
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Lothar:
Pierw trochę wyjaśnień. Po pierwsze, jest nas trzech jak sprytnie można z nicku wywnioskować. Cięgi za te grafomanie zbierać będę głównie ja, bo pozostała dwójka autorów się tego wstydzi. Jak już o samym "dziele" mowa – jest to swoista parodia, opowiadanie będące zbiorem wszelakich pierdół, które są popularne u innych, którzy takie coś popełniają na poważnie. Nie jest to żadna forma żartu z tych ludzi ani z nikogo innego, (chociaż przyznam, z jednego tutejszego opowiadania zaczerpnęliśmy chęć na napisanie tego) tylko chora wyobraźnia naszej trójki. Wszystko tutaj jest celowe, pewnie nie do zrozumienia w połowie przez kogoś innego. Tak więc włóżcie wygodne kapcie, usiądźcie przed kominkiem w fotelu z kakao, odpalcie brutal death metal czy coś pokroju Vadera jeśli jesteście na tyle odważni by to czytać. Miłej lektury.
Pewnego dnia kiedy słońce świeciło przez chmury, ale było ciemno, chociaż momentami jasno rozpętała się burza. Siedziałem w moim domu i zbierałem moją rzepę z mojego parapetu bo się tam rozsypała kiedy jadłem zupę. Nagle niespodziewanie zobaczyłem pewną rzecz. Wyszedłem na zewnątrz. Lało jak z cebra, ale miałem swój płaszcz, którego nigdy nie zdejmowałem bo był magiczny, ale nie wiem dlaczego. Kiedy zobaczyłem rzecz zdziwiłem się bo z okna to tak nie wyglądało. To pewnie przez wodę na szybie. Okazało się, że ta rzecz to nie rzecz tylko ktoś. Był wysoki i miał długie włosy. Był suchy bo deszcz się go nie imał. Pomyślałem sobie, że to jeden ze Złamanych Magów, bo rzadko który z tych, którzy ukończyli Akademię Magii, która znajdowała się na Tajemniczej Wyspie na środku Supertajemniczego Morza zapuszczali się w takie odludzia jak moja wioska – Barabrondon. Gdy do mnie podszedł zobaczyłem jego strój. Miał na sobie zniszczoną szatę maga z bogatymi zdobieniami.
– Witaj Złamany Magu -wyrzeknąłem.
– Też i witaj nieznajomy mieszkańcu Barabrondon -odrzeknął Złamany Mag w moim kierunku.
– Jestem Nodnorbarab i jestem Olawratwem.
– Oj, ej -zdumiał się mag marszcząc brwi– Olawratwowie rzadko kiedy opuszczają Pola Zgniłego Rumianka.
– Jestem wygnańcem – westchnął Nodnorbarab, te wspomnienia pozostaną mu w pamięci po wsze czasy– A po co przybyłeś ty tutaj?
– Mam list do ciebie.
Zajrzał pod szatę i wyjął spod niej list i wysunął go w moim kierunku. Złapałem go prędko, gdyż krople kapały na kopertę. Gdy przyglądałem się pieczęci mag niespodziewanie rozpłynął się w powietrzu.
Siedziałem przy kominku patrząc się na pieczęć. Był na niej herb Akfleiwel. Zacząłem z wielkim zaciekawieniem i zainteresowaniem a nawet zapałem czytać jego treść uważnie.
Nodnorbarabie!
Piszę do Ciebie ponieważ świat jest w niebezpieczeństwie. Zaiste zaprawdę powiadam Ci, jesteś Jedynym o którym wspomina proroctwo proroka Pwewoira. Bez Ciebie, wielce zły Bóg Mjahald uwolni się z Otchłani Boga Resavka i zniszczy świat. Niezależnie co myślisz w swojej głowie, jaki masz zamiar na teraźniejszość, przyszłość a nawet przeszłość wyrusz w te pędy do miasta Ewepojdas. Pewnie zastanawiasz się kim jestem.
Gomez.
Zacząłem przeszukiwać swoją pamięć próbując znaleźć odpowiedź na pytanie „kim jest u licha Gomez?” ale pierwszy raz słyszałem to imię. Miałem przeczucie, że moja narzeczona mnie zostawi ale uznałem, że przeznaczenie jest ważniejsze. Nie miałem mapy ale uznałem, że ta zagwozdka nie będzie dla mnie żadną przeszkodą. Świetnie orientowałem się w terenie, którego nie znałem więc postanowiłem wyruszyć jutro.
