraw ten tekst, ale porządnie - ewentualnie znajdź kogoś, kto zrobiłby Ci korektę techniczną. Ale nie porzucaj go. Zaciekawiłaś mnie tą historią, a przyznam, że ostatnio rzadko który tekst podoba mi się na tyle, abym mogła powiedzieć, że mnie wciągnął.

 

Powodzenia! :)

Nowa Fantastyka