
Tej nocy bawił się w zabijanie.
Cel siedział przy niewielkim stoliku przed jedną z usytuowanych wzdłuż bulwaru knajp. Jego twarz przypominała raczej plastikowy odlew niż ludzką tkankę. Na nienaturalnie gładkiej, sztucznie naciągniętej skórze próżno było szukać oznak starości. Mimo licznych operacji pozostał na niej jednak cień dawnych rysów. Zadbali o to starannie wyselekcjonowani chirurdzy, którzy na przestrzeni lat opiekowali się wizerunkiem Todda Keatinga. W przerażonych oczach aktora odbijała się bezdenna czerń wylotu wymierzonej w niego lufy.
Tuż obok w kałuży krwi leżało ciało ochroniarza gwiazdy. Stary wyga w pogniecionym garniturze dał się zaskoczyć. Kula trafiła go w bok głowy i przebiła się na drugą stronę. Runął na ziemię bez krztyny gracji, zupełnie jak jakiś uliczny pijak.
Na niepozornej twarzy zamachowca rysował się obłąkańczy uśmiech. Młody mężczyzna górował nad gwiazdorem i widocznie czerpał z tego przyjemność. A jednak, gdy wyłaniał się spomiędzy przechodniów z uniesioną bronią, bliżej mu było do wyćwiczonego profesjonalisty niż szaleńca.
– Mam pieniądze! – Keating rzucił rozpaczliwie, przebijając się ponad wrzask uciekających ludzi. Mocz ściekał mu wzdłuż nogawki, formując kałużę na brukowanym chodniku.
Zamachowiec wycelował w jego serce i strzelił. Twarz aktora zastygła w wyrazie zgrozy wymieszanej z niedowierzaniem. Cieknąca z rany krew zaczęła wsiąkać we włókna purpurowej marynarki. Uniesione w akcie niemego protestu ręce nagle opadły, a ciało zwaliło się wprost na talerz z niedojedzoną kolacją.
Wykonawszy swoje zadanie, morderca przyłożył sobie lufę do skroni.
I nacisnął spust.
***
Jordi ściągnął z głowy kask podłączony do czarnej polimerowej skrzyni. Serce podeszło mu do gardła, ledwie mógł złapać oddech. Fantomowa śmierć niewiele różniła się od prawdziwej. Odruchowo dotknął boku głowy. Pod opuszkami palców poczuł rzadkie włosy, a na jego twarzy pojawił się cień mimowolnego uśmiechu. Drżącą dłonią sięgnął po przygotowany wcześniej kieliszek taniej whisky i pociągnął łyk. Skrzywił się.
Na dwudziestu metrach kwadratowych wynajmowanego mieszkania upchnięto kuchenkę, lodówkę, blat, niewielki plastikowy stolik i sklejkową komodę. W kącie znajdował się zaścielony piankowy materac. Ciasne lokum przypominało sterylną celę, a wrażenie to potęgowała tylko przytłaczająca biel ścian połączona z mlecznym światłem zawieszonej na suficie lampy. Trudno byłoby dopatrzeć się tu choć drobiny kurzu.
Policzył do dziesięciu i wstał. Przez tkaninę rolety przebijało się światło słoneczne. „Która to godzina?” – pomyślał, a na siatkówce oka Jordiego skrystalizowała się półprzezroczysta tarcza zegara. Było w pół do drugiej. Miał jeszcze trochę czasu.
Podniósł kieliszek i badawczo przyjrzał się brunatnej cieczy. W rzeczywistości nie smakowała tak dobrze. Wylał resztkę alkoholu do zlewu i starannie umył naczynie. Odruchowo raz jeszcze zlustrował pomieszczenie. Musiał się upewnić, czy zaścielił materac. Potem zastanowił się, czy dokładnie wytarł kurze. Dalej, czy podłoga jest czysta i czy nie zapomniał wstawić prania. Stał tak przez kilka dobrych minut, a przez jego głowę przewijała się plątanina kompulsywnych myśli. Gdy tylko schwycił jedną, już materializowała się kolejna. Wreszcie, zdegustowany, podszedł do czarnej skrzyni i poprawił niestarannie ułożony kask.
Nałożył granatową poliestrową kurtkę i niebieskie tenisówki. Chwilę się wahał, nim przekroczył próg mieszkania. Jego ciężkie kroki niosły się echem w starej klatce schodowej. Wiedział, że teraz nie ma już odwrotu. Wzdrygnął się na samą myśl, że mógłby tu kogoś spotkać.
Oślepiło go światło słoneczne, odbijające się od jasnej kostki brukowej. Zmrużył oczy i wykrzywił wargi. Rzadko opuszczał cztery ściany. Dostrzegł rozmazane sylwetki mijających go przechodniów, a do jego uszu dochodził warkot jadących samochodów, zmieszany z zapętlonymi sloganami reklamowymi i krzykami ulicznych handlarzy. Mieszkał przy jednej z głównych arterii miasta. Wziął głęboki wdech przesiąkniętego spalinami powietrza i ruszył przed siebie.
Ze wszechobecnych animowanych billboardów uśmiechały się do niego setki znanych twarzy, przewijających się na przemian z logotypami zegarków, samochodów, fast-foodów i marek butów. Jordi unikał ich spojrzeń. Szedł, wlepiając wzrok w chodnik. Miał wrażenie, jakby wszyscy bacznie go obserwowali. Najchętniej rozpłynąłby się teraz w powietrzu.
Po niecałej godzinie dotarł do niskiej kamienicy o spadzistym dachu, której fasadę zdobiły liczne grafitti. Rozmazane linie czarnej farby układały się w niezbyt wyszukane przekleństwa i obsceniczne obrazki. Jordi wspiął się stromymi schodami na niewielki próg i rzucił okiem na zamontowaną obok grubych dębowych drzwi tabliczkę. W metalu dużymi literami wygrawerowano napis: „ANTYKWARIAT”.
