- Opowiadanie: jerek95 - W mieście, w którym zabrakło słońca

W mieście, w którym zabrakło słońca

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

W mieście, w którym zabrakło słońca

Pierwsze opowiadanie, jakie tu umieszczam, chociaż piszę już od jakiegoś czasu. Ciekaw jestem opinii, chętnie będę udostępniał więcej z mojej "twórczości".

 

 

 

 

 

Pozornie spokojna noc, jakich normalni ludzie widzieli już wiele. Pogoda spokojna, chmur nie było, gwiazdy jasno świeciły towarzysząc księżycowi w podróży po nieboskłonie. Nawet chłodne powietrze nie ośmielało się powiać zbyt szybko, by nie rozproszyć tej spokojnej atmosfery, podobnej do tej, która towarzyszy ludziom w świątyni, gdy zanoszą swoje modły do coraz to większej gamy bogów. Szczególnie w taką noc, poprzedzającą pędzący z rozpędem następny dzień, który, jak wszyscy wiedzieli, miał być taki, jak poprzedni.

 

Mimo że ulice powinny być, przynajmniej w małej części, zaludnione, to teraz gdyby ktoś wyszedł na ulice zorientowałby się, że jest zupełnie sam. Sam pośród zimnych budynków, z których okiennic od czasu do czasu wyglądał jakiś niemogący spać mieszkaniec. Pomimo spokoju, jaki towarzyszył temu miejscu w powietrzu lekko wibrowała nutka niepokoju. Większa niż każdego zwykłego dnia, kiedy ludzie boją się, co się stanie nazajutrz z plonami, czy myszy nie zeżrą zapasów w piwnicy albo czy jakiś złodziej nie wybierze sobie ich domu za cel. Wielu zapewne dałoby wszystko, żeby te obawy zastąpiły niepokój, który teraz towarzyszył miastu Bervar.

 

Niepokojąca cisza na ulicy została przerwana przez stukot końskich kopyt. Ci, którzy by go usłyszeli, zapewne zdziwiliby się wielce, kimże jest osoba, która opuszcza sadybę w taką noc. Bramy miasta były zamknięte, strażnicy, jak nigdy wcześniej, pilnowali, by żaden obcy nie wjechał za mury. Nikt jednak nie miał szansy, aby zapytać się jeźdźca co też tu robi, dlaczego zakłóca spokój no i w końcu kim jest, aby pozwalać sobie na nocne wycieczki.

 

Gdyby ktoś jednak spojrzał z okna, zauważyłby, że na czarnym jak noc koniu, którego w pierwszej chwili trudno było zauważyć, z uwagi na ciemność uliczki, jaką jechał, przygarbiony lekko siedzi mężczyzna owinięty płaszczem, w kolorze czerwieni. Być może ten ktoś zdziwiłby się widząc, że nieznajomy jedzie w kierunku budynku rady miasta. Być może zaciekawiłoby go to, że ma przy sobie spory pakunek przypięty do siodła, z którego małymi kropelkami ścieka krew. Kogo jednak to obchodziło? Jedynie strażników, jakich minął jeździec, ale nawet oni nie mieli odwagi zapytać się go, kim jest. Woleli nie ryzykować, w końcu musiał być miastowym. Obcy nie mogli wejść przez bramę. Szczególnie w nocy.

 

Koń zwolnił, jeździec pociągnął za wodze i wstrzymał go całkowicie. Sięgnął do siodła i wyciągnął z przymocowanej doń pochwy miecz. Obejrzał go uważnie w świetle księżyca. Pomimo starannego oczyszczenia na ostrzu widać było cały czas kropelki krwi. Jeździec poślinił palce i szybkim ruchem zaczął rozcierać plamki. Widząc, że nie przynosi to rezultatu zrezygnował i zsiadł z konia. Machnął raz mieczem, po czym umocował go za pasem w eleganckim pokrowcu, przeznaczonym nie do boju, ale do celów reprezentatywnych. Gładka skóra pokryta lśniącą tkaniną z kilkoma małymi błyszczącymi kamykami, o wartości kilku piw. Ale wyglądała ładnie. Jeździec zdjął z głowy kaptur, który dotychczas okalał jego skronie i dało się zauważyć łysinę osadzoną na pomarszczonym męskim czole. Twarda twarz, typowa dla mieszkańca północy. Mężczyzna zdjął z siodła pakunek i przymocował sobie u drugiego boku. Chwycił konia i podprowadził do słupa, do którego go przywiązał. Spojrzał na wysoki budynek, do którego zamierzał wejść. Spokojnym krokiem pokonał odległość kilkudziesięciu metrów, jaka dzieliła go od bramy na dziedziniec. Gwardziści spojrzeli na niego, kiedy podchodził i obnażyli miecze. Mężczyzna wiedział, że byli przerażeni.

 

– Ktoś ty? – Dopiero po chwili, kiedy się przed nimi zatrzymał odważyli się odezwać.

 

– Pilna sprawa do władcy. Niosę mu podarunek. – Głos miał suchy, jakby jego gardło było zdarte od ciągłego krzyczenia.

 

– Pytałem ktoś ty? – Strażnik podniósł głos czując się pewniej. Uniósł miecz i skierował go w stronę przybysza.

 

– Przyjaciel. Przynajmniej do końca tej nocy. – Mężczyzna odetchnął. – Puśćcie mnie ludzie, wasz władca na mnie czeka.

 

Odwrócili się do siebie i przyciszonymi głosami porozumieli się. Miecz był cały czas skierowany w stronę obcego.

 

– Oddaj broń. – Strażnik wycedził przez zęby, widocznie nie będąc pewny, czy nie popełnia błędu.

 

Łysiejący spokojnie odetchnął, spojrzał w gwiazdy i wypowiedział jakieś zdanie w obcym języku. Odpiął jednak posłusznie miecz i wręczył gwardziście.

 

– Mogę przejść?

 

– Czekaj tu. – Strażnicy zostawili go samego przed bramą zabierając ze sobą jego miecz. Mężczyzna, który spodziewał się znacznie gorszego przywitania spojrzał ponownie w niebo. Miał kilka dobrych minut, aby przypomnieć sobie wszystkie znane mu gwiazdozbiory południa. O wiele piękniejsze niż na północy, jak mu się wydawało.

 

– Chodź z nami. – Kilka metrów dalej strażnik machnął na niego ręką. Posłusznie wszedł na dziedziniec, na którym stało co najmniej trzydziestu ubranych identycznie gwardzistów. Szybkie spojrzenie w górę i zauważył, że na dachach stoją kusznicy. Cóż, obecna sytuacja musiała powodować, że władca czuł się zagrożony.

 

Jeden z prowadzących go ludzi wstrzymał go ręką i nakazał postój w połowie drogi do drzwi prowadzących w korytarze posiadłości władcy. Mężczyzna spokojnie oddychał czekając na rozwój wypadków. Gwardziści byli niespokojni, mimo tego że on był jeden, a ich kilkudziesięciu. Wiedział, że czują wobec niego strach. Ale tej nocy to było oczywiste. W końcu był z północy.

 

Z posiadłości wybiegł kolejny zbrojny i stanął przed nimi. Oświadczył, że można spokojnie zaprowadzić przybysza do władcy. Mężczyzna kroczył pośrodku korowodu mając zarówno za sobą, jak i przed sobą pilnujących go ludzi. Nie przeszkadzało mu to. Był spokojny. Można rzecz, że śmiertelnie spokojny.

 

Drzwi skrzypnęły i już byli w środku. Podążali bogato zdobionym korytarzem, jednak dekoracje nie miały teraz żadnego znaczenia. Nie dzisiaj. Dzisiaj byłoby mu obojętne, czy władca mieszkał w pałacu, czy w słomianej chacie chłopskiej. Żałował jedynie, że nie widzi gwiazd. Przestało być spokojnie.

 

– Pan zaraz zejdzie. – Ubrany na złoto szambelan przemówił. – Ciesz się przybyszu, że władca robi ci taki zaszczyt schodząc na dół w środku nocy. Jest prawie północ.

 

– Rad jestem. – Spojrzał szambelanowi w oczy. – I podziękuję twojemu władcy, kiedy go zobaczę.

 

Nadworny podkomorzy prychnął z pogardą. Widocznie również jego obudzono, gdyż pomiędzy kolejnymi słowami wstawiał szerokie ziewnięcia. Co go niby obchodził jakiś przybłęda. Najchętniej kazałby nadziać go na piki, gdyby miał jedynie taką możliwość. On jednak odpowiadał tylko za dwór.

 

Zegar umieszczony nad tronem wskazywał, że zostało pół godziny do północy, kiedy kolejne skrzypnięcie drzwi oznajmiło pojawienie się władcy. Był to człowiek w sile wieku, starannie ogolony, jednak widać było po jego twarzy, że jest zmęczony. Nie tylko dlatego, że został obudzony.

 

Przybysz ukłonił się lekko, nie spuszczając ani na sekundę wzroku z władcy, który niedbale machnął ręką i nakazał wyprostowanie się.

 

– Jakąż to masz sprawę do mnie, że budzisz mnie, kiedy zażywam snu?

 

– Niosę dar i słowo.

 

– Od?

 

– Od północy, mój panie.

 

Władca prychnął.

 

– Mów co masz do powiedzenia i wynoś się.

 

– Mam przekazać wezwanie do kapitulacji. – Suchy głos cały czas towarzyszył przybyszowi.

 

Władca wyraźnie czekał na dalszy ciąg przemowy, ale kiedy mężczyzna wpatrywał się w niego zapytał.

 

– I dlaczego miałbym to zrobić?

 

– Dlatego. – Rzucił pod nogi władcy trzymany u boku worek. Był to jedyny moment, w którym pozwolił sobie na lekki uśmiech. – Głowa króla południa, twojego suzerena.

 

Władca wyglądał na przerażonego trzymając w ręku część ludzkiego ciała, którą dobrze poznawał.

 

– Północ czeka na odpowiedź, mój panie.

 

– Wynoś się. – Smutny głos rozbrzmiał po pomieszczeniu. – Zabierzcie go i wyrzućcie z miasta.

 

– Sam wyjdę. – Skłonił się lekko i odwrócił na pięcie.

 

 

 

 

 

 

 

 

Na niebie pojawiły się pierwsze chmury, które częściowo przysłoniły księżyc. Mężczyzna spojrzał na zegar, który stał na ryneczku pośrodku miasta. Pięć po północy. Delikatnie odtrącił wpółżywego mieszczanina końcem buta. Spojrzał w niebo. Gwiazdy świeciły jeszcze jaśniej i mocniej. Powiał lekki wiatr. Wszędzie panowała cisza i spokój. Jedynym co mu przeszkadzało było trzaskanie ognia, którym zajęła się pobliska karczma. Rozejrzał się. W jego kierunku szła postać odziana w skórzaną zbroję umocnioną gdzieniegdzie metalem.

 

– Wygraliśmy. Północ wygrała.

Koniec

Komentarze

Sporo powtórzeń, a niektóre zdanie ciężkostrwan, i to na wejściu...

" Pozornie spokojna noc, jakich normalni ludzie widzieli już wiele. Pogoda spokojna, chmur nie było, gwiazdy jasno świeciły towarzysząc księżycowi w podróży po nieboskłonie. Nawet chłodne powietrze nie ośmielało się powiać zbyt szybko, by nie rozproszyć tej spokojnej atmosfery, podobnej do tej, która towarzyszy ludziom w świątyni, gdy zanoszą swoje modły do coraz to większej gamy bogów. Szczególnie w taką noc, poprzedzającą pędzący z rozpędem następny dzień, który, jak wszyscy wiedzieli, miał być taki, jak poprzedni."

Mamy coś jeszcze... Zaimki, i nie tylko. Ten sam fragment. 

 " Pozornie spokojna noc, jakich normalni ludzie widzieli już wiele. Pogoda spokojna, chmur nie było, gwiazdy jasno świeciły towarzysząc księżycowi w podróży po nieboskłonie. Nawet chłodne powietrze nie ośmielało się powiać zbyt szybko, by nie rozproszyć tej spokojnej atmosfery, podobnej do tej, która towarzyszy ludziom w świątyni, gdy zanoszą swoje modły do coraz to większej gamy bogów. Szczególnie w taką noc, poprzedzającą pędzący z rozpędem następny dzień, który, jak wszyscy wiedzieli, miał być taki, jak poprzedni.

Do remontu, jakby na to nie patrzeć.

Pozdrówko.


Co do wyrazu "spokojna/spokojnej" to specjalnie sporo ich wstawiłem, "towarzyszy/towarzysząc" rzeczywiście pomyłka, zaimków faktycznie za dużo.

Dzięki za opinie.

Autorze, poszukaj synonimów do wyrazu "spokojuy'. Jest ich cala masa. Opis i zamierzony efekt się nie zmienią, ale językowo tekst stanie się o wiele bogatszy. I bardziej wciagający, bo nie będzie razil jednostajnością wyrazów. 

Jak już zacząłem, to i doczytałem do końca. 

To nie jest tekst do remontu -- - to jest tekst do generalnego remontu.  Nie chodzi o to, że to wyimek, wstęp, prolog ( chyba). Zamknięte opowiadanie z początkiem, rozwinięciem i końcem / finałem to na pewno nie jest. Idzie o prawdopodobieństwo wydarzeń i ich logikę. I o warstwę językową.  Nadmiar wyrazu "który" okropnie razi. Ostręcza.  Zdecydowany nadmiar zaimków.

I zdecydowanie do przerobienia i dopracowania.

Pozdrówko.

"a lśniącą tkaniną z kilkoma małymi błyszczącymi kamykami, o wartości kilku piw" - Nie jestem specem od przecinków, ale dałabym taki po małymi a usunęła ten przed o, chyba że to gładka skóra jest warta kilka piw

"Pomimo starannego oczyszczenia na ostrzu widać było cały czas kropelki krwi." - przecinek po oczyszczenia, cały czas jest chyba zbędny

Mam wrażenie, że suchy głos, który towarzyszył przybyszowi jest trochę niefortunnym wyrażeniem. 

To chyba tyle. A poza tym przeczytałam całe, chociaż powtórzenia na początku zniechęcały.

Wszystkie słowa "spokojnie" można spokojnie wywalić. W ogóle jest tu nadmiar słów, określeń, zdań wtrąconych., które nic nie wnoszą do opowiadania.

Poza tym nie zrozumiałem, dlaczego strażnicy tak bali się zwykłego posłańca.

Podzielam w pełni zdania przedmówców. Opowiadanie do napisania praktycznie od nowa.

 

Pozdrawiam.

Dziękuje wszystkim za opinie.

Sięgnął do siodła i wyciągnął z przymocowanej doń pochwy miecz.

Siodło --- rodzaj nijaki. Doń --- odnosi się do rodzaju męskiego.

Pomimo starannego oczyszczenia na ostrzu widać było cały czas kropelki krwi

Albo starannie oczyścił miecz ze śladów krwi, a wtedy nie ma mowy o kropelkach, albo oczyścił byle jak, więc nie ma mowy o staranności. Potrzebna męska decyzja. :-) 

Delikatnie odtrącił wpółżywego mieszczanina końcem buta. 

Takie delikatne odtrącenie najczęściej nazywamy tęgim kopniakiem.

To bynajmniej nie wszystko, niestety.

Zgadzam się z przedpiścami. Tekst do remontu. Trudno o konkretne sugestie, ponieważ całość sprawia wrażenie jedynie sceny, wyjętej z większej całości.

 

 

O laboga, ile przecinków.

Potrafię sobie wyobrazić, jak siadasz i zaczynasz wprowadzać amosferę przed jakąś sesją, ale do opowiadania, zwłaszcza na piśmie, trzeba niestety więcej pracy, zwłaszcza w warstwie językowej.

Dasz radę, tylko może dłużej leżakuj teksty? Albo znajdź dwóch zaufanych czytelników, ale takich naprawdę dobrych czytelników, i daj im się wstawiać pod pręgierz z każdym tekstem. Pomaga.

Ja niestety nie dobrnąłem do końca. Już dwa pierwsze akapity są tak zamotane, że nie bardzo łapałem o czym w nich w ogóle piszesz.

Byki wymienili koledzy i koleżanki, więc ja już nic od siebie nie dorzucam w tej kwestii.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.


Mimo że ulice powinny być, przynajmniej w małej części, zaludnione, to teraz gdyby ktoś wyszedł na ulice zorientowałby się, że jest zupełnie sam --- dopisałbym --- na ulicy.

Tony powtórzeń, bezsensownych przecinków, koślawych zdań --- przyłączam się pozostałych komentatorów: tekst do przebudowy.

pozdrawiam

I po co to było?

Jak sam napisałeś jest to Twój debiut na portalu, nie powiem że udany, ale może następnym razem będzie lepiej. 

Powodzenia!

Nowa Fantastyka