Ten dzień wydawał się szaleńczą jazdą autem po oblodzonej szosie. Nina ucieszyła się, kiedy wreszcie mogła wracać do domu.
Brodaty mężczyzna o posturze niedźwiedzia czekał na nią obok parkingu. Podszedł bliżej, roztaczając wokół woń palonych świec.
– To był naprawdę ciężki dyżur – powiedział schrypniętym głosem.
Spojrzała w jego oczy, puste jak cmentarna aleja nocą.
Wiedziała, że doskonale znał jej tajemnicę.
***
Dwanaście godzin wcześniej
Nina miała wrażenie, że czas tego ranka przyspieszył.
Wrzuciła do plecaka małą butelkę wody i dwie bułki. Zaczęła wiązać buty.
– A śniadanie? – zapytała drobna kobieta w kwiecistym fartuchu.
– Zjem po drodze, pierwszego dnia nie chcę spóźnić się do pracy. Pa, mamo – powiedziała, całując ją w policzek, po czym wybiegła z mieszkania.
Po drodze powtarzała w myślach:
Zrobić dobre wrażenie, nie zemdleć, pokazać, że jestem twarda. Co może się stać? Wypadek, krew, flaki na wierzchu. Poradzę sobie. O ile uda mi się zdążyć.
Autobus szybko przyjechał, kiedy dotarła do szpitala, zostało kilka minut w zapasie. Krótkie formalności i już trzymała w rękach pomarańczową kurtkę z napisem „ratownik medyczny”.
Wreszcie! – pomyślała z dumą. Udowodnię, że zasłużyłam na ten strój.
Wyobrażała sobie, jak ocali ludzkie życie.
Miała zbyt mało czasu, by nacieszyć się tą chwilą. Pobiegła w stronę postoju karetek.
– Dzień dobry, przydzielili mnie tutaj. Jestem Nina – powiedziała do dwóch mężczyzn czekających przed ambulansem.
– Dobry, dobry – mruknął młodszy, napakowany jak zapaśnik. – Maciek.
– Hubert – przedstawił się starszy, z wąsami.
Miał śliską dłoń. Nina ledwie powstrzymała się, by nie wytrzeć ręki po powitaniu.
– Słuchaj doktora, dobrze na tym wyjdziesz – powiedział Hubert. – O, idzie.
Na wyścigi zaczęli obaj z Maćkiem przymilać się do zadbanego mężczyzny o uśmiechu filmowego amanta.
– Cześć, chłopaki! Ty pewnie jesteś Nina? – Błysnął białymi zębami.
– Zgadza się.
– Jacek Gryz, bardzo mi miło. – Otaksował wzrokiem jej sylwetkę, zatrzymując się trochę dłużej na biuście. – Zanim wsiądziemy, zapamiętaj; zaufanie to podstawa naszej pracy.
Wytrzymała nieustępliwe spojrzenie.
– Jasne – odpowiedziała.
***
Ostry sygnał ambulansu błyskawicznie torował drogę. W kwadrans dojechali pod adres, który podał dyspozytor. Powitała ich stara kamienica z odrapanymi ścianami, wąskie schody, skrzypiące przy każdym kroku i przykra woń stęchlizny.
Przodem szedł przystojny lekarz, a Nina i Hubert za nim.
Gryz nacisnął dzwonek, usłyszeli klasyczną melodię. Drzwi otworzył chudy staruszek, słaniający się na nogach.
– Jak szybko! – ucieszył się. – Okropnie boli… Tu… – wystękał, pokazując brzuch.
– Niech pan się położy! – zawołał Gryz.
Staruszek z trudem stawiał drobne kroczki. Hubert i Nina wzięli go pod ręce, pomogli dojść do łóżka upchanego w pokoju pełnym książek.
Lekarz założył jednorazowe rękawiczki i zaczął badać brzuch mężczyzny, który jęczał cicho.
Pewnie czeka go operacja, może to wyrostek, albo jelita. Oby nie nowotwór – pomyślała Nina.
Hubert spisywał dane z dowodu pacjenta.
– Pomożecie mi? – zapytał staruszek z nadzieją.
– Zrobimy, co w naszej mocy – odparł lekarz.– Nina, idź po krzesełko do przewiezienia pana.
– Już! – zawołała.
W przedpokoju o jej nogi zaczął ocierać się wielki, biały kot. Odsunęła go delikatnie.
– Hubert, przygotuj zastrzyk! – Usłyszała głos Gryza.
