- Opowiadanie: Rorsarch - Pierwszy kontakt. Rozdział I

Pierwszy kontakt. Rozdział I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pierwszy kontakt. Rozdział I

– Zbyt długo uciekasz Sch’Rsch. Gdyby nie wysokość nagrody, odpuściłbym sobie pościg na wysokości Pasa Tello. – postać w czarnym pancerzu, z widocznym wgnieceniem na prawym barku, celowała do ubranego w luksusowe szaty Korna. Oboje stali w opuszczonym hangarze, na górniczej planecie C45-90, w systemie Hylis.

– Wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje forsy. – Korn nie poddawał się. – Możemy się dogadać.

– Za twój łeb Konsorcjum Dugsalskie płaci dziesięć tysięcy atronachów. Czyli jakieś dwadzieścia tysięcy kani, w przeliczeniu na walutę Związku. – celujący w Korna łowca nagród stał spokojnie i obserwował swoją ofiarę przez cienki, prostokątny wizjer swojego hełmu. Z bliska pancerz wyglądał na mający swoje lata, zdobiły go liczne zarysowania od ostrz jonowych i wspomniane wgniecenie. Strzelanie z broni innej niż plazmowa do takiego pancerza nie pozostawiało większych śladów, jednak ten był wyraźnie ciężko doświadczony.

– Jeśli puścisz mnie żywcem, wypłacę ci tę sumę plus dodatek, jeśli załatwisz szefa Konsorcjum, Ssika. – Korn wydawał się coraz bardziej zdenerwowany, jednak starał się opanować. Miał też nadzieję, że łowca nagród nie zauważy, jak sięga do kieszeni swoich czerwonych szat, po bombę dymną.

– Jaką mam gwarancję, że mnie nie oszukasz? Nie musisz mieć przecież takiej sumy, a po prostu zastrzelisz mnie, jak dolecimy do miejsca, gdzie rzekomo chciałbyś wypłacić mi pieniądze. – łowca przestawił kciukiem trzymany w lewej ręce ekspliter – pistolet laserowy – na ogłuszanie a ten w prawej wciąż mógł strzelać śmiercionośnymi strumieniami energii. Łowcę niepokoił dostrzeżony przez niego ruch prawej dłoni Korna, sięgającej do wnętrza szat, jednak udawał, że go nie dostrzegł.

– Racja, żadną. – Korn wyszarpnął ładunek dymny i rzucił go sobie pod nogi. Postać w czarnym pancerz zdążyła strzelić z ustawionego na ogłuszanie eksplitera, ale nie trafiła. W tym czasie Sch’Rsch biegł w stronę wyjścia z hangaru.

 

– Admirał, Sch’Rsch ucieka, zastrzel go przy wyjściu! – łowca krzyknął do umieszczonego w hełmie komunikatora.

– Robi się Han. – odpowiedział Admirał.

 

Han usłyszał grzmot i już wiedział co się stało z ofiarą.

– Na pewno nie miałeś pod ręką mniejszego kalibru? – powiedział do komunikatora, ale nie dostał odpowiedzi.

 

Han Deckard wyszedł na zewnątrz i zauważył ludzką postać ubraną w lekki pancerz bojowy, z dwuręcznym karabinem plazmowym E-22, pochylającym się nad bliżej niezidentyfikowaną masą, składającą się głównie ze stopionego Korna, plastiku i cementonu. Z tej mazi wystawała głowa Korna.

 

-Tak, to chyba wystarczy Konsorcjum. Pod warunkiem, że wyrwiemy głowę z tej mazi. – Han podszedł bliżej tego, co chwilę temu było Sch'Rschem.

– Nie będą potrzebowali więcej dowodów? Jakiś datakart czy czegoś innego? – spytał Admirał.

– Członków spisku było więcej, raczej będą woleli raczej głowę. Ponoć Raklikony lubią kolekcjonować trofea, więc Ssik może nie być wyjątkiem. – Han nie bez wysiłku oderwał głowę od jeszcze ciepłej mazi. – Ale datakarty weź, przejrzymy na statku. Najwyżej powiemy, że uległy zniszczeniu.

– A co z jego statkiem? Myśliwce typu Widmo nie są tanie, a spokojnie byśmy go sprzedali.

