Gród wyglądał na porzucony, a domostwa przezierały pustką. Wszędzie panowała ciemność. Wiatr i deszcz hulały przez otwarte okna, których okiennice raz po raz odbijały się z łoskotem od ścian. Na uliczkach nie było żywego ducha, nawet psy gdzieś poginęły. Tak właśnie mogłoby wyglądać opuszczone grodzisko… Gdyby nie hałas oręża i okrzyków, który przebijał się co jakiś czas przez szum tłukącego o dachy deszczu.
Mała dziewczynka, schowana głęboko w jednym z domów, kuliła się trwożliwie w swojej kryjówce. Dłońmi zasłaniała zamknięte oczy, bojąc się, że gdy je otworzy, zobaczy nad sobą przerażających Lochlannach. Była sama, bowiem kto tylko miał choć trochę sił, stał teraz na blankach, broniąc zaciekle grodu i życia. Przybyli bowiem Ludzie Wody, aby ich wszystkich zabić.
❄
Grimar przyglądał się oblężeniu. Jego wikingowie wycofali się właśnie po kolejnym natarciu. Odkładali połamane włócznie i tarcze, chwytali nowe. Co niektórzy ściągali przesiąknięte deszczem narzuty i kaftany woląc marznąć, bo w powietrzu wyraźnie czuć było zimę, niż tracić swobodę ruchów w walce. Deszcz padał nieprzerwanie od samego rana, a przesiąknięta ziemia parowała, spowijając wszystko obłokami mgły.
Wyspiarze bronili się zażarcie, jednak ich obrona słabła. Od jakiegoś czasu posyłali już tylko strzały, a i te wyraźnie oszczędzali. Żadnych lanc czy włóczni. I najważniejsze, nie lali już gorącej smoły.
– Wreszcie! – Jarl podniósł się z prowizorycznego tronu i strząsnął wodę z bujnych, rudych włosów. – Już myślałem, że będę tu siedział do wiosny!
– Grimarze! – Stary Hjorsson chwycił go za ramię. – To może być wybieg, nie wiemy, czy nadal nie mają smoły albo wrzącego oleju.
– Nie będę czekał ani chwili dłużej! – Ogromny mężczyzna rozejrzał się za swoją bronią.
Wstał, wciągnął pękaty brzuch i ściągnął poluzowany wcześniej pas. Wszyscy wikingowie zwrócili się ku niemu. Po jego lewej stał Hjorsson, druh i przyjaciel, po prawej zaś Moldof, pierwszy wśród jego wojowników.
Rozległy się gromkie okrzyki.
– Grimar Niedźwiedź! Grimar Niedźwiedź! Grimar Niedźwiedź!
Ludzie wznosili broń w stronę czarnego nieba, a ich okrzyki przybierały na sile.
– Na Odyna! Wolę zginąć, niż tu dalej siedzieć!
Wódz chwycił topór, który ważył tyle, co połowa dorosłego mężczyzny. Nikt wśród jego ludzi nie był w stanie nim władać. Nikt, oprócz niego. Stąd też nazywano go Grimarem Niedźwiedziem.
– Formować szyk! – ryknął.
W mgnieniu oka pojawił się nad nim korytarz utworzony z tarcz. Mężczyzna przygarbił się i wraz z otaczającymi go ludźmi ruszył na bramę.
Okrzyk, który wydarł się z kilkudziesięciu gardeł, zagłuszył wszystko inne dookoła. Jarl pomyślał, że jeśli ktoś będzie chciał ostrzec go przed gorącą smołą to on i tak nic nie usłyszy. Wszystko to jednak nieważne. Teraz liczył się tylko topór i brama, która właśnie przed nim wyrosła. Wziął zamach i uderzył, gdzieś obok spadła strzała, gdzieś włócznia, ale on walił raz po raz, a każdy cios dudnił jak grzmot z nieba, lecz brama twardo trzymała się w okowach. Poczuł oznaki zmęczenia, pot zalał mu czoło. Warknął gniewnie i wzmógł ciosy. Drewno wrót, choć obleczone w żelazo, zaczęło powoli puszczać.
Zdecydowanie zbyt wolno.
Pomyślał o swojej Ingetore, obok której chciałby teraz leżeć, a która była tak daleko stąd. O jej pełnym ciele, przenikliwych oczach, miłosnym spojrzeniu i namiętności, jaką obdarowywała go w łożu.
❄
Daleko od tych wydarzeń, w wikińskiej komnacie stała nad ogniem kobieta w czerwieni. Recytowała głośno wersety w dawno zapomnianym języku. Po każdej zwrotce dolewała do ognia czerwonej cieczy. Zbyt gęstej, by mogła być winem.
❄
Grimar czuł na ciele każdy, rozdzierający mu ramiona i plecy odrzut topora. Wiedział, że jeśli nie rozbije bramy dzisiaj, to jutro nie podźwignie nie tylko toporzyska, ale nawet zwykłego miecza, a ból w plecach i tak będzie mu doskwierał przez kilka tygodni.
Oczy zaszły mu mgłą, ledwo widział, gdzie bije, przeklinał w duchu wszystkich bogów. Zaryczał tubalnie z bólu i wściekłości. Ostatnim wysiłkiem uderzył raz jeszcze.
I wtedy brama pękła.
Wikingowie z bojowym okrzykiem wtargnęli do środka, atakując każdego, kto stanął im na drodze. Jarl poczuł, jak stary Hjorsson podtrzymuje go dyskretnie pod ramię. Inaczej wyrżnąłby gębą w błoto.
– Spalić wszystko!!! – Dał upust złości.
– Wodzu, czy… – Mężczyzna zamilkł jednak, gdy napotkał piorunujący wzrok Krwawego Grimara, bo tak niektórzy nazywali go za plecami.
– Prowadź do komnat. – Wódz z ulgą puścił topór i krzyknął raz jeszcze. – Bierzcie, co chcecie! Wszystko wasze!
❄
Inegtore opadła na tron. Jej twarz pokrywała gęsta sieć zmarszczek i pęknięć. Oddychała ciężko. Zacisnęła dłonie na poręczach siedziska, żeby nie stracić przytomności. Odchyliła głowę do tyłu i skierowała twarz w stronę sklepienia. Powoli uspokajała oddech. A z każdym wdechem jej lico łagodniało, zmarszczki zmniejszały się i znikały, aż w końcu wyglądała tak samo młodo i pięknie, jak przed rytuałem.
– Gdybyś tylko wiedział, mężu, ile mnie to kosztuje.
❄
Pomieszczenia w najważniejszym budynku, który był zbyt mały na zamek, a jednocześnie zbyt duży na zwykły gród, okazały się nadspodziewanie wielkie. Przez otwory okienne jednego z nich wyleciała właśnie książęca para. Grimar wkroczył do izby wraz z Hjorssonem, Moldofem i kilkoma innymi wojownikami.
– Przeszukajcie wszystkie komnaty! – rozkazał, sadowiąc się na okazałym krześle. – Tylko niech który spróbuje coś schować pod płaszczem! Skarby z tych komnat należą do mnie!
Mężczyźni rozeszli się w poszukiwaniu kosztowności.
– I co powiesz, Moldofie? – zapytał, choć zaraz sam udzielił odpowiedzi. – Piękne zwycięstwo!
– Istotnie – przytaknął niski, barczysty mężczyzna. – Kolejna udana wyprawa.
Stary Hjorsson wyjrzał przez okno, z którego przed chwilą pofrunęli gospodarze.
– Czy to było konieczne, Grimarze? – Mężczyzna oparł swój miecz o podłogę.
Wódź ścisnął pochwycony puchar z winem i zmarszczył brwi, lecz tylko na moment.
– Cóż ci poradzę, że mam krewkich ludzi? – Jarl wzruszył ramionami. – Starzy już byli, na niewolników się nie nadawali, zmarliby w podróży.
– Ja nie o tym. Mężczyzn, którzy przeżyją, weźmiemy w niewolę. Podobnie, jak kobiety – wyliczał Hjorsson. – W grodzie zostaną więc starcy i dzieci. Idzie zima. Zamarzną bez dachów nad głową, które właśnie palimy.
Twarz jarla złagodniała.
– Masz rację, wierny druhu – powiedział. – To przez ten cholerny topór. Rozzłościł mnie!
– Nie robisz się coraz młodszy, Grimarze.
– I tu też masz rację.
Na chwilę zapanowała cisza.
