
Kilka wulgaryzmów.
Kilka wulgaryzmów.
******
…bezprzykładny akt terroru. Co na to ci wszyscy obrońcy praw człowieka z zagranicy? Czy przeproszą nasz kraj, nasz naród i naszych przywódców? Czy uznają, że to my mieliśmy rację? Oczywiście, że nie. Nie możemy na to liczyć. Zaraz znajdą się tacy, którzy wezmą w obronę tego mordercę. Zaczną wyjaśniać, usprawiedliwiać. A czy pochylą się nad ofiarami? Czy będą współczuć rodzinom zamordowanych? Nie!
Zamachowiec zginął. Szkoda. Miałby sprawiedliwy proces i zapewne nie uniknąłby stryczka, ale przynajmniej w trakcie rozprawy sądowej dowiedzielibyśmy się o jego motywach i zleceniodawcach. Jestem przekonany, że na jaw wyszłaby prawda, która nie byłaby na rękę zagranicznym specom od siania nienawiści przeciwko naszej ojczyźnie. Ale wierzę w nasze służby. Nie ma obawy. Wszystko zostanie wyjaśnione. I wtedy…
Ewa przełączała kanały. Niestety od rana o niczym innym nie mówiono i wszędzie było to samo. Oczywiście przejmowała się zamachem w centrum stolicy, napięcie jednak ustąpiło, kiedy udało się jej skontaktować z mężem. Poczuła ogromne zmęczenie tematem. Pomyślała nawet o wyłączeniu telewizora, ale potrzebowała jakiegoś szumu. W obraz nie musiała się wpatrywać.
Myła, kroiła, mieliła, podgrzewała, przyprawiała. Mieli małą rocznicę, więc dzisiejszy obiad, a właściwie obiadokolacja wymagała dużo większego zachodu niż na co dzień.
Kiedy już trochę oderwała myśli od tych okropnych zdarzeń sprzed pomnika Nowej Konstytucji i wpadła w rytm przygotowań uroczystego posiłku, przypomniała sobie o serii wiadomości, które przyszły na jej smartfona tuż po rozmowie ze Stefanem. Wtedy uznała, że są to jakieś życzenia od dzieci i znajomych, zatem nic pilnego. Musiała nadrobić stracony czas. Teraz rzeczy były już na tym etapie, że robiły się same. W piekarniku i na gazie. Miała chwilę, więc mogła przejrzeć korespondencję. W pierwszej kolejności zajrzała do wiadomości od córki. Nie był to żaden gif z życzeniami, tylko krótki tekst „mamo, co to?” z załączonym filmikiem.
To, co zobaczyła, wstrząsnęło nią bardziej niż obrazki pokazywane w telewizji. Zapomniała o rozrzuconych, zakrwawionych częściach ciał na placu Niepodległości. Obejrzała film kilka razy, próbując sobie wytłumaczyć, że nie widzi tego, co widzi, że się myli. To samo odebrała jeszcze od syna, matki, kilku koleżanek i przełożonego z pracy.
– Czy potwierdziły się doniesienia świadków, że zamachowcem była kobieta, która użyła pasa szahida?
– Nie. To nie była kobieta. Nie mogę na razie nic więcej na ten temat powiedzieć.
– A czy wiadomo już na pewno, że był to imigrant?
– Wkrótce wszystko się wyjaśni. Proszę o cierpliwość. Mogę tylko dodać, że cała prawda o tej zbrodni ukaże jak w soczewce, do czego prowadzi ta zakłamana, chora…
– Cześć kochanie. – Stefan wyłączył telewizor i pocałował żonę. – Okropne. Nie katujmy się tym dzisiaj. Nie czujesz, że śmierdzi? No, do cholery, wszystko przypalone.
Stefan zgasił piekarnik, otworzył okno i opowiadał z przejęciem:
– Nie uwierzysz, miałem dziś kurs tam, na ten plac Niepodległości. Tuż przed zamachem. Strasznie upierdliwa klientka. Męczyłem się z nią kilka tygodni, ale na szczęście, to było ostatnie zlecenie od niej. Wyobraź sobie, całe miasto w blokadach. Wszystkich kontrolują. Mnie chyba z pięć razy. W mieście jest straszny bajzel. Policja, karetki, straż pożarna w tę i we w tę.
Ewa słuchała męża, nie mogąc powstrzymać łez.
– Ale to, co w telewizji pokazują, to jakaś bujda. – Stefan uspokajał żonę. – Podobno tylko kilku ze straży honorowej ucierpiało, ale to jakieś zadrapania, nic poważnego. Z pomnika gruz tylko został. Fakt. A te ciała to mistyfikacja. Porozkładali manekiny, poprzykrywali plandekami, rozlali trochę farby. Dla lepszego efektu. A ty, co tak siedzisz i nic nie mówisz. Kochanie, co się stało? No, już, nie płacz. Kochanie, mięsem się nie przejmuj. Co to? No, pokaż.
Stefan wziął komórkę od żony, obejrzał film. Raz i drugi. Zbladł.
Skąd to masz? – chciał zapytać, ale tylko wybełkotał coś niezrozumiale. Poczuł silny ból głowy i nie ustał na nogach.
*****
Katrin podeszła do kolejnego stanowiska i pokazała dokumenty. Urzędnik przeglądał uważnie papiery, ale ją lustrował z większym zainteresowaniem. Nie krył tego. Uśmiechała się, dając do zrozumienia, że traktuje jego spojrzenia jak komplement.
– Business or pleasure?
Kobieta zastanawiała się, czy to oficjalna formułka, czy może facet naoglądał się za dużo amerykańskich filmów i próbuje żartować.
– Mam nadzieję na dużo przyjemności – odpowiedziała, zagryzając wargę.
– Och, rodaczka! – Funkcjonariusz jeszcze raz zajrzał w paszport, jakby zapomniał, co przed chwilą z niego wyczytał.
– Tak. Długo mnie tu nie było, więc przepraszam za akcent.
– Mówi pani doskonale.
– To miło. Dziękuję. Wie pan, nie jestem siebie pewna, a w Stanach nie mam za dużo okazji do używania języka. Mam nadzieję, że tu się to zmieni. Jeśli wie pan, co mam na myśli. – Katrin mrugnęła porozumiewawczo.
Zabrała dokumenty i poszła odebrać bagaż. Obejrzała się po kilku krokach, przyłapując mężczyznę, jak wodzi za nią wzrokiem. Trening, trening, trening.
W holu przy wyjściu z portu lotniczego podeszła do grupki mężczyzn, pokazujących ekrany komórek przybyłym pasażerom. Na jednym z nich odnalazła swoje nazwisko.
– Dzień dobry. To na mnie pan czeka. – Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę.
Kierowca był lekko zaskoczony, ale i uradowany. Nie spodziewał się tak atrakcyjnej pasażerki, a w dodatku nie będzie musiał łamać sobie języka. Odruchowo ujął dłoń i skłonił głowę do pocałunku, ale się zreflektował, że nie wypada. Chciał się wycofać, Katrin jednak wykorzystała moment zawahania, podciągnęła rękę do góry i wymusiła na nim ten gest.
– Jak miło – zaszczebiotała.
– To dla mnie przyjemność. Proszę tędy. – Taksówkarz przejął bagaż i poprowadził do samochodu.
Katrin chciała pomóc zapakować walizkę, ale kierowca na to nie pozwolił.
– Ona jest taka ciężka.
– Dam radę.
– Ależ pan jest silny.
Poczekała, aż kierowca upora się z ciężarem i otworzy jej drzwi. Usiadła na tylnej kanapie starej skody. Widać, że auto lata świetności miało za sobą. Po wielkiej plamie na siedzeniu obok domyśliła się, że samochód nigdy nie był w profesjonalnej myjni.
– Wie pan, nie byłam w kraju dwanaście lat.
– Na długo pani przyjechała?
– Myślę o powrocie na stałe. Tu umrę, a na razie chcę się rozejrzeć.
– Nie jest pani za młoda na takie słowa? Mam dzieci w pani wieku. Dokąd?
– Słucham?
– Dokąd mam panią zawieźć?
– Ach tak, oczywiście. Głuptas ze mnie. Proszę do Pensjonatu pod Murzynem.
Kierowca zawahał się. Dziwny adres. Ale cóż, to nie jego sprawa.
– Wie pan, gdzie to jest? Widziałam, że ma pan jakieś wątpliwości.
– No, bo wie pani, ten pensjonat to straszna speluna.
– Naprawdę? No, trudno. Zobaczę. Może w takim razie długo tam nie zabawię. Myślałam też o Viktorii, ale ten Pensjonat pod Murzynem skusił mnie nazwą. Bo wie pan, jak wyjeżdżałam z kraju, to słowo „Murzyn” było niemalże zakazane.
– Poprawność polityczna.
– Właśnie. A ja już mam tego dość. Nie sprawdzałam, jaki to hotel. Stwierdziłam, że to będzie taki symbol. Powrót do kraju, do normalności. Może to głupie, ale rozumie pan, o co mi chodzi?
– Chyba tak.
Jechali przez chwilę, rozmawiając na neutralne tematy. Pasażerka próbowała doprawiać każdą wypowiedź szczyptą flirtu.
– Na razie wszystko mi się podoba. A najbardziej tutejsi mężczyźni. Tacy mili. Szarmanccy. Silni. Kobieta może się czuć tu wspaniale. Czy jest bezpiecznie?
– Bardzo. Nie za bogato. Mamy swoje problemy. Ale da się żyć – jąkał się.
Katrin zastanawiała się, czy nie przesadza. Bo tylko idiotka nie widziałaby tego wyłażącego z każdego kąta syfu. Odizolowany od świata kraj ewidentnie popadł w ruinę. Wszędzie widać było walające się śmieci, niedokończone inwestycje, dawno rozpoczęte i porzucone remonty. Stefan mógł zacząć coś podejrzewać. Albo że stroi sobie żarty, albo że to jest jakaś prowokacja.
– W korporacji powiedzieli, że zażyczyła sobie pani, abym to ja konkretnie ją odebrał z lotniska. – Nie myliła się, przesadziła. Stefan coś wyczuł i teraz będzie ostrożny.
– Po prostu, w Internecie znalazłam waszą firmę taksówkarską. Na stronie była lista kierowców ze zdjęciami. Wybrałam pana, panie Stefanie, bo wydał mi się pan najsympatyczniejszy. I wie pan, jak tak stał pan na lotnisku obok innych, to od razu powiedziałam sobie: kobieto, dobrze wybrałaś.
– Co za różnica, kto panią wiezie? Jakie to ma znaczenie, czy jestem sympatyczny, czy nie?
– Przystojny, silny, elokwentny. Może jestem pusta, ale wolę, gdy otaczają mnie atrakcyjni ludzie. A pan nie? Co pan myśli o mnie?
– Jest pani piękną kobietą.
– Och, jak mi tego brakowało.
– To znaczy?
– Takich słów. Tam, gdzie mieszkam, to każdy boi się cokolwiek miłego komuś powiedzieć. Bo to zaraz molestowanie, a potem policja, prokuratura. I jak tu kogoś poznać? A jak ktoś ma taki temperament jak ja, to życie w kraju, gdzie każdy się boi zagadać do dziewczyny, jest istną katorgą. Wiele sobie obiecuję po powrocie. I mam nadzieję, że dostanę nie tylko komplementy.
Stefan zboczył z trasy. Wiedziała, bo obserwowała mapę na komórce. A już się bała, że nic z tego nie wyjdzie. Na nic zdadzą się te wszystkie zabiegi. Oblizywanie ust, zabawa włosami, wypinanie piersi, modulowanie głosu.
– Czy my na pewno dobrze jedziemy? – zapytała w sposób, który miał utwierdzić Stefana w słuszności podjętej decyzji. W głosie Katrin nie było strachu, tylko zalotność głupiej trzpiotki.
Zatrzymali się na jakimś odludnym leśnym parkingu. Stefan wysiadł z samochodu i nerwowo kręcił się po polanie. Katrin wiedziała, że bez jej inicjatywy może do niczego nie dojść.
– Zatrzymaliśmy się na siku?
– Co?
– Śmiało, Stefan, nie krępuj się. Chętnie popatrzę.
– Co?
Katrin uśmiechnęła się. Podeszła do kierowcy. Położyła rękę na jego barkach. Potem pogładziła po twarzy.
– O co pa… ci chodzi?
– A jak myślisz? Przecież widzę, jak na mnie patrzysz.
– Chcesz się pieprzyć?
Zabrała rękę i odeszła kilka kroków.
– Skąd ten wniosek? – Nie przestawała się uśmiechać.
– Tak jakoś wygląda mi na to – trochę się jąkał, ale wszystko wskazywało na to, że mu się dziś poszczęści. Bo do czego taka rozmowa mogła prowadzić?
– Tak? A czego ty chcesz? Bo wiesz, ja już mam dość tych wszystkich podchodów. Miałam nadzieję, że tu w ojczyźnie w końcu spotkam prawdziwych mężczyzn, którzy wiedzą, czego chcą, i nie będą się bali po to sięgnąć. Chcesz się przekonać, czego ja chcę, to wykaż się inicjatywą. To jak? Jesteś takim mężczyzną?
– Dobra! Zrób mi laskę.
– Co?
– Loda.
– Wiem, co to znaczy zrobić laskę. No, dobra. Pokaż, co tam masz.
Stefan zdjął spodnie.
Sprawy, zgodnie z oczekiwaniami Katrin, potoczyły się dość szybko.
Całą akcję zakończył silny cios w podbrzusze taksówkarza. Kobieta szybko się wyswobodziła. Wykręciła napastnikowi rękę, podcięła mu nogi i powaliła na ziemię. Godziny spędzone na macie w szkolnym klubie zapaśniczym nie poszły na marne.
Wyjęła z kieszeni komórkę Stefana, którą przed wyjściem z samochodu, zdjęła z uchwytu na przedniej szybie.
– Jaki masz PIN?
– Spierdalaj.
Katrin przycisnęła łokciem szyję mężczyzny tak mocno, że nie był w stanie złapać oddechu, jeszcze chwila i by się udusił.
– Gadaj, ale jeśli wolisz, to ci utnę palec. Wolisz? Bo mogę.
Kierowca czując ostrze noża, nie zaryzykował i zdradził kod.
Sprawdziła. Działało. Schowała do kieszeni komórkę i wyciągnęła drugiego smartfona. Przystawiła ekran do twarzy Stefana i puściła film, który zrobiła z ukrycia. Nie była pewna, czy zarejestrowało się to, co chciała. Oglądała nagranie również pierwszy raz. Ryzykowała, że nie uzyska odpowiedniego efektu. Ale ten przeszedł jej najśmielsze oczekiwania.
Na filmie nie było żadnych głosów, jedynie jakieś szumy. Kierowca opuścił spodnie, machał rękami i krzyczał coś w kierunku kamery. W końcu zbliżył się do nagrywającej całe zdarzenie osoby. Uderzył ją kilka razy otwartą dłonią. Wtedy zapewne mikrofon został odsłonięty, bo wyraźnie dały się słyszeć słowa:
– Przestań! Co ty robisz? Nie krzywdź mnie. Proszę!
Potem można było dostrzec, jak Stefan złapał Katrin za włosy i spróbował zmusić, by nachyliła się w kierunku jego krocza. Tu film się urwał.
– Czego ty chcesz?
– Chcę wysłać ten film twojej żonie, dzieciom i w ogóle wszystkim, kogo masz w książce telefonicznej. Jesteś podłym gwałcicielem i chcę, by wszyscy się o tym dowiedzieli.
– Proszę, przecież sama mnie prowokowałaś.
– Prosisz? O co?
– Nie rób tego.
– Ale dlaczego?
– Zrobię wszystko, co zechcesz.
– A co ty mi możesz zaoferować? Nawet ci nie staje. Jesteś bezużyteczny. Ale dobrze. Zrobimy tak. Zabawiliśmy się. Odegraliśmy swoje role. Może rzeczywiście już wystarczy. Mam do załatwienia parę spraw. Potrzebuję samochodu i kierowcy. Będziesz na każde moje zawołanie. I niczego nie będziesz kombinował. Jak mi się coś stanie, wszyscy zobaczą ten film. Kapewu?
– Tak.
Katrin zwolniła uścisk. Wstała, poprawiła ubranie i zajęła swoje miejsce w samochodzie. Chusteczką starła krew z nosa. Trzęsła się z nerwów. Wiele ją to kosztowało, ale w końcu mogła odetchnąć. Chciała się opanować, zanim Stefan wróci za kierownicę.
Taksówkarz się nie spieszył. Leżał długo na ziemi, ale w końcu wstał. Podciągnął spodnie. Otrzepał błoto. Wytarł w rękaw zasmarkany nos i zapłakane oczy. Zapewne myślał o tym, co go podkusiło, by zboczyć z trasy. Wsiadł do samochodu. Nie odezwał się, tylko ruszył w drogę do Pensjonatu pod Murzynem.
We wstecznym widział zęby szczerzącej się w uśmiechu Katrin.
****
Leżeli na łóżkach w jednym pomieszczeniu. Maria wyjęła igłę z wenflonu. Kroplówka już dawno się skończyła. Po tylu dniach mogli w końcu się wyspać. Popatrzyła na synów. Podeszła do młodszego i przytuliła. Pogłaskała, pocałowała. Spojrzała na drugiego. Nie spał. Przyglądał się czułościom matki. Czekał. Też ich potrzebował.
– Śpij. Musisz odpoczywać.
– Co z tatą?
– Nie wiem. Czekamy. Idę, może się czegoś dowiem.
Maria wstała, założyła szlafrok i skierowała się do wyjścia.
– Mamo!
– Czego chcesz?
– Przytul mnie.
– Nie maż się. Jesteś dużym chłopcem. Idę. Może się czegoś dowiem.
Po policzku Tomka spłynęła łza. Widziała ją, ale nie potrafiła się przemóc.
Wyszła na korytarz, skąd od razu została zawrócona przez uzbrojonych ochroniarzy. Byli pilnowani.
Od kilku godzin nikt do nich nie zajrzał. Nie wiedzieli, co się dzieje. Byli głodni i zniecierpliwieni. W końcu do pokoju wszedł wielki mężczyzna w lekarskim fartuchu. Towarzyszyła mu tłumaczka, która wcześniej pomogła Marii z wnioskami azylowymi. Przynieśli złe wieści.
– Przykro nam. Mąż trafił do nas w bardzo złym stanie…
Słowa doktora i tłumaczki razem z płaczem dzieci tworzyły kakofonię. Przestała cokolwiek rozumieć.
Ocknęła się po chwili. Siedziała w fotelu. Doktor próbował ją ocucić, podstawiając pod nos jakąś ampułkę. Odepchnęła mężczyznę i zwróciła się do tłumaczki.
– Kiedy nas wypuścicie?
– Proszę się położyć. Teraz musimy zadbać o zdrowie pani i pani dzieci. Jesteście wyczerpani. W tej chwili staramy się zapewnić wam pomoc psychologiczną.
– Jesteśmy aresztowani? Po co ci policjanci?
– Wszystko musi potrwać. Procedury. Ale… – Urzędniczka zawahała się. – Zostawmy to na później. Teraz proszę odpocząć. Doktor poda wam środki uspokajające. Wyśpijcie się, a potem wrócimy do tematu.
– Ale w czym jest problem? – Maria zapytała ostatkiem sił.
Przez długi czas w sytuacji Marii i jej dzieci nic się nie zmieniło. Rytm kolejnych dni wyznaczały posiłki oraz wizyty personelu medycznego, który monitorował powrót do zdrowia uwięzionych pacjentów. Wszelkie próby kontaktu z kimś, kto mógłby cokolwiek powiedzieć o ich statusie prawnym, niczego nie dawały. Nie mieli też obiecanego wsparcia psychologicznego.
W końcu po licznych awanturach pewnego popołudnia jeden z ochroniarzy zaprowadził Marię do opiekującej się nimi urzędniczki. Korytarze wypełnione były uchodźcami z Bliskiego Wschodu i Afryki, którzy swobodnie poruszali się po ośrodku.
– Dzień dobry. Proszę usiąść. – Kobieta z identyfikatorem, na którym widniało imię „Helga”, wskazała Marii krzesło. – Jak się pani czuje?
– Dzień dobry. Proszę do rzeczy. Jak długo to potrwa? Czemu tylko my jesteśmy pilnowani, a ci wszyscy, te… te brudasy chodzą, jak chcą? – Szukała odpowiednio mocnego słowa, którym dałaby wyraz swojemu zdenerwowaniu, i niestety wybrała najgłupiej, jak to możliwe.
– O kim pani mówi? – Życzliwy uśmiech z twarzy urzędniczki zniknął momentalnie.
– No o tych, tych… Arabach.
– Nie ma tu Arabów.
– Wie pani, o kogo mi chodzi…
– Myli się pani. Nie mam pojęcia.
– Dobra. Nieważne. Kiedy nas wypuścicie?
– Pani wniosek został odrzucony.
– Co? Co to znaczy?
– Wracacie do swojego kraju.
– Ale przecież… Pani nie rozumie? To oni nas wyrzucili! Zamordowali mi męża i ojca chłopców.
– Napisała pani we wniosku, że znaleźliście się w tej sytuacji przez pomyłkę. Jeśli to prawda, to zgodnie z prawem, nie powinniście się znaleźć po naszej stronie. Poza tym wasza sytuacja zmieniła się po śmierci męża. Z tego, co pani napisała, doszło do zabójstwa. Tylko w swoim kraju może pani dochodzić sprawiedliwości. Śmierć nastąpiła w wyniku pobicia, a nie w wyniku działań władz. Wrócicie do kraju, weźmiecie adwokata, odzyskacie majątek i doprowadzicie do skazania sprawcy śmiertelnego pobicia.
– O czym pani mówi? Naprawdę nie rozumie pani, co się u nas dzieje?
– Z wniosku, a także po analizie stanu prawnego w pani kraju wynika, że azyl wam się nie należy. Co więcej, będąc u siebie, łatwiej doprowadzi pani do skazania sprawcy śmierci męża.
– Ale… Jest coś jeszcze.
– Słucham.
– Nie wiedziałam, że jest to ważne. – Maria popatrzyła na urzędniczkę, jakby chciała się do czegoś przyznać.
– Nie napisała pani wszystkiego we wniosku?
– Nie.
– Chce pani jeszcze raz złożyć dokumenty? – Helga zmieniła ton. Zaskoczona pretensjami Marii z początku rozmowy, rozmawiała oschle, ale teraz widziała przed sobą złamaną osobę.
– Tak, jeśli to pomoże, mogę uzupełnić wniosek.
– Cóż, zobaczymy.
Urzędniczka wyjęła z szuflady odpowiednie formularze.
Maria opisała wszystko. Hamulce puściły. Deportacja byłaby dużo gorsza, niż przyznanie się do wszystkiego.
Helga przeczytała uzasadnienie prośby o azyl.
– Rozumiem. To powinno wystarczyć, ale nie mogę niczego obiecać. Myślę, że teraz komisja się zgodzi, by przekazać wniosek do sądu. Proszę w takim razie uzupełnić pozostałe formularze jeszcze raz.
Urzędniczka zawołała ochroniarza i kazała mu pilnować Marii, a sama opuściła gabinet i poszła do pokoju, w którym przebywały dzieci Marii.
– Gdzie mama?
– Zaraz przyjdzie. Musi wypełnić jeszcze trochę dokumentów.
Podeszła do młodszego z braci i usiadła na jego łóżku.
– Wiesz, Michale, to już długo nie potrwa. Zostaniecie przeniesieni do innego ośrodka, a potem dostaniecie mieszkanie, w którym będziecie mogli zostać tak długo, jak będziecie chcieli. I pójdziecie do szkoły.
Pogładziła chłopca po głowie, po czym przeniosła się na sąsiednie łóżko.
– Cześć.
– Cześć.
– Mam na imię Helga, a ty? – Wyciągnęła rękę na przywitanie.
– Tomek. Przecież pani wie.
– Tak masz napisane w papierach. Pytam o twoje prawdziwe imię, to wybrane przez ciebie.
***
Nie byli w stanie iść dalej. Zresztą nie mieli pomysłu dokąd. Bali się, że nie przetrwają kolejnej nocy. Byli zziębnięci i przemoczeni. Ostatnie dni przyniosły załamanie pogody. Ciągle padało i nie było jak rozpalić ogniska.
Gdy zostali przegonieni z jakiejś przygranicznej wsi, zrezygnowali z prób kontaktu z ludźmi. Andrzej został pogryziony przez psa. Rana na nodze, prowizorycznie opatrzona, nie chciała się goić i teraz już uniemożliwiała mężczyźnie samodzielną wędrówkę.
Mieli rozwolnienie, wyraźnie czymś się zatruli. Domyślali się, że wodą pitą ze strumyków, bo żadnego jedzenia od dawna nie potrafili zdobyć. Byli głodni i odwodnieni.
– Idźcie dalej sami. Ja nie dam rady.
Maria puściła mimo uszu słowa męża.
– Michał potrzebuje pomocy, a ja jestem tylko obciążeniem – Andrzej próbował uzasadniać.
– I niby dokąd mamy iść?
– Tym szlakiem na zachód w kierunku mokradeł…
– Cztery razy już tam szliśmy i gdzie to nas doprowadziło?
– Bo cały czas próbowaliśmy ominąć bagna. Trzeba przez nie przejść.
– Zwariowałeś? Potopimy się.
– Musicie spróbować. Nie ma wyjścia.
– Zadzwońmy…
– Rozmawialiśmy już o tym. Nikt nam nie pomoże, a baterie są na wyczerpaniu.
– Spróbujmy, najwyżej…
– Już próbowałem. Zrobili blokadę. Połączenia są możliwe tylko na nasze numery.
– Czemu nic nie mówiłeś?
– Nie można połączyć się z innym numerem, a każda próba bardzo szybko zużywa baterie. Wszystkie cztery komórki są rozładowane.
– Co? A powerbanki?
– Też. Została resztka na jednym. Jak przekroczymy granicę, będziemy potrzebowali jakoś wezwać pomoc.
– Czemu nic nie mówiłeś?
– Parę dni temu spanikowałem. Jak spaliście, zużyłem na próby wszystkie baterie. Przepraszam.
Maria nie miała siły się złościć. Jeśli nic nie zrobią, po tej nocy zostaną w trójkę, a może i we dwójkę, bo również z Michałem było coraz gorzej. Położyła ręką na czole syna. Temperatura była coraz wyższa.
– Daj mi misia – chłopczyk bełkotał.
– Odpocznij, synku, zaśnij, musisz nabrać sił. Jak odpoczniemy, to pójdziemy dalej.
– Daj mi misia – Michał z trudem powtórzył prośbę.
– Andrzej, podaj misia.
Mąż nie był pewien, czy jeszcze mają maskotkę. Trochę go denerwowała, bo syn powinien był dawno z niej wyrosnąć. Gdy ich wyganiali, Michał zaskoczył go prośbą, by zabrać pluszaka. I przez cały czas ich tułaczki, aż do teraz nie wspominał o nim. Nie zdziwiłby się, gdyby gdzieś podczas tej wędrówki się zapodział.
Ucieszył się, że namacał misia w plecaku.
– Proszę, synku. – Andrzej podał dziecku maskotkę. Ze wzruszenia nie opanował łez.
Michał wziął zabawkę i natychmiast zasnął ze zmęczenia. Tomek wiedział, w przeciwieństwie do rodziców, jak ważny był ten miś. Wyrwał pluszaka z rąk brata i go rozerwał.
– Co robisz? – Maria zapytała zaskoczona i nie czekając na odpowiedź, spoliczkowała syna.
– Po to Michał chciał go wziąć. – Tomek podał rodzicom paczuszkę wyjętą z wnętrza maskotki i wytarł zapłakaną twarz.
Rodzice byli zaskoczeni. Z foliowego woreczka wyjęli komórkę.
Kilka lat wcześniej, kiedy dorastającemu Michałowi nie dało się już dłużej odmawiać telefonu, Andrzej kupił sobie nowego smartfona, a starego podarował synowi. Wykorzystali jakiś dodatkowy numer dołączony w ramach promocji do abonamentu. Chłopak wstydził się przed rówieśnikami takiego aparatu i, jak przypuszczali rodzice, wkrótce specjalnie go zgubił.
Nowy stary telefon podładowali resztką energii z powerbanku. Działał. Sami również poczuli przyrost mocy.
Przejrzeli książkę telefoniczną. Zaskoczyło ich, jak niewielu mieli znajomych, do których mogli zwrócić się z prośbą o pomoc. Właściwie nie było nikogo, ale drogą eliminacji wybrali jedną osobę.
– I czego ode mnie oczekujecie?
– Proszę nas podrzucić jak najbliżej granicy, ale nie tu w strefie. Tu nie damy rady się przedostać. Tu wszędzie są bagna, rzeki, przeszkody, pobudowali zasieki, płoty. Wszędzie trupy. Tu nie damy rady. Fajnie by było, gdyby zawiózł nas pan na północ. Tam nikt nie pilnuje granicy. Sam pan wie.
– Odbiło wam? Wiecie, jakie to ryzyko?
– Zapłacimy.
– Czym?
– Jak się urządzimy na Zachodzie, to zapłacimy. Będziemy wdzięczni.
– Już przez to, że z wami rozmawiam, mogę wszystko stracić.
– Panie Stefanie, proszę, odwdzięczymy się. Ile pan chce? Zapłacimy.
– Zapłacimy? Panie Andrzeju, czym?
– Panie Stefanie, proszę…
– Nie mam zamiaru czekać na zapłatę nie wiadomo jak długo. Ale jest coś, co możecie mi dać teraz.
Andrzej widział, że Stefan się waha, a to dawało nadzieję, bo było coś, za co mogli zostać uratowani. Zresztą sąsiad nie pofatygowałby się aż tutaj, gdyby nie chciał pomóc.
– Proszę mówić, śmiało.
– Widzi pan, zawsze podobała mi się Maria.
– O czym pan mówi? – Andrzej zbladł.
– Nie udawaj. Rozumiesz przecież. Nie chcę pieniędzy. Nie wiem, czy przeżyjecie, a potem, jak już będziecie po drugiej stronie, to jaką mogę mieć gwarancję, że nie zapomnicie o mnie. Pójdę z Marią na stronę, zabawimy się chwilę, a potem zawiozę was na północ.
– Spierdalaj! – Andrzej zamachnął się kijem, który służył mu za kulę, ale Stefan z łatwością powstrzymał uderzenie.
– Chcecie przeżyć, widzę, że dzieciak ledwo żyje, to powiedz żonce, jaka jest moja cena.
Maria przyglądała się rozmowie z dala. Gdy mąż próbował uderzyć Stefana, podbiegła do mężczyzn.
– Co się stało? – zapytała.
– No, Andrzej, powiedz, jaka jest moja cena. Poczekam tam za drzewami. Jak się zdecydujecie, to Mario, przyjdź i przynieś wszystkie komórki. Później je oddam.
Andrzej opowiedział żonie, czego zażądał Stefan.
– I co mu odpowiedziałeś?
– Żeby spierdalał. – Nie zabrzmiało to stanowczo.
– Rozumiem.
Maria była spokojna. Wiedziała, co musi zrobić. Wyciągnęła rękę i gdy mąż przekazał jej woreczek z pięcioma telefonami, poszła tam, gdzie zniknął Stefan.
Andrzej pokuśtykał do dzieci.
– Gdzie mama? – zapytał Tomek.
– Rozmawia z panem Stefanem.
– Czemu nie ty?
– Muszą coś ustalić.
Po kilkunastu minutach Stefan wyszedł zza pagórka i podszedł do Andrzeja.
– Gdzie Maria?
– Zaraz przyjdzie. Rozumiesz, musi dojść do siebie, porządnie jej dogodziłem.
– Gnoju, coś ty jej zrobił?
Stefan złapał Andrzeja za szyję i przydusił do drzewa.
– Grzeczniej, proszę! Jeszcze nie zdecydowałem, czy wam pomogę. Żonka, muszę ci powiedzieć, nie postarała się, a do tego śmierdziała i raczej nie była warta ryzyka.
Andrzej spróbował uderzyć Stefana, ale nie miał siły się zamachnąć. Niedoszły wybawca kilkoma ciosami w brzuch powalił go na ziemię i poprawił kopniakami. Powstrzymał go dopiero Tomek, uderzając znalezionym kijem, ale i on padł na ziemię, dostając pięścią w twarz.
Stefan podszedł jeszcze do półprzytomnego Andrzeja i wykrzyczał:
– Ty głupku, to ja zgłosiłem was do loterii. Zabrałem ci wszystko.
Wstał i poszedł w kierunku samochodu, którym przyjechał. A na odchodnym obrócił się i powiedział do Michała, jedynej w miarę przytomnej osoby.
– Oddaję telefony. Powiedz rodzicom, skąd mogą sobie je wziąć.
Stanął przy strumyku i wrzucił pięć komórek do wody.
Maria wróciła do rodziny po kilku minutach. Gdyby wiedziała, co się wydarzy, wróciłaby wcześniej. Niestety nie wiedziała i potrzebowała spędzić trochę czasu sama.
Wyruszyli w drogę, gdy trochę nabrali sił. Postanowili iść przez mokradła, zgodnie z planem zaproponowanym przez Andrzeja.
**
– Dzieciaki w łóżkach. Możemy iść.
– Szczerze?
– No.
– Nie chce mi się. A tobie?
– O tej godzinie? Psa bym z domu nie wygonił. Jasne, że nie.
Andrzej otworzył wino, Maria przyniosła talerz z serami. Najlepszy możliwy sposób na spędzenie sobotniego wieczoru.
Gdy przytuleni oglądali już kolejny odcinek serialu, usłyszeli, jak ktoś dobija się do drzwi.
– Policja! Otwierać!
– Czego mogą chcieć? Nie otwieraj, sprawdź przez judasza – szepnęła Maria.
Andrzej przez wizjer zlustrował korytarz, po czym otworzył drzwi. Do środka weszło kilku policjantów oraz funkcjonariusz w mundurze Biura Ochrony Porządku Publicznego, który wypowiadając odpowiednią formułkę w imieniu republiki, poinformował domowników, że zostali wylosowani w zielonej loterii.
– To jakaś pomyłka!
– Niestety nie. Po zgłoszeniu do Narodowego Programu Odnowy Moralnej nasze służby bardzo dokładnie prześwietliły waszą rodzinę. Wszystkie zarzuty się potwierdziły, a do tego doszły kolejne.
– O co chodzi? Jesteśmy porządnymi obywatelami.
– Przynależność do grup ekstremistycznych, dążenie do obalenie legalnych władz, uporczywe podważanie porządku moralnego…
– Co to ma wspólnego z nami?
– Za swoją sytuację proszę podziękować synowi.
– Nie rozumiem.
– Państwa syn Tomasz prowadzi bardzo ożywioną działalność internetową i w przestrzeni publicznej, świadczącą o głębokiej demoralizacji.
– Niemożliwe!
– Nic państwo o tym nie wiedzieliście? Brak kontroli rodzicielskiej? A może wiedzieliście i to akceptowaliście? Nie wiem, co gorsze.
– To tylko szczeniackie wygłupy, proszę…
– Nie traćmy czasu. Myśli pan, że to są jakieś żarty? Decyzja zapadła. Proszę przyprowadzić dzieci.
Po chwili w salonie znalazła się cała rodzina.
– Każdy z was otrzyma pakiet banicyjny – plecak, telefon komórkowy oraz powerbank. Możecie zabrać ze sobą tyle, ile zmieści się do plecaków. Proszę dobrze przemyśleć, co w nie zapakujecie. Mogą to być ubrania, jakieś pamiątki oraz rzeczy, które pomogą wam przetrwać. Wszystko inne, cały majątek, przeszły na własność osoby, która nominowała was do programu.
Podczas gdy policjanci przeszukiwali dom, boppowiec tłumaczył:
– Telefony są odpowiednio skonfigurowane. Na terenie naszego kraju możecie kontaktować się tylko ze sobą. Chcemy uniknąć samosądów, dlatego dla waszego bezpieczeństwa, telefony posiadają również funkcję nagrywania filmów wraz z zapisem na serwerach policji. Radzę roztropnie korzystać z urządzeń. Średnia długość pobytu w strefie banicyjnej wynosi dziesięć dni. Gdy się tam znajdziecie, nie będzie dla was powrotu. Legalnie będziecie mogli ją opuścić, tylko przekraczając zachodnią granicę.
Choć znali procedury, słuchali instrukcji funkcjonariusza. Na nic zdały się protesty i błagania, zresztą niezbyt energiczne. Próbowali trzymać fason. Wszystko było nagrywane i sami też nie raz oglądali w telewizji relacje z takich policyjnych interwencji.
Na początku wprowadzania nowego prawa media nie informowały o niczym innym. Po spacyfikowaniu protestów sytuacja w kraju się uspokoiła, a ludzie znudzili się kolejnymi relacjami z domów banitów. W telewizji pokazywali jedynie bardziej soczyste momenty. Wszyscy z niesmakiem przyglądali się reakcjom ludzi, którzy nie potrafili zachować się z godnością.
Dostali pół godziny, a dyskusje z policją tylko odbierały cenne minuty.
Niewiele dało się spakować. Do ostatniej chwili próbowali rozstrzygnąć, co bardziej się przyda. Zakładali, że uda im się opuścić kraj po kilku godzinach, ale trochę cieplejszych ubrań też wzięli. Noce zaczęły być już chłodne.
Nieoczekiwanie Michał uparł się, by zabrać misia, ulubioną przytulankę sprzed kilku lat. Musieli kolejny raz przepakować plecaki i zdecydować, co zostawić w zamian.
– Teraz przydałoby się doświadczenie zdobywane na obozach przetrwania. A państwo zachęca do uczestnictwa, dofinansowuje. Liczy, że obywatele w poczuciu odpowiedzialności za ojczyznę nabędą umiejętności, z których mogliby skorzystać w sytuacji zagrożenia. Pan mówił, że jesteście porządnymi obywatelami, a widzę, odrzuciliście wszystkie propozycje. – Funkcjonariusz przeglądając papiery, nie bez satysfakcji wypomniał kolejną przewinę.
– Wyganiacie nas, bo nie zapisaliśmy się na durny obóz?
– Durny obóz? Taki macie do tego stosunek? To zobaczymy, jak sobie poradzicie w lesie.
Wszystko działo się bardzo szybko i dopiero w samochodzie przyszła refleksja, co się stało. Zostali wyrzuceni z domu, cały dorobek życia został im odebrany, stracili przyjaciół, ojczyznę i godność.
Był środek nocy, a do strefy mieli około trzy godziny jazdy. Będzie już świtało, gdy tam dotrą. Mieli nadzieję, że unikną nocowania w puszczy.
– Kto na nas doniósł? – zapytał Andrzej.
– Wie pan, że to tajemnica. Nie możemy powiedzieć.
– Przecież to i tak wyjdzie.
– Wyjdzie albo i nie. W waszym przypadku raczej wyjdzie. Ktoś nieźle się obłowił i media nie przepuszczą takiej okazji. Na pewno wytropią tego szczęściarza. Wie pan, większość wstydzi się donoszenia i oddaje cały wygrany majątek do spieniężenia Agencji Mienia Pobanicyjnego. Ale są tacy, którzy zostawiają sobie jakieś fanty. Zresztą sam pan wie, jacy są ludzie. A nawet niektórzy się tym chwalą. Każdy chce być celebrytą, mieć swoje pięć minut, nieważne jak. Takie czasy nastały.
Boppowiec okazał się miłym facetem. Droga zleciała szybko dzięki pogawędkom, oczywiście w ramach zdrowego rozsądku, na temat czasów, ludzi i co to się porobiło.
*
– Ruchy, ruchy, ruchy. – Andrzej był zdenerwowany, bo mieli być w drodze już od trzech godzin.
Prawie zapakowali się do samochodu i mogli wyruszać, gdy podszedł do nich sąsiad. Znajomy taksówkarz właśnie wrócił z nocnej zmiany.
– Urlop?
– Tak, jedziemy nad morze – Andrzej, pakując toboły, odpowiadał z niechęcią.
– Nasze?
– Nie, jedziemy na południe. Trochę się spieszymy. Cały dzień jazdy przed nami.
– Nowa fura?
– Jak widać.
– Ile pan zapłacił? Droga?
– Oj tam, dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach. Się pracuje, się ma.
Maria obrzuciła męża lodowatym spojrzeniem.
– Kurczę, widzi pan, ja haruję i nie mam, i wychodzi, że nie jestem dżentelmenem.
Sąsiad obszedł samochód. Pozaglądał w różne kąty. Wytarł jakiś ślad na masce, kopnął w oponę, zajrzał przez drzwi na deskę rozdzielczą i tylko kiwał głową z uznaniem.
– A wybory?
– Co wybory?
– Będziecie głosować w jakimś konsulacie czy coś? Wzięliście zaświadczenie?
– A co myśli pan, że ojczyzna zawali się bez naszych głosów?
– Nie boi się pan, że SOM wygra?
– Wie pan, ciężko pracowałem na ten urlop i chcę się odciąć od polityki. Oni wygrają tak czy inaczej i te nasze dwa głosy niczego nie zmienią. Trudno, sam na nich bym nie zagłosował, ale przyznaj pan, że trochę racji mają. Ta korupcja, nepotyzm i co się dzieje na granicy… Wiem, to wariaci, ale mam już dosyć tego straszenia. Jak stworzą rząd, wezmą odpowiedzialność, to się ucywilizują, a jak nie i będą źle rządzić, to za cztery lata ich pogonimy.
– Oby.
– A jak będą dobrze rządzić, to i ja, i pan na nich zagłosujemy. Prawda, panie Stefanie?
– A nie słyszałeś pan, co wygadywał ten, jak mu tam, yyyy? Chce pushbacki dla przeciwników politycznych organizować.
– Jego to nawet w SOM nikt nie traktuje poważnie. To taki pajac, ale trzymają go, bo trochę młodych i antysystemowców przyciąga. A to, co on mówił, to były żarty. Media podchwyciły, zrobiły z tego wielką aferę, żeby podgrzać atmosferę, i do tego przekłamują.
– Nic nie przekłamują. Sam słyszałem.
– Pushbacki są już teraz i nikt tego nie kwestionuje. Nawet ci, na których pan głosujesz, je popierają. Ale one nie rozwiązują problemu. Pomóż pan. – Andrzej przerwał na chwilę i jak włożyli razem ciężką walizę do bagażnika, to kontynuował. – Ten polityk mówił o czymś innym, a nie o pushbackach, bo wie pan, co to jest? Jak się ktoś nieproszony do domu panu pcha, to go pan wypychasz z powrotem na dwór. Tak?
– Tak, ale on…
– No właśnie, a jak są tacy, którzy w tym przeszkadzają, to proszę bardzo, niech się też z domu wynoszą. I o to mu chodziło, żeby ci, co przeszkadzają, jak im się nie podoba w kraju, też się wynieśli. Można by to raczej nazwać nie pushback, ale pushout czy jakoś tak.
– Przecież to jeszcze gorsze.
– Oczywiście. I ja tego nie popieram. I tego nikt nie popiera, to był tylko taki żart. Rozdmuchali to dla sensacji i teraz wszyscy te głupoty powtarzają.
– Głupoty, nie głupoty, to się okaże, ale akurat panu to się dziwię, że tak lekko do tego podchodzisz.
– No, dobra, na nas już czas. Miło się rozmawiało, ale musimy lecieć. – Andrzej mimo uszu puścił ostatnią uwagę sąsiada.
– Przecież wszystkich, którzy się z wami nie zgadzają, nie wyrzucicie z kraju.
– Po pierwsze, nie chodzi o tych, którzy się z nami nie zgadzają, tylko o tych, którzy plują na naszą ojczyznę i sieją demoralizację. Po drugie, nie ma potrzeby wyrzucać wszystkich. Wylosuje się paru, wtedy innym też przestanie się chcieć protestować.
– I jak to miałoby wyglądać? Proponuje pan coś na kształt loterii?
– Obywatele, którym zależy na losie kraju, zgłaszaliby kandydatów. Jakieś ciało złożone z prawników, no, nie wiem, to można by jeszcze dopracować, w każdym razie z jakichś niekwestionowanych autorytetów, zatwierdzałoby te propozycje. Potem losowano by przeznaczonych do wygnania, a osoby zgłaszające przejmowałyby ich majątki. Ale wiadomo, to są na razie luźne pomysły i rozmawiamy teoretycznie.
– Musimy tego słuchać?
– Wyłącz. O niczym innym nie gadają.
Maria przełączała kanały, ale wszędzie królowała polityka. Wśród komentatorów przeważał pogląd, że świetnie do tej pory prowadzona kampania wyborcza Stronnictwa Odnowy Moralnej zostanie pogrążona przez ostatnie wypowiedzi jej ekscentrycznego przedstawiciela.
– „Się pracuje, się ma” – przedrzeźniła Maria.
– O co ci chodzi?
– Musisz tak ciągle mu dosrywać?
– Nie lubię gościa. Słyszałaś, co wygadywał? A co, ja nie haruję? Też mógł skończyć studia i zdobyć jakiś porządny zawód. A to „akurat panu to się dziwię” mógłby sobie darować.
– Ty też nie musisz zachowywać jak palant. „Nepotyzm”. Co ty myślisz, że on nie wie, kto ci tę pracę załatwił?
Andrzej nic nie odpowiedział. Ile to już razy żałował, że dał się namówić teściowi i nie został na uczelni.
Długo jechali w ciszy.
– Proszę, nie kłóćmy się. Cieszmy się urlopem. – Maria pierwsza nie wytrzymała.
– Chciałem uniknąć korków, ale co tam! Mamy wakacje. Dzieciaki, głodni?
– Tak!
– Za dwa kilometry jest Mac, to zamówimy coś na wynos. Nie możemy tracić czasu.
Humory powoli się wszystkim poprawiały. W końcu jechali na urlop. A kłótnie na początku podróży stały się już ich tradycją. Nigdy nie udało im się wyruszyć zgodnie z planem, ale tę fazę wyprawy mieli za sobą.
Zwyczajem też było, że gdy rodzice w końcu przestawali się sprzeczać, pałeczkę przejmowali chłopcy.
– Zobacz, co zrobiłeś! – Tomek nagle się wydarł.
– Co się tam dzieje? Nie możecie spokojnie zjeść?
– To nie moja wina – jąkał się Michał.
Zatrzymali się na poboczu. Maria zebrała wszystko, co spadło na siedzenie, ale tłustej plamy po sosach, hamburgerze, frytkach i coli nie dało się tak po prostu usunąć.
– Nowy samochód. Mówiłam, żeby zjeść na miejscu, przy stoliku. Te pół godziny by nas nie zbawiło.
– Zostaw to już. Wodą tego nie zmyjesz. Nie przejmuj się. Po powrocie pojadę do profesjonalnej myjni i nie będzie śladu.
Andrzej podszedł do dzieci.
– No, już dobrze, zdarza się. Michał, o co poszło?
– Powiedziałem, że cała szkoła śmieje się z tego Krzyśka, że dostał lanie od baby.
– Jakiego Krzyśka? Jakie lanie?
– No, na zawodach w zapasy. Krzyśka, syna pana Stefana.
– Ten chłopak, co z nim w finale wygrał Tomek, to syn Stefana? Wiedziałaś? – Andrzej zwrócił się do żony.
– A ty nie wiedziałeś? Chodzą do jednej klasy.
– Ja nic złego nie mówiłem. Myślałem, że Tomek się ucieszy – wtrącił Michał.
Andrzej przytulił dzieci. Pocałował. Po czym wziął Tomka na bok.
– To się kiedyś zmieni – powiedział.
– Ja już mam dość. Chcę się zabić. Wszyscy mi dokuczają, nawet brat.
– Synku, posłuchaj…
– Przestań, ile można prosić? Nawet tobie nie chce przejść to przez gardło.
– Kiedyś przejdzie. Zobaczysz.
– Może tobie, ale nie mamie.
– Jej w końcu też. Musimy być cierpliwi i poczekać, aż dorośniesz.
Przez chwilę stali przytuleni, nic nie mówiąc.
– Proszę, nie wypisuj już więcej tych wszystkich rzeczy w Internecie. To nic nie daje, a tylko zadręczasz się hejtem. Dobrze? Wracajmy i cieszmy się wakacjami.
– O co chodziło? O to, co zwykle? – zapytała Maria, gdy dzieci już trochę uspokojone wsiadły do samochodu.
– Tak.
– Mam już tego dość. Tak mi wstyd. Unikam wszystkich znajomych, bo zaraz pojawia się ten temat. Ty wiesz, co on wypisuje w sieci?
– Ona. Pogódźmy się z tym.
Witaj. :)
Nie wszystko dla mnie dość jasne i klarowne, bo dzieje się masa wstrząsających rzeczy, a – o ile dobrze rozumiem – opowieść trzeba czytać od końca. Jestem mocno przybita wieloma wątkami.
Przerażająca wizja. Nieco przypominały mi się czasy stalinowskie, szczególnie w samym ZSRR. W SP , LO i na UŚ-iu musieliśmy prenumerować radzieckie czasopisma młodzieżowe, ale w latach 80-tych były to już czasy pieriestrojki. Wiele rzeczy wtedy zaczęto ujawniać. Pamiętam artykuł, chyba ze “Sputnika” o prześlicznej dziewczynce z popularnego plakatu, ściskającej za szyję Stalina. To był symbol tamtych czasów, dowód na ukochanie dzieci, okazywane na każdym kroku Przywódcy. Obok w gazetce widniało zdjęcie zasmuconej starszej kobiety – to ta sama dziewczynka po wielu latach, kiedy dowiedziała się, że z rozkazu Stalina zamordowano jej rodziców, nauczycieli. A ona autentycznie kochała Wielkiego Wodza, nie znając strasznej prawdy.
Pokazałeś makabryczne zajścia, świat, w którym nikt nie ufa nikomu, rodzina ostatkiem sił próbuje trzymać się razem, ale i to kończy się porażką. Zwyczajne życie zwyczajnych ludzi może bardzo szybko runąć, znaleźć się w gruzach, przepaść bezpowrotnie… Dużo tu oskarżeń, bólu, “protest songu” – jak mawiała moja Mama, takiej próby wołania o ocalenie resztek człowieczeństwa.
Pojawia się też kwestia ludzkiego sumienia. A także kary za popełnione czyny.
Niezwykle przejmujące opowiadanie.
Jestem pod wielkim wrażeniem, gratuluję Ci wyjątkowej wrażliwości, którą osobiście bardzo cenię w Ludziach. :)
Dzięki za uprzedzenie o wulgaryzmach. :)
Pozdrawiam serdecznie, podwójny klik. :)
Powodzenia! :)
Pecunia non olet
Cześć, AP!
Taki trochę pozytywistyczny numer wywinąłeś: literatura jako środek oddziaływania na społeczeństwo. Nie czyta się tego przyjemnie i nie widać nadmiaru elementów fantastycznych, myślę jednak, że antyutopia jak najbardziej mieści się w zakresie tematycznym Portalu. Od razu przypomina mi się piórkowe Od poczęcia do naturalnej śmierci Chrościska, tekst chyba wprawdzie dojrzalszy artystycznie.
Na pewno opisałeś losy banitów tak, że można się wczuć w ich położenie, zawsze ostrożnie podchodzę do takich fragmentów, żeby uniknąć potencjalnej manipulacji emocjonalnej, ale to mocna strona opowiadania. Odwrócona chronologia jest męcząca w odbiorze, ale w pełni uzasadniona kompozycyjnie, podążanie od skutku do przyczyny pomaga tutaj wywrzeć wrażenie. Co do tej logiki przejść pomiędzy scenami, rozumiem, że według Twojego zamysłu Katrin to nowa tożsamość Tomka, ale moim zdaniem to jest całkiem trudne do wyłapania, przydałaby się jakaś jeszcze wskazówka. Oczywiście można poczekać na opinie kolejnych czytelników. Dyskutowałbym jeszcze z tym, na ile realne są kłopoty z przekroczeniem granicy – ponieważ według mojej wiedzy banicja jest obecnie niezbyt chętnie stosowana przez większość dyktatur właśnie dlatego, że daje państwom ościennym wymarzoną okazję do budowy opozycji na uchodźstwie i kreowania propagandy antyreżimowej – w każdym razie to chyba dopuszczalne naciągnięcie logiki zdarzeń na potrzeby opowiedzianej historii.
Pod kątem przesłania dostrzegam tutaj dwa istotne punkty. Morałowi “uważnie czytaj program stronnictw politycznych, na które lub przeciwko którym rozważasz głosowanie, i nigdy nie zakładaj, że najbardziej radykalne jego punkty zostaną porzucone po dojściu do władzy” mogę przyklasnąć całym Ślimakiem (a to daje dosyć imponujący efekt). Drugą warstwą jest oczywiście doraźne zabranie głosu na temat praktyki pushbacków przy naszej wschodniej granicy – i tutaj mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony, perspektywa człowieka błąkającego się w lesie jest pewnie najczystszą i najuczciwszą, jaką można przyjąć. Z drugiej, niepodobna uciec od faktu, że są to grupy migrantów organizowane przez wrogie mocarstwo, które bardzo chce nam zaszkodzić, prowadząc przecież “gorącą” wojnę z naszym bliskim sojusznikiem. Gdybyśmy zaczęli ich gościć w tej czy innej formie, najpewniej zostałoby to wykorzystane na różne okrutne sposoby (przemycanie terrorystów z bardzo dobrze zatartymi śladami dawnej tożsamości; broń biologiczna – przysyłanie osób zakażonych śmiertelnymi chorobami o długim okresie inkubacji). Opowiadanie zupełnie nie porusza tego dramatycznego problemu, ale jako autor niewątpliwie masz prawo do postawienia sprawy tak, jak to zrobiłeś.
Pod kątem językowym nie czytałem może bardzo uważnie, ale nic mnie szczególnie nie raziło.
Pozdrawiam i polecam do Biblioteki!
Hej, ładnie wyłożony obraz państwa totalitarnego, trzeba uważać na kogo się głosuje;). Mroczną i mało przyjemną wizję świata opisałeś… Tylko, że to nie fantastyka, co najwyżej zamiana miejsc. Dorzuciłeś też sporo o ludzkiej " życzliwości". Opisywanie obecnej sytuacji na świecie, jest jednak niebezpieczne, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto może mieć odmienne zdanie na ten temat, tym bardzie podziwiam za odwagę :). Kurcze mam trochę wrażenie, że wątek Karin jest urwany albo ja czegoś nie załapałem. Klikam i pozdrawiam :) Edit: Ok, wnikliwa analiza Ślimaka rozjaśnia mi wątek Karin :) – teraz jest wszystko jasne :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Bardzo szczególna historia. Nie mogę powiedzieć, że czytałam ją z przyjemnością, ale muszę wyznać, że nie mogłam przestać czytać.
Zastosowałeś ciekawą konstrukcję opowiadania. Początkowo byłam nieco zdezorientowana, bo nie potrafiłam powiązać kolejnych scen, ale z czasem zauważyłam, że wszędzie zostawiasz podpowiedzi, dzięki którym wszystko powoli zaczęło nabierać sensu a finał niezwykle jasno pokazał, że to nad wyraz spójne, logiczne i szalenie satysfakcjonujące opowiadanie.
Mam nadzieję, AP, że poprawisz usterki, bo chciałabym odwiedzić klikarnię i nominowalnię.
…kobieta, która użyła pasu szahida? → …kobieta, która użyła pasa szahida?
Odruchowo wziął rękę i skłonił głowę do pocałunku… → A może: Odruchowo ujął dłoń i skłonił głowę do pocałunku…
Usiadła na tylną kanapę starej skody. → Usiadła na tylnej kanapie starej skody.
– O co pa…, ci chodzi? → – O co pa… ci chodzi?
Po wielokropku nie stawia się przecinka.
Zabrała rękę i odeszła na kilka kroków. → Zabrała rękę i odeszła kilka kroków.
…i usiadła na swoje miejsce w samochodzie. → …i usiadła na swoim miejscu w samochodzie. Lub: …i zajęła swoje miejsce w samochodzie.
– Wszystko musi potrwać. Procedury. Ale… – zawahała się urzędniczka. – Zostawmy to na później. → Skoro zawahała się, to przestała mówić, więc: – Wszystko musi potrwać. Procedury. Ale… – Urzędniczka zawahała się. – Zostawmy to na później.
…a ci wszyscy, te…, te brudasy… → Zbędny przecinek po wielokropku.
…a sama wyszła ze swojego gabinetu. Poszła do pokoju… → Nie brzmi to najlepiej. Zbędny zaimek.
Proponuję: …a sama opuściła gabinet i poszła do pokoju…
– Daj mi misia – chłopczyk niewyraźnie bełkotał. → Czy dookreślenie jest konieczne? Bełkot jest niewyraźny z definicji.
…mieć swoje pięć minut, nie ważne jak. → …mieć swoje pięć minut, nieważne jak.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć, bruce!
a – o ile dobrze rozumiem – opowieść trzeba czytać od końca
Poszczególne części ułożone są w odwrotnej chronologii.
Co do Stalina, to przypomniał mi się żart. Stalin przepędza dziecko, które prosi go o cukierka. Jest miłościwy, bo przecież mógł zabić.
Bardzo dziękuję za opinię i podwójny klik. Jestem zaskoczony tak pozytywnym przyjęciem. Aż cały się czerwienię.
Pozdrawiam!
Witaj, Ślimaku Zagłady!
Od razu przypomina mi się piórkowe Od poczęcia do naturalnej śmierci Chrościska
Muszę przeczytać.
rozumiem, że według Twojego zamysłu Katrin to nowa tożsamość Tomka, ale moim zdaniem to jest całkiem trudne do wyłapania, przydałaby się jakaś jeszcze wskazówka.
Trudno jest znaleźć kompromis między podaniem wszystkiego na tacy, a napisaniem możliwie mało, tylko tyle, by czytelnik odkrył zamysł. W przypadku Katrin zostawiłem kilka wskazówek, ale znam swój pomysł, więc mogą być wyraźne tylko dla mnie. Wymienię kilka. Domyślam się, że którąś zauważyłeś (w końcu połapałeś się, kim jest Katrin), więc wybacz, jeśli o nich napiszę. W pierwszej części władze, wbrew relacjom świadków, nie chcą przyznać, że zamachowcem była kobieta. W drugiej części Katrin rozpoznaje samochód taksówkarza i padają słowa o profesjonalnej myjni, które zostają powtórzone w ostatniej części. Katrin wybiera Stefana, prowokuje go do napaści, a potem stwierdza, że jest gwałcicielem. Musiała go wcześniej znać i o tym wiedzieć. Poradziła sobie z nim, ponieważ w szkole uprawiała zapasy. Z kolejnych części wiemy, że Tomek nie czuł się chłopcem, uprawiał zapasy, pobrudził kanapę samochodu, miał powody do zemsty i wybrał sobie inne imię.
mogę przyklasnąć całym Ślimakiem (a to daje dosyć imponujący efekt).
Wyobrażam sobie i dziękuję.
Z drugiej, niepodobna uciec od faktu, że są to grupy migrantów organizowane przez wrogie mocarstwo…
Oczywiście rozumiem to. Nie zmienia to faktu, że wiele z tych osób jest po prostu wykorzystywanych, oszukanych i że są również ofiarami, którym wypadałoby pomóc.
Ślimaku, bardzo dziękuję za przeczytanie i klika.
Pozdrawiam!
Cześć, Bardzie!
Zacząłem czytać zdanie „Opisywanie obecnej sytuacji na świecie, jest jednak niebezpieczne, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto…” i myślałem, że skończy się jakoś tak: „… podchwyci pomysł i spróbuje go zrealizować”.
Dziękuję za komentarz i klika. Pozdrawiam!
Witaj, regulatorzy!
Wszystkie usterki usunąłem zgodnie z podpowiedziami. Dziękuję za pozytywną opinię o opowiadaniu i za obietnicę odwiedzenia klikalni i nominowalni.
Pozdrawiam!
To ja bardzo dziękuję, chyląc czoła wobec Talentu; żart przedni; trzymam kciuki za Piórko i pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Bardzo proszę, AP. Tym razem niezwłocznie spełniam to, co obiecałam i radośnie pomykam do wiadomych wątków. Powodzenia! :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ave, AP!
Jadę pociągiem, więc w obawie, że zje mi dłuższy komentarz, póki co daję znać, że przeczytałem i opowiadanie zrobiło na mnie mocne wrażenie. Teraz poddam tekst "brzytwie Krara" i wrócę wieczorem z konkretami.
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cezary, dzięki za cynk. Poczekam.
Dziękuję za klik, choć mam tylko poszlaki, że dostałem go od Ciebie.
Nie odpowiedziałem Twoim pozdrowieniem, bo wiadomo jak się kończy… Zwłaszcza, że pojawiła się brzytwa.
Zgodnie z zapowiedzią, wróciłem;)
Jak wrzucałem klika, to były dopiero 3, więc uznałem, że i tak widać. Później dobili Użytkownicy i znikła informacja;)
Elementem, który rewelacyjnie buduje napięcie jest kompozycja tekstu. Początkowo czułem lekkie zagubienie, ale w miarę lektury znikało. W zasadzie Twój tekst może stanowić doskonaly wzór na odwróconą chronologię, tak się to powinno robić.
Muszę przyznać, że od pierwszego czytania Roku 1984 mam słabość do antyutopii, ale jednocześnie także zawyżone oczekiwania. Tym bardziej cieszy mnie, że Twój tekst tym oczekiwaniom sprostał. Motyw zielonej loterii, zesłanie na banicję (ale z pakietem banicyjnym!), pomimo skojarzeń z naszą wschodnią granicą, zrobił robotę. Do tego mściwy znajomy, który kierował się najniższymi pobudkami wypadł aż niepokojaco realistycznie. Tak samo służby, działające trochę na zasadzie: "Zsyłamy was na banicję, może śmierć, proszę tu pokwitować i działamy…"
Początkowo nie skumałem, że Tomek i Katrin to ta sama osoba. W scenie, gdy urzędniczka rzuca do Tomka, że to nie jest jego prawdziwa tożsamość, w pierwszej kolejności doszukiwałem się wątku fantastycznego ;)
Podsumowując, na dzisiaj Twój tekst jest najlepszym, jaki czytałem w 2025 r. Klik już poszedł, dorzucam też premierową (lożową?) nominację. Dziękuję za podzielenie się znakomitym opowiadaniem!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cezary_cezary, serdecznie dziękuję. Bardzo mi miło.
Pozdrawiam!
Cześć, AP!
Wow, twoje opowiadanie zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Szukałem czegoś mocnego, co podejmie ważne tematy w bezpośredni sposób, i zostałem usatysfakcjonowany. Motyw zielonej loterii jest ciekawie ułożony, bohaterowie realistyczni, a ich historia porusza do głębi. Sam na początku nie domyśliłem się, że Katrin i Tomek to ta sama osoba, a gdy zostałem uświadomiony przez komentarze, wręcz ciarki przeleciały mi po plecach!
Ukazałeś tę straszną prawdę, że podczas kryzysowej sytuacji w ludziach budzą się potwory, tak jak to się stało ze Stefanem. Dorzucając oliwy do ognia, mogę wspomnieć, że z biologicznego punktu widzenia to raczej egoistyczne zachowania są bardziej “naturalne” dla ludzi. Moralność i wartości, tak cenne dla rozwoju człowieka, są jednak wytworami kultury. Prymitywne instynkty, które pobudzają brutalność, są tylko zagłuszane, nie usuwane. Wychodzi na to, że człowiek tak naprawdę każdego dnia oszukuje naturę (więzi rodzinnych to nie dotyczy, oczywiście).
Wracając z dygresji, zaserwowałeś nam smutną wizję, zmuszającą do krzyku i budzącą sprzeciw. Wszystko dlatego, że wydaje się tak nieznośnie autentyczna…
Nie chcę tutaj wchodzić w dywagacje polityczne, bo wiem, że sytuacja na granicy nie jest jednoznaczna, lecz wykreowany przez Ciebie świat jest Twój i można odbierać go niezależnie. Tutaj uczciwi bohaterowie doznali niesprawiedliwej krzywdy.
Cóż, pozostaje liczyć, że nikt nie zaczerpnie inspiracji ze Stronnictwa Odnowy Moralnej (literatury to nie dotyczy, oczywiście).
Trzymaj się i pisz dalej, obywatelu!
P.S. Hmm, jeśli AP to twoje inicjały, to wiedz, że mamy dokładnie takie same. Czy to jakaś sztuczka totalitarnego rządu? haha!
Cześć, Sinister-Alef!
Zastanawiałem się, czy jest wystarczająco czytelne, że Katrin i Tomek to ta sama osoba. Dałem trochę podpowiedzi, a z drugiej strony chciałem, by tekst się obronił, nawet jeśli to nie zostanie zauważone. Sam, jako czytelnik, nie lubię, gdy mi się za dużo tłumaczy i podaje wszystko na tacy, mając przy tym świadomość, że czegoś mogę nie zrozumieć.
Dziękuję za miłe słowa. Pozdrawiam!
z drugiej strony chciałem, by tekst się obronił, nawet jeśli to nie zostanie zauważone
Obronił się zdecydowanie, bo to akurat miało miejsce w moim przypadku; do końca sądziłam, że to jakaś mścicielka, wymierzająca sprawiedliwość m. in. jemu. :)
Pecunia non olet
bruce, wielkie dzięki!
do końca sądziłam, że to jakaś mścicielka, wymierzająca sprawiedliwość m. in. jemu. :)
Choć umieściłem w tekście elementy (w odpowiedzi Ślimakowi Zagłady większość z nich wymieniłem), które wskazują, że Katrin i Tomek to ta sama osoba, to Twoja pierwsza interpretacja jest uprawniona. Byłem świadomy, że tak to można zrozumieć i się z tym godziłem.
Tym silniejszy to atut dla tekstu, tym większa jego wartość.
Pecunia non olet
Bardzo interesująca dystopia. Bo trudno nazwać ją fajną.
Rzuca się w oczy zaburzona chronologia. Zasadniczo nie przepadam za igraniem ze strzałką czasu (ani innymi żelaznymi regułami fizyki), ale może i w tym przypadku to nie wyszło źle. Załóżmy, że satysfakcja z uporządkowania puzzli wynagrodziła dyskomfort.
Bohaterowie zróżnicowani, ciekawi. Motywacja Tomka/Katrin zrozumiała.
Początkowo nie mogłam połapać się w fabule, ale jak już poszło, to ułożyło się w piękny ciąg.
Pomysł na pushout, całą tę loterię i otoczkę świetny. Acz chyba nie do końca zdrowy. Cóż, oby nigdy nie wyjrzał poza ramy literatury.
Widzę tu różne przesłania, między innymi takie, że trzeba brać udział w wyborach, żeby pod twoją nieobecność nie dorwał się do władzy jakiś świr. I mocno się z tym zgadzam.
Ogólnie, kawał porządnego socjo SF.
Będę na TAK, czyli.
Babska logika rządzi!
Dziękuję, Finklo!
Napisałeś opowiadanie w typie, którego nie lubię. Wszyscy są źli i nieszczęśliwi, świat przerażający, a to co spotyka bohaterów przypomina senny koszmar. No, a na dodatek poplątane to wszystko w czasie.
Niemniej jednak kończąc marudzenie opowiadanie wciągnęło mnie i sponiewierało, jak nie przymierzając bagno;) Dobrze napisana, okropna historia.
Piórkowo będę na TAK.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Ambush, dziękuję!
Pogubiłam się zaraz na początku, nie zajarzyłam odwrotnej chronologii i wyszło mi, że pushout dotyczy Ewy i Stefana. Przeczytałam na tyle dużo, nim się zorientowałam, że potrzebowałam kartki i długopisu, żeby sobie to poukładać. Z jednej strony rozumiem, czemu tak, ale – patrząc też na komentarze – nie wiem, czy gra jest warta świeczki.
Jak się już odnalazłam, nie było źle :) Pomysł na pushout interesujący. Prowdopodobnie niewielu się uda, więc redukuje to możliwość powstania opozycji poza krajem. Nie jestem pewna, czy tak łatwo wypuszczaliby też dzieci, choć akurat w tym wypadku pewnie tak.
Bohaterowie nie są czarno-biali, każdy ma coś za uszkami, co też sugeruje, że nikt nie jest bezpieczny. Trochę mi zgrzyta zakończenie, bo wydawało mi się, że dla Tomka/Katrin jest nadzieja i to mimo że ojciec, który go akceptował, nie przeżył. A tymczasem kończy się, jak się kończy. I tego trochę nie rozumiem. Jest Katrin, więc co nie zadziałało? Czemu decyduje się na taki krok?
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Witaj, Irko!
Dziękuję za wizytę i podzielenie się wątpliwościami. Spróbuję się trochę do nich odnieść.
Z jednej strony rozumiem, czemu tak, ale – patrząc też na komentarze – nie wiem, czy gra jest warta świeczki.
Chciałem, by poznawanie historii miało taki przebieg, jak w życiu, gdy dowiadujemy się czegoś bulwersującego. W centrum pobiło się dwóch mężczyzn. Tak nie można! Potem okazało się, że nie pobiło się dwóch mężczyzn, tylko jeden, ten młodszy!, pobił dużo starszego. Skandal! Pojawili się świadkowie, którzy zeznali, że starszy zaatakował nożem młodszego, a młodszy tylko się bronił i uniknął śmierci dzięki znajomości karate. I tak dalej. Kto, co, dlaczego? Gdy chcemy się tego dowiedzieć, nie sięgamy do dzieciństwa tych mężczyzn, tylko idziemy wstecz aż znajdziemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania. W czasie tego śledztwa może się okazać, że zmieni się nam wielokrotnie obraz tego, co tak naprawdę się wydarzyło.
Swoją drogą pierwsza część opowiadania miała zaczynać się od siedmiu gwiazdek, a ostatnia od dwóch. Miało to sugerować, że jest jakiś ciąg wcześniejszy.
Nie wiem, czy gra była warta świeczki. Ot, taki pomysł.
Prowdopodobnie niewielu się uda, więc redukuje to możliwość powstania opozycji poza krajem. Nie jestem pewna, czy tak łatwo wypuszczaliby też dzieci, choć akurat w tym wypadku pewnie tak.
Kwestia powstania opozycji już była poruszana wcześniej, wiec parę słów też na ten temat. Po marcu 68 z kraju przepędzono tysiące rodzin. Za granicą nie powstała z tego powodu jakaś znacząca opozycja. Zwłaszcza że w tym przypadku, jak i w moim opowiadaniu, dotyczyło to specyficznych grupy ludzi. Nawalny też uznał, że w swoim kraju będzie mógł więcej zdziałać. A często reżimy decydują się na różne kroki, mając na uwadze jedynie doraźne korzyści polityczne (igrzyska, pacyfikacja opozycji wewnątrz kraju) i nie przejmują się długofalowymi kosztami.
Trochę mi zgrzyta zakończenie, bo wydawało mi się, że dla Tomka/Katrin jest nadzieja i to mimo że ojciec, który go akceptował, nie przeżył. A tymczasem kończy się, jak się kończy. I tego trochę nie rozumiem. Jest Katrin, więc co nie zadziałało? Czemu decyduje się na taki krok?
Pytasz, czemu Katrin mści się na państwie (wysadza pomnik – ważny symbol nowego porządku), które wygnało ją z domu, pozbawiło dzieciństwa, zaszczuwało, przyczyniło się do śmierci jej ojca, rozbiło rodzinę? Czy o zemstę na gwałcicielu jej matki, człowieku, który ich zdradził, pobił ojca, okradł z całego majątku? Co nie zadziałało? Może nie przepracowała wystarczająco swojej traumy, a tranzycja nie zrekompensowała wystarczająco doznanych krzywd.
To jest tak mocny tekst, tak mocno napisane opowiadanie, że aż krzyczy.
Pecunia non olet
Swoją drogą pierwsza część opowiadania miała zaczynać się od siedmiu gwiazdek, a ostatnia od dwóch. Miało to sugerować, że jest jakiś ciąg wcześniejszy.
Ups, na to w ogóle nie zwróciłam uwagi ;)
A nie myślałeś o datowaniu? To by trochę bardziej ułatwiło czytanie.
Pytasz, czemu Katrin mści się na państwie
Nie, pytam dlaczego się zabija. Mścić można się na wiele sposobów, a ona wybrała ostateczny
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Irko, zastanawiałem się co odpowiedzieć i czy w ogóle powinienem. Dlaczego się zabija? Zgadzam się, że mścić się można na wiele sposobów. Ale przecież zdarzają się zamachy samobójcze, samopodpalenia. Wydaje mi się, że jest to podyktowane potrzebą protestu, najsilniejszą jak to tylko możliwe.
Tekst ciekawy i dający do myślenia, jednak piórko będę na nie. Po pierwsze niewiele widzę tu fantastyki – to, co zostało przedstawione, jest bardzo realne. Po drugie sekwencja wydarzeń jest trochę słabo zasygnalizowana. Po trzecie postacie wypadają umiarkowanie interesująco. Natomiast wizja, emocje i pomysły jak najbardziej zasługują na uznanie.
Brawa! :)
Pecunia non olet
Zygfrydzie, dzięki za opinię.
Bruce, jeszcze raz dzięki za wszystko. Cały czas odczuwałem Twoje wsparcie!
Serdeczności. :)
Pecunia non olet
Mocne, brutalne, przejmujące. Bardzo dobre.
Zabieg z odwróceniem chronologii oceniam nie tylko jako udany, ale wręcz konieczny. Bez niego tekst czytałby się trochę jak moralizatorska połajanka, a z nim wciąga jak szalony, nic przy tym nie tracąc w warstwie przekazu.
Istotnie można by jakoś mocniej i wcześniej wskazać, że Katrin to Tomek. Nawet nie tyle, żeby ułatwić czytelnikowi wyłapanie samego faktu, co żeby wcześniej zasugerować tę odwróconą chronologię. Aczkolwiek nie mam pojęcia, jak można by to zrobić.
Piórko zdecydowanie zasłużone.
Poczuł silny ból głowy i nie ustał na nogach.
Ciut sztuczne IMO. Może "Rozbolała go głowa" albo "Ból głowy zwalił go z nóg"?
Katrin przycisnęła łokciem szyję mężczyzny tak mocno, że nie był w stanie złapać oddechu, jeszcze chwila i by się udusił.
Taki opis sytuacji sugeruje, że minęło dobrych kilka minut. Raczej bym tu szedł w kierunku bólu miażdżonej tchawicy.
(Oczywiście nie sugeruję, żeby po takim czasie poprawiać tekst, tak sobie wypisałem z przyzwyczajenia. No i to są mało istotne rzeczy).
Pozdrawiam
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Witaj, GalicyjskiZakapiorze!
Zabawne, że zwróciłeś uwagę na te dwa zdania. Opowiadanie napisałem już dość dawno temu. Pierwsze zdanie jest dość proste, ale pamiętam, że długo się nad nim zastanawiałem. Ostatecznie wybrałem taką wersję i uznałem, że najlepiej odda to, co chciałem przekazać. Teraz już nie odtworzę sobie dlaczego. Nad tym drugim zdaniem też długo myślałem, ale w tym przypadku chodziło bardziej o to, by dobrze brzmiało. Zgadzam się z Twoją sugestią i zastanowię się nad zmianą.
Domyślam się, że czytałeś inne komentarze i moje odpowiedzi dotyczące tożsamości Katrin i Tomka, więc nie będę powtarzać wszystkich wskazówek, które na ten temat umieściłem. W drugiej części Katrin rozpoznaje samochód taksówkarza i padają słowa o profesjonalnej myjni, które zostają powtórzone w ostatniej części i to miała być główna wskazówka. Spodziewałem się, że zdanie: „Po wielkiej plamie na siedzeniu obok domyśliła się, że samochód nigdy nie był w profesjonalnej myjni” zostanie uznane za trochę sztuczne, bo niby skąd taki wniosek. Samochód był już wiekowy i zanim został zapuszczony, mógł być w myjni wielokrotnie. W ostatniej części ojciec mówi „Po powrocie pojadę do profesjonalnej myjni”. Katrin musiała to zapamiętać i dlatego, gdy wchodziła do taksówki, pada taka fraza. Rozumiem, że czytając (w sumie długie) opowiadanie, może coś takiego umknąć, dlatego umieściłem więcej wskazówek. Zdawałem sobie sprawę, że i tak można było związku między Katrin i Tomkiem nie zauważyć, ale podjąłem to ryzyko świadomie. Chciałem, by ta historia dla czytelnika bez tej wiedzy też się obyła.
Jeśli nie chcesz, to nie odpowiadaj, ale z ciekawości zapytam, czy domyśliłeś się po samej lekturze, że Tomek i Katrin to ta sama osoba, czy dowiedziałeś się o tym z komentarzy?
Dziękuję za wizytę. Bardzo mi miło z powodu Twojej opinii o opowiadaniu.
Pozdrawiam!
Jeśli nie chcesz, to nie odpowiadaj, ale z ciekawości zapytam, czy domyśliłeś się po samej lekturze, że Tomek i Katrin to ta sama osoba, czy dowiedziałeś się o tym z komentarzy?
Domyśliłem się ale gdzieś pod sam koniec dopiero, na podstawie zapasów.
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
OK. To też była wskazówka (”Godziny spędzone na macie w szkolnym klubie zapaśniczym nie poszły na marne”) a także zasygnalizowanie motywów Stefana. Rodzice mają hopla na punkcie osiągnieć dzieci i ciężko znoszą ich porażki (”cała szkoła śmieje się z tego Krzyśka, że dostał lanie od baby”). Stefan był upokarzany przez Andrzeja też na inne sposoby. Mógł być sfrustrowany, jako jedyny rozumiał zagrożenia, które wiążą się z nadchodzącą nową władzą.
Przerażające. Bardzo mocne. Po połowie przestałem dokładnie czytać, zbyt mną wstrząsnęło. Szukam tu odpoczynku od okropności realu, ale teksty, takie jak Twój, Autorze, są potrzebne. Gratuluję piórka. Zasłużone. :)
Koalo, bardzo dziękuję!
Ja też najchętniej sięgam po coś lekkiego i zabawnego. Sam również tak staram się pisać, ale czasem człowiek musi…