
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
"Ukryci w cieniu"
Mężczyzna patrzył martwym wzrokiem gdzieś w pustą przestrzeń na suficie. Z klatki piersiowej wystawały mu dwa sztylety o czarnych rękojeściach. Krew już dawno zdążyła wyschnąć wsiąkając w szczeliny między deskami. Nad ciałem stał mężczyzna patrząc badawczo po całym pomieszczeniu. Zdawać by się mogło, że nie przeszkadzał mu panujący hałas, wyglądał na kompletnie odciętego od rzeczywistości.
– Mhm. Ciekawe.
Mężczyzna krzątający się po pokoju zatrzymał się i spojrzał na niego.
– Coś znalazłeś Doug?
– Dlaczego dwa sztylety? Przecież jeden wystarczy. Sam zobacz, jeden trafił idealnie w serce, skąd więc ten drugi?
– Może zabójca nie trafił za pierwszym razem?
– Skoro trafił w serce to jakim cudem chybił pierwszy rzut?
Zapadła względna cisza, mężczyźni patrzyli to na siebie, to na denata.
– Kim tak właściwie jest ofiara?
– To syn miejscowego kowala, niejaki Edward Green. Jego ojciec się wścieknie.
– Tak, zapewne – przerwał mu Doug – Kto go znalazł?
– Karczmarz, wynajął mu wczoraj ten pokój. Przyszedł dzisiaj go wywalić i znalazł go w takim…stanie.
– Rozumiem.
– Powiedziałeś, że zabójca rzucił sztyletem?
– Popatrz na głębokość rany. Jeżeli dźgnąłby go, ostrze zanurzone byłoby o wiele głębiej, zamachowiec chciałby mieć pewność. Taaak, to ma sens.
Kolega po fachu spojrzał na niego z zaciekawieniem.
– Dopiero teraz to zauważyłem. Drugi sztylet jest tylko ozdobą, mam na myśli ten co nie trafił w serce. Ale przecież to tylko syn kowala, skąd takie wyrafinowane morderstwo.
– Sprawdzę na dole co wie właściciel.
– Niewiele, to karczmarz, Marv. Nikt tu nic nie słyszał, nikt tu nic nie widział, a nawet jeżeli, to pewnie i tak niewiele pamięta. Można tu wejść i…
Doug urwał nagle.
– Klucz był w zamku.
– Słucham?
– Drzwi były zamknięte od wewnątrz.
– Czyli zabójca musiał dostać się inną drogą…
– I?
– To wszystko.
– Po co zamknął drzwi na klucz? Rabunek? Ktoś nocujący w karczmie nie ma ze sobą kosztowności. Jeżeli ma, to zapewne potrafi je obronić, a nie ginie ze sztyletem w sercu.
Doug zbliżył się do okna, uchylił je i wyjrzał na zewnątrz. Zmrużył oczy uderzony promieniami słońca, był piękny dzień. Ludzie spacerowali ulicami miasta nieświadomi tego co zdarzyło się tuż obok nich. Vecres skrywało więcej tajemnic niż można sobie wyobrazić. Mimo wszystko było to piękne miasto na granicy dwóch państw. Codziennie przez główną ulicę przewijały się karawany z kupców, podróżnych i poszukiwaczy przygód. Nikt z nich jednak nie wiedział, że opuszczając to miasto jak najszybciej się da, podejmuje najlepszą decyzję w życiu. Mężczyzna rozglądał się dookoła, chwycił się nagle ramy okna, podciągnął do góry przytrzymując się obiema rękami. Stęknął lekko i po krawędzi zaczął przesuwać się wzdłuż ściany. Zatrzymał się przy kolejnym oknie, pchnął je kolanem, ustąpiło bez oporu.
– Ha – rzucił do siebie wchodząc do środka.
Pokój był pusty, nie licząc zakurzonych mebli. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało na to, żeby ktoś tu był przez dłuższy czas. Doug zbliżył się do drzwi. Klamka błyszczała.
– Czyli ktoś tu był.
Mężczyzna otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz.
– Marv!
Towarzysz wychylił głowę z sąsiedniego pomieszczenia.
– Dowiedz się kto wynajął ten pokój.
***
Karczmarz patrzył na dwóch mężczyzn ciężkim wzrokiem. Doug nawet nie próbował wyobrazić sobie jak wiele wysiłku kosztuje grubego gościa przed nimi sięganie pamięcią w czasy tak odległe jak dzień poprzedni.
– Pokój obok trupa tak?
Marv potwierdził kiwnięciem.
– Niech no pomyślę…ano była taka jedna. Strasznie napalona na ten pokój. Mówił żem jej, że tam szczury pewno się już zalęgły – karczmarz chrząknął – nie żebym miał szczury, to porządna karczma. No, ale wracając, to ta kobieta powiedziała, że to musi być ten pokój. Nie pytałem czemu jak rzuciła mi kilka złotych monet, panie co ja mej żonie za te pieniądze kupię.
Karczmarz spojrzał rozmarzonym wzrokiem na detektywa.
– Jak ta kobieta wyglądała?
– Jaka kobieta?
– Ta, która wynajęła pokój.
– Ah tak, no miała czarny płaszcz, rude włosy takie no dotąd – właściciel sięgnął ręką do ramion – i to spojrzenie, eh człowieku, wielu awanturników widziałem, ale jej oczy były jakieś inne…
– Inne?
– No panie, widział pan kiedy oczy czarne jak noc?
Doug spojrzał na karczmarza wzrokiem pełnym zaniepokojenia o jego stan umysłowy. Każdy kto spotkał Douga wiedział, że ma właśnie takie czarne oczy.
– No nie wiem, może na przykład mężczyzna stojący przed tobą i wypytujący o to co tu się stało?
– Kto? – rzucił krótko właściciel.
Mężczyzna pokręcił głową, uwielbiał tą robotę, ale czasami ludzie po prostu są…inni.
– To wszystko – westchnął i odwrócił się łapiąc za ramię Marva.
– Jakaś rudowłosa kobieta w czarnym płaszczu, o kruczoczarnych oczach, wynajęła pokój zaraz obok naszego denata. Wszystko więc wskazuje na to, że starannie zaplanowała całą akcję. Skąd jednak wiedziała, który pokój wynająć.
– Pan Green zawsze wynajmował ten sam pokój – rzucił im przez ramię karczmarz.
Mężczyźni spojrzeli na siebie. Doug kiwnął głową wskazując pobliski stół, obaj zasiedli przy nim. Detektyw zaczął stukać rytmicznie palcami o blat.
– Dlaczego on? Dlaczego profesjonalny zabójca ścigał syna kowala. Coś nam umyka Marv.
***
Kobieta zaśmiała się odrzucając z twarzy kosmyk rudych włosów.
– W istocie, coś wam umyka Doug.
Mężczyzna siedział na krześle, zakrwawiona twarz nosiła ślady pięści i ciężkich narzędzi, patrzył jednak skupionym wzrokiem przed siebie.
– Co jeszcze wiecie?
Detektyw uśmiechnął się, szybko jednak uśmiech zamienił się w straszny grymas kiedy człowiek bardziej przypominający goryla niż ludzką istotę złapał go za krótkie kasztanowe włosy i wymierzył mu cios w tchawicę. Doug zakaszlał wypluwając krew.