Kiedy jutro wyruszyłem nie padało. Słońce sążnie świeciło, a na każdej gałęzi śpiewały ptaszki. Wiele z nich rozpoznałem, bo często je widziałem poprzez moje okno. Dotarłem do lasu Nirnir. Skąd ta nazwa? Pewnie z tego że jest przeklęty. Przechadzały się po nim duchy, zabijając okolicznych przechodniów. Zacząłem patrzeć na konary drzew w przestrachu co mnie może tam spotkać. Natchniony nieznaną mi siłą przekroczyłem granice lasu. Wyciągnąłem swój pałasz z pleców, który to zawsze nosiłem pod płaszczem. Uzbrojony w swoją broń zmierzałem ścieżką w kierunku, którego nie wiedziałem czym on jest. Nagle coś się poruszyło w krzaku za moimi plecami. Za stary byłem na takie sztuczki, niczym w mgnieniu oka jak strzała obróciłem się w kierunku dużego zgrupowania flory. Wyskoczyło na mnie straszliwe monstrum, które wyglądało jak olbrzym. Tyle, że mały. Skrzat w starej zbroi szeregowego barbarzyńcy rzucił się na mnie. Popatrzyłem na niego w pomyślunku, zastanawiając się co zrobić. Ciełem pałaszem do tyłu. Udało mi się go trafić. Potężny wróg leżał martwy niczym okoliczny mech. Dumny ze swej wiktorii wyruszyłem dalej po przygodę. Znowu coś poruszyło się w krzakach. „O nie” – pomyślałem. Wyjąłem swój zakrwawiony pałasz z pleców następny raz. Coraz więcej krzaków zaczęło się ruszać, a ja nerwowy, rozglądałem się po każdym z nich. Nagle w niespodziewanej chwili o której pojęcia nie miałem wyskoczyła trzyosobowa grupa wilkołaków. Ich kocie oczyska wpatrywały się na mnie pożądaniem, mej krwi. Nie wahając się ciąłem szybko pałaszem w pierwszego lepszego. Polała się krew. Zwierz jęczał jak rzepa, którą zrywałem wczoraj a dziś mam w plecaku jako suchy prowiant. Niestety drugi uderzył mnie łapą w ramie a ja poleciałem do tyłu skręcając za krzakiem. Najpierw poczułem ból w moim siedzeniu, a potem ramieniu. „Co to może znaczyć?” – pomyślałem i wstałem by kontynuować bój. Pocisk z mojej procy trafił niechybnie między oczy bestii po mojej prawej. Kamień przeleciał na wylot i trafił drugiego potwora w stopę.
– Jedna bestia mniej – rzuciłem w zadumie.
Niespodziewanie ostatnie z monstrów zwaliło się na ziemie ze spazmatycznym westchnięciem i fontanną krwi – rana była śmiertelna. Schowałem swój zakrwawiony pałasz i ruszyłem dalej. Nagle zrobiło się ciemno, zapadła noc. Była taka ciemna jak ta wczorajsza. Przez to zgubiłem się, ale zaraz się odnalazłem. Niedaleko mnie zobaczyłem dom. Dom był sążny, z sosnowych drewnianych bali i dachu ze słomianej strzechy. W oknie, przez szybę paliło się światło. Było słabe ale je widziałem. Nie zważając na wszelkie zagwozdki ruszyłem w kierunku domostwa. Drzwi były zamknięte, więc je otworzyłem. W środku pachniało zgniłym rumiankiem, co przypomniało mi to o moim z dawna zapomnianym domu, który sobie przypomniałem w oka mgnieniu. Otarłem łzę wzruszenia i powiedziałem do siedzącej obok kobiety.
– Witaj, jestem Nodnorbarab i jestem Olawratwem.
– Czekałam na ciebie, Nodnorbarabie -rzuciła spokojnie zmierzając mnie wzrokiem.
– Skąd wiedziałaś, że przyjdę? -rozsiadłem się wygodnie i napiłem się piwa z rzepy.
– To nieistotne. Mjahald jest coraz bliżej naszego świata. Tuż przed twoim przybyciem użyłam magii tarota, bo wiedziałam, że przyjdziesz. Losowo wyjęłam trzy karty. Pierwsza z nich miała na sobie czarną czaszkę. Oznacza to śmierć, która będzie towarzyszyć teraz i później twojej wędrówce.
– O Uzeju! – rzuciłem wielce przerażony a nawet przerażony do szpiku kości, który mi stanął w gardle.
– Kolejna karta to dwa nagie miecze. Mówiły one o walce, którą będziesz musiał stoczyć tu i tam. Ostatnia… o nie!
– Co? Co? -wstałem rozlewając piwo.
– Nie powinieneś tego wiedzieć!
– Ale ja chce! -krzyknąłem donośle.
– Nie! Wyjdź stąd! – ukazała zamaszyście ręką drzwi.
– Dobrze.