Jaki zastrzyk? – zdziwiła się.
Coś ją tknęło, żeby zostać.
Zza uchylonych drzwi obserwowała, jak ratownik podał lekarzowi napełnioną strzykawkę. Staruszek patrzył na nich z ufnością dziecka.
– Poczuje pan zawroty głowy, ale proszę się nie niepokoić, wszystko będzie dobrze – powiedział Gryz kojącym tonem.
Wbił igłę w ramię pacjenta.
Staruszek znieruchomiał na chwilę, po czym zaczął kasłać i dusić się.
– Ratunku! Błagam… – wystękał.
Z trudem łapał oddech, oczy wyszły mu z orbit, a w kącikach ust pojawiła się ślina. Targało nim na wszystkie strony, jakby coś go opętało. Charcząc, szarpał narzutę na łóżku.
Lekarz z obojętną miną patrzył w okno.
– Jeszcze trochę – mruknął.
Chrapliwy, urywany oddech staruszka wibrował Ninie w uszach. Rzuciła się na ratunek. Próbowała zatrzymać wątłą nitkę życia.
– Co ty robisz?! – krzyknął Gryz.
– Pomóżcie! – zawołała, grzebiąc w plecaku z lekami i sprzętem.
– Przestań, to nic nie da.
Nina próbowała reanimować staruszka, ale w końcu zrozumiała, że już za późno. Pozostali nawet się nie ruszyli.
Nie wierzyła.
– Coś mu podaliście! – krzyknęła oskarżycielsko.
Zerwała się z miejsca. Chciała uciekać, biec po policję, ale w drzwiach pojawił się Maciek, który zagrodził jej drogę.
Miny lekarza i ratowników nie wróżyły nic dobrego.
***
Gryz zmierzył Ninę surowym spojrzeniem.
– Musimy coś sobie wyjaśnić – powiedział.
Siedzieli oboje w kuchni tego, którego… Słowo „zamordowali” z trudem przechodziło jej nawet przez myśl.
– Chcesz o coś zapytać?
Pokręciła głową. Pomyślała, że lepiej go nie drażnić, a później od razu komuś o wszystkim opowiedzieć.
– Ratowaliśmy tego człowieka. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, pamiętaj! – powiedział twardo. – Czasem zdarza się błąd, to normalne. Jeśli ktoś nie ma zaufania do ekipy, nie powinien już nigdy wsiadać do żadnej karetki.
Zrozumiała, czym jej groził.
Wszystkie lata studiów na próżno. Koniec marzeń. Albo krycie tego, co zrobili.
– Chłopaki chcą zeznawać, że podałaś mi złą strzykawkę, ale ich powstrzymam. O ile będziesz lojalna.
Nina była w szoku. Wiedziała, że jeśli ją oskarżą, nie wybroni się. Ich słowo przeciwko jej. Trzy do jednego. Poczuła strach spleciony z gigantycznym rozczarowaniem.
– Przemyślisz moje słowa?
Pokiwała głową.
– Grzeczna dziewczynka.
Kiedy wrócili do pokoju, Nina zobaczyła, jak wielki, biały kot miauczy żałośnie przy zmarłym, a Maciek go przegania.
Gryz podszedł do dwóch mężczyzn w ciemnych kombinezonach, którzy pojawili się w mieszkaniu. Zakręcili się wokół ciała staruszka. Zanim je wynieśli, Nina usłyszała wyszeptane słowa: „skórka” i „rozliczenie za pięć poprzednich”.
Zrozumiała, że oni nie zrobili TEGO pierwszy raz.
***
Nina nie mogła patrzeć na te zadowolone twarze. Ledwie przystanęli zatankować paliwo, rzuciła się do drzwi karetki.
– Muszę wyjść.
Pobiegła za budynek stacji benzynowej, usiadła na murku i zamknęła oczy. Chciało jej się płakać i wymiotować jednocześnie. Czuła, że powinna coś zrobić. Ale co?
Przetrząsnęła kieszenie w poszukiwaniu komórki. Bez skutku, chociaż była pewna, że ją zabrała.
– Pani zguba? – Usłyszała schrypnięty głos.
Ręka, wielka jak bochen chleba, podsunęła jej smartfon.
– Tak, dziękuję – odparła zdziwiona. Przeszedł ją dreszcz, gdy przypadkowo dotknęła lodowatej dłoni nieznajomego.