– Wyślij kogoś, niech powstrzyma pożogę, jeśli jeszcze zdoła.
❄
– Patrzcie, co znalazłem w ukrytej komnacie! – Jeden z mężczyzn ciągnął za włosy kilkuletnie dziecko. – Żywa szkarada!
Dziewczynka, bo poznać ją było po włosach zaplecionych w dwa krótkie warkocze, rzeczywiście wyglądała nieszczególnie. Miała duże oczy, za duże w stosunku do głowy, całą twarz w setce piegów i wielki nochal. Ale najgorsze były usta, w oczy rzucała się górna, rozszczepiona warga, jakby ktoś ją rozerwał i wyrwał przy tym kawał ciała tak, że teraz widać było część górnych zębów i dziąsła aż do nosa.
– Że też pozwalają żyć takiej pokrace! – Wojownik, zwany Magnusem, pchnął małą. – Ale nic nie szkodzi. Zaraz nauczę ją latać!
Chwycił od niechcenia szamoczącą się dziewczynkę i rzucił dobre kilka metrów przez salę. Mała gruchnęła o podłogę i zaczęła płakać. Oprawca ruszył w jej stronę, a reszta mężczyzn rozsiadała się za stołem, rechocząc głośno. Nie śmiali się tylko Hjorsson i Moldof.
– Przestań. – Jarl wyciągnął się i powoli wstał z siedziska.
Hjorsson spojrzał na wodza. Stary wiking dobrze znał ten, wydawałoby się, spokojny wyraz twarzy. Łatwo też rozpoznawał nastroje swego przyjaciela. A Grimar Niedźwiedź ostatnimi czasy stał się bardzo wrażliwy na punkcie dzieci. Cóż, dowodził wikingami już dobre kilkanaście lat, ale jeszcze nie doczekał się potomka.
– Magnus! Zejdź na dół! – Stary chciał stłumić awanturę w zarodku.
Jednak młody buntownik go nie słyszał albo nie chciał słyszeć. Dalej szarpał płaczącą dziewczynkę, wymyślając coraz to nowsze epitety. Ropucha, maszkara, dupogęba.
– Powiedziałem, przestań! – Grimar walnął kielichem o stół.
W komnacie ucichły wszelkie rozmowy.
– Co? Bronisz tej kaleki?! – Magnus chwycił dziewczynkę za włosy, żeby podnieść ją z podłogi. – U nas dawno skończyłaby w morzu! Tfu!
– Dobrałeś się do dziecka. – Jarl zrzucił płaszcz z ramion. – Nie przynosi to chwały wojownikowi.
Moldof bacznie przysłuchiwał się rozmowie. Odgarnął z czoła kruczoczarne włosy, obserwując obu mężczyzn. Chętnie zobaczyłby wodza w akcji i przekonał się, czy jest jeszcze wystarczająco szybki.
– Jak swojemu ludowi taka pokraka – ciągnął Magnus, ruszając w stronę wodza.
Wojownicy zastygli w wyczekiwaniu, w końcu takie sytuacje nie trafiały się zbyt często. Magnus był młody i szybki, a Grimar miał już swoje lata, nadal jednak dzierżył tytuł niezwyciężonego.
– Uspokój się, Magnusie – Jarl zmienił ton i położył rękę na ramieniu młodziana. – Nie przepłynąłem morza po to, żeby przelewać wikińską krew. Wygraliśmy bitwę, emocje udzieliły się nam wszystkim, ale czas to zakończyć.
Magnus wahał się tylko przez chwilę. Skinął jarlowi z szacunkiem, odwzajemnił uścisk i usiadł bez słowa między biesiadujących.
Moldof pogładził swoją bujną, czarną brodę. Zmrużył oczy, intensywnie przyglądając się mężczyźnie. Choć zawsze dobrze odgadywał intencje innych, tym razem nie miał pewności czy Grimar Niedźwiedź stchórzył, czy zmądrzał.
Wódz poszukał wzrokiem dziewczynki. Siedziała ukryta za skrzynią na końcu komnaty. Wyciągnął ją za rękę na środek sali. Kucnął, by lepiej się jej przyjrzeć. Była brzydka, to nie ulegało wątpliwości. Mała spoglądała nieufnie, ale w tym wzroku nie było strachu, przynajmniej przed nim. Odgarnął grzywkę z brudnej buzi. Z taką gębą musiała mieć niełatwo w życiu.
– Grimar – powiedział kilkukrotnie, wskazując siebie palcem.
Mała patrzyła pytająco, aż w końcu zrozumiała.
– Sue – wymamrotała, ale ze zniekształconych ust wydobyło się tylko „Un”.
– Unn. – Jarl wyprostował się powoli. – Dobrze, Unn. Popłyniesz z nami.
❄❄❄
– Kobieto! – westchnął Grimar zaraz po tym, jak skończył. – Ależ mi tego brakowało!
– Nie mów mi, że pościłeś. – Ingetore wyślizgnęła się z objęć męża i usiadła na nim okrakiem. – Nie wierzę, że przepuściłeś którejś brance.
Spojrzał na nią z pożądaniem. Nie była gruba, ale miał za co złapać. Prawdziwe wikińskie uda, którymi potrafiła wyciskać soki, delikatnie zaokrąglony brzuch i pełne piersi. A wszystko zwieńczone twarzą bogini.
– To nie to samo! – Chciał się spod niej wyrwać, ale nie pozwoliła. – Do ciebie tu gnałem, tylko do ciebie.
Ingetore zaśmiała się. Szalała za nim. I nie chodziło o ciało i siłę, chociaż w obu przypadkach miał tego w nadmiarze. To charakter przywódcy, jego charyzma i siła rządzenia pociągały ją najbardziej. Grimar był prawdziwym jarlem i należało mu się wszystko, co najlepsze.
– A, to szkoda… – Ingetore klasnęła w dłonie i do izby weszły dwie, nagie dziewczyny. – Bo chciałam cię przywitać iście po królewsku.
– Swawolnico! – Jarl usiadł i oblizał bezwiednie wargi. – Panie przodem. Ja dołączę zaraz po tobie.
❄
Unn przebywała tu od kilku dni. Stała teraz ukryta za kotarą, spoglądając przez otwór okienny na gród Lochlannach – Ludzi Wody. Chociaż na takich w ogóle nie wyglądali, bardziej bowiem przypominali zwierzęta. Wszyscy chodzili w grubych ubraniach, zakładanych jedne na drugie. Nosili czapy, a wierzchnie okrycie najczęściej mieli ze skóry. Ale nie dziwiła się temu, było tu znacznie zimniej, niż u niej w domu.
Przerażali ją.
Mówili językiem, który przypominał odgłosy dzikiego psa, coś jakby szczekanie lub warczenie. Jedynie jarl, szybko bowiem domyśliła się, że jest ich wodzem, przemawiał do niej ciszej i spokojniej. Brzmiał jak pomrukiwanie niedźwiedzia. Jego jednego się nie bała. Choć wyraźnie bała się go cała reszta. Może z wyjątkiem złej kobiety w czerwieni i starego mężczyzny, który chodził za jarlem jak cień. Szybko też przywykła do swojego nowego imienia. Jej domu już nie było, wszystko zostało za wodą, także imię.
I zgliszcza.
❄
– Wiedziałem, że coś jest na rzeczy! – Jarl walnął kielichem w stół, wylewając przy tym wino. – Te dziwki nie mogły być przecież z dobroci serca!
– Wygnaj ją albo najlepiej utop w morzu! – wycedziła Ingetore, obracając się gwałtownie, aż zafalowała jej purpurowa suknia. – Jak w ogóle mogłeś ją ze sobą zabrać?!
– Czyhasz na tę małą? – Zasępił się. – Cóż ci takiego zrobiła? To przecież dziecko.
– Czy ty naprawdę niczego nie rozumiesz? – Kobieta podeszła do niego i szepnęła prosto do ucha. – Ośmieszyłeś mnie, zadrwiłeś. Nie dałam ci syna, to przywlokłeś tutaj tę pokrakę!
– Przestań! – Odsunął ją i odszedł w drugi koniec komnaty. – Wiesz, jak cię wielbię! Sama nie wierzysz w to, co mówisz.
– To po co? Po co ją tu przywiozłeś?
– Sam nie wiem… – powiedział pod nosem, a głośniej dodał. – To córka ichniejszego wodza. Przyda się, jako zakładniczka.
