
Druga odsłona moich wypocin - tym razem z biotechnologią, przełamywaniem tabu i menu à la DNA. Tradycyjnie, zamiast fabuły - groteskowa przypowieść;)
Druga odsłona moich wypocin - tym razem z biotechnologią, przełamywaniem tabu i menu à la DNA. Tradycyjnie, zamiast fabuły - groteskowa przypowieść;)
Nastały czasy gdy ludzkość – a przynajmniej jej większość – przestała akceptować zabijanie innych istot, nawet w celu zaspokojenia własnego głodu. Lecz nie, nie zostało to spowodowane jej zwiększoną, tzw. humanitaryzacją. Ludzie, jak to ludzie, nadal mieli w pogardzie wszystkie zwierzęta. Spowodował to wspaniały rozwój ludzkiej biotechnologii i inżynierii genetycznej. Oraz jakże ludzka, ta sama co zawsze, obawa o własne zdrowie i życie. Okazało się bowiem, że możliwe jest “drukowanie” mięsa. Przy czym to drukowane mięso, doskonalsze jest od naturalnego, tak jak syntetyczny diament od swojego pierwowzoru – bo “skaz” wszelakich pozbawione. Wolne od chorób odzwierzęcych, które w przeszłości tak dokuczliwymi dla ludzi były. Nie wspominając już o obniżonej zawartości cholesterolu czy podwyższonym poziomie pożądanych związków.
Lecz technologie te, również inne drzwi otworzyły. Drzwi dla bardziej wyrafinowanych podniebień. Dla tych, którzy przesądów i uprzedzeń się nie boją a wysublimowanie i dobry smak bardzo sobie cenią. Dla doznań smakowych, które przez tysiąclecia zakazane były. Które w więzieniu zwanym “tabu” zamknięto. I które strasznym słowem “kanibalizm”, zostały okrzyknięte.
Jednak słowo to w nowych czasach, wydźwięk groźny zaczęło tracić. Bo o ile wśród narodów zacofanych, nijak konstruktywnej dyskusji prowadzić się nie dało. O tyle tam gdzie WOLNOŚĆ kapitału wartością najwyższą była, rozsądnie do tematu podejść się dawało. Nowa korporacja żywność produkująca (o wdzięcznej nazwie “Drukujemy ze Smakiem”), przed sądami dowiodła, że w ich produkcie żadnego mięsa (w prawnym znaczeniu tego słowa) nie ma. Że wprawdzie pobrano jedną komórkę jako wzór DNA do skopiowania, ale tą właśnie komórkę po skopiowaniu zniszczono. A produkt końcowy nie jest pobierany z ciała człowieka, lecz produkowany w bioreaktorach. I z tego właśnie powodu nie można go nazywać mięsem – podobnie jak napój niepochodzący z gruczołu mlekowego ssaków nie może być nazywany mlekiem. A tym bardziej, nie “ludzkim mięsem” – bo czy człowieka można wyprodukować? Nadmieniono też że, dobrowolny i anonimowy dawca komórki, otrzymał od korporacji odpowiednie wynagrodzenie. Tak już zupełnie mimochodem, prawnicy przed sądem przykłady podobne do tego podawali, że nawet do miliona komórek konsumujemy namiętnie kogoś całując. Trudno orzec, który argument szalę przeważył, ale korporacja uzyskała zakaz nazywania konsumentów swoich produktów “kanibalami”. Jeszcze tylko z rzadka coraz mniej liczni sceptycy “kanibalami homeopatycznymi”, lub dla niepoznaki “homeopatami” ich nazywali (dawnego znaczenia tego słowa nie zupełnie pamiętając).
Ledwie sprawa cała nieco okrzepła i najgorętsze emocje przestała wzbudzać, nowy trend (niby moda) się pojawił. Oto korporacja produkty “premium” wprowadzać zaczęła. Szeroko zakrojone kampanie reklamowe prowadzone przez celebrytów im towarzyszyły. Znana influencerka słowami “Zjedz moją szynkę” nowy produkt reklamowała. Piosenkarz muzyki popowej “Tylko ja mam takie żeberka” w reklamie śpiewał. Doszło do tego, że popularny aktor w telewizji śniadaniowej swoją własną wątróbkę przyrządzał, przepis autorski podając. O wyśmienitym smaku, reporterzy prowadzący jak i sam aktor, zaświadczali. Wszystkie produkty premium, odpowiednie certyfikaty posiadały (razem z testami DNA) oryginalność produktów gwarantujące.
Podczas gdy jedni roztrząsali takie kwestie jak to czy na produktach podawać płeć lub rasę, inni (przeczucia pewne mając) prostsze pytania zadawali. Bo co mianowicie z tymi, którzy jednak diamentów syntetycznych nosić nie chcą? Albo krążek winylowy wolą – mimo, że gorszą jakość od cyfrowego zapisu oferuje? Jednym słowem, co z konsumentami, którzy ponad wszelką miarę naturalność preferują i są w stanie za nią zapłacić?
Tutaj z pomocą “Humanitarne Koło Łowieckie” przyszło. Lecz jak łatwo się domyślić, z powodów przeszkód prawnych, HKŁ mogło funkcjonować tylko w krajach najbardziej WOLNOŚĆ miłujących. Jednocześnie sieć restauracji i turystykę gastronomiczną w nich rozwijając. Nazwę taką przyjęło aby struny sentymentalne pewne poruszyć – bo niestety z dawnej świetności i tradycji, zupełnie nic nie pozostało. Nowe koło bowiem, jedynie “łowieniem” klientów się zajmowało. Na dwie kategorie (konsu– i dawco-klientów) ich dzieląc. Emocje zawczasu studziło i o humanitaryzmie zapewniało, że kontrakt dawco-klienta praktycznie niczym od donacji dawnego dawcy się nie różni. Może tym jedynie, że wskazani przez niego spadkobiercy otrzymają sowite wynagrodzenie. Konsu-klienci zaś mogli być pewni, że dawco-klient za życia i później serię badań odpowiednich przejść musi. Ponadto, każdorazowo dochodzenie przeprowadzone będzie, aby zabójstwo czy samobójstwo wykluczyć. Oczywiście standardy najwyższe, świeżość gwarantujące, również będą zachowane. Wymogi te wszystkie sprawiały, że kontrakty takie, najczęściej tylko młodzi żołnierze i kaskaderzy podpisywali. Ze względu na podaż mocno ograniczoną, po wpłaceniu obowiązkowego wadium, aukcje w restauracjach były przeprowadzane. Szykiem swoim, znacznie przewyższając te onegdaj przez galerie sztuki organizowane.
W tym czasie korporacja nasza (ta “Drukującą ze Smakiem”), kampanię informacyjną przeprowadziła. Aby całkowitą odmienność swoją od HKŁ podkreślić i próby znalezienia jakichkolwiek podobieństw zawczasu ukrócić. I tylko języki złe, plotki kłamliwe wciąż podsycały, jakoby DzS udziały w HKŁ posiadało…
Lubię Sci-Fi skupiające się na takich przyziemnych sprawach, a nie na wielkich podróżach do sąsiedniej galaktyki i walkach kosmicznych. Naprawdę przyjemny w czytaniu szorcik poruszający nie tak przyjemny problem jaki może zaistnieć. Nieograniczony kapitalizm to dziki zachód.
Pozdrawiam i dziękuję za umilenia paru minut życia. :D
ani pospolity, ani niepospolity, taki w sam raz
Sam pomysł bardzo mi się podoba, ale trudno żeby było inaczej, skoro kilka lat temu napisałem praktycznie identycznego w założeniach szorta. Ale nie będę narzekał, że pomysł przez to mało oryginalny, bo już wtedy kiedy pisałem swój tekst, specjalnie odkrywczy nie był.
Gorzej niestety, jeśli chodzi o twoje wykonanie. Jasne, piszesz w przedmowie że “zamiast fabuły – groteskowa przypowieść”, ale za cholerę nie wiem dlaczego podjąłeś taką decyzję. To w zasadzie nie jest opowiadanie, wbrew temu co piszesz nie jest to też przypowieść (bo przypowieść jako gatunek literacki ma konkretne ramy, których nijak twój tekst nie spełnia), prędzej jest to jakieś nie wiem, kazanie? Fikcyjny felieton? To wszystko dałoby się opowiedzieć znacznie przystępniej właśnie za pomocą jakiejś prostej fabuły albo przynajmniej wybierając do tego zgrabniejszą formę. Ale ta obrana przez ciebie postać pseudoprzypowieści, pełnej patetycznego słownictwa i konstrukcji zdań nijak nie pasuje do przedstawianych treści. Z jednej strony mamy przez to dysonans u czytelnika, który utrudnia czytanie, z drugiej prowadzona w ten sposób narracja sama w sobie jest bardzo ciężka w odbiorze. W rezultacie, chociaż tekst był krótki, to czytało się go opornie i zdążył mnie wymęczyć.
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
Gryzoku_Półpospolity, serdecznie Ci dziękuję za taki wspaniały komentarz! Sprawił mi on naprawdę bardzo dużą radość i moje życie również umila za każdym razem gdy sobie o nim przypomnę.
Arnubisie, wielkie dzięki za konstruktywną krytykę. Bardzo lubię czytać takie opinie, ponieważ dają mi one nadzieję, że za którymś razem, coś do mnie dotrze i być może kiedyś uda mi się napisać coś, co nie byłoby beznadziejne a przynajmniej przeciętne – dla mnie byłoby to naprawdę COŚ!
Chu Li Gan
Krótka forma, miejscami trochę toporna. Pomysł ciekawy, choć wykonanie mogłoby być lepsze. Pozdrawiam.
Hej,
Pomysł ciekawy. Tekst co prawda nie długi, ale fajnie przedstawił wizję niekoniecznie przyjemnej przyszłości. Trochę miejscami styl mi zgrzytał, bo część się rymowała, a część już niekoniecznie.
Pozdrawiam :)
Cześć chu_li_gan !!
Kurcze początkowo tekst był nawet fajny. Niestety w drugą część tzn. tak mniej więcej w połowie wkradła się lekka nuda. Przykro mi jest takie coś pisać. Chyba pomysł na opko nie jest może zbyt jakby to nazwać “zdolny do rozrodu fabuły” :) Choć na pewno oryginalny. I trochę się zawiodłem bo początkowo było całkiem ciekawie.
Pozdro!!!
Jestem niepełnosprawny...
Jest pewien pomysł, ale przedstawiony w mało przystępny sposób. Podczas lektury miałam wrażenie przedzierania się przez wertepy i knieję.
…nie zostało to spowodowane jej zwiększoną, tzw. humanitaryzacją. → …nie zostało to spowodowane jej zwiększoną, tak zwaną, humanitaryzacją.
Nie używamy skrótów.
…bo skaz wszelakich pozbawione. → W tym zdaniu i wielu kolejnych stosujesz osobliwy szyk, przez co nie najlepiej się je czyta.
Proponuję: …bo pozbawione wszelkich skaz.
…ale tą właśnie komórkę… → …ale tę właśnie komórkę…
(dawnego znaczenia tego słowa nie zupełnie pamiętając). → (dawnego znaczenia tego słowa niezupełnie pamiętając).
Na dwie kategorie (konsu– i dawco-klientów) → Na dwie kategorie (konsu- i dawco-klientów)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej!
Pomysł może nie odkrywczy, ale fajny. Za to całość to trochę takie sprawozdanie, więc wypadło zbyt sucho. Momentami jak felieton do gazety. Na plus wtrącenie o aktorach i piosenkach, to mnie lekko rozbawiło. Styl nie był zły, ale przez formę trochę zacierał się całokształt. Kanibalizm i próba obejścia, drukowanie żywności – to temat na żywe opowiadanie (no, może nie dla wszystkich żywe… XD), a tu było dość przewidywalnie i prosto. Ale może kiedyś coś dłuższego powstanie, wtedy chętniej poczytam. :)
Pozdrawiam,
Ananke
Dobry pomysł, choć ten kronikarski styl przeszkadzał. Przez ten szyk przypomina to relację historyczną, nie futurystyczną.