- Opowiadanie: Monk - Nieumarli (MASAKRA 2010)

Nieumarli (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nieumarli (MASAKRA 2010)

Blade słońce wpełzało na marcowe niebo powoli i jakby bez przekonania, do reszty utraciwszy niedawny wiosenny zapał. Ciszę upstrzonych sprejem blokowisk mąciła jedynie miarowa kanonada kropel umierających na blaszanych parapetach i dźwięki wody ciurkającej w dziurawych rynnach. Czepiające się wszystkiego jęzory gęstej mgły rozdzieliły oblepione nią wieżowce, rodząc archipelag kanciastych wysp na oceanie brudnego mleka. Gdzieś pośrodku, cicho szeleszcząc, poprzez szary świt Poniedziałku Wielkanocnego płynęła ku centrum Miasta rozdygotana, ciemniejąca plama.

 

Pierwszy zobaczył ich woniejący wilgotną ziemią i tanim winem Grabarz, jowialny gospodarz lokatorów cmentarza na przedmieściach. Oszołomiony, nadal nieprzytomny po świątecznym piciu, zwalczył zwyczajowo opanowującą go w takich sytuacjach kurtuazję wobec nieznajomych i jedynie zszedł z drogi tanecznym krokiem. Zatoczył się i upadł, niezgrabnie czepiając się kościelnego ogrodzenia. Stamtąd, z poczerwieniałą twarzą w mokrej trawie, obserwował niekończący się, chwiejnie powolny przemarsz łuszczących się stóp i owrzodzonych kikutów.

 

Przemieszczali się w milczeniu, olbrzymia masa wychudłych, powykręcanych ciał, wyzierających spod strzępów kurtek, marynarek i swetrów. Brudna, pokryta liszajami skóra ledwie okrywała pamiętające niekiedy wojnę kości, za połamanymi, zżółkłymi paznokciami czerniła się ziemia. Widoczne tu i tam resztki bród zwisały w strąkach, zaś upstrzone mozaiką plam, strupów i blizn głowy tylko gdzieniegdzie jeszcze nawiedzały kępki włosów. Na wysokości ust ziały czarne jamy, strzeżone przez pijane warty zarobaczonych, sinych pniaków.

 

Nierówne szeregi zbliżyły się do żeliwnej bramy Kościoła, we mgle przypominającej poszarpaną pajęczynę. Nie zatrzymując się, niczym kierowane jednym umysłem, setki okaleczonych ciał szurając wkroczyły na dziedziniec. Niezauważone przez zapatrzonego w stal nieba Chrystusa na krzyżu, pokonały schody i powoli wkroczyły do ciemniejącego wnętrza kaplicy. Przy wtórze ledwie słyszalnego szmeru, przygięte sylwetki sunęły szarą nawą ku ołtarzowi. Nie unosząc głów i nie czując zapachu kwiatów, oblane na moment karmazynowym blaskiem znad tabernakulum, widmowe postacie wkuśtykały do zakrystii.

 

Kilkadziesiąt uderzeń serca później obok Kościoła przechodził wracający z nocnej zmiany Stróż. Dorabiający na czarno do szczątkowej emerytury, cierpiący na bezsenność staruszek przeklinał swych pracodawców, gdy zauważył otwierające się drzwi plebanii. Zbliżył się, zaraz jednak zamarł, sparaliżowany widokiem wylewającej się z budynku rzeki. Gdy ta wyłoniła się z cienia rzucanego przez próchniejące mury świątyni, stare serce nie wytrzymało. Skonał dokładnie w chwili, gdy po chodniku obok twarzy przesuwał się zachlapany krwią złoty ornat.

 

Im bliżej centrum, tym wyższe stawały się budynki, układając się na kształt gigantycznych, ginących w oparze schodów do zamkniętego niewidocznymi chmurami nieba. Przy jednym z wciśniętych pomiędzy wieżowce skrzyżowań stał stary policyjny radiowóz, przygotowany na coroczną batalię z wyposażonymi w wiadra smarkaczami. Za zaparowanymi szybami, w zawalonym papierami wnętrzu, na możliwie rozłożonym siedzeniu wyłożonym koralikami, usiłował drzemać Policjant, wystarczająco pechowy, by pracować w święta. Z płytkiego półsnu wyrwało go zgaśnięcie świateł pod powiekami. Samochód otaczał szczelny kordon wykrzywionych, zgarbionych postaci pozbawionych twarzy. „Nie zamknąłem drzwiczek. Zaleją wóz, skurwysyny.", zdążył pomyśleć.

 

Gdzieś nieopodal przejechał autobus, bez przekonania prychając na opustoszały przystanek. Przypominający groteskową karykaturę niegdysiejszych wiosennych defilad pochód niestrudzenie sunął wymarłymi ulicami. Ujęte w kleszcze poczerniałych fasad, bezgłośnie błyskających jadowicie zielonymi neonami, prowadziły go przez miejski labirynt. Stopniowo w otoczeniu dokonała się kolejna zmiana – drapacze chmur zostały zastąpione przez spróchniałe kamienice, u podstaw których lśniły przeszklone witryny drogich sklepów i kawiarni. Upiorne szeregi minęły je obojętnie i skierowały się ku otwartej przestrzeni otaczającej pałac należący do Władz. Przed nim zafalowały i przystanęły, by zaraz jednak ponownie ruszyć naprzód. Parę chwil później stłumione krzyki zbudziły parę gołębi z pobliskiej kaplicy.

 

Ponury wiec został rozwiązany, rozlewając się na dziesiątki drżących strumyków, nie był to jednak koniec. Zwykli mieszkańcy Miasta spali twardo, odsypiając gorliwe świętowanie Zmartwychwstania Pańskiego. Zbudzeni na chwilę psim ujadaniem lub zduszonym jękiem zza ściany przewracali się jedynie na drugi bok, licząc, że ich własne dzieci jeszcze się nie zbudziły. Nie słyszeli skrzypienia otwieranych drzwi. Ten czy ów zdążył poczuć przed twarzą odór gorzejących ran bądź usłyszeć chrobot ciężko stąpającego, okulawionego ciała. Wybrańcy mieli jedyną, i ostatnią, okazję do spojrzenia z bliska w nieludzko pomarszczoną, brunatną twarz z zaropiałymi oczami. Zwykle wbitymi w ziemię.

 

Tym razem bezdomni mieszkańcy Miasta podnieśli czoła.

Koniec

Komentarze

Przeczytaj sobie te zdania głośno, z taką interpunkcją jakiej użyłeś:
"Ciszę upstrzonych sprejem blokowisk mąciła jedynie miarowa kanonada kropel umierających na blaszanych parapetach i dźwięki wody ciurkającej w dziurawych rynnach."
"Czepiające się wszystkiego jęzory gęstej mgły rozdzieliły oblepione nią wieżowce, rodząc archipelag kanciastych wysp na oceanie brudnego mleka."
To tylko przykłady.

"Pierwszy zobaczył ich woniejący wilgotną ziemią i tanim winem Grabarz," Piękny neologizm.

Styl jest przeładowany określeniami. Brnie się przez to, jak przez moczary.
"Pierwszy zobaczył ich woniejący wilgotną ziemią i tanim winem Grabarz, jowialny gospodarz lokatorów cmentarza na przedmieściach. Oszołomiony, nadal nieprzytomny po świątecznym piciu, zwalczył zwyczajowo opanowującą go w takich sytuacjach kurtuazję wobec nieznajomych i jedynie zszedł z drogi tanecznym krokiem. Zatoczył się i upadł, niezgrabnie czepiając się kościelnego ogrodzenia. Stamtąd, z poczerwieniałą twarzą w mokrej trawie, obserwował niekończący się, chwiejnie powolny przemarsz łuszczących się stóp i owrzodzonych kikutów."

Dalej jest też mnóstwo błędów.

Totalnie nudne. Musisz jeszcze dużo ćwiczyć, dużo myśleć i przede wszystkim czytać dużo książek.

Masa opisów, które powodują, że tekst czyta się ciężko. Opowiadanie ani nie porywa, ani nie przeraża, no ale to wyższa szkoła jazdy.

Dzięki za opinie. Proszę czytających o więcej, jeśli łaska - nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w takiej formie i chętnie nad nią popracuję.

W kwestii stylu - może rzeczywiście przesadziłem z opisami, przeciążając i "odstraszając" tekst, domku. Z drugiej strony pisząc chciałem oddać "klimat grozy i makabry" w nieco inny sposób - bez dialogów, bez szybkiej akcji i o(d)padających kończyn. Zapewne nie tędy droga, ale cóż, chciałem spróbować. Ach, no i w pierwotnej wersji schrzaniłem nieco ostatnie - IMO kluczowe w połączeniu z tytułem i budowanym w mym mniemaniu obrazem "pochodu" - ostatnie zdanie tekstu. Całe szczęście, że zorientowałem się w ciągu 24 godzin i mogłem je jeszcze poprawić.

W kwestii interpunkcji - z tym rzeczywiście miewam problemy, ech.

W kwestii wyrazu "woniejący" - twierdzenie, iż jest on neologizmem wskazuje, że nie tylko ja powinienem czytać dużo książek. Nie rozumiem zresztą i reszty ostatniego zdania opinii Michała Strogowa - czemu ma służyć i czym jest uzasadniona ojcowska rada, bym "dużo myślał"? A także co autor miał na myśli pisząc "Dalej jest też mnóstwo błędów."? Coś poza wspomnianą już interpunkcją? Chętnie się dowiem, by ich w przyszłości uniknąć.

Interesujący tekst. Rozbudowane opisy są jego plusem. W mojej opinii powinieneś podążać tą drogą. Ja w swoich opowiadaniach stosuje metaforyczne i rozbudowane opisy, także dla mnie Twój tekst jest płynny i wciągający. Nie każdemu musi to pasować oczywiście, ale to nie oznacza, abyś porzucał taki styl. Krocz nadal drogą światłej poezji, bo wielu z niej ucieka... Pozdrawiam

"W kwestii wyrazu "woniejący" - twierdzenie, iż jest on neologizmem wskazuje, że nie tylko ja powinienem czytać dużo książek." Mój błąd. Kupię nowy słownik. Przepraszam.

"A także co autor miał na myśli pisząc "Dalej jest też mnóstwo błędów."? Coś poza wspomnianą już interpunkcją? Chętnie się dowiem, by ich w przyszłości uniknąć." To, że nie jestem Matką Teresą z Kalkuty i nie będę poświęcał pół godziny na zaznaczanie tych samych błędów.

"Coś poza wspomnianą już interpunkcją?" Wyznaję teorię, że jak czowiek dojdzie do czegoś sam, to lepiej to zapamięta. Więc odnajdź te błędy, poprzez czytanie na głos z zastosowaniem obecnej interpunkcji. Czytaj wolno. Sam zobaczysz, gdzie trzeba wziąć oddech.

"Kilkadziesiąt uderzeń serca później obok Kościoła przechodził wracający z nocnej zmiany Stróż. Dorabiający na czarno do szczątkowej emerytury, cierpiący na bezsenność staruszek przeklinał swych pracodawców, gdy zauważył otwierające się drzwi plebanii." Kochasz imiesłowy.

Mnie też te rozbudowane opisy nie przeszkadzały. Ale tekst był krótki. Nie wiem, może w dłuższym, zaczęłyby mnie nudzić, ale tutaj nawet pasowały i tworzyły klimat. Według mnie nie jest źle. Tylko wygląda to raczej na jakiś epilog, niż pełnoprawne opowiadanie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

OK, do konkursu.

Opisy za długie i zbyt skomplikowane. Ciężko się to czyta. 

Nowa Fantastyka