– Toś wymyślił! – Kobieta złapała się pod boki. – A widziałeś tu kiedyś jakiegoś z nich?
Ruszyła pewnym krokiem w jego kierunku.
– Zabij ją! – Wbiła mu palec w tors. – I skończ już tę farsę.
– Nie! – Złapał ją za dłoń i ścisnął. – Będzie żyć! Powiedziałem.
I wyszedł z izby tak, jak stał.
– Jeszcze z tobą nie skończyłam, Grimarze Niedźwiedziu. Jeszcze nie skończyłam. – Ingetore klasnęła w dłonie i do sali cicho wślizgnęła się niewolnica. – Przyprowadź do mnie Moldofa. Tak, żeby nikt nie widział.
I rzeczywiście nikt nie widział. Nikt, oprócz Hjorssona. Stary wiking wiedział, że przez małą będą kłopoty. Nie miał bowiem złudzeń, co spędza sen z powiek Ingetore.
❄❄❄
Przeklęty deszcz padał i padał. Wszystko nim przesiąkło, wilgoć właziła do każdej izby. W paleniskach buchał ogień, by choć trochę osuszać ściany i przemoknięte okrycia. Po grodzie poruszał się tylko ten, kto musiał. Większość jednak zaszyła się w domostwach i czekała na zimę. Bo ta nieuchronnie nadchodziła. Deszcz był bowiem lodowaty.
I przyszła, a wraz z nią siarczysty mróz i śnieg. Mężczyźni rozebrani do pasa tarzali się po nim, hartując ciała. Dzieci obrzucały się śnieżkami, a kobiety mogły w końcu wywiesić zatęchłe koce i derki. Życie w grodzisku wyraźnie przyśpieszyło, w ludzi wstąpiły nowe siły. A obfite opady śniegu zwiastowały jeszcze jedno.
Polowanie.
❄
Od kilkunastu dni Moldof rozmyślał o propozycji Ingetore. Jechał teraz obok jarla na zimowe łowy i myśli o jarlowskiej kobiecie powróciły ze zdwojoną siłą. Oczywiście, że jej pragnął, jak pewnie każdy mężczyzna w grodzie. Żona Grimara był dumną, wyniosłą, ale też mądrą i piękną kobietą. O tak. Bogowie nie poskąpili jej urody. Od dawna marzył, by ją posiąść, ale nie za taką cenę. Nigdy nie było mu z jarlem po drodze, nie pochwalał jego decyzji o zabraniu małej paskudy, ale stało się. A on dziecka nie będzie zabijał, w tym się z Grimarem zgadzał. Nawet dla kobiety. Po prawdzie w dupie miał zabobony i złe znaki. Od dawna w to nie wierzył. I choć jeszcze nie odmówił Ingetore, postanowił pozostawić sprawę swojemu biegowi. Czuł przez skórę, że coś się zmieni i sprawa małej i tak wypłynie, prędzej czy później. Ściągnął cugle i odwrócił się w siodle. Mała pokraka jechała ledwo dwa rzędy za nimi. Wyspiarski dzieciak przed połową jarlowskich wojowników.
Tak, to na pewno wyjdzie prędzej, niż później.
Mężczyzna wycofał lekko konia. Widział, jak do jarla podjeżdża stary cap Hjorsson. I nie chciał, by Grimar odesłał go przy ludziach.
– Może mała powinna pojechać z tyłu – zaczął Hjorsson, gdy zrównał swego konia z wodzowskim. – Gdy zwiadowcy znajdą wilki, wszyscy rzucą się do przodu i jeszcze ktoś ją stratuje.
– Że niby krzywda może się jej stać? – Grimar łypnął okiem spod futrzanej czapy. – Tak, może, może. Tu niewątpliwe masz rację. Ale jeszcze nie dzisiaj, mój przyjacielu. Nadal jestem jarlem, czy się to komuś podoba, czy nie.
– Po co więc jarl prowokuje własnych wojowników? – Mężczyzna spojrzał za siebie, popatrzył po ludziach. – Przyjaciół tym sobie nie zjednujesz.
– Chciałeś powiedzieć, wielki jarlu, starcze. – Wódz stłumił grymas na twarzy, coraz częściej bowiem słyszał uwagi na temat dziewczynki. – Nie zapominaj się.
– Ech, byłem już stary, jak srałeś jeszcze pod siebie i pewnie będę, jak znowu zaczniesz. – Hjorsson lekceważąco machnął ręką. – Nie zmieniaj więc tematu.
– Ha! Ha! – Jarl walnął przyjaciela w plecy tak mocno, że tamten mało nie wyleciał z siodła. – Widać, że jeszcze nie umarłeś i nie boisz się Niedźwiedzia!
Spochmurniał jednak szybko i dodał już znacznie ciszej.
– Przynajmniej ty bądź za mną, staruszku.
– Wiesz, że zawsze jestem.
Grimar skinął lekko głową, ściągnął cugle i wstrzymał konia.
– Jak tam, Unn? – zawołał z uśmiechem do dziewczynki i zaraz powtórzył na migi. – Nie jest ci zimno?
Mała pokiwała przecząco głową i również się uśmiechnęła, choć przez jej rozszczepioną wargę wydobył się tylko przeciągły świst. Jeźdźcy z boku odwrócili głowy z niesmakiem. Jednak jarl w ogóle tego nie zauważył.
– Chodź, pojedziesz za wszystkimi. – Przytrzymał jej konia. – Gdy ludzie ruszą na zwierzynę, będzie jeden wielki tumult. Jeszcze ktoś cię stratuje.
Grimar nie był pewny, czy mała go rozumie, ale wziął jej uśmiech za dobrą monetę.
– Ja będę musiał wrócić do przodu, inaczej mogę przegrać zawo…
Nie zdążył dokończyć. Głos rogu oznajmiający, że wytropiono zwierzynę, rozniósł się echem po całym lesie.
– Na Thora! Akurat teraz! – Spiął konia i ruszył ostro do przodu. Zdążył jeszcze krzyknąć do najbliższego niewolnika. – Zajmij się Unn, odpowiadasz za nią głową!
❄
Dziewczynka zerkała niespokojnie na otaczających ją ludzi. Co prawda mężczyzna, który się nią zajął, wydawał się niegroźny, ale reszta… Większość była zarośnięta jak zwierzęta. Na twarzy widoczne mieli tylko oczy i nos. Na głowach nosili ciężkie hełmy podszyte futrem. Niektórzy mieli zaplecione warkocze, zupełnie jak dziewczynki. Okryci kilkoma warstwami odzienia, siedząc dumnie na swych koniach, mijali ją i przyglądali się. Ze strachu ciarki przeszły jej po plecach. Jedni tylko spoglądali złowrogo, inni spluwali pod nogi. Spuściła wzrok, starając się nikogo nie prowokować. Rozmawiali. Domyślała się, że o niej, a ich jęzoszczek niósł w powietrzu agresję. Jakby chcieli pokąsać ją słowami.
Nie wiedziała, jak długo jechała otoczona wrogami, starała się o tym nie myśleć. Wpatrywała się w łęk siodła i przysłuchiwała miarowym krokom konia. To ją trochę uspokajało. W końcu usłyszała donośny głos jarla i nie czekając, rzuciła się w kierunku, skąd dobiegał.
Myśliwi ściągnęli wszystkie sanie na polanę, pętali konie, część z nich rozpalała ogień. Planowali na miejscu oprawić mięso i wstępnie wyczyścić skóry. Prowadzący zawody wyciągnął oznakowane strzały i oszczepy z watahy zabitych wilków. Najważniejsze były te, które trafiły basiora. A wynik oględzin był jednoznaczny.
– Zwycięzcą został Moldof! – oznajmij tubalnie myśliwy, wybrany na sędziego. – Jego oszczep przebił bok i serce wilka, strzały Grimara i Magnusa trafiły samca, ale zadane przez nich rany nie były śmiertelne.
Moldof aż stanął w strzemionach, tak rozpierała go duma. Nieważny wilk, ważne, że wygrał z Grimarem i wszyscy to widzieli. Przyjmował gratulacje od ludzi, dziękował. Starał się zachowywać, jak na przyszłego wodza przystało.
Jarl zmełł przekleństwo w ustach, popatrzył na prężącego się pyszałka i pomyślał, że tak musi wyglądać ktoś, kto właśnie zesrał się w spodnie i nie może siedzieć na koniu.
