- Opowiadanie: Gregorius - Czarny Węzeł

Czarny Węzeł

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czarny Węzeł

Wojownicy zmęczeni podróżą wpadli do swych komnat, by wreszcie odsapnąć. Szybko jednak zapędzeni zostali do izby Eichego, któremu towarzyszyło kilkunastu wojów. Wielki Mistrz pragnął ujrzeć na własne oczy cudo stworzone przez Gunthera oraz Holgera. Dumny i wyprostowany Markward złożył oręż na stojaku, zachęcając Theodora do próby podniesienia włóczni.

 

Spokojny z błyskiem w oku, Eiche chwycił za drzewce zaś syn Hartwiga nieco się zaniepokoił. Wiedział, że zakonnik skrywa w sobie tajemnicze moce i kto wie, czy nie jest w stanie okiełznać Piekielnego Grotu. Ulżyło młodzianowi gdy sparzył się Mistrz, a także wielu innych próbujących szczęścia. Ostatecznie wszyscy zasiedli przy okrągłym stole i rozpoczęła się uczta.

 

– Zapewne niemała duma rozpiera cię paniczu? – zapytał Theodor choć w gruncie rzeczy znał odpowiedź.

 

– Owszem – nie zaprzeczał Markward – Czuję w sobie tę nieskończoną moc, która wypełnia każdy skrawek mego ciała. Dzięki temu darowi bogów będę mógł ziścić marzenia mych przodków. Mam jednak u swego boku rozsądnych towarzyszy, słusznie mnie strofujących. Połączenie sprawnych ramion i otwartego umysłu rozbije każdy mur.

 

Popatrzył Eiche z uznaniem na Markwarda. Wcześniej kojarzył go jako człeka przesiąkniętego wątpliwościami z mętlikiem w głowie. Teraz zaś zdało mu się, że widzi wojownika słusznie miarkującego swe możliwości oraz patrzącego jasno w przyszłość.

 

– Czy Gunther wtajemniczał cię w szczegóły wyprawy? – zapytał Theodor wzrok swój przenosząc z syna Hartwiga na Chirurga.

 

– Nie Panie, niewiele mnie ujawnił – pokręcił głową von Salzbach – Snuć musiałem domysły na podstawie szczątkowych wieści, by co nieco pojąć. Teraz jednak, gdy oręż magiczny spoczywa w mych rękach, obecność ma w misji wydaje się być oczywistą. Stoi to jednak nieco w sprzeczności z mymi pierwotnymi planami.

 

– Jakże to? – zdziwił się Theodor – Czyż nie chciałeś pomścić Rudolfa?

 

– Pragnę tego najbardziej ze wszystkich rzeczy, odkąd ujrzałem ciało brata – mówił syn Hartwiga – Skoro jednak mam stanąć naprzeciw Czarnej Rozpaczy, możliwości nie będę miał by zatopić ostrze w ciele śmiertelników. Być może w otoczeniu demona znajdą się dostojnicy mnichów i ich także pognębię? Co jednak z tymi, którzy pieniądze łożyli by klanowi von Salzbach kłopotów i nieszczęść dołożyć?

 

– Rzeczywiście niemożliwym jest znaleźć się w dwu a nawet trzech miejscach jednocześnie – trapił się Eiche, lecz za chwilę rozpromieniał tak oto powiadając – Ocalony za sprawą słowa twego ojca, Timoszenko pod groźbą śmierci wskazał przeciwników. To klan Suworow włości swe posiadający w Wichrowych Wzgórzach opłacał Czarnych Mnichów. Zarzekał się na szlacheckie słowo Fedor, ponadto listy obciążające nestor rodu wraz z pieczęcią nam ukazując.

 

To powiedziawszy Theodor wskazał na swego podwładnego. Krzyżak wstał od stołu i ruszył ku zamkniętej na klucz biblioteczki. Po jej otwarciu odnalazł interesujące go pisma i wręczył je Markwardowi. Ten zaś z wypiekami na twarzy czytał wszystko to co było w nich zawarte. Aleksander Suworow zlecał bezpośrednio Timoszence zadania mające na celu uprzykrzyć a nawet zakończyć życie młodziana. Napaść w tawernie, kiedy jeszcze Markward przebywał w Szarogrodzie była dziełem mnichów. Podobnie ów zakon wykazał się przy tworzeniu staroświeckiego nagrobka oraz przy spaleniu żywcem oblubienicy Markwarda. Wszystko to planował Timoszenko pouczony przez Suworow a jako bezpośrednich wykonawców mianował mrocznych zakonników. Ich bezwzględność i oddanie idei gwarantowały że nie wycofają się z powierzonych im zadań. Z listów wynikało także, iż szpiedzy znajdujący się w Nowogrodzie byli tymi, którzy służyli ciemności. To oni wysadzili bramę w cytadeli, usiłowali zatruć studnie i podpalić spichlerze. Ten zaś człek schwytany i osadzony w kazamatach miał być przywódcą innych Czarnych Mnichów działających w mieście. Wydawać się mogło z listów, że zakonnicy byli jedynie wykonawcami wszelkich podłości. Tym, który decydował o posunięciach mnichów i napuścił ich przeciw von Salzbachom, miał być Aleksander Suworow. Pisma jednak nie tłumaczyły z jakiego powodu ów bojar tak mocno znienawidził Markwarda oraz cały jego klan.

 

– Doprawdy wielce interesująca zdaje się być owa korespondencja – odłożył listy po przeczytaniu młodzian – Czy mój ojciec wie o tych poczynaniach Suworowa?

 

– Wysłałem kopie zarówno do Hartwiga jak i Lothara Holsteina – mówił Eiche – Obiecałem również oryginały dostarczyć na cesarski dwór oryginały. Uczynię to jednak dopiero w chwili gdy sam wracać będę do Rzeszy. Gdyby car utrzymywał się wciąż u władzy, jemu także należałoby przedstawić dowody winy Suworowa. Dla nas jednak abdykacja władcy Caratu stanowi dobrą nowinę. Teraz bez przeszkód realizować możemy politykę imperialną. Dopóki nowa władza nie okrzepnie w tym kraju, dotąd też śmiało możemy zagarnąć ziemię.

 

– Pojmuję jak bardzo istotnymi są dla nas sprawy polityki – mówił Markward – W obecnej jednak chwili głowę mą zaprząta myśl o zemście. Niechaj Gunther z swym opanowanym i rozsądny, umysłem podejmuje decyzje najwyższego szczebla. Ja pragnę całą swą moc skoncentrować przeciw zabójcom Rudolfa. Listy, które otrzymałem kolejny raz mieszają mnie szyki. Uważam, że trzeba mi uderzyć bezpośrednio w dwór nestora Aleksandra. Czarni Mnisi schodzą teraz na dalszy plan.

 

– Dziękuję za zaufanie jakim mnie darzysz – ukłonił się Chirurg – Przyjmuję twe życzenie jako rozkaz. Musze jednak odwieźć cię od próby napaści na dom Suworowa. Tylko ty jesteś w stanie okiełznać naturę Piekielnego Grotu. W tobie nadzieja na pokonanie Czarnej Rozpaczy. Jeśli zdecydujesz się wyruszyć do Wichrowych Wzgórz, wtenczas demon pozbawiony oponenta bez trudu zasiądzie na tronie chaosu. Zgodnie z swą naturą zbierze armię i jak przed tysiąc laty ponownie rozsieje zamęt oraz zniszczenie. Czyś nie ślubował wtrącić czorta z powrotem do otchłani?

 

– Tak poprzysiągłem i słowa pragnę dotrzymać – potwierdził młodzian – Wiedz jednak, że ciąży na mnie rodowy obowiązek pomsty. Zhańbiłbym się, gdybym odnajdując winnych śmierci Rudolfa puścił ich wolno. Tylko krew może spłacić dług i nic więcej. Jak zatem mam rozsądzić co ważniejsze?

 

– Zemsta klanowa ponad wszystko! – ozwał się Werner Todt.

 

– Zemsta! – wtórowali mu Jurgen von Below, Friedrich von Kluge, Erwin Baumann, Gunnar Ostlund, Axel oraz Astrid Sorensenowie a także wiele innych pomniejszych postaci.