– Widma odpala się na kartę dostępową, którą miał przy sobie. W tych datakartach, które wyjąłeś z ciała nie widzę karty dostępowej, więc musimy pożegnać się ze statkiem. A nie znamy żadnych dobrych slicerów, którzy otworzyliby go dla nas, chociaż Mass może

– Han, dwa ogary Chatt na nas pędzą! – Admirał przerwał wywód Hana. Blisko sześćdziesiąt metrów od nich, kłusowały dwa ogary Chatt. Biegły na sześciu łapach, gotowe rozerwać swoimi szponami łowcę nagród i jego pomocnika. Ich szczęki były w stanie miażdżyć sprzęt górniczy, pozostawiony przez pracujących tutaj dorywczo górników, natomiast przednie łapy bez problemu rozrywały na strzępy nawet ciężkie roboty bojowe.

– Bierz głowę i biegnij uruchamiać Szalonego, ja spróbuję je spłoszyć! – Han krzyknął do Admirała, po czym wyjął swoje eksplitery i zaczął mierzyć do ogarów. Zbliżyły się na jakieś dwadzieścia metrów, kiedy zaczął strzelać. Przezornie ustawił broń na ogłuszanie, ale kiedy pierwsze strzały trafiły w grubą sierść ogarów, te nawet nie zwalniały. Szybko przełączył kciukami oba eksplitery na maksymalną moc, ale jeden z ogarów już się odbił od ziemi. Han odskoczył i strzelił mu w okolice kręgosłupa jak tylko wylądował, strzałami z drugiego eksplitera starając się odstraszyć kolejnego ogara, który szykował się do skoku. Pierwszy legł, trafiony w kręgosłup, ale drugi zdołał wyskoczyć i Han nie zdążył się przesunąć. Pół tony mięśni i kłów padło na Deckarda, który wypuścił z rąk eksplitery. Ogar uniósł swój pysk do góry i zawył, wzywając resztę stada. Han wiedział, że nie ma wiele czasu, energicznym obrotem prawej rękawicy wysunął krótkie ostrze i wbił je ogarowi w podbrzusze. Ten zacisnął mocniej pazury na pancerzu, który zaczął powoli trzeszczeć. Han zaczął przesuwać powoli ostrze w dół podbrzusza, rozcinając skórę, kiedy ogar zawył i zaczął uciekać. Deckard zrozumiał dlaczego. Kilka metrów nad ziemią leciał trójkątny frachtowiec OS-84, z otwartym włazem. Szalony Ziemianin miał dwa pokłady, na niższym mieścił się magazyn, hangar ze śmigaczem i klatki na ofiary, na wyższym znajdowały się kwatery załogi i pomieszczenie medyczne. Kabina pilotów znajdowała się na dziobie statku, dostać się do niej można było z każdego poziomu.

 

Han po wejściu na pokład i zamknięciu włazu, udał się do kabiny pilotów. Admirał już tam siedział, manipulując przy nieco zniszczonej tablicy rozdzielczej.

– Ustawiam kurs na system Oorwali, stamtąd lecimy na Xrip czy od razu do Konsorcjum? – spytał się Deckarda, nie odrywając oczu od komputera.

– Na Xrip, tam miałem się spotkać. Po drodze wylądujemy na Bommarze, zrobimy małe zakupy.

– Pancerz się sypie? – Admirał uwielbiał wątpić w starą zbroję Hana, którą ten ukradł jakiemuś Grahsowi, jeszcze za czasów, kiedy pracował jako przemytnik w Syndykacie Rorsarcha.

– Raczej musimy uzupełnić zapasy medyczne. Skubany ogar mocno mnie poobijał. – Han trzymał się za bark, na którym oprócz starego wgniecenia widniały teraz ślady pazurów.

– Mówiłem, żeby wymienić ten naramiennik. To że wytrzymał uderzenie młota w stoczni, nie znaczy że zrobi to po raz drugi.

– Gdybyś wyłączył maszyny, jak prosiłem, miałbym tamtego androida w garści. A tak o mało co nie straciłem ręki. – Deckard uciął dyskusję i opuścił kabinę.

