- Opowiadanie: Kofin - Samotni wśœród gwiazd - Prolog.

Samotni wśœród gwiazd - Prolog.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Samotni wśœród gwiazd - Prolog.

 

Prolog

 

Samotni wœśród gwiazd

 

ŒŚwiat się zmienił i to nie odwracalnie. To ludzka chciwoœść zmusiła nas do opuszczenia planety, doprowadzając ją do ruiny. Nazywam się Peter McBridge i byłem inżynierem na jednym ze statków które opuœciły ziemię, pozostawiając dziesięć miliardów ludzi na pewną œmierć. Pragnę opowiedzieć wam o naszym exodusie przez niekończący się wszechœświat i o tym co znaleŸźliœśmy na końcu tej drogi.

 

 

 

***

 

 

 

Był rok 2179 kiedy powstał tajny projekt badawczy o kryptonimie Genesis. ŒŚwiat składał się z pięciu wielkich dystryktów, rządzonych przez jeden wspólny, globalny rząd. Pokój na ziemi utrzymywała silna armia, podlegająca tajemniczemu organowi wykonawczemu. Demokracja stała się pojęciem abstrakcyjnym, wszystkich mieszkańców miast, zajmujących powierzchnię kilkuset tysięcy metrów kwadratowych, podsłuchiwano całą dobę. Drapacze chmur, ginęły w kłębach dumu przysłaniającego miasto. Postęp technologiczny osiągnął maksymalny poziom. Auta używane przez potomnych można było zobaczyć tylko w muzeach. Od ponad wieku pojazdy unosiły się nad ziemią, w żadnym mieśœcie nie było już autostrad, pod którymi spały masy najbiedniejszych, wypędzone głęboko pod powierzchnię ziemi, a konkretnie do ruin prastarych metr, gdzie też nocowali w pordzewiałych wagonach wespół z zmutowanymi organizmami, tocząc z nimi walki o miejsca noclegowe, aż strach pomyœśleć jak wyglądały takie tereny. Nikt nie pamiętał, że kiedykolwiek istniały takie miejsca jak Watykan czy Jerozolima. Siedemdziesiąt lat temu zamknięto coœ, co nazywano koœciołem. Papież, Jezus czy Budda stały się pustymi nazwami, jakichśœ minionych na zawsze reliktów. Podobnie jak złoto, które w pierwszej połowie XXI wieku zarekwirowano. Dzieci przychodzące na śœwiat od razu poddawano procedurze E-61X, czyli wstrzykiwano im pod skórę mikrochipy. Wciąż nie znaleziono leku na nieœmiertelnośœć. Dziśœ myœlę, że œśmierć jest przywilejem naszej rasy, nie jedynej jak się okazało we wszechœświecie.

***

 

 

 

