- Opowiadanie: tomek63 - mecz

mecz

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

mecz

– Pozwól mu – spokojny głos ojca brzmiał jak najsłodsza muzyka w uszach podekscytowanego dziesięciolatka obserwującego z napięciem zbierającego się do wyjścia Dziadka. Rytuał próśb i odmów powtarzał się każdej soboty od dwóch niemal lat ale dziś po raz pierwszy głos zabrał Ojciec.

– Wiesz jakie to niebezpieczne – Matka także po raz pierwszy zamiast kategorycznego zakazu szukała argumentacji – co tydzień ginie kilkadziesiąt osób.

– Oczywiście że wiem ale prędzej czy później i tak pójdzie. Przy Dziadku jest tak bezpieczny jak to tylko możliwe, a szkolić się musi – czym wcześniej tym lepiej. Trzeba korzystać póki Ojciec jeszcze sprawny – lepszego szkolenia i to za darmo, nie dostanie…

Od momentu kiedy zmęczony lecz stanowczy głos Ojca zaczął orędować w sprawie, w serce malucha zaczęła się wkradać najpierw nieśmiała a potem coraz większa nadzieja. Oszalały łomot serca i jedyna myśl – jeszcze nikt w klasie, ani w innych klasach z rocznika, ani nawet o rok starszych nie był na Meczu.

No dobrze, wiem że masz rację – radość, podniecenie, niedowierzanie, niemal eksplodowały w dziecięcej głowie – ale jeśli coś.. – głos Matki zaczął się łamać – to nie wiem co zrobię…

Będzie dobrze – tym razem odezwał się stojący już pod drzwiami i zakładający szalik Dziadek – mały wróci cały i zdrowy. Zbieraj się bąku… Po jakiejś minucie dotarło do mnie że o mnie mowa, a po następnych dwóch stałem pod drzwiami ubrany do wyjścia i jak Dziadek, opatulony w Klubowy szalik.

Do stadionu mieliśmy z domu dość niedaleko ale dla małego chłopca to i tak było około 20 minut marszu. Dziadek taksówki i tak nigdy nie wzywał twierdząc – słusznie zresztą – że przy tych korkach „na piechotę” szybciej. A tym razem chyba naprawdę się przejął, bo drepcząc obok, z całych sił starając się go nie wyprzedzać, nie biegać w kółko ani nic takiego, zamiast zwykłego Dziadkowego milczenia, uzupełnianego niekiedy chrząknięciami i półsłówkami, usłyszałem Historię..

-Słuchaj bąku – aż przystanąłem z wrażenia, chyba nie do końca zamykając usta – mecz to nie zabawa. Naprawdę można zginąć.. A twoja matka nigdy by mi tego nie darowała. A i ja sobie też nie. Więc cokolwiek by się nie działo chowaj się za mną, a gdyby nie daj Boże coś ze mną, wiej do domu. Żadnej bohaterki. Póki co i tak na bejsbola jesteś za mały i za słaby i tylko byś licho prowokował. Jutro zaczniesz cię uczyć jak przetrwać Mecz. Dziś tylko obserwuj. Wypowiedziawszy tą najdłuższą jak do tej pory kwestię jaką od niego słyszałem, Dziadek popadł w zadumę.

Już myślałem że to na dzisiaj tyle, kiedy Dziadek odezwał się znowu – A przynajmniej wiesz kto gra? Oburzenie niemal całkiem pozbawiło mnie mowy, jednak w końcu zdołałem wykrztusić – Każdy przecież wie, Pallotyni na Jezuitów.

Taaa.. Dziadek znów się zamyślił lecz po krótkiej chwili zaczął mówić znów, choć nie bardzo miałem pewność czy mówi do mnie czy raczej do siebie, przywołując odległe wspomnienia. Po raz pierwszy tak naprawdę dostrzegłem ja bardzo jest stary.