– Gratuluje, Moldofie – choć wódz mówił jedno, jego twarz wyrażała zupełnie coś innego. – Nieszczęśliwym, gdyż spóźniłem się na starcie, ale przyznaję, rzut miałeś silny i celny.
– Wszyscy mieli równe szanse, Grimarze. – Wojownik lekceważąco machnął ręką. – Dziękuję ci jednak za gratulacje.
Jarl z trudnością przełknął gorycz porażki. Chciał wsiąść na konia i zostawić durnia z jego zdobyczą, gdy coś uderzyło go z tyłu.
– Grimffyrr! – Dziewczynka mocno wtuliła się mężczyznę.
– Co… – Jarl uśmiechnął się na jej widok.
– Wybacz, panie. – Niewolnik padł na kolana. – Nie mogłem jej utrzymać, a później dogonić w tym śniegu. Gnała jak szalona.
– No, mała dziewczynka wyrwała się i uciekła dorosłemu mężczyźnie. – Grimar wyraźne był pod wrażeniem. – Może zrobimy jeszcze z ciebie wojowniczkę!
Zadowolony wskoczył na konia, chwycił Unn za ręce, podciągnął i posadził na koniu przed sobą.
– Wracamy! – ryknął potężnie, gdyż nagle wezbrały w nim nowe siły. – Będziemy ucztować dziś w grodzie, nie w polu!
Nie wszyscy pochwycili okrzyk. Część ludzi milcząco przyglądała się paskudzie na jarlowskim koniu.
❄❄❄
– Ludzie gadają.
– W dupie mam gadanie ludzi. – Grimar wiercił się na tronie. – Gdybym słuchał ich gadania, nigdy nie zostałbym jarlem.
– To prawda! – Ingetore podeszła i usiadła przy nim. – Takiego cię poznałam i takiego zapragnęłam, ale teraz jesteś jarlem. Wiesz, że to nie to samo, co samotny wojownik.
Grimar Niedźwiedź milczał, wiedział, co chce powiedzieć mu żona. Jedyny problem w tym, że on wcale nie chciał tego słuchać.
– Mówiłam ci, żebyś… się jej pozbył. – Kobieta nie chciała rozsierdzić swego mężczyzny. Nie tędy droga. – Nie posłuchałeś. Zastanawiałam się, czy z konkretnego powodu, czy tylko z przekory.
Jarl nadal milczał. Żona dobrze go znała, za to po części tak ją kochał. Niewielu ludzi go rozumiało. Odkąd pamiętał, zawsze miał inną wizję świata od innych. Tak samo, jak Ingetore.
– Zawsze myśleliśmy podobnie, mój kochany. – Kobieta złapała go za rękę. – Razem przez życie, razem rządzić światem. Pamiętasz?
Wtuliła się w niego, chciała, żeby poczuł jej zapach. Żeby przypomniał sobie ich najlepsze chwile. I poczuł. Szybko sięgnął i przyciągnął ją do siebie.
– Nadal tak jest, najdroższa – sapnął jej do ucha.
– Mieliśmy rządzić niepodzielnie. SAMI! – Spojrzała mu w oczy, upewniając się, czy zrozumiał.
– I tak jest! – Rozjuszył się.
Zepchnął ją z siebie i wstał z tronu.
– I tak jest! – powtórzył. – Czegoś tak się uczepiła kobieto? Co ci ta mała zawiniła? Co tak na nią nastajesz?!
– Jest jak mała zadra. – Ingetore zerwała się i złapała go za szyję, wczepiła dłonie w rude włosy. – Za chwilę będzie drzazgą, jutro gałęzią, pojutrze drzewem, a niedługo lasem, który nas rozdzieli!
– Oszalałaś! – Uwolnił się z jej uścisku. – Gdybyś tylko chciała choć trochę ją poznać, zmieniłabyś zdanie.
– Nigdy! – Kobieta zacisnęła pięści ze złości.
– A ja nigdy się jej nie pozbędę!
I jak to miał ostatnio w zwyczaju, Grimar wyszedł z izby. Musiał ochłonąć, by nie zdzielić tej zazdrosnej kobiety. Bo, na Odyna, prosiła się o to!
❄
Przydzielił Unn jedną z izb bliżej własnej. O dziwo, Hjorsson poparł go z tym pomysłem.
– Posadziłeś ją na koniu przed sobą. To i oczywistym, że dajesz miejsce bliżej siebie – powiedział, patrząc gdzieś zamyślonym wzrokiem. – Ludzie nie zaakceptują, ale przyjmą do wiadomości. Jarl musi być konsekwentny w swoich decyzjach.
Grimar wcale tak o tym nie myślał ani nie było to dla niego takie oczywiste. Jednak gdy mała witała go za każdym razem, z tym niezdarnym uśmiechem, i gdy widział, jak mocno się stara, jak próbuje poprawnie wypowiedzieć słowa „jarl” i „Grimar”, to jakoś tak, zapominał przy niej o wszystkim.
❄❄❄
Wymyślił sobie, że zagra z ludźmi w knattleikr. Śnieg nie padał od kilku dni, częściowo był więc ubity, a resztę załatwiły drewniane kłody, które z pomocą koni ludzie przeciągnęli po polu.
Grimar wziął swoją ulubioną pałkę, zabrał też Hjorssona, choć wiedział, że przyjaciel jest już za stary na grę.
Na polu czekało na nich kilkunastu ludzi. Kilkudziesięciu innych rozkładało właśnie grube futra wokół prowizorycznego boiska, inni siadali bezpośrednio na ziemi. Wszyscy chcieli zobaczyć rozgrywkę.
– Kto poprowadzi przeciwną drużynę? – Jarl rozejrzał się po ludziach. – Ejnar? Dobrze! Reszta niech ustawi się po jednej albo drugiej stronie. Za chwilę zaczynamy!
Poczuł, jak krew zaczęła mu żywiej krążyć w ciele. Od zawsze lubił rywalizację, to go pchało do przodu, od zawsze chciał być najlepszy. Tak po prostu, we wszystkim. Uderzył mocno w dłonie, żeby się rozgrzać. Mróz był siarczysty.
Ludzie powoli rozstawiali się po obu stronach, a właściwie… Grimar zmrużył oczy, trochę z powodu bijącej od śniegu bieli, a trochę z powodu liczebności drużyn. Milczał jeszcze przez chwilę, poczekał, aż wszyscy zajmą miejsca.
W jego linii stało tylko kilku ludzi, w tym młody Magnus, ten sam, który postawił mu się na wyspach. Zawodników w drużynie Ejnara było dwa razy więcej.
Pokiwał spokojnie głową, zasady nie zabraniały takiego podziału, ale zagotował się w środku. Rozegra dzisiaj tę partię. Odbierze piłkę każdemu przeciwnikowi.
– A więc tak? – powiedział spokojnie, niezbyt głośno, ale ludzi go usłyszeli. – Dobrze, piłka po waszej stronie!
I rzucił zdziwionemu Ejnarowi drewnianą, obszytą skórą, kulę. Nie mniej zaskoczona była reszta zawodników, zazwyczaj grę rozpoczynała słabsza drużyna. Mężczyzna rzucił odruchowo piłkę do partnera obok, ale zbyt późno, bo właśnie natarł na niego Grimar. Ostatnie, co zapamiętał, to widok wściekłej twarzy wodza i uniesioną wysoko pałkę.
To nie była zwyczajna gra, i niewiele było w tym przyjemności z rywalizacji. Ci nieliczni, którzy pozostali przy jarlu, zaciekle bronili pola. Poczuli bowiem więź, by bronić się przed znacznie silniejszym „wrogiem”. Liczniejsi zaś koniecznie chcieli wygrać, okryliby się bowiem hańbą, gdyby przegrali ze znacznie słabszym przeciwnikiem.
Pod koniec meczu, nikt już nie liczył punktów. Wszyscy obserwujący grę stali i okrzykami wspomagali swoich zawodników, a rywalizacja przerodziła się w regularną bitwę na drewniane pałki.
– Arrrrhhh! – ryknął Grimar na całe gardło, rozkładając szeroko ramiona. – Wygrałem!
Spojrzał po tych, którzy trzymali się jeszcze o własnych siłach. Nikt więcej nie odważył się stanąć mu na drodze. On, Grimar zwany Niedźwiedziem, wygrał.
Poszukał wzrokiem Magnusa, chłopak dobrze się dzisiaj sprawił. Młody skinął mu głową.
– Wygraliśmy! – wykrzyknął raz jeszcze i splunął pod nogi. – Hjorsson!
Rozejrzał się.
– Hjorsson!
– Tu jestem, wodzu. – Mężczyzna zbliżył się na kilka kroków.
– Masz dla mnie jakąś radę? – zapytał jarl, ścierając śniegiem krew z rąk.
Stary Wiking spojrzał na czerwoną od krwi pałkę, na twarz i ręce przyjaciela umazane posoką.
Krwawy Grimar.
– Nie, panie.
❄
Ingetore pojechała sama do siedliska czarownic, choć położone było z dala od grodu. Wkroczyła dumnie do środka. Obie staruchy już na nią czekały, pokłoniły się z szacunkiem kobiecie w czerwieni.
– Przygotujecie coś dla mnie. – Rozejrzała się po izbie, ale bez większego zainteresowania. – Musicie tylko zdobyć drewno pochodzące z wysp.
– Drewno, pani? Z wysp? – zapytała jedna z wiedźm.
– Którego słowa nie zrozumiałaś? – Ingetore pochyliła się nad czarownicą, a jej twarz na mgnienie oka stała się siatką gęstych zmarszczek.
Obie kobiety nie podniosły już wzroku ani o nic więcej nie zapytały.
❄❄❄
Grimar dołożył pniaków do paleniska i rozsiadł się wygodnie na siedzisku. Kolejny wieczór i zapewne kolejną noc spędzi poza małżeńską alkową. Ingetore coraz częściej odsyłała go, skarżąc się na zły stan zdrowia. Podobno zima dawała jej się we znaki. Tylko jak? Tu w komnatach? Przecież w ogóle z nich nie wychodziła!
Usłyszał ruch za sobą, odwrócił się.
– Wejdź, Hjorssonie. – Wskazał na rozłożoną planszę. – Przygotowałem partyjkę hnefatafla. Zagrasz ze mną, stary druhu?
Mężczyzna skinął głową i usiadł naprzeciwko.
Przez dłuższy czas grali w milczeniu. Początkowo Grimarowi udawało się bronić króla. Jego ciemne pionki, choć dwukrotnie mniej liczne, dobrze blokowały dostęp do figury. Jednak Hjorsson sukcesywnie osaczał go i nie pozwalał zbiec do narożnika. Partia powoli przechylała się na jego korzyść.
– Po radę cię wezwałem. – W końcu ciszę przerwał podirytowany jarl. – A ty nic nie mówisz.
Przyjaciel jednak nie odpowiedział. Grimar zrobił przez to kilka słabszych posunięć, i już miał coś dosadnie dodać, gdy w końcu stary przemówił.
– Tak samo postępujesz z dziewczynką, z Unn. Spontanicznie reagujesz, nie zastanawiasz się i tym samym prowokujesz ludzi.
– Jestem tu jarlem! Wzbogaciłem ich wszystkich przynajmniej dwukrotnie! – Grimar podniósł się, gestykulując. – A oni czym mi odpłacają? Wrogością? I to czemu? Z powodu dziecka?!
– Wiesz, że to nie jest zwyczajne dziecko. Zwyczajne w naszym rozumieniu. – Hjorsson podniósł wzrok na przyjaciela. – Rozumiem, że chciałbyś doczekać się potomstwa. Nie przejawiałeś jednak wcześniej ojcowskiego instynktu. Broniłeś słabszej, tu cię rozumiem. Ale to reakcja ludzi tam, w komnacie, spowodowała, że ją zabrałeś. Zrobiłeś im wszystkim na przekór, by pokazać, że twoje będzie na wierzchu.
– Tak. Może i tak było. – Grimar przestał chodzić po komnacie. – Na początku, ale to się zmieniło.
– Wiem.
– Wiem, wiem! – Jarl podniósł głos. – Nie pomagasz mi w ten sposób.
Obaj milczeli, przyglądając się planszy.
– Ingetore wyrzuciła mnie z łożnicy – powiedział z wyrzutem. Szybko jednak podniósł dłoń. – Wiem, że to wiesz!
Hjorsson zmilczał odpowiedź, ale przestawił piona i zablokował ruch królowi.
– Przegrałem bitwę. – Grimar usiadł ciężko na siedzisko.
– Nie. Tylko partię. – Stary wstał i położył rękę na ramieniu przyjaciela. – A teraz musisz rozegrać jeszcze kilka, żeby rzeczywiście zapobiec wojnie.
Wódz spojrzał pytająco.
– Zorganizuj walkę koni i wystaw swojego ogiera. Jeśli przegrasz, dasz ludziom pewną satysfakcję. Jeśli wygrasz, odczytają to za znak, że bogowie ci sprzyjają. Poza tym wszyscy będą robić zakłady, co niektórzy przegrają sporo srebra, powstaną nowe waśnie i spory, odciągniesz wzrok od siebie i małej. Z Unn zaś postępuj rozważniej i nie używaj jako dekoracji. Jeśli naprawdę masz wobec niej jakieś plany, musisz najpierw oswoić z nią ludzi. Czas będzie grał na twoją korzyść.
❄
Zabierał ją skoro świt. Razem ruszali do lasu. Tam uczył ją strzelać z łuku i walki mieczem. Co prawda na razie drewnianym, żelazny był zbyt ciężki, ale Unn radziła sobie całkiem dobrze. Ciągle się przy tym śmiejąc. Beształ ją, że straszy zwierzęta, ale tak naprawdę nie chciał, żeby ktoś ich zobaczył. Musiał przełknąć gorycz dumy, że krył się po lesie, ukrywał jak jakiś dzikus, ale chwile spędzone z małą wystarczająco mu ją osładzały.
– Haw! Haw! Haw! – sepleniła dziewczynka przez rozszczepione usta, wyraźnie szczęśliwa. – Grimaff traffony!
Tak, było warto.
Unn cieszyła się jak nigdy wcześniej w życiu. Częściej bywała teraz na dworze. Jeździła do lasu z jarlem, trenowała. Nie chciała go zawieść. Rodzice mówili, że ją kochali, ale cały czas trzymali w ukrytej komnacie. Prawie nie wychodziła na zewnątrz. A Grimar Niedźwiedź? On patrzył na nią tak samo, jak na wszystkich innych.
Bez odrazy na twarzy.
❄❄❄
– Zorganizuję walkę koni podczas święta Frejra. – Ostatnie słowa zdusiły piersi żony, w które właśnie się zanurzył.
Całował ją po ciele przez kilka długich chwil.
– Wystawisz swojego ogiera? – zapytał.
– A mam inne wyjście? – Ingetore pogładziła go po bujnej czuprynie i brodzie.
– Wiesz, że mamy najlepsze konie w grodzie. Żadna inna walka nie jest w stanie przyciągnąć więcej ludzi. – Uniósł się na łokciu, złapał ją za udo i przyciągnął bliżej. – Brakowało mi ciebie.
– Wiesz, że byłam chora.
Już miał powiedzieć, co o tym myśli, ale powstrzymał się. Nie tędy droga.
– Jesteś całym moim życiem. – Zastanawiał się, czy pojęła.
– Jestem – odpowiedziała. – A ty moim.
Oboje zamilkli. Oboje pomyśleli o tym samym. Czy nadal rozumieli się tak jak kiedyś?
❄
Od kilku dni trwały przygotowania do święta płodności boga Frejra. W zagrodzie trzymano trzy dorodne świnie, przygotowane na ofiarę. Misy na krew zrobiono nowe, to miało być jedno z najhuczniej obchodzonych świąt w tym roku. Największy w grodzie posąg boga wyczyszczono i nasmarowano trzykrotnie tłuszczem. Dzięki temu drewno nie będzie piło krwi podczas obrzędu. Hjorsson dobrze podpowiedział jarlowi. Grimar będzie mógł upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony ogłosił święta płodności, tym samym zamykając usta tym, którzy najgłośniej psioczyli na dziewczynkę. Wiadomo bowiem, że wszyscy będą się modlić o potomka dla jarla, a on będzie czynił to najżarliwiej. Z drugiej strony czekała ich walka dwóch wspaniałych ogierów, największych i najsilniejszych w grodzie. Jego i Ingetore. Już zaczęto przyjmować zakłady.
To było znakomite posunięcie.