– Twój zwierzak…nie jest bystry…niewiele powiem gdy nie będę…mógł mówić – recytował kaszląc co chwilę.
Kobieta syknęła coś w nieznanym mu języku. Człowiek-goryl cofnął się w cień nie wyglądając na zadowolonego. Doug znowu się uśmiechnął ciężko przełykając ślinę.
– Pachnie jak w ściekach, wnioskuję więc, że jesteśmy pod ziemią. Powietrze jest jednak jakieś inne, więc zapewne nie jesteśmy w Vecres, nie, to coś innego.
Zamilknął na chwilę, przymknął opuchnięte oko.
– Pustynia?
Cios pojawił się znikąd, prosto pod żebra. Mężczyzna stęknął.
– Co było dalej?
– Dalej? Odwiedziliśmy kowala.
*****
– Nie mogę w to uwierzyć, Ed…nie żyje.
– Przykro nam z powodu pańskiej straty – rzucił mechanicznie Doug.
– Co mu się stało? Kto mógł zabić mojego syna?
– Tego próbujemy się dowiedzieć. Jeżeli nie ma pan nic przeciwko, chcielibyśmy zadać panu kilka pytań – wtrącił się Marv.
– N-nie, o-oczywiście, wejdźmy do środka.
Trójka mężczyzn skierowała się do wnętrza kuźni. Pomieszczenie ogarniał półmrok, pachniało żelazem i potem, ogień z paleniska zdawał się być jedynym źródłem światła. Doug oparł się o ścianę patrząc badawczo na kowala.
– Kiedy zauważyłeś, że Ed zniknął? – rozpoczął Marv.
– Nie zauważyłem, mój syn miał w zwyczaju znikać co chwile. Nie należał do sumiennych ludzi, próbowałem przyuczać go do fachu, bo wiecie, z ojca na syna… – twarz kowala posmutniała, zaczął gdzieś błądzić oczami – Edward zawsze sprawiał problemy, wiecie jak to młodzi ludzie się zachowują.
Doug spojrzał na niego pojednawczo.
– Był bystrym chłopakiem, nie wiem co zrobił, ale na pewno nie zasłużył na taką śmierć.
– Od jak dawna wiedział pan, że Edward jest wampirem? – przerwał mu detektyw.
Kowal wyprostował się, spojrzał zaskoczony na Douga.
– S-skąd wiecie?
– Marv jeszcze nie wiedział, aż do teraz. Ja domyśliłem się dopiero jakiś czas temu. Nie odpowiedziałeś mi jednak na pytanie kowalu.
– Od kilku lat, wyjechał wtedy z miasta na jakiś czas i wrócił…inny. Był bardziej nieobecny niż zwykle, sypiał całymi dniami. Pewnego razu sam wyjawił mi co się stało.
– A co się stało?
– Został napadnięty podczas podróży…i skończył jako…wampir, ale nie sądzicie chyba, że to ma coś wspólnego z jego śmiercią?
– To próbujemy rozgryźć. Dziękujemy za poświęcony nam czas, żegnam.
Mężczyźni skierowali się do wyjścia, gdy oddalili się wystarczająco od kuźni Marv pchnął kolegę łokciem.
– Wampir? Skąd wiedziałeś, że Edward jest wampirem?
Doug uśmiechnął się.
– Nie dawały mi spokoju te dwa sztylety. Z zeznań karczmarza wynikało, że na naszą ofiarę polował zawodowiec. Nie potrzebowałby więc dwóch sztyletów. Wychodzi jednak na to, że nasza rudowłosa nie wiedziała o małej tajemnicy Edwarda.
– Więc była pewna, że cios jednym sztyletem wystarczy, ale normalne żelazo nie zabije wampira – kontynuował Marv.
– Ale zaklęte tak, no i srebro. Myślę, że to był czysty przypadek, srebrne sztylety są lżejsze więc takie przy sobie nosiła. Gdy nasza zabójczyni zrozumiała z kim ma do czynienia, poprawiła ciosem w serce.
– Nie odpowiada to jednak na pytanie, dlaczego ktoś chciał jego śmierci? Może łowcy przygód postanowili pozbyć się jeszcze jednego potwora z tego świata? Karczmarz przecież mówił, że jego lokal odwiedzają sami awanturnicy.
– To zbyt proste mój przyjacielu, to coś bardziej wyrafinowanego. Musimy wrócić do gospody odwiedzić naszego grubego znajomego.
***
– Mówiłeś, że Edward był stałym bywalcem tak? – rzucił Doug bawiąc się złotą monetą.
– Stałym może nie, ale widywałem go raz…czy dwa – karczmarz śledził wzrokiem ruch pieniążka.
– Z kim najczęściej tu przebywał?
– Z kim?
– Nie pije się przecież samemu w gospodzie, nawet bezdomni mają towarzyszy niedoli – wtrącił Marv.
– Z takimi dwoma, dziwne typy. Wiecie, takie które najpierw biją później pytają, a później znowu dają w mordę.
– Gdzie ich znajdziemy?
– Nie wiem, nie nocują tutaj, przychodzą tylko wieczorami i siadają ooo tam – gospodarz wskazał palcem róg sali.
– Przynieś dzbaniec piwa karczmarzu, trochę tu posiedzimy.
***
Słońce zaszło kilka godzin temu, gospoda wypełniła się biesiadnikami. Powietrze aż gęste było od zapachu alkoholu, tytoniu i ludzi, którzy przekrzykiwali się jeden przez drugiego. Kilka osób chwiejnym krokiem przemieszczało się po sali co jakiś czas podpierając się o stoliki. Jedną z tych osób był Doug. Baletowym krokiem zbliżył się do lady, sapnął ciężko i popatrzył czerwonymi oczami na karczmarza.
– J-jeszszcze jeden!
Gospodarz od niechcenia podał mu kufel pełen spienionego, złocistego płynu. Detektyw złapał gliniane naczynie, odwrócił sie na pięcie i skierował w stronę stolika przy, którym siedział Marv. Zanim tam jednak dotarł zdążył wylać już połowę piwa.
– Doug.
– Taak?
– Wytłumacz mi…dlaczego jesteś pijany.
– J-ja? P-pijany? Oj Marv, Marv, ty m-mnie pijjanego nie widziałeśś – bełkotał próbując skupić wzrok na zawartości kufla.
– Naszych tajemniczych gości dalej nie ma.
– W-widzę psz-zecież.
Drzwi karczmy otworzyły się, świeże powietrze szybko wdarło się do środka wypełniając chociaż część sali. Próg przekroczyło dwóch mężczyzn, rzeczywiście wyglądali na gości, których nie chce się spotkać w biały dzień na środku drogi. Marv szturchnął towarzysza, Doug zdawał się jednak nie zwracać na nic uwagi, bełkotał tylko coś pod nosem. Marv westchnął ciężko, poczekał aż przybysze zasiądą przy stoliku, po czym wstał i skierował się w ich stronę. Bez pytania przysunął sobie krzesło i usadowił się na nim czym wyraźnie zwrócił uwagę dwóch mężczyzn.
– Chyba coś ci się pokręciło koleś, spływaj stąd.
Marv pochylił się, krzesło zaskrzypiało.