 

Han wyszedł do swojej kwatery, tam zdjął pancerz i pozwolił robotowi medycznemu opatrzyć swoje rany. Nie było ich zbyt wiele, zwykłe otarcia i kilka stłuczeń. Kiedy robot MR skończył opatrywać Hana, wygłosił tyradę o tym, że brak im środków przeciwbólowych i opatrunków. Deckard w tym czasie ubrał się w wygodną skórzaną kurtkę i znoszone spodnie, po czym poszedł sprawdzić co się dzieje z silnikiem. Napęd podświetlny, wysłużony model P4 od blisko roku balansował na granicy eksplozji bądź wyłączenia się. Brakowało intratnych zleceń, które pozwoliły by na wymianę na nowszy model P5, więc Han z Admirałem majstrowali przy silniku, żeby wytrzymał aż zdobędą sześćdziesiąt tysięcy kani.

 

– Han? Wpadnij do mojej kwatery z datakartami, zobaczymy co da się z nich wyciągnąć. – w trzymanym w kieszeni komunikatorze rozległ się głos Admirała.

– Już idę.

Admirał ślęczał przy komputerze, usiłując podpiąć własnej produkcji deszyfrator do datakart, rozmiarów sporego karabinu.

– Nigdy nie myślałeś, żeby coś takiego kupić? – Han postanowił zrewanżować się za docinki z jego pancerza.

– A mamy wolne dwadzieścia tysięcy kani? Jak tak, to z miłą chęcią to wymienię na porządny model.

Han podał mu trzy datakarty, z których pierwsza sprawdzana nie nadawała się ostatecznie do użytku.

– Stopiła się w środku, nic z niej nie wyciągnę. Spróbujmy z pozostałymi dwiema. – zakomunikował Admirał. Wyjął stopiony prostokąt i włożył następny. Na monitorze pojawił się długi ciąg znaczków.

– Szyfr pierwszego stopnia, to zajmie z dwie godziny. – ocenił Admirał.

– W sam raz, pójdziesz teraz ze mną sprawdzić czemu lewa wieżyczka się zacina.

– Wciąż podejrzewam, że to przez ten transport Coolnów, który wziąłeś, żeby opłacić paliwo na podróż na Ronara. Te futrzaste żyjątka włażą gdzie się da. Pewnie któryś zaklinował się w łańcuchu napędzającym wieżyczkę i teraz jego resztki blokują mechanizm.

 

Kiedy Han rozmontował wieżyczkę, jego oczom ukazały się kłęby brunatnego, kręconego futra, posklejane zaschniętą krwią. Resztki właściciela sierści były wkręcone w koło zębate, poruszające wieżyczką.

– Admirał, daj mi jakieś szczypce i sprawdź gdzie jesteśmy.

– Właśnie wlecieliśmy do sektora L1. – Admirał przekazał mu wymaganą informację, podając mu szczypce.

– A jak tam sytuacja na froncie: Rebelianci Północnego Ramienia – Zrzeszenie plemienne Kar’Nav?

– Kar’Navlanie wysyłają dodatkowe siły do walki o Curdwallę, Rebelianci po dwóch latach przepychanek chyba zdołali ich wyrzucić poza planetę.

– Wojna się niedługo skończy. Kar’Navlanie nie mają już potężnej armii, która utrzymałaby pokój tak daleko od ojczystego systemu. Poza tym, Konfederacja Xirv chyba zaczęła rosnąć w siłę militarną. Jeśli skumają się z Rebeliantami, to będziemy mieć kolejną wojnę, tym razem w sercu Galaktyki. – zauważył przytomnie Han.

 

Nagle zgasło światło i szybko czerwona poświata świateł awaryjnych zalała pomieszczenie.

– Admirał! – Han mówił przez zaciśnięte zęby – Zapomniałeś wymienić cewki zasilające, prawda?

Admirał wyczuł co się święci w momencie w którym zgasło światło i korzystając z okazji, uciekł do kabiny pilotów, żeby naprawić swój błąd. Kiedy jednak do niej wszedł, zamarł w bezruchu. Za szybą dryfowała kanonierka klasy Cillus, nazwana tak od imienia przywódcy Konfederacji Miast Xirv, który pomimo przegranej w wojnie dwuletniej, zapoczątkował odbudowę całego Xirv.

– Błękitny Szaleniec, tutaj Indigo, okręt Konfederacji Miast Xirv. W związku z podpisanym pół godziny temu paktem z Rebeliantami Północnego Ramienia, sprawujemy kontrolę nad tym obszarem. Podaj cel swojej podróży i przygotuj się na skanowanie ładowni. – załoga kanonierki wywoływała Szalonego Ziemianina. Admirał wiedział, że w razie odmowy dojdzie do abordażu, a wtedy sprawy bardzo się skomplikują. Chociażby dlatego, że pół standardowego roku wcześniej Han ścigając dwa androidy, trafił do Stoczni Xirv i tam podczas walki, uszkodził część systemów w jednym doku. Ponoć wściekli Vrixowie wyznaczyli nagrodę za doprowadzenie go do ich systemu.

– Tu Błękitny Szaleniec, kieruję się w stronę systemu Oorwala, nie mam żadnego ładunku. – Admirał, zgodnie z prawdą, opisał stan statku. Cieszył się, że zmienił transponder, odlatując z C45-90. Wyjął komunikator i wywołał Hana.

– Han, mamy problem. Kanonierkę Xirvów.

– Do cholery, wymień te cewki i wiejemy. – Han nie ukrywał swojego zdenerwowania.

– To Cillus, złapią nas zanim zdołamy oddalić się na bezpieczną odległość. – kanonierka klasy Cillus była najmniejszym okrętem, zdolnym do łapania statków impulsem elektromagnetycznym. Zanim załoga trafionego impulsem statku zdołała zrestartować systemy, zwykle obok czekał już na uderzenie transportowiec pełen żołnierzy.

– Już lecę.

 

Han wszedł do kabiny i zobaczył Admirała wymieniającego cewki. Widział też zbliżającą się do skanowania kanonierkę.

– Mamy puste ładownie? Jeszcze czas, żeby wywalić cokolwiek nielegalnego mamy. – spytał Admirała, który odpowiedział mu, że nic nie przewożą.

– Błękitny Szaleniec, tu Indigo. Zakończyliśmy skanowanie. Wasz transponder wygasa za dwa miesiące, pamiętajcie, żeby go zgłosić. – lampka komunikatora zaświeciła się na zielono.

– Tak tak, dzięki. – odpowiedział Han.

– Życzymy miłej podróży. – lampka komunikatora zgasła.

 

Zabuczało i na statku znów zapaliło się pełne światło. Admirał zamknął wszystkie skrzynki z przewodami, gdy Han sobie coś przypomniał.

– Błękitny Szaleniec? Taki mamy transponder ustawiony? – spytał wyraźnie zaniepokojony.

– Tylko ten nam został. Poza Szalonym Ziemianinem. – Admirał nie rozumiał jego obaw.

– A wiesz jakiego transpondera używaliśmy nad Xirvem? Właśnie tego! – krzyknął. – Módl się, żeby jakiś kompletny tępak dowodził Indigo, bo jeśli jest tam ktoś z odrobiną mózgu, to pewnie przygotowują się już do abordażu!

– Za późno, z okrętu odlatuje okręt abordażowy! – Admirał pokazał palcem w malutki punkt za oknem.

– Jeszcze nas nie mają. Jak nas trafią impulsem, wtedy możesz zacząć płakać. – Han mówił przez zaciśnięte zęby, starając się tak manewrować statkiem, tak aby oddalił się on od kanonierki a jednocześnie nie wzbudził tym ruchem żadnych podejrzeń.

 

Nagle radar zawył i pojawiły się na nim trzy duże okręty bojowe. Statek zdołał zidentyfikować tylko jeden z nich, należący do Zrzeszenia Plemiennego Kar’Nav krążownik klasy IV.

– Tu Zdrajca, Indigo, poddajcie się. – zainstalowany na Szalonym podsłuch zdawał egzamin. – Przestrzeń Północnego Ramienia należy do nas.

-Nie ma co, wiejemy. – Admirał wcisnął kilka przycisków na pulpicie i popchnął do przodu sporą dźwignię. Statek nagle przyspieszył, wciskając obu pilotów w fotele.

– Nie wiedziałem, że P4 mają zainstalowany dopalacz inercyjny. – Han był wyraźnie pod wrażeniem umiejętności Admirała. – A na pewno nie pamiętam, żeby było nas na niego stać.

– Oszczędziłem na cewkach zasilających.

 

Han nigdy nie mógł być zły na swojego kompana. Spotkali się może pięć lat temu, kiedy Deckard pracował jeszcze dla Syndykatu Rorsarcha jako przemytnik i drobny złodziej. Podczas jednej z ostatnich w karierze przemytniczej Hana dostaw do ziemskich slumsów, doszło do jakiegoś sporu z odbiorcą towaru, przez co Deckard i kilku innych przemytników musieli uciekać, jednocześnie starając się nie wpaść na żaden z lokalnych gangów. Rozdzielili się a Han wpadł do jakiegoś rynsztoku, z którego wyciągnął go Admirał. Na szyi wybawcy Deckarda znajdował się fragment karbonado, cennego minerału, z którego sporządzano wisiory dla szczególnie zasłużonych członków Syndykatu. Wtedy nie wiedział skąd nastolatek ma ten wisiorek, ale nie miało to znaczenia. Razem dostali się na lądowisko, a kiedy Han chciał startować, za nim na statek wśliznął się Admirał. Znalazł go dwa dni później, kiedy plądrował spiżarnię. Początkowo pasażer na gapę nie chciał nic mówić, ale po kilku dniach podróży przełamał się i okazało się że jest sierotą, wychowującą się w ziemskich slumsach. Wisiorek, przez który Han wziął go za członka Syndykatu, chłopak zabrał ze zwłok jakiegoś członka tej organizacji, sądząc że jest cenny. Chłopak nie chciał nic mówić o swojej przeszłości, wspominał jedynie że pracował w warsztacie, i kiedy naprawił kilka awarii, które nękały wysłużonego OS-84, Han przyjął go do siebie. Kilka dni później Deckard wykupił statek i zakończył współpracę z Syndykatem, a Admirała, bo tak kazał się tytułować młodzieniec, uczynił swoim współpracownikiem. Jego niesamowity dar utrzymywania statku w jednym kawałku kilka razy ocalił im życie i pozwolił oszczędzić wielokrotnie na naprawach.

 

Oddalili się już wystarczająco daleko, aby znów włączyć autopilota. Spotkanie z Indigo trwało blisko pół godziny, ucieczka godzinę, więc deszyfrator powinien złamać szyfr karty. Kiedy weszli do pokoju, zamiast ciągu znaczków widniał tekst i schematy stacji wydobywczej B1-07, znajdującej się w Asteroidach Vidamskich.

– No proszę, VSG chyba maczało palce w tym spisku. Inaczej po co grupce buntowników byłyby plany jedynej stacji w Asteroidach, nie należącej do VSG? – Han głośno zastanawiał się, czy Spisek Atron, nazwany tak od nazwy planety na której trójka Kornów go zawiązała, naprawdę miał na celu wyłącznie obalenie obecnego szefa Konsorcjum.

– Trzecia datakarta jest stopiona w środku, tylko to udało się wyciągnąć. – Admirał odłączał deszyfrator od komputera i zwijał kable. – Oddamy im te dwie stopione a plany stacji sprzedamy komuś?

– Dobry pomysł, ale musimy znaleźć godnego zaufania kupca i sprzedać to jako świętej pamięci Sch’Rsch. – Han wiedział, że jeśli teraz na czarnym rynku pojawiłyby się te plany, Konsorcjum Dugsalskie szybko zaczęłoby szukać winnych. A tak winny będzie trup, którego głowa za kilkanaście dni wpadnie w ręce Ssika, który pewnie powiesi ją sobie w gabinecie.

 

Po kilku dniach podróży, przerywanych od czasu do czasu wskazaniami radaru, ukazującymi statki bojowe Rebeliantów i Zrzeszenia Plemiennego Kar’Nav, dolecieli do Bommara. Już z daleka widać było, że ta planeta nie tolerowała osadników. Pomarańczowa kula, poprzecinana łańcuchami górskimi, z zaledwie jednym morzem, nie oferowała nic poza dobrym miejscem do schronienia się. Planetę co prawda skolonizowali Navini, jednak po Wojnie Rojów niedobitki roju Bistat dotarły na Bommar i zasiedliły go. Pierwszą próbę kolonizacji podjęli już A’Hyani, jednak epidemia wirusa Kahali zmusiła ich ponad trzy i pół tysiąca lat temu do ucieczki. Dziś świat podzielony jest na dwie części: miasto Gawarra i to co leży poza nim.