Walkę zaplanowano na trzeci dzień świętowania. Grimar sam przygotowywał swojego konia. Miał swój tajemny sposób. Zabierał zwierzę poza gród na dwa tygodnie przed walką. Izolował ogiera od wszelkich zapachów, a zwłaszcza klaczy. Karmił dobrze, ale też odbywał codzienne jazdy w galopie. Sam tok przygotowań wpływał na konia, który przeczuwał, że zbliża się walka. Jarla cieszyło rosnące napięcie i podniecenie ogiera.
Gdy prowadził go na arenę przygotowaną do walki, był pewny, że zwycięży. Koń parskał i rżał, zrywał się co chwilę, próbując gryźć, ale kilka celnych uderzeń pałką studziło go.
Każdy chciał zobaczyć pojedynek. Zebrały się tłumy, ludzie rozstawiali pochodnie wokół klepiska. Ubity śnieg odbijał ogień, nadając wszystkiemu żółtoczerwoną poświatę. Otaczające plac drzewa rzucały długie cienie, które chybotały się na wietrze w rytm falujących płomieni. Grimar popatrzył po sobie. Ognie tańczyły na jego zdobnym napierśniku, w który zresztą ledwo się zmieścił. „Wyglądam, jakbym płonął na stosie”, pomyślał. „Może kiedyś, ale jeszcze nie dzisiaj!”.
Na arenę wszedł Moldof, dumnie prowadząc ogiera Ingetore. Jarl stał spokojnie, zdążył przekląć wszystkich bogów dużo wcześniej, gdy dowiedział się, że to właśnie Moldof będzie reprezentował żonę. Nie powinien się dziwić, był przecież pierwszym wojownikiem, ale i tak nie potrafił ukryć irytacji w tamtej chwili. Dał tym samym satysfakcję kobiecie, która teraz wyłgała się z uczestnictwa, tłumacząc to chęcią dodatkowej modlitwy w ostatnim dniu świąt.
– A żeby Thor cię kopnął – powiedział Grimar do siebie, ściągając cugle. – Ty i modlitwa!
Sędzia zawodów przedstawił kolejno zawodników, później zaprezentował konie, a na końcu streścił zasady walki. Nie wolno wnosić broni na arenę. Wojownik porusza się pieszo, trzymając swego ogiera na postronku. Konie nie mogą mieć założonych żadnych metalowych elementów, którymi mogłyby ranić przeciwnika. Nie wolno używać ostro zakończonych pastuchów, tylko drewniane pałki lub rzemienny bat. Walka toczyć się będzie do momentu, aż jeden z koni odda pole lub będzie zbyt poraniony, by kontynuować pojedynek.
W tym samym czasie na teren wokół areny wprowadzono kilka klaczy, żeby pobudzić ogiery.
– Wystarczy tej gadaniny, człowieku. – Moldof szarpnął konia, gdy ten poderwał się na widok klaczy. – Ludzie nie przyszli tu słuchać ględzenia, tylko zobaczyć walkę!
– Powodzenia, Moldofie! – Grimar przyglądał się mężczyźnie, poklepując swego konia.
Przeciwnik uśmiechnął się, ale jarl nie potrafił odczytać jego zamiarów.
Wojownicy zluzowali postronki i rozpoczął się pojedynek. Początkowo jarl ustawiał konia bokiem do przeciwnika, i pozwalał mu kręcić się w kółko. Chciał, żeby tamten szybciej zmęczył się atakami. I tu się nie pomylił, Moldof mocno uderzał ogiera Ingetore, by ten gwałtownie nacierał. Jednak koń równie gwałtownie hamował po każdej próbie, bojąc się tylnych kopnięć przeciwnika. Konie ścierały się i gryzły. Widownia głośno dopingowała swoich faworytów, ale żaden z koni nie potrafił zdobyć przewagi. Okrzyki Moldofa były coraz gwałtowniejsze, a uderzenia bardziej natarczywe. Co prawda ogier Grimara miał już dosyć dotkliwe pogryziony zad, ale mężczyzna wiedział, że to tylko bardziej pobudza jego bestię. Miał zwierzę wyjątkowo odporne na ból.
W końcu, gdy zobaczył pianę na pysku ogiera Ingetore, Grimar zmusił swojego do frontalnego ataku. Wystarczyło kilkanaście mocniejszych uderzeń pałką w poraniony zad, żeby ogier wpadł w szał i dosłownie stratował przeciwnika.
Było po walce.
– Uznaję Grimara za zwycięzcę! – ogłosił sędzia zawodów.
– Jeszcze nie, starcze! – przerwał mu rozzłoszczony Moldof. – Mój koń jeszcze się nie poddał!
Wyciągnął rzemienny bat i zaczął wściekle okładać zwierzę. Koń rżał donośnie. Próbował wyrwać się i uciec, ale wojownik silnie trzymał go na postronku.
– Walcz! Przeklęte bydlę, walcz! – krzyczał wściekle, katując ogiera. – Ja zdecyduję, kiedy skończysz!
Grimar oddał swój postronek w ręce sędziego i ruszył w stronę Moldofa.
– Uspokój się! – zawołał.
Jednak mężczyzna nie przestawał bić.
– Przestań, idioto! – Złapał go za ramię. – Zabijesz go!
– Zostaw! – Ten wyrwał się z uścisku. – Jeszcze nie wygrałeś!
Chciał znowu uderzyć konia, ale jarl wcześniej zdzielił go pałką. Mężczyzna upadł, ale zaraz zerwał się i stanął błyskawicznie w bojowej postawie.
– Nie powinieneś podnosić na mnie ręki, wieprzu!
W ręce wojownika błysnął nóż. Dosyć miał już tych układów, gierek i zawoalowanych słów! Był Moldofem Gudrikssonem, pierwszym swego rodu, był wojownikiem i dzisiaj zostanie pierwszym wśród wikingów!
– Stawaj!
Ludzie rzucili się w ich stronę.
– Moldofie! Zaatakowałeś przeciwnika w czasie trwania zawodów! – Hjorsson wymierzył palec w wojownika.
– Nikogo nie zaatakowałem, to on uderzył mnie pierwszy.
– Pałka nie jest bronią wikinga. A gdyby tego nie zrobił, skatowałbyś bogom winne zwierzę. – Stary powiódł ręką po otaczającym ich tłumie. – Lud cię osądzi.
– Chcę krwi! Tu i teraz, a nie gderania starych ludzi! – Wojownik odsunął się tak, aby mieć wszystkich w zasięgu wzroku. – Teraz, Grimarze!
Gdzieś z tyłu podniosły się okrzyki, jedne przeciwko Moldofowi, inne zachęcające mężczyznę. Ktoś splunął pod nogi, ktoś kogoś popchnął. Zaczęła się wrzawa.
– Spokój! Nie będzie żadnych sądów – odezwał się Grimar. – Dajcie mu miecz oraz tarczę.
Hjorsson szybko nachylił się nad jarlem.
– Nie musisz z nim walczyć. Niech rozstrzygną to ludzie!
Zawtórowało mu kilku najbliżej stojących mężczyzn.
– Daj mu miecz i tarczę, bo zaraz będziesz drugi w kolejce. – Jarl skinął na niewolników, by podali mu broń.
Hjorsson opuścił ramiona, zrezygnowany. Ludzie rozstąpili się, robiąc im miejsce. Nikt już nie krzyczał. Wszyscy stali w oczekiwaniu.
– Szkoda, że nie pożegnałeś się z żoną, Grimarze. – Moldof wcisnął ramię w tarczę i chwycił mocno rękojeść miecza. – Ale wiedz, że gorąco pozdrowię ją od ciebie.
– Nie gadaj tyle człowieku, czas ucieka.
Wódz machnął mieczem kilka razy dla rozgrzewki, ale szybko uniósł tarczę, broniąc się przed błyskawicznym atakiem Moldofa. Nie miał już czasu analizować, czy pluć sobie w brodę na swoją porywczość. Słowo się rzekło i musiał szybko odnaleźć się w sytuacji, obrać strategię. Wiedział, że ma przed sobą znakomitego szermierza, wielce prawdopodobne, że lepszego od niego. Ale on był Grimarem Niedźwiedziem.
Pozwolił mężczyźnie atakować, a sam tylko się bronił. Szczęśliwie Moldof w złości nie wykorzystywał wszystkich swoich umiejętności, tylko bił zawzięcie, najmocniej, jak umiał. Gdy po chwili złapała go pierwsza zadyszka, Grimar natarł.
