
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Marie była zwykłą dziewczyną, z wielkimi marzeniami. Zawsze pragnęła zostać lekarzem, więc od małego ślęczała nad książkami. Nie miała wielu przyjaciół, jednak oceny w szkole i zadowolenie rodziców były dla niej ważniejsze.
Nauka zawsze na pierwszym miejscu.
To się zmieniło, kiedy poszła na studia. To właśnie tu poznała miłość swojego życia. Bency może nie był typem romantyka, który przynosiłby dziewczynie kwiaty i zasypywał komplementami, jednak jej to nie przeszkadzało. Spotykali się dopiero dwa tygodnie, ale była przekonana, że to właśnie ten jeden, jedyny.
Zbliżał się wieczór, a Marie, zamiast przygotowywać się na zajęcia, siedziała przed lustrem, niezdarnie nakładając makijaż. Kosmetyki poleciła jej współlokatorka, a sukienkę na randkę pożyczyła siostra. Wszystko miało być idealnie. Najpierw kolacja, potem spacer przy świetle księżyca.
Mieli się spotkać w parku, przed zachodnią bramą. Dziewczyna spojrzała na zegarek. Jeszcze godzina. Pospiesznie skończyła się malować, spojrzała na efekt i zadowolona zarzuciła na ramiona płaszcz. Powietrze było przyjemnie chłodne. Po ostatnich upałach była to miła odmiana.
Dojechała na miejsce autobusem. Pod bramą znalazła się pięć minut przed czasem. Jego jeszcze nie było. Ruszyła w stronę parku i przycupnęła na jednej z ławek, czekając.
Czas mijał. Pięć minut, dziesięć, dwadzieścia… a jego jak nie było, tak nie ma.
Zniecierpliwiona dziewczyna wyciągnęła telefon. Nikt nie odbierał.
Chyba mnie nie wystawił? – zastanowiła się.
Rozejrzała się po otoczeniu. Było ciemno i żadnej osoby w pobliżu. Dreszcz przebiegł jej po plecach, objęła się ramionami. Ne podobało jej się to wszystko. Kiedy Bency przyjdzie, wygarnie mu, co myśli o spóźnianiu się. Jeśli uważa, że może pozwalać swojej dziewczynie tyle czekać, to się grubo myli.
Kilka minut później jej cierpliwość się skończyła. Rozdrażniona wstała z ławki i nerwowym krokiem ruszyła w stronę wyjścia z parku. Nagle coś usłyszała. Cichy szelest. Na początku go zignorowała, stwierdziwszy, że to zapewne szum niedalekiej ulicy miesza jej zmysły, jednak kiedy dźwięk się powtórzył, obejrzała się.
Nie zdążyła nawet krzyknąć. Postać chwyciła ją i zasłoniła usta. Dziewczyna poczuła ciężki, nieprzyjemny zapach i po chwili straciła przytomność.
Kiedy się ocknęła, stwierdziła, że jest związana i zakneblowana. Nic nie widziała i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że ma opaskę na oczach. Czuła w powietrzu słaby zapach oleju silnikowego, a ciasne miejsce, w którym była, kołysało się miarowo. Wytężyła słuch.
Samochód – pomyślała zrozpaczona.
Myśli wirowały szaleńczo jej w głowie. Spróbowała się oswobodzić, jednak nie miała dosyć miejsca na jakikolwiek ruch. Jedynym, co jej pozostało, było czekanie.
Nie jechali długo. Dziewczyna usłyszała cichy stukot i poczuła na twarzy powiew świeżego powietrza. Ktoś wyciągnął ją brutalnie i postawił na nogi.
– Witaj – powiedział. Zdumiona dziewczyna rozpoznała głos swojego chłopaka. – Dobrze spałaś? – zapytał. Usłyszała jego śmiech. Nie zabrzmiał przyjemnie. – Idziemy – pchnął ją tak, że uderzyła bokiem w samochód.
Nie miała pojęcia, co Bency wyprawia. Jeśli myślał, że to zabawne, wyprowadzi go z błędu przy najbliższej okazji. Oprócz swoich, słyszała kroki jeszcze dwóch osób.
Więc ma wspólnika – pomyślała. – Drań.
Zatrzymali się. Ktoś otworzył straszliwie skrzypiące drzwi i po chwili wprowadzono ją do pomieszczenia. Było tu duszno, a powietrze pachniało jakby rdzą i siarką.
Proch i krew – pomyślała z przestrachem Marie.
Oprawca pchnął ją do przodu i musiała przebiec kilka kroków, potykając się o coś. Kolejna osoba posadziła ja na niskim stołku i wyciągnęła knebel. Dziewczyna usłyszała trzask drzwi i zgrzyt klucza w zamku.
Kiedy zdjęto jej przepaskę z oczu, zobaczyła przedziwne pomieszczenie. Nie było duże, a większość miejsca zajmował spory, okrągły stół zawalony kartami, kośćmi do gry i, co było niepokojące, łuskami, jakby ktoś tu strzelał. Wydawałoby się, że niezadowolony przegraną mafioso pozbył się zwycięzcy i uciekł, zostawiając dowody na miejscu zbrodni.
– I jak ci się to podoba? – zapytał Bency. – Sceneria idealna do gry.
– Czego ode mnie chcesz? – warknęła dziewczyna, już nawet nie próbując oswobodzić rąk.
– Załóżmy się – zaproponował z uśmiechem. – Uczciwa gra – chwycił stary rewolwer, który leżał na stole. – Jest tu sześć komór – zaczął wyjaśniać. – Ja zapełnię połowę z nich, czyli trzy. Jedna pełna, jedna pusta – uśmiechnął się zadowolony, wkładając naboje. – Reszty chyba się domyślasz?
– Rosyjska ruletka?! – wrzasnęła przerażona dziewczyna, opierając się o ścianę z tyłu. To był błąd. Tknięta dziwnym przeczuciem, obróciła się i krzyknęła. Na ścianie widać było stare rozbryzgi krwi. – Ty potworze! – wrzasnęła, patrząc na swojego oprawcę. – Morderco! – łzy pojawiły się jej w oczach.
– Spokojnie kochanie – powiedział cicho, kładąc jej rękę na policzku. – To tylko taka gra – uśmiechnął się ciepło.
– O mój Boże – zaszlochała cicho.
– No to zaczynajmy – zaśmiał się i zakręcił bębenkiem. Kiedy ten się zatrzymał, przyłożył broń do czoła dziewczyny. – I jak myślisz? Masz pięćdziesiąt procent szansy na wygraną. Wygrasz? – nie odpowiedziała. Zamknęła oczy i zamarła. Bency zaśmiał się ponownie i nacisnął spust…
Bębenek przesunął się cicho, jednak broń nie wypaliła.
– Ale miałaś szczęście! – zdziwił się.
– Wypuść mnie – poprosiła drżącym głosem.
– Jeden pusty, jeden pełny – kontynuował, jakby się wcale nie odzywała. – Wygrałaś… to znaczy, że ja przegrałem… nie lubię przegrywać – ton jego głosu zmienił się z przyjaznego na wrogi. Odszedł kilka kroków, obrócił się płynnie i strzelił.
Na ścianie pojawił się nowy rozbryzg krwi.
Zaczęte dawno temu, ostatnio skończone. Z nudów wrzucone. Nie znam się na tej stronie i nie potrafię wrzucać tu tekstów. To pierwszy mój tekst tutaj. I tyle.
Ma to sens tylko nie widzę żadnych przesłanek, żeby okreslić Twoją twórczość s-f albo fantasy. Poza tym, jedno zdanie jest trochę dziwne, konkretnie:
Oprócz swoich, slyszała jeszcze kroki dwóch osób. Wiesz, raczej trudno ocenić ze słuchu liczbę poruszających się osób, niezaleznie od tego, czy to ludzie czy zwierzęta. Co prawda, widziałem w kilku westernach, jak Indianie przykładając ucho do gruntu potrafili to zrobić...ale nie sądzę, by Twoja bohaterka była czerwonoskórą. W każdym razie nic o tym nie wspomniałaś.
Poza tym w mojej opinii napisane jest sprawnie, bez rażących błędów. Może inni znajdą ich więcej, pozdrawiam.
Mastiff
Bardzo ciekawe. Oto, co mnie zaciekawia: po co facet uprowadził swoją dziewczynę, po co chciał z nią grać w rosyjską ruletkę - co w istocie rzeczy i tak sprowadzało się do morderstwa (jaki był jego motyw?) - na dobrą sprawę mężczyzna mógł bohaterkę zabić od razu, bez zbędnych ceregieli, kim był wspólnik (nawet jak porywacz, "oprawca" zdjął kobiecie opaskę z oczu, Autor o wspólniku zapomina).
Z nudów wrzucone. A, to wiele wyjaśnia...
Kopia z "drugiej wersji":
Z nudów wrzucone. Nie znam się na tej stronie i nie potrafię wrzucać tu tekstów. To pierwszy mój tekst tutaj. I tyle.
Z uczuciem lekkiej nudy przeczytane. Nie potrafisz, a wrzuciłeś. I tyle.
Bez sensu. I tyle.
Marnie...