- Opowiadanie: sheritanne - Akademia Cieni (opowiadanie ze świata Star Wars)

Akademia Cieni (opowiadanie ze świata Star Wars)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Akademia Cieni (opowiadanie ze świata Star Wars)

Deenah ocknęła się z krótkiej drzemki, która miała choć trochę zregenerować jej nadwątlone siły. Nie udało jej się jednak odpocząć z powodu zranionego ramienia, które dawało o sobie znać promieniując ostrym bólem za każdym razem, kiedy próbowała zmienić pozycję. Zaciskając zęby poprawiła prowizoryczny opatrunek naprędce sklecony z kawałka koszuli, przez który znowu przesączała się krew. Usiadła na łóżku i przymrużonymi oczami rozejrzała się po celi. Prosty srebrzysty stolik z krzesłem, wąskie łóżko, urządzenie sanitarne, lampa o każdej porze doby dająca zbyt jaskrawe światło i przezroczyste drzwi. Chronione polem siłowym, jak się później okazało. Warunki nie były złe, musiała przyznać. Było tu nawet czyściej niż w pomieszczeniach, w których zwykła przebywać. Nie nacieszyła się jednak długo swoją samotnością, gdyż po chwili drzwi rozsunęły się wpuszczając wysokiego mężczyznę ubranego w czarny płaszcz z insygniami Dark Knights, elitarnej jednostki złożonej z Dark Jedi.

 

– O, cholera – zaklęła Deenah, kiedy sobie przypomniała, skąd zna tę twarz.

 

– Tak, to ja – wyszczerzył się w uśmiechu rycerz. – Miecz możesz sobie zatrzymać, przyda ci się, kiedy zaczniesz szkolenie.

 

– Jakie znowu szkolenie?! Osądźcie mnie, wyznaczcie grzywnę i dajcie mi spokój!

 

– I tak nie miałabyś z czego oddać. Postanowiliśmy, że odpłacisz państwu w inny sposób…

 

Deenah podejrzliwie popatrzyła na mężczyznę. – Czyli jak? „My”, to znaczy kto?

 

– Wstąpisz do Akademii Cieni. Ostatnio straciliśmy kilku adeptów, musimy uzupełnić straty.

 

– Ale przecież na zaciąg czeka się miesiącami! – Zdziwiła się Deenah. – I takie szkolenie dużo kosztuje… Nigdy nie było nas na to stać, trzy razy już odrzucali moje papiery…więc jakim cudem teraz…?

 

– Powiedzmy, że uznam to za inwestycję – Uśmiechnął się Dark Jedi.– A w akcji już cię raz widziałem….myślę, że się nadajesz.

 

Deenah zrobiło się głupio myśl o okolicznościach ich pierwszego spotkania. Mówiąc skrótowo, ukradła mu w barze miecz świetlny. Być może nie udałoby jej się to, gdyby uwagi Jedi nie zaprzątnęło co innego – w chwili, kiedy wyczuł, że coś się święci, odwrócił głowę i nagle zarwał w potylicę jakimś ceramicznym kuflem po lumie nadlatującym z tej strony knajpy, w której znów ktoś wymierzał komuś mocno zsubiektywizowaną sprawiedliwość… Widocznie wyczuł niebezpieczeństwo, ale nie potrafił określić, czego ono dotyczy. W ten sposób oboje coś zyskali – Deenah stała się właścicielką miecza, a rycerz – głębokiego rozcięcia skóry głowy.

 

– Nazywam się Vearn Comfrei, jestem porucznikiem Gwardii Dark Knights…– Zaczął. – Zanim straciłem przytomność, zorientowałem się, że masz zdolności telekinetyczne….

 

Dziewczyna zorientowała się, że została zauważona podczas telekinetycznej kradzieży żetonów kredytowych z kieszeni jakiegoś Twi’lekka z baru, który sam się o to prosił…

 

– Pomyślałem – ciągnął dalej przechadzając się po celi – że może nadawałabyś się do Akademii, chciałem przeprowadzić wywiad i zorientować się, w jak rozległym zakresie potrafisz posługiwać się Mocą…niestety – popatrzył na nią znacząco, aż spuściła wzrok– coś mi w tym przeszkodziło…. Nie było sztuką później cię odnaleźć. – Popatrzył prosto w oczy złodziejki – Będziesz lojalną adeptką…. i żadnych numerów!

 

– Będę lojalną adeptką i żadnych numerów – automatycznie powtórzyła Deenah.

 

– Dobrze więc, zostaniesz zwolniona z aresztu i oddana pod opiekę Mistrzów. Będę sprawdzał, jak sobie radzisz. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na dziewiętnastoletnią dziewczynę. Była niska, drobna, miała prawe dziecięcą budowę ciała. Krótko ostrzyżone czarne włosy także nie dodawały jej lat. Osobiście nie dałby jej więcej niż czternaście. Tylko bystre i trochę zaczepne spojrzenie ciemnobrązowych oczu wydawało się bardziej dorosłe.

 

Po tych słowach wyszedł, a drzwi zasunęły się za nim, by po chwili rozsunąć się ponownie, tym razem wpuszczając strażnika więziennego.

 

– Wpłacono za ciebie kaucję, jesteś wolna.

 

Deenah zwlokła się z łóżka i przecisnęła obok postawnego mężczyzny. Złożyła podpis we wskazanym miejscu i wyszła. Przed drzwiami czekał już na nią człowiek w barwach Akademii.

 

– Deanyharia Zolt?

 

Skrzywiła się na dźwięk swego pełnego imienia. – Deenah – poprawiła. – Deenah Zolt.

 

– Ale ja mam tu napisane…– wyjął z kieszeni notes elektroniczny – zresztą, nieważne. Jestem Nyah. Mam cię odstawić do Akademii. – Wskazał dłonią na zaparkowany obok landspeeder.

 

W czarnym gmachu prawie natychmiast zaaplikowano jej jakiś zastrzyk. Próbowała się wyrwać, ale kiedy spojrzała w oczy medyka zrozumiała, że opór jest bezcelowy. Opatrzono również jej ramię i przyklejono plaster z bactą w miejscu oparzenia, którego dorobiła się podczas nieudolnego posługiwania się mieczem świetlnym. Nyah oprowadził ją po Akademii, a Deenah próbowała zapamiętać strategiczne miejsca w budynku. Zaprowadzono ją w końcu do sali, w której stały cztery łóżka.

 

– To pod ścianą jest wolne.– powiedział Nyah.– Obok jest twoja szafka zamykana kodowo, więc możesz tu trzymać swoje skarby…a te półki w szafie będą twoje.

 

Deenah już go nie słuchała, zwaliła się na łóżko i spała aż do następnego ranka, kiedy o 5:30 obudziło ją przeraźliwe wycie syreny alarmowej.

 

– Nasz budzik – wytłumaczyła jakaś fioletowowłosa dziewczyna, najpewniej współlokatorka. – Pościel łóżko, nie tolerują tu bałaganu. Lepiej się pospiesz, bo nie zdążysz na śniadanie.– rzuciła bez współczucia i wybiegła z pokoju. Po uprzątnięciu sypialni, krótkim prysznicu i ubraniu się w czarny kombinezon do ćwiczeń, który znalazła w swojej szafce, zeszła do stołówki. Ledwie wzięła talerz i przełknęła kilka kęsów, rozległ się dzwonek sygnalizujący koniec posiłku. Zerwała się z miejsca, po czym uświadomiła sobie, że nie wie gdzie ma pójść. Zdezorientowana rozglądała się po postaciach w pośpiechu opuszczających stołówkę.

 

– Grupa XC005 do sali medytacyjnej B1 – poradził jej przebiegający Massasi. Spojrzała na lewą pierś – do kombinezonu miała przytwierdzony identyfikator z nazwiskiem i numerem grupy.

 

– Dobre sobie – wymamrotała ze złością – tylko gdzie jest ta cholerna sala medytacyjna???

 

Na korytarzu dorwała jakiegoś droida sprzątającego, który zaprowadził ją pod odpowiednie drzwi. Weszła. W sali na matach siedziało już dwadzieścia dziewięć osób.

 

– Nie spóźniać się! – ze złością wycedził starszy Durosianin ubrany w szaty nauczycielskie i pokazał jej palcem miejsce, gdzie ma usiąść. Ze zdenerwowania Deenah miała problemy z koncentracją, za co oberwał jej się kolejny opieprz.

 

Następne zajęcia miała mieć z pracy z Mocą. Zapowiadały się ciekawie. Rozśmieszyły ją, gdyż zawiązano uczniom oczy i kazano pałką trafiać w latającą, robiącą uniki kulkę, która piszczała przy każdym trafieniu. Za którymś razem kulka nie wytrzymała i dziewczyna za karę dostała taką pałką w głowę. W ogóle zdawało jej się, że nikt tu nie patrzy na nią przyjaźnie, zresztą ona również nie darzyła nikogo szczególną sympatią. Jak później zauważyła, taka atmosfera panowała już między adeptami w Akademii i nikt nic nie mógł na to poradzić, każdy był zbyt zajęty własnym rozwojem żeby zwracać uwagę na miłe zachowanie. Dlatego też prawie nikt nie był przesadnie uprzejmy, no, może z wyjątkiem Nyah’a, ale oznaki jawnego chamstwa były już karane.

 

Kolejnym punktem programu była walka wręcz.

 

– No, nareszcie coś, za co mi się nie dostanie – ucieszyła się. Rzeczywistość jednak nie sprostała jej wyobrażeniom. Już po kilku minutach Deenah rozcierała bolące kości leżąc na macie. Trener jednak nie pozwalał na odpoczynek, musiała wziąć się w garść i pokazać tej bandzie patałachów, kto tu jest najlepszy. Z wściekłością rzuciła się na przedwcześnie zadowolonego z wygranej partnera, ponad dwadzieścia centymetrów wyższego od niej i co najmniej czterdzieści centymetrów szerszego w barach osiłka.

 

– Adeptko Zolt! – gdzieś zza czerwonej mgły usłyszała gniewny głos trenera.

 

– Jeszcze nie skończyłam treningu – zaprotestowała, wściekła, nie pozwalając się oderwać od ciepłych jeszcze zwłok przegranego .

 

– Owszem, skończyłaś.

 

Zanim się zorientowała, już ją ciągnięto korytarzem w stronę karceru. Zła jak wszyscy Sithowie razem wzięci rzucała się po ścianach pomieszczenia próbując się wydostać. Po jakimś czasie zmęczyła się i przestała, nadal jednak dyszała z nienawiścią planując krwawe morderstwo na każdym, kto dopuścił się wobec niej niesprawiedliwości. Kilka godzin później wypuszczono ją i zaprowadzono prosto do rektora. Nie była już taka pewna, że uda jej się wszystkich pozabijać.

 

Rektor, jak się okazało, był Massasi. Siedział za wielkim mineralnym biurkiem w swojej czarnej szacie i ze srebrnym tatuażem na skroniach, który mówił, jaką funkcję sprawuje w Akademii. Każdy nauczyciel miał tatuaż na skroni, ale kolor srebrny mógł nosić tylko rektor.

 

– Co masz mi do powiedzenia, adeptko? – odezwał się suchym, pozbawionym uczuć głosem.

 

– Wygrałam – uśmiechnęła się zimno Deenah.

 

– Tym razem tak….ale następny może ci się nie udać. Postąpiłaś nieregulaminowo używając nieprzepisowych chwytów – przeczytał raport z datakarty.– Musisz nauczyć się panować nad sobą. Przez ciebie straciliśmy dobrze zapowiadającego się jedi.

 

– Nawet nie wiem, jak do tego doszło.

 

– Naucz się więc trzymać nerwy na wodzy. Dobrze się bijesz, ale masz przestrzegać regulaminu i brać przykład ze starszych uczniów i naszych mistrzów. Dałaś wspaniały pokaz niekontrolowanej siły ciemnej strony mocy. Musisz nauczyć się ją kontrolować. Bez tego nie przeżyjesz. Ani tu, ani na służbie. Nawet nie będziesz wiedziała kiedy cię zabiją.. Od jutra codziennie przez dwa tygodnie pobudkę masz o 3:30 i dwie godziny kolejno ćwiczysz opanowanie i medytujesz. Mistrz Katedry Sztuk Walki też wymyśli coś odpowiedniego.– Uśmiechnął się paskudnie i popatrzył na dziewczynę w taki sposób, że ta , zupełnie nie wiedząc czemu, wykrztusiła słabe :”dziękuję, Mistrzu”, ukłoniła się i wyszła. Za drzwiami dopiero odetchnęła, zła za swoje słowa.

 

Resztę dzisiejszych zajęć teoretycznych z wiedzy o galaktyce i historii Sithów musiała nadrabiać siedząc do późnej nocy w bibliotece i studiując holopodręczniki. Kiedy o wpół do czwartej obudził ją droid, miała już dość całej tej Akademii. Okazało się, że na sztukach walki musiała wisieć uczepiona rękami wypustek skalnych na ścianie wspinaczkowej w czasie, kiedy wszyscy odpoczywali. Skutkiem tego dłonie prawie cały czas miała owinięte opatrunkami. To była kara od trenera za nieprzepisowe chwyty.

 

Dobra była z zajęć telekinetycznych. Sala do tych ćwiczeń była zaopatrzona w odważniki o różnej ciężkości, od dwudziestogramowych do półtoratonowych. Tego ostatniego podobno nikomu z uczniów jeszcze nie udało się ruszyć z miejsca. Deenah od razu pokazała swoje umiejętności podnosząc po kolei za pomocą Mocy coraz cięższe odważniki w szybkim tempie tak, że Mistrz Katedry Telekinezy pochwalił ją i kazał trenować już tylko na cięższych przedmiotach i bardziej złożone pchnięcia. Najtrudniejsze było przesunięcie bardzo małego, ale niezwykle ciężkiego wielościanu dokładnie w szczelinę do niego dopasowaną, która znajdowała się w ścianie o zmieniającym się co kilkanaście sekund kącie nachylenia. Niedługo jednak i w tym doszła do perfekcji. No cóż, w końcu miała praktykę, a niektórzy musieli uczyć się tego od podstaw.

 

Najbardziej pociągały ją zajęcia z miecza świetlnego, ponieważ to właśnie ta broń była przyczyną jej samookaleczenia i Deenah wiedziała, że trzeba precyzji i wyczucia, żeby przez przypadek nie obciąć czegoś sobie lub ćwiczącemu obok. Pozwolono jej walczyć „zdobycznym” mieczem, który stał się jej nieodłącznym towarzyszem. Po zajęciach, kiedy miała chwilę wolnego czasu adeptka zakradała się do sali treningowej, czasem sama, czasami z innym uczniem, by trenować walkę mieczem świetlnym.

 

Trudno było dziewczynie przyzwyczaić się do współdziałania…z doświadczenia znała tylko współzawodnictwo, ale w Akademii kładziono nacisk również na pracę zespołową. Ćwiczenia tego typu obejmowały pokonywanie wspólnymi siłami barier mocy i innych przeszkód, a także drużynowe podchody i wspólne rozwiązywanie problemów, jakie stawiali przed adeptami wykładowcy.

 

Po kilku miesiącach Deenah zdążyła już mniej więcej nauczyć się kontrolowania ciemnej strony mocy. Co prawda, raczej mniej niż więcej, ale czego można się spodziewać po zaledwie półrocznym szkoleniu.

 

Kilka razy odwiedził ją porucznik Vearn, zgodnie z obietnicą kontrolował jej postępy i krzywił się z niesmakiem na widok megabajtów zgłoszeń o nieprzestrzeganiu regulaminu czy zmasakrowaniu kogoś. Nie mówił jednak nic, pytał tylko, kiedy będzie na tyle dobra żeby można było ją zwerbować do własnego oddziału. Takie pytania denerwowały ją jeszcze bardziej, ale wolała się powstrzymać od zjadliwych komentarzy, gdyż mogło to skończyć się wyrzuceniem jej z Akademii, a przecież radziła sobie tak dobrze….Zaciskała więc zęby i szła na kolejne zajęcia.

 

Najwięcej emocji wzbudzała w adeptach nauka posługiwania się mocą. Próby kontrolowania bólu przebiegały w ten sposób, że ćwiczono w parach – jedna osoba próbowała drugiej zadać jak największy ból, a druga usiłowała go opanować. Deenah cieszyła się za każdym razem, kiedy doprowadziła partnera do utraty przytomności z powodu bólu.

 

Dużo czasu poświęcano nauce mocy podwyższających zdolności bojowe. Po roku treningi walki przebiegały wyłącznie przy użyciu tych mocy.

 

Jednym z jej wielu wybryków było otrucie innego adepta, który naraził jej się któregoś razu nie chcąc oddać holopodręcznika, z którego miała coś przygotować. Nie było to zwyczajne morderstwo, do tego by się nie zniżyła…Po prostu zaciągnęła nieszczęsnego chłopaka do laboratorium pod pozorem przećwiczenia neutralizacji trucizny i dała mu do wypicia jakiś specyfik twierdząc, że z pewnością poradzi sobie z tak łatwą mocą…. Nie poradził sobie.

 

Dzięki takiemu zachowaniu Deenah nie skończyła Akademii Cieni ze swoim rokiem, została oddana pod opiekę jednego z Mistrzów, który codziennie czuwał nad jej stanem psychicznym i rozwojem. Któregoś dnia droidy sprzątające znalazły ciało owego Mistrza w sali do ćwiczeń na broń świetlną. Nogi, ręce i plecy miały ślady przypalania, prawdopodobnie od miecza świetlnego, z brzucha natomiast wylewały się na wpół zwęglone, czarnosine wnętrzności. Rektor popatrzył na zwłoki – Trzeba poszukać kogoś na jego zastępstwo – powiedział zimno. Wymamrotał coś do siebie, ale nikt już tego nie usłyszał, bowiem rektor już opuścił salę.

 

Tego samego wieczoru Deenah zasypiała z uśmiechem samozadowolenia na ustach. Nigdy nie dane było jej się obudzić. Znaleziono ją rankiem wciąż ściskającą swój miecz świetlny. Przyczyną był wylew – sekcja wykazała zablokowanie jakiejś tętnicy w mózgu.

 

Adeptka Deanyharia Zolt zakończyła już swoje szkolenie. I nikt nie widział tamtej nocy odzianej na czarno postaci przechodzącej cicho korytarzem. W ułamku sekundy, kiedy postać znikała za załomem korytarza, na jej skroni błysnęło coś srebrnego.

 

Akademia Cieni im. Mrocznego Lorda Sith Ainn’a Sai’Jenri nadal słynie z najlepiej wyszkolonych Dark Jedi.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Piszesz w tytule, że to "opowiadanie ze świata Star Wars". Tyle, że w tamtym świecie mogło być zawsze tylko dwóch Jedi po ciemnej stronie mocy, mistrz i uczeń, a Tobie zrobiła się cała akademia. To był dosyć istotny aspekt dla konstrukcji Całego świata Star Wars, a przez Ciebie został zignorowany. Dla mnie, to nie jest opowiadanie ze świata Star Wars, tylko z wykorzystaniem niektórych jego atrybutów. 

Druga sprawa - to opowiadanie jest praktycznie jednym długim opisem szkolenia w akademii. Brak jest fabuły. Zrozumiałbym jeszcze, gdyby opisywało ono szkolenie bohatera, którego przygody miałyby być opisane dalej, ale Twój bohater ginie, więc dalszego ciągu nie będzie. Pytanie więc - po co tworzyć opowiadanie bez fabuły?

Pozdrawiam

Tyle, że w tamtym świecie mogło być zawsze tylko dwóch Jedi po ciemnej stronie mocy, mistrz i uczeń, a Tobie zrobiła się cała akademia. To był dosyć istotny aspekt dla konstrukcji Całego świata Star Wars, a przez Ciebie został zignorowany


A znasz historię tego świata?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

"Tego" - czyli którego? Jeśli to ma być świat Star Wars, to było tylko dwóch Sithów. Jeśli to opowiadanie jest osadzone w innym, swoim własnym świecie, to po co pisać, że jest ze świata Star Wars. Tego świata z opowiadania nie znam. Ten ze Star Wars już owszem, bo się na nim wychowałem. O który więc pytasz Berylu?

Wybacz brak doprecyzowania. Świat Gwiezdnych Wojen. Z tego co mi wiadomo, to... KLIK
Kiedyś nawet sporą część historii rasy Sithów przeczytałem.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

No dobrze, niech Wam będzie. Dla mnie Star Wars to były filmy Lucasa. Natomiast przy podanym przez Ciebie linku za bibliografię służą komiksy i gry komputerowe. To co przeczytałeś było zapewne napisane przez Drew Karpyshyn.Niech będzie - rozszerzam swoją definicję świata Gwiezdnych Wojen o radosną twórczość wszystkich pozostałych autorów i posypuję głowę popiołem.

U Lucasa to miało ręce i nogi. Była walka dobra ze złem, światła z mrokiem, demokratycznie zarządzanego przez radę mistrzów zakonu Jedi z jednym despotycznym lordem i jego uczniem, którego koniec szkolenia oznaczał pojedynek z mistrzem. Gdyby było więcej Sithow, to by się sami powycinali w walce o dominację.

Ale ok. Przyjmuję do wiadomości, że Gwiezdne Wojny to nie tylko Lucas.

Pozdrawiam

Ok, jak dla mnie krótkie, ale wciągające, bo po szkoleniu, można by napisać o jej  przygodach Deenah, zwłaszcza, że Star Wars to kultowy dla mnie film a świat stworzony przez Lucasa i jego naśladowców, żyje własnym życiem. O czym świadczą nowe ksiażki, komiksy i gry. Zgadzam się z Unfall, że to tylko opis szkolenia. A co dalej? Czy Deenah pokonała swego mistrza w otwartej walce, czy może zaciukała go nożem gdy spał? Co dalej?! 

O Błędach, jeśli takowe są, nie będę się rozwodził ( Sam popełniam ich całą masę ) bo praktyka czyni mistrza ( Wiem z doświadzczenia niemal 14 letniego grania na gitarze ).

Pozdrawiam serdecznie i życzę skucesów. 

   To była akademia tej jasnej czy tej ciemnej strony Mocy? Nie mogę się w tym zorientowac. Chyba tej ciemnej...

Z fabuły wynika, że akademia ciemnej strony. Tylko, o ile mnie pamięć nie myli, akademię Sith widziałem  tylko w Knights of the old republic, a raczej coś jakby jej przedstawicieli kąpiących na jakiejś planecie, więc chyba nie mieli jakiejś akademii.

A nawiasem pisząc, to Lucas zrąbał mistycyzm szkolenia jaki ujrzałem w pierwszej trylogii ( epizody 4-6), ukazując akademię jedi na Coruscant. Ale to temat na artykuł, a nie na komentarze.  

Unfall, ja poza filmami i KotORem (plus jeszcze dwiema grami) ze światem GW już nic wspólnego nie miałem. Fanboyem też nie jestem - lubię, bo lubię, ale to tyle, nie biegam z plecakiem czy w skarpetkach z Vaderem ; p
Z tego co się jednak orientuję, to dla fanów jako kanoniczny świat liczą się również niektóre książki. Szczegółów nie znam. Faktem jest, że świat "GW" za sprawą innych dzieł znacznie się rozszerzył. A Lucas przecież musiał to przyklepać.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Musiał, bo liczy się kasa. U mnie były filmy i jedna gra - "Xwing". Do filmów mam sentyment, bo obok Godzilli i King Konga to były pierwsze przyzwoite filmy sf, na których jeszcze jako szczeniak byłem w kinie. Dopiero potem pojawiły się magnetowidy z pilotem na kablu i kasety ze Star Trek. 

No ale Sithów musi być dużo, bo inaczej nie można by zrobić gry MMO.

Pozdrawiam

To może ja wypowiem się na temat tekstu, bo tu koledzy omawiają kwestie ideologiczne ; p

 

Ciekawym zabiegiem mi się wydaje wprowadzenie morderczej dziewczyny, która zabija parę osób a na koniec ginie. Naprawdę się zdumiałam... bo po co to wszystko, tak właściwie? Do niczego nie zmierza, bohater nie ma żadnej motywacji, a jego "przygody" kończą się na szkoleniach i bardzo pobieżnie opisanych zabójstwach. Osobiście lubię kiedy hm, fabuła dokądś prowadzi. Ponadto scenę, kiedy dziewczyna zabija pierwszego kolegę napisałaś tak, że zachciało mi się śmiać - a chyba nie taki był Twój zamiar.

 

Nieprawidłowo zapisujesz dialogi, stosujesz sporo powtórzeń, ponadto pamiętaj - wielokropek ma trzy kropki, tylko i wyłącznie, nie cztery, nie dwie. I zawsze stawiamy po nim spację.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Wygląda jak tekst, który pisała osoba młoda.

Opowiadanie słabe warsztatowo, dialogi drętwe, fabuła potraktowana skrótowo. Chociaż, właściwie jaka fabuła? Dziewczyna odbywa szkolenie, jest niedobra i na końcu ją zabija rektor. Nic ciekawego...

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka