
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Krótki tekst, który brał udział w konkursie o Puchar Administratora na forum Weryfikatorium. Tajne jury wytypowało pokaźną drużynę najlepiej piszących użytkowników forum i zaproponowało im udział w konkursie; nie wiem, czy na to zasługuję, ale ostatecznie znalazłem się w zaszczytej ósemce, która stoczyła szereg pojedynków. Konkurs ciekawy, bo uczestnicy byli ukryci pod kolenymi literami alfabetu oraz… oceniali się nawzajem.
Już po konkursie, więc oddaję "Nieuchwytność" w Wasze ręce. Mam nadzieję, że przypadnie choć jednej osobie do gustu. Życzę miłej lektury!
Wojtek
NIEUCHWYTNOŚĆ
Jeżeli oczy mężczyzny to zwierciadła jego duszy, oczy kobiety są jedynie odbiciami skrytych w niej pragnień i niczego więcej.
Czy to oznacza, że ona nie miała duszy?
Nie sądzę, żeby coś nie istniało tylko dlatego, że jest niewyobrażalnie głęboko ukryte. To samo tyczy się zapadniętych i przyklepanych we mnie szpadlem czasu uczuć, w których istnienie uparcie starałem się nie wierzyć tak samo, jak uparcie można twierdzić, że zamyka się powieki nie z powodu rażącego światła, lecz z powodu pragnienia mroku.
Współżycie to ciągłe ruchy w przeciwnych kierunkach, lecz mężczyzna chciałby, by ta gorąca, lepka otwartość nie miała końca.
Jej oczy były właśnie taką głębokością.
Rzęsy – włosy łonowe, powieki – rozchylone wargi, moje bezpośrednie spojrzenie – nabrzmiała twardość, próbująca wpaść w ich przepaść, może rozdziewiczyć błonę kłamstwa i ejakulować prostą, zawartą w dwóch słowach prawdą.
Jestem nieszczęśliwy.
Później myliłem je z wdechem i wydechem.
To był jeden z ostatnich, deszczowych dni lipca 1992 roku. Wracałem z pracy moją rozklekotaną toyotą. Słuchając wycieraczek i jęków zużytego zawieszenia, pomyślałem, że znajome drogi wydają mi się ostatnio coraz dłuższe. Myśli tej towarzyszyło uczucie jak przy lodzie pękającym pod ciężarem twojej stopy na samym środku jeziora, bo nagle stwierdziłem, że zamiast wrócić do domu, pragnę wracać, tylko wracać, nic poza tym.
Jak najdłużej wracać.
Problem polegał na tym, że czekała w nim na mnie trójka dzieci i kochająca żona. Moja Magda, która po tym, jak pokłóciłem się z najstarszym synem, zabrała go do kuchni i powiedziała, że jestem najwspanialszym człowiekiem w ich życiu i nie zasługuję na to, by na mnie krzyczał. Magda, która nie tylko wypowiadała te słowa, ale i w nie wierzyła. I dzieci: dwunastoletni Krzysztof, siedmioletni Sebastian i pięcioletnia Agata. Wspomnienie ich twarzy było jak pastylka niwelująca to nieprzyjemne, oskarżające wrażenie (pomyślałem: wolałbyś, żeby cię nie kochali, tak byłoby prościej).
Po chwili pomyślałem tak drugi raz.
Chropowaty, pełen ostrych wypustek paroksyzm parszywości, dłonie mocniej zaciśnięte na kierownicy, za późno wrzucony na zakręcie drugi bieg (we mnie również zazgrzytał jakiś za późno wrzucony bieg) i zimne jak szkło oddzielające mnie od świata złudne uczucie oczyszczenia, weź głęboki wdech, stary, każdy ma gorszy dzień, kochasz ich, jesteś szczęśliwy, zaraz będziesz w domu, chcesz w nim być, do cholery, no sam przyznaj, że chcesz.
Parkowałem, gasiłem silnik i wreszcie zatrzaskiwałem za sobą drzwi takimi ruchami, jakby te kłamstwa były możliwym do strzepnięcia pyłem.
Przy barze zatrzymałem się zupełnie nieświadomie, wręcz nie pamiętałem momentu, w którym zjechałem z drogi na parking; po prostu nagle wyszarpałem się z samochodu i poczułem letni chłód popołudnia. Zapach deszczu. I smutek, który na zewnątrz był jeszcze większy, bo czułem, że gdziekolwiek się udam, zabiorę go ze sobą. W końcu im większa przestrzeń, tym większa pustka, za jaką można ją uznać.
