- Opowiadanie: Unfall - Awans

Awans

To nie jest nowe opowiadanie. Napisałem je na konkurs z Forum Nowej Fantastyki. Wklejam tutaj, aby mieć wszystkie w jednym miejscu, bo jak rozumiem, na nowej stronie spotkają się teksty z aktualnej i z bety. Poza tym przyszłość Forum jest zdaje się niepewna.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Awans

To miał być mój wiel­ki dzień. Pra­co­wa­łem na to od lat, ha­ru­jąc jak wół, ślę­cząc w fir­mie do późna, pra­cu­jąc w week­en­dy i za­po­mi­na­jąc o urlo­pach. Byłem na każde ski­nie­nie szefa, bra­łem na sie­bie naj­trud­niej­sze pro­jek­ty i do­trzy­my­wa­łem naj­bar­dziej wy­śru­bo­wa­nych ter­mi­nów. Zre­zy­gno­wa­łem z życia pry­wat­ne­go, z za­ło­że­nia ro­dzi­ny, czy choć­by zna­le­zie­nia part­ner­ki. Ba, ogra­ni­czy­łem nawet kon­tak­ty ze zna­jo­my­mi i ro­dzi­ną. Wszyst­ko w tym jed­nym celu, który był teraz na wy­cią­gnię­cie ręki. Awans na kie­row­ni­ka dzia­łu. Mia­łem je­dy­nie po­ja­wić się na ze­bra­niu za­rzą­du i za­pre­zen­to­wać się po re­ko­men­da­cji szefa. Byłem świet­nie przy­go­to­wa­ny i nic nie mogło pójść źle.

Sta­łem przed lu­strem i nie mo­głem wyjść z po­dzi­wu. Wy­glą­dasz jak gwiaz­da te­le­wi­zji, Bill – szep­ną­łem sam do sie­bie. Śnież­no­bia­łe zęby zdo­bi­ły wy­tre­no­wa­ny, uwo­dzi­ciel­ski uśmiech. Per­fek­cyj­nie uło­żo­ne włosy lekko po­ły­ski­wa­ły na­nie­sio­nym na nie la­kie­rem. Nie­ska­zi­tel­na gładź ko­szu­li okry­wa­ła pięk­nie wy­rzeź­bio­ny tors, a jej jasny błę­kit kon­tra­sto­wał z czer­wo­nym, je­dwab­nym kra­wa­tem. I wresz­cie moja tajna broń – wło­ski gar­ni­tur, na który wy­da­łem nie­mal całe oszczęd­no­ści. Był bar­dzo do­pa­so­wa­ny, nieco cia­sny, ale za to leżał wy­śmie­ni­cie. 

Tak, nic mnie nie po­wstrzy­ma – po­my­śla­łem wy­cho­dząc z miesz­ka­nia i za­trza­sku­jąc za sobą drzwi. Pod­sze­dłem do windy i wci­sną­łem przy­cisk przy­wo­ła­nia. Była ósma trzy­dzie­ści, więc do spo­tka­nia po­zo­sta­ło jesz­cze pół­to­rej go­dzi­ny. Drzwi roz­su­nę­ły się uka­zu­jąc jasno oświe­tlo­ne wnę­trze ka­bi­ny. Ru­szy­łem do środ­ka i… od­bi­łem się, pa­da­jąc na wznak. Pod­nio­słem się bły­ska­wicz­nie. Zbyt szyb­ko, gdyż dotąd ogra­ni­cza­ją­ca moje ruchy ma­ry­nar­ka od­pu­ści­ła to sobie, oznaj­mia­jąc ka­pi­tu­la­cję dźwię­kiem pru­ją­ce­go się ma­te­ria­łu. Klnąc jak ma­ry­narz sta­ną­łem przed windą. Wszyst­ko wy­glą­da­ło nor­mal­nie, jed­nak wy­cią­gnię­ta ręka na­tra­fi­ła na opór. Prze­strzeń mię­dzy roz­su­nię­ty­mi drzwia­mi windy miała kon­sy­sten­cję mięk­kiej gumy.

– Głu­pie żarty! – krzyk­ną­łem, po czym wró­ci­łem do miesz­ka­nia nie prze­ry­wa­jąc nie­wy­bred­ne­go mo­no­lo­gu.

Zdją­łem ma­ry­nar­kę i zer­k­ną­łem na nią, aby osza­co­wać stra­ty. Szew na ple­cach pu­ścił nie­mal na całej dłu­go­ści, uka­zu­jąc w roz­le­głej szra­mie czer­wień pod­szew­ki, jak wiel­ki jęzor dow­cip­ni­sia. Za­klą­łem jesz­cze raz, po czym zmie­ni­łem gar­ni­tur na inny. Po kilku mi­nu­tach po­now­nie opusz­cza­łem mój skrom­ny apar­ta­ment. Jakiś głupi żart nie mógł zni­we­czyć moich wie­lo­let­nich sta­rań. Prze­zor­nie omi­ną­łem windę i ru­szy­łem w dół scho­da­mi.

Pierw­szych po­dej­rzeń na­bra­łem już pię­tro niżej, ale par­łem nadal, nie chcąc do­pu­ścić do świa­do­mo­ści faktu, że to jesz­cze nie ko­niec dziw­nych zda­rzeń tego ranka. Z każ­dym kro­kiem ścia­ny zbli­ża­ły się do mnie nie­ubła­ga­nie, a sufit wy­mu­szał coraz głęb­sze po­chy­le­nie głowy. W pew­nym mo­men­cie stop­nie stały się zbyt krót­kie dla moich stóp. Ze­śli­zgną­łem się z jed­ne­go z nich i zje­cha­łem po ko­lej­nych, wy­bi­ja­jąc tył­kiem coraz szyb­szy rytm. Da­le­ko nie za­je­cha­łem. Po kilku me­trach klat­ka scho­do­wa zwę­zi­ła się na tyle, że w niej utkną­łem. Li­ta­nia wy­zwisk pod ad­re­sem nie­zna­nych spraw­ców mojej udrę­ki trwa­ła dobre kilka minut. Wy­zwo­li­ła jed­nak we mnie ener­gię, która umoż­li­wi­ła mi pod­cią­gnię­cie się nieco w górę i uwol­nie­nie z po­trza­sku. Wró­ci­łem na czwar­te pię­tro, wra­ca­jąc jed­no­cze­śnie do wła­ści­we­go roz­mia­ru. Zlu­stro­wa­łem swój ubiór. Wy­dar­te tylne kie­sze­nie spodni i ślady bia­łej, star­tej ze ścian farby na ma­ry­nar­ce nie po­zo­sta­wia­ły wąt­pli­wo­ści. Mu­sia­łem wró­cić do miesz­ka­nia i po­now­nie się prze­brać. 

Za­kła­da­jąc trze­ci już gar­ni­tur za­sta­na­wia­łem się nad przy­czy­ną zda­rzeń, jakie miały dziś miej­sce. Ni­czym jed­nak nie dało się ich wy­tłu­ma­czyć. Zja­dłem coś nie­świe­że­go? Może jesz­cze śpię?

– Aaau! – Pod wpły­wem emo­cji nieco zbyt mocno się uszczyp­ną­łem. Lekko ku­le­jąc pod­sze­dłem do drzwi, ale za­wa­ha­łem się. Jeśli te ano­ma­lie nie ustą­pi­ły, to jak do dia­ska wy­do­sta­nę się z domu. Wiem! Scho­dy po­ża­ro­we!

Kil­ko­ma su­sa­mi po­ko­na­łem dy­stans dzie­lą­cy mnie od okna i w chwi­lę póź­niej wę­dro­wa­łem już w dół po me­ta­lo­wej kon­struk­cji, bacz­nie się przy­glą­da­jąc, czy ta przy­pad­kiem się nie zmniej­sza. Nie. Zde­cy­do­wa­nie stop­nie nie ma­la­ły. Nawet jakby się nieco zwięk­sza­ły. Po kilku me­trach „jakby” zmie­ni­ło się w „z całą pew­no­ścią”. Jed­nak czas na­glił, więc stwier­dzi­łem, że bez wzglę­du na wszyst­ko dotrę do par­te­ru. 

Ostat­nie kilka schod­ków sta­no­wi­ło nie lada wy­zwa­nie, ale nie było już moż­li­wo­ści od­wro­tu. Nie był­bym w sta­nie wdra­pać się z po­wro­tem na ostat­ni, po­ko­na­ny sto­pień. Wła­śnie usia­dłem na kra­wę­dzi przed­ostat­nie­go i spu­ści­łem nogi, pla­nu­jąc jak naj­de­li­kat­niej­sze zsu­nię­cie się, gdy po­czu­łem dziw­ny po­wiew. Jak rany, to było pta­szy­sko! Ogrom­ne! Więk­sze ode mnie! Go­to­we mnie po­żreć. Prze­stra­szy­łem się nie na żarty. W przy­pły­wie ge­niu­szu ze­rwa­łem kra­wat z szyi i od­rzu­ci­łem w bok. Naj­wy­raź­niej był bar­dziej ode mnie po­dob­ny do ro­ba­la, bo mon­stru­al­ny gołąb zajął się nim, po­zwa­la­jąc mi ze­sko­czyć z ostat­nich stop­ni i uciec.

Co to ma być! Ali­cja w kra­inie cza­rów? Co ja je­stem jakiś pie­przo­ny Gu­li­wer? Wy­bi­ła dzie­wią­ta i czasu mia­łem coraz mniej. Myśl, czło­wie­ku! – pró­bo­wa­łem się zmo­bi­li­zo­wać do dzia­ła­nia. – Prze­cież masz głowę na karku. Wy­myśl coś. Spró­buj ich prze­chy­trzyć.

I wy­my­śli­łem. Do­tar­łem do wej­ścia bu­dyn­ku, w któ­rym miesz­ka­łem, ro­zej­rza­łem się po holu, aby nie dać się przy­pad­kiem roz­dep­tać, po czym ru­szy­łem w stro­nę klat­ki scho­do­wej. Tak jak prze­wi­dzia­łem, po­ru­sza­jąc się w dół scho­da­mi sta­wa­łem się coraz więk­szy. Gdy do­tar­łem na od­po­wied­ni po­ziom pod­ziem­ne­go par­kin­gu, byłem pra­wie w swoim wła­ści­wym roz­mia­rze. Bra­ko­wa­ło mi może jesz­cze trzech, czte­rech stop­ni. To nie miało teraz zna­cze­nia. Wresz­cie wy­do­sta­łem się z matni i mo­głem udać się na ze­bra­nie. Te kilka cen­ty­me­trów róż­ni­cy we wzro­ście nie za­wa­ży prze­cież na mojej ka­rie­rze.

Śmie­jąc się nie­mal w głos ru­szy­łem w stro­nę sa­mo­cho­du. Z lek­kim dresz­czy­kiem na­ci­sną­łem przy­cisk w pi­lo­cie. Świa­tła po­jaz­du mru­gnę­ły, a cen­tral­ny zamek ura­czył mnie upra­gnio­nym dźwię­kiem. Otwo­rzy­łem drzwi i ostroż­nie wsu­ną­łem rękę do wnę­trza. Żad­nych dziw­nych ba­rier. Z uczu­ciem ulgi za­sia­dłem za kie­row­ni­cą, prze­su­wa­jąc nieco fotel, aby zni­we­lo­wać róż­ni­cę wzro­stu po­wsta­łą po sza­leń­stwach na pio­no­wych cią­gach ko­mu­ni­ka­cyj­nych. 

– Tak, panie i pa­no­wie – wy­po­wie­dzia­łem z wy­ra­zem try­um­fu na twa­rzy. – Dziś nic mnie nie po­wstrzy­ma. To mój dzień i nic tego nie zmie­ni!

Wsu­ną­łem klu­czyk do sta­cyj­ki i spró­bo­wa­łem prze­krę­cić. Nie dało się. Za­czą­łem się z nim szar­pać, ale po chwi­li do­tar­ło do mnie, że to nie ma sensu. Skoro ja nie wró­ci­łem do od­po­wied­nie­go roz­mia­ru, to i klu­czyk nie miał prawa pa­so­wać. Za­ci­sną­łem zęby, by ka­wal­ka­da prze­kleństw nie opóź­nia­ła mnie jesz­cze bar­dziej. Po­chy­li­łem głowę nad kie­row­ni­cą i wsu­ną­łem dło­nie pod deskę roz­dziel­czą. Na fil­mach za­wsze wy­glą­da­ło to tak łatwo. Wy­star­czy od­szu­kać od­po­wied­nie ka­bel­ki, po­łą­czyć i… Jakaś siła ode­pchnę­ła mnie w tył i wgnio­tła w fotel. Do­pie­ro po chwi­li balon po­dusz­ki po­wietrz­nej za­czął mięk­nąć i opa­dać. Spoj­rza­łem w lu­ster­ko wstecz­ne. Moja fry­zu­ra zo­sta­ła osta­tecz­nie zruj­no­wa­na, a twarz po­kry­wał biały pro­szek na­da­jąc jej tru­piej bla­do­ści. 

Nie, to jesz­cze nie ko­niec! Ja się tak łatwo nie pod­da­ję. Wy­do­sta­łem się z auta i ru­szy­łem pie­szo w stro­nę wy­jaz­du. Mia­łem za­miar wy­do­stać się na ulicę i zła­pać tak­sów­kę. Po­dró­ży me­trem bym nie ry­zy­ko­wał – za dużo tam scho­dów. W tak­sów­ce będę miał chwi­lę, aby do­pro­wa­dzić się do po­rząd­ku. Bie­głem pod­jaz­dem z nie­po­ko­jem ob­ser­wu­jąc oto­cze­nie. Nic nie­po­ko­ją­ce­go się nie dzia­ło. Po­ko­na­łem ostat­nie kil­ka­na­ście me­trów i wbie­głem na jasno oświe­tlo­ną scenę. Tak, scenę. Wokół mnie krą­ży­ły ka­me­ry, a tam, gdzie chcia­łem łapać tak­sów­kę ry­cza­ła ze śmie­chu kil­ku­ty­sięcz­na wi­dow­nia. Sta­łem kom­plet­nie zba­ra­nia­ły, a wokół bły­ska­ły fle­sze.

– Mamy cię w ukry­tej ka­me­rze! – wył do mi­kro­fo­nu gość o zę­bach jesz­cze biel­szych niż moje, ubra­ny w ob­ci­sły kom­bi­ne­zon mru­ga­ją­cy ko­lo­ro­wy­mi świa­teł­ka­mi. – Cóż za wspa­nia­ły finał, pro­szę pań­stwa! Bil, je­steś prze­cu­dow­ny!

– My się znamy? – rzu­ci­łem zdez­o­rien­to­wa­ny.

– Oczy­wi­ście że nie. Żar­tow­niś z cie­bie Bil. Cóż za po­czu­cie hu­mo­ru, dro­dzy pań­stwo!

– Czy ja mógł­bym się do­wie­dzieć, gdzie ja je­stem i co tu, do cho­le­ry, robię? – Moje zdzi­wie­nie tą ab­sur­dal­ną sy­tu­acją po­wo­li prze­cho­dzi­ło w gniew.

– No już, Bil. Nie eks­cy­tuj się tak. Zaraz się wszyst­ko wy­ja­śni. – Wy­uczo­ny uśmiech nie scho­dził pre­zen­te­ro­wi z twa­rzy. – Je­steś gwiaz­dą, Bil. Praw­dzi­wą gwiaz­dą te­le­wi­zyj­ne­go show. Twoje zma­ga­nia z na­szy­mi pu­łap­ka­mi oglą­da­ło na żywo kilka ty­się­cy osób zgro­ma­dzo­nych w tym stu­diu i kilka mi­liar­dów przed te­le­wi­zo­ra­mi. Pro­szę pań­stwa – zwró­cił się po­now­nie do pu­blicz­no­ści. – Na­gródź­my jesz­cze raz bra­wa­mi na­sze­go bo­ha­te­ra!

W prze­strze­ni mię­dzy sceną a wi­dow­nią za­czę­ły po­ja­wiać się na­pi­sy koń­co­we, a kiedy po­ja­wi­ła się re­kla­ma, pre­zen­ter odło­żył mi­kro­fon i prze­stał się uśmie­chać.

– I co teraz? – za­py­ta­łem nie­pew­nie.

– Jak to co, Bil. Pro­gram się skoń­czył i już nic dziw­ne­go cię nie spo­tka. Mo­żesz wra­cać do sie­bie i zająć się swo­imi spra­wa­mi.

– Jak wra­cać?

– Tak jak przy­sze­dłeś.

– Chwi­lecz­kę! – Po­now­nie ogar­nia­ła mnie złość. – Co to ma zna­czyć! My­śli­cie, że mo­że­cie ot tak zruj­no­wać mi życie, a potem kazać tak po pro­stu odejść? Mia­łem dziś ważne spo­tka­nie, a wy unie­moż­li­wi­li­ście mi do­tar­cie na nie. Nie da­wa­łem też żad­nej zgody na fil­mo­wa­nie mnie. A poza tym, skoro już wy­stą­pi­łem w wa­szym pro­gra­mie, to chyba na­le­ży mi się ja­kieś ho­no­ra­rium.

– Po­wo­li, Bil. Po pierw­sze, spo­tka­nie masz nie dziś. My tutaj mamy rok dwa ty­sią­ce sto osiem­dzie­sią­ty czwar­ty, a twoje spo­tka­nie jest w dwa ty­sią­ce czter­na­stym. Trans­mi­sja in­ter­tem­po­ral­na, ro­zu­miesz.

– Nie, nie ro­zu­miem. 

– No cóż, to już nie mój pro­blem. Teraz co do zgody na fil­mo­wa­nie. Ty dla nas nie ży­jesz od ponad stu lat, a więc nie mo­gli­śmy otrzy­mać two­jej zgody.

– Skoro mo­że­cie po­dró­żo­wać w cza­sie, jak ro­zu­miem, to mo­gli­ście wy­słać kogoś z proś­bą o taką zgodę.

– Nie mamy ta­kie­go praw­ne­go obo­wiąz­ku. A co do ho­no­ra­rium… Wy­na­gro­dze­nie mo­żesz ode­brać jutro w sie­dzi­bie na­szej sta­cji na Eu­ro­pie.

– Chyba w Eu­ro­pie? 

– Na Eu­ro­pie. To jeden z księ­ży­ców Jo­wi­sza.

– Zaraz! Na Eu­ro­pie nic nie ma. To zna­czy… wasze jutro, nie moje? – Od­po­wie­dział mi kiw­nię­ciem głowy. – Ale prze­cież ja już wtedy nie będę żył!

– To nie nasza spra­wa. Spró­buj dożyć.

– Pozwę was! – Wście­kłem się nie na żarty. – Ale przed­tem… – Za­czą­łem pod­wi­jać rę­ka­wy.

– Uspo­kój się, czło­wie­ku! Jakże pry­mi­tyw­ni byli lu­dzie przed stu laty. Po co ta agre­sja? Po­mo­że­my ci.

– Jak?

– Zo­rien­to­wa­łeś się, że pa­nu­je­my nad cza­sem i prze­strze­nią. Cof­nie­my cię w cza­sie tak, abyś zdą­żył na to swoje spo­tka­nie. Re­ży­ser­ka! – krzyk­nął do mi­kro­fo­nu. – Sły­sze­li­ście? Od­staw­cie pana w od­po­wied­ni czas i miej­sce.

Bły­snę­ło. Nagle zna­la­złem się przed otwar­ty­mi drzwia­mi windy. Mia­łem na sobie mój wło­ski gar­ni­tur. Spoj­rza­łem na ze­ga­rek – była ósma trzy­dzie­ści. Po­wo­li wy­cią­gną­łem rękę. Dłoń nie na­po­tka­ła żad­ne­go oporu. Wsia­dłem do windy.

Na spo­tka­nie rady nad­zor­czej zdą­ży­łem bez naj­mniej­sze­go pro­ble­mu. Ocze­ki­wa­ne­go awan­su jed­nak nie do­sta­łem. W za­mian pra­cow­ni­cy firmy jesz­cze przez dłu­gie mie­sią­ce ro­bi­li sobie żarty z mojej wło­skiej, roz­pru­tej na ple­cach ma­ry­nar­ki.

 

Koniec

Komentarze

No dlaczego nikt nie skomentował? W ogóle nie zauważyłam, że są nowe teksty.

Fajna koncepcja. Kruczki prawne z przyszłości – wymiatają. Biuro na Europie – genialne. Ale bohatera trochę żal. Aha, skoro wszystko poświęcił pracy, to jakim cudem miał pięknie wyrzeźbiony tors? Firma produkowała sprzęt dla siłowni?

Babska logika rządzi!

Aha, skoro wszystko poświęcił pracy, to jakim cudem miał pięknie wyrzeźbiony tors? Firma produkowała sprzęt dla siłowni?

Narracja pierwszoosobowa, więc można mieć wątpliwości, czy bohater rzeczywiście był takim pracusiem (albo czy tors taki wyrzeźbiony), czy może się trochę narcyz przechwalał ;)

Dzięki za komentarz. Więcej komentarzy do tego opowiadania uzyskałem na Forum, także jestem usatysfakcjonowany. Wrzuciłem je tutaj, aby nie przepadło.

Pozdrawiam.

Bardzo fajne opowiadanie. Jako że w koszmarach często jeżdżę psującymi się surrealistycznymi windami, szczerze bohaterowi współczułam.

Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Chciałbym zwrócić uwagę na wyjątkowo niedokomentowane opowiadanie.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Ciekawe, ciekawe…. bardzo przyjemnie się czytało na koniec wieczoru. Europa mnie zmiażdżyła :) 

Dzięki Bączku.

Bidulek.

I do tego bidulek z pięknie wyrzeźbionym torsem. Szkoda go, no!

:)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

E tam szkoda, karierowicza przebrzydłego.

Miło że zajrzałaś, Emelkali.

Unfallu, kochany, ci z pięknie wyrzeźbionym torsem nie są do bycia z nimi i kochania…

Tylko do patrzenia i dotykania :)

 

To jedyne ciacha, które nie tuczą.

Więc żal, Unfallu, żal ;(

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Bardzo satysfakcjonując lektura i mogę mieć pretensje tylko do siebie, że dopiero teraz dotarłam do Awansu.

 

Cof­nie­my cię w cza­sie tak, abyś zdą­żył na te swoje spo­tka­nie.Cof­nie­my cię w cza­sie tak, abyś zdą­żył na to swoje spo­tka­nie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A gdzie Cię nosi po takich starych tekstach :)

Dzięki.

Nosi mnie po wszystkich tekstach, tyle że nie po wszystkich naraz. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Smakowita groteska. Fajne :) (na lic. Anet)

Nowa Fantastyka