
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Zawsze myślałem, że skoro ja dla innych jestem miły, oni dla mnie też powinni być. Jeśli ja coś daję, chcę też otrzymywać. Bardzo pragnąłem świata, w którym ludzie traktowaliby się nawzajem z szacunkiem. Powiedziałem kiedyś nawet coś takiego na głos, wykrzyczałem w pijackim szale, unosząc twarz. Do nieba, do Boga, do wszystkich, którzy słuchali.
A później obudziłem się i jak zwykle nie otwierałem oczu jeszcze przez kilka minut, dopóki nie zadzwoni budzik. Ale czas mijał, a dźwięku nie było. Cisza wokół mnie również była inna, nie gubiło się w niej tykanie zegarka ani jednostajny szum samochodów kilka pięter niżej.
Więc uchyliłem powieki. Zaraz jednak przymknąłem je z powrotem, pewien, że jeszcze śnię. W końcu nigdy nie budzę się w miejscach, których nie znam.
Jednak nie tym razem. I mi przydarzyło się to, z czego zawsze się śmiałem.
Na pewno nie byłem w domu. Do licha, na pewno nie byłem nawet w Londynie. No i, do licha po raz drugi, wyglądało na to, że nie byłem nawet na Ziemi.
„Bredzi", mógłby pomyśleć ktoś słyszący moje myśli. Po jednym spojrzeniu ocenić planetę? Dziwne, to prawda. Ale przede mną, jak okiem sięgnąć, rozciągały się zielone równiny. Widziałem ślady zwierząt. Słońce królowało na horyzoncie, nie ustępowało pola żadnemu drapaczowi chmur, nigdzie nie było śladu cywilizacji. Na mojej planecie na pewno nie ma już tak dużego dziewiczego kawałka terenu. To niemożliwe.
Dopiero po oględzinach pojawiła się niepewność. Zaraz jednak ustąpiła, mój wrodzony optymizm i wiara w siebie wyparły to niecne uczucie. Oczywiście, że dam sobie radę, pomyślałem. No kto, jeśli nie ja?
Spędziłem dzień na zwiedzaniu. Opłaciło się, gdyż odkryłem zadziwiającą własność planety. Gdy tylko bardzo czegoś pragnąłem pojawiało się niedaleko. Nigdy nie udało mi się zobaczyć jak, ale działało i to najważniejsze. Jak widać, byłem ulubieńcem Boga.
Miałem już całkiem przytulny dom, z sauną, siłownią i basenem, dobrze zaopatrzoną spiżarnię, a na łóżku obok mnie leżała piękna blondynka. Obserwowałem nasze odbicie w wielkim lustrze naprzeciw. Doskonale do mnie pasowała, ja też wyglądałem świetnie. Teraz nawet jakoś lepiej niż dawniej, może nigdy nie byłem tego do końca świadomy. No cóż, kto by się przejmował wspaniałą powierzchownością.
Spędziliśmy z Nadine, moją blondyneczką, wiele szczęśliwych chwil w Edenie. Tak właśnie nazwałem nasz prywatny raj, czy jakakolwiek inna nazwa byłaby odpowiedniejsza? Wątpię.
Dawałem jej wszystko, czego zapragnęła.
Piękna planeta jednak zaczęła się zmieniać. Dotychczas zielone lasy usychały. Nigdzie nie widziałem już zwierząt. Coraz częściej padały ulewne deszcze, kilka piorunów uderzyło w nasz dom. Ale to nic, przecież na Ziemi też mieliśmy pory roku i wahania pogody. Nic, czym trzeba by się martwić.
Któregoś dnia Nadine poprosiła mnie o mały samolocik i lot nad Edenem. Przyklasnąłem temu pomysłowi, uznając za wspaniały, jednak w duchu trochę się złościłem, że nie wyszedł ode mnie. Przecież mogłem pomyśleć o tym wcześniej.
Wybraliśmy się jednak na tę wycieczkę. Siedząc wygodnie na pokładzie samolotu z prywatnym pilotem, zapragnąłem butelki szampana. Odwróciłem się i wyciągnąłem mój dar od Boga z szafki. Usadziłem Nadine na kolanach i oglądaliśmy panoramę raju.
Nie wyglądał już niestety tak pięknie jak niegdyś. Może kiedyś, gdy zaspokoję już wszystkie swoje pragnienia poproszę Boga, żeby go naprawił? – zadałem sobie pytanie, odkładając odpowiedź na czas nieokreślony. Kto by się tym teraz przejmował.
Nadine poprosiła o stada koni galopujące niżej i wodospady spływające z pobliskich gór.
– Mówisz i masz, kochana – powiedziałem. Uwielbiałem, gdy traktowała mnie jak bóstwo, tak właśnie powinno być.
Coś mnie wtedy zaniepokoiło. Wyczułem, a może bardziej usłyszałem, jakieś drżenie
pod nami. Spojrzałem w dół i zobaczyłem pędzące konie, nie one jednak były źródłem hałasu. Uciekały przed drżącą, rozpadającą się na kawałki ziemią. Długa, poszarpana szczelina ciągnęła się aż po horyzont. Pilot musiał zobaczyć to samo, co ja i chyba bardzo się przestraszył, gdyż samolot nagle zaczął spadać. Niewiele zdążyłem wtedy pomyśleć, zapewne tylko: Boże, uratuj mnie.
I uratował. Wypełznąłem z wraku, przeciskając się obok zwłok Nadine. Coś ją przygniotło, nie miała szans przeżyć. Jednak cieszyłem się, że mnie się udało.
Ziemia nadał drżała, ale już nie tak mocno.
Usiadłem i przeczesałem palcami włosy. Nigdy nie lubiłem mieć poczochranej fryzury. Niewiele myśląc, przywołałem więc swoim sposobem grzebień.
I wtedy znów zauważyłem zmiany. Wodospad, który podarowałem Nadine, z kryształowo czystego zmienił się w brudny i śmierdzący. Zauważyłem dziwny związek pomiędzy moimi prośbami, a szkodami wokół. Wzruszyłem ramionami. Uczesałem się, przeglądając w kałuży cieczy u moich stóp.
Pomyślałem, że właśnie nadszedł czas prośby o odnowę Edenu.
– Boże, napraw ten świat dla mnie – wyszeptałem.
Na początku nic się nie wydarzyło. Czekałem na spełnienie mojego pragnienia, jednak kolejna fala trzęsienia ziemi uniemożliwiła mi spokojne oczekiwanie. Ponadto, znów rozpoczęła się ulewa. I burza.
Ponowiłem moją prośbę, krzycząc głośno.
Jednak nic się nie zmieniło, a deszcz i wstrząsy przybrały na sile. Jeszcze raz zerknąłem na swoje odbicie. Przestraszyłem się, prawie wrzasnąłem. Wyglądałem jak dziadek!
Lekkomyślnie zapragnąłem powrotu mojej dawnej twarzy.
Okolicznie drzewa złamały się i upadły, mącąc wizerunek na powierzchni kałuży.
Wtedy zrozumiałem.
Sam to wszystko spowodowałem. To moja wina i mojego egocentryzmu.
Ta wiedza poraziła mnie, jednak mimo wszystko…
Panie Boże, daj mi dobrą śmierć, zasługuję na to, pomyślałem i zapłakałem.
Ładne metaforyczne zakończenie, ale i tak nie zetrze dziwnego przeczucia, że tekst stanowi jakoby streszczenie jakiejś opowiastki wzorowanej - tak mi się przynajmniej wydaje - na Księdze Rodzaju. Można wszak się doszukac pewnych analogii pomiędzy historią pierwszych wg. Biblii ludzi na ziemi, a sytuacją przedstawioną w niniejszym opowiadaniu.
Powiedziałem kiedyś nawet coś takiego na głos, wykrzyczałem w pijackim szale, unosząc twarz do góry
Właśnie na FF trwa dyskusja, czy można unosić twarz go góry, czy nie. Ja uważam, że tak- przemawiają za tym klasyki i dzieła współczesne. Skoro można zwracać twarz ku czemuś, czemu nie możnaby jej unosić? Ot, taka dygresja.
Cisza wokół mnie również była inna, nie gubiło się w niej tykanie zegarka ani jednostajny szum samochodów kilka pięter niżej.
Ale to już nie halo jest. Dźwięk gubiony w ciszy się nie rozchodzi, bo się gubi. Nie wiem co Autor miał na myśli.
Więc uchyliłem powieki.
A mama mówiła, że nie zaczyna się zdania od więc. Generalnie, to źle brzmi i jest niepotrzebne.
„Bredzi", mógłby pomyśleć ktoś słyszący moje myśli. Po jednym spojrzeniu ocenić planetę?
Bohater nie ocenił planety. Stwierdził tylko, że nie jest na Ziemi.
Ale przede mną, jak okiem sięgnąć, rozciągały się zielone równiny. Widziałem ślady zwierząt. Słońce królowało na horyzoncie, nie ustępowało pola żadnemu drapaczowi chmur, nigdzie nie było śladu cywilizacji. Na mojej planecie na pewno nie ma już tak dużego dziewiczego kawałka terenu. To niemożliwe.
To już trochę bzdurna konkluzja...
Jak widać, byłem ulubieńcem Boga.
Nietrafione porównanie, zbyt oczywiste i nie pasujące wcześniej do tego co Autor opisuje.
Boże, ratuj. I uratował
Wątek teologiczny jest wprowadzony tutaj bez żadnego uzasadnienia, Autor generalnie odkrywa go ot tak. To się nazywa pstrykaniną. Pstryk i jest.
Puenta jest kompletnie niezrozumiała. Jak ma się do tego egocentryzm?
Koleś trafia na planetę, na której to, co pomyśli sprawdza się. Ma dom, dziewczynę, buduje krajobraz. Generalnie nie wiadomo jak się tam wziął, czemu tak się dzieje, a wstawki o Bogu są tak niejasne, że nie wiadomo, czy to Bóg, czy nie Bóg, po co ten Bóg. To jest niejasność, a nie niedomówienie, czasem budujące napięcie w tekście. W finale bohater twierdzi, że przez egocentryzm się wszystko psuje. A niby czemu? Jaki ma związek egocentryzm z zepsuciem planety? I czemu tak nagle oświeciło bohatera, że to przez egocentryzm? Nie ma związku przyczynowo-skutkowego.
Generalnie wyszedł bardzo chaotyczny moralitet, z którego nic nie wynika, nie wiadomo o co chodzi.
PS
Panie Boże, daj mi dobrą śmierć, zasługuję na to, pomyślałem i zapłakałem.
W finale następuje nagła egzaltacja, jest to kompletnie zupełnie inna, skrajnie inna postawa względem tego wszystkiego, co wcześniej prezentował bohater. Brak związku przyczynowo-skutkowego, niejasności, wpstryknięcie (również niejasne) wątku teologicznego i przepełniona patosem końcówka, przez którą bohater przestaje być wiarygodny.
Analogie żadne zamierzone nie były, a cały tekst powstał na dziwnej metaforze "planeta ja". Zasadniczo chodzi o zapatrzenie w siebie ludzi, a planeta stworzona z pragnień była tylko takim jakby narzędziem do tego przedstawienia.
Morały i prawienie, że trzeba myśleć też o innych - nie. Po prostu podsumowanie zmian w społeczeństwie, które i tak zresztą są poparte naukowo.
Ot taka opowieść o generacji myślącej tylko o sobie. Nic więcej.
Moja przedmówca źle zrozumiał co miałeś na myśli, Autorze, ja w ogóle nie zrozumiałem. Czyli coś tu nie gra...
Po prostu podsumowanie zmian w społeczeństwie, które i tak zresztą są poparte naukowo.
A tak z ciekawości, Autorze:
1) wskaż mi paluchem co w tekście wskazuje na taki przekaz.
2) Jaki jest związek między obumieraniem planety, a egocentryzmem? Skąd ja, Czytelnik, mam o tym wiedzieć?
3) Co sprawiło, że bohater wymyślił egocentryzm i połączył go z faktem obumierania planety? Z tekstu wynika jasno, że go po prostu olśniło. A może to przez ro, że obracał blondynkę? A może to przez nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu? To by miało nawet sens. Tekst jest również bez sensu, z racji na to, że bohater nie był egocentryczny. Autor podaje różne przykłady na to, że chciał, aby inni czuli się dobrze w jego towarzystwie i im się wiodło np: kiedy spełnia pragnienia blondynki. To nie jest egocentryzm. Więc o co chodzi?
<Wskazuje paluchem, robiąc wielką tłustą plamę na monitorze>
Proszę.
Cóż, dla mnie akurat, gdy widzę, że coś dzieje się raz, a po tym czymś dzieje się coś innego, a później znów powtarza się to samo, to znaczy, że to ma ze sobą związek.
A bohater, widząc, że niszczy planetę, swoimi pragnieniami wpadł właśnie na ten egocentryzm.
A że może i to być za mocne słowo, jak na naszego bohatera... Ciągle przesadza, więc i tu przesadził.
A własnie, mógł wymyśleć sobie Boga, Siłę Sprawczą, cokolwiek by umotywować przeniesienie na inną planetę, nieważne, co to by było, tak sobie postanowił, i tak miał. Nie był do końca zepsuty, powiedzmy, dostał drugą szansę, mógł się zmienić, nie zmienił, zniszczył planetę. Tak, albo inaczej, niekoniecznie trzeba to tak rozumieć, mogłabym wymyślić conajmniej jeszcze jedną teorię.
Cóż, dla mnie akurat, gdy widzę, że coś dzieje się raz, a po tym czymś dzieje się coś innego, a później znów powtarza się to samo, to znaczy, że to ma ze sobą związek.
Ok, tylko co z tego? To ma się nijak do Twojego tekstu?
A bohater, widząc, że niszczy planetę, swoimi pragnieniami wpadł właśnie na ten egocentryzm.
Jak niby ją niszczył? Gdzie jest o tym w tekście? Sama rzekomo zaczęła się niszczyć przez EGOCENTRYZM. Autorze, czy wiesz o czym napisałeś tekst, czy nie?
Kompletnie nietrafione oskarżenie. Autor zawsze wie o czym napisał, ewentualnie mógł napisać tak, że czytelnik nie wie o czym tekst jest.
I tyle z mojej strony.
PS Strasznie nie lubię Twojej maniery Autorowania co zdanie; Autor tu, Autor tam, Autor wszędzie.;)
Wybacz Autorze, ale mam przedziwne wrażenie, że nie wiesz o czym piałeś. Napisałeś jedno, twierdzisz co innego. Pomijam fakt, że bohater nie jest eogcentryczny w tekście, a ty wsadzasz mu w głowę taką myśl, dodatkowo traktujesz jako prawdę objawioną i chcesz jeszcze, żeby był jakiś związek między owym egocentryzmem, a wymieraniem planety. Zupełnie magiczny związek, bo i niewidzialny w tekście i wpstryknięty. Bo tak jest. Bez uzasadnienia.
Cóż, moja kobieca intuicja mówi mi, że żadna metafora do Ciebie nie trafi, może napiszę po niemiecku, to wtedy zauważysz zdania świadczące o tym, że bohater widzi, że coś dzieje się zaraz po jego prośbach i ze to musi mieć jakiś związek.
Ale co z tego, że widzi co się dzieje po jego prośbach? To wcale nie musi mieć związku z jego prośbami, skąd ten błędny wniosek? To mogłobyć wszystko inne. Czy jeśli kupię chleb i jest on spleśniały, to spleśniał dlatego, że go kupiłem, czy dlatego, że tak się dzieje, kiedy minie data jego ważności?
Tekst jest po prostu niejasny, w dodatku sprzeczny, bo opisałaś postać, która nie jest egocentryczna. A nawet jeśli opisałabyś ją tak, żeby była, to nadal nie widzę związku. Samo wpstryknięcie nie wystarczy, jeśli zachodzi nietypowy związek, należy go wyjaśnić.
Ale to nie miało być jasne. Z założenia. Kolejny nietrafiony zarzut.
Bardzo Ci zależy, żeby postawić na swoim. ^^
W sensie: Chcesz, żebym przyznała Ci rację, a nic Ci to nie da.
Tyś mi ani brat, ani swat. Generalnie mało mnie obchodzi, co przyznasz i czego nie przyznasz, nie w tym rzecz. Jeśli sam, Autorze, twierdzisz, że piszesz niejasne teksty, to ja bym na Twoim miejscu się zreflektował nad sensem dalszych publikacji.
Właśnie Ty to twierdzisz, a ja się z tym nie zgadzam, amigo. Mówię jedynie, że jak miało być, tak jest, nic nie jest niejasne, tylko niepowiedziane.
Nazywaj to jak chcesz, tylko po co wrzucasz teksty gdziekolwiek, skoro nie zależy Ci na zdaniach jedynie zbierznych z Twoimi? Tekst jest niejasny i bezsensowny, co wykazałem i co pokazały rozbieżności w rozumieniu. To nie kwestia subiektywnej uwagi, czy mi się podobało, czy nie- brak sensu i sprzeczność zarazem są widoczne gołym okiem.
W starej, jeszcze Fantastyce, było kiedyś opowiadanie na podobnym motywie. Tzn. koleś dostał maszynkę do spełniania wszelkich swoich zachcianek. Skończył jako nieśmiertelny robotnik w kamieniołomach. Kojarzy ktoś?
No ale mniejsza z tym.
Tekst jak dla mnie średni, niejasne jest dla mnie co było powodem, że bohater znalazł się na owej spełniającej życzenia planecie.
I tu mam jeszcze jedną watpliwość. Na początku piszesz, że spełnianie życzeń było właściwością planety, potem bohater zaczyna prosić o wszystko Boga. To jak w końcu jest?
I morał nie za bardzo do mnie przemawia. W tekście, który przytoczyłem ze starej Fantastyki, gość też był samolubnym chujem, ale kara jaką otrzymal była logiczna, z czegoś wynikała. Tutaj nie widzę żadnego uzasadnienia, po za samolubnością tego faceta. I znów, dlaczego tam trafił? Ktoś chciał dać mu nauczkę?
Mnożą mi się wątpliwości odnośnie tego opowiadania.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Specjalnie nic nie wyjaśniałam, mniej więcej o taki efekt chodziło. Nie chciałam za dużo o tym pisać, bo nie miało to być moralizowanie typu " nie bądź egoistą, myśl też o innych, licz się z konsekwencjami".
I tak, to była właściwość planety, a bohater o tym nie wiedział, ubzdurał sobie Boga i tyle.
I tak, to była właściwość planety, a bohater o tym nie wiedział, ubzdurał sobie Boga i tyle.
Aha, ok. Dzięki za wyjasnienie :)
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.