– Nasz wspólny znajomy skierował mnie do was – rzucił najbardziej beznamiętnie jak potrafił.
– Tak? A jaki?
– Ma rude włosy, lubi na siebie mówić…
Marv nie zdążył nic zrobić, stolik poleciał z hukiem na ścianę. Dwójka oprychów zerwała sie na równe nogi i ruszyła w stronę detektywa. Przez salę ze świstem przeleciał kufel, który roztrzaskał sie na głowie jednego z nich. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować Doug stał już obok kompana z ostrzem w ręku. Marv widząc co się stało aż otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
– Posadź swoją rzyć na krzesło albo wyniosą cię w kilku kawałkach – rzucił Doug tonem jakiego nigdy jego kompan nie słyszał.
Mężczyzna posłusznie usiadł na krześle przytrzymując kolegę.
– A teraz panowie opowiecie mi wszystko o Edwardzie Greenie i rudowłosej kobiecie.
– Mary.
Doug spojrzał badawczo w stronę oprychów.
– Mówią na nią Mary – dokończył jeden z nich ocierając krew spływającą po skroni.
– Nie jesteśmy z nią, jesteśmy z Edem, mamy go ochraniać.
– Niestety, Edward Green nie żyje, został wczoraj zabity.
Mężczyźni popatrzyli na siebie, w ich oczach malowało się przerażenie.
– Zacznijcie od początku, kim jest Mary i dlaczego musieliście ochraniać Edwarda? – wtrącił ciągle roztrzęsiony Marv.
– Edward poprosił nas o pomoc, powiedział, że musi się ukryć przez kilka dni aż wszystko ucichnie. Powiedział, że chcą od niego coś, czego nie może zdobyć i zabiją go jeżeli tego nie zrobi.
– I zgodziliście się na to bez pytania?
– Edward jest…był naszym przyjacielem, a bitka to nie pierwszyzna dla nas.
– Kim jest Mary? – spytał Doug kiwając się na krześle.
– Nie wiemy, Ed powiedział tylko, że nie może nikomu ufać, bo ona ma swoich ludzi wszędzie. No i jak ty – oprych spojrzał na Marva – przysiadłeś się i wspomniałeś o niej…
– Wpakowaliście się panowie w niezłe bagno, lepiej nie wychylajcie się przez jakiś czas, przynajmniej do momentu aż nie porozmawiamy sobie z Mary. To będzie wszystko, miłego wieczoru – rzucił detektyw po czym wstał i skierował się do wyjścia – chodź Marv, na dzisiaj starczy.
*****
Doug siedział dalej na krześle, tym razem jednak wzrok miał bardziej nieobecny. Złamana noga, kilka pękniętych żeber, rozcięty łuk brwiowy, podbite oko, wyglądał jak po spotkaniu z trollem i tak też było. Oddychał ciężko, próbował złapać jak najwięcej powietrza, ale przebite płuco nie pomagało w tym. Zakaszlał ciężko wypluwając krew na podłogę. Zaczął zastanawiać się po co to wszystko mówi, skoro nie mają zamiaru go wypuścić. Kupowanie czasu nie miało sensu, Marv z pewnością nie wiedział gdzie szukać, skoro on sam nie wiedział gdzie by zaczął.
– A więc jestem, chciałeś ze mną rozmawiać – przerwała ciszę rudowłosa kobieta.
Doug nie miał siły mówić, każde słowo to jak kolejny cios, próbował odlecieć myślami gdzieś daleko, poza kraty tego cholernego lochu. Na próżno, wiadro lodowatej wody szybko wybudza z letargu. Rozległo się pukanie, człowiek-goryl zbliżył się do drzwi, pukanie nie ustawało, trzy uderzenia, cisza, trzy uderzenia, cisza. Osiłek i Mary wymienili spojrzenia, nie okazywali przerażenia ani zdziwienia, po prostu patrzyli w swoją stronę. Nagle pukanie ustało, słychać było krople wody uderzające o kamienną podłogę, wtedy stało się. Drzwi otworzyły się z hukiem, znajdujące się pochodnie przy drzwiach zgasły od powiewu, Doug uniósł głowę chcąc zobaczyć co się dzieje, ale jedno sprawne oko nie ułatwiało obserwacji. Nie wiedział kto wszedł, ilu ich było, ani co się stało. Poczuł uścisk dłoni na szczęce, ktoś patrzył mu prosto w oczy.
– Kim jesteś? – rzucił tajemniczy nieznajomy.
Doug nie odpowiedział, był zbyt wycieńczony. Poczuł jak ktoś rozcina więzy na rękach i nogach.
– Możesz chodzić?
Detektyw zaprzeczył.
– Złamana noga, psiakrew.
Nieznajomy złapał go w pasie i przerzucił przez ramię.
– Masz szczęście, że jesteś jedyną żywą osobą, kiepsko mi idzie wybieranie kogo zostawić.
Mężczyzna ruszył ciemnym korytarzem lochu, poruszał się prawie bezszelestnie. Doug próbował pozostać przytomnym, jednak widział tylko przebłyski. Oślepiające światło uderzyło go niespodziewanie, zamknął sprawne oko, gdy je otworzył siedział na ziemi oparty o jakąś ścianę, dookoła poustawiane były snopki siana – stodoła – pomyślał. Dopiero teraz zaczął słyszeć dochodzące odgłosy walki, próbował podczołgać się do drzwi żeby zobaczyć co się dzieje. Oddychając ciężko i stękając co chwile w końcu udało się, oparł się o wielkie drewniane wrota i spojrzał na zewnątrz. Nie widział za wiele, tuzin mężczyzn krążyło po placu pośrodku, którego stał mężczyzna w brązowym, połatanym płaszczu, na głowę miał naciągnięty kaptur, a twarz zasłoniętą chustą. W jednej ręce trzymał miecz, w drugiej sztylet, nie poruszał się, tańczył jak piasek na pustyni. Doskok, ciecie, odskok. Strażnicy nie zbliżali się, próbowali zacieśnić szyk, ale kończyło się to tylko kolejnym atakiem ze strony nieznajomego. Nagle ruszył, wystrzelił do przodu jak strzała wypuszczona z łuku, ciął z ramienia, zakręcił się, unik, cięcie przez pierś, parowanie, kolejne cięcie, sztylet nagle poszybował przez plac kończąc lot w piersi jednego ze strażników. Nim ciało zdążyło upaść, napastnik już był przy nim wyszarpując ostrze, uchylił się o włos przed atakiem w ramię, krzyknął coś w dziwnym języku, dwójka strażników poszybowała do tyłu odepchnięta jakąś tajemniczą mocą. Została ich już tylko garstka, nagle po placu rozległ się dźwięk rogu – niedobrze – pomyślał Doug. Strażnicy zatrzymali się, detektyw widział jak jego wybawiciel oddycha ciężko, trzymał miecz za plecami, rękę ze sztyletem zawiesił przed czołem. Na dziedzińcu pojawiła się rudowłosa kobieta, zaczęła klaskać.
– Brawo…
Urwała nagle, z jej piersi wystawała strzała, po chwili kolejna przeszyła powietrze trafiając tuż obok. Doug nie wiedział skąd padł strzał, nieznajomy dalej stał na dziedzińcu wpatrując się w upadające ciało kobiety. Nagle detektyw poczuł zimno ostrza na szyi, odwrócił głowę i zobaczył podobnie ubraną postać tuż przed sobą, nawet nie wiedział skąd się pojawiła, przyłożyła palec do ust. Skinął głową, siedzieli tak w ciszy obserwując sytuację na zewnątrz. Głowa Douga pulsowała od natłoku myśli, przestał rozumieć cokolwiek.
– Nie jestem z nimi – szepnęła nagle ściągając chustę.
Mężczyzna zobaczył twarz kobiety, patrzyła na niego zielonymi oczami, czuł, że potrafią one wyłapać każdy szczegół.
– N-nie…rozumiem – wydusił z siebie ostatkiem sił, stracił przytomność.
***
Zbudził go zimny podmuch wiatru, odruchowo sięgnął po cokolwiek do okrycia się, wymacał jednak powietrze.
– Przykro mi, nie jest to ciepłe łóżko.
Doug otworzył oczy, dopiero teraz poczuł, że leży na czymś przypominającym kamienie. Kobieta siedziała naprzeciwko niego grzebiąc patykiem w niewielkim ognisku. Próbował sie podnieść, poczuł jednak przeszywający ból w klatce piersiowej.
– Leż – rzuciła krótko kierując spojrzenie w jego stronę – wiem, że masz wiele pytań, ale na większość pewnie nie znam odpowiedzi, również mi przykro z tego powodu. Wyruszamy o świcie, wiem, że nie czujesz się na siłach, ale spróbuj się przespać, uwierz mi, poczujesz się lepiej.
Doug zamknął oczy, próbował oderwać myśli od tego wszystkiego, nie pamiętał nawet kiedy zasnął, pamiętał tylko ciche nucenie kobiety przy ognisku.
***
Poczuł delikatny uścisk na ramieniu, zerwał się nagle na równe nogi, rozejrzał się dookoła przerażonym wzrokiem, zobaczył przed sobą kobietę w czarnym płaszczu.
– Widzę, że czujesz się lepiej.
– C-co się stało? – spytał Doug ciągle będąc lekko oszołomionym.
– Słońce już wstało, czas ruszać.
– Nie o to pytałem, co to byli za ludzie? Co to za miejsce? Kim ty jesteś? – pytania wypływały z jego ust niczym rzeka.
Doug znany był z opanowania, umiejętności obserwacji i składania faktów, tym razem jednak czuł się kompletnie nagi i bezbronny. Nie wiedział co się dzieje, nie wiedział gdzie jest, nie miał żadnego punktu odniesienia, a teraz na dodatek musiał podążać za jakąś kobietą. Pokręcił głową i westchnął.
– Mówią na mnie Nex.
– Doug.
– Resztę opowiem po drodze, szkoda dnia na stanie w miejscu.
Kobieta polała ognisko wodą i ruszyła przed siebie, zatrzymała się jednak po kilku krokach.
– Idziesz?
Doug stał na krawędzi skarpy, patrzył przed siebie, widział zamek z budynkami o czerwonych dachach, otoczony był fosą przez, którą prowadził most wygięty w łuk. Pola przed warownią były zielone, zalane kolorowymi kwiatami, dość niespotykane w takich miejscach. Detektyw próbował zapamiętać jak najwięcej szczegółów, po chwili odwrócił się i spojrzał na towarzyszkę. Ruszył w jej stronę i razem udali się gdzieś w głąb pustyni.
***
– Więc trwa wojna tak?
– Zawsze jest jakaś wojna, zawsze ktoś z kimś o coś walczy – przerwała mu Nex.
– Ale ta konkretna? Co wiesz od Edwardzie Greenie, o ludziach w brązowych płaszczach.
Kobieta westchnęła.
– Kilkanaście lat temu pewna organizacja znalazła bardzo…ciekawy artefakt. Dziwi mnie, że o tym nie słyszałeś, wszystkie gildie złodziei, praktycznie wszystkie gildie w ogóle zapragnęły go mieć.
– Co to za artefakt? Jaka organizacja?
– Kielich, który pozwala odmieniać rzeczy lub zamieniać je.
– W złoto? – wtrącił Doug.
– W martwych ludzi lub w żywych.
Detektyw przystanął na chwilę.
– Kielich z Kelros?
– A więc słyszałeś o nim.
– Tylko plotki.
– Cóż, jak się okazuje nie są to tylko plotki. Wampiry były tymi, które znalazły kielich. Pozwalał im on wrócić do normalności, do bycia ponownie…ludźmi.
– Nie rozumiem dlaczego wszystkie gildie o niego walczą, po co komuś kielich, który zwraca komuś normalność.
– Każdy medal ma dwie strony Doug, artefakt potrafi też zamienić każdą substancję w truciznę i to właśnie czyni go takim cennym.
– Więc wszystko rozgrywa się o wpływy?
– A czyż nie zawsze wszystko rozgrywa się o władzę i wpływy?
– Kim są ludzie w brązowych płaszczach?
– To Łowcy, polują na…potwory lub na cokolwiek im się nie spodoba, miałeś dużo szczęścia tam w zamku, gdyby nas znaleźli…
Doug przełknął ślinę na samą myśl, że mogło być jeszcze gorzej niż w lochach.
– Co to w ogóle za miejsce? – kolejne pytania wypływały z jego ust.
– Czerwona Forteca, siedziba jednej z najpotężniejszych gildii w Górnym Ceris.
– Czy brązowe płaszcze nie rozpoczęły wojny wchodząc od tak na teren innej organizacji?
– Wojna trwa od kilkuset lat, poza tym nikt nie chce wchodzić w drogę Łowcom, to oni ustalają balans między wszystkimi stronami.
– Balans?
– Nie pozwalają, żeby żadna ze stron osiągnęła przewagę, dopóki wampiry używają kielicha do nawracania swoich, nie czują potrzeby odbierania im go.
– Skąd w całym tym zamieszaniu pojawiłaś się ty? Skąd wiedziałaś gdzie jestem?
– Nie przyszłam po ciebie – Nex uśmiechnęła się sucho – szukałam mojego brata, niestety…
– Przykro mi.
Nex uśmiechnęła się ponownie, tym razem cieplej.
– Takie jest życie, trzeba iść dalej.
Doświadczenie podpowiadało Doughowi, że jego towarzyszka nie mówi mu wszystkiego, postanowił jednak nie pytać o więcej szczegółów, przynajmniej do czasu aż wszystkiego sobie nie poukłada. Słońce prażyło niesamowicie, podróż przez kamienną pustynię nie należy do najłatwiejszych.
*****
Doug zatrzymał się nagle i przewrócił, oddech miał bardzo płytki, patrzył przerażony w niebo, które teraz przysłoniła mu twarz Nex. Spoglądała na niego przez zmrużone oczy.
– Nie wyglądasz dobrze.
Detektywowi przypomniała się rozmowa z karczmarzem, uśmiechnął się do siebie na samą myśl – ludzie są głupi – powiedział do siebie chwytając wyciągniętą rękę.
Uklęknął próbując złapać oddech, zobaczył dłoń z bukłakiem, sięgnął po niego i pociągnął kilka solidnych łyków.
