
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Roders Makpwin miał dziewczynę, którą mu ją porwali i uprowadzili zbójnicy, poza tym była piękna i miała ładne oczy. Kiedy Roders wszedł do pomieszkania rzuciła mu się na oczy wiadomość, na której był okup z żądaniem nieszukania Giwiny. Wzburzony tym co przeczytał wstał i wyszedł.
Potem ruszył szybkim krokiem do miasta niosąc zapasy w plecaku i konia. W mieście była jedna gospoda, z której chciał się dowiedzieć wszystkiego i kto porwał mu narzeczoną. Wszedł, siadł i koniowi dał siana, żeby nabrał siły. Odchylił się na tylnych nogach i słuchał jak wieśniacy gadają o jacyś dziwnych zbójach. Wiedział, że to są jego zbójcy. Nadstawił drugie ucho i usłyszał, że udawali się na południowo-północny obrzar lasu. Wtedy opuścił przednie nogi, wstał, wziął strzepnął i wyszedł. Nie lubił suchego chleba, bo się kruszył, ale koń nie, więc mu dał resztę do zjedzenia.
Poszedł z koniem w stronę lasu zanim złapał ich zmrok. Szli i szli, a koń jechał, aż znaleźli ślad. Stopa była duża i nie jedna a tysiące, a nawet setki. Wszędzie było ich pełno więc się położyli i czołgali do pagórków, z których usłyszeli chrapanie. Było głośne i mocne jak środek rozszarzałej, wściekłej burzy z piorunami i błyskawicom. Wyjrzeli i zobaczyli dużo śpiących, do których należały tamte stopy, a po środku ujrzał swoją Giwine przywiązaną do słupa w pięknej sukience. Pamiętał tą sukienkę, bo sam ją jej kupował na straganie w ich drugą rocznicę spotkania. Wiedział, że ma ładny różowy kolor, ale z tego miejsca nie widział go bo było ciemno już. Pamiętał jak się cieszyła kiedy w niej chodziła, bo lubił jej sprawiać radość. Nagle zobaczył, że jest pocięta. Zdenerwował się i oburzył. Postanowił ich wyrżnąć jak spali, ale wiedział, że koń nie nadaje się do interesu jego. Bał się o jego samopoczucie więc odczołgali się dalej w stronę drugiej polany.
Tam nie było ich słychać, więc zbójcy się nie zorientują. Musiał dopracować plan, wiedział, że nie podoła temu w jeden sam i koń, ściągnął plecak i wyjął ptaka. Wiedział, że to mu pomoże i aż mu się ulżyło. Wyjął nóż i przeciął aż krew trysnęła niczym wodospad nieposkromiony, ale tak trzeba było, bo to wszystko dla dobra żony. Wyciągnął pióro z tyłka, aż ptaka zabolało i zaczął maczać w krwi. Napisał w dwóch słowach, że potrzeba mu pomocy, że znalazł uprowadzoną i żeby tu przyszli jego dzielni kopani. Taką kartkę poskładał, przywiązał do nogi i rzucił do góry, a ptak odleciał. Potem wzioł szmaty kawałek na nadgarstwk, bo krew mogła zwabić misa i owinął go. Wiedział, że jak ptak dojdzie to oni przyjdom i pomogom mu w odbiciu. Więc siadł i czekał, aż zasnął, a koń nie, bo stał na czartach.
Obudził się otoczony swoimi gębami. Było ich razem dziesięciu, a z nim jedenastu i koń. Oni nie mieli konia, bo mieli miecze. Długie, ostre i błyszczące w świetle promieni księżyca. Roders był dumny, że zebrał taką dużą kupę przyjaciół. Zapoznawszy się z interesem ruszyli cichaczem na misje ratunkową by wyrżnąć zbójców, a koń nie bo było mu żal.
Szli, a ich zbroje dźwięczały złowrogo zapowiadając mord. Podeszli blisko i zaczęli rżnąć śpiących zbójców. Giwine krzyczała zrozpaczona, co rusz oblewana nie swoją krwią. Patrzyła jak jej luby wyciąga z plecaka swój wspaniały miecz, a zbóje widząc to zaśmiali się parszywie. Oni widzieli samą rękojeść, bo nie wiedzieli, że miecz jest zaczarowany i przewidoczny. Padali martwi jak muchy z tym głupim uśmiechem na ustach. Nie mogli uwierzyć, że nie żyją, nie wiedzieli co ich zabiło. Inni kompani pomagali dzielnemu kumplowi i po chwili wszyscy zbójcy byli martwi, a tylko trzech uciekło.
Na polanie walki oprócz zabitych leżało wielu obrażonych. Do nich należał też śmiertelnie ranny Roders Makpwin. Podszedł do ciężarnej żony, ściągnął jej knebel i rozmawiał z nią, ale ona nie dawała mu dojść do słowa, bo się bała dalej. Wszyscy otoczyli ich kręgiem, a on pogłaskał konia po pysku i zarżał.
Wszyscy udali się do chaty, gdzie Roders na szczęście nie był długo chory, wkrótce umarł, a Giwine powiła mu dwojaczki. Były one podobne do ojca niczym zdarta z niego skóra. Giwine była wdową, jakiej wielu mężów mogła by sobie życzyć, więc przyjaciele zmarłego opiekowali się nimi. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
8-)
Tutaj nie powinno być akapitów?
Mogą być.
8-)
Ja zawsze mam rację. Nawet gdy nie mam racji, to ją mam.
Chyba trochę przesadziłeś ze stężeniem grafomanii w tekście. Czytelny, ale momentami idzie topornie.
JÓZEZ STALIN - NAJWIĘKSZY BOHATER POLSKI I POLAKÓW!
Tylne i przednie nogi mnie rozbawiły, ale wyciągnięcie pióra z tyłka, które przecież zawsze boli, rozłożyło mnie na łopatki.
Ubawiłem się przy czytaniu.
Genialne! ;)
Piękny okaz grafomanii ;)
Kurczę, nie powiem, śmieszne to :) Ale im dalej, tym coraz mniej, bo stężenie grafomanii tutaj niezwykle wysokie :)
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)