- Opowiadanie: andyk77 - W Kurkowie

W Kurkowie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

W Kurkowie

Kolejny szorcik z jedna puentą ;)

 

Nad naszą wsią przeleciał meteoryt. A potem spadł do pobliskiego jeziora. Stary Maciej obudził się ale nie stwierdziwszy niczego niezwykłego (meteoryt był już pod wodą), obrócił się na drugi bok i ponownie zapadł w sen, w którym główną rolę grała cycata Maryśka. Szczegóły tego snu pozostawmy jednak Maciejowi.

Drugą osobą, która obudziła się owej nocy, był Zbyszko. Wylazł z łóżka i przeciągnął się aż mu coś strzeliło w karku.. Wbił stopy w stare trampki i ostrożnie, żeby podłoga nie skrzypiała za głośno, wyszedł przed chatę. Podrapał się w wiecheć koloru słomy i poczłapał pod stary orzech, gdzie z lubością oddał się czynności zmniejszenia ciśnienia w pęcherzu.

Popatrzył na wschód, gdzie za niedługo powinno się pojawić słońce. Właśnie gdzieś tam było jezioro. A nad nim unosiła się kolorowa, fosforyzująca chmura. Nietrudno się domyślić, że zwróciła uwagę Zbyszka.

Zbyszko, jak na dwudziestoletniego młodzieńca inteligencją nie grzeszył. Rozsądkiem też nie. Nie tracąc więc czasu na myślenie (bo faktycznie byłaby to strata czasu) ruszył w kierunku jeziora. Kiedy doszedł na miejsce, niebo już się różowiło.

Woda w jeziorze wrzała, ugotowane ryby unosiły się na powierzchni. Zbyszko ucieszył się, bo to oznaczało łatwo zdobyte, smaczne śniadanie. Ułamał kawałek gałęzi i przyciągnął do brzegu kilka sztuk. Jedną od razu chwycił za ogon i spróbował. Skrzywił się – brakowało soli.

Już miał zdejmować koszulę, do której chciał nazbierać ryb, kiedy jego uwagę zwróciło silne światło bijące z dna jeziora. Zbyszkowi skojarzyło się z silną latarką, ale kto by chciał po nocy włazić do jeziora? I po co? Może poszukiwacze skarbów? Zbyszko oglądał kiedyś film o zatopionych skarbach piratów, ale to było gdzieś bardzo daleko. Nigdy nie słyszał, żeby na tym jeziorze grasowali piraci. No chyba, że to było bardzo dawno.

Zbyszko usiadł pod drzewem i postanowił poczekać na rozwój wypadków. Powoli żuł wyłowioną rybę.

Kilka słów wyjaśnienia. Meteoryt, który wpadł do stawu nieopodal wsi Kurkowo, tak naprawdę nie był meteorytem tylko statkiem kosmicznym klasy zero. Załogowym oczywiście. Wysłanym na Ziemię celem przeprowadzenia badań antropologicznych, cokolwiek by to nie znaczyło.

Stary Maciej obudził się ponownie, kiedy pierwszy kogut oznajmił nadejście nowego dnia. Wstał i przeciągnął się aż mu coś strzeliło w karku. Przez chwile uśmiechał się lubieżnie na wspomnienie snu, ale zaraz ubrał się i poszedł oporządzić trzódkę.

– Zbyszko! – zawołał. – Zbyszko! Wstawaj! A naciągnij wody ze studni!

Z wiadomych powodów Zbyszko nie mógł naciągnąć wody. Nie mógł też usłyszeć ojca. A to dlatego, że zasnęło mu się pod drzewem. A kiedy się ocknął, znajdował się już we wnętrzu statku kosmicznego, którego ściany skutecznie tłumiły dźwięki z zewnątrz. Więc tym bardziej nie mógł nic usłyszeć.

Wokół niego krzątało się kilku takich zielonkawo-niebieskich z wielkimi oczami. Dotykali różnych przyrządów niewiadomego przeznaczenia, podchodzili do Zbyszka, dotykali go w różnych miejscach powodując od czasu do czasu śmiech albowiem Zbyszko miał łaskotki. Chłopiec z pewnym zażenowaniem stwierdził, że jest nagi. A dotyk obcych powodował… reakcję… Zbyszko miał nadzieję, że to są samiczki. Trudno to było jednak określić, bo wszyscy wyglądali identycznie. Na wszelki wypadek starał się mieć ich na oku.

Obcy szemrali coś między sobą, ale Zbyszko nic nie rozumiał z tego ich brzęczenia więc nie wtrącał się do rozmowy. Zresztą nic ciekawego nie miał do powiedzenia. W międzyczasie ściągnął ze stolika kawałek jakiegoś obrusa i okrył się trochę.

W pewnym momencie wszyscy opuścili pomieszczenie pozostawiając Zbyszka samego. Chłopak poczuwszy się swobodniej zlazł ze stołu na którym leżał i zaczął się rozglądać. Dosyć szybko znalazł swoje ubranie, więc nie namyślając się długo (z wiadomych powodów) założył je.

Pomieszczenie przypominało jakieś laboratorium czy salę operacyjną, jaką widział kiedyś w filmie. Masa komputeropodobnych przyrządów pod ścianami, jakieś gadżety, których przeznaczenia się nie domyślał, probówki, miseczki, butelki, kalkulatory i wiele, wiele innych. Powąchał zawartość jednej z butelek, ale go odrzuciło. Innych więc nawet nie otwierał. Do jedzenia nic nie znalazł. Żeby chociaż kawałek ryby…

Zbyszko od najmłodszych lat miał żyłkę eksperymentatora, nic więc dziwnego, że tysiące kolorowych przycisków kusiło jego palce. Te zaś nie opierały się długo. Dosyć szybko wykasował (przypadkiem oczywiście) wszystkie bieżące badania i część archiwów, uszkodził system operacyjny, przeprogramował robota wspomagającego (nieświadomie) na coś w rodzaju terminatora i uruchomił kilka alarmów przeciwpożarowych. Ten zaś otworzył wyjście ewakuacyjne i Zbyszko mógł opuścić pomieszczenie.

Schowany w jakiejś szafce przeczekał aż załoga statku przebiegnie do laboratorium, po czym ruszył w przeciwnym kierunku. Wkrótce znalazł się przed przezroczystą ścianą, za którą widział głębiny stawu. Znowu pomajstrował przy przyciskach i wkrótce ściana otworzyła się zalewając statek wodą. Zbyszko Przytrzymał się jakiegoś kabla, żeby woda go nie spłukała wgłąb a następnie wypłynął na wolność.

Stary Maciej coraz bardziej rozeźlony szukał po wsi syna. Nie dość, że nie pomógł rano, to jeszcze gdzieś się schował i nie pomógł w południe. Obibok jeden. Ku jego zmartwieniu nikt we wsi nie widział Zbyszka od wczoraj. Zupełnie nikt. Nawet cycata Maryśka, u której Maciej spędził nieco więcej czasu.

Dopiero pod wieczór znalazł Zbyszka śpiącego pod drzewem nieopodal stawu. Tuż obok leżała pokaźna kupka ugotowanych ryb. Maciej szturchnął syna. Zbyszko otworzył jedno oko i ujrzawszy ojca stanął na równe nogi.

– Ojciec! – krzyknął. – Co tu robisz?

– Szukam cię, obiboku i leniuchu.

– A ja właśnie nałowiłem ryb na kolację – skłamał gładko chłopak. No, może nie do końca skłamał, bo przecież samodzielnie wyłowił je z wody.

A potem wrócili do domu i zjedli na kolację gotowane ryby. I nigdy nie rozmawiali o tym, co się stało. Pewnie dlatego, że Maciej o niczym nie wiedział, a Zbyszko szybko zapomniał…

Koniec

Komentarze

Całkiem, całkiem i niezły humor.

Wylazł z łóżka i przeciągnął się aż mu coś strzeliło w karku..- o jedną kropkę za dużo lub za mało.

Dobre, nawet zabawne, kilka razy się uśmiechnąłem. Trochę powtórzeń zauważyłem, poza tym brak kilku przecinków, ale nie przeszkadza to w lekturze. Pozdrawiam

Mastiff

Do przeczytania i zapomnienia. Ani mnie nie rozśmieszyło, ani nie wciągnęło. A gdzie jest ta puenta?

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nie najlepszy ten tekst. Choć czyta się lekko i z ciągle rosnacym zainteresowaniem to jednak zakończenie, moim zdaniem, jest mocno rozczarowujące.
Pozdrawiam

andyk77 Twoje teksty mają potencjał, ale po przeczytaniu pozostawiają pewien niedosyt. Są to takie jakby urwane klisze...

Mocny niedosyt. Jak absurd, to absurd, jak powaga, to powaga, nie takie nie wiadomo co...

Humorystyczna postać Zbyszka budzi momentami lekki uśmiech - na tym elemencie chyba właśnie się skupiłeś - ale poza tym opek wypada blado. Nad zakończeniem też wypadałoby bardziej pomyśleć, bo to, które jest pachnie nieco absurdem - zważywszy na postać głównego bohatera - ale rzeczywiście zawodzi.

Mnie nie podobało się w ogóle. Czyta sie ten tekst, jakby był tylko streszczeniem jakiegoś dłuższego opowiadania, ew. zarysem. Humor też kiepskawy, ani razu się nie uśmiechnałem, ale to już kwestia gustu.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Zbyszko jest twardzielem, wcina sobie rybę z łuskami.

"Wysłanym na Ziemię celem przeprowadzenia badań antropologicznych, cokolwiek by to nie znaczyło." - ten wtręt jest zupełnie zbędny. Sugeruje, że albo autor nie wie, co to są badania antropologiczne, albo kosmici nie wiedzą, po co przylecieli na Ziemię.

Taki sobie absurdzik. Poza tym obiecanej puenty ani widu ani słychu.

Pozdrawiam.

Strasznie kiczowate. Stylizacja opowiadania przypomina trochę źle napisaną bajkę dla najmłodszych dzieci. głupi Jasio zrobił to, zrobił tamto. Pasowałoby do konkursu fantastyczny kicz. Ale jako poważne opowiadanie zupełnie mi się nie podobało.
 
Pozdrawiam

Była kiedyś taka piosenka jakiegoś kabaretu, nie pomnę jego nazwy. I tam refren był dokładnie taki jak pierwsze zdanie Twojego opka. Tak jakoś mi to teraz przyszło do głowy... Reminiscencja taka, tak to chyba zwą.

...always look on the bright side of life ; )

"Nad naszą wsią przeleciał meteoryt,
nad naszą wsią, przelecial no i spadł"

Tak. Pierwsze zdanie jest z tej piosenki :)

Nowa Fantastyka