Wszedł w ciasny korytarz, a jego nozdrza wypełnił przenikliwy zapach starości. Drewniane panele cicho skrzypiały w rytm kroków. Ze ścian odpadała łuszcząca się oliwkowa farba, zalegając wraz z kurzem na niemytej podłodze. Skręcił w prawo i, przekroczywszy próg uchylonych drzwi, znalazł się w przepełnionym rupieciami niewielkim pomieszczeniu. Na podłodze i antycznych meblach porozstawiano całą gamę bezwartościowych przedmiotów: miedziane wazy, porcelanowe dzbanki, stare stojaki na świece, niesprawne zegary, brudne abażury, wisiorki o dziwnych kształtach czy wiekowe instrumenty. Za ladą stał stary Azjata o cerze przypominającej skórkę wysuszonej pomarańczy. Przyprószone siwizną włosy spięte miał w krótki kucyk.
– Czym mogę służyć? – spytał z sepleniącym akcentem, gdy Jordi zdołał przecisnąć się przez labirynt staroci.
– Ja po… – Jordi zamarł.
Wśród poukładanych na blacie figurek rozpoznał tę, przedstawiającą Todda Keatinga. Była to oczywista karykatura aktora o zaburzonych proporcjach i zniekształconych rysach. Osadzona na sprężynce gigantyczna głowa zatańczyła, gdy Azjata oparł się grubymi ramionami o kontuar.
– Podoba się? – Sprzedawca zauważył jego spojrzenie.
– Skąd pan to ma? – Jordi przełknął ślinę i z trudem opanował drżenie ciała.
– Ach! – Azjata wyszczerzył żółte zęby i podrapał się pod nosem. – Licytacja. Wszystko z licytacji. Proszę zaczekać, mam coś specjalnie dla pana!
Sprzedawca znikł wśród stert rupieci. Przez parę następnych minut w pomieszczeniu słychać było tylko stukot przekładanych przedmiotów. W końcu staruszek wyłonił się z triumfalnym uśmiechem. W dłoni trzymał niewielki rulon.
– Plakat – wyjaśnił, rozkładając na blacie kredowy papier w rozmiarze A4.
Przedstawiono na nim pamiętny kadr z filmu Za wszystkie kłamstwa zapłacę prawdą, w którym grany przez Keatinga główny bohater siedzi władczo na szerokim skórzanym fotelu. W spoczywającej na podłokietniku prawej dłoni dzierży pistolet, w lewej zaś trzyma kieliszek whisky. Twarz wykrzywioną ma w grymasie szaleństwa. Wygląda, jakby zaraz miał pęknąć z nadmiaru przeżywanych emocji. Obok postaci widniał niestaranny autograf aktora.
– Z figurką będzie trzysta.
– Biorę… – Jordi rzekł, wyciągając portfel. – Ale nie po to tu przyszedłem… – zawahał się.
– Tak? – Starzec wbił w niego spojrzenie.
– Ja po… – Jordi odchrząknął mimowolnie, uciekając od wzroku mężczyzny – …pakunek.
– Ach! – Sprzedawca rzucił mu porozumiewawczy uśmiech. – I co miało w nim być?
– Sig sauer p dwieście dwadzieścia sześć, kaliber dziewięć milimetrów – Jordi cedził słowa, upajając się ich brzmieniem.
***
Przez kilkanaście minut przyglądał się ułożonej na stoliku paczuszce, nim wreszcie ją rozpakował. Starał się to zrobić możliwie jak najciszej, choć siedział przecież w bezpiecznych czterech ścianach niewielkiego mieszkania. Zadrżał, gdy poczuł w dłoni polimerowy uchwyt broni. Przeciągnął palcami po żłobieniach w zamku. Pistolet był jak żywcem wyjęty z symulacji.
Załadował magazynek i odciągnął zamek. Wolną dłonią rozwinął plakat i po raz któryś przyjrzał się gwiazdorowi. Spróbował naśladować wyraz twarzy Keatinga. Oparcie plastikowego krzesła wygięło się, gdy przybierał uwiecznioną na kadrze pozę. Czuł, że wychodzi mu to nieudolnie. Zamachnął się i cisnął gniewnie plakat w kąt pokoju. Jego ciałem wstrząsnęły nerwowe drgawki, a po policzkach zaczęły spływać łzy. Uniósł lufę i włożył ją do ust.
Metaliczny posmak wypełnił podniebienie. Wahał się. Drżącym palcem gładził spust. Nie taką śmierć sobie zaplanował. Przymknął powieki, a z odmętów świadomości zaczęły wyłaniać się obrazy marzeń, których nigdy nie było dane mu spełnić. Od kiedy stracił pracę wspomnienia nawiedzały go ze zdwojoną siłą. Wiedział, że zdążył już przegrać życie. Jedyne co mu teraz pozostało, to rozpisanie godnego finału.
Odłożył pistolet na blat stołu i uchylił roletę. Miasto o tej porze przypominało dzieło szalonego impresjonisty. W oknach przeszklonych wieżowców odbijał się rdzawy blask zachodzącego słońca, kontrastujący z wielobarwną mozaiką hologramowych reklam, wędrujących ludzi i połyskliwych aut. Przez warstwę rzadkiego smogu przebijało się zawieszone wysoko na nieboskłonie niewyraźne logo coca-coli.
Oczyma wyobraźni widział tamten skąpany w neonach bulwar. Przemierzał go już setki razy, zawsze w jednym, konkretnym celu. Pierwsze próby były raczej formą zabawy, zaspokojenia jakiejś niewypowiedzianej fantazji. Z czasem jednak przerodziło się to w swoistą obsesję, zrytualizowane zwieńczenie filmowych seansów, nałóg bez którego nie miał siły rano wstać i nie mógł w nocy zmrużyć oczu.
– Dziwny to nałóg, jeśli sprowadza się do zabijania – rzucił pod nosem, przyglądając się widokowi za oknem.
Myślami wrócił do momentu, gdy rozpoczęła się jego fascynacja gwiazdorem.
***
– Szanowni państwo – w sali kinowej rozległ się głos ubranego w garnitur mężczyzny, stojącego przed ogromnym ekranem projekcyjnym – obejrzycie dziś nie lada dzieło! Mówię dzieło, a nie film, bo rzadko ma się przyjemność obcować z takim pokazem kunsztu artystycznego! Trzy Oscary i dwa Złote Globy to już chyba wystarczająca rekomendacja dla Smętnej nocy.
Mężczyzna był awatarem jednego z krytyków filmowych, którzy udzielali się w wirtualnych klubach dyskusyjnych. Organizowane raz w tygodniu spotkania nie cieszyły się zbytnią popularnością. Gromadziły jednak oddane choć nieliczne grono kinomanów, chętnych do prowadzenia żywiołowych dyskusji. Wyjątek wśród nich stanowił Jordi, który nie zabrał głosu w żadnym z prowadzonych po seansie paneli i na ogół wydawał się być myślami zupełnie gdzie indziej.
– Możecie się państwo dziwić mojemu entuzjazmowi – krytyk ciągnął – ale to jeden z tych filmów, które naprawdę trzeba obejrzeć! Todd Keating dał tu z siebie absolutnie wszystko. Legenda głosi, że zamknął się na tydzień w pokoju hotelowym ze zwierzęcymi zwłokami, odurzając się alkoholem i psylocybiną, by przekonująco wcielić się w naznaczonego zespołem stresu pourazowego Roberta Quilta. To się nazywa poświęcenie w imię sztuki! Czyni to tyleż smutniejszymi jego dalsze kroki w karierze, które można podsumować jednym słowem, marnotrawstwo!
Potem opowiedział o perypetiach związanych z produkcją Smętnej nocy, rzucił kilka zabawnych anegdot i na koniec życzył widowni miłego seansu. W kontekście fabuły filmu stanowiło to ponury żart, co zresztą z humorem wytknięto krytykowi w trakcie panelu dyskusyjnego. Jordi jednak był już wtedy zajęty czymś zupełnie innym.
Dotychczas spotkania koła stanowiły dla niego wyłącznie sposób na zabicie wolnego czasu. Wyświetlanych filmów albo nie rozumiał, albo nie miał ochoty rozumieć. Patrzył tylko tępo na przewijające się na ekranie obrazy, próbując choć na chwilę wyłączyć wszelkie procesy myślowe. Smętna noc jednak pozostawiła na nim wrażenie. Nie chodziło nawet o fabułę, która wydawała mu się niepotrzebnie zawiła i pretensjonalna. Poruszyło go coś w grze Keatinga.
Choć może zabrzmi to banalnie, to Keating nie tyle wcielał się w postać, co się nią stawał. Był niczym naczynie, którego zawartość stanowił fikcyjny bohater. Każdej jego roli towarzyszyły tygodnie żmudnych przygotowań. Zamykał się w obskurnych motelach i w samotności próbował zrozumieć psychologiczne meandry nowej kreacji. Przechodził metamorfozę, a jej efekty były porażające.
Przed rozpoczęciem zdjęć zmieniał swoją wagę, akcent, tembr głosu, sposób chodu i gestykulacji, a nawet subtelne ruchy twarzy. I był przy tym piekielnie autentyczny. Jego niemalże trzydziestoletnia kariera obfitowała w nagrody i chwalone przez krytyków role. Postrzegano go jako człowieka całkowicie oddanego filmowemu rzemiosłu.
A potem wszystko to rzucił do piachu.
Tamtego wieczoru Jordi nie wiedział jeszcze wiele o Keatingu. Po prostu nie mógł się nadziwić, jak człowiek, którego znał dotąd jako palanta z reklam Adidasa, Rolexa i Mercedesa, był jednocześnie tak zjawiskowym artystą. Zaraz po seansie odłączył się od maszyny, a resztę dnia spędził na mozolnym poszukiwaniu odpowiedzi.
Prawda okazała się być niezwykle banalna. Chodziło oczywiście o pieniądze. Po osiągnięciu statusu gwiazdy, Todd Keating mógł przebierać w lukratywnych ofertach reklamodawców. Te okazały się być bardziej dochodowe, a przede wszystkim mniej wymagające, od kolejnych angaży w ambitnych produkcjach. To była prosta kalkulacja. Wypełnił więc grafik bzdurnymi reklamówkami, uparcie odrzucając kolejne role.
***
– Marnotrawstwo to mało powiedziane – Jordi rzekł półszeptem, wkładając do ust papierosa.
Za oknem było już ciemno. Ludzie niczym ćmy kłębili się pod światłami ulicznych latarni. Patrzył na nich ze wstrętem. Wyobrażał sobie, jak padają martwi od strzałów z jego broni. Prawie czuł odrzut pistoletu, pragnął go teraz poczuć. Chciał ujrzeć zastygające wyrazy twarzy, przedśmiertne konwulsje, wyciekającą z ran krew. Czy będą wiedzieć, że to on odpowiada za ich koniec? Czy będą przeklinać go w ostatnich chwilach życia?
Wydychany dym papierosowy zatańczył w powietrzu. Jordim zawładnęła cudowna błogość. Nie, nie mógł im życzyć śmierci. To było nielogiczne. Jest tylko jedna osoba, która będzie musiała zginąć. Zmarnował swój talent, poniesie tego konsekwencje. To będzie szybka i czysta egzekucja.
Uśmiechnął się.
Szybka i czysta.
***
Szpakowaty taksówkarz przetarł wierzchem dłoni spocone czoło i poprawił lusterko wsteczne. Chciał mieć dobry widok na siedzącego z tyłu pasażera. Niepokoiło go zachowanie młodego mężczyzny. Od kiedy wsiadł do jego auta, wydawał się być dziwnie rozemocjonowany i nawijał od rzeczy.
– To był wspaniały artysta… – mężczyzna mamrotał półprzytomnie, gapiąc się przez szybę taksówki. – Wielka szkoda… Kto mógł się tego spodziewać?…
– Gorączka piątkowej nocy, co nie? – Kierowca spróbował zagaić rozmowę.
– Musiała być piątkowa – pasażer niechętnie odparł.
– Tak? Jakaś cykliczna impreza?
– Tylko w piątki Keating jest… Zresztą – w głosie czuć było wymuszoną stanowczość – to nie pana interes.
– Tak tylko pytam – kierowca odparł, naciskając niewielki symbol syreny alarmowej na panelu dotykowym.