Pomyślałem, że jestem tu gdzie jestem, ponieważ nie chcę zawieźć tego smutku do domu. Nigdy nie byłem dobrym aktorem, moja twarz powiedziałby wszystko i spędziłbym cały wieczór na zbywaniu kolejnych pytań Magdy o to, czy wszystko jest w porządku oraz wymyślaniu kolejnych dowodów na to, że i owszem, było, jest i będzie.
Daj spokój, stary, w tym też masz wprawę, minęło w końcu tyle lat od waszego ślubu.
Najgłośniej rozbrzmiewają słowa, których nie wypowiadamy na głos.
Przeszedłem wolnym krokiem przez parking, nie przejmując się, że moknę. Po drodze nawet uwierzyłem w to, że przesadzam. Tak jak zawsze, bo to zawsze przechodziło. Przez szyby widziałem zapalone przy stolikach światła, garstkę pozbawionych tożsamości, nieokreślonych ludzi, humanoidalne miraże. Miałem ochotę napić się, nie obchodziło mnie to, że później będę prowadził. Gdyby zatrzymał mnie policjant, po powrocie miałbym przynajmniej dobre wytłumaczenie. Dodałbym, że kumpel namówił mnie po pracy na piwo, a ja, głupi, pozwoliłem sobie, myśląc, że nic złego się nie stanie. Przepraszam, skarbie, wiem, że jestem beznadziejny. Jesteś kochana…
Też cię kocham.
Trzy słowa, trzy nakłucia, pękający ropień, ciepło wnętrza baru ciepłem tej zgnilizny, która się we mnie rozlała, odrażająco przytulne ciepło. Potem uczucie nagości towarzyszące pojawieniu się w miejscu, które widzi się pierwszy raz w życiu. Mokry pies, w którego ciele byłem uwięziony, poczłapał w stronę barowej lady. Nie usiadłem na miękkim, podbitym skórą krześle, lecz osiadłem na nim; nie spojrzałem na pokaźną kolekcję szkła i etykiet, to one przywołały mnie swoim martwym spojrzeniem, hej, tu jesteśmy, pogadaj z nami. Z prawej jakaś licha muzyka. Był to stylizowany na góralską chatę lokal, całkiem bogaty, ale zakurzony, jedna z tych szybko tracących ambicje dużych inwestycji. Myśl: twoje życie jest taką inwestycją. Kolejna: daj sobie spokój. W końcu kobieta za ladą, całkiem ładna, całkiem młoda, całkiem nijaka. Zamówiłem kieliszek czystej z nadzieją, że na nim poprzestanę. W moim przełyku było szorstkie, chitynowe wrażenie, że nie ma na to szans. Czując, jak wywija odwłokiem, przełknąłem je razem z palącą cieczą i zamówiłem drugi kieliszek, może to utopię, pomyślałem.
Siedziała po mojej prawej.
Jeżeli najpierw widzi się światło, potem ruch, a na samym końcu kształt, to oczy tej kobiety były światłem.
Piękne, czarne oczy. Nie spojrzałem na nią, lecz odkryłem ją w taki sposób, w jaki ludzie odkrywają brak symetrii między pozornie symetrycznymi rzeczami, zadrapania na, zdaje się, idealnie gładkich powierzchniach metalu i tym podobne rzeczy. Gdy nasze oczy napotkały na siebie, poczułem się jak człowiek czekający, aż igła strzykawki przebije jego skórę. Nastąpiło – nareszcie? – ukłucie, przebicie, wtłoczenie. Chwilowa pustka w głowie. Pomyślałem, że większość mojego życia była takim oczekiwaniem, zadusiłem w sobie tę naiwną, wręcz chłopięcą myśl. Kobieta była ubrana w skórzaną kurtkę i obcisłe jeansy. Siedziała w takiej odległości, że mogłem omieść spojrzeniem wypukłość jej biodra. Zrobiłem to tak, jakby była moim rysunkiem, a ja chciałbym sugestywnie pogrubić akurat tę linię. Nie zmieniła wyrazu twarzy, wyłapałem krótkie poruszenie kącikami ust. Może echo po szybko ukrytym uśmiechu, może coś, co miała powiedzieć, lecz w ostatniej chwili tego nie zrobiła. Zamyślona, opuściła wzrok na blat, a mnie wraz z jej spojrzeniem opuściło wrażenie raptownie kurczącego się otoczenia, wróciła głucha przestrzeń, pustka wokół mnie, już nie "nas", duchota baru, szum zza okien, gdzieś tam popielata, obojętna wypukłość nieba nad drogami, z których każda musiała prędzej czy później prowadzić do mojego domu, Boże, wybacz.
Kończąc kieliszek zauważyłem, że kładzie pieniądze na blat i dopina kurtkę.
Potem spojrzała na mnie drugi raz, ta kobieta, której wcześniej nigdzie nie wiedziałem, spojrzała z tęsknotą, jakby chciała coś powiedzieć, prawie widziałem te słowa w wirującym kurzu, machnij dłonią, a porozbijasz zdania na cząstki. Gdy obserwowałem, jak idzie w stronę drzwi, zatrzymuje się przy wyjściu, zerka w moją stronę i w końcu znika, miałem wrażenie, że coś przegapiłem. Mogłem się odezwać. Może złapać za rękę, zatrzymać. Zapytać o coś. Myśl: przegrałeś, wracaj do beznadziejnego życia. Smutne spojrzenia dzieci w mojej głowie. Żona mówiąca mi, że mnie kocha. Moje milczenie. Wspomnienie tamtych niezwykłych oczu, strącenie twarzy najbliższych w ciemność i pytanie o to, dlaczego nic nie zrobiłem. Niech pan mi doleje. Insektowata beznadziejność na dnie żołądka, łamana w setce miejsc, śliska wywłoka, coś, czego nie można zabić, coś, co można tylko dokarmiać, tak, kocham cię, skarbie. Zebranie się do kupy, wrócenie do samochodu i pojechanie do domu oznaczały: bądź tam i pęczniej. Droga była tak beznadziejnie krótka, że miałem ochotę orbitować w okolicy, zrobić kilka bezsensownych kółek; i zrobiłbym, gdyby to miało wystarczyć.
Nie widziałem jej już nigdy więcej.
Jedynie dostrzegałem, bo widzieć, a dostrzegać, to tak jak uchwycić, a próbować złapać. Czasem budziłem się w środku nocy i w ciemnościach tkwiły jej oczy, tym odleglejsze, im bardziej wyciągnę do nich dłoń. Kochałem się z moją żoną, wyobrażając sobie, że to tamta patrzy na mnie wijąc się w skręconej pościeli, poruszałem biodrami i resztą ciała, jakbym próbował się z czegoś wyswobodzić, coś rozerwać. Martwe, puste dudnienie ciała w ciele, potem napięte mięśnie i tryśnięcie na brzuch Magdy, smugi białego jadu ściekające jej do pępka, kapiące z ud na ciemny materiał, plamiące go woskowymi oczami bez wyrazu, oczami tamtej.
W końcu zrozumiałem, jak można zdradzić, nie dotykając nawet palcem drugiej kobiety.
Kłamstwa trwały jeszcze ponad rok.
Ja nie porzuciłem rodziny, ja po prostu szukam poza domem.
Jesienią zatrzymałem się w przydrożnym motelu. Zjadłem cokolwiek, ulokowałem się w małym, cuchnącym pokoju. Cień człowieka w cieniu kwadratowej nory. Nocą zerwałem się z łóżka i nagi usiadłem na podłodze przed ścianą, z której odłaziła tapeta. Światło ulicy padało akurat na ten jej skrawek, który zdawał się dziwnie wypukły, oleiście brudny i obdrapany w jakiś uporządkowany sposób. Dostrzegłem płat czołowy i nozdrza, przysunąłem się bliżej i pociągnąłem palcem wzdłuż sinych, ciętych z ukosa ust, ktoś musiał wydłubać je nożem. Po oczach zostały tylko ciemne, tłuste plamy. Tak ziejące, że pokój skurczył się do rozmiarów szkatułki. Z nich tapeta odłaziła najbardziej, jakby coś wypychało ją od środka.
Bez wahania zacząłem drapać paznokciami aż do krwi, myśląc, że rozrywam zszyte powieki, szarpię ukrytą za nimi kataraktę. Spojrzenie trwało, dopóki światło wyławiało je z nocy, nad ranem nawet nie zerknąłem w to miejsce. Odszedłem tak, jak robią to bezpańskie psy.
Wciąż szukam.
Czasem zastanawiam się, czy ona naprawdę istnieje, czy nie umarła. Sprawdziłem nawet najbliższy cmentarz i niczego nie znalazłem. Nie wiem, czy to dobrze. Może nawet chciałbym, żeby nie żyła? Człowieka da się zgubić, przeoczyć, nie dostrzec, nie uchwycić.
Ducha zaś znajdę wszędzie.
Nie dostrzegam tu pierwiastka fantastycznego, ale może to przez to, że chyba nie za bardzo zrozumiałem tekst (zwłaszcza zakończenie)
Ciekawa, moim zdaniem, próba analizy ludzkiej psychiki, trochę filozoficznych rozważań; jedyne co mi czasami przeszkadzało to rozwlekłe zdania, przez co pojawiają się drobne "zgrzyty".
Intrygująco opisane, lecz nic więcej.
Intrygująco opisane, lecz nic więcej.
Nie zaprzeczę, że sam styl był tu ważniejszy od treści... limity znaków i tak dalej. Ale miałem radochę ze składania każdego akapitu ;)
Nie no, sorry, ale żry musiało coś brać, jeśli wytypowało taki tekst do czegokolwiek.
niezgoda.b,
zrozumiałem alzuję i już wyjaśniam: jak dość wyraźnie napisałem, typowano osoby, nie teksty. Teksty powstały w trakcie konkursu ;)
Dziękuję za komentarz - w końcu to ślad po lekturze - i pozdrawiam! :)
Zawsze czytam. Ogolnie bardzo rzadko klikam po nicku, żeby trafić do czyichś opowiadań, ale jeśli trafię na jakiś inny twój tekst, to może będę miała porównanie. Zwykle najpierw czytam, potem komentuję, a potem ogarniam szczegóły typu kto, co i dlaczego napisał.
Spoko, rozumiem ;)
Na pewno będziesz miała, bo przeważnie tak nie metaforyzuję i nie epatuję porównaniami; to był taki drobny eksperyment. Jeśli chesz, zerknij na moje opowiadanie "Za Emilię", które ukazało się w szóstym numerze e-zinu QFant - długie, przejrzyste i lżejsze, jeśli chodzi o zapis :)
Fajny pomysł, ale poniosło cię z budową zdań, szczególnie pod koniec tekstu.
pozdrawiam
I po co to było?
Powinienem, dochowując wierności tradycji, powybrzydzać nad brakiem fantastyki, ale pal ją diabli, tę fantastykę --- tu jest zbędna. Może nawet zaszkodziłaby tekstowi, odebrała mu część znaczenia, uczyniła mniej prawdziwym? A tego, odbierania tekstowi wymowy, czynić nie należy. Pomimo że sam tekst zalicza się do, powiedziałbym, zwyczajnych i o zwyczajnych sprawach mówiących.
Kilka zdań, kilka fraz zmieniłbym interpunkcją, ale to uwaga niemal na marginesie.
syf., AdamKB - dzięki! ;)
AdamKB, Zastanawiam się tylko, czy doszukiwać się w Twojej wypowiedzi jakiegoś większego, pozytywnego ładunku ("Twoim zdaniem to jest dobre czy nie?"), bo przeczytałem kilka razy i raz widzę oczko puszczone do autora, a raz nie ;)
Oczko puszczam, jeśli puszczam, przy tekstach rozrywkowych. Tego opowiadania rozrywkowym za diabła nazwać nie można... Pozytywny ładunek? Jak najbardziej taki. Umiesz pisać (to nie werdykt jakowyś oficjalny, nie jestem do wydawania takowych uprawniony, to moje prywatne zdanie), zamknąć w jednym zdaniu upływ czasu i nieopisane, ale łatwe do odgadnięcia wydarzenia, podsunąć czytelnikowi domysł emocji bohatera, więc negatywny ładunek byłby bardzo, bardzo nie na miejscu...
W takim razie dzięki za poświęcony czas, poztywny ładunek i polecam się na przyszłość ;)
NMZC, ja też PSNP :-)
Ale jak to tak, bez linka? Tutaj coś wrzuć.
niezgoda.b, pytasz o ten tekst w QFancie? Proszę: http://www.qfant.pl/index.php?option=com_qfant&gid=1&cid=6&mid=0
;)
Dzięki. Przeczytałam.
Jeśli chcesz i masz ochotę (bo tu nie przestrzeń dla tego tekstu), to pyknij mi kilka słów o wrażenich podczas lektury na:
wojciech.a.rapier@gmail.com
Będę wdzięczny ;)
Zdrówko!