 

Kręcił głową niezadowolony Chirurg, próbując okiełznać gorącą krew zebranych. Nie było jednak tak łatwo zapanować nad wzburzonymi wojakami. Ostatecznie jednak przekrzyczał tłum i tak oto rzekł:

 

– Łatwo ulec pokusie i bez pamięci rzucić się na wroga. Trudno zaś poskromić gniew i rozsądnie wymiarkować sytuację. Nikomu z was, a zwłaszcza tobie Markwardzie nie ujmuję słuszności. Prawo w Krainach pozwala, a nawet nakazuje szukać ci sprawiedliwości i zadośćuczynienia w postaci głowy przeciwnika. Jeśli jednak ruszysz do Wichrowych Wzgórz, niechybnie zaprzepaszczona zostanie szansa na pokonanie demona. Ciemność spowije jego włości i żaden z nas nie zdoła pośród mroku odnaleźć owego siedliska.

 

– Skąd pewność, że już nie znajduje się ono poza naszymi możliwościami? – pytał syn Hartwiga – Jeśli nawet istnieje szansa, by go pokonać to czy nie można uczynić tego w dalszej kolejności? Mógłbym wpierw odwiedzić Suworowa a w później Czarną Rozpacz.

 

– Nie zapominaj o tym, że Czarni Mnisi pragną zdobyć przychylność demona – nie ustępował Chirurg – Musimy ich przepędzić nim zdołają wkupić się w łaski stwora. Gdyby powiodły się ich ambicje, wówczas śmiertelny cień spowiłby krainy. Nie warto tracić czasu, a raczej marnotrawić go na poszukiwania Suworowa. Zmierzając zaś ku Chaosowi mamy pewność, że zastaniemy tam naszego nieprzyjaciela.

 

– Sugerujesz bym zrezygnował z pomsty na nestorze rodu?! – nieco zapieklił się młodzian.

 

– W żadnym wypadku, wręcz zachęcam cię do tego – uspokajał Chirurg – Uważam jednak, że łatwiej będzie stanąć przed obliczem demona, aniżeli znaleźć Aleksandra. Niechaj Lutger co nieco rzeknie od siebie.

 

Hauck nie przeciągając ciszy w nieskończoność zebrał myśli, by następnie zacząć mówić głosem pewnym i pozbawionym wątpliwości.

 

– Moi zwiadowcy od kilku tygodni obserwują poczynania wroga. Jeden z nich dostał się nawet do zamku Suworowa i stamtąd przesyła wieści. Od jakiego czasu nie daje jednak znaku życia, co mnie niemało niepokoi. Jeśli został wykryty, to zapewne wróg powiąże jego obecność z naszymi knowaniami. Suworow mógł umknąć spodziewając się naszego hufca. Jest jeszcze druga możliwość i to do niej bardziej się przychylam. Otóż rebelia zawitała w tamtej krainie i kto wie czy dom nestora rodu nie został splądrowany? Jak widzisz paniczu, nie ma pewności czy aby uda się nam odnaleźć tego psubrata.

 

– Niech to diabli! – przeklął Markward – Nie możemy jednak siedzieć bezczynnie, zapominając o czynach tego nędznika! Trzeba nam działać!

 

– Dlatego proponuję rozbić orszak na dwie drużyny – odezwał się Gunther – Lutger wraz z przydzielonym mu hufcem zająłby się tropieniem uciekiniera, jeśli rzeczywiście ten zbiegł. Z kolei ty Markwardzie stanąłbyś naprzeciw demonowi. Uważam, że jest to co najmniej godna rozważenia propozycja.

 

– Wolałbym dostać żywego Aleksandra, by osobiście pozbawić go życia – dalej stawiał na swoim młodzian, a jego opór nieco irytował zebranych.

 

– Niewiadomo czy kiedykolwiek zdołamy pochwycić Suworowa, ale gdyby tak się stało wówczas postaramy się utrzymać go przy życiu – zaoferował swą pomoc Lutger Hauck.

 

Bił się z myślami młodzian rozdarty kolejny raz pomiędzy rozumem a pragnieniami. Choć przychodziło mu to z trudem, uznać musiał racje zwiadowcy oraz Chirurga. Sam po omacku wiele by czasu stracił nim natrafiłby na jakiś trop. Poza tym misja ta nie należała do rzeczy tak zwyczajnych jak klanowa zemsta. Wojaczka z tworem starożytnych mieniła się blaskiem chwały tak wielkiej jak świat długi i szeroki. Niezależnie od wyniku starcia, pewnym było że śmiałek rzucający wyzwanie prastaremu złu, opisany zostanie przez niejednego kronikarza. Musiał jednak dla przyzwoitości Markward zarzekać się iż bardziej od sławy pragnie dopełnić rodowego obowiązku.

 

– Zgoda, wyruszę naprzeciw Czarnej Rozpaczy choć czynię to z niemałym żalem – skłamał syn Hartwiga, a słowa jego pozwoliły odetchnąć pozostałym wojakom.

 

– Mądra decyzja – poklepał po plecach młodziana Gunther – Cieszmy się, że rozsądek wziął górę nad spontaniczną porywczością. Wiwat Markward!

 

– Wiwat! – w górę wzniosły się puchary pełne wina. Oto bowiem przypieczętowano przymierze zmierzające ku ostatecznemu rozwiązaniu losu starożytnego demona. Najbardziej usatysfakcjonowany z takiego obrotu sprawy byli obecni podczas wieczerzy Gunther oraz Hermann. Mieli swoje niezbyt szlachetne przesłanki, ale póki co mało kto domyślał się jaki przyświecał im cel. Najważniejsze było pokonanie Czarnej Rozpaczy i ponowne wtrącenie jej do otchłani bądź więzienia chronionego boską pieczęcią.

 

Uczta podobna była do karczemnej biesiady z tym wyjątkiem, iż jadło oraz trunki godne były stołu samego władcy. Zachowanie wojowników nie różniło się jednak niczym od pogańskiej swawoli. Chlali kompani na umór i tarzali się z służebnymi dziewkami po podłodze. Tańce, śpiewy i krzyki mieszały się z sporami zapijaczonych oponentów oraz pojękiwaniem kobiet. Zabawa trwała w najlepsze gdy nieco zniesmaczona Astrid opuściła komnatę. Udała się na dach warowni, gdzie smagana ciepłym wiatrem delektować się mogła widokiem gwiazd oraz księżycem w pełni. Długo jednak nie przebywała w samotności, bowiem drzwi prowadzące na zadaszenie zaskrzypiały. Czyjeś wyraźnie słyszalne kroki wyrwały z zamyślenia niewiastę. Nie obróciła się jednak ku nadchodzącej postaci, przybierając pozę niewzruszonej bogini skąpanej w poświacie księżyca. Jej pewność siebie prędko została zastąpiona przez grozę. Postać przesłoniła usta kobiety dłonią, zaś drugą ręką skrępowała panienkę. Nie mogąc się wyrwać z uścisku spanikowała Sorensen, lecz nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Wtem poczuła na swym karku oddech przeciwnika, a zaraz po nim złowrogi szept:

 

– Cii, nikt ci nie pomoże. Masz jednak szczęście, gdyż nie noszę w sobie złych intencji względem ciebie.

 

Domniemany wróg oswobodził kobietę, a ta w mig dobyła noża i przystawiła ostrze do jego gardła. Szybko jednak wsunęła kozik za pasek, tak powiadając:

 

– Bawi cię paniczu straszenie niewiasty?! Nie masz lepszych rzeczy do roboty niż strojenie głupkowatych figli?!

 

Markward uśmiechał się a właściwie śmiał z poirytowanej i przestraszonej złotowłosej. W końcu naciskany i szturchany rzucił:

 

– Piękniejesz z każdą chwilą, gdy towarzyszy ci złość.

 

Astrid łasa na komplementy rozpromieniła się nieśmiało, lecz szybko spoważniała. Chciała ukazać swą obojętność, lecz im bardziej się starała tym łatwiej odczytywał jej intencje młodzian. Ona jednak nosiła w sobie niemałą dumę, toteż zadarła nosa powiadając:

 

– Ten przytyk był równie prostacki co i cały ten żart. Jeśli nie masz zamiaru paniczu mnie przeprosić to lepiej odejdź precz.

 

Wino zaszumiało w głowie von Salzbacha, dodając mu odwagi a odejmując rozsądku. Zaśmiał się jakby lekceważąco młodzian po czym zapytał:

 

– Powinienem panienkę przeprosić?

 

– Co za bezczelna postawa! Najprawdziwszy gbur! – odwróciła się plecami do wojaka Astrid. Przedłużająca się cisz niepokoiła kobietę, która sądziła że opuści ją syn Hartwiga. Tymczasem on wbrew etykiecie dalej strofował czy raczej dokuczał panience. Ona rada była jego obecności, lecz zachować musiała pozory. Niechaj dalej zabiega o jej względy.

 

– Przepraszam – wymamrotał w końcu młodzian. Ani drgnęła niewiasta, toteż żołnierz ponowił próbę udobruchania kobiety, tym razem tłumacząc iż wypił za dużo trunków. Stąd też przyszło mu do głowy coś, czego by po trzeźwemu nie wymyślił.

 

– No dobrze, niechaj zapanuje pomiędzy nami zgoda – udając obrażoną, droczyła się kobieta – Ciągle uważam, że winny jesteś mi zadośćuczynienie.

 

– Ależ oczywiście! – zgodził się wojak – Powiedz Pani, w jaki sposób mogę się zrewanżować?

 

Wzniosła oczy panienka ku gwiazdom, pogrążając się w otchłani nieprzebranych myśli. Z gąszczem wielu pragnień, wydobyła te które zdały jej się być w owej chwili możliwymi do spełnienia. Słodkim spojrzeniem obdarowała młodziana w którego piersi serce mocniej zabiło. Nie mógłby odmówić czegokolwiek tak cudownej panience. Z maślanymi oczyma wpatrywał się w białogłowe, oczekując jej słów.

 

– Zapewne wiesz paniczu, że wezmę udział w wyprawie ku Chaosowi? – mowa podobna do dźwięku lutni pieściła uszy Markwarda – Początkowo to mój krewniak Axel gonić miał za przygodą, lecz zdołałam go odwieść od tego zamiaru. To ja pojawię się w jego miejscu i ruszę w poszukiwaniu za Suworowem. Wielce to ekscytujące, niemniej pragnę kolejny raz stanąć naprzeciw Czarnej Rozpaczy. Mam podobnie jak wszyscy którzy ją ujrzeli, co nieco rachunków do wyrównania. Gdybyś tylko zdołał przekonać Gunthera do zmiany planów, wówczas znalazłbym się u twego boku. Zrobisz to dla mnie?

 

Oblizała kąciki ust złotowłosa i puściła oczko do syna Hartwiga. Ten wręcz oszalał i tylko ostatkiem sił, wbrew swej woli oparł się urokowi niewiasty.

 

– Trzeba ci wiedzieć panienko, że to bardzo niebezpieczna i nieprzewidywalna podróż – mówił Markward ubolewając nad tym iż zobowiązany jest zniechęcić młódkę – Równie dobrze może nam nie spaść jak i śmierć pochłonąć nas wszystkich. Byłbym wielce nierozsądnym ciągnąć cię w tak niepewne miejsca. Pomny jednak twych słów, traktuję cię na równi z najmężniejszymi wojakami nie zaś jako kobietę. Niemniej, ryzykowną jest ta wyprawa.

 

– Dziękuję za troskę i dobrą radę – ukłoniła się Astrid z gracją salonowej damy – Wymusiłam już swój udział w wyprawie i nie mam zamiaru zmieniać decyzji, Chyba, że ty ze wszystkich sił czynić będziesz starania by mnie przepędzić?

 

Kolejny raz zadarła nos Sorensen, co było wielce kłopotliwym dla młodziana. Prędko pozbierał myśli i rzekł:

 

– Bądź pewna panienko, że nie będę ci kłód pod nogi rzucać. Więcej, rad byłbym gdybyś towarzyszyła mu u boku podczas podróży. Jeśli to dla ciebie tak ważne, porozmawiam z Chirurgiem oraz Wielkim Mistrzem.

 

– Świetnie! – ucieszyła się niewiasta ściskając Markwarda. Co więcej złożyła pocałunek na jego policzku, budząc w nim najgłębsze pokłady rozszalałego ognia. Nie pierwszy raz wdzięk kobiety, podstępem poskromił rozsądek mężczyzny. Taka już natura niewiast, które uzbrojone w sobie znane sztuczki, potrafią zamieszać w głowie niejednemu świętoszkowi.

 

Bez ociągania się wpadli spiskujący do wielkiej sieni. Młodzian przysiadł się do Gunthera oraz Theodora. Zabiegał ze wszystkich swych sił o to by przydzielić panią Sorensen do jego drużyny. Dwoił się i troił wymyślając najróżniejsze rzeczy, działające na korzyść Astrid. Po dość długiej i nieco ożywionej dyskusji Wielki Mistrz przywołał ku sobie niewiastę. Długo tłumaczył jej jak wielkim ryzykiem jest stawać przeciwko Czarnej Rozpaczy. Ostatecznie w drodze wyjątku przychylił się do próśb kobiety. Guntherowi nie pozostało nic innego jak uznać decyzję Eichego za suwerenną i ostateczną.

 

Rozradowani młodzi ludzie podziękowali za korzystne rozpatrzenie sprawy. Ciesząc się z sukcesu usiedli naprzeciw siebie racząc się słodkim winem i przeróżnymi opowiastkami. Markward upodobał sobie ukazywać siebie jako nieprzejednanego wojaka. Przymykała oko na te przechwałki Sorensen zdając sobie sprawę z tego co było prawdą a co fikcją. Nie dała jednak po sobie znać, że rozróżniała rzetelne słowo od fałszu. Dobrze się bawiła odpowiadając na zaczepki syna Hartwiga. Była na tyle wyrachowana i przebiegła, by rozpalić nadzieję w duszy młodziana. Wielką radość sprawiało jej zwodzenie adoratora, granie mu na nosie i ponowne rozbudzenie w nim zainteresowania. Ta podła gra w mig została wychwycona przez wstawionego Gunnara. Od dawien dawna znał zwodnicze zagrywki panienki. Wiedział, że ta nosi w swym sercu tak wielki chłód i obojętność jakich brakowało niejednemu cynikowi. Mimo wszelkich chęci został powstrzymany przez Hermanna i nie ruszył ku złotowłosej. Nie raz miał ochotę ubliżyć jej, ganiąc za czynione świństewko. Bardziej jednak rosła w nim złość wskutek niemocy. Marzyło mu się posiąść Astrid lecz ta nie uległą była wobec jego fantazji. Nie pozostało mu zatem nic innego jak w tej niepohamowanej żądzy wyładować na niej swe frustracje. Jeśli już zabierał się do strofowania niewiasty, zwykł to czynić poza zasięgiem obcych uszu.

 

Oboje wyglądali wówczas sympatycznie, uśmiechając się do siebie dla niepoznaki i besztając wyzwiskami przez zęby. To co potrafiła powiedzieć ta słodka dziewczyna, sprawiało iż więdły uszy karczemnym łobuzom. Jeśli zachodziła taka potrzeba wówczas potrafił białogłowa uczynić język ostrym niczym siekiera. Na salonach jednakże błyszczała etykietą, elokwencją i całym stosem innych zakłamanych acz stosownych do sytuacji zachowań. Nie było jednak częstym gościem wystawnych balów, gdyż z natury stroniła od ludzi. Może to ze względu na mroczną przeszłość albo klimat w jakim żyła. Zamek swój ulokowany miała w Nowej Ziemi, gdzie lód i śnieg nigdy nie topnieją. Wraz z garstką poddanych zamieszkiwała tę krainę najwyraźniej zapomnianą nawet przez diabła. Wszechobecny mróz i biały puch pozwolił zaadoptować się nielicznym śmiałkom do panującego tam klimatu. Nie narzekała Astrid na brak przestrzeni i pałętających się pod nogami plebejuszy. Upodobała sobie piesze a także konne wędrówki po zamarzniętych lodowcach. Radowała ją także możliwość wspinania się na odsłonięte, kamienne szczyty. Nierzadko również ujrzeć można ją było podczas polowań na foki, białe niedźwiedzie a nawet wieloryby. Razem z doświadczonymi rybakami wyprawiała się raz do roku na tego olbrzymiego morskiego stwora. Walka z tak potężną jak powszechnie mawiano rybą, była swego rodzaju rytuałem. Starcie małego, słabego człeka z morskim potworem symbolizowało boski dar. Mógł zatem ten słaby ludzik okiełznać prastarą moc i złożyć ją do swych stóp. Kiedy już udawało się wywlec potwora na brzeg, następowała wielka radość, praca a na koniec uczta. Nic się nie mogło zmarnować z potężnego cielska i każdy nawet najmniejszy jego fragment był wykorzystywany. Najważniejsze było mięso, które dawało siłę i pozwalało przetrwać w tych niesprzyjających warunkach. Tłuszcz z kolei ceniony był za swe właściwości ochronne. W magiczny sposób nasycano nim zwierzęce futra, czyniąc je odporniejszymi na chłód. Nawet szkielet wieloryba znajdował swe zastosowanie. Wyrabiano z niego broń a także przedmioty codziennego użytku. Ponadto szlachta z całego świata płaciła fortunę, by pozyskać choćby fragment kośćca. Podobnie jak w przypadku słoni z Wsyp Olbrzymów, tak wieloryby cieszyły się dużym zainteresowaniem. W przeciwieństwie jednak do lądowych gigantów, te morskie padały łupem ludzi co najwyżej dwa, trzy razy w roku. Co więcej, jedynymi poskramiaczami morskich potworów w całych krainach byli poddani panienki Sorensen. Niemało złota, srebra oraz innych dostatków zdobyła dzięki polowaniu. Może właśnie ten dochodowy interes był główną przyczyną dla której zamieszkiwała Nową Ziemię. Z dala od dworskich intryg, strojenia fałszywych uśmiechów oraz fanaberii cieszyła się spokojem Astrid. Lud czcił ją niczym boginię, albowiem mądrze administrowała wyspą, powiększając bogactwo nie tylko własne ale i swych poddanych. Nikt nie mógł rzecz o niej złego słowa, gdyż jako rządca wyspy dzieliła sprawiedliwie i tak samo wyrokowało podczas sporów. Za sprawą czynów, miłości do zimy a także nadnaturalnych mocy, nazywano ja Królową Śniegu. Pomimo całego tego szacunku i uznania, niemal wszyscy na wyspie wyczuwali dystans między panienką a każdą inną osobą. Nosiła ona w sobie zaklęty chłód, przez co gawiedź mawiała iż niezdolną jest by kochać. Dyskutowano nieraz przy kuflu piwa, cóż to musiało się stać, aby stopić lód okrywający jej serce?

 

 

 

Dni które nastały po nie mającej granic zabawie w żadnym razie nie odzwierciedlały pamiętnej, hucznej nocy. Teraz wyznaczeni do misji żołnierze ćwiczyli się w wspinaczce nieopodal Nowogrodu. Znalazł Eiche klifowe nabrzeże, charakterystyką przypominające tereny chroniące od wschodu spowitą mrokiem krainę. Nie tylko wojowie nauczyć się musieli odpowiedniego układania rąk i nóg, ale także radzenia sobie z ekwipunkiem. Po wielu próbach mniej lub bardziej udanych, Theodor doszedł do wniosku że lepiej będzie wspinać się pozbawionym obciążenia. Zaczęto więc piąć się ku górze w samym odzieniu a na koniec wciągano broń, zbroje oraz inne wyposażenie. Tego rodzaju podejście do sprawy, zaczęło sprawnie funkcjonować, pozwalając na szybkie zdobycie skał. Wątpliwości jednak budziła bezbronność kompanów. Po wdarciu się na szczyt musiało upłynąć sporo czasu nim żołnierze zdołają wyładować wszystek ekwipunek. Cóż, ryzyko było wpisane w misję.

 

W międzyczasie do Markwarda dotarł list od Hartwiga. Nestor rodu wyraził swe obawy związane z wyprawą ku Chaosowi. Niemniej akceptował wybór syna, życząc mu dopełnienia rodowego obowiązku. Wskazał jednak, by zachował daleko idącą ostrożność zarówno przy walce z demonem jak i przy tropieniu Suworowa. Starał się nawet jakby odwlec młodziana od zapalczywości względem Aleksandra. Teraz gdy jego wina nie podlegała jakiejkolwiek dyskusji, można go było ścigać po całym świecie. Jedynie kwestią czasu pozostawało schwytanie nestora rodu. Gdyby tylko pokazał się gdzieś na salonach wówczas łowcy głów prędko schwytaliby Suworowa. Hartwig wspomniał Markwardowi iż opłacił doświadczonych tropicieli, których zadaniem było pojmanie Aleksandra. Było to nieco w niesmak młodzianowi, który za wszelką cenę pragnął osobiście rozprawić się z nieprzyjacielem. Na zakończenie, ojciec nalegał by jego następca po dwakroć stał się ostrożniejszym.

 

 

 

Ponad dwa tygodnie spędzili wybrańcy, pośród skał szlifując swe niezbyt wybitne umiejętności. Jedynie Lutger Hauck wyróżniał się na tle przeciętnych towarzyszy. Sprawny, szybki i pewny zarówno w osądzie jak i działaniu przypominał wytrawnego znawcę natury. Pionowe ściany z niewielką ilością występów czy zagłębień pokonywał nad wyraz szybko. Podczas gdy inni ledwie rozpoczynali wspinaczkę, on już był na szczycie i mocował liny dla innych śmiałków. Nikt nie miał wątpliwości, iż to na doświadczonym zwiadowcy, spoczywać będzie ciężar pierwszego szturmu. Miał tę świadomość Lutger, że bez żadnego zabezpieczenia ani pomocnej liny zmagać przyjdzie mu się ze skałami. Zachowywał jednak spokój, panując nad wątpliwościami oraz obawą o swe życie. W końcu i tak ktoś musiałby odwalić czarną robotę. Z racji talentów padło na niego, toteż pozostało mu jedynie pogodzić się z zastaną sytuacją.

 

 

 

Słońce przypiekało skórę Sorena Nordvika stojącego na dziobie okrętu. Lodołamacz bezrobotny w taką pogodę a raczej porę roku zwykł pełnić normalną dla innych statków służbę. W lecie nie walczył z lodem krusząc go, tylko pływał o tu to tam z towarem. Teraz wpływając powoli i ostrożnie do portu, szykował się do wspólnej z von Salzbachami misji. Właściwie główny ciężar zadania spoczywał na Zakonie Krzyżackim. To oni wiedli prym w dostarczaniu niezbędnego ekwipunku i wyprawianiu gotowych do walki wojów. Także oni pokrywali połowę kosztów związanych z eksploatacją okrętu. Nic więc dziwnego, że sam Theodor Eiche doglądał załadunku na Lodołamacz. Zależało mu nie mniej od Markwarda na pojmaniu Suworowa i uciszeniu go raz na zawsze. Ów przebiegły starzec stojący za rozsiewaniem buntu w caracie miał wiele ciekawego do powiedzenia. Nie były to jednak historyjki z wytęsknieniem wyczekiwane przez Wielkiego Mistrza. Zbyt wiele wiedzy posiadał na temat Krzyżaków Aleksander, by spokojnie chadzać sobie pośród żywych.

 

Syna Hartwiga nieświadomy osobistych porachunków między Eiche a nestorem z Wichrowych Wzgórz, znajdował się w samym środku konfliktu. Co więcej jego obecność nieprzypadkowa w obecnej sytuacji zdecydować miała w przyszłości o losie pierwszej kompanii zwanej Chlubą Cesarza. Gdyby jednak Markward został uświadomiony i wszedł w posiadanie wiedzy na temat zakonu, wówczas stałby się równie niebezpieczny dla Theodora co Aleksander. Tak czy inaczej tę zagmatwaną opowieść miały wyjaśnić wydarzenia w niedalekiej przyszłości. Póki co młodzian pałał żądzą zemsty do zabójcy brata i nic tego nie zmieniło.