– Nie wypij wszystkiego, następne źródło daleko przed nami.
– Skąd ty to wszystko wiesz? – rzucił między kolejnymi łykami.
Nex uśmiechnęła się tylko.
– Chodź, musimy znaleźć schronienie, niedługo zajdzie słońce.
– Schronienie? Schronienie przed czym – szepnął do siebie mężczyzna wstając na równe nogi.
– Przed zimnem.
Doug nic już nie mówił, zmarszczył tylko brwi.
– Tam – dodała po chwili wskazując coś na horyzoncie.
Kilkaset kroków od nich znajdowała się półka skalna, która rzucała niemały cień, prawdopodobnie jedyny w tej nieprzyjaznej okolicy. Nie było to najlepsze miejsce jakie można sobie wymarzyć, ale przynajmniej nie wiało z czterech stron. Dwójka wędrowców usiadła przy kamiennej ścianie, oboje zwrócili wzrok w stronę zachodzącego słońca, przyjemne pomarańczowe światło napełniało serce dziwnym optymizmem, Doug zamknął oczy, poczuł głowę Nex na swoim ramieniu. Nie ruszył się już mimo, że było mu strasznie niewygodnie, nie sądził, że jego wybawicielka kiedykolwiek się męczy, przynajmniej nie tak nagle. Mężczyzna objął ją ramieniem, zamknął oczy i spróbował przespać się chociaż kilka godzin, wiedział że jutro czeka ich kolejna ciężka przeprawa.
***
Detektyw patrzył na Nex z zaciekawieniem, po raz pierwszy widział ją bez kaptura i maski. Spała teraz tuż przed nim skąpana w promieniach wschodzącego słońca. Miała długie kręcone blond włosy i bardzo bladą cerę, jeżeli by się przyjrzeć można było dostrzec niebieskie żyły na jej twarzy. Otworzyła oczy i spojrzała na Dougha z uśmiechem.
– Czas ruszać – powiedziała podnosząc się z ziemi – już niedaleko.
Mężczyzna przypomniał sobie, że na mapie Górnego Ceris nie ma zbyt wielu pustyń, starał się ukryć swoje zawstydzenie z powodu, że wcześniej nie potrafił skojarzyć gdzie się znajduje. Teraz wszystko wydawało mu się oczywiste, byli kilka godzin drogi od Vecres nie wiedział jednak czemu nie napawało go optymizmem.
***
– Będę musiał odnaleźć Marva.
– Jestem pewna, że twojemu przyjacielowi nic nie jest – dodała Nex.
Doug wymienił z nią spojrzenie.
– Tak właściwie to jak dałeś się złapać.
– Byłem w karczmie podążając za tropem, gdy ją opuściłem miałem…opuszczoną gardę więc łatwo było mnie zaskoczyć. Szczerze mówiąc niewiele z tego pamiętam, szedłem główną ulicą, skręciłem w stronę mojego domu i nagle wszystko zrobiło się czarne. Obudziłem się w lochu w Czerwonej Fortecy, to będzie prawie dwa tygodnie temu.
– Więc jesteś detektywem? To dość…nietypowa praca.
– W Vecres zostaje się strażnikiem, bandytą lub miejscowym rzemieślnikiem. Perspektywa bycia kimś innym wydawała się zawczasu dobrym pomysłem.
– Musisz być w tym dobry.
– Niekoniecznie, pomyliłem się już kilka razy, nie jestem w stanie przewidzieć co siedziało w głowie osoby, która popełniała zbrodnię, mogę się tylko domyślać. A ty? Kim jesteś? Skąd pochodzisz?
Nex uśmiechnęła się kącikiem ust.
– Z daleka, przebyłam długą drogę w poszukiwaniu mojego brata, niestety na próżno.
Zamilkła, od tego momentu podróżowali w ciszy, Doug nie naciskał dalej. W oddali zaczęły zarysowywać się mury Vecres, dopiero teraz detektyw odetchnął z ulgą.
***
Miasto nie zmieniło się od ostatniego pobytu, przez brudne ulice gęsto przewijały się karawany, pachniało brudem i końskimi odchodami. Mimo wszystko Doug wyglądał na zadowolonego.
– Może Marv będzie w tawernie "Pod Wściekłym Psem", chodźmy – powiedział nagle.
Poczuł jednak uścisk dłoni na ramieniu, odwrócił się z zaciekawieniem.
– Myślę, że tutaj nasze drogi sie rozchodzą – powiedziała Nex.
– Gdzie się teraz udasz?
– Jeszcze nie wiem, odwiedzę znajomego w mieście, a później pójdę gdzieś przed siebie. Chcę opuścić to miejsce, może wrócę do…domu.
– Rozumiem. Jeżeli będziesz mnie potrzebować, pytaj w garnizonie, ktoś powinien wskazać ci drogę.
Doug przytulił ją ciepło, patrzył jeszcze jak odchodzi i znika za zakrętem. Wrócił jednak ze strefy marzeń – do tawerny – pomyślał i skierował się w jej stronę.
***
Tawerna "Pod Wściekłym Psem" różniła się od innych, była większa, nie przebywało w niej stado zachlanych mord i nie pachniało oborą. Doug wziął głęboki oddech wciągając zapach palącego się w kominku drewna ze świerku. Sala była prawie wypełniona po brzegi, ludzie rozmawiali – w przeciwieństwie do innych lokali znanych z przekrzykującej się hołoty – śmiali się, wydawać by się mogło, że to miejsce kompletnie nie pasuje do Vecres – miasta, w którym czasami można zastanawiać się skąd świat przestępczy bierze taką ilość ludzi do popełniania coraz częstszych zbrodni – w rogu sali usadowiony był muzyk grający na jakimś dziwnym instrumencie. Tawerna wyglądała na ostatnią kolebkę cywilizacji w tym zapomnianym przez boga miejscu, nic bardziej mylnego. "Wściekły Pies" nosił swoją nazwę nie bez powodu, był to lokal w którym przesiadywały najgorsze odmęty społeczeństwa, przywódca gildii złodziei, przemytnicy i ludzie, którzy potrafią załatwić praktycznie wszystko, często Doug który teraz przechadzał się między stolikami nie umiał nazwać rzeczy, którymi parają się tutaj zgromadzeni. Strażnicy nie interesowali się tym miejscem, oczywiście niektórych denerwował panujący stan rzeczy, ale detektyw uważał, że ludzie w tym miejscu potrafią być bardzo użyteczni, do momentu oczywiście aż kogoś nie zabiją. Zbliżył się teraz do lady, o którą opierał się barman bawiący sie wykałaczką, bacznie obserwował zgromadzonych.
– John.
– Doug.
Mężczyźni wymienili spojrzenia.
– Doszły mnie słuchy, że zaginąłeś jakiś czas temu.
Doug uśmiechnął się tylko próbując ukryć nieustępujący ból w piersi.
– Wiesz jak to jest, człowiek wyjdzie na spacer i budzi się w dziwnych miejscach.
Barman spojrzał na niego ze zrozumieniem.
– Widziałeś może Marva?
– Bywa tu co jakiś czas, coraz częściej dwóch tygodni. Pyta o ciebie, słyszałem że wiele mord zostało w związku z tym obitych.