Jednak wraz z szczytowym rozwojem cywilizacji musi nadejśœć jej kres. Podobnie było na Ziemi. Miasta liczące setki milionów mieszkańców zużywały niesłychane iloœcśi energii. Dwa największe z nich, rozciągały się wokół wschodniego i zachodniego wybrzeża, dystryktu X czyli dawnej Ameryki Północnej. Y to Europa Zachodnia i Œrodkowa, Z daleka Azja, W Australia z Nową Zelandią, czwarty ulokowano na północnych krańcach Afryki i zwano V a Amerykę Południową S. Zasoby ropy naftowej, gazu ziemnego a nawet węgla wyczerpały się doszczętnie i nie znajdowano od dawna nowych łóż. Wiercenie na biegunach doprowadziło wespół z ocieplającym się klimatem do roztopienia się lodowców i zalania wielkich obszarów ziemi, zwłaszcza tych na dalekiej północy. Całą energię odtąd pobierano tylko i wyłącznie z promieni słonecznych, przystosowując miasta do tej zmiany. Szybko malał także poziom wód w oceanach, które stawały się coraz bardziej słone, nie pamiętając już o roztopionych lodowcach. Nawet zalane wczeœniej lądy, wróciły do dawnego stanu. Regularnie co pewien czas wybuchały wielkie zamieszki. Mające zwykle swój początek w slumsach na obrzeżach city. Przenosząc się na kolejne strefy. Tam też produkowano gigantyczne iloœci narkotyku zwanego Clear Sky, odurzające mieszkańców. Za zdobyte fundusze kupując broń. Do akcji pacyfikacyjnych przystępowało jak zwykle wojsko, gdyż policja bała się tam zapuszczać. Dysponujące olbrzymimi mechami bojowymi, najnowszej generacji, obracając w gruzy całe sektory. Burząc stare wieżowce, bloki i kryjówki separatystów. Czasem w wyniku walk œmierć ponosiło kilka milionów ludzi. Jednak władza słabo kontrolowała te dzielnice, gdzie podobno ludzie czuli się wolni. To chyba zasługa owych narkotyków. Telebimy rozstawione w mieœcie pokazywały ich jako robaki, godne pogardy, chwaląc waleczne siły porządkowe, spuszczające im lanie. Indoktrynacja wszechobecna i nie zawodna. Wydaje mi się, że ludzie przestali myœśleć samodzielnie, może nigdy nie myœśleli. Niektórzy z buntowników atakowali cele w bogatszych strefach, wysadzając w powietrze roboty patrolujące dolne ulice miasta lub radiowozy i posterunki sił porządkowych. Z racji olbrzymich odległoœści nigdy nie widziałem pajęczaków (B-06) w akcji. Aresztowanych rozstrzeliwano na miejscu lub w obozach, kremując następnie ciała buntowników. Zachowanie spokoju było od zawsze największym zmartwieniem władz. Wszak moje miasto liczyło trzysta dwadzieœcia milionów obywateli i 39 stref, z czego każda po 12 dzielnic, te zaœś dzieliły się na mniejsze jednostki.

 

 

 

Taki stan nie mógł chyba utrzymywać się wiecznie. Niekiedy dochodziły mnie słuchy, że po za murami miast, pilnowanymi przez posterunki armii, latające niszczyciele bojowe i humanoidalne roboty, wysokie na trzydzieœci pięć metrów, setki wież strzelniczych i zaminowane tereny poniżej barier, istnieje jakieœś życie. Choć podobno były skażone i kręciły się tam mutanty, a ludzie już nie przypominali ludzi a straszliwe i bezrozumne stwory. Podróże między miastami odbywały się tylko drogą powietrzną i to tylko za pozwoleniem wojska i w jego asśyœcie, oczywiœście przy zaciemnionych szybach. Raz słyszałem, że tereny miedzy moim miastem Astrix a Columbis na wschodzie, porasta las, zamieszkany przez szaleńców, którzy uciekli z miasta-rezerwatu.

 

 

***

 

 

 

Ulubioną rozrywką pospólstwa stały się loty do koloni założonej w 2132 na Księżycu. Wstrzymane w związku z dziwnym zachowaniem naszego życiodajnego słońca. Wszystko stało się tylko wyimaginowaną fikcją, trudno powiedzieć co istniało naprawdę. Gdzie okiem nie spojrzeć hologramy i wiązki laserów oraz migoczące pomiary i punkciki. Nawet nie wiedziałem kiedy zapada zmrok. Nie znałem także religii ani Boga czy tam Bogów. Choć do dziœś sądzę, że we wszechœświecie istnieją jakieśœ prastare, odwieczne siły trzymające wszystko w równowadze. Istoty potężne i nieskończone. Bogowie ŒŚwiatłoœści, architekci i wykonawcy dziejowego planu.

 

 

***

 

 

 

Wracając do wojskowego projektu Genesis. Tajny komitet złożony z dowódców wszystkich pięciu dystryktów, rozpoczął pracę nad budową promów kosmicznych, niebotycznych rozmiarów, mogących zabrać jak największe iloœści na pokładzie i opuœcić układ słoneczny. Bowiem według badań przeprowadzonych kilka lat wcześœniej słońce lada chwila miało zgasnąć, co równałoby się ze śœmiercią całej populacji. Spowodowanej nie brakiem jedzenia czy wody, od niepamiętnych czasów modyfikowano jedzenie a wodę pobierano również z oceanu, poddając długotrwałemu oczyszczaniu i filtrowaniu, a energii. Nasz œświat pogrążyłby się w wiecznymi niekończącym się mroku. Władza przestałaby panować nad sytuacją w miastach. Zarazem wszystkie urządzenia przestałyby pracować, w tym pole magnetyczno-jądrowe unoszące się nad dystryktami. Obawiano się, burz występujących na powierzchni słońca, które poczyniły nieodwracalne szkody w naszej galaktyce. Do budowy pięciu statków przystąpiono w podziemnych bazach, ulokowanych po za obszarem city i to dziesiątki kilometrów pod ziemią, aby ukryć ten fakt przed opinią publiczną, potulną w większoœci jak baranki, tak kiedyœś mówiono. Nikt dziśœ nie wie ile osób pracowało nad budową Odyseusza. Pewnie więcej niż w nim wyleciało, co za ironia losu.