 

 

 

Tego samego dnia co przybycie Lodołamacza, do miasta powrócili zmęczeni wybrańcy. Od razu pospieszyli do swych izb, by wreszcie odetchnąć od trudów ostatnich dni. Nie był wyjątkiem od tej reguły Markward, gdy po skorzystaniu z łaźni, pierwsze swe kroki skierował do łoża. Zdrzemnął się chwilę czasu, a gdy służba przyniosła jadło rzucił się na nie czczym wilk na ofiarę. Obok srebrnej tacy z półmiskami i pucharami zauważył zalakowany zwój. Na zastygłej parafinie nie widniał żaden odciśnięty symbol. Zdziwił się młodzian zachodząc w głowę skąd też otrzymał wiadomość. Wezwał do siebie służbę lecz ta zarzekała się, że poza Waltherem nikt inny nie korzystał z komnaty. Co więcej zakonnik wraz z Johannem von Elderem do dwóch dni znajdowali się w Śnieżnym Lesie. Najwyraźniej ktoś włamał się do izby, niczego jednak nie kradnąc a umyślnie pozostawiając wiadomość. Odprawił więc służbę Markward po czym zerwał pieczęć i rozwinął papier.

 

 

 

„Przeznaczone dla Markwarda, syna Hartwiga z domu von Salzbach

 

 

 

Proszę przyjąć nasze gratulacje dla pańskiej służby w nieprzyjaznej północy. Zaskoczył nas Pan swą wytrwałością, siłą ducha a także samymi czynami. Niewielu bowiem śmiałków odważyłoby się zajrzeć do gniazda pełnego węży. Tym większym jest dla nas honorem, że mimo przeszkód dalej pragnie Pan kontynuować swą misję. Widmo naszego zwycięstwa nad tak zawziętym przeciwnikiem i po tak długiej kampanii osłodzi nam dotychczasowe gorzkie klęski.

 

Jak zapewne zdołał nas Pan nieco poznać, my także nie cofamy się ani o krok od wyznaczonego celu. Nieuchronnie doprowadzi to do sytuacji gdy staniemy naprzeciw siebie w ostatecznym rozwiązaniu. Pragnę Pana poinformować, że spotkanie z pewnością obróci się na Pańską niekorzyść. Jeśli sama śmierć nie jest dla Pana niczym przerażającym, to mamy na tę okazję, specjalnie przygotowane nowinki. Otóż dobierzemy się do pańskich rodziców, zadając im przy tym nieskończony ból. Proszę być pewnym, że utrzymamy ich przy życiu najdłużej jak to możliwe, czyniąc im wymyślne katusze. Gotowi jesteśmy jednak zapomnieć o pańskich występkach i odstąpić od realizacji tych planów. Warunkiem koniecznym do realizacji tegoż łaskawego postanowienia jest pańskie odejście z Caratu.

 

Żal nam Rudolfa i tego w jaki sposób umierał. Płaszczył się przed nami, łkał i błagał o litość. Był to widok godny pożałowania, tak więc pragniemy tobie Panie zaoszczędzić identycznej hańby. Wyjedź póki czas z Nowogrodu i nigdy już więcej nie próbuj wejść nam w drogę. Nie chciałbyś chyba skończyć jak Holger Sund? Cóż to bowiem za życie na uwięzi w złotej klatce, gdzie nie można wyściubić choćby skrawka nosa?

 

 

Z serdecznym pozdrowieniem

Wielki Mistrz Zakonu Czarnych Mnichów

Wolfgang Brandenburg

 

Pamiętaj Panie, iż niema w Krainach takiego miejsca, gdzie można by ukryć się przed naszymi szponami.”

 

Całość listu pod tekstem opatrzona została symbolem zakonu. Odbito go stosowną pieczątką, łagodnie nasączoną atramentem.

Milczał młodzian tłumiąc w sobie gniew tak wielki iż mógłby rozbić na pół skalny blok. Nie miał wątpliwości, iż list był autentyczny, bowiem już zbyt wiele razy próbowano go zastraszyć. Człek, który podpisał się pod wiadomością był zupełnie nieznany Markwardowi. Mimo to powaga słów zawartych na papierze, odpowiadała dotychczasowemu zagrożeniu, nękającemu od czasu do czasu syna Hartwiga. Teraz zaś groźby przybrały charakter w pełni oddający siłę Czarnych Mnichów. Zrozumiał wojak, że jeśli nie pokona wrogów, wówczas do końca swych dni będzie drżeć o los swój a także swych bliskich. Zakon mrocznych postaci to nie lokalna zbójecka banda lecz potężna, tajemnicza i nie stroniąca od brutalności organizacja. Zastanawiał się żołnierz czy osoba sporządzająca list w rzeczywistości sto na czele tego zebrania? Czy w tak otwarty sposób wyrażałaby się o swych zamiarach? I czy rozsądnym było ukazywać swe oblicz, narażając się na reakcję państw miłujących pokój?

Rozpędził się Markward i z listem w dłoni wbiegł do sali zajmowanej przez Gunthera. Zatrzasnął za sobą wrota tak mocno, iż mało nie pospadały z półek słoiki wypełnione lekami. Odetchnął z ulgą Chirurg widząc iż żadna z tak starannie sporządzonych mikstur nie została zmarnowana.

– Co tym razem przygnało cię w me progi? – zapytał medyk po czym zaproponował kompanowi by usiadł i ochłonął.

Stał jednak niewzruszony Markward i tylko wręczył a raczej wcisnął zwój towarzyszowi. Dopiero gdy ten oddał się lekturze, młodzian spoczął czekając na reakcję.

– Jesteś pewien, że nikt ci nie stroi figli? – zapytał Gunther, choć w duszy trudno mu było zaprzeczyć autentyczności listu.

– Przyszedłem do ciebie po odpowiedź – niecierpliwił się wojak – To nie ja lecz ty pozjadałeś rozumy dziesiątków a może setek mędrców.

– No dobrze, bez wygłupów – nieco się obraził Chirurg lecz szybko zapomniał o przytyku – Pieczęć wygląda na oryginalną i nie sądzę aby była podrobiona.

Nic dziwnego bowiem w fałszowaniu dokumentów nikt tak dobrze się nie specjalizował jak on sam oraz kilku jego kolegów po fachu. Mało to razy przechwytywał listy, rozkazy dla dowódców czy kontrakty handlowe? Skoro w końcu oszukali samego Cesarza to dlaczego miałby się powstrzymać przed zwodzeniem innych, mniej ważnych figur? Prawda była jednak taka, że w tym wypadku nie maczał swych palców. Istotnie wiadomość pochodziła od Czarnych Mnichów i ten osąd przedstawił samemu zainteresowanemu.

– A ten szlachcic to któż to taki? Nazwisko jakoś niezbyt mi się kojarzy – nastawał na Gunthera młodzian – Bodaj w Górach Gniewu włości swe posiada klan o podobnym rodowodzie jeśli mnie pamięć nie zawodzi?

– Tak, tak w rzeczy samej – potwierdził Chirurg – Nie mam jednak pewności, że to właśnie ten człek przewodzi zakonnikom. Do tej pory osoba stojąca na czele zgromadzenia, osnuta była czarną niczym smoła mgłą niepewności. Skory jestem jednak do uznania Wolfganga za tego, który obecnie wytycza szlaki Czarnym Mnichom. Od lat było wszem i wobec wiadomym iż Brandenburg modły wznosi do bogów ciemności. Ponoć to za jego rozkazem zamieniono w popiół niejeden dom modlitwy stroniący od mroku? Swego czasu sam nawet miałem nieprzyjemność prowadzić rozprawę przeciw herezji czynionej przez tego człeka.

– Myślałem, że w Rzeszy wolno czcić zarówno bogów światła jak i mroku? Ty sam chyba miłujesz ciemność? – nieco się zdziwił młodzian zaskoczony ostatnimi słowy kompana.

Westchnął głośno Chirurg, oznajmiając iż niezbyt jest skorym do udzielania długich tłumaczeń. Spotkał się jednak z nieprzejednaną i ciekawską postawą syna Hartwiga. Nie pozostało mu zatem nic innego jak zebrać myśli i rzec:

– Dopóki za sprawą twych obrzędów nie giną ludzie, dotąd też wolno wierzyć ci w każdego znanego boga z panteonu – mówił Gunther – Czarni Mnisi upodobali sobie jednak składanie w ofierze młodych dziewczyn. Gdyby jeszcze polowali na niewolników w obcych krajach, nikt by nie podnosił larum. Kiedy jednak ginąć zaczęli mieszkańcy Rzeszy, wówczas wzburzyło to wielce Cesarza. Wolfgang nie ugiął się pod naciskami Holsteina co doprowadziło do jego osądzenia. Traktując go łagodnie, zaproponowano ledwie dziesięć lat w cesarskich lochach. Nim doprowadzono skazańca do warowni, został on odbity przez swych podwładnych. Słuch o nim zaginął na siedem lat i dopiero dziś pierwszy raz od tamtej pory ponownie o nim słyszę. Nie sądziłem jednak, że zdołał on awansować z lokalnego kapłana na Wielkiego Mistrza. Cóż, jednak jak widać sami diabli popierają kandydaturę Brandenburga.

– Jesteś całkowicie pewien swych słów? – chciał się upewnić Markward.

– Jak najbardziej – skinął głową Chirurg – Dobrze jednak byłoby naradzić się z Johannem von Elderem. To prawdziwa skarbnica wiedzy, a za sprawą swej pozycji w zakonie ma dostęp do wielu tajemnic. To u niego należy szukać potwierdzenia mych przypuszczeń.

Powoli bez pośpiechu i zapalczywości analizował mowę kompana Markward. Nauczony dotychczasowymi doświadczeniami nie chciał pochopnie rzucać oskarżeń. Mimo to odważył się na pewnego rodzaju insynuacje.

– Ród Brandenburgów cieszył się jak dotąd szacunkiem i poważaniem. Pamiętam jednak, że popadł swego czasu w niełaskę u cesarza. Chyba wygląda na to, że ukrywają oni tego który uchyla się od wyroku?

– To bardzo śmiała opinia i radziłbym nie wypowiadać jej w obecności innych szlachciców, zwłaszcza tegoż klanu – przestrzegał żołnierza Gunther – Oficjalnie Brandenburgowie zaprzeczyli iż ukrywają bądź wspierają Czarnych Mnichów. Ich relacje z Holsteinem pogorszyły się w chwili gdy inkwizytorzy z cesarskim nakazem zostali odprawieni spod drzwi zamku. Wpuszczono ich jednak po dwu dniach gdy Wolfgang zapewne wymknął się niepostrzeżenie. Coś wiem o całej tej sprawie, gdyż sam obciążony jestem odpowiedzialnością za jego zniknięcie.

– O, to bardzo interesujące – ożywił się Markward, jednocześnie śmiejąc się z kompana – Nigdy wcześniej nie wspominałeś o tym, iż zrugał cię sam Lothar Holstein? Mimo wszystko to chyba zaszczyt stanąć przed jego obliczem?

– Owszem wielkie to wyróżnienie ale i obowiązek zarazem – podkreślił Chirurg – Dostało mi się nie tylko za nie doprowadzenie więźnia do lochu ale i za wysunięcie jego kandydatury.

Uniósł brwi zaciekawiony syn Hartwiga dając znać iż chętnie posłucha dalszej opowieści. Zebrał się więc w sobie medyk i zaczął dalej snuć swą historię.

– Zanim postawiono Wolfganga w stan oskarżenia był jednym z pretendentów do objęcia funkcji naczelnego kapłana Szarogrodu. Sam osobiście wraz z kilkoma innymi możnowładcami zaproponowałem tego szlachcica. Początkowo oponowano przeciw jego obecności, gdyż czczenie mrocznych bogów zawsze spotykało się z pewnego rodzaju oporem oraz niechęcią. Wiara Brandenburga była jednak wielka i szczera co imponowało cesarzowi. Kiedy jednak wyszły na jaw jego mordercze inklinacje, wówczas strącono go z szczytu w otchłań. Dalej już znasz historię.

– Myślę, że dzięki temu kawałkowi papieru… – wskazał palcem na zwój młodzian – … zyskujesz doskonały powód do tego by wyruszyć razem z nami na wschód. Czyżby odżyły w tobie dawne wspomnienia? Kto wie czy nie natknąłbyś się na samego heretyka?

Myślał długo Gunther, a twarz jego zdradzała rosnący w nim niepokój. Widać było po nim, że waha się nad udzieleniem odpowiedzi. Kusiło go by w zaistniałej sytuacji przywdziać zbroję, chwycić za broń i ruszyć za zbiegiem.

– Przewidywałem, iż w obecnej sytuacji najprzedniejsi dostojnicy Zakonu Czarnych Mnichów zechcą osobiście spotkać się z uwolnionym demonem – mówił Chirurg – Byłem tego niemal pewien, a ten list tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. Trzeba nam jednak poczekać na powrót von Eldera. Myślę, że on także w zaistniałej sytuacji postanowi się wybrać w podróż.

– Wnioskuję z twych słów, iż nieodwołalnie postanowiłeś wziąć udział w misji? – zapytał pełen nadziei Markward, wzrok swój zawieszając na kompanie.

– Chyba tak należy postąpić – wahał się ciągle Gunther – Dość już mam ukrywania się i działania z drugiego szeregu. Nadszedł czas by rozliczyć się z przeszłością. Dotąd wyprawa zdała mi się tylko rodową powinnością. Teraz zaś za sprawą Brandenburga nabrała wymiaru osobistego.

Poklepał młodzian po ramieniu Gunthera dodając mu otuchy i pochwalając za odważną decyzję. Właściwie syn Hartwiga uzyskał to czego pragnął, mianowicie obecności Chirurga u swego boku. Wcześniej niemało się dziwił, iż ten planista całego przedsięwzięcia nie miał zamiaru wychylać nosa z kwatery. W końcu to za jego naciskami postanowiono ruszyć naprzeciw Czarnej Rozpaczy oraz skrywającym się Aleksandrem Suworowem. Równie mocno zaangażowany w sprawę był Theodor Eiche, choć nakłonienie go do osobistego udziału w wyprawie było poza możliwościami Markwarda. Sądził jednak, że za wstawiennictwem Gunthera, będzie w stanie skłonić go do bliższej współpracy.

– A czy Mistrz Krzyżacki nie zechciałby pokwapić się na wschód? – zapytał z niemałymi nadziejami syn Hartwiga.

– Ktoś musi pozostać na miejscu doglądając interesu – uśmiechnął się podejrzliwie Chirurg – Gdyby każdy chętny wziął udział w naszym zadaniu, wówczas w Nowogrodzie pozostałaby garstka ludzi. I tak jestem zdania, że zbyt wielu nas pragnie w boju szukać sławy. Odnalezienie nestora z Wichrowych Wzgórz może potrwać nawet całe lata, jeśli bogowie nie będą nam sprzyjać. Z kolei przedostanie się do Czarnej Rozpaczy może zostać zablokowane przez mrocznych zakonników.

– Ach, smęcisz niepotrzebnie przyjacielu – ozwał się lekko poirytowany Markward – Wpadniemy do najczarniejszej otchłani niczym błyskawica i porazimy gniewem wszystkich przeciwników. Nim się obejrzymy za siebie, będą już o nas pieśni tworzyć grajkowie.

