- Opowiadanie: matuszewski - Szczęśliwy los

Szczęśliwy los

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szczęśliwy los

Jedno było pewne – sprzętowy generator liczb losowych nie umywał się nawet do widowiskowości kolorowych kul z numerkami, wirujących w szklanym pojemniku. Nadanie zwykłej skrzynce retro-futurystycznego wyglądu nie szokuje tak, jak widok wściekle zderzających się ze sobą kawałków marzeń, a tym przecież były liczby na piłeczkach zamknięte w szklanym pudle.

 

Kiedyś musiało się to skończyć. Jeśli era realizmu nauczyła czegoś gatunek ludzki, to tylko tego, że nie wolno wierzyć we wszystko, co się widzi. Nadszedł koniec teorii spiskowych; podejrzeń o używanie lżejszych piłek, o stosowanie magnesów i innych sztuczek. Jeśli wynik ma zależeć od „losu", musi być prawdziwie losowy.

Jedno się nie zmieniło. Nudny facet czytający wyniki i skrócony oddech widzów, ściskających w spoconych dłoniach wymięte losy.

 

Jakub liczył na wygraną, odkąd skończył siedem lat. To było jeszcze w epoce piłek. Był mały, obstawiał wyniki na niby, nie mogąc za nie zapłacić. Traktował to raczej jako zabawę. Wyrywał kartki z zeszytu, w równym rządku wypisywał typowane numery, a później siedział przed ekranem wyobrażając sobie, że wszystko to dzieje się naprawdę.

 

W przerwie na reklamy myślał o tym, co mógłby kupić za wygraną. Wiedział, że niczego nie dostanie, lecz mimo tego nerwowo zaciskał piąstki na kartce, zagryzał zęby, siłą woli chciał sprawić, aby właściwe kule trafiły do szklanych tuneli.

 

Na jego nieszczęście, któregoś dnia stało się. Dostał wtedy pierwsze w swoim życiu kieszonkowe, równą dychę. Miał już zaplanowane, na co ją przeznaczy. Los chciał, że witryna sklepowa odwróciła jego uwagę. Rzeczy stłoczone za szklaną taflą były dużo bardziej realne, niż to, co malowała wyobraźnia. Dziesięć euro nie jest przecież równowartością dwudziestu milionów.

 

Chłopiec postanowił, ten jeden raz, odpuścić losowanie. Kupił dwie tabliczki czekolady i lizaka z melodyjką. Wrócił do domu szczęśliwy, jak nigdy wcześniej. Nie zrezygnował z rytuału – na wyrwanej z zeszytu kartce wypisał sześć liczb. 22, 24, 28, 32, 34, 36. Niewielki rozrzut, jakby sam chciał przegrać, tym razem odpuścić i nie mieć wyrzutów sumienia.

 

Trafił.

 

Tamtego dnia Jakub kupił swoje ostatnie w życiu słodycze. Każdą kolejną dychę wydawał na losy, myśląc, że skoro udało się raz, musi udać się ponownie.

Dorósł, środy i soboty spędzając przed ekranem telewizora. Dwa razy w tygodniu rozmyślał o wszystkich rzeczach, których nigdy nie mógł mieć. Czasami zaciskał pięści tak mocno, że przebijał paznokciami delikatny papier.

Losy stały się dla niego, zresztą jak dla każdego grającego, odskocznią od rzeczywistości, punktem odbicia od nudnego życia. Urealnieniem marzeń. Któż by nie chciał mieć tych dwudziestu milionów? Obliczył, że z takimi pieniędzmi mógłby spokojnie żyć nie pracując, po prostu ciesząc się lenistwem.

 

Zamiast spędzać czas na nauce, szukał systemów liczbowych zwiększających prawdopodobieństwo wygranej. Hej, mówił sobie. „Przecież nie będę gwiazdą filmową, piosenkarzem, ani wynalazcą. Jeśli człowiek nie postawi wszystkiego, na jedną kartę, to staranie się o cokolwiek nie ma sensu."

 

Po studiach znalazł niesatysfakcjonującą pracę, jak większość kolegów, ale nie popełnił jednego błędu. Nie ożenił się. Jaki sens miałoby wiązanie się z kimkolwiek, jeżeli po wygranej będzie mógł mieć każdą? Wszystko, czego dusza zapragnie, a przecież nie potrzebował wiele.

 

Wolne chwile spędzał nad liczbami, oczekując na dar losu.

 

Był czwartek, ledwo po świcie. Jakub postanowił się przewietrzyć – miał ze sobą kartki z zapiskami, dołączał ostatnie wyniki do puli danych. Wierzył, że z każdym kolejnym tygodniem jest bliżej wygranej. To pozwalało mu borykać się z ponurą codziennością. Usiadł na ławce, w cieniu rozłożystego platanu i skrobał ołówkiem po papierze.

Po drugiej stronie alejki siedział schludnie ubrany mężczyzna, dziadek. Karmił gołębie, wysypując okruchy z papierowej torby. Uśmiechał się, był to jednak uśmiech szyderczy. Jakub starał się na niego nie patrzeć, sam widok dziwnego gościa wywoływał ciarki na plecach.

 

– Nie udało się? – zagaił po dłuższej chwili dziadek.

Właśnie skończył karmić gołębie. Z głośnym szelestem zmiął w dłoniach papierową torbę, po chwili namysłu rzucając ją pod nogi. Oczy, czarne jak węgielki, wierciły dziurę w głowie Jakuba.

– Słucham?

– Nie wygrał pan?

– Skąd?… Skąd pan wie?

– Wie się to i owo – odparł staruszek i spokojnie przeniósł się na ławkę Jakuba. – System. Liczy pan, że to się uda? Jeśli nie można przewidzieć pierwszego losu, to dlaczego uważa pan, że da radę odgadnąć pięćdziesiąty?

– Przepraszam, ale nie uważam, żeby to była pana sprawa.

– Nie chciałem się wtrącać…

– Zapomnijmy. No cóż, czas mi iść, późno już. Do widzenia – Jakub chciał wstać, ale mężczyzna zręcznym ruchem przyszpilił go do ławki.

Dłoń starca zacisnęła się na ramieniu Jakuba, palce werżnęły w ciało. Szamotanie nic nie pomogło, dziadek był silny jak dziesięciu mężczyzn.

– Skoro już jednak się wtrąciłem… po co pan gra? – spytał starzec, wciąż mocując się z Jakubem.

– Puść mnie…

– Nie puszczę. Możesz się mocować, a i tak niczego nie osiągniesz. Jak w życiu, prawda?

Starzec zaśmiał się sucho. Wzmianka o życiu sprawiła, że z Jakuba jakby zeszło powietrze, stracił wszelką motywację do działania, bezwładnie opadł na ławkę.

– Tak lepiej. Po co pan więc gra? Co chce pan wygrać?

– Nie wiem…

– To nie jest odpowiedź.

– Guzik to pana obchodzi.

– A jednak.

– Puść mnie człowieku!

– Każdy czegoś chce. Czego chce pan? Kobiet? Nie, bo by pan miał, już dawno znalazł, prawda Jakubie?

– Skąd pan zna moje imię?! – zawył przerażony mężczyzna

– Czy to ważne? Czyli nie kobiet? Tylko się upewniam.

– Nie.

– To może… czego jeszcze chcą ludzie? Nieśmiertelności? Władzy?

– Nie wydaje mi się.

– Czyli nie chce pan nieśmiertelności? Panie Jakubie, może pan mieć wszystko, tu i teraz. Ja tu jestem, teraz na tej ławce i mówię, że ma pan jedno życzenie. Jakie to życzenie?

– Niech mnie pan puści…

– Ale to nie jest to życzenie, prawda? Po co pan gra?

– Bo chcę wygrać. Bo chcę…

– Pieniędzy? O to chodzi? Ile pana satysfakcjonuje?

– Jak to ile? Ile dadzą…

– No a ile mogą dać? Dwadzieścia milionów? A może sto? Raczej nie ma takiej możliwości. Nie wolałby pan dwustu? Wystarczy poprosić.

Ręka nieznajomego przestała dociskać ramię Jakuba, ale ten zamiast się zerwać, opadł jeszcze niżej, skurczył się.

– Po nic pan nie sięga, panie Jakubie. Po nic, tylko po te losy, po jakieś marzenia. Ma pan odwagę je zrealizować?

– Mam.

– No to proszę sobie życzyć. Czego pan chce?

– Ja…

– O czym pan myśli, idąc do kolektury?

– Ja nie mam szans tyle zarobić, rozumiesz człowieku?

– Lepiej marzyć, to dużo prostsze. W ogóle ma pan nadzieję, że kiedyś wygra?

– Raz wygrałem…

– A może gra pan, bo nie ma nadziei? Nic się nie zmieni. Nie boi się pan?

– Niech pan mnie puści.

– Uważaj, bo to zrobię. Czego pan chce, Jakubie?

 

Mężczyzna zamknął oczy. Nie miał pojęcia co się działo, ale wiedział jedno. Nie miał zamiaru marnować kolejnej szansy. Czego chciał? Chciał wygrać. Chciał udowodnić sobie, że przez te wszystkie lata było warto grać? Że w końcu zbieranie danych przyniesie korzyść? Że system zadziała?

 

Cząstka umysłu pytała jednak o coś innego. Po co ci ta forsa? Twoje życie nie ma sensu, nie jesteś szczęśliwy, ale liczysz na to, że tych kilka milionów coś zmieni. Zmieniłoby?

 

Jakub uśmiechnął się. W dniu poprzedniego losowania nikt nie wygrał. Kumulacja na poziomie dwudziestu dwóch milionów. Wygrasz taką sumę i masz święty spokój. Właśnie o to chodzi, żadnych zmartwień, do końca życia. Nie szalejesz, bo jak zaczniesz wydawać, to w końcu zabraknie. Boisz się, że nie starczy. Kupisz jacht, czternaście samochodów, domy po całej Europie, a w końcu nie zostaje już nic, nie masz nawet możliwości tego utrzymać. Zadowalasz się więc schowaniem forsy pod kołdrą, byle nie stracić, nie ryzykować.

 

Zwykły człowiek chce po prostu dożyć starości we względnie niezmąconym spokoju, nie robiąc niczego spektakularnego, nie wychylając się, po prostu być sobą, tak długo, jak się da.

 

– Czego pan chce? – ponaglił mężczyzna.

 

Jakub sięgnął do kieszeni, wyjął zwitek losów. Nie musiał szukać ostatniego, doskonale znał liczby, wyryły się w jego świadomości, jak litery na kamiennej płycie. To, czego chciał było oczywiste, tak samo jak droga osiągnięcia tego.

– Chcę wrócić do wczoraj, obudzić się i być wczoraj, ale znać dzisiaj. Rozumie pan?

– Chce pan wrócić w czasie? Po prostu?

– Tak. Tego chcę. Nie mów pan, że to niemożliwe, bo mogłem mieć wszystko, i tego właśnie chcę.

– Czy na pewno? Niech się pan zastanowi.

– Tego chcę.

***

Zawył budzik. Jakub przetarł oczy i westchnął ze zdumienia. „To był tylko sen", pomyślał. Ramię bolało, ale zwalił to na niewygodną pozycję. Spokojnie wstał, powtarzając codzienną rutynę. Zdziwił go brak chleba. Pamiętał, że kupował pieczywo poprzedniego dnia. A może tylko śnił, że kupuje?

Ubrał się szybko, w brzuchu ssała pustka, chciał ją czymś jak najprędzej wypełnić. Sięgnął do kieszeni, w poszukiwaniu pieniędzy, a wyjął jedynie zmięty zwitek papierków. Stare losy.

Przypomniał sobie liczby, które ostatnio wytypował. Szybko przerzucił wzrokiem karteczki, ale nie znalazł takich. Nie mogły mu się przecież przyśnić, takie rzeczy pamiętał, były wyryte w mózgu!

Olśnienie przyszło natychmiast. Spojrzał na kalendarz – środa. W radio leciała piosenka, ta sama, którą słyszał dnia poprzedniego.

 

Jakub wybiegł jak opętany, dopadł do kolektury i trzęsącą się ręką zaznaczył sześć liczb. Śmiał się przez łzy, dziadek był jednak prawdziwy.

Wieczorem oczekiwał losowania bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Dłonie pociły się mocniej, choć nie powinny, bo przecież musiał wygrać. Podniecenie osiągnęło szczyt, był na skraju zawału. Trzęsąc się w rytm uderzeń serca patrzył na retro-futurystyczną skrzynkę, na której za chwilę wyświetlą się znajome wyniki.

„Oto jest, proszę państwa. Wyniki z trzynastego listopada to:…". Na ekranie wyświetliła się plansza. Jakub nie potrafił zrozumieć. Wodził wzrokiem między ściskanym w dłoniach losem, a telewizorem. Ani jedna się nie powtórzyła.

– Nie! Nie, to nie może być prawda!

Wszystko mi się przyśniło, szeptał, zwariowałem. A jeśli nie, to…

 

Nie mógł zasnąć. Stał tylko, wpatrzony w noc za oknem, myśląc o wszystkich rzeczach, które mógł mieć. Trudno było pogodzić się z kolejną porażką.

– Nic się nie zmieniło. Miałem sen, durny, idiotyczny sen. Nic więcej.

Nastał świt. Jakub postanowił wziąć się w garść i pójść do parku, tak jak zaplanował we śnie. Tak, jak zrobiłby naprawdę. Musiał popracować nad systemem, obliczyć kolejne obstawienia. Uznał, że to najrozsądniejsze wyjście.

Skierował kroki w to samo miejsce, minął tych samych ludzi, spacerujących z psami, idących do pracy… ogarnęło go nieprzyjemne uczucie déjà vu. Usiadł na ławce, naprzeciwko starca karmiącego gołębie.

– Czy my się znamy? – spytał

– Jak najbardziej – uśmiechnął się starzec – Widzieliśmy się tu dzisiaj.

– To nie… ja nie rozumiem.

– Wie pan, co jest nie tak z rzutem monetą? Wydaje nam się, że to losowość, taki rzut. Problem polega na tym, że to nieprawda. Moneta spada na ziemię, a jeśli przyłożyć taką samą siłę, w tym samym punkcie, wypadnie to samo za każdym razem. Rozumie pan?

– Oszukałeś mnie.

– Przecież tłumaczę. Wie pan dlaczego zrezygnowano z maszyny z kulami? Bo losowość polega na braku reguły. Ta skrzynka, do której się pan modli dwa razy w tygodniu, ona jest prawdziwie losowa. Niezależnie od miejsca i czasu, wynik będzie inny. Rozumie pan?

– Nie ma reguły – wyszeptał drżącym głosem Jakub

– Jakaś jednak jest – zaśmiał się starzec, zmiął papierową torbę i upuścił ją na ziemię

– Jaka?

– Miał pan już swoją prośbę, trzeba było pytać wtedy. Do widzenia – odparł mężczyzna i wolnym krokiem, jak gdyby nic się nie stało, odszedł w kierunku wyjścia z parku.

Koniec

Komentarze

hmm. Dobre. Porządnie napisane, żadne duże błędy mi się w oczy nie rzuciły, małe zresztą też nie, bo byłam zajęta czytaniem. Jak rzadko mogę z czystym sumieniem powiedzieć - masz, Autorze, bardzo dobry styl, zastrzeżeń nie brak :) Przyjemna historia, trochę może bardziej "obrazek" dla jakiejś myśli, a nie "wielkie opowiadanie" z szaloną akcją itd. - ale w tym przypadku to akurat nie jest jakiś wielki zarzut. Podobało mi się :) Pozdrawiam!

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Oooooch... Wredne. W dobrym sensie. Choć normalnie nie lubię ilustracji do idei, to mi podeszło bardzo. Może ze względu właśnie na tę wredną końcówkę.

Dłużyły mi się natomiast refleksje o życiu Jakuba, ale na szczęście nie było ich bardzo dużo.

Niezła psychologiczna opowieść, skupiłeś się na kilku aspektach ludzkiego rozumowania i to stanowi o sile tego tekstu. Opis dzieciństwa Jakuba wzbudził we mnie uczucie lekkiego politowania, nawet było mi go trochę żal. Dałeś również znać, że życie wcale nie jest kolorowe, a potrafi być brutalne. 

Pochwała konserwatyzmu i wygody.

tfu, teraz się zorientowałam: zastrzeżeń oczywiście BRAK :D

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Ja raz Autor skarciłem, raz pochwaliłem i trochę skarciłem, to teraz, dla odmiany wystosuję uwagę: Autorze, daj nam odsapnąć. Ledwo wrzuciłeś dwa teksty, jeszcze nie zdążyły ostygnąć, a serwujesz następne dwa. Spokojnie. Zbierz komentarze, przemyśl, popraw, pisz dalej. 

Tekst dużo lepszy od "Dorodnego okazu", który przeczytałam jako pierwszy. Może dlatego że mniej narracji, a więcej dialogów ;) Gry losowe to bardzo ciekawy temat i z wielu stron da się go ugryźć. Podoba mi się spodób, w jaki Ty to zrobiłeś.

Dobrze napisane, zabawne, ale jednak nieco mdłe. 

Nowa Fantastyka