 

 

***

 

 

 

Gdy miałem dwadzieœścia szeœść lat komputer centralny, połączony siecią ze wszystkimi dystryktami wytypował mnie z pośœród dziesięciu miliardów, jako szczꜶliwca który ruszy w misję znalezienia nowej planety do zamieszkania, tak nazywano to oficjalnie. Wczeœśniej przeszedłem nieskończoną ilośœć badań i testów, których nie znałem wyników. Dopiero na miejscu, czyli wewnątrz monstrualnego statku, dowiedziałem się całej prawdy o planowanym locie. Oficer sił kosmicznych powiedział mi, że powinienem być z siebie dymny i faktycznie w tym czasie byłem. Lecz nie widziałem i nie wiedziałem tego co dziœ. Być może nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji. Nie zwróciłem uwagi na liczebnoœć pojazdów wojskowych transportowanych do wnętrza Odyseusza. Informację fałszowano do samego wylotu, siły porządkowe tłumiły bunt na wschodzie miasta, podczas gdy całą planetę miały niebawem zalać wszechobecne ciemnośœci. My, wybrańcy tymczasem na oczach całego œświata wznosiliśœmy się ku nieskończonemu, czarnemu niebu. Wszechœświat nas wzywał. Całoœściąi operacji dowodził generał Gordon Stevenson, stary, łysy żołnierz, dobrze po pięćdziesiątce. Człowiek œślepo posłuszny Najwyższej Radzie ŒŚwiatowego Rządu, w dodatku fanatyk i surowy facet. Widziałem go stojącego na mostku kapitańskim, gdy odrywaliœmy się od matki Ziemi. Był rok 2194. Wtedy też poznałem bakteriolog Jenifer Pulawsky, w której zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Rok póŸniej biorąc z nią œlub. Prosząc dowództwo o zgodę na spłodzenie potomstwa. Pozwolenie otrzymujšą po roku. Dziśœ Emily kończy piętnaœcie lat. Dzieci urodzone po za protokołem uśœmiercano, ciąże przerywano aborcją, udzielając naganny do akt.

 

 

***

 

 

 

Byłem w pracowni nad nowymi szczepionkami gdy do tego doszło. Szybko spojrzałem w stronę Słońca. Prastare, największe źŸródło mocy w naszej galaktyce, czczone wieki temu jako bóstwo gasło. Po kilku dniach stało się czarne i straciło blask, na szczęœcie nie eksplodowało. Spojrzałem przerażony na Ziemię. Znikła w mroku dziejów. Wtedy zrozumiałem, czemu służył lot. Celem misji nie było znalezienie nowej planety, no może nie głównym, aczkolwiek była konsekwencją planowanej w sekrecie od dłuższego czasu ucieczki. Tak uciekaliœmy, ci na górze wiedzieli że nasza najjaœśniejsza gwiazda traci moc, dlatego zbudowali aż pięć statków, z akt wyczytując że planowali budowę dziesięciu promów. Jednak nie starczyło czasu i brakowało rąk do długotrwałej pracy. Nawet inteligentne maszyny i roboty nie zrobią wszystkiego same. My obserwowaliœśmy jak nasz dom przestaje istnieć. Wyobrażając sobie spadające z nieba satelity i pojazdy bojowe jak i cywilne, roztrzaskujące się o ulice, wieżowce pogrążające się w ciemnoœściach i popadające w ruinę. Paranoje jaka panowała w miastach. Krzyki mieszkańców i ich powolną agonię. Niewyobrażalny chaos i œśmierć głodową. Patrząc ze łzami w oczach, oddalając się z każdą chwilą w nieznane. Dziœś sądzę, że członkowie Najwyższej Rady wiedzieli o planecie G-23. Aczkolwiek jestem odosobniony z moimi poglądami.

 

 

***

 

 

 

Na pokładzie Odyseusza znaleźŸli się przedstawiciele wszystkich ras i zawodów. Dominowali naukowcy i żołnierze, my mieliœśmy przygotować podwaliny pod nowy dom. Oni nas chronić. W wnętrzu statku znajdowało się pięćdziesiąt mechów typów B-05, sto mniejszych B-04 i trzysta najmniejszych B-03, na każdym promie musiała być porównywalna ich iloœć. Pająkowate B-06 sięgały sufitu hali w której stały. Pozostałe hale wypełniały transportery na gąsienicach z zamontowanymi górnymi połowami zapożyczonymi z B-05. Sam mech typu B-05 prezentował się imponująco. Mierzył blisko dwadzieścia metrów i sięgał do sufitu. Kształtem przypominał człowieka, ale był bardziej kanciasty. Posiadł ciężkie, stalowe nogi i długie, zręczne ręce zakończone pięcioma ruchomymi palcami. W miejscu głowy znajdowała się przeszklona kabina z fotelem dla pilota, wyposażona w całą aparaturę, przyciski i wajchy służące do sterowania. W przeciwieństwie do mniejszych mechów typu B-03 i B-02, jego ruchu nie wynikały zae z scentralizowanego układu mechanicznego kierowanego poprzez wewnętrzne ruchy operatora, ale ten olbrzym miał inne zalety. Masę, gruby pancerz oraz uzbrojenie. Między innymi wyrzutnie rakiet zamontowane na obu rękach, zaraz za palcami, imponujące karabiny maszynowe na ramionach i olbrzymie cztery działka na prawym ramieniu, wypluwające pociski o wielkiej mocy rażenia, przed którymi nie ma ucieczki. Wszystkie samonaprowadzające, wystrzelane na polecenie pilota. Wprawdzie były nieco przestarzałe i ładowane przez grube kable na prąd, podłączone do brzucha kolosa. Służąc kiedyśœ do tłumienia miejskich zamieszek, choć poruszał się wolno i nie potrafił latać, był chlubą sił porządkowych i marzeniem dla młodych pilotów. Wystarczył jeden mech do obrócenia kilku przecznic w stertę gruzów. Buntownicy pierzchali na sam widok maszyny. Przez dłuższą chwilę nie mogłem oderwać od niego wzroku.

 

 

 

Nie zabrakło olbrzymich statków powietrznych typu C-13 oraz małych C-11. Nie brakowało również opancerzonych wozów, poruszających się na archaicznych gumowych oponach, uzbrojone w karabin maszynowy, zamontowany na wieżyczce. Ponad to długie pomieszczenia zajmowały skafandry dla wojska, specjalne hełmy filtrujące powietrze i chroniące przed słońcem oraz karabiny szturmowe, wypluwające z siebie krótkie wiązki laserowe, karabiny maszynowe, pulsujące działka, granaty, wyrzutnie rakiet i palniki ognia. Do szczegółowego omówienia naszych sił jeszcze wrócę.

 

 

***

 

 

 

Lot ciągnął się w nieskończonośœć. Odyseusz przypominał wielkie, ruchome więzienie, z którego nie ma ucieczki. Czas umilała mi jedynie Jenifer i dorastająca Emily. Nie widząca niczego poza szarymi, metalowymi œścianami i uzbrojonymi strażnikami, ubranymi w błękitne mundury. Jedyne szczęœcie polegało na tym, że mieśliœmy widok, wiem dziwnie to brzmi, ale mieliśœmy widok z kwatery na rozciągający się wsześchœwiat. Emily potrafiła długie godziny wpatrywać się w gwiazdy i mijany kawałek kosmosu. Czasem dla odmiany jakaœś mniejsza jednostka opuszczała statek matkę i było na co popatrzeć. Umiała być bardzo dociekliwa jak na siedmiolatkę. Wypytując o Ziemię, jaka była i co się z nią teraz dzieje. Odpowiadałem zawsze wyczerpująco, bawiąc nawet Jenifer.

 

 

***

 

 

 

Pamiętam gdy raz wszedłem do jej pokoju. Siedziała na podłodze. Obok leżały porozrzucane kolorowe kredki i puste kartki papieru. Doniczka z jakaœ roœlinką i globus. W rogu pokoiku stało niewielkie łóżko, z którego wystawały metalowe elementy po bokach, dzięki którym kołdra z niego nie spadywała. Moja kochana córeczka wpatrywała się przez przeszkloną szybę w nicoœść. Była małą, szczupłą, brunetką, z włosami spiętymi w kucyk. Ubrana w jeansy i szary golf.

 

 

 

– Czeœć skarbie. – zacząłem.

 

– Czeœć tato. – odparła słodko.

 

– Co ty tam widzisz? – spytałem.

 

– Jeszcze nic.

 

– Czekasz, aż natrafimy na jakąœ planetę? – zapytałem

 

– A natrafimy?

 

– Od dziesięciu lat się nad tym zastanawiam. – odparłem.

 

– Dokąd zmierzamy?

 

– Chyba przed siebie. – rzekłem zmartwiony.

 

– Czyli nigdzie. – skwitowowała z uœśmiechem.

 

– Oby nie. Gdzieœś tam jest nasz przyszły dom. – skłamałem, wskazując palcem przed siebie.

 

– Ziemia kiedyśœ była pięknym miejscem. – stwierdziła.

 

– Kiedyśœ na pewno. – odparłem z goryczą, ależ tym dzieciakom serwują papkę, w szkołach prowadzonych na statku.

 

– Opowiedz mi coœ o niej. – poprosiła.

 

 

 

 

 

Pod wpływem trafnego komentarza, postanowiłem zamieścić tekst w częściach.

Miłej lektury.

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

zbyd długie... ----> !!! Ło, aleś poleciał po bandzie...

 

I chyba sobie jaja robisz! Mamy sobie wejść na podlinkowaną stronę, pobrać sobie (pewnie jeszcze trojana lub rootkita gratis) i przeczytać? Przykro mi, ale nie mam ochoty, skoro nawet nie pofatygowałeś się wkleić go tutaj.

 

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nie ma trojanów. Tekst sprawdzony. Jak próbuje kopiować tekst, wychodzi mi błąd.

To otwórz oryginalny dokument Worda, zaznacz i skopiuj tekst, no i wklej tutaj.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Mam dyżur, to chociaż ślad po sobie zostawię. Statystyki będą się lepiej prezentować:).

Mastiff

Spoko, skopiowałem tekst, za pomocą Explorera. Do dwóch godzin będzie poprawiony. Sorry za klopoty.

Za pomocą explorera? oO

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Tak. Przyznam jeszcze, że edytowanie tekstu jest bardzo męczące. Zwłaszcza gdy nie wyświetla błędów. :)

Kolejna część niebawem.

(...) edytowanie tekstu jest bardzo męczące. Zwłaszcza gdy nie wyświetla błędów.  

   Nie chcę Ciebie martwić, bo nie lubię tego czynić, ale cóż... Gdyby edytor zaznaczył każdy błąd, od czerwonych podkreśleń zabolałyby oczy.  

   Jedyny dialog w tekście --- same błędy w zapisie. Przenoszę się z końca na początek:  

--- wszystkich mieszkańców miast, zajmujących powierzchnię kilkuset tysięcy metrów kwadratowych,  

--- Auta używane przez potomnych można było zobaczyć tylko w muzeach.  

--- masy najbiedniejszych, wypędzone głęboko pod powierzchnię ziemi, a konkretnie do ruin prastarych metr,  

--- zamknięto coœ, co nazywano koœciołem.  

--- Papież, Jezus czy Budda stały się pustymi nazwami,  

   A największym błędem jest sam prolog. któremu nadałeś formę nudnego wykładu z historii. Nie czarujmy się --- nudnego. Poza tym zbędnego. Takie informacje rozsiewa się po tekście, dozuje, żeby czytelnik czekał na kolejne objaśnienie, co i dlaczego...  

   Twój prolog zdradza też dalszy przebieg oraz finał historii --- i chyba z tego powodu skojarzył mi się z bardzo starą "Zagubioną przyszłością".

Kofin, skopiuj z Worda do Notatnika, a potem na stronę. Pozbędziesz się całego tego upierdliwego formatowania z Worda i po kłopocie.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

        Kropkę z tytułu portalowego  można jeszcze chyba usunąć...

Na tym portalu zdarza mi się czytać teksty słabe i bardzo słabe, zawierające kilka lub kilkanaście źle napisanych zdań. Kiepsko brzmiących dialogów. Gdzieś tam czasami leży interpunkcja, czy też jest pełno powtórzeń czy występuję zalegająca masa nie potrzebnych zaimków. Czasem komuś umknie panowanie nad fabułą, czy też nad bohaterem. Zdarza się.

 

Ale u Ciebie - niemal - każde zdanie należałoby poprawić. W tym opowiadaniu (właściwie to prologu) chyba padł rekord ilości błędów na piksel. Czyta się bardzo, bardzo źle. Oprócz błędów, są - niestetety - totalne braki w serwowanych informacjach z różnych dziedzin nauki. To co napisałeś to są bzdury.

 

Twój tekst leży na dnie, pogrzebany dwu i pół kilometrową warstwą mułu, iłu, szkieletów radiolarii i szkarłupni oraz wodorostami. Przykro mi, ale ten tekst jest bardzo, bardzo kulawy - popraw z kimś ten fragment, zanim wstawisz nam tutaj kolejne fragmenty. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

"Demokracja stała się pojęciem abstrakcyjnym, wszystkich mieszkańców miast, zajmujących powierzchnię kilkuset tysięcy metrów kwadratowych, podsłuchiwano całą dobę."
- Kwadrat o boku jednego kilometra ma powierzchnię miliona metrów kwadratowych, a twoje miasta tylko po kilkaset tysięcy? To są chyba raczej wsie. Gdybyś napisał, że mają po kilkaset kilometrów kwadratowych, wtedy zgoda. 

"Wciąż nie znaleziono leku na nieœmiertelnośœć" - (literówka). Nieśmiertelność jest chorobą? Ja, gdybym był nieśmiertelny, to raczej bym się nie chciał z tego wyleczyć.

"Wiercenie na biegunach doprowadziło wespół z ocieplającym się klimatem do roztopienia się lodowców i zalania wielkich obszarów ziemi, zwłaszcza tych na dalekiej północy " - Obawiam się, że woda z roztopionych lodowców zrobiłaby Ci psikusa i wcale nie zalała obszarów na północy. Woda ma to do siebie, że jej poziom w naczyniach połączonych (a takimi są morza i oceany) wyrównuje się. Dodatkowo siła odśrodkowa wynikająca z ruchu obrotowego Ziemi, a także oddziaływanie grawitacyjne Księżyca powodują, że poziom wody raczej wyższy będzie w strefie równikowej, niż na biegunach.

"Bowiem według badań przeprowadzonych kilka lat wcześœniej słońce lada chwila miało zgasnąć " - Słońce to nie lampka nocna i nie może sobie tak zgasnąć. Gwiazdy gasną powoli, a nagle to mogą rozbłysnąć jako supernowe.

"Obawiano się, burz występujących na powierzchni słońca, które poczyniły nieodwracalne szkody w naszej galaktyce." - Muszę Cię rozczarować. Nasze kochane słoneczko w skali galaktyki jest takie maleńkie, że choćby nie wiem jak się burzyło, żadnych znaczących szkód w skali galaktycznej nie poczyni. Może narozrabiać jedynie w naszym układzie planetarnym.

Takich nielogiczności było więcej. Do tego błędy, literówki, braki przecinków, niepoprawny szyk zdań...

To dopiero prolog. Jeśli w tym samym stylu napiszesz kolejne rozdziały, trzeba będzie Cię zgłosić do... Księgi Guinnessa. Dlatego proponuję poćwiczyć na krótkich tekstach. Ale nie zniechęcaj się.

Pozdrawiam

Mierć w kłębach dumu!

Nie zrażaj się, cokolwiek piszesz (nie wiem, nie przeczytałam po "dumie" ani slowa więcej).

Exodus przez niekończący się wszechświat i koniec drogi!? Czyli jednak się skończył ten niekończący wszechświat? Cóż, w wyobraxni autora wszystko możliwe:) nie zrażaj się uwagami i pisz dalej!

Nowa Fantastyka