– Mój pierwszy mecz oglądałem z moją szkolną paczką z technikum. Rodzice nigdy nie przepadali za piłką, a na stadionach było wtedy w miarę bezpiecznie. Hmm – uśmiechnął się lekko – właściwie to chyba my byliśmy najbardziej niebezpieczni… To było super. Po jakimś czasie kilku z nas założyło Klub Kibica. Byliśmy z Naszą Drużyną zawsze i wszędzie. W Domu i na Wyjeździe. W Chwale i w Czasie Klęski. Wspierając przyjaciół i walcząc z wrogami. Czasem, bardzo rzadko, zawieraliśmy pokój i śpiewaliśmy: „Polska, biało-czerwoni…”, a potem wszystko wracało do normy. A jeszcze potem przyszła wielka recesja i wielka korupcja. Państwo stało się Kościołem a Kościół Państwem… Dziadek znów umilkł, a mały chłopiec obok, mimo że nie wszystko rozumiał i nie mógł się doczekać Wielkiego Widowiska, w jakiś sposób wyczuł specjalność chwili. To było to. Początek. Zaczynał długą, najeżoną niebezpieczeństwami drogę na końcu której czekała Karta Członka. Przestał biegać i podskakiwać, dopasował swoje tempo do tempa starego człowieka czekając na ciąg dalszy.

Dochodziliśmy prawie do stadionu, kiedy dziadek podjął opowieść: – Po nastaniu Państwa Kościelnego wszystko się zmieniło. Kluby jako kompletnie skorumpowane rozwiązano, w zamian jako wzorce sportowo-moralne, stworzono kluby klasztorne. Zmieniły się także przepisy. Przede wszystkim jako nieczysty został zakazany jakikolwiek kontakt fizyczny. Piłka bezkontaktowa zaczęła wyglądać raczej jak skrzyżowanie baletu i siatkówki. Coraz więcej emocji zaczęło się przenosić na trybuny. I wtedy ktoś wpadł na pomysł. Drużyny to jedno, bo przykład mają dawać i osoby duchowne grają, ale kibic jako jednostka wolną wolę ma. Narastające problemy z przemocą i z przeludnieniem postanowiono skanalizować i przenieść na stadiony. I tak narodziły się Święte Wojny. Dopuszczono posiadanie broni białej. Każdy kto przeżyje 50 spotkań otrzymuje Kartę Członka Klubu Kibica. Karta daje bezpłatny wstęp na mecze. Oraz bezpłatny dostęp do wszystkiego. Możesz wejść wszędzie i wziąć wszystko. Raj za życia…

W międzyczasie doszliśmy do siedzeń. Za kopułą z grawiszkła powoli zaczynały rozgrzewać się drużyny. Większości z tego co dziadek mówił nie zrozumiałem, jednak coś mi w tym wszystkim głęboko nie grało. Wątpliwości udało mi się wyrazić w jednym pytaniu: -Dziadku, to po co są w ogóle potrzebne drużyny? Dziadek przyjrzał mi się uważniej. –No, no.. Bystry po ojcu chyba.. I znów zobaczyłem uśmiech na jego twarzy. –Może nawet uda ci się przeżyć. Może nawet wygrać.. A mecze można obstawiać. Jeśli wytypujesz wynik prawidłowo, możesz wygrać nawet trzy „przeżyte” mecze i jesteś bliżej Karty, jeśli nie – tracisz.

Zajęliśmy miejsca, mecz miał się zacząć lada chwila. Zacząłem koncentrować się na otoczeniu, szukając potencjalnych zagrożeń – zgodnie z naukami ojca i lekcjami kibicowania w szkole, kiedy Dziadek dodał coś jeszcze. –Zapamiętaj jedno mój wnuku, Rodzinie wiedzie się świetnie bo ja mam Kartę. Ale Karty się nie dziedziczy. Kiedy umrę będziesz musiał zdobyć ją sam. Twój ojciec nie może – za duże ryzyko, więc twoja przyszłość zależy od ciebie. Póki mogę będę przy tobie, nauczę cię wszystkiego co sam wiem. Tylko dlatego chodzę jeszcze na mecze i tylko dlatego idziemy na mecz dziś. Jeśli się przyłożysz.. Jak mówiłem, wszystko w twoich rękach.