Wjechali w nieoświetloną boczną uliczkę. Taksówkarz zatrzymał pojazd i włączył światła awaryjne.
– Co jest? – Mężczyzna wbił spojrzenie w kierowcę.
– Przecież widzę, że na czymś jesteś – taksówkarz rzekł spokojnie. – Nie mogę pozwolić ci wyjść w takim stanie na miasto. Policja będzie tu za kilkanaście minut.
– Nie możesz!
– Weź w tym czasie parę oddechów na ochłonięcie. To ci dobrze zrobi.
Młody mężczyzna złapał klamkę i zaczął się z nią nerwowo szarpać. Gdy drzwi nie ustąpiły, próbował nieudolnie rozbić szybę łokciem.
– Hej! – Kierowca wydawał się być zdziwiony reakcją pasażera. – Uspokój się!
Młody mężczyzna posłał mu wściekłe spojrzenie i wyciągnął coś z wewnętrznej kieszeni kurtki. Gdy taksówkarz rozpoznał w metalicznym przedmiocie kształt broni, było już za późno. Usłyszał głośny huk i poczuł jak kula rozrywa mu bok głowy. Zdążył wydać tylko ciche jęknięcie, nim świat rozprysł się na miliardy kawałków.
***
Odgłos wystrzału wciąż świdrował Jordiemu w uszach, gdy przeciskał się nad bezwładnym ciałem taksówkarza. Drzwi od strony kierowcy były odblokowane, wystarczyło pociągnąć klamkę. Wyłonił się z klimatyzowanego wnętrza pojazdu wprost w objęcia upalnej nocy. Wytrzepawszy się z odłamków przedniej szyby, schował broń do kurtki i obejrzał się wokoło.
To była jedna z tych dzielnic, które po zmroku zdawały się być opuszczone. Ani żywej duszy na chodnikach, większość świateł w oknach domów wygaszona. Ruszył przed siebie, nerwowo poszukując spojrzeniem ewentualnych świadków. Przy odrobinie szczęścia strzał z broni mógł nie wzbudzić niczyjej uwagi.
Dziś był ucieleśnieniem fatum. Niemożliwym do zatrzymania przeznaczeniem. Nic nie mogło stanąć mu na drodze, każdą przeszkodę wyeliminuje tak, jak wyeliminował taksówkarza. To była jego krucjata, uświęcony dżihad. Tej nocy był narzędziem w rękach sprawiedliwości.
Gdzieś za nim niosły się syreny policyjnych radiowozów. Jordi przyspieszył kroku. Rozpoznawał budynki z ich cyfrowych replik i wiedział, że zbliża się do celu. Mijał kolejne przecznice, a przechodnie posyłali mu badawcze spojrzenia. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę z tego, że kurtkę poplamioną miał krwią. Jedynie zanotował to w myślach.
W wirtualu nigdy nie czuł się tak lekko. Wszystko zdawało się tu być tak wspaniale inne. Trudno było mu to sobie jakoś sensownie wytłumaczyć, symulacja była bowiem hiperrzeczywista. A jednak twarze mijanych ludzi jawiły się jako bardziej ludzkie, gorące powietrze cieplejsze, a krzykliwe kolory hologramów jeszcze żywsze.
Hologramy, wielobarwne majaki, cudownie nienamacalne i cudownie fantasmagoryczne. Były tu wszechobecne. Wszystkie te półprzezroczyste gęby zachęcały do sprzedania własnej duszy w pogoni za ostatnim trendem. Zapętlone hasła wdzierają się do mózgu, wypalają szare komórki. I mają gdzieś, czy właśnie wylali cię z pracy. Mają gdzieś, czy przed kilkunastoma minutami zastrzeliłeś taksówkarza.
Jordi najchętniej posłałby im kilka kulek, jeśli mógłby je w ten sposób zniszczyć. Bardzo chciał je zniszczyć. Swoim niewzruszeniem doprowadzały go do białej furii. Były jedyną rzeczą tej nocy, która wymykała się jego wszechwładzy. Z trudem przełknął gniew, powstrzymując się od płaczu.
W piątkowe noce ludzka szarańcza wylewała się na ulice centrum. Nabuzowane hormonami, młode, spocone ciała wypełniały dyskoteki, oblegały podrzędne restauracje, obściskiwały się w świetle latarni ulicznych i faszerowały Bóg raczy wiedzieć czym. Choć wyuzdana chmara zwykle wzbudzała w Jordim wstręt, to w tej chwili nie mógł jej nienawidzić. Oto bowiem w oddali majaczył szyld knajpy, w której miało dopełnić się jego przeznaczenie.
Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy zaczął biec, ani tego jak wyciągał pistolet z wewnętrznej kieszeni kurtki. Piękna deliryczna euforia czyniła go jedynie widzem rozgrywającego się przed nim spektaklu. Dlatego też nie czuł odrzutu broni, gdy zabijał ochroniarza Keatinga celnym strzałem w głowę. Pamiętał tylko swój zachwyt nad pięknem upadającego bezwładnie ciała i satysfakcję płynącą z odebrania komuś życia.
Z amoku wybudził go zdziwiony wyraz twarzy Todda Keatinga. Sławny aktor siedział przy tym swoim stoliczku i wyglądał tak żałośnie, że zabicie go byłoby chyba tylko wyrazem litości. Nie różnił się przy tym od wirtualnej repliki. Tak jak ona nosił szyty na miarę purpurowy garnitur, miał modną zaczesaną do tyłu fryzurę, twarz zohydzoną operacjami plastycznymi i, niczym w symulacji, przed kilkoma chwilami żarł kolację.
– Mam pieniądze! – Gwiazdor uniósł ręce w geście poddania się, wlepiając wzrok w wymierzoną w niego lufę broni.
Jordi czuł się jak we śnie. Cała scena jawiła mu się jako groteskowa kalka wirtualnych egzekucji. Innymi słowy, rozegrał ją już setki razy. Przy czym był pewien, że to jawa. W innym razie mógłby się teraz odłączyć.
Powoli ulatywał z niego gniew, ustępując miejsca niezwykłej trzeźwości umysłu. Kątem oka zauważył uciekających we wszystkie strony przechodniów. Szczerze współczuł im zepsutej nocy. Najchętniej schowałby broń, przeprosił aktora i udał się z powrotem do mieszkania. Sprawy zaszły jednak na to za daleko.
Musiał pociągnąć spust, inaczej wszystko poszłoby na marne. Ale czy naprawdę pragnął śmierci gwiazdora? Keating wydawał się być na granicy płaczu, uniesione dłonie drżały mu z nerwów. Jordi z trudem rozpoznawał w nim tamtego filmowego wirtuoza, którego darzył tak ogromnym szacunkiem i tak ogromną nienawiścią. Aktor jawił mu się teraz jako kolejny bezrozumny robak, niewart poświęcenia mu nawet pojedynczej myśli. Zabicie go byłoby więc pozbawione jakiejkolwiek przyjemności.
I wtedy przypomniał sobie wszystkie te mijane hologramy. Istniał sposób, by podporządkować je swojej woli, a jednocześnie zapewnić sobie miejsce w panteonie nieśmiertelnych sław. Objawienie było niczym wylany na niego kubeł zimnej wody. Wiedział już, co musi zrobić.
Od śmierci ochroniarza minęło kilka pełnych napięcia sekund, w trakcie których zamachowiec zdawał się wahać. Po chwili jednak odzyskał rezon. Złapał pewniej pistolet i strzelił do siedzącego przy stoliku aktora, przebijając mu na wylot serce.
Jordi wyszczerzył zęby i rzucił broń na bok.
Świat właśnie należał do niego.
***
Młoda dziennikarka wyglądała na podenerwowaną. Po raz któryś poprawiła dłonią grzywkę i przejrzała ustawiony na stole plik kartek z pytaniami. Plastikowe krzesło uwierało ją w plecy. W pustej sali widzeń czas wydłużał się niemiłosiernie. Obrzuciła spojrzeniem opartego o ścianę strażnika więziennego. Brodaty facet posłał jej życzliwy uśmiech.
Prasa od jakichś dwóch tygodni żyła sprawą śmiercią Todda Keatinga. Znany gwiazdor, jak wielu przed nim, padł ofiarą obłąkanego fana. Publikowano relacje z pogrzebu gwiazdy, wspomnienia jego najbliższych przyjaciół i współpracowników, a także poświęcone mu felietony. Powiązane z Keatingiem marki natomiast stworzyły specjalne wspominkowe spoty reklamowe, które nieustannie emitowano ze wszechobecnych animowanych billboardów. Niemal codziennie pojawiały się też nowe rewelacje na temat zamachowca. Tropiono jego aktywność w sieci, dociekano, jak zdobył broń i spekulowano, dlaczego zabił aktora.
Zapewne jej zainteresowanie tematem ograniczyłoby się do pobieżnego przeczytania kilku artykułów. Wszystko zmienił zaadresowany do niej list, który wpłynął przed pięcioma dniami do redakcyjnej skrzynki pocztowej. Nadawcą był nie kto inny jak słynny zamachowiec. Z treści wynikało, że byłby zainteresowany przeprowadzeniem z nim wywiadu, ale jego rozmówczynią koniecznie musi być właśnie ona. Choć w pierwszej chwili miała ochotę zignorować propozycję, to szybko zdała sobie sprawę z tego, że może to być jej furtka do poważnego dziennikarstwa. Dlatego się zgodziła.
Wkrótce otwarły się szerokie dwuskrzydłowe drzwi, zza których wyłonił się skuty mężczyzna w asyście dwóch strażników. Ubrany w szary T-shirt, długie dżinsy i granatowe tenisówki człowiek nie wyglądał na szaleńca. Na ulicy nie zwróciłaby na niego najmniejszej uwagi. Posadzono go na przeciwległym krześle i zdjęto mu z rąk kajdanki.
– Jest bardzo spokojny i nie powinien stanowić zagrożenia – wyjaśnił strażnik. – Gdyby jednak czuła się pani jakkolwiek niekomfortowo, proszę powiedzieć tylko słowo. Będziemy stać tuż obok.
– Dziękuję – rzuciła strażnikom, po czym skierowała wzrok na siedzącego naprzeciwko mężczyznę. – Rozumiem, że pan mnie już zna.
– Owszem – odparł, masując poharatane nadgarstki. – Możemy sobie oszczędzić zbędnych powitań. Ach, i mów mi Jordi.
– Dobrze… Jordi. – Postawiła na stoliku niewielki dyktafon i włączyła nagrywanie. – Pozwolisz, że zaczniemy od chyba najważniejszego pytania, dlaczego?
– Dlaczego…? – Na jego twarzy pojawił się połowiczny uśmiech. – Sama chyba widzisz, co się teraz dzieje. Cały świat żyje jego śmiercią. Wszystkie gazety o tym piszą, pełno jest tego w sieci. Zamach na Keatinga zawładnął powszechną świadomością. A oprócz tego jestem jeszcze ja. Dam ci trop. Kiedy myślisz o Lennonie, to myślisz też o Chapmanie. Kiedy myślisz o Kennedym, to myślisz o Oswaldzie. Rebbeca Schaeffer, Robert John Bardo. Ronald Reagan, John Hinckley Junior. Jan Paweł II, Ali Ağca. Selena, Yolanda Saldivar. Lincoln, John Wilkes Booth. Już rozumiesz?
– Czyli zrobiłeś to dla sławy? – spytała niepewnie.
– Nie! – skrzywił się. – To coś więcej niż sława. To nieśmiertelność! Na tych kilka tygodni stałem się wrogiem numer jeden. To oczywiście wkrótce minie, pojawią się inne tematy. Niemniej świat nigdy nie zapomina o wrogach numer jeden. Pisze się o nich książki, tworzy filmy fabularne i dokumentalne, nagrywa podcasty, poświęca się im artykuły. A co jakiś czas przeklina się ich za to, co zrobili. To nie przemija. Świat nigdy by o mnie nie usłyszał, gdybym nie zabił Keatinga. Dużo o tym ostatnio myślę i wiem, że tak właśnie by było. Na stałe zapisałem się w kartach historii. Tego nie da się usunąć!
Na chwilę zamilkł, by zaraz znów się odezwać:
– Wybudowałem sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu…
Witaj. :)
Exegi monumentum – z łaciny: wybudowałem pomnik – wyraz dumy poety ze swojej twórczości (Horacy "Pieśni"). Ciekawy tytuł, interesujące nawiązanie.
Opowiadanie przerażająco realistycznie prezentuje szczegóły kilku zbrodni, emocje mordercy, wygląd zabijanych, skutki oddania strzału. Czytelnik oczami wyobraźni widzi rozrywane ciała, strużki krwi, masakrę w aucie czy restauracji, poplamione moczem i krwią ubrania czy też podłogi.
Psychologiczne podejście do przemyśleń zabójcy przypomina czasem “Psychozę”, “Milczenie owiec” lub “Lśnienie”. :)
Jak rozumiem, przyłożenie lufy do skroni i wystrzelenie to nieco inny wymiar rzeczywistości, tak? W tamtym wymiarze morderca dokonuje samobójstwa?
Jeszcze edytuję. :) Wspomnienie przykładów, jakie Jordi wymienia w tekście, aby uargumentować zapisanie na wieczność w historii nazwisk zamachowców, z jednej strony oczywiście przywiodło mi na pamięć te (i inne)) zamachy, a także przypomniało postać Herostratesa, starożytnego szewca greckiego, owładniętego obsesją zyskania wiecznej sławy dzięki dokonaniu zbrodni, stąd też jego czyn spalenia w 356 r. p. n. e. cudu świata – Świątyni Artemidy, czyn, uznany za pierwszy w historii atak terrorystyczny; Herostrates dzięki temu oczywiście zapisał się z dziejach świata. :)
Gratuluję doskonałego realizmu – opisać zbrodnię, by krzyczała ona z tekstu swym złem wcale nie jest tak łatwo.
Z technicznych dostrzegłam:
Kątem oka zauważył pierzchnących we wszystkie strony przechodniów.
Dużo tym ostatnio myślę
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Cześć,
Całkiem nieźle się czytało. Bohater miał motyw do popełnienia zbrodni, miał swoje wewnętrzne rozterki oraz wątpliwości. Podstawy, jakie towarzyszą tworzeniu każdego mordercy, spełniłeś. Zastanawiam się, czy postanowił to uczynić bardziej przez swoją życiową sytuację, czyli brak pracy, zaprzepaszczenie życia i inne takie, czy to świat przyszłości, w którym mało już miejsca na ludzkie emocje, spowodował w nim tę przemianę. A może jedno i drugie? Z pewnością są tu pewne przesłania, mnie się podobał ten fragment:
Hologramy, wielobarwne majaki, cudownie nienamacalne i cudownie fantasmagoryczne. Były tu wszechobecne. Wszystkie te półprzezroczyste gęby zachęcały do sprzedania własnej duszy w pogoni za ostatnim trendem. Zapętlone hasła wdzierają się do mózgu, wypalają szare komórki. I mają gdzieś, czy właśnie wylali cię z pracy. Mają gdzieś, czy przed kilkunastoma minutami zastrzeliłeś taksówkarza.
Jordi najchętniej posłałby im kilka kulek, jeśli mógłby je w ten sposób zniszczyć. Bardzo chciał je zniszczyć. Swoim niewzruszeniem doprowadzały go do białej furii.
Niby oklepane, bo każdy wie lub się domyśla, czego możemy się spodziewać za x lat, ale dość trafnie i obrazowo ująłeś ten problem w tym fragmencie.
Z minusów (dla mnie):
– Science Fiction takie trochę na siłę. To znaczy problem, który opisujesz, ma już miejsce w naszych czasach, więc Twoja przyszłość wydaje się być tylko mało znaczącym tłem. Hologramy, latające reklamy coca-coli itp. Nie wysilałeś się, aby pokazać nam w tej wizji przyszłości coś świeżego. No może jedynie to mocno rozwinięte VR i wirtualne zabijanie ma większe znaczenie, bo nakręca w jakiś sposób bohatera do popełnienia zbrodni.
– Końcówka. Nie wywołuje większych emocji. Jest zamykającą historię klamrą, owszem, ale nie wnosi nic nowego. Przecież ja, jako czytelnik, już o dawno wiedziałem, czemu zrobił to, co zrobił. To tłumaczenie mi tego faktu na końcu jest więc nieco łopatologiczne, można by więc inaczej zagrać w końcówce. No i dlaczego wybrał akurat tę dziennikarkę? Bo niby zaznaczasz, że ma to znaczenie, ale wyjaśnienia nie dostrzegłem.
Reasumując:
Całkiem nieźle, ale w ogólnym rozrachunku bez rewelacji.
Pozdrawiam! ;)
@bruce
Takie słowa są dla mnie niezwykle budujące, tym bardziej, że do końca kwestionowałem walory swojego opowiadania i klarowność jego przesłania. Mimo tego, że dość mocno interesuję się historią, nigdy nie wcześniej słyszałem o Herostratesie, a jest to przykład, który idealnie pasuje do Jordiego. Możliwe nawet, że tytuł “Herostrates” byłby właściwszy :P
Tak, początek ma miejsce w hiperrealistycznej symulacji i kończy się ona samobójczą śmiercią bohatera. Taki zresztą był oryginalny plan Jordiego, nim odkrył “głębszy wymiar” zamierzonej zbrodni.
Dzięki za pozytywny komentarz! :)
@realuc
Dla mnie, młodego, początkującego grafomana “całkiem nieźle” to już niemały sukces :P
Teraz co do krytyki. Z pewnością dałoby się to opowiadanie z pewnymi zmianami przenieść do współczesności. Zamiast hiperrealistycznej symulacji Jordi grałby sobie w Call of Duty, hologramy zastąpiłyby reklamy, taksówkarz zadzwoniłby na policję, zamiast dotykać przycisk itd. itd. Niemniej, wątek futurystyczny wydaje mi się być na tyle istotny, że uważam, że nie byłoby to to samo.
Teraz czas na kilka argumentów. Primo, Jordi stracił pracę w wyniku automatyzacji. Oczywiście nigdzie w tekście to nie wybrzmiało, więc jest to słabe uzasadnienie, w stylu “autor wie, ale nikomu nie powiedział”. Niemniej w mojej wizji postaci Jordi stracił robotę, bo został zastąpiony przez maszyny. Dlaczego to nigdzie nie padło w tekście? Miałem podejście to pisania kilku o tym akapitów, ale czułem, że jeśli chcę jeszcze opisać początek fascynacji Keatingiem to dodanie jeszcze tego, jak Jordi zasuwa na pseudo-Amazonowym magazynie, wyczerpie limit retrospekcji i znuży czytelnika do reszty. Wolałem więc pozostawić to nieco ambiwalentne i chyba lepiej wypadło to w tekście
Secundo, wątek fascynacji sławą nie byłby taki sam. W tej wizji świata niedalekiej przyszłości reklamy są jeszcze bardziej wszechobecne niż teraz. To w moim mniemaniu jest jednak spora różnica, która czyni nienawiść Jordiego do Keatinga jeszcze silniejszą. Poza tym hologramy to jednak mocniejszy bodziec od plakatów, a potrzeba ich zniszczenia jest jeszcze bardziej niemożliwa do zrealizowania.
Tertio, i najważniejsze. Gry wideo to słaby system szkoleniowy. Jakkolwiek ja sam dużo czasu spędziłem, zabijając wirtualnych przeciwników, to na podstawie lat spędzonych w cyfrowej przestrzeni wciąż nie potrafiłbym nawet pewnie przeładować broni, a co dopiero kogoś zastrzelić. Grom wideo jest teraz bardzo daleko do realistycznej symulacji rzeczywistości, nawet te najlepsze produkcje mają wiele ograniczeń. Jordi to nerwicowiec, samotnik, mający problemy z nawiązywaniem kontaktu. W prawdziwym świecie nigdy nie był fizycznie agresywny (zresztą cały jego początkowy przemarsz przez miasto miał podkreślić jego wycofanie). Gdybym dał mu w opowiadaniu do ręki pada i stwierdził, że teraz, po czterech latach grania w Battlefielda czy Dooma, jest gotów kogoś zabić w realu, byłaby to, przynajmniej dla mnie, średnio wiarygodne.
Oczywiście, są mordercy, którzy grali w gry wideo. Choćby słynna para zamachowców z Columbine uwielbiała oryginalnego Dooma. Niemniej zawsze towarzyszyła temu jakaś fascynacja bronią, przemocą itp., wykraczająca poza ramy gier. To co chciałem ukazać za pomocą postaci Jordiego, to wpływ hiperrealistycznej symulacji. Takiej, która niemożliwa jest do oddzielenia od rzeczywistości. Jordi, mając swój własny nabudowany wewnętrznie gniew, daje upust złości, dokonując wirtualnych egzekucji. Są one jednak tak realistyczne, że ciężko byłoby mu oddzielić je od “reala”. Ergo, uczy się dzięki nim obsługi broni, celnego strzelania, pewności siebie w chwili walki. Wie dzięki temu, jak zabijać. I w finale opowieści chciałem ukazać ten moment, gdy zdobyta w trakcie tychże ćwiczeń wiedza, pozwala mu zabijać bez mrugnięcia okiem. Morderstwo taksówkarza budzi w nim emocje z symulacji.
To wydaje mi się być na tyle silnym argumentem, żeby uzasadnić osadzenie akcji w przyszłości
Jak chodzi o finał. Ostatnia scena wydawała mi się być potrzebna, by podkreślić cel bohatera. Początkowo bowiem chciał on przecież popełnić samobójstwo, cała jego krucjata miała za zadanie wywrzeć zemstę na aktorze. Dopiero w ostatniej chwili Jordi odkrywa, co naprawdę może przynieść mu taki czyn. Chciałem więc to podkreślić, a przy okazji ukazać konsekwencje jego działań. Że jest o nim głośno, że ma rozmowę z dziennikarką. Trochę tu było inspiracji medialnością Krystiana Bali czy Tedda Bundy’iego.
A dziennikarkę wybrał dlatego, że wiedział, że zgodzi się na wywiad z nim, że zależeć jej będzie na awansie, który rozmowa z Jordim może jej zapewnić. Może powinienem to jakoś uwypuklić, ale pada to w tekście.
Oczywiście dzięki za komentarz! Cieszę się, że czytało się przyjemnie, bo to dla mnie jest najważniejsze. O fabule można dyskutować, ale jeśli styl pisarski jest męczący czy nieprzyjemny, to jest już znak, że autor chyba powinien sobie odpuścić. Jest mi zatem miło, że opowiadanie nie okazało się być pod tym względem słabe.
Cała przyjemność po mojej stronie.
Powodzenia.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Osobliwe myśli zawładnęła rozumem Jordiego i pchnęły go do dokonania czynów drastycznych i ostatecznych. Nieźle to wszystko opisałeś, skutkiem czego czytało się dobrze, choć nie taję, że brakło mi w tej opowieści trochę prawdziwej fantastyki.
Wykonanie pozostawia nieco od życzenia.
Przez materiałową roletę przebijało się światło słoneczne. ―> Raczej: Przez tkaninę rolety przebijało się światło słoneczne.
…jakby wszyscy się na niego gapili. Czuł się słabo i najchętniej rozpłynąłby się teraz w powietrzu. ―> Lekka siękoza.
…wiekowe talerze, brudne abażury, wisiorki o dziwnych kształtach czy wiekowe instrumenty. ―> Czy to celowe powtórzenie?
– W czym mogę służyć? ―> – Czym mogę służyć? Lub: – W czym mogę pomóc?
– Ah – Azjata wyszczerzył żółte zęby i podrapał się pod nosem – licytacja. ―> – Ach! – Azjata wyszczerzył żółte zęby i podrapał się pod nosem. – Licytacja.
Ah to symbol amperogodziny.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
…siedzi władczo na szerokim skórzanym fotelu. W spoczywającej na oparciu prawej dłoni dzierży pistolet… ―> Oparcie fotela mieści się za plecami siedzącego i obawiam się, że oparcie na nim dłoni może nastręczyć pewnych trudności
Pewnie miało być: W spoczywającej na poręczy/ podłokietniku prawej dłoni dzierży pistolet…
– Tak? – Starzec wbił w niego swoje spojrzenie. ―> Zbędny zaimek – czy mógł wbić w niego cudze spojrzenie?
– Ah! – Sprzedawca rzucił mu… ―> – Ach! – Sprzedawca rzucił mu…
– Sig sauer p226, kaliber 9mm… ―> – Sig sauer p dwieście dwadzieścia sześć, kaliber dziewięć milimetrów…
Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach. Nie używamy skrótów.
…niewyraźne logo Coca-Coli. ―> …niewyraźne logo coca-coli.
Nazwy napojów piszemy małymi literami: http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745
Wydychany dym papierosowy zatańczył w powietrzu. Zawładnęła nim cudowna błogość. ―> Czy dobrze rozumiem, że cudowna błogość zawładnęła wydychanym dymem papierosowym?
Młody mężczyzna złapał za klamkę… ―> Młody mężczyzna złapał klamkę…
…większość okien domów wygaszona. ―> Nie wydaje mi się, aby można wygasić okna.
Proponuję: …większość świateł w oknach domów wygaszona.
Ciężko było mu to sobie jakoś sensownie wytłumaczyć… ―> Trudno było mu to sobie jakoś sensownie wytłumaczyć…
…obściskywały się w świetle… ―> Literówka.
Musiał pociągnąć za spust, inaczej wszystko poszłoby na marne. ―> Musiał pociągnąć spust, inaczej wszystko poszłoby na marne.
Złapał pewniej za pistolet i strzelił… ―> Złapał pewniej pistolet i strzelił…
Ubrany w szary T-shirt, długie jeansy… ―> Ubrany w szary T-shirt, długie dżinsy…
Używamy pisowni spolszczonej.
Ah, i mów mi Jordi. ―> Ach, i mów mi Jordi.
Kiedyś myślisz o Lennonie, to myślisz też o Chapmanie. ―> Literówka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Z niepozornej twarzy ubranego w granatową kurtkę zamachowca wybijał się obłąkańczy uśmiech. Górował nad gwiazdorem i widocznie czerpał z tego przyjemność.
Uśmiech się raczej nie wybija ;)
Druga sprawa: kto górował nad gwiazdorem? Bo wygląda na to, że obłąkańczy uśmiech ;)
No, kuźwa, to sobie gość pomnik wybudował ;) Aczkolwiek nie można nic zarzucić logice jego rozumowania. Nie wiem, czy świadomie, czy przypadkiem wypunktowałeś ludzkie dążenie do swoich pięciu minut, do sławy.
Czytało się dobrze, oczywiście na tyle, na ile przygody obłąkanego maniaka mogą być przyjemną lekturą ;) Trochę mi fantastyki brakowało, w Twoim opku jest ona lekko umowna. Trochę podrasowałeś ulice miasta, dorzuciłeś trochę gadżetów i tyle. Wszystko mogłoby się rozegrać już dziś.
Popraw babole wskazane przez Reg to kliknę :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
@regulatorzy
Dziękuję za wypunktowanie błędów! Cieszę się, że lektura opowiadania zostawiła w miarę pozytywne odczucia :)
@Irka_Luz
Nie wiem, czy świadomie, czy przypadkiem wypunktowałeś ludzkie dążenie do swoich pięciu minut, do sławy.
To akurat było celowe. Przekaz oparłem po części na moich własnych refleksjach nad fenomenem social mediów i fascynacją sławą, a po części na lekturze Kraksy Jamesa Ballarda, gdzie duży nacisk położono na obsesję śmiercią celebrytów, i jej reinterpretacji dokonanej przez Baudrillarda, polanej jego teorią symulacji.
No i babole są już poprawione :D
Bardzo proszę, MagicznyWojtku. Miło mi, że mogłam się przydać. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Mało fantastyki, ale mnie się bardzo podobało :) Może nie powinnam się przyznawać, ale lubię czytać o psychopatycznych mordercach. A ty umiejętnie i realistycznie opisałeś zarówno motywy jak i odczucia swojego bohatera.
Klikam bibliotekę :)
@katia72
Bardzo się cieszę, że opowiadanie trafiło w Twoje gusta :D
Sam też lubię czytać o mordercach, choć wpisuje się to w problem, który próbowałem opisać w powyższym tekście – medialności aktu odebrania komuś życia. Jednocześnie fascynacja tym tematem jest, zdaje się, czymś arcyludzkim. Poznawanie historii tych, którzy ulegli mitycznym “mrocznym żądzom” stanowi chyba najwyższą formę katharsis.
Odrębną kwestię stanowi kult morderców, który szczególnie widoczny jest w epoce social-mediów. Ale to już temat na dłuuuższą dyskusję :P
Wojtku, ludzka psychika jest fascynująca, a wniknięcie w umysł psychopaty-mordecy stanowi niesamowitą podróż, która paradoksalnie , mimo że na szczęście na tle społeczeństwa są to jednostki nieliczne, przybliża nas choć odrobinę do zrozumienia pokręconej ludzkiej natury…
Pozdrawiam serdecznie :)
Hmmm. Napisane starannie, ale dla mnie za mało fantastyki. Owszem, piszesz w komentarzach o symulacji, ale jakoś mnie to nie przekonuje. To tylko metoda treningu.
Może rozczaruję Twojego bohatera, ale nie znam nazwisk morderców, których wymieniasz. Niektóre obiły mi się o uszy, ale żeby przypisać do zamordowanego obiektu – to już nie. Kiedy myślę o Lennonie i innych, myślę o ich dokonaniach, nie o śmierciach. Zapamiętałam tylko mordercę Narutowicza i to wyłącznie dlatego, że takie samo nazwisko nosiła jedna z moich nauczycielek. Prawdziwa sława bierze się ze zbudowania czegoś wspaniałego, a nie ze zniszczenia.
Babska logika rządzi!