– Nie wiesz gdzie go znajdę?
– Sprawdź na górze, chyba dzisiaj też przyszedł.
Doug odwrócił się i spojrzał na balkon, szybko przeleciał spojrzeniem tam obecnych i zatrzymał się na mężczyźnie o długich czarnych włosach wpatrującego się w kufel. Nie czekając dłużej skierował się w jego stronę.
– Doug!
Mężczyzna zerwał się na równe nogi, oboje wymienili przyjacielski uścisk i zasiedli przy stole.
– Też się cieszę, że cię widzę.
– Co się z tobą działo? Nie pojawiłeś się w garnizonie więc pomyślałem, że coś musi być nie tak. Nie wiedziałem gdzie cię szukać, więc wypytywałem…
– Tak słyszałem, John mi streścił – przerwał mu detektyw.
– Więc?
– Od początku mówiłem ci, że cała ta sprawa z tym wampirem śmierdzi. Teraz wszystko mi się poukładało w piękną całość.
Doug pociągnął solidy łyk z kufla.
– Okazuje się, że nasza ofiara była zamieszana w całkiem niezłą intrygę. Rudowłosa kobieta wiedziała dokładnie kim był Edward Green, ten drugi sztylet miał nas zbić z tropu i udało się. Z tego co wiem Ed używając swojej "przynależności" do świata wampirów miał od nich coś wykraść pod groźbą zostania zabitym. Plan nie wypalił i ostatecznie nasz wampir skończył ze srebrem w sercu. O złapanie zabójcy nie musimy się martwić, skończył z dwiema – jak nie więcej – strzałami w piersi, nie ja byłem strzelcem, nie patrz się tak na mnie.
– Skąd wiesz, że plan nie wypalił? – wtrącił Marv.
Detektyw opróżnił kufel z zawartości, otarł twarz ramieniem i spojrzał błogo gdzieś w pustą przestrzeń.
– Tego mi brakowało – rzucił do siebie – Skąd wiem? Z tym wiąże się moje zniknięcie. Nie podążałem za tropem, trop podążał za mną. Musieli dorwać mnie w drodze do domu, zbudziłem sie w lochach w Czerwonej Fortecy.
Marv otworzył szeroko oczy.
– Wiem, że plan nie wypalił, bo rudowłosa piękność wypytywała mnie o wszystko co wiem, ergo chciała sie dowiedzieć czy przypadkiem nie znalazłem tego czego szukali.
– Więc Edward zdobył to czego szukali.
– Tak, ale ukrył to gdzieś i Mary myślała, że znaleźliśmy to podczas śledztwa. Niestety, na moje nieszczęście nie potrafiłem jej przemówić do rozsądku.
Doug pomasował się po piersi.
– Wszystko w porządku?
– Tak, to tylko pęknięte żebra, nic mi nie będzie.
– Przepraszam, że przerywam szefie, ale mamy kolejną sprawę – wtrącił nagle mężczyzna, który pojawił się dosłownie z nikąd.
Dwójka siedzących przy stole detektywów nie wyglądała na zaskoczonych, zdążyli przyzwyczaić się do umiejętności skradania się sierżanta Adamsa.
– Prowadź.
***
Dom wyglądał zwyczajnie, z wyjątkiem tego, że obecnie był pełen straży miejskiej, dwójka stojąca przed wejściem opierała sie leniwie o halabardy.
– Kim jest ofiara?
– Ym, nie wiemy szefie, tylko tyle, że to kobieta – powiedział wyrwany z zamyślenia strażnik.
Doug przekroczył próg, rozejrzał się uważnie. Było względnie cicho i pusto, niewiele mebli, skromnie jak na tak duży dom. Zbliżył się do mężczyzny ubranego w ciemnogranatowy kaftan, który pochylał się nad ciałem.
– Wiemy coś więcej?
– Przybyliśmy chwilę przed wami – odpowiedział wstając.
– Więc nie wiemy kim jest ofiara? – detektyw kontynuował wywiad.
Marv spojrzał na ciało. Kobieta leżała w kałuży krwi, miała poszarpane ubranie, wyglądała jakby stoczyła walkę. Twarz jednak miała zakrytą maską, a głowę okrywał kaptur. Doug dopiero teraz dołączył do towarzysza, pochylił się nad ofiarą i zdarł chustę.
– Ja ją znam.
Pogładził kobietę po czole odgarniając kosmyk blond włosów.
– Nex, w co ty się wplątałaś – szepnął.
*****
W tawernie dalej panował tłok, wszystko jednak jakby straciło na sile, było spokojniejsze.
– Skąd ją znałeś?
Detektyw patrzył pustym wzrokiem w blat stołu.
– Uratowała mi życie, pomogła mi wydostać się z Czerwonej Fortecy.
– Była stąd?
– Przyjechała z daleka, szukała swojego brata, przy okazji znalazła mnie. Ostatni raz widziałem ją zaledwie kilka godzin temu, powiedziała, że zanim wyjedzie musi odwiedzić znajomego w mieście.
– Nie powiedziała nic więcej? – kontynuował Marv.
Doug zaprzeczył.
– Co wiemy o tym domu? – dodał po chwili.
– Mieszka tam niejaki Wiktor Lihn, miejscowy złodziejaszek, drzwi wyglądały jak potraktowane porządnym kopniakiem. Ofiara stoczyła walkę, jednak wyglądało na to, że nie spodziewała się ataku.
– Kiedy wędrowaliśmy przez pustynię, wydawało mi się, że wie więcej ode mnie i jest dobrze przygotowana na wszystko…
– Znajdziemy sprawcę Doug.
– Tu nie chodzi o zemstę…po prostu jestem jej to winien.
Sierżant Adams jak zawsze wyłonił się znikąd.
– Szefie, ofiara miała to w ręce.
Strażnik podał Doughowi zwitek papieru, mężczyzna spojrzał na jedyne słowo, które było napisane w pośpiechu, nieco koślawo – "Przepraszam"
– Myślisz, że to do ciebie? – wtrącił Marv spoglądając przez ramię.
Doug błądził oczami po tawernie, po chwili wstał i skierował się w stronę lady.
– Co wiesz o Wiktorze Lihnie?
– Zwykły złodziejaszek, powinieneś pogadać z Lo'hrenem, był pod jego skrzydłami – odpowiedział barman wskazując wzrokiem na mężczyznę siedzącego przy kominku.
Detektyw zbliżył się do niego, podsunął sobie krzesło i usiadł.
– Wiktor Lihn, co o nim wiesz?
Mężczyzna przestał popijać trunek z kufla i odwrócił wzrok.
– Ah, detektyw Doug, jak miło pana widzieć w tych ciężkich czasach – rzucił z uśmieszkiem na twarzy.
Przesłuchiwanie przywódcy gildii złodziei nie należało do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych, ktoś jednak musiał to zrobić.
– Tym razem przyszedłem służbowo, szukam Lihna, może mieć coś wspólnego ze sprawą, którą prowadzę.
– Lihn, Lihn, Lihn – powtarzał mężczyzna – nie przypominam sobie, może jakieś szczegóły?
– Przestań pieprzyć Lo'hren, nie mam czasu na twoje gierki.
– Ależ detektywie, ja się wcale nie bawię. Wiktor Lihn o ile mnie moja pamięć nie zawodzi nie żyje od dobrych kilku lat, nich mu ziemia lekką będzie. Nie rozumiem skąd pańskie zainteresowanie tym dzieciakiem.
– Ofiara została znaleziona w jego domu – Doug wiedział, że nie musi ukrywać szczegółów śledztwa przed przywódcą gildii złodziei, prędzej czy później i tak znałby je wszystkie.
– Ciekawe.
– Wiesz coś o tym?
– To i tamto, wielka szkoda tej zielonookiej…
Doug milczał.
– …była jedną z najlepszych jakie znałem – kontynuował Lo'hren.
– Najlepszych?
– Złodziei – dokończył.
Detektyw zastygł, skierował wzrok w stronę Marva i skinął nieznacznie w stronę wyjścia.
– To będzie wszystko.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział sucho mężczyzna.
Doug wstał i wyszedł, po raz kolejny nie wiedział jaki jest następny krok, cała ta sprawa coraz bardziej przestawała mu się podobać. Na zewnątrz w ciągu kilku chwil słoneczny dzień zamienił się w ulewę, detektyw narzucił kaptur na głowę i razem z Marvem udali się ponownie na miejsce zbrodni.
***
Pokój był pusty, na ziemi nie było już zwłok, pozostała tylko plama krwi. Doug rozglądał się dookoła szukając czegoś bliżej nieokreślonego.
– Czemu tutaj wróciliśmy? – jego towarzysz przerwał ciszę.
– Wskazówki.
– Wskazówki…?
– Wskazówki gdzie ukrył artefakt.
– Skąd wiesz, że jest w tym pokoju?
– Nie wiem, ale możliwe, że zostawił jakiś ślad, musimy go tylko znaleźć – kontynuował Doug zaglądając pod łóżko.
– Nic nie rozumiem, jaki artefakt, jaki ślad i komu miałby zostawić wiadomość?
Detektyw wyczołgał się nagle spod łóżka trzymając w ręce zwitek papieru.
– Znalazłem – powiedział po chwili otrzepując się z kurzu.
Spojrzeli na wiadomość – "Nex, jeżeli to czytasz to zapewne nie żyję. Udało mi się, zdobyłem to, porozmawiaj z Wiktorem, on będzie wiedział".
– Sprytne – wtrącił Doug chowając papier do kieszeni.
– Przecież Wiktor nie żyje od dwóch lat.
– Idź po Adamsa i jego ludzi, spotkajmy się na cmentarzu. Aha, weźcie łopaty.
***
Nim wszyscy dotarli na miejsce zapadła noc. Marv widział w oddali swojego przyjaciela z pochodnią w dłoni.
– Gdzie teraz? – rzucił pocierając ręce od zimna.
– Dobrze, że jesteście. Mam nadzieję, że macie siłę, bo będzie trochę kopania. Musimy znaleźć grób Wiktora Lihna.
– Sądzisz, że Edward zakopał tam kielich? – spytał zaciekawiony Marv.
– Dowiemy się na miejscu, za mną.
Podróż nie trwała długo, nagrobek znajdował się pod jedynym drzewem na cmentarzu. Sierżant Adams rozejrzał się niespokojnie podwijając rękawy.
– Szefie, jest pan pewien? Mam na myśli wie pan…rozkopywanie grobów po nocach?
– Zaufaj mi – rzucił krótko Doug przysiadając na kamieniu.
Nie musiał czekać długo, z ciemności wyłoniło się kilka postaci, po chwili z naprzeciwka przybyły kolejne. Adams niespokojnie rozejrzał się dookoła, mocniej zacisnął ręce na łopacie. Detektyw wypatrzył w mroku, że część z nich nosi brązowe płaszcze, przestał przesypywać piasek między rękami i powstał.
– Witam wszystkich zgromadzonych – rozpoczął czując, że zaraz rozpocznie się jatka – zanim zaczniemy się wszyscy mordować, chciałbym podziękować wszystkim za tak liczne przybycie. Nie sądziłem, że będzie was aż tylu, ale cóż, nagroda jest niemała.
– Doug, co tu się wyprawia? – przerwał mu Marv.
– Spokojnie mój, przyjacielu – rzucił z uśmiechem – Zastanawiacie się pewnie o co tu wszystko chodzi, śpieszę więc z wyjaśnieniami zanim pan skryty w mroku strzeli do mnie z tej kuszy. Od samego początku to dochodzenie śmierdziało, fakty przeczyły same sobie, ludzie znikali, ginęli, dostawali w gębę – urwał na chwilę masując się po klatce piersiowej – Istny koszmar dla detektywa i dla służb porządkowych, jednak w końcu elementy układanki zaczęły pasować. Nie dawało mi spokoju skąd wszyscy ciągle deptają mi po piętach oraz dlaczego to robią. Dotarło do mnie, że ktoś nie jest ze mną do końca szczery i działa na dwa fronty – Doug urwał ponownie spoglądając w stronę swojego towarzysza – Nie byłem pewien aż do chwili przed przybyciem tego zacnego towarzystwa. Wydałeś się w jeden sposób Marv – detektyw zwrócił się w stronę swojego kompana – nigdy nie wspomniałem o żadnym kielichu, skąd więc mogłeś wiedzieć czego się spodziewać kiedy rozkopiemy grób. Gdyby nie to, mógłby to być nawet sierżant Adams, który także skrywa swoją słodką tajemnicę. Oczywiście artefaktu tutaj nie ma, sam podłożyłem karteczkę na miejscu zbrodni. Sierżancie Adams! – Doug ponownie odwrócił głowę – Kiedy planowaliście powiedzieć mi, że należycie do Łowców? Takie umiejętności skradania to prawdziwy skarb, marnujecie się w straży. Nie rozumiem tylko po co Łowcy mają mnie na oku, ale sądzę, że i tego niedługo się dowiemy. Nurtuje mnie ciągle jedno pytanie, do której organizacji należała Nex, nie mogła to być gildia złodziei, znam Lo'hrena od małego, wampir z niej żaden.
– Nex nie jest tym kim myślisz – rzucił nagle ktoś z zebranych
Doug zaczął krążyć wzrokiem próbując wyłapać jego źródło. Nagle naprzód wystąpił mężczyzna w brązowym połatanym płaszczu, zbliżył się do detektywa i zdjął kaptur. Doug spojrzał w jego oczy, były dziwne, wyglądały jak wyblakła niebieska farba, miał krótkie czarne włosy i kilka blizn na nieogolonej twarzy.
– Jestem Deith, przydałby nam się ktoś taki jak ty w naszych szeregach.
Doug uśmiechnął się tylko i odwrócił.
– Na kogoś takiego jak ja was nie stać, żegnam – rzucił odchodząc w cień – powodzenia w poszukiwaniu kielicha – dodał znikając w mroku.
***
Powietrze było rześkie, woda na dole rozbijała się o skały, wysoko nad głową tysiące gwiazd wskazywały drogę zagubionym. Na krawędzi klifu siedział samotny mężczyzna, patrzył w niebo rozmarzonym wzrokiem, obserwował horyzont kiedy usłyszał nucenie. Skądś znał tą melodię, rozejrzał się, jednak w panującym mroku nie dostrzegł za wiele, wtedy ktoś wyłonił się z cienia i usiadł koło niego.
– A więc to koniec? – przerwał panująca ciszę.
– Tak, to koniec. Kielich tym razem jest dobrze ukryty, nie będzie sprawiał problemów – odpowiedziała tajemnicza postać.
– A Marv i reszta?
– O to się nie martw, są teraz…spokojni.
Doug odwrócił głowę i spojrzał jej w zielone oczy po czym wrócił do oglądania gwiazd.
– Będę musiał wyjechać, to miasto przywołuje złe wspomnienia.
– Jest pełno miejsc, w które możesz się udać.
– Wiem, tylko że ciebie tam nie będzie.
Kobieta uśmiechnęła się tylko.
– Nex?
– Tak?
– Dlaczego takie imię?
– Bo Śmierć brzmi zbyt…dosadnie.
Doug zmarszczył brwi, poczuł delikatny pocałunek na policzku, jednak kiedy odwrócił głowę, jej już nie było. Spojrzał w dół klifu, woda coraz mocniej uderzała o skały, nadciągała burza.
otoczony był fosą przez, którą prowadził most - przecinek w złym miejscu.
skierował w stronę stolika przy, którym siedział Marv - to samo.
Ogólnie z interpunkcją jesteś na bakier, niektóre zdania są posklejane w jakiś dziwny, wymuszony sposób. Odniosłem wrażenie, że nie masz "lekkiego pióra", gdyż fragmenty tekstu czyta się dosyć opornie.
Tłumaczenie się długą przerwą jest liche i płytkie więc przyjmę krytykę z pokorą. Wiem, że mam - niestety - gigantyczne problemy z interpunkcją, mam w sobie jakąś wielką barierę do opanowania jej na poziomie "to się da czytać". Niemniej, dziękuję za opinię, każda krytyka jest lepsza niż żadna.
To - Twoje opowiadanie - da się czytać, często trafiają się opowiadania dużo gorsze. Po prostu musisz ćwiczyć.
Powodzenia ;)
(...) odpowiedział barman wskazując wzrokiem na mężczyznę siedzącego przy kominku.
Detektyw zbliżył się do niego, podsunął sobie krzesło i usiadł.
Jak z cytatu wynika, detektyw zbliżył się do kominka.
Mężczyzna przestał popijać trunek z kufla i odwrócił wzrok.
- Ah, detektyw Doug, jak miło pana widzieć w tych ciężkich czasach - rzucił z uśmieszkiem na twarzy.
Przesłuchiwanie przywódcy gildii złodziei nie należało do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych, ktoś jednak musiał to zrobić.
Trunek? No, piwo ileś procent procentów zawiera, od biedy ujdzie, niechaj będzie. Ale to odwracanie wzroku... Zastanowiłbym się na miejscu Autora, co naprawdę chciał napisać. Przesłuchanie jest czynnością oficjalną, tu mamy do czynienia z rozmową, nie protokołowaną, możliwą do przeprowadzenia tylko dzięki obecności szefa gildii.
-------------------------
Opowiadanie plasuje się gdzieś w dolnej strefie stanów średnich. Można poczytać bez zgrzytania zębów, ale szału też nie ma. Ot średniak.
Jeśli chodzi o fabułę, to według mnie nie udźwignąłeś zadania. Historie kryminalne mają to do siebie, że cały wywód i śledztwo musi być chociażby względnie logiczne. Tu niestety logika całej intrygi leży i kwiczy. Nie przekonała mnie zupełnie.
Niemniej widać potencjał i myślę, że jak poćwiczysz (sporo), to zaprezentujesz naprawdę niezłe historie.
Pozdrawiam.
Zgadzam się z opiniami wcześniej komentujących. Jeśli będzie ciąg dalszy, z pewnością przeczytam. Mam nadzieję, że zrobisz postępy i poprawisz swój warsztat. O niedostatkach już napisano, ja ograniczę się tylko do kilku uwag:
"Ah, eh" - Ach i ech!
"...przewijały się karawany z kupców, podróżnych i poszukiwaczy przygód." - Karawanę tworzą ludzie i zwierzęta (np. wielbłądy). Ludzie idący i jadący w karawanie, od miasta do miasta, podróżują. Nie ma więc sensu wyodrębniać grupy "podróżnych". Proponuję: ...przewijały się karawany kupców i poszukiwaczy przygód.
"Drzwi otworzyły się z hukiem, znajdujące się pochodnie przy drzwiach zgasły od powiewu." - Źle zbudowane zdanie i jeszcze powtórzenie. Proponuję: Drzwi otworzyły się z hukiem, pochodnie znajdujące się przy wejściu zgasły od powiewu.
"Pozwalał im on wrócić do normalności..." - J.w. Proponuję: Pozwalał on wrócić im do normalności...
"...był to lokal w którym przesiadywały najgorsze odmęty społeczeństwa..." - Odmęty to głęboka i dość wzburzona woda. Chciałeś zapewne powiedzieć, iż ...przesiadywały tam najgorsze męty społeczeństwa.
"...uważał, że ludzie w tym miejscu potrafią być bardzo użyteczni, do momentu oczywiście aż kogoś nie zabiją." - Czy ludzie w tym miejscu wszystkich pozzbawiali życia i przez to byli użyteczni? Czy w momencie gdy kogoś nie zabili, tzn. pozostawili przy życiu, ich użyteczność się kończyła?
"Detektyw opróżnił kufel z zawartości..." - Wystarczy Detektyw opróżnił kufel. Skoro wypił piwo, tym samym kufel przestał mieć zawartość.
"...ciągle deptają mi po piętach..." - Ja napisałabym, że ...ciągle depczą mi po piętach...
Mam także problem ze zrozumieniem pewnej sytuacji. Jak to się dzieje, że bohater po dwóch tygodniach od spotkania z człowiekiem-gorylem, który łamie mu nogę, może, zerwać się na równe nogi, a potem jeszcze wędrować, wędrować, wędrować? Czy przeoczyłam cudowne ozdrowienie?
Pozdrawiam.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Kilka pierwszych linijek, a już trzech mężczyzn, niby nieźle.
Sam początek sztywny jak szpadel. Poza tym rozmowa - też sztywna. Dwa szpadle. Prawdopodobieństwo morderstwa - niewielkie. Dwa szpadle i szpadelek.
"- No panie, widział pan kiedy oczy czarne jak noc?
Doug spojrzał na karczmarza wzrokiem pełnym zaniepokojenia o jego stan umysłowy. Każdy kto spotkał Douga wiedział, że ma właśnie takie czarne oczy.
- No nie wiem, może na przykład mężczyzna stojący przed tobą i wypytujący o to co tu się stało?"
Nie dziwię się, że karczmarz nie załapał, skoro Doug w taki debilny sposób o to zapytał. Bardziej zrozumiałe byłoby: "No nie wiem, na pewno u mężczyzny stojącego przed tobą i wypytującego o to co tu się stało?"
Nie podołałam. Infantylizm tekstu mnie po prostu przytłoczył.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Nierówny tekst. Niektóre partie były niezłe, niektóre po prostu mijałem. Ćwicz, ćwicz i się docieraj, to będzie o czym rozmawiać.
pozdrawiam
I po co to było?