Kręcił głową niezadowolony Gunther wiedząc, że rzeczywistość zgoła odmienną bywa od pragnień. Czasem jednak to te wyśnione marzenia pomagają przetrwać trudne chwile i doczekać szczęśliwych czasów. Wielce pragnął Chirurg aby ziściły się ich mrzonki, bowiem w przypadku sromotnej klęski zawiodą przodków. Dumne, nieśmiertelne duchy wszystkich von Salzbachów z nieba jak i piekielnych głębi spoglądały na śmiałków. Mieli szansę żywi dorównać a nawet przewyższyć legendę niejednego krewniaka zmarłego przed laty. Był to już taki ród w którym ukochano nieskończoną moc ponad wszystko inne. Na każdym nowo narodzonym dziecku z krwi von Salzbach ciążyło brzemię skłaniające ku wielkim czynom. Mawiano w tymże klanie, iż człek stworzony jest do rzeczy wielkich i winien stać się za życia artystą. Nieważne czy szlak jego znaczyć będzie krew niewinnych czy tez sprawiedliwe postępowanie. Najistotniejsze by o tym klanie mówiono jak najwięcej w krainach, podziwiając jego dokonania. Byli tacy von Salzbachowie którzy zasłynęli jako wspaniali wojownicy i niemniej charyzmatyczni przywódcy. Nie sposób pominąć dyplomatów o lekkiej mowie czy lekarzy z cudownymi talentami. Byli pośród nich także wybitni budowniczowie, twórcy dzieł naukowych a nawet przyjaciele natury którzy z pustkowi czynili gęste bory. Wszystko to przysparzało klanowi wielkiej chwały a ich reputacja przykuwała uwagę zarówno pospólstwa jak i szlachty. Nie można jednak zapomnieć o ich ciemnej stronie historii. Nie tylko bowiem chwalebnymi czynami wpisali się w dzieje krain ci dumni ludzie. Wiele mówiono o tych von Salzbachach, którzy ręce swe splamili krwią tysięcy niewinnych. Przypominano o czcicielach mrocznych bogów i szerzonych przez nich zguby oraz zniszczeniu. Nie brakowało wśród nich takich którzy zasłynęli ukazując swą diabelską naturę. Niegdyś jeden z przodków Markwarda spalił wszystek pól zboża na południu Rzeszy skazując tysiące istnień na powolną śmierć głodową. Inny mordował dzieci w liczbie setek, bowiem we śnie ukazał mu się mroczny pan z przesłaniem w mowie. Jeszcze inny napadał i łupił sąsiednie księstwa tylko dlatego, że chełpił się swą siłą.

Wszystkie te dobre jak i moralnie niestosowne czyny zostały zapisane w księgach i wyryte w umysłach wielu kolejnych pokoleń. Teraz zaś brzemię wielkości spadło na młodziana, który zgodnie z tradycją musiał dokonać rzeczy nieprzeciętnej. Żyć tylko po to by przejść po osi czasu jako nikt czy też w bladym świetle to straszny los. Musiał Markward stawić czoła przodkom i demonom przeszłości, by rozbłysnąć niczym najjaśniejsza z gwiazd. Fortuna mu sprzyjała, albowiem rzuciła go w sam środek odwiecznej walki toczonej pomiędzy światłem a ciemnością. W ten oto właśnie sposób jako jeden z wojowników blasku, zmierzyć się miał z Czarna Rozpaczą. Nawet jeśli młodzian hołdował sile, gardząc słabością i harmonią to w walce przeciw demonowi symbolizował ład. Nie był jeszcze dostatecznie pochłonięty przez mrok, by stać się jego reprezentantem. Dopóki tliła się w nim iskra, dotąd też pozostawał w służbie światła. Jak widać nawet najbardziej prawe byty, korzystać musiały z talentów tych którzy miłowali ciemność. Do takich właśnie istot zaliczał się Markward, bowiem w własnej pysze upatrywał swej siły. Niekiedy ład walcząc przeciw chaosowi podpierał się nieczystymi zagrywkami. Tylko bowiem Piekielny Grot zrodzony z czystego zła mógł pokonać identyczny twór jakim był starożytny demon. Mądrość i rozwaga muszą nazbyt często ustępować sile argumentów zawartych w ataku pozbawionym litości. Skończył się czas na dyskusje i szukanie kompromisu, a rozpoczął pochód siły i jej niszczycielskiego pokłosia.

 

Kończono ostatnie prace przy załadunku Lodołamacza, gdy wczesnym rankiem powrócili do miasta von Elder oraz Groscurth. Długo wypatrywał ich niespokojny Markward i w tym wyczekiwaniu towarzyszył mu Gunther. Zakonnicy poprowadzeni zostali do dzielnicy portowej gdzie usiedli na przybrzeżnej ławeczce i zaczęli dyskutować. Nieco zdziwili się podróżni natarczywością kompanów, którzy nie pozwolili im odetchnąć po niemal całonocnej wędrówce. Ich poczynania szybko zostały okiełznane za sprawą młodziana, wręczającego list.

– Na moce piekielne, toż to samo zło! – rozgniewał się Johann po zapoznaniu się z lekturą wiadomości – Jeśli sądzicie, że dzięki tej wieści zmienię swą decyzje i wyruszę na wschód, to macie rację! Do broni ale żywo!

Poderwał się z pianą na ustach von Elder, czego towarzysze nigdy wcześniej nie widzieli. Dotąd zakonnik emanował spokojem i równowagą, z reguły nie zdradzając żadnych oznak wzburzenia. Tym razem było inaczej co świadczyło że Brandenburg niejednej osobie zalazł za skórę.

– A więc sprawdziły się me przypuszczenia – jakby sam do siebie mówił Johann z oczami utkwionymi w pobliskim okręcie – Pomyśleć, że mogłem go schwytać tak wiele lat temu. Nie przepuszczę tej okazji, bo i kto wie czy nie jest ona jedyną w całym życiu?

– Spokojnie bracie – próbował Walther zapanować nad kompanem – Może powinniśmy zawiadomić naszego Mistrza i zorganizować armię przeciw Wolfgangowi?

Popatrzył tępym wzrokiem Johann na Groscurtha, a twarz jego wykrzywiała się we wszystkie strony. Zbierał myśli ciężko, albowiem ciągłe wahanie nie pozwalało mu w pełni się skoncentrować. Ostatecznie przezwyciężył nieład, wprowadzając do umysłu jasną myśl, którą następnie wypowiedział na głos:

– Wyślę jeszcze dziś stosowną notkę do Oka Ślepca. Nie warto jednak oczekiwać na wsparcie, gdyż nim to nadejdzie wówczas Brandenburg już dawno z znajdzie się pod płaszczem cienia. Trzeba działać, nie daremnie snuć domysły.

To powiedziawszy Johann pobiegł do kapitana okrętu, zapowiadając swą obecność na pokładzie. Nordvik z radością przywitał von Eldera, licząc że ten obdarzy go niejedną ciekawą opowieścią. Rejs bowiem zapowiadał się na dłuższy niż w normalnych warunkach. Aby uniknąć wykrycia, Lodołamacz musiał popłynąć do celu szerokim łukiem, nadkładając wiele drogi.

Około południa zakończono przegląd okrętu załadowanego ekwipunkiem i tym podobnym wyposażeniem. Skompletowano również załogę mającą wpierw szturmować klify, a później gonić za celem misji. Wypłynięcie zaplanowano na późną noc przy bardzo słabym i niedojrzałym księżycu. Miało to choćby częściowo zamaskować kierunek w którym to planowana podążać. Z pewnością w Nowogrodzie znajdował się szpieg Czarnych Mnichów, którego zadaniem było doglądać poczynań syna Hartwiga. Zdawali sobie sprawę z tego towarzysze i wiedzieli, że wróg prędzej czy później dowie się o ich działaniach. Rzecz jasna określenie „później” było wręcz pożądane przez śmiałków.

Mimo nawoływania Gunthera, by wycofać się póki czas, nikt z wybrańców nie zrezygnował z misji. Tym bardziej uradowało to Chirurga wiedzącego, że ma u swego boku nieprzejednanych wojowników. Tuż przed zapadnięciem zmroku zaplanowano pożegnalną ucztę. Przewodził temu spotkaniu Theodor Eiche życząc wszystkim bezpiecznego powrotu. Wiedział jednak, że część z tych żołnierzy nigdy już więcej nie ujrzy własnego domu. Ryzyko oraz śmierć wliczone były w końcowy koszt wyprawy. Trudno jednak życie człowieka porównywać do jakiejkolwiek innej wartości lecz podróż i cel końcowy wart był poświęcenia. Domniemane zwycięstwo nad mroczną siłą, wcale nie oznaczało triumfu nad ciemnością. Czyż serce Eichego i jego popleczników różniło się wielce od smolistej czerni? Zło zwalczone złem nie mogło przecież zrodzić dobra. Czasem jednak z dwojga równie mrocznych sił, należało wybrać to w którym widziano szansę na ujrzenie światła.

Koniec

Komentarze

Jakby początku brakowało. Zaczęłam czytać, ale nie za bardzo się da, bo nie mam pojęcia, kim są ci ludzie, którzy już w pierwszych zdaniach w takiej liczbie się pojawili. Tak się trochę domyślam, że syn Hartwiga i Martwig to jedna i ta sama postać i chyba główny bohater, ale kim jest Hartwig? Bo skoro głównego bohatera najpierw tak nazywasz, to chyba jest ważny? Nie można raz używać imienia, raz nazwiska czy stanowiska i spodziewać się, że czytelnik się domyśli.

 

Wojownicy zmęczeni podróżą wpadli do swych komnat, by wreszcie odsapnąć. Szybko jednak zapędzeni zostali do izby Eichego, któremu towarzyszyło kilkunastu wojów 

Raz - wątpię, by wojownicy tak się dawali gdzieś "zapędzać" - kojarzy się ze stadem bydła etc. Dwa - brzmi jakby wojownicy i wojowie czymś się różnili. Wiekiem?

"- Nie Panie, niewiele mnie ujawnił" --> ja bym napisała "mi" zamiast "mnie"; lepiej brzmi.

"Obiecałem również oryginały dostarczyć na cesarski dwór oryginały." --> dwa razy "oryginały"; podejrzewam, że to taki chochlik, niemniej wymaga poprawy :)

"- Pojmuję jak bardzo istotnymi są dla nas sprawy polityki - mówił Markward" --> to tylko przykład, ale zamiast "mówił" nie lepiej by brzmiało "powiedział", "odparł", albo - utrzymując konwencję opowiadania: "rzekł"? To tylko propozycja; nie musisz się ze mną zgadzać :)

"czorta" --> sic! "czarta", jak już, ten "czort" to tak z wiejska bardziej albo z mowy potocznej, która mężom rycerskiego stanu nie przystoi ;) Wyłamuje się to z konwencji moim zdaniem.

"- Skąd pewność, że już nie znajduje się ono poza naszymi możliwościami? – pytał syn Hartwiga" --> i znowu. "Zapytał". Czas dokonany. Przecież zapytał tylko raz, a potem argumentował. Czas dokonany, nie bój się go. ;)

Interpunkcja! Przeczytaj DOKŁADNIE punkt C w tym linku: http://www.fantastyka.pl/10,4550.html

Doszłam do połowy. Wybacz. Nie powiem, czy opowiadanie mi się podobało, czy nie, czy jest dobre, czy nie, bo jest nie w moim stylu. Jedyne historie, jakie akceptuję o wojownikach to Trylogia Sienkiewicza, Trylogia Tolkiena i Saga o wiedźminie Sapkowskiego (a i to ostatnie bez pienia zachwytu). Mogę jedynie ocenić warsztat i stwierdzam, że warsztat jest średni. Musisz trochę popracować nad błędami i językiem. Czyta się dość topornie.

Czort jako taki jest ok, to nie tyle z wiejska, co ze staropolskiego. Z tym, że bohaterowie to bardziej Germanie...

  

@Piwak przyznaję Ci rację :) Nie zmienia to jednak faktu, że "czort" wg mnie do stylu tego opowiadania nie pasuje. Taki zgrzyt przy czytaniu.

"- Zgoda, wyruszę naprzeciw Czarnej Rozpaczy choć czynię to z niemałym żalem – skłamał syn Hartwiga, a słowa jego pozwoliły odetchnąć pozostałym wojakom." - ja też wtedy odetchnąłem, bo pomyślałem, że wreszcie zacznie się akcja, że przeczytam o wyprawie, może jakiś barwny opis walki z bestią... Niestety, nie doceniłem autora.

Czytając dalej czułem się, jakbym oglądał telenowelę. Jest tu masa opisów, ale niewiele się dzieje. Od początku do końca opowiadania bohaterowie przygotowują się na wyprawę. Rozumiem, że to opowiadanie ma być częścią czegoś większego, a sądząc po tempie akcji, czegoś naprawdę wielkiego. Czegoś, przez co bym nie przebrnął, bo tu już miałem problemy. Może warto inaczej rozłożyć proporcje między opisami i akcją.

Ale może to tylko ja jestem zmęczony i niedospany...

Jeśli chodzi o techniczne sprawy, nie jestem polonistą, więc nie będę się wypowiadał. Utkwił mi tylko w pamięci "zamarznięty lodowiec". Intrygę trudno ocenić po takim wycinku. Co do fabuły... no właśnie, gdzie ona?

Pozdrawiam

Witam

Dziękuję za dotychczasowe komentarze, jaki i te które być może będzie mi dane w przyszłości czytać.

Rzeczywiście należy się Państwu sprostowanie, bowiem tekst ten stanowi fragment książki, a nie jest nazwijmy to umownie "opowiadaniem". Być może stąd też spowodowane jest owe zamieszanie, calkiem zrozumiałe w tej sytuacji. Prawdopodobnie należałoby umieścić pierwsze strony tekstu, które zapewne nieco rozwiałyby wątpliwości dotyczące samych postaci, jak i celu ku któremu zmierzają.

Odnośnie spraw technicznych, posypuję głowę popiołem. Chochlik wdarł się w tekst ponadto inne uwagi dotyczące zamiany pewnych słów są jak najbardziej na miejscu.

Zastosowane przez Pana "Piwak" porówananie wojowników do stada bydła jest całkiem słuszne, ale po kolei. Wojowie jak i wojownicy w domyśle stanowią jedną i tą samą grupę "tych, którzy walczą". Zaganianie ich jak bydła jest uzasadnione ze względu na fakt, że wspomniana grupa składa się z wojów skazanych za ciężkie przestępstwa, a którzy winy swe odkupić mogli własną krwią. To także wymagałoby przytoczenia innego fragmentu tekstu.

Niezależnie od tych wszystkich uwag, jestem wdzięczny za nie i mam nadzieję na kolejną ich porcję.

Pozdrawiam Grzegorz

Pani, jak już;-) Ale wszyscy tu jesteśmy na "ty".

 

 Wszystko super, tylko takie rzeczy powinny być w tekście, a nie komentarzu do niego. Żaden czytelnik nie ma szans się tego domyślić.

 

Popracuj nad językiem, dopracuj bohaterów - by można ich lepiej rozróżniać. O proporcjach akcji do opisów już pisano. Są miejsca, że opisy są zdecydowanie przydługie i nic nie wnoszą, są jednak momenty, których nie można skracać. Na przykład. główny bohater jakimiś argumentami przekonał swoich towarzyszy, by zabrali ze sobą na wyprawę dziewczynę. Mi do głowy nie przychodzi żaden argument. Przecież od razu widać, że walczyć nie umie. To że ma nóż o niczym nie świadczy, bo chociażby w średniowieczu wszyscy nosili noże, a szczególnie w podróży - np.  po to, by kawałek mięsa w karczmie ukroić sobie.  Teraz widzę tylko zakochanego dzieciaka, który zachwyca się jej głosem i tym, jak się złości. Jest naiwny i niedoświadczony, może nie zdawać sobie sprawy z niebezpieczeństwa, że ryzykuje jej życie, będzie musiał ją chronić zamiast walczyć. Ale dorośli wojownicy lepiej powinni zdawać sobie z tego wszystkiego sprawę.  Więc jak ich przekonał?  Później piszesz, że ten zakon, z którym mają walczyć, składa ofiary z młodych dziewczyn. Więc może na przynętę? To jedyne, co mi przychodzi do głowy. Bo jeśli nie ma być ani przynętą, ani kłodą pod nogi, to trzeba zmienić postać - by od razu było widać, że się nadaje na wyprawę.  

 

I najważniejsze - nigdy nie publikuj fragmentów, które nie tworzą zamkniętej całości.  Nie ma sensu czegoś takiego czytać, jak co chwilę pojawia się pytanie: kto to jest? czemu to robią? o co chodzi?  Zdarzają się tu powieści, ale to trzeba zacząć od prologu czy pierwszego rozdziału i zaznaczyć, że to fragment, najlepiej z numerami (np. 1/3, 2/3, 3/3, jeśli masz już całość i podzieliłeś na 3 części) - żeby było wiadomo jak czytać.

 

pzdr 

Nowa Fantastyka