 

– Tu kontrola przestrzeni kosmicznej planety Bommar do frachtowca OS-84 ,,Szalony Ziemianin”. Twój transponder nie został rozpoznany przez system, w związku z czym musisz uiścić opłatę lądowiskową w wysokości dwustu kani. – komunikator przesyłał metaliczny głos, należący do robota kontrolującego przestrzeń nad Bommarem.

– Tu kapitan frachtowca OS-84, zrozumiałem. Wskaż lądowisko. – Han jedną ręką wciskał przycisk komunikatora a drugą otwierał skrytki w poszukiwaniu jakiejś płytki płatniczej bądź staroświeckich banknotów. Znalazł kilkanaście synplastycznych banknotów, które powinny wystarczyć za opłatę.

 

– Do OS-84 Szalony Ziemianin. Lądowisko TK-477, podają koordynaty dla systemu naprowadzania twojego statku. Życzę miłego pobytu na Bommarze i przypominam o konieczności uiszczenia opłaty lądowiskowej. – na ekranie komunikatora pojawiły się współrzędne, które Han wprowadził do komputera nawigacyjnego i włączył autopilota. Po chwili statek bezpiecznie osiadł na płycie lądowiska. Kiedy tylko rampa opadła na powierzchnię, już stał przy niej urzędnik z dwójką ochroniarzy. Han nie brał pancerza, wziął tylko eksplitery i banknoty i podszedł porozmawiać. Admirał w tym czasie regulował alarm przy rampie.

 

– Witam na Bommarze. Proszę o uiszczenie opłaty lądowiskowej albo będzie pan musiał stąd natychmiast odlecieć. – urzędnik był Raklikonem, co nie zdziwiło Hana. Rój Bistat, wygnany z Łuku Insektoidów przez pozostałe dwa roje podczas Wojen Rojów, znalazł schronienie na świeżo skolonizowanym Bommarze. Insektoid stał na czterech długich odnóżach, a pozostałymi dwoma trzymał cyfrowy notatnik. Górną część ciała okrywał zgrabnie skrojony mundur Rebeliantów Północnego Ramienia, swoim szarym kolorem kontrastujący z jasno połyskującą, zieloną łuską, okrywającą ciało Raklikona. Ochroniarze należeli do rasy Navinów, wysokich, niebieskich istot, które stanowiły większość populacji Rebeliantów Północnego Ramienia. Obaj byli uzbrojeni w karabiny ekspliterowe, a trójka oczu każdego z nich uważnie śledziła Hana i Admirała. Han wyciągnął z kieszeni kurtki synplastyczne banknoty, odliczył opłatę i wręczył ją do odnóża insektoida, który wziął je z niespodziewaną gracją.

– To wszystko, opłata wystarczy na cały znormalizowany rok. Jeśli potrzebujesz dodatkowych informacji o tej planecie, zapraszam do Biura Przylotów. – dosłownie wyświergotał urzędnik. O ile ojczysta mowa Raklikonów opierała się na świstach, kliknięciach i melodyjnym świergocie, o tyle galaktyczny nie był zrytmizowany, co sprawiało im czasem niemałą trudność w wysłowieniu się. Urzędnik odszedł wraz z ochroniarzami, a Han z Admirałem udali się do najbliższej knajpy, aby zasięgnąć języka w kilku sprawach.

Koniec

Komentarze

A ile tych rozdziałów będzie, jeśli wolno spytać?

Ten wstawiłem na próbę, żeby zobaczyć jakie będą opinie. Nie mam pojęcia, na ilu rozdziałach się skończy, mam co prawda pewien plan jak poprowadzić fabułę i wykreowane uniwersum, ale długości teraz nie ocenię. W poprzednie wakacje i potem kawałek jesieni, przy ograniczonym czasie napisałem 169 stron (42 rozdziały + epilog), tylko to było moje pierwsze podejście do pisania dla jakiegokolwiek kręgu odbiorców i nie jestem do końca zadowolony z tego jak mi się to udało. Teraz daję sobie więcej czasu, żeby się nie spieszyć.

169 stron. Sporo. Na początek chyba lepiej spróbować napisać tekst na 10 stron w tak sposób, żeby pokazać bohatera skonfrontowanego z problemem, przy jednoczesnym zachowaniu trójdzielnej kompozycji. Szybciej napiszesz, więcej osób przeczyta, łatwiej będzie skorygować błędy w kolejnym opowiadaniu.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka