„DZIADY AMERYKAŃSKIE”
– Dalej, dalej, posilcie się duszyczki!!! – wołał radośnie Guślarz, rzucając otaczającym go zjawom strawę. Tyle lat, wieki całe, a on nadal pełnił swoją misję. Niezłomny, wieczny jak jego zadanie. – Co to, jak to? Józio, Rózia, skąd wy tu?! – zdziwił się, by po chwili paść nieprzytomny między grobami.
***
– Z ostatniej chwili! Schwytano niebezpiecznego szaleńca, który ostatniej nocy błądził po cmentarzu miejskim. Funkcjonariusze zatrzymali go, gdy w halloweenowy wieczór próbował napaść dwójkę przebranych za duchy dzieci. Mężczyzna okazał się być polskim imigrantem, nie znaleziono przy nim żadnych dokumentów. Torebkę maku, którą trzymał w dłoni uznano za poszlakę, iż może być dilerem narkotyków…
„BRZĘCZCIE DZWONKI SAŃ…”
Świąteczni goście bawili się w najlepsze i śmiali radośnie. Pomieszczenie rozświetlał przyjazny blask ognia trzaskającego na kominku, ludzkim rozmowom rytm nadawały dźwięki kolęd.
Pod jemiołą przeleciała, brzęcząc zajadle, mucha.
Gospodarz odwrócił wzrok od gości i spojrzał na choinkę: wyrastała z kopca prezentów, wieńczyła ją figurka aniołka. Na jedenastu mocnych gałęziach wisiały ogromne, bogato zdobione bombki, po nich też spływał sznur lampek. Drzewko robiło na gościach niesamowite wrażenie, jedynie pan domu wyczytał prawdę spomiędzy zwodniczych ozdób.
Choinka, poza wspomnianymi odnogami, pozbawiona była zupełnie gałązek czy kory. Na pniu wyrzeźbiono trzy kolorowe wizerunki: renifera, Waszyngtona oraz rozwartego pysku karpia.
Brzęczenie nieznośnie narastało.
„ŁOWY NA CZERWONEGO”
Po latach wyczekiwania, wszystkie elementy układanki były na swoich miejscach:
– choinka ubrana,
– skarpety wiszą,
– ciasteczka, mleko i marchewka na tacy,
– dubelt w dłoniach.
Wreszcie, najważniejsze. Przedmiot będący spełnieniem marzeń wszystkich członków Biura Polowań na Świętego Mikołaja – bomba stasis. Dzięki niej uda się „zamrozić” Czerwonego na ułamek sekundy, w drodze między kominkiem a drzewkiem.
Ludzie należący do BPnŚM od dzieciństwa pielęgnowali w sobie nienawiść do nieuchwytnego „Grubasa”. Po niezliczonych niepowodzeniach łaknęli jednego – zemsty.
Krwawej.
***
Patrzył zupełnie osłupiały.
To nastąpiło tak nagle.
Skarpety napęczniały, paczki wyrosły pod choinką, poczęstunek wyparował.
Kto by podejrzewał, że na starość Święty zacznie używać teleportera kwantowego.
„CHRYSTIANIZACJA”
Białobrody starzec w niebieskim kapturze siedział w karczmie opróżniając kolejny kufel piwa. Mroźne, grudniowe wiatry od rana niosły druzgocące wieści, wobec których upadłemu, nordyckiemu bóstwu pozostawało tylko jedno – pić.
– Odyn, prawda? – do starca zwrócił się długowłosy młodzieniec. Towarzyszył mu inny wędrowiec, z trzema sakiewkami przy pasie. – Imię moje Michał, a mój kompan to Mikołaj z Myry. Zastąpi cię.
Stary nie był zdziwiony.
Znał wszak język wichrów: „Nastał nowy Pan nad germanami!”.
– Co będzie? – spytał obojętnie. Odpowiedział mu ten drugi.
– Prezenty wytwarzać będą i rozdawać wolni ludzie, nie pogańskie elfy i krasnale.
Odyn wiedział, jaki prezent by go ucieszył – więcej piwa.
„JAK ZDEWALUOWAŁEM STAROŻYTNYCH GREKÓW”
– Wstrzymaj się!
– Wstrzymaj!
– Sprzedawaj!
– Udało im się! Kupuj póki nikt nie wie!
***
Makler patrzył na holoekran z wyraźnym zadowoleniem. Nim ktokolwiek zdążył się zorientować wykupił udziały w Pompejach od siedemdziesiątego dziewiątego roku, które po powstrzymaniu erupcji stały się wymarzonym celem podróży w czasie.
– Jak tylko wybuduję tam infrastrukturę dla chronoturystów moi trwający przy Atenach konkurenci zbankrutują – stwierdził radośnie. – Już to widzę! Masową sprzedaż starogreckiego Istnienia, czasoprzestrzeń tańszą od pudełka zapałek! – Zadumał się przez chwilę. – Z drugiej strony, może zabraknąć Istnienia na narodziny i pracę wielkich filozofów, nie mówiąc o tysiącach dawnych Greków… Najwyżej w szkołach przestaną uczyć twierdzenia Pitagorasa!
„DANIE EONU”
– Spotkasz się z zagranicznymi inwestorami, zjesz z nimi lunch… Wiesz, gdzie ich zabrać – wspomniał słowa szefa. Oczywiście, że wiedział.
„Karczma”.
Tak naprawdę był to marny bar sushi, udający średniowieczną jadłodajnię, gdzie przy barze zamiast piwa czy wódki serwowano sake. Polska tradycja, słowiańska i takie tam…
– Jak ta restauracja w ogóle zarabia?! – dziwił się, gdy przed nim oraz trzema Azjatami postawiono zielonkawe, lekko cuchnące kawałki jakiejś ryby, węgorza albo innego mięczaka.
***
– Weźcie też kilka macek, CERN sporo za nie płaci! – szef kuchni stał na krawędzi portalu i krzyczał na kilkuset ludzi w dole, którzy rąbali powalone cielsko Wielkiego Cthulhu.
„CZŁOWIEK-KRYSZTAŁ”
Starzec w pelerynie usiadł na krawędzi dachu.
Pod nim rozpościerał się szklany kanion wieżowców, przed nim lustrzana ściana.
Westchnął.
– Ci młodzi… ich komputery i precyzyjne obliczenia, dzięki którym z każdą bestią tańczą nie tykając nawet budynków! Gdzie te czasy, gdy można było ciskać maszkarami po ścianach i nikt nie miał pretensji?! – jęknął i zapłakał. – A teraz odszkodowania płać, „podatek od zniszczeń pobocznych”, za każdy rzucony samochód z własnej kieszeni…
Splunął w górę. Mimo potencjalnych kosztów gotów był zaryzykować strącenie z nieba samolotu. Albo młodego herosa.
Zarechotał cicho.
– I dobrze – pomyślał. – Przez bandę „ostrożnych” chłystków moja fabryka okien zbankrutuje jak nic!
„DREAMCASTER”
Zasnął szybko, choć niespokojnie. Wychowywanie dziecka nigdy nie było łatwe, ale teraz…
Nagle, zobaczył.
Synek klęczał na dywanie, przed nim żółcią oraz czerwienią błyskała tafla telewizora.
Na czarnym grzbiecie konsoli srebrzyła się „kreska” nanobotów. Chłopiec z pogodnym, acz niepokojącym uśmiechem wciągnął ją.
Kiedy wstawał jego ruchy były sztywne, jak u maszyny. Poszedł do kuchni, chwycił nóż i rozciął nim palec.
– Ostry – stwierdził oschle.
Zjadł pozostawioną przez ojca kolację – udko kurczaka i rana zrosła się natychmiast.
Śpiący zaczął miotać się na łóżku…
***
Chłopiec wciąż mamrotał inkantację.
– Po takim koszmarze na pewno wybaczy mi sprzedanie PS5, by uregulować mikrotransakcje „na kredyt”.
„GDZIEŚ W NOWYM MEKSYKU”
Mówili nam, że nie są niebezpieczne.
Że bardziej szkodzą na powierzchni i lepiej będzie je zakopać.
Tak też zrobili.
Mijały dziesięciolecia, przetrwały już tylko mgliste wspomnienia, strzępy – były, zostały ukryte, nikt już nie wie gdzie.
Wreszcie, zemściła się lekkomyślność w chowaniu tak toksycznych substancji w łonie matki Ziemi. Wydała ona nowe istnienie, szkaradne mutanty i stwory o długich szyjach oraz szczupłych palcach.
Człekokształtne skorpiony, ogromne sępy, a także niezliczone inne monstra rozpełzły się po okolicy. Przegnały stąd ludzi, potem z reszty pustyni.
Całej.
Dziś w kasynach Las Vegas kości rzucają istoty o długich szyjach i szczupłych palcach.
E.T. wróciło, triumfuje.
„TADEK”
– Dyrektorze Soplica! Znaleźli jeszcze jednego…
Robotnik i jego szef biegli co sił, mijając stosy worków z pszenicą. Zatrzymali się nad zwłokami mężczyzny leżącymi w kałuży krwi.
– Rozłupał mu głowę, tak jak poprzednim.
– Znowu porzucił narzędzie zbrodni? – zapytał Soplica.
– Tak, kawał twardego sera leży za winklem.
– Dobrze, może tym razem będą na nim odciski palców. Wezwij policję, ja pójdę do gabinetu.
– Oczywiście.
***
Soplica siedział, z trwogą patrząc na swoje ręce.
Niespodziewanie poczuł znajomy dotyk na ramieniu i usłyszał głos.
– Tadeuszu?
– Zofio, ja… – wyszeptał. Rozpłakał się, ukrył twarz w dłoniach. – Wciąż je widzę:
„[…]sery białe jak śnieg.
Krwią i mózgiem splamione.”