Moldof przełknął ślinę po pierwszych nieudanych atakach, zganił się za to, że tak gwałtownie zareagował. Postanowił zmienić taktykę dokładnie w chwili, gdy jarl ruszył do kontrataku. Już po pierwszym ciosie pożałował, że nie przygotował się lepiej. Uderzenie było potwornie silne, jak gdyby dostał wielką belką podtrzymującą sklepienie izby, a nie zwyczajnym mieczem. Cios sparaliżował mu całe ramię. Zanim ochłonął, poczuł kolejny cios i kolejny. Każdy zdawał się mocniejszy od poprzedniego. Pierwszy raz w życiu poczuł strach, nie licząc tylko tego podczas sztormów na morzu. Po czwartym ciosie jego tarcza pękła. Spojrzał w dół, na upadające części, a później w górę, na miecz wodza zmierzający prosto na niego.
Grimar poczuł, jak jego miecz przebija hełm i wbija się w głowę przeciwnika. Zobaczył jeszcze zdziwione spojrzenie Moldofa, zanim krew zalała mu twarz.
❄❄❄
– Jarf smutnyff? – Unn pojawiła się w komnacie nie wiadomo kiedy.
Złapał ją i posadził na kolanie. Płomienie w palenisku odbijały się w jego oczach.
– Władza rzadko kiedy bywa wesoła – powiedział z powagą.
– To przeff ze mnef, Grimaff? – Utkwiła w nim spojrzenie swoich wielkich, niebieskich oczu.
– Tak. – Nie oszukiwał jej, była na to zbyt mądra.
– Powyneffes mnef odesfać! – wyrzuciła z siebie.
– A chciałabyś? – Popatrzył na nią badawczo, serce zabiło mu szybciej.
– Nief. – Wtuliła się w niego.
To jedno słowo wystarczyło mu za wszystkie inne.
❄
Pogrzeb Moldofa zapowiadał się na największy od lat. Rodzina zmarłego nie szczędziła środków na ceremonię. Ponoć przeznaczyła jedną czwartą majątku na przyrządzenie alkoholowego nibdhu, a zmarłemu zbudowano nowy drakkar na ostatnią podróż. Stos miał tylko z dębowego drewna, a jego wysokość sięgała aż do połowy masztu.
„Kto go tam wtaszczy?” Każda nowa wieść dotycząca pochówku tylko bardziej drażniła Grimara. Moldof był majętny, jego rodzina jedną z najzamożniejszych, a on zrobił sobie z nich wrogów. Zastanawiał się, dlaczego go sprowokował. Zabił jednego z najlepszych wojowników, jeśli nie najlepszego. W imię czego? Obrony konia? I to jeszcze cholernego ogiera Ingetore!
Wieczerza pogrzebowa trwała od kilku godzin. Wyprawiona była na bogato, mięsiwa ani nibdhu nie brakowało. Ludzie jedli, pili i głośno rozmawiali. Wszystko tak, jak zawsze. Jednak Ingetore wyraźnie była czymś zaniepokojona, a może zmartwiona? Jarl spojrzał na nią. Siedziała obok, ale ciągle patrzyła pustym wzrokiem na salę. Unikała jego spojrzenia, jakby chciała coś przed nim ukryć. Grimar zastanawiał się, czy nie byli kochankami z Moldofem, jednak szybko porzucił te myśl. Wyczułby, a nawet gdyby nie, to Hjorsson by wiedział.
Spojrzał w bok na bawiącą się razem z dziećmi Unn. W zasadzie towarzyszyli jej sami chłopcy. Była silna i imponowała rówieśnikom. Jak widać, jej wygląd w niczym im nie przeszkadzał, choć nazwali ją Warga. Dziewczynki jeszcze niechętnie dopuszczały ją do siebie, ale i to powoli się zmieniało. Uśmiechnął się, tylko mała dawała mu teraz trochę radości. Wiedział, że gdy rozpocznie się ostatnia droga Moldofa, będzie musiał odesłać ją do komnat.
Ingetore siedziała dumnie, choć w środku cała się gotowała. Widziała jak Grimar co chwilę zerkał na małą paskudę. Jak się przy tym uśmiecha pod wąsem. Nienawidziła jej, nienawidziła jak niczego innego na świecie. Sprytna szkarada powoli odbierała jej ukochanego. Dzień po dniu, cal po calu, krok po kroku. Dlaczego bogowie przysłali ją z tej przeklętej ziemi?
To musiała być próba… Na pewno. Ostatni sprawdzian.
❄
Jedna z wiedźm przyjęła rolę Wysłanniczki Śmierci i wystąpiła na środek, by rozpocząć rytuał pogrzebowy. Ubrana w misternie wyszywane, kolorowe okrycie, z zawieszonym na szyi wielkim, srebrnym medalionem, zaintonowała pieśń pogrzebową. Dwie inne kobiety wprowadziły młodą dziewczynę, która wyraźnie była pod wpływem nibdhunu. Stała naga, zupełnie obojętna, bujając się od czasu do czasu, jakby w rytm jakiejś muzyki.
– Odynie! Odynie! Odynie! – Stara to pochylała się, to wznosiła głowę ku niebu. – Ta oto niewinna dziewczyna prosi cię, byś przyjął ją w ofierze. Pragnie poprowadzić do ciebie swego pana i wojownika! Moldofa Gudrikssona!
Chmury dymu wznosiły się z podsycanych przez kobiety kadzideł.
– Czy są tu krewni zmarłego? – zaskrzeczała Wysłanniczka Śmierci.
Zza biesiadujących gości wyszło na środek sześciu mężczyzn. Ustawili się w rzędzie, a następnie rozebrali i zbliżyli do kobiet. Przy ofierze pojawiły się niewolnice, które najpierw rozłożyły na podłodze miękkie skóry, a później ułożyły dziewczynę. To na nich mężczyźni brali ją po kolei zupełnie bezwolną.
– Powiedz mu, że zrobiłem to z miłości do niego – mówił do niej każdy po tym, jak skończył.
Gdy zbiorowy gwałt dobiegł końca, dwóch z nich złapało ją za stopy, podnosząc z podłogi głową w dół. Starucha ocuciła ją, a mężczyźni obrócili w stronę zbudowanej na tę uroczystość bramy, która symbolizowała zaporę pomiędzy światem żywych i zaświatami.
– Widzę, widzę moją matkę i ojca – jęczała dziewczyna. – Widzę, go! Widzę mego pana i kochanka, Moldofa! Woła mnie, woła! Weźcie mnie do niego!
Wojownicy postawili ją z powrotem, a kobiety podtrzymały półprzytomną, by nie upadła. Wszyscy podnieśli się zza biesiadnych ław. Wysłanniczka Śmierci wystąpiła na przód i poprowadziła orszak pogrzebowy ku morzu.
Na przystani czekał już drakkar, a na nim leżące na stosie ciało Moldofa. Godzina minęła, nim cała procesja dotarła na miejsce. Na łódź weszła starucha i szóstka mężczyzn, którzy prowadzili dziewczynę. Przed drakkarem ustawili się wojownicy z tarczami i włóczniami.
Choć Grimar tego nie widział, dobrze wiedział, co dzieje się teraz na łodzi. Stara podała dziewczynie ostatni kubek nibdhunu. Dwóch mężczyzn złapało ją za nogi, dwóch kolejnych za ręce, a ostatni dwaj wzięli w dłonie końcówki sznura, z którego wiedźma zrobiła pętlę na szyi ofiary. Gdy pierwszych czterech trzymało ją, by się nie szarpała, dwóch ostatnich dusiło. Dziewczyna z pewnością charczała, ale wiedźma wbiła jej dwa razy sztylet w pierś. Jarl zobaczył, jak składają ją na stosie obok ciała jej pana.
Wysłanniczka Śmierci zeszła na ląd wraz z mężczyznami. Brat Moldofa podszedł z pochodnią do stosu i podpalił go. Niewolnicy odepchnęli drakkar od pomostu i łódź podryfowała na pełne morze. Z wikińskich gardeł popłynęły w niebo słowa pieśni zwycięzcy. Im bardziej oddalała się łódź, tym głośniej śpiewano.
Grimar rozglądał się za Ingetore, ale nigdzie jej nie widział. Nie był nawet pewny, czy w ogóle ruszyła z procesją pogrzebową do przystani. Ostatnie tygodnie były huśtawką nastrojów. Raz kochali się jak za dawnych czasów, a za chwilę unikała go całymi dniami. Próbował, Odyn widział, że naprawdę się starał, ale nic nie szło po jego myśli.
Ruszył szybko do domostwa i komnaty Unn, zdał sobie sprawę, że niepokój, który odczuwał przez cały wieczór, był związany właśnie z nią. Z nieba runął deszcz. Grimar zacisnął zęby i przyśpieszył kroku. Cholerny deszcz. Zimą!
Do komnaty wpadł w pełnym biegu. Zastał Unn leżącą na podłodze. Spojrzała na niego przerażona. Chciała coś powiedzieć, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Wyciągnęła ręce do niego, a on jednym susem znalazł się przy niej. Przytulił do siebie, odgarnął włosy z czoła. Pogładził po buzi.
– Spokojnie, malutka, spokojnie. – Rozejrzał się po komnacie, zastanawiając się, co robić. – Zaraz coś zaradzimy, nie bój się. Jestem przy tobie.
I wtedy z jej nosa i ust buchnęła krew.
– Hjorsson! – Poderwał dziewczynkę na ręce. – Jest tu ktoś?! Na Thora, pomocy!
Stary wiking pojawił się po chwili. Obaj ułożyli małą na posłaniu.
– Wołaj zielarkę, szybko! – Grimar pocierał nerwowo czoło. – To jakiś wstrząs!
– Tu nie zielarki potrzeba. – Stary złapał przyjaciela za ramię. – Czarownice. Ich najpierw zapytaj.
– Co? – Grimar w pierwszej chwili nie zrozumiał, ale zaraz zacisnął pięści. – Oczywiście. Wiedźmy!
Odepchnął mężczyznę na bok i wybiegł z komnaty.
Gdy wpadł do ich siedliska, zastał tylko jedną, ale od razu wiedział, że trafił we właściwe miejsce. Kobieta spojrzała na niego wystraszona i cofnęła się w głąb izby.
– Czego chcesz?! – zasyczała. – Mężczyznom nie wolno tu wchodzić!
– Jeśli powiesz po dobroci, co zrobiłyście małej, stara prukwo… – Grimar powoli zbliżał się do staruchy. – Być może ocalisz życie.
Nagle ktoś zaczął go dusić. Sięgnął rękoma, by złapać napastnika, ale trafił w pustkę. Nikt go nie trzymał, choć ucisk na gardle był coraz silniejszy. Przytłoczył go, nie mógł nabrać powietrza. Odwrócił się z wysiłkiem. W drzwiach izby stała Wysłanniczka Śmierci, która prowadziła dzisiejszy pogrzeb. Miała wyciągnięte ramiona w jego kierunku i mamrotała jakieś słowa, których nie rozumiał. Machnął głową, jakby chciał strząsnąć urok, spojrzał na starą, ale jego wzrok tracił ostrość. Upadł na kolana. Kątem oka zauważył zbliżającą się wiedźmę z głębi izby, która odprawiała ten sam rytuał. Nie chciał tu umierać, nie teraz. Nie teraz, gdy Unn… Unn! Przypomniał sobie jej widok. Małą dziewczynkę, która nikomu nic nie zrobiła, a która leżała teraz w kałuży krwi.
I wezbrała w nim wściekłość.
Pięści zacisnęły się same, ryknął jak ranny drapieżnik, i ciężko podniósł na nogi. Krzyknął dziko raz jeszcze, gdzieś w głębi siebie poczuł pierwotną siłę.
Starucha zagryzła wargi aż do krwi. Skupiła w dłoniach wszystkie siły, siatka zmarszczek natychmiast gęsto pokryła jej twarz. Zadrżała, widząc przez sobą niedźwiedzia. Rozdziawił szeroko paszczę, rycząc wściekle i obnażając kły. Poczuła odpychający odór i… Strach. Zwierzę zrobiło krok w jej stronę. Sięgnęła po najgłębsze pokłady mroku. Czuła pękającą skórę na twarzy. Straciła wzrok i wiedziała, że nawet jeśli wygra, już go nie odzyska.
Lecz on nadal zbliżał się, ryczał. Poczuła kropelki jego śliny na twarzy.
Zataczając się, zrobił dwa kroki, ledwo widział jej postać. Sapnął ciężko, był już prawie przy niej. Słyszał jej zduszony jęk. Podniósł pięść do góry i z całej siły walnął staruchę. Kobieta padła martwa na ziemię. Ucisk na szyję znacznie zelżał. Odwrócił się. Machnął ręką, jakby odganiał pszczołę, zrzucając z siebie resztki czaru. Ruszył w kierunku pierwszej wiedźmy. Powoli odzyskiwał wzrok, zobaczył krople potu na jej straszliwie pomarszczonej gębie i złość wymieszaną z przerażeniem.
– A teraz, jędzo, wszystko mi powiesz – nie pytał, to była zapowiedź nieuchronnego.
Ingetore rozczesywała włosy, siedząc na łożu, gdy drzwi jej komnaty rozwarły się z hukiem. Siła, z jaką uderzyły o ścianę, mogła zwiastować tylko jednego człowieka.
– To ty – stwierdziła chłodno, nawet się nie odwracając.
Usłyszała ciężkie kroki za sobą.
– Gdzie ją trzymasz? – Grimar nie silił się na uprzejmości.
Nie odwróciła się, nie odpowiedziała.
– Oddaj po dobroci, bo i tak znajdę. – Zrobił kilka kroków po izbie. – Nawet jeśli miałbym posiekać całą komnatę!
Milczała, ale w końcu wskazała skrytkę za łożem. Mężczyzna pochylił się i wyciągnął z niej drewnianą lalkę. Zadziwiła go dokładność, z jaką była wykonana. Przyglądał się małej kopii Unn. Kropka w kropkę. Zmarszczył brwi. Nie, lalka była brzydsza.
– Coś ty zrobiła, kobieto!? – Wrzucił kukłę do ognia, patrząc przez chwilę, jak zajmuje ją ogień. – Zupełnie oszalałaś!
– Ja? – Ingetore zerwała się z łoża. – Ja oszalałam?! To ciebie opętała ta mała!
– To tylko dziecko! – Złapał ją za ramiona i ścisnął ze złością, aż zobaczył grymas bólu na twarzy. – Ile razy można ci to powtarzać. To tylko MAŁA DZIEWCZYNKA.
– Teraz jest mała! – syknęła. – Ale za parę lat będzie wystarczająco duża, by móc rządzić, jeśli dalej będziesz ją tak hołubić.
– I co w tym złego, jeśli nawet? – Puścił ją. – Nie mamy przecież dzieci, ktoś musi objąć po nas władzę.
– To my tu rządzimy! – Kobieta wskazała na siebie i niego. – MY! I będziemy robić to wiecznie! Nie pamiętasz?! Niepotrzebne nam żadne dzieci, a tym bardziej ta wyspiarska pokraka!
– Co ty mówisz?! – Przez twarz Grimara przebiegło tuzin emocji. – Jakie wieczne rządzenie?
– Och, nie mów mi, że nie domyślałeś się, kim jestem. – Ingetore machnęła lekceważąco ręką. – A teraz zrozum, już czas się jej pozbyć. Miałeś chwilę słabości, rozumiem to. Miałam i ja. Ta lalka była niepotrzebna, ale dosyć z tym! Zrobię to! Zabiję ją dla ciebie, bo jesteś Krwawym Grimarem, a ja twoją królową!
Ruszyła w stronę drzwi, ale w jednej chwili dopadł do niej. Odwróciła się.
– Nie! – Złapał ją za szyję i zacisnął dłonie.
Poczuł ucisk na własnej, jak wcześniej w siedlisku czarownic, tylko ten był znacznie silniejszy.
– Głupcze! – Twarz kobiety zmieniła się nie do poznania. Oczy zapłonęły czerwienią. Usta wykrzywiły w nienaturalnym grymasie, mięśnie drżały, jakby pod skórą poruszało się jakieś robactwo. – Mnie nie można zabić!
Najpierw poczuł gorąco, po chwili zobaczył ogień na koniuszkach palców, a później na całych dłoniach. I choć szyja żony pozostała wolna od płomieni, jego dłonie płonęły żywym ogniem. Ból był ogromny, paraliżował go.
– Nie poznaję cię. – Nie zwolnił jednak uścisku, wręcz ścisnął mocniej. – Nie jesteś moją Ingetore, jesteś już kimś innym.
Kobieta próbowała wycharczeć coś przez zaciśnięte gardło. Grimarowi ogień trawił dłonie, skóra pękała na palcach, ale nie puszczał, nie puszczał…