Brodaty mężczyzna o posturze niedźwiedzia usiadł obok niej. Dziwnie pachniał, jakby palonymi świecami.
– Ja bym nie dzwonił – powiedział.
Wzdrygnęła się, kiedy spojrzał na nią strasznymi, pustymi oczami.
– Kim pan jest?!
– Nieistotne. Posłuchaj. – Szeptał jej do ucha słowa, od których włosy jeżyły się na głowie.
– Boże! To chore! – zawołała i zerwała się z miejsca.
Po kilku krokach cofnęła się, chciała zapytać nieznajomego, skąd wiedział.
Murek był pusty.
***
Nina czuła paraliżujący strach na myśl o tym, co planowała.
Spotkała Gryza, kiedy wychodził ze sklepu na stacji benzynowej.
– Doktorze, przepraszam za tamto, niezręcznie wyszło – powiedziała, kryjąc obrzydzenie. – Udowodnię, że warto mi ufać. Zrobię wszystko…
Błysnął zębami, wyraźnie zadowolony. Zerknął w jej dekolt.
– Potrzebowałbym bardzo przekonujących argumentów.
– W takim razie, może się przejdziemy? – zapytała, starając się zabrzmieć zmysłowo.
– Nie traćmy czasu. Zaraz musimy jechać. – Znów to intensywne spojrzenie.
– Dobrze.
Pociągnęła go w stronę zagajnika. Ścieżka prowadziła ich między gęste krzaki, coraz dalej od stacji, aż dotarli na niewielką polanę.
Gryz przyciągnął Ninę do siebie. Jego przyspieszony oddech, zapach wody po goleniu. Dziwne mruczenie i szelesty w tle.
Wielki, biały kot przebiegł między drzewami.
– Nie mieliście prawa zabijać – powiedziała Nina.
– Co ty bredzisz?! – Lekarz odsunął się od niej. – Mam dość, dzwonię po chłopaków!
Sięgnął do kieszeni. Zaklął i natychmiast wyciągnął dłoń uwalaną krwią. Zaczął wycierać ją chusteczkami.
– To twoja sprawka?! Wariatka! Nic mi nie zrobisz! – zawołał histerycznie.
– Ja nie, ale oni już idą po ciebie. Słyszysz? Wezwałam ich.
Mruczenie stawało się coraz głośniejsze. Krzaki szeleściły. Zaniepokojony lekarz rozglądał się na wszystkie strony jak królik osaczany przez drapieżniki.
A oni się zbliżali. Umarli. Zacieśniali upiorny krąg. Siwowłosa kobieta z balkonikiem, staruszek z białym kotem i wielu innych. Wyłaniali się z zarośli, szli powoli, z zaciśniętymi pięściami i gniewem płonącym w martwych oczach.
Przepuścili Ninę bez słowa. Gryz chciał uciec za nią, ale odepchnęli go, nie pozwolili wydostać się z kręgu.
– Rozszarpać drania! – zawołała skrzekliwym głosem staruszka.
– Na strzępy! – dodał korpulentny mężczyzna o pustych oczach.
Nina słyszała odgłosy szamotaniny, a później jęki i rozpaczliwe wołania lekarza, które przeszły w pełne cierpienia wycie. Przerażona, zaczęła biec ścieżką.
Zwolniła dopiero wtedy, gdy zobaczyła znajomy budynek. Na stacji nie było słychać wrzasków Gryza, zagłuszyły je odgłosy aut.
Niemal zderzyła się z nieznajomym z murku.
– Już go szukają. Szybko, zaprowadź Huberta za tamten barak! Będę czekał. Potem zajmiemy się tym drugim. – Uśmiechnął się upiornie, robiąc gest, jakby kogoś dusił.
Nina zadrżała, ale skinęła głową. Pomyślała, że nie znajdzie lepszego wyjścia.
***
Ten dzień wydawał się szaleńczą jazdą autem po oblodzonej szosie. Nina ucieszyła się, kiedy wreszcie mogła wracać do domu.
Brodaty mężczyzna o posturze niedźwiedzia czekał na nią obok policyjnego parkingu. Podszedł bliżej, roztaczając wokół woń palonych świec.
– To był naprawdę ciężki dyżur – powiedział schrypniętym głosem.
– O, tak – zgodziła się. – Dlaczego ja?
– Niewinny musi zbudzić gniew umarłych.
– Wolę o tym zapomnieć i mam nadzieję, że już się nie spotkamy.
– Ja też. – Uśmiechnął się upiornie.