 

I to już prawie wszystko co usłyszałem od Dziadka tamtego wieczoru. Nawet wtedy widziałem, że mówiąc do mnie rozgląda się uważnie, szacuje układ sił na stadionie, proporcje między gospodarzami i gośćmi oraz grupami neutralnymi. Teraz wiem, że w kilka sekund po wejściu na stadion miał w głowie wszelkie możliwe warianty ataku i obrony. Wtedy wiedziałem tylko że przy Dziadku czuję się bezpiecznie.

 

Pierwsza połowa minęła dość spokojnie. Ludzie obserwowali mecz, orientując się którą z drużyn ewentualnie typować do zwycięstwa i – za dodatkowe punkty – w jakim stosunku. Druga połowa nie była już tak spokojna. Kibice obu drużyn zaczęli niewielkie potyczki. Neutralni zaczęli powoli posuwać się w kierunku wyjścia. Nie miało to zbyt wiele sensu, bo i tak brama otwiera się z ostatnim gwizdkiem, a duża grupa jest kuszącym celem dla wszelkiego rodzaju latającego świństwa. Obok nas był sektor Pallotynów ale jak zapewne Dziadek przewidział, wdali się w regularną bitwę z Jezuitami z sektora środkowego. My sami w barwach Bernardynów – drużyny ze środka ligi bez silnego Klubu Kibica nie zwracaliśmy większej uwagi. Poza trzema Jezuitami którzy widząc potencjalnie łatwy cel – staruszka i dziecko – odłączyli się od swoich. –Bić bernardyyynóóóów – wywrzeszczał jeden z biegnących w naszą stronę i to było ostatnie co w życiu wywrzeszczał. Dziadek zamiast uciekać czy uchylić się przed łomem, odepchnął mnie za siebie i zrobił dwa szybkie, bardzo szybkie kroki w przód robiąc równocześnie dwa gwałtowne wymachy rękami. W rezultacie facet z łomem został zaskoczony w połowie ruchu z ręką nad głową, w chwili kiedy wyciągnięte spod jesionki wakizashi przecięło mu gardło. Poruszając się ciągle Dziadek ustawił się tak aby mieć padającego faceta z łomem między nami a drugim przeciwnikiem. Ten miał w ręku coś groźniejszego niż łom – z wyglądu jakby morgenstern. Jednak Dziadek, przez sekundę bezpieczny za osłoną padającego ciała, wyciągnął z rękawa niewielką rurkę, przyłożył do ust i dmuchnął. Gość próbował się uchylić, jednak zarobił draśnięcie strzałką w policzek. Dziadek obiecał mi że nauczy mnie przyrządzać tę truciznę. Zadziałała natychmiast. Co znaczył drugi ruch ręką zrozumiałem kiedy zacząłem się rozglądać za ostatnim napastnikiem, biegnącym kilka kroków z tyłu za pozostałymi dwoma. Leżał na wznak z czymś kolczastym w czole.

Zabrzmiał końcowy gwizdek, bitwa w centralnych sektorach niemal dogasała i do wyjścia dotarliśmy niemal bez przeszkód. Niemal, bo jakiś pijany fan Albertynów rzucił się na nas ze zwykłym bejsbolem. Dziadek tylko machnął szalikiem. Okazało się że ma ołów wszyty w pompony.

-Dziadku – spytałem – my nie byliśmy po żadnej stronie, czemu nas też atakowali?

-Dobre pytanie – odpowiedział – na stadionie wszędzie są kamery, a za każde udokumentowane zwycięstwo nad kibicem z drużyny przeciwnej są dodatkowe punkty w wyścigu po Kartę. Niezależnie od terminu ani miejsca. Po prostu punkty zostały by zaliczone w czasie najbliższego meczu Jezuitów z Bernardynami. A swoją drogą ciekawe jak to wszystko rozwiążą, jeśli na najbliższy międzynarodowy z szyitami przejdzie projekt dopuszczenia broni półautomatycznej. Westchnął – Wtedy to już nie będzie to samo..

Poza stadionem było w miarę bezpiecznie, więc do domu wracaliśmy wolnym spacerem, każdy przetrawiając swoje własne myśli. Ja – nie mogłem się już doczekać następnego dnia, szkoły i zazdrości wszystkich kumpli. A Dziadek..

W pewnym momencie znów westchnął i mruknął: -A pomyśleć, że pamiętam jeszcze czasy, kiedy szalik nosiło się tylko dla ozdoby. Eech…

Koniec

Komentarze

Tytuł dużą  literą. Autorze... 

Niczym nie uzasadniona zmiana narratora. Spacje, przecinkologia...

Rozumiem --- a przynajmniej myślę, że rozumiem --- ideę tego tekstu, ale nie widzę w nim fantastyki. Prognoza, bliskozakresowa w dodatku, to nie fantastyka.

Zgadzam się, z tymi przecinkami cienko u Ciebie.

Wrażenia mam podobne jak AdamKB. Do wyliczanki dodam jeszcze błędny zapis dialogów. Tekst sprawia wrażenie napisanego na kolanie - pomysł jakiś był, ale według mnie można było wycisnąć z niego znacznie więcej.

 

Pozdrawiam.

Niee, kupy się to nie trzyma. Legalizacja stadionowego bandytyzmu, a tym bardziej przekształcenie go w samodzielny w zasadzie "sport" jest zbyt rażąco sprzeczna ze współcześnie wyznawanymi wartościami, by mogła przejść. Zwłaszcza, jeśli w grę wchodzi "państwo kościelne". Poza tym to, co napisał Adam, też się zgadza.

 

Ale mimo wszystko nienajgorzej się to czytało. Potencjał jest. Pomysł do przemyślenia, warsztat do treningu i będzie dobrze.

Zgadzam się i z AdamemKB i ze Świętomirem.

Od siebie dodam, że czytając, miałam pod powiekami wspomnienie mojego sąsiada, który kiedyś po pijaku "szykował się na mecz" biegając z kijem bejzbolowym dookoła trzepaka i drąc ryj. Więc klimat jako taki zachowaleś, jak wnioskuję.

Dzięki za komentarze. Nie bardzo wiem jak mam się do nich odnieść bo to mój absolutny debiut( a i finisz pewnie także:), na stronie Fantastyki i w pisaniu w ogóle.

Najkrócej więcjak tylko się da:

1. Ze spacjami, przecinkologią absolutna racja. I rzeczywiście - opowiadanie zostało napisane "na kolanie" - tutaj odczucie Eferlin Randa 100% trafione. Założenie było takie, że jeśli ktoś zauważy coś pozytywnego w tym "arcydziele" to nad poprawnością językową będzie czas popracować. A w przypadku gniota to i tak "szkoda nafty". I nie chodzi tu o brak szacunku do czytalnika. Czy prace szkolne, czy listy, czy maile, każde następne czytanie zawsze powodowało że podobały mi się coraz mniej. I gdybym przeczytał to jeszcze raz, zacząłbym poprawiać, poprawiać i nigdy nie odważył komukolwiek pokazać.. Hmm - świat by pewnie na tym nie stracił:)

2. Ze zmianą narratora mógłbym podystkutować ale chyba nie ma o co kruszyć kopii, bo "dzieło" epokowe nie jest:) a i     problem da się naprawić jednym prostym zdaniem.

3. Ucieszył mnie niezgoda.b, bo z tego co napisał wnioskuję, że choć część pierwotnego zamysłu (coś w rodzaju pastiszu na durne kibolstwo i parę innych rzeczy) ocalała po niezbyt fortunnym "przelaniu" na klawiaturę.

4.Nie zgadzam  się z tezą i mam absolutnie odmienne pojmowanie fantastyki niż AdamKB. Jeśli fantastyka nie jest prognozą to ja chyba nie wiem co fantastyką jest. To co, skreślamy Lema, Asimova? A wróżki? Wróżą przecież - czyli - prognozują? :)

Tak czy inaczej jeszcze raz dzięki za opinie. Chyba jednak przy czytaniu pozostanę - z pisaniem za dużo roboty a i człowiek może łatwo się rozczarować samym sobą:)

 

   Nie za łatwo się poddajesz? 