Nie zastanawiając się wyszedłem czym prędzej szybkim krokiem przez drzwi, później je zamykając. Rozejrzałem się. Byłem w lesie. Ale nic nie widziałem, bo było bardzo ciemno. Dziwne odgłosy dobiegały z dalekiej oddali a ja w swej wielkiej niewiedzy nie wiedziałem co to jest. Postanowiłem rozbić obóz i upiec mięso wilkołaka, którego zabiłem. Nie mogłem zasnąć, więc zrobiłem poduszkę ze skóry wilkołaka, którą wypchałem małym olbrzymem. Położyłem się na niej i poszedłem spać.
To ja bardzo proszę o Wasz tekst, nie zawierający "tych wszystkich pierdół". Porównanie pozwoli stwierdzić, czy wstępniak był zasłoną dymną, czy prawdą.
Lothar:
Na razie coś bez owych wszystkich pierdół jest w planach. To, na razie o zgrozo ośmio stronnicowe bluźnierstwo jest jeszcze kończone. Jeśli zainteresowania tym nie będzie, no to wtedy chyba szybciej byśmy się na to wzięli (a i tak na razie tylko z Earnurem piszę).
A czy zasłona dymna...myślę, że gdyby faktycznie to był nasz szczyt możliwości, chyba bym nie pisał, że to kicz mając przeświadczenie, że dało by się to lepiej napisać.
Zabawne.
---> Lothar.
OK., najpierw dokończcie to "bluźnierstwo", bo kika minut relaksującego chichotu każdemu się przyda. W zamkniętym już konkursie na grafomanię chyba wykosilibyście konkurencję... Ale nie przeciągajcie struny. Co za długo...
Ten tekst nie zawiera żadnych pierdół. Jest to po prostu jedna wielka pierdoła!
Jestem ciekawa Lotharze, czy Twoja notka przed opowiadaniem i odpowiedź na komentarz Adama KB, są serio, czy to ciąg dalszy "parodii". Mam na myśli zarówno treść, jak i sposób pisania.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Lothar:
Cóż, jeśli by był kolejny konkurs z wielką chęcią nawet i wbrew moim kamratom bym to zgłosił.
A treść tego "dzieła" jest przez cały czas taka sama, chociaż mam wrażenie, że pomysły robią się lepsze. Natomiast notka i komentarz są na serio. Tekst pisany tak a nie inaczej z wyjątkową premedytacją od początku, do mam nadzieje końca. Chociaż z tekstem nie-parodiowym może być różnie, jeśli o efekt końcowy chodzi.
"Notka i komentarz są na serio". Jeśli piszesz "tak a nie inaczej z wyjątkową premedytacją od początku, do mam nadzieje końca", to ja mam podejrzenie, że "z tekstem nie-parodiowym " nie będzie "różnie, jeśli o efekt końcowy chodzi", będzie z nim tragicznie. W tekście "serio" żartami nie zamaskujesz nieznajomości zasad pisowni. A o to Cię, nistety, podejrzewam.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Lothar:
Może i będzie tragicznie, łatwiej się robi coś poniżej swoich możliwości. Chyba jednak nie jest to powód, by zarzucać komuś coś takiego jako nie "coś poniżej", a szczyt możliwości, co w moim odczuciu może być obraźliwe. Ja wiem - porówniania nie ma, jednak takie zarzuty pierwszego dnia można sobie darować.
Mam odczucia ambiwalentne, z lekką przewagą tego co napisali/ł/ła regulatorzy na końcu ostatniego wpisu. Może będzie śmiesznie, a może tragicznie.
Parodie rzecz zacna, ale według mnie nie powinny być zbyt długie, bo powtarzanie w kólko tych samych chwytów w końcu nudzi.
Lotharze, rzeczytaj jeszcze raz mój komentarz i zauważ, że nie stawiam Ci żadnych zarzutów, jeno wyrażam podejrzenie, iż napisanie tekstu "serio", może Wam (zakładam, że będziesz pisać samowtór) sprawić niejakie kłopoty.
Nie przyszło mi nawet do głowy, i nigdzie nie dałam temu wyrazu, iż to, jak napisałeś (mam cały czas na uwadze notkę przed opowiadaniem i odpowiedź na komentarz AdamaKB), jest szczytem Twoich możliwości. Jeśli poczułeś się urażony moim komentarzem, to masz problem. Komentujący mogą w dowolny sposób recenzować przeczytane teksty. I nie ma tu znaczenia, czy dzieje się to pierwszego dnia, czy w dni następne.
Pozdrawiam.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Myślę, że ten fragment, jako jednorazowy strzał, sprawdził się całkiem dobrze, fundując czytelnikowi nieco śmiechu. Jednak, jak już ktoś pisał, w pewnym momencie "te pierdoły" przestaną być humorystyczne, a zaczną --- błazeńskie, durnowate itp.
Nie dziwię się, że się wstydzą.
No, na Grafomanię 2012 by się to nadawało jak mało co ; )
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr