- Opowiadanie: RudaDusza - Lea cz.1

Lea cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Lea cz.1

Wieczorem karczma pod Łagodnym Głogonem zawsze była gwarna i przepełniona. Trudno było znaleźć jakiekolwiek wolne krzesło, a nawet na podłodze siedziała klientela rodziny starego Oriona Kostaniussa, trzymając w rękach gorący, słodki napój zwany Gingiberem. Ludność wioski Agparnarama zbierała się tutaj po to by poplotkować, uwolnić się od trudu codzienności i czujnych oczu strażników. Nikt na nikogo nie patrzył spode łba, a drewniane ściany przynajmniej tutaj nie posiadały uszu. Między ludźmi biegały koty i udomowione wilki, łasząc się i domagając pieszczot, którymi chętnie je obdarzano.

 

Każdego wieczoru oczekiwano też na to, aż fikuśny zegar stojący za ladą wybije godzinę siódmą dwadzieścia, bo wtedy w barze pojawiał się stary bard, zasiadał na wysokim stołku i opowiadał niesamowite historie. Wszyscy zamierali i słuchali z przejęciem o rycerzach walczących ze smokami, morskich wyprawach i Panach Feskinów. Bard miał w swojej głowie tysiące historii i dar do opowiadań, dlatego z całej okolicy zjeżdżało się co piątek mnóstwo obywateli Berytenii, by posłuchać i pocieszyć strapione serca. Dzisiejszego wieczoru w zajeździe obecni byli zaś niemal jedynie mieszkańcy Agparnaramy.

 

Żywe rozmowy, prowadzone przez obywateli zniewolonego od wieków państwa, kręciły się zazwyczaj wokół dwóch tematów – dzisiejszej opowieści barda, a także najnowszych plotek. A to sąsiadka wdała się w kłótnię z synową, a to ktoś nieodpowiednio się ubrał, a to strażnik znów coś ukradł. Łagodny Głogon był miejscem, w którym można było ponarzekać bez obawy przed żołnierzami, a wieśniacy skrzętnie to wykorzystywali.

 

Mały Khanma siedział za ladą i pilnował, żeby świeżo oszczeniona wilczyca miała trochę spokoju od pozostałych swoich pobratymców, a przy tym słuchał tego, co napływało do niego z różnych kątów karczmy. Chłopak był najmłodszy w całym barze, gdyż do zajazdu nie wpuszczano dzieci, zwłaszcza wieczorami. Starał się jednak nikomu nie wchodzić w drogę i zajmował się zwierzętami oraz pilnowaniem, by ogień pod zbiornikiem z Gingiberem nie zgasł. Nie był to ani syn, ani wnuk właściciela tylko malec, którego zostawiła tu kiedyś jego matka, opłacając pokój i wyżywienie na kolejne dwa lata. Ludzie szeptali za plecami, że to z pewnością dziecko księżnej z nieprawego łoża, jednak nic nie wskazywało na to, by chłopiec kiedykolwiek widział księżną z bliska na oczy. Stary Kostaniuss nie miał serca wyrzucić go na bruk, kiedy pieniądze jego matki się wyczerpały, a że malec świetnie rozumiał zwierzęta, Orion zatrudnił dwunastolatka jako ich opiekuna i tresera.

 

Khanma właśnie miał dorzucić kolejny kawałek drewna do ognia, kiedy drzwi karczmy z hukiem się otworzyły. Był to zwyczajowy sposób powitania barda z klientelą, więc został przyjęty oklaskami, jako znak dobrej zabawy. Jednak, gdy gość wszedł do wnętrza karczmy, uśmiechy zeszły z twarzy mieszkańców wioski i zamieniły się w wyraz głębokiego zdziwienia zmieszanego z przestrachem. Wszyscy zaczęli odwracać głowy i garbić się, pragnąc nie zostać zauważonym przez trzy zakapturzone postacie, wchodzące powoli do baru. Długie, granatowe peleryny ciągnęły się za nimi po ziemi, sprawiając wrażenie utkanych z mgły, a twarze ukryto w głębokich kapturach, co nadawało im jeszcze bardziej upiorny widok. Ręce ukryto w rękawicach, a poświata otaczająca Vermskobów nadawała im wygląd zjaw, co jeszcze bardziej przerażało klientelę Oriona.

 

Khanma podniósł się zza lady i wbiegł do pokoju na tyłach karczmy, który prowadził do kuchni i prywatnych izb właściciela Łagodnego Głogona, by po chwili wrócić za plecami siwego mężczyzny o łagodnym, ale poważnym wyrazie twarzy. Kozia brudka i wąsy przywodziły na myśl poprzedniego króla Berytenii, a urocze zmarszczki wokół oczu nadawały mężczyźnie ciepła, jakie biło ze starego serca do mieszkańców wioski i okolic.

 

– W moim domu nie ma miejsca dla sługusów księżnej – oznajmił, a kiedy się odezwał pierwszy z trzech Vermskobów zwrócił się w jego stronę. Mężczyzna skrzyżował silne ręce i rzucił przybyszom wyzywające spojrzenie. – Kto o tym nie wie, ten spotyka na swej drodze moje wilki – dodał, a następnie zagwizdał krótko.

 

Wokół tajemniczych gości pojawiły się nagle warczące zwierzęta, które jeszcze kilka sekund wcześniej łasiły się i podawały szaro-czarne łapy klienteli karczmy. Teraz na ich grzbietach zjeżyła się sierść, a oczy utkwiły w ziejących czernią kapturach peleryn trójki nieostrożnych nieznajomych.

 

Pierwszy z zakapturzonych postąpił o krok do przodu, a dwa największe zwierzaki rzuciły się na niego ze złowrogim warkotem polujących wilków. Klientela obserwowała wszystko ostrożnie, ciekawa, jak zakończy się ta niecodzienna scena, dlatego wszyscy westchnęli z zaskoczeniem, gdy błysnęło ostrze i oba wilki padły na podłogę, dusząc się własną krwią, wypływającą teraz z ich rozciętych gardeł.

 

– Nie! – krzyknął Khanma, próbując wyminąć Kostaniussa i dopaść do swoich ulubionych zwierząt. – Tylko nie Ghabr i Cjeni! – wykrzyknął chłopiec, powstrzymywany, przed wyjściem naprzeciw zabójcy, silną ręką Oriona. Oczy chłopca zaszły łzami, podczas gdy reszta watahy rzuciła się na zakapturzone postacie. Działając w grupie miały większe szanse na przeżycie, ale wciąż zbyt małe. Zaledwie kilka niedbałych ruchów rąk w rękawiczkach, a reszta stada skończyła jak pierwsze dwa wilki. Odgłos krztuszenia się zwierząt był jednym z niewielu, które zakłócały teraz ciszę w karczmie. Szlochający Khanma upadł na kolana, a po jego policzkach stoczyły się wielkie łzy. Doczołgał się do skomlącej wilczycy, która zagarnęła swoje młode i patrzyła na chłopca mądrym, wyrażającym boleść wzrokiem.

Wyciągnął do niej drżącą dłoń, podrapał za uchem i zamknął oczy, kiedy usłyszał świst ostrza tuż przy uchu i krzyk przerażenia klienteli, która w popłochu zaczęła opuszczać karczmę. Upadające na podłogę ciało Oriona gruchnęło z łoskotem o drewno, a z mężczyzny uleciał ostatek życia, pożegnany krzykiem jego córki, która właśnie wbiegła do głównej sali karczmy. Trzydziestoletnia kobieta zdążyła jeszcze tylko dopaść do ojca, rzucić Khanmie spojrzenie pełne łez i skończyła żywot od celnego pchnięcia cienkim ostrzem Vermskoba, podzielając los ojca i pozostałej rodziny.

 

Khanma wtulił się w drewnianą ladę i objął wilczycę za szyję, patrząc na podnoszącego się zabójcę, wciąż zapłakany, ale już nie wydający z siebie żadnego dźwięku. Wilczyca warczała, próbując zasłonić swoim ciałem zarówno szczenięta, jak i chłopca, jednak wyczerpana połogiem nie była w stanie nikomu zapewnić bezpieczeństwa. Drżący dwunastolatek patrzył na prostującego się Vermskoba, będąc pewnym, że i on za chwilę podzieli los Kostaniussów. Ciemne oczy lśniły od łez, a blada twarz odbijała w sobie promienie niewielkiego kominka, który miał ogrzewać karczmę. Otwarte drzwi zajazdu wpuszczały do środka złowrogi podmuch północnego wiatru, a Vermskob powoli zbliżał się do chłopca z ostrzem ociekającym krwią najbliższych Khanmy. Niedorostek zacisnął powieki, nie chcąc widzieć ostrza, podniesionego nad jego głową i zaszlochał, zaciskając pięści na szarej sierści wilczycy.

 

Po chwili usłyszał ciężki oddech tuż przy twarzy i odwrócił głowę. Klatka piersiowa podnosiła mu się i opadała w przerażeniu, a serce wyrywało mu się z piersi, jakby nieświadome tego, że zaraz ktoś zakończy jego rozpaczliwe bicie. Szelest peleryny wydał się chłopcu ostatnim dźwiękiem, jaki miał usłyszeć w życiu, kiedy rozległ się łagodny, kobiecy głos:

 

– Jak ci na imię?

 

Zdezorientowany malec otworzył oczy, a jego wzrok padł na kucającą przed nim kobietę w granatowej szacie z odrzuconym kapturem. Miała jasne, niemal białe włosy, opadające na jej ramiona i mocno kontrastujące z peleryną. Oczy odznaczały się zielenią na tle bladej twarzy, a usta były pozbawione zwyczajnego, ludzkiego koloru. Od kącików oczu odchodziły jej czarne zawijasy i znikały pod włosami. Nad górną wargą po lewej stronie miała pieprzyk, a nos sterczał zabawnie, wycelowany w sufit.

 

– Khanma – odparł cicho chłopiec, a kobieta rozciągnęła usta w uśmiechu i wyciągnęła dłoń w stronę dwunastolatka. Odgarnęła mu włosy z czoła i pogłaskała po mokrym od łez policzku.

 

– Nie bój się już – powiedziała łagodnie, podnosząc się z kucek i podając rękę chłopcu, by mógł się jej przytrzymać, gdy będzie wstawał. Kiedy peleryna nie zakrywała twarzy kobiety, utraciła swój blask i stała się mniejsza tak, że teraz wyraźnie odznaczały się na niej piersi i typowo niewieście kształty. Ostrze, które do niedawna trzymała, zniknęło bez śladu, a z bliska wydała mu się niższa, niż wcześniej.

 

– Jak to? Nie zabijesz mnie? – wychrypiał Khanma, ocierając policzki z łez i nie spuszczając zabójczyni z oczu. Vermskoba pokręciła głową i odrzuciła włosy za jedno ucho, śmiejąc się krótko. – Ale… zabiłaś moje zwierzęta – powiedział powoli, zerkając na wciąż warczącą wilczycę.

 

– Wybacz, ale nie miałam w planach zostać pożartą przez watahę wilków – sarknęła i ponownie zaproponowała mu pomoc przy wstaniu. – Będziesz tak siedział i czekał, aż karczma spłonie z tobą w środku, czy może jednak się podniesiesz?

 

Nie wyglądała na taką, która żartuje, więc chłopiec powoli podał jej dłoń i już po chwili stał przed nią, wyprostowany, ale wciąż przerażony.

 

– Zabiłaś też moją rodzinę – powiedział niepewnie, nie patrząc w oczy kobiety.

 

– Która z kobiet była twoją matką? – zapytała, odwracając się do chłopca plecami i podchodząc do sterty trupów. Nie zwróciła uwagi na to, że im bliżej znajdzie się swoich ofiar, tym szybciej przemokną jej buty i dół peleryny od wciąż ciepłej krwi.

 

– Żadna – odparł chłopiec, wciąż nie śmiejąc podnieść głowę. Czarne włosy znów opadały mu na czoło i oczy, a po policzku potoczyła się kolejna łza. – Nie pamiętam mojej matki – dodał bardziej stanowczym tonem. Nie wiadomo skąd Vermskoba znalazła się tuż przy nim i złapała go pod brodę, by podnieść jego głowę i zajrzeć w oczy.

 

– To jaka to twoja rodzina? – zapytała, a zielone oczy zdawały się połyskiwać groźnie. Khanma wzruszył ramionami, a kobieta odsunęła się i odwróciła na pięcie. Przeskoczyła sprawnie przez ladę i ruszyła szybko do wyjścia.

 

– Zostawisz mnie? – zawołał za nią dwunastolatek, zanim zdołał ugryźć się w język. Po prawdzie bał się tej dziwnej kobiety, ale z drugiej strony, dużo bardziej bał się zostać samemu w wiosce, bo z pewnością oskarżono by go o przyniesienie im nieszczęścia, jako jedynemu, który przeżył pozostając w karczmie.

 

Vermskoba zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na Khanmę przez ramię.

 

– A umiesz jeździć konno? – zapytała, a dwunastolatek pokiwał głową. Kobieta uśmiechnęła się i ruszyła z powrotem w stronę wyjścia. – To zbieraj swoje rzeczy i przyjdź przed karczmę – rozkazała przez ramię i wyszła z zajazdu. Khanma stał przez chwilę w miejscu i nie wiedział, co ma zrobić, ale gdy usłyszał jednoznaczne ponaglenie ruszył do małego pokoiku, w którym sypiał i zabrał kilka ubrań, buty do jazdy konno i torbę z drobiazgami, które zostawiła tu jego matka. Po chwili namysłu złapał też za duże prześcieradło i zbiegł na dół.

 

Zamiast od razu ruszyć do drzwi, pochylił się nad skomlącą wilczycą i jej młodymi, które Vermskoba skazała już na śmierć. Przeniósł kosz, w którym leżała wadera, na prześcieradło, zawiązał je i ruszył powoli do wyjścia, taszcząc nieumiejętnie ciężki pakunek przed sobą. Gdy tylko przestąpił próg karczmy ta zajęła się granatowym ogniem, rozświetlając okolicę i nadając wszystkiemu upiorny wygląd.

 

– Swoje rzeczy połóż w jednym miejscu – oznajmiła Vermskoba, nie wiadomo kiedy pojawiając się tuż za plecami Khanmy. Zarzuciła znów kaptur na głowę, jednak nie zagłębiła się w pelerynie tak, jak w momencie, w którym wchodziła do karczmy. Tym samym nie przerażała aż tak chłopca.

 

Gdy ułożył wszystko obok siebie, kobieta kazała mu się odsunąć i zamknąć oczy, a kiedy z powrotem je otworzył, siedziała już na pięknym, karym ogierze, parskającym groźnie w stronę Khanmy. W miejscu, w którym do tej pory leżały jego skromne bagaże, stopniał śnieg, a po pakunkach nie było śladu.

 

Chłopiec usłyszał nagle szelest odchylanych gałęzi i obejrzał się za siebie, by zobaczyć, jak z lasu niepewnie wyłania się piękny, zadbany, biały koń, którego widywał nie raz w stajni Biveliussa. Nie widzieć, jakim cudem, Vermskoba przywołała do siebie, wyraźnie przestraszone zwierzę zaledwie wyciągniętą ręką.

 

– Wsiadaj, rycerzu – powiedziała do Khanmy, który patrzył oniemiały jak ogier przysuwa się do niego i pochyla ciężki łeb z pokorą. Dwunastolatek był świadkiem tego, jak ujeżdżano tego konia i jak wiele szkód potrafił zrobić w strachu i złości jeszcze jeden okres księżycowy wcześniej, a teraz stał przed nim zupełnie oswojony. Ciemnooki wyciągnął do niego dłoń, poklepał zwierzę po szyi i powoli wsiadł na grzbiet wierzchowca, a gdy tylko usadowił się w nim stabilnie, Vermskoba naciągnęła kaptur mocniej na głowę i wokół dwójki jeźdźców i ich koni pojawiła się nieziemska, granatowa poświata. Przez chwilę jeszcze stali i spoglądali – Khanma na płonącą karczmę, Vermskoba na zachodzący za chmury księżyc w nowiu – by po chwili ruszyć sprawnie i popędzić na południe.

Koniec

Komentarze

Tekst zupełnie do mnie nie przemawia. Nazwy, karczma, narracja są jak z bajki. Udomowione wilki, niewinne ploteczki, szczęśliwa karczma, gdzie chłopki-roztropki mogą zbierać się, aby marzyć (a zły władca nie wysyła tam szpicli) --- wszystko to jest strasznie naiwne. No i stoi w sprzeczności z tym, że jak już ktoś wpada, to od razu wszystkich wyrzyna w pień. Bo: a)dlaczego nie zniszczno tego miesca dawno temu, skoro to wręcz matecznik lokalnego buntu, b)jak wcześniej karczmarz reagował na ludzi księżnej, skoro do tego dnia przeżył. I tak dalej.

Poza tym nie rozumiem sensu publikowania framentów opowieści, z których nie wynika, na czym będzie polegać zasadnicza fabułą całości.

pozdrawiam

I po co to było?

>> Wieczorem karczma pod Łagodnym Głogonem zawsze była gwarna i przepełniona << --- A nie byłoby lepiej tak napisać? => Każdego wieczora, karczma "Pod Łagodnym Głogonem" była gwarna i przepełniona/tłumna... Coś w ten deseń. Można inaczeje napisać, ale Twoje nie jest dobre.

 

Natomiast tutaj, przy tym zdaniu, poległem. Poległ też Autor!!!

>> Ciężko było znaleźć << ---- TRUDNO coś znaleźć, TRUDNO coś zobaczyć, TRUDNO oddychać, ale CIĘŻKO coś podnieść.

 

 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

    Albo karczma, albo bar. A na pewno nie zajezdnia. 

Zajezdnia ma pod sobą wszystkie karczmy, zajazdy, bary (włącznie z barami powolnej obsługi), szynki (nie wieprzowe), restorany i kafejki z czajkami na doczepkę.  

Czegoś takiego jeszcze tu nie było. Trzy chusteczki higieniczne zużyłem...  

Ale napisałem to, aby i Ciebie, Autorko, w przewrotny sposób rozweselić Twoim własnym przejęzyczeniem.  

Poza tym nie ma tu niczego do śmiechu. Zaczynasz słodko, lukrowo i bajkowo, i nagle łubudu, trupy, potoki krwi... Za wielki kontrast. Naprawdę za wielki, żeby coś spójnego z tego powstało.

Mi się całkiem podoba - owszem, przyczepiłbym się do kilku niejasności (jak nadmieniony przez syf. sposób traktowania sługusów Księżnej i to, że jeszcze przeżył), ale jako całość wypada całkiem nieźle:). Dobrze oddałaś przeżycia chłopaka, ale mogłabyś bardziej opisać jego ambiwalencję pomiędzy tym, że bez tej kobiety nie da sobie rady, a tym, że zabiła ludzi, którym młody zawdzięcza życie. Jakoś tak za szybko to poszło... Podoba mi się też to przejście z bajkowości do jatki - życie nie jest cały czas mroczne i smutne, ani niezmiennie sielankowe, nieraz koniec takiej "bajki" jest dosyć brutalny.

Podsumowując - całkiem dobrze mi się czytało:) Jeśli trochę popracujesz nad realizmem opowieści, będzie jeszcze lepiej:)

Przepraszam, wygłupiłem się trochę - "że karczmarz jeszcze przeżył":)

Co do zajezdni, karczmy i baru: http://synonimy.ux.pl/multimatch.php?word=karczma&search=1

mkmorgoth - Zgodzę się z błędem ciężko-trudno, ale nie rozumiem, dlaczego nie może być tak, jak napisałam zdanie wcześniej wymienione. Może mógłbyś/mogłabyś jakoś to wytłumaczyć? Bo wiesz, jak to po prostu Tobie nie pasuje, to chyba się nie dogadamy, bo nie uważam, że powinnam się wpasować w gusta językowo-składniowe każdego człowieka na świecie. Proszę o jakąś zasadę, albo chociaż konkretny powód, dla którego miałabym to zmienić.

Syf - sądzisz, że gdybym wstawiła 30 stron z Worda znalazłby się ktoś, kto by to przeczytał? Wolałam podzielić to na jakieś logiczne części, a że te pięć stron było swoistym wprowadzeniem i rozpoczęciem rozwinięcia, a następna scena będzie działa się za jakiś okres czasu, dlaczego miałam podzielić to inaczej?

Kontrast był osiągnięty specjalnie i właśnie tak drastyczny i wyraźny miał być, nie wszystko, co piszę ma charakter przypadkowy! ;P

 

Teneuv - dziękuję ;) Miło mi, że jednak komuś moje dziwadełko się podoba.

 

Pozdrawiam ;)

Zajazd, nie zajezdnia.   :-)   Czytaj powoli albo trzy razy...  :-)

mkmorgoth ma rację, zwyczajnie ma rację. To nie rzecz gustu, ale zakresów znaczeniowych słów.  

     Zajazd, a nie zajezdnia, przykładowo tramwajowa... I tak jest w przywolanym haśle. Matko...

Syf - sądzisz, że gdybym wstawiła 30 stron z Worda znalazłby się ktoś, kto by to przeczytał? --- sądzę, że trzeba wyrobić sobie markę opowiadaniami po 12 stron, które autor wyposaży w stosowny wstęp, rozwinięcie i zakończenie, tj. kompletność, a potem będzie można wrzucać opowiadania nawet po 120 stron, czego przykładem jest gwidon.

Druga sprawa --- jeżeli pojawia się jakiś wstęp do opowieści, to musi on skutecznie zachęcać do zajrzenia do całości. Krótko mówiąc, wskazywać, o czym będzie opowiadanie i najlepiej kończyć się zabiegiem, zwanym niekiedy cliffhangerem. Wiki wyjaśni na przykładach, co to jest.

pozdrawiam

I po co to było?

Syf - wybacz, ale nie piszę krótszych opowiadań niż 20 stron.

Roger - w porządku, mój błąd i tyle, nie będę się z tego powodu biczować czy coś, a komentarz "matko" był zbędny.

Adam, ja nie mówię, że nie ma racji, ja się pytam dlaczego, żeby zrozumieć, o co jej chodzi. Bo z jej wypowiedzi wyżej wynika, że nie, bo nie, a taka argumentacja do mnie nie trafia.

Poza tym, ogólnie chciałam zauważyć, że zarejestrowałam się tu po to, żeby się czegoś nauczyć, a jak na razie większość po prostu jedzie po mnie od góry do dołu, a jak próbuję się dowiedzieć, dlaczego i co robię źle, to jestem odbierana jako czepialska i zarozumiała, albo coś. Trochę tego nie rozumiem.

A najpiękniejsze jest to, że cały problem z zajazdem i zajezdnią idzie o jedno słowo, które serio było przypadkiem wklepane, bo przed i po jest zajazd. Świetnie, przynajmniej nie robiłam karygodnego błędu więcej niż raz.

No dobra, najpierw chiałym Ciebie przeprosić za zbyt ostry komentarz. A o co mi chodzi z tym błędem, proszę bardzo, już tłumaczę.

 

Mówiąc tak, mało kto uzmysławia sobie, że popełnia językowe uchybienie. Błąd polega w tym wypadku na tym, że sięga się po przysłówek lub przymiotnik ciężko, ciężki zamiast trudno, trudny czy niełatwo, niełatwy. Już w szkole podstawowej nauczyciele tłumaczą uczniom, że ciężka to może być torba z zakupami, a sytuacja rodzinna kogoś - co najwyżej trudna, niełatwa, skomplikowana.

 

Pozwolę sobie tutaj zacytować fragment książki "Słowo jest w człowieku " autorstwa prof. Jana Miodka:

Jeszcze parę lat temu, kiedy jakiś dziennikarz przeprowadzał wywiad ze sportowcem - podkreśla językoznawca -  mówił raczej o „trudnym, niełatwym meczu” albo „o nie najlepszej, trudnej sytuacji drużyny”. Piłkarz kiwał zwykle głową i odpowiadał: „Tak, mecz był ciężki, a nasza sytuacja zrobiła się niezwykle ciężka”. W tej chwili już nie tylko sportowcy, ale i sami redaktorzy do zwariowania powtarzają: „Mecz jest ciężki”; „Sytuacja zrobiła się ciężka”. Mało tego. Moi magistranci, a nawet doktoranci zaczynają mówić i pisać o „ciężkim problemie badawczym”, nie wyczuwając, że w znaczeniu ‘trudny, skomplikowany, niełatwy, nieprosty’ przymiotnik „ciężki” razi swoją zbyt daleko idącą potocznością

 

 

Mam nadzieje, że wyjaśniłem, o co mi chodziło :)

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Mylisz się z tym jeżdżeniem po Tobie, Duszyczko. Podobnie jesteś w błędzie w kwestii odbioru jako czepialskiej. Zauważ, że przy tej ilości tekstów, jakie pojawiają się na stronie, zwyczajnie zaczyna brakować i czasu, i cierpliwości na wyszczególnianie, wgłębianie się i tak dalej. To efekt również dużej powtarzalności błędów i wad, kompozycyjnych i językowych. A że czasami błąd jest tego rodzaju, że czy chcesz, czy nie chcesz, śmieszy do łez --- bo staje przed oczami zajezdnia tramwajowa albo autobusowa na miejscu karczmy... --- to nie bierz tego za złośliwe kpiny. Sama się pośmiej razem z nami. Takie numerki każdemu się przytrafiają...  

Nauczyć się czegoś. W HP są tematy o tym i tamtym. Wskocz, pytaj, polemizuj...

Syf - wybacz, ale nie piszę krótszych opowiadań niż 20 stron. --- zaprezentuj zatem jedno takie dwudziestostronicowe w całości. Ja przeczytam, Adam pewnie przeczyta, morgoth może też. W każdym razie ktoś z loży na pewno zajrzy. Jak tekst będzie fajny, to trafi pod obrady loży i może dostanie wyróżnienie. Fragment na pewno nic nie dostanie.

pozdrawiam

I po co to było?

mhmorgoth - z ciężkim i trudnymprzyznałam Ci rację, bo prostu to błąd przez nieuwagę, chodziło raczej o ten pierwszy wytknięty ;)

Adamie, zauważ, że zawsze można to napisać jak Ty w tym momencie, a nie z sarkastyczną kąśliwością, która mnie osobiście razi. Poza tym, właśnie, każdemu, a poczułam się jak jakiś zbrodniaż, chyba nie o to chodzi?

Syf, w porządku, jak coś nowego wpadnie mi do głowy i uznam, że jest godne pokazania to z pewnością wrzucę ze specjalną dedykacją dla Ciebie.

Pozdrawiam ;)

    Tutaj, po prostu, idzie o stylizację języka narracji. Jasne, ze trzeba używać synonimów. Ale wyraz "bar" nie jest synonimem wyrazu "karczma", po prostu dlatego, że karczmę i bar dzieli parę wieków. Karczma to nie bar szybkiej obsługi. Więc --- bar po prostu razi. Podobnie jest z "ladą" -- w barze mamy ladę/lady, ale w karczmie juz nie. Tam karczmarz stal za szynkwasem.  Podobnie  jest z "pokojem". Jeżeli w tekście jest "izba", to powinna występować "komnata". może " alkowa" --- ale juz nie "pokój", bo to późniejsze czasy. I tak dalej...

    Parę takich lapsusów potrafi poloźyć z kretesem dobry tekst.

   Trzeba na to uważać, tak samo, jak należy uważać  na różnice  pomiędzy "karczmą", "zajazdem:", "oberżą" i "gospodą", bo każdy z tych wyrazów oznacza co innego.  Tak jest...

Właśnie przeczytałam pierwszą część Twojego opowiadania i muszę wyznać, że sposób w jaki ją napisałaś nie zachęca mnie do czekania na ciąg dalszy. Jest tu wiele źle zbudowanych zdań, powtórzeń, nielogiczności, że tyle wymienię, uzupełniając uwagi wcześniej komentujących. Z dumą obwieszczasz, że nie piszesz opowiadań krótszych niż na dwadzieścia stron. Wybacz, że z sarkastyczną kąśliwością, która Cię osobiście razi, zapytam – a cóż jest uwłaczającego w publikowaniu krótkich tekstów, skoro są interesująco i dobrze napisane? Aż lękam się myśleć, jakich uczuć doznasz przeczytawszy mój komentarz, skoro po zapoznaniu się z wcześniejszym napisałaś: …poczułam się jak jakiś zbrodniaż….

 

…trzymając w rękach gorący, słodki napój zwany Gingiberem. – Jestem przekonana, że w rękach trzymali jakieś naczynia – kufle, kubki, kielichy – wypełnione wspomnianym napojem. Napoju luzem trzymać się nie da. ;-)

 

Między ludźmi biegały koty i udomowione wilki, łasząc się i domagając pieszczot… – Nie kupuję pomysłu na wspólne harce kotów i wilków, choćby udomowionych.

 

…aż fikuśny zegar stojący za ladą wybije godzinę siódmą dwadzieścia – Rzeczywiście, musiał to być zegar na tyle fikuśny, że tak osobliwą godzinę potrafił wybić. Inne zegary biły pełne godziny, czasem półgodziny, bywały takie, które i o kwadransach przypominały, ale siódmą dwadzieścia, potrafił ogłosić chyba tylko ten jeden. ;-)

 

Bard miał w swojej głowie tysiące historii i dar do opowiadań… – W jednej głowie miał historie i dar do ich opowiadania? Czy mógł mieć to wszystko w cudzej głowie?

Może: Bard znał tysiące historii i miał niezwykły dar ich opowiadania.

 

…pilnował, żeby świeżo oszczeniona wilczyca… – Czy wilczyca mogła być nieświeżo oszczeniona? Może: …pilnował, żeby wilczyca, która niedawno się oszczeniła

 

…a przy tym słuchał tego, co napływało do niego z różnych kątów karczmy. –  …a przy tym słuchał wszystkiego, co docierało do niego z różnych kątów karczmy.

 

Chłopak był najmłodszy w całym barze – W barze? Przed chwilą to była karczma.

 

…by chłopiec kiedykolwiek widział księżną z bliska na oczy. – …widział księżnę z bliska. Patrzymy i widzimy oczami, nie na oczy.

 

…a że malec świetnie rozumiał zwierzęta, Orion zatrudnił dwunastolatka – Dwunastoletni malec?!

 

Wszyscy zaczęli odwracać głowy i garbić się, pragnąc nie zostać zauważonym – Czy wszyscy chcieli zostać jednym niezauważonym? ;-)

 

granatowe peleryny ciągnęły się za nimi po ziemi, sprawiając wrażenie utkanych z mgły – Utkanych z granatowej mgły?

 

…a urocze zmarszczki wokół oczu nadawały mężczyźnie ciepła, jakie biło ze starego serca do mieszkańców wioski i okolic. – To w końcu źródłem ciepła były urocze zmarszczki czy stare serce? ;-)

 

Miała jasne, niemal białe włosy, opadające na jej ramiona – Czy jest możliwe, by jej włosy opadały na cudze ramiona?

 

Kiedy peleryna nie zakrywała twarzy kobiety, utraciła swój blask i stała się mniejsza tak, że teraz wyraźnie odznaczały się na niej piersi i typowo niewieście kształty. Ostrze, które do niedawna trzymała, zniknęło bez śladu, a z bliska wydała mu się niższa, niż wcześniej. – Czy peleryna zakrywając twarz kobiety, miała swój blask wyeksponowany bardziej, była większa i nic się na niej nie odznaczało? Rozumiem też, że peleryna, nie trzymając już znikniętego ostrza, teraz wydawała się niska. ;-)

 

…wychrypiał Khanma, ocierając policzki z łez – Dość wodniste musiały być policzki z łez. Myślę, że powinien ocierać łzy z policzków.

 

…i nie spuszczając zabójczyni z oczu. – Czy zabójczyni była przymocowana do oczu? Myślę, że nie powinien spuszczać oczu/ wzroku z zabójczyni.

 

…ta zajęła się granatowym ogniem, rozświetlając okolicę… – Nie umiem wyobrazić sobie granatowego ognia, który rozświetla okolicę.

 

…którego widywał nie raz w stajni Biveliussa. – …którego widywał nieraz w stajni Biveliussa.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Było, było, było... Jezu, ludzie, czy wy nie potraficie wymyślić nic nowego? Co do Tenuva, to wiadomo, bratnia dusza, jego opowiadanie też czytałem. I tak samo mnie nie wciągnęło. To wszystko.

Czyngis, ty to chyba faktycznie masz ambicję bycia co najmniej chanem;) A przynajmniej wyrocznią w sprawie twórczości literackiej, prawda?;)Tylko przydałoby się trochę delikatności - zwłaszcza w stosunku do kobiet. I krytycznego spojrzenia na siebie samego. Może zamieść coś, żeby inni mogli to ocenić?

RudaDusza - podoba mi się, bo sam jestem dziwadłem;) To i w moim klimacie;) A tak na poważniie, to, jeśli trochę popracujesz nad logiką, to chętnie przeczytam ciąg dalszy. Ciekaw jestem, co to za Księżna, kim w końcu są ci Vermskobowie, czym są ich płaszcze itd:) Aha - faktycznie, było kilka błędów, ale to się w końcu da poprawić:) Dasz radę, dziewczyno:)

Tenuv - dziękuję, naprawdę cieszę się, że ktoś we mnie wierzy ;)

Roger, przed wrzuceniem kolejnej części obiecuję poczytać o różnicach i usunąć rażące błędy, masz moje słowo.

Regulatorzy - dzięki za wypisanie tych błędów, z pewnością postaram się zapamiętać - jak sama to dwa razy czytałam, to ich nie zauważałam, a jak ktoś je wytknął to wydają się oczywiste. Przykro mi, że Cię nie zainteresowałam, ale nie od razu Kraków zbudowano, będę się starać pisać lepiej.

 

Pozdrawiam ;)

Ależ proszę:) Ludźmi, takimi, jak pewien znany nam osobnik, tytułujący się chamem... przepraszam, chanem, nie warto się czasem zbytnio przejmować. Po prostu tak mają - normalnie okres negacji wszystkiego trwa coś od drugiego do trzeciego roku życia... Jak widać, czasem się przedłuża. Czytałem kilka opowiadań, do których się czepiał ("Było, nieoryginalne" itp.) i sam miałem z nim do czynienia.W tej sytuacji najlepsze są poczucie humoru i dystans:)

Pozdrawiam i do przeczytania - trzymam kciuki:)

Aha - naprawdę masz rude włosy?;)

Jeszcze jedno - zapraszam do przeczytania mojego opowiadania, jeśli masz ochotę:) Tytuł to "Jasność":)

Pozdrawiam:)

Naprawdę mam rude włosy ;)

Chętnie, na weekend pewnie, bo szkoła wymaga za dużo ostatnio -.-

 

Pozdrawiam ;)

A ja powiem - niezła próba.

Oruen - dziękuję ;)

Kiedy pojawią się kolejne części? Ile ich będzie? Bo nie wiem, czy warto zaczynać...

Kolejne części pewnie około soboty (7.12) i około świąt, a będzie ich trzy w sumie z tą.

Może ujdzie w takim razie.

Mam nadzieję ;)

Ja czekam:) Chętnie poznam ciąg dalszy:)

Nowa Fantastyka