   Lema, Asimowa i innych nie skreślamy. Powód jest prosty: Oni "prognozują dalekosiężnie" w oparciu o jakieś teorie, hipotezy. Ty napisałeś coś, co zagadnięty na ten temat socjolog wyłoży w trzech zdaniach, i co widać każdego niemal dnia, gołym okiem. Ot i cały powód zanegowania przynależności Twego tekstu do fantastyki...

Aj:) Rzuciłem Lemem bo był wizjonerem ale przecież np. "Bajki Robotów" nie prognozują raczej niczego i są bardziej rodzajem gry intelektualnej, podobnie jak Ijon Tichy i parę innych rzeczy. Ogólnie chodzi mi o to że szufladkowanie zabija fantastykę. Fantastyka - dla mnie przynajmniej - to niczym nieskrępowana wyobraźnia, a jakakolwiek wizja przyszłości, zwłascza ta kompletnie wyjęta "z czapki" - to jej integralna część. Socjolog każdy wyłoży w trzech zdaniach opinię na temat wszystkiego. Od tego jest socjologiem. Ale tu mowa o literaturze - czyli dziedzinie sztuk,i gdzie socjolog ma się nijak. I.. odpuszczając klasykom, to jak się ma do tego wszystkiego np. taki cyberpunk? Jest fantastyką czy nie jest? :)

Cyberpunk? Jak dla kogo.  :-) 

A bez żarcików: odmian fantastyki jest tyle, że nie można lubić i uznawać wszystkich za jednakowo dobre, strawne, interesujące. To powie Ci każdy co wytrawniejszy czytelnik --- kwestia gustu, zainteresowań... Gdy natomiast o klasyfikacjach generalnych mowa --- czy płody nieskrępowanej niczym wyobraźni wszystkie bez wyjątku do fantastyki się zaliczają --- to temat do dyskusji, na którą nie tutaj miejsce. Jest Hyde Park? Jest...

W odróżnieniutych  tych do mniej wytrawnych czytelników? :D Nie no ok.:) Zgadzam się ogólnie ze wszytstkim. Bo wszystko faktycznie może być poddane dyskusji a tu rzeczywiście nie Hyde Park. Po prostu gdzieś mignęło mi rozróżnienie w ocenie  opowiadania - jak badziewne by nie było. Ocena to jedno, a rozróżnienie co jest a co nie jest fantastyką, to zupełnie co innego. Tak czy inaczej - dzięki:)

Ej, Kolego, nie poddawaj się tak łatwo. Jeśli rzeczywiście napisałeś tekst "na kolanie", nie mogłeś spodziewać się innego odbioru. Zbyt wiele zdań i słów składa się na opowiadanie, by dało się gdzieś nie popełnić głupiego błędu. Jestem pewien, że nawet wytrawni pisarze, czytając własne świeżo napisane teksty, wyłapują w nich setki tysięcy potknięć i błędów. Korekta jest i musi być wpisana w wysiłek twórczy. Jeśli brak Ci na to cierpliwości czy czasu, to rzeczywiście raczej nic ni osiągniesz, ale mogę Ci na własnym przykładzie powiedzieć, że warto nad tym popracować. Powyższy tekst, porządnie przemyślany i poprawiony, mógłby być naprawdę niezłym opowiadaniem.

 

Kiedyś sam byłem przekonany, że nigdy nic sensownego nie napiszę, bo nigdy nie starczy mi cierpliwości na porządną korektę. ;)

Dzięki. Mam nadzieję że nie wsparłeś niniejszym kolejnego wysypu grafomanii w sieci;) Gdzie mogę przeczytać coś Twojego?

Ok Już mam:)

Jak na pierwszy tekst, to nie jest wcale źle. Najważniejsze, że jest pomysł i fabuła, nawet logiczna. Warsztat można doszlifować. Pewnie już Ci wymienili, co robisz źle, więc weź się do pracy i z każdym tekstem będzie tylko lepiej.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Ogólnie cienko, ale jakbyś na poważnie podszedł i dopracował kolejny tekst...

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka