Narodziny kolejnej córki węgierskiego pastora Jerzego przyjęto z radością, choć nikt wtedy jeszcze nie przypuszczał, ile zła może wyrządzić ta przeurocza dziewczynka. Była połowa XVI wieku, a zaledwie kilkuletnia Liza już zdumiewała najbliższe otoczenie nagłymi wybuchami niepohamowanego gniewu i agresji. Ślub piętnastolatki z księciem Ferenczem Nádasdym przyniósł niemałą rewolucję na zamku w Sárvár, bo odtąd to tam dawała upust swemu trudnemu charakterowi.
Nieobecność małżonka, spędzającego kolejne lata na wojnach z Turkami, a także jego rychła śmierć dały młodej księżnej pole do działania. Sprowadzając na zamek zdziwaczałą ciotkę-wiedźmę Klarę, śliczna Liza rozpoczęła prawdziwe rzezie, dokonywane na służących za najmniejsze nawet przewinienia. Pragnąc zażegnać nudę, zachować urodę i młodość oraz znaleźć ujście dla swych żądz, zaczęła wymyślać coraz nowsze i okrutniejsze metody zadawania bólu służącym. Specjalnie konstruowane machiny tortur miały dokonywać zbrodni w sposób powolny. Przysłuchująca się krzykom ofiar władczyni zażywała kąpieli w ich krwi, co rzekomo miało zapewnić jej wieczną urodę i pozbycie się jakichkolwiek zmarszczek, zatrzymując proces starzenia.
Te dążenia stały się obsesją pięknej Lizy, która widokowi cierpiących ofiar przyglądała się z prawdziwą przyjemnością.
– Będę piękna – powtarzała z lubością.
– Na wieczność, księżno! – potwierdzała wiedźma.
Kąpiele we krwi odbywały się codziennie, bo czarownica wmówiła księżnej, że jest to starożytny rytuał, który nie tylko ją odmłodzi, ale pozwoli przejąć duchowe i cielesne cechy zamordowanych osób. Nic zatem dziwnego, że ofiarami stawały się również przedstawicielki rodów szlacheckich. Krew z jej zamku ściekała do podziemi, potem dalej, rzeką i jej dopływami, wchłaniana przez glebę okolicznych terenów. Wyrastające w pobliskim lesie drzewa poiły swe korzenie zakrwawioną wodą z ziemi.
***
Minęło dwieście lat. W pobliskich lasach często prowadzano ścinkę drzew, które wysyłano do tartaków. Drewno to było wyjątkowo silne i bardzo trwałe. W dodatku miało drobne, nieznaczne ślady czerwieni, na które nikt jednak nie zwracał baczniejszej uwagi. Z desek wyrabiano przeważnie parkiety okolicznych, bogatych domów. Co jakiś czas w bogatej kamienicy z takimi deskami zdarzały się tajemnicze zgony osób (głównie młodych dziewcząt) tam mieszkających, jednakże śledztwa w tej sprawie w końcu umarzano z braku dowodów.
***
Mijały kolejne stulecia. W kamienicy budapesztańskiej na piątym piętrze zamieszkała samotna matka z dwojgiem małych, kilkuletnich dzieci. Od początku zwróciła uwagę na wyjątkowej urody parkiet ich mieszkania. Miał barwę mahoniową, lekko zabawioną czerwienią o pięknym odcieniu.
Pierwszej nocy zbudziły ją niepokojące odgłosy cichego płaczu, dobiegające z parteru. Doszła tam po omacku, gdyż oświetlenie nagle przestało działać.
Zobaczyła wiązkę światła, dobywającą się przez szparę drzwi mieszkania, które wcześniej uważała za całkowicie puste. Z zaciekawieniem podeszła bliżej i nagle przerażona ujrzała strugę krwi, wylewającą się na podłogę, wprost pod jej nogi. Zanim zdążyła przyjrzeć się bliżej temu, co działo się w pomieszczeniu, drzwi mieszkania błyskawicznie otwarły się przed nią. Kobieta krzyknęła, wciągnięta siłą do środka przez kościste ręce wiedźmy. Odrodzona czarownica zakatowała ją na śmierć. Przeraźliwy krzyk, a potem łkanie rozdzierały ciszę. Zagłuszył je rechoczący śmiech. To okrutna Liza powstała właśnie z grobu i znowu zadawała z lubością męki niewinnym ofiarom.
Nazajutrz zbudzone i wystraszone dzieci szukały bezskutecznie rodzicielki. Cisza i pustka ogromnego, złowrogiego budynku, to jedyne, co zastały. W nocy zeszły po omacku do mieszkania na parterze, z którego dochodziły przytłumione odgłosy. Nagle rozległ się rechotliwy śmiech odrodzonej, krwawej Lizy. Dopiero po kilku miesiącach dalsi krewni zawiadomili służby śledcze o braku kontaktu z matką i jej dziećmi. „Rodzina zniknęła w tajemniczych okolicznościach” – takim wpisem ostatecznie, po krótkim śledztwie, policja zakończyła dochodzenie w sprawie ich zaginięcia.
***
Kolejnymi lokatorami dziwnego budynku z mahoniowym parkietem w pomieszczeniach budapesztańskiej kamienicy byli zagraniczni turyści. To dwa młode, bezdzietne małżeństwa z Czech, które wynajęły tu mieszkania na drugim piętrze. I one zachwycały się pięknymi, czerwono zabarwionymi podłogami w całym budynku. I one zostały zbudzone dziwnymi odgłosami już pierwszej nocy. Jedna z młodych żon próbowała walczyć z tajemniczą siłą, wciągającą męża, ją i przyjaciół do rozświetlonej izby z klatkami kaźni. To tylko zdenerwowało odrodzoną księżną, która dodatkowo skazała buntowniczkę na wymyślne męki.
– Kim jesteś? – pytała ofiara.
– Ha-ha-ha! Kim ja jestem? – zawołała z szyderczym rechotem księżna. – Odrodzonym pięknem!
Śmiech Lizy dobiegał z parteru i przechodził wszystkie kondygnacje budynku. Parkiet poszczególnych mieszkań stawał się coraz bardziej czerwony.
Wkrótce zła sława i tajemnicze zaginięcia kolejnych mieszkańców kamienicy stały się tematem lokalnej prasy oraz… atrakcją turystyczną. Każdy chciał zobaczyć słynny dom śmierci, jak o nim pisano. Budynek zaczęto prezentować coraz częściej w mediach. Nie kojarzono jednak tajemniczych zniknięć z postacią dawno zmarłej, a obecnie odrodzonej krwawej księżnej Lizy, jej pomocnicami, służbą i zabarwionym krwią drewnem z lasu. Kolejni lokatorzy ginęli w niejasnych okolicznościach już w pierwszych dniach po zameldowaniu.
***
– Sprawa tego domu jest zamknięta! Już nikt o nim nie zamierza czytać – powiedział niechętnie redaktor naczelny. Mimo to Eliza za wszelką cenę chciała zabłysnąć w lokalnej gazecie nowym artykułem o rzekomej klątwie, zbierającej przerażające żniwo. Czuła, że uda jej się rozwiązać zagadkę tajemniczych zgonów.
Upierała się tak długo, aż wreszcie uzyskała zgodę.
– Najwyżej trzy akapity! – Pogroził jej palcem. – Na ostatniej stronie dam ci jedną kolumnę, nie więcej!
Młoda dziennikarka nie traciła czasu i błyskawicznie wybrała się do domu śmierci. Weszła bez problemu, bo drzwi zastała lekko uchylone. Kamienica wyglądała ponuro.
– Słucham panią? – na klatce schodowej pojawił się niespodziewanie wychudzony staruszek.
– Eliza Nádasdy. Dzień dobry.
– Żadnych mediów! – krzyknął, patrząc podejrzliwie na przewieszoną przez ramię torbę i próbując wypchnąć ją na zewnątrz.
– Nie jestem z prasy – skłamała, uśmiechając się serdecznie. – Chciałabym wynająć pokój.
– A, to co innego – powiedział uprzejmie, zamykając drzwi i gestem zapraszając na górę. – Mało tu teraz nowych lokatorów. Pani z daleka?
– Z Sárvár.
– Z… Sárvár? – Zastygł na moment, bacznie się jej przyglądając. – I jak pani powiedziała, jak brzmi nazwisko panienki? – zapytał, zerkając na dłonie, pozbawione jakiejkolwiek biżuterii.
– Nádasdy. Eliza Nádasdy.
Wyraźnie zakłopotany tą odpowiedzią Staruszek wszedł do mieszkania na parterze.
– Oto pani pokój. Łazienka jest na korytarzu.
– Przepiękny! – wykrzyknęła nieszczerze, rozglądając się po szarawym, skromnie umeblowanym i wyposażonym pomieszczeniu.
– Życzy sobie panienka posiłek przed zaśnięciem?
– Och, nie, dziękuję, nie jadam wieczorami. Śniadanie i obiad natomiast zjem jutro na mieście.
– Nie byłbym tego taki pewien – powiedział cicho pod nosem, jakby sam do siebie, rechocząc złośliwie.
– A klucze? – zapytała rezolutnie, kiedy wychodził.
– Nie będą potrzebne. Nikogo tu obecnie nie ma, a do drzwi wejściowych można zastukać, gdyby zastała je pani zamknięte.
– Wow! – zawołała nagle z zachwytem, spoglądając na podłogę. – Ależ rewelacyjny parkiet! Taki sam widziałam w moich rodzinnych stronach, a także u ciotki Anny w Nagyecsed.
– Cieszy mnie rezolutność panienki – powiedział uprzejmie. – Parkiet z lasów Sárvár to bez wątpienia największa atrakcja naszej skromnej kamienicy i kilkunastu okolicznych domostw – dodał z dumą.
– To z naszych drzew? Z Sárvár? Naprawdę? – uradowana wyciągnęła aparat i nieoczekiwanie zrobiła kilka zdjęć zabarwionej krwistą czerwienią podłogi. – Muszę pokazać to rodzinie. Nie uwierzą! – dodała szybko, uprzedzając protesty staruszka.
– Bez zdjęć! – krzyknął zdenerwowany. – Panienka mówiła, że jak się nazywa? – zapytał kolejny raz, podejrzliwie patrząc na chowany do torebki aparat fotograficzny.
– Właściwie to zawsze w rodzinie podajemy dwa nazwiska – Nádasdy i Batory, ponieważ oba te sławne rody przed wiekami połączyły się dzięki zaślubinom moich przodków, Ferenca Nádasdyego i Lizy Batory. To po niej mam imię. Podobno nawet jestem do niej łudząco podobna – dodała z niepewnym uśmiechem, bo oto na dźwięk wypowiedzianego głośno imienia i nazwiska krwawej księżnej, kamienica zadrżała. Staruszek, łapiąc się za głowę, wybiegł z krzykiem z pokoju, zamykając szczelnie drzwi.
Zdezorientowana Eliza popatrzyła na ścianę, gdzie ku swemu przerażeniu ujrzała nagle twarz ducha odrodzonej księżnej.
– Ha! A zatem jesteś moją krewną, piękna Elizo? Do tego bezczelnie łgałaś, bo tak naprawdę parasz się dziennikarstwem! – zagrzmiała zjawa.
– Ktoś ty? – zapytała przerażona dziewczyna.
– Nie poznajesz? Podobno mnie łudząco przypominasz. – Roześmiała się złowieszczo. – Świetnie, właśnie takiej urody najbardziej mi potrzeba! – dodała kąśliwie.
W pokoju pojawiły się, wyrastające wprost z parkietu, machiny tortur sprzed kilku wieków.
– Pani – Staruszek pojawił się obok ściany, ukłonił i zmienił stopniowo w młodego służącego – Co rozkażesz uczynić z tą śmiertelniczką?
– Do koła kaźni z nią! – rozkazał rozwścieczonym tonem duch, zlatując ze ściany w całej postaci i wskazując palcem na prawo.
Kilka służących, wychodzących zza drzwi, doskoczyło do Elizy, próbując złapać ją za ręce, lecz nagła siła odepchnęła je i przewróciła.
Duch krwawej księżnej zmarszczył gniewnie brwi. Podleciał do dziewczyny, patrząc jej prosto w twarz.
– Jesteś taka piękna… – powiedział złowrogo. – Twoja krew bardzo by mi się przydała.
Eliza trzęsła się z przerażenia, zakrywając oczy.
– Zamknąć ją w klatce! – rozkazała księżna, wskazując kolejną machinę tortur, pełną powbijanych ukośnie, metalowych dzid.
Rezultat był ten sam.
– To twoja krewna, o, pani, krew z twojej krwi, potomkini twego syna. Nie możemy jej zabić. Nie mamy władzy nad jej życiem – stwierdził ponuro służący.
– Precz! – wrzasnęła rozwścieczona księżna, ruchem ręki wrzucając całą służbę do piekielnych machin. Jednocześnie uderzyła Elizę przelatującym świecznikiem w głowę. Dziewczyna upadła i straciła przytomność. Stopniowo cichnące krzyki mordowanych to ostatnie, co zapamiętała.
Kiedy się ocknęła, siedziała w gabinecie redakcji gazety. Nie mogła skojarzyć, czemu tak boli ją głowa i co działo się przez ostatnie godziny.
– Uprzedzałem, żebyś tam nie chodziła! – naczelny krzyczał rozzłoszczony.– Teraz mamy jeszcze na głowie policję. Co to za pomysł, aby się tam włamywać przez okno? Całe szczęście, że dostrzegli cię w porę, kiedy stłukłaś szybę. Zarządca kamienicy zgodził się wycofać oskarżenie, jeśli pokryjemy koszty za wyrządzone szkody. To będzie cię słono kosztowało, ale powinno skutecznie zniechęcić do podobnych eskapad!
– Przepraszam – zdołała jeszcze wyszeptać zdezorientowana, ponieważ niczego z tych wydarzeń nadal nie pamiętała. W torbie znalazła doszczętnie zniszczony aparat fotograficzny. Obolała głowa znowu dała znać o sobie.
Eliza tego dnia wróciła z pracy wcześniej. Niepokoiła luka w pamięci, która jeszcze nigdy jej się nie przydarzyła. Po kilku dniach musiała chcąc nie chcąc uwierzyć w wersję wydarzeń, powtarzaną przez naczelnego. Nigdy nie zdołała przypomnieć sobie, co ją wówczas spotkało i z jakiego powodu włamała się do ponurej kamienicy.
***
Tymczasem policja nakazała zamknąć kamienicę, gdyż władze miasteczka stwierdziły, że zagraża ona dobremu i pozytywnemu wizerunkowi miasta. Wtedy niezwykłej urody czerwienią pokrył się momentalnie parkiet w zabytkowym ratuszu miejskim. I tu pracownicy zaczęli niespodziewanie znikać, wysyłani po dokumenty do piwnicznego archiwum albo też samotnie urzędujący w swych gabinetach, bo odtąd to tutaj grasowała ze swoją świtą odrodzona księżna z zamku w Sárvár. Ludzie znikali w trudnym do określenia czasie i miejscach, nie można było odnaleźć ich ciał oraz rzeczy. W końcu zabytkowy budynek ratusza miejskiego i starą kamienicę wyburzono, a wszelkie ślady po nich doszczętnie spalono. Zdawało się, że miasto nareszcie odetchnie z ulgą.
Deski z lasu przy zamku urodziwej Lizy w Sárvár przysyłano także do innych ośrodków, miast i miasteczek, importując je jako unikatowy towar wyjątkowego gatunku. We wszystkich kolejnych domach z mahoniowym parkietem z północno-wschodnich Węgier coraz częściej dochodziło do niezrozumiałych tragedii, a śmiertelne krzyki mordowanych przeplatały się z okrutnym śmiechem odrodzonych oprawczyń na czele z młodą, uroczą Lizą Batory…