W kuchni stancji młody mężczyzna szykuje kolację dla dwojga.
Cisza panuje zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Pozostałe pomieszczenia stoją puste – lokatorzy je poopuszczali, jeden po drugim kierując się do domu, do rodziny.
Tylko on jeden pozostał.
Przy świetle drobnej lampki ustawia wiktuały. Chleb, masło, ogórki i wódka szpecą stół. Wieczerza dla jednej osoby – plus obowiązkowy pusty talerz.
Łup!
Uderzenie w drzwi trzęsie mieszkaniem.
Łup! Łup!
Lokator nieśpiesznie podchodzi do drzwi. Tymi samymi metodycznymi ruchami, którymi wcześniej nakrywał do stołu, odsuwa łańcuch, przekręca zamki i – nawet nie spojrzawszy przez judasza – naciska klamkę.
Za progiem znajduje się postawny menel w brudnej bluzie i rozpiętej puchowej kurtce. Sprawia podobne wrażenie do lokatora, choć jest od niego wyższy i gorzej ubrany oraz nosi bujną brodę. Może to przez zbliżony wyraz głęboko osadzonych, niemal całkowicie wypełnionych przez źrenice oczu.
Lokator obraca się na pięcie i kieruje do kuchni.
– Właź – rzuca przez ramię. – Miejmy to za sobą.
Menel zamyka za sobą drzwi i, ciężko stąpając, podąża za rozmówcą. Jego uwagę przyciąga zastawiony stół.
– Ho, ho, ho – śmieje się głucho, bez cienia radości. – Kiedyś zostawiałeś mi mleko i ciastka.
– Kiedyś – odpowiada lokator – przynosiłeś mi prezenty.
***
– Mamusiu… – zaczyna chłopiec, bacznie obserwując reakcję krzątającej się w kuchni kobiety. Ona zdaje się go nie zauważać, poświęcając pełnię uwagi na wpół gotowym potrawom. To nie jest zielone światło, co to to nie, ale przynajmniej na razie nie wybuchnęła złością. – Mogę dzisiaj pooglądać więcej telewizji?
– Jak posprzątasz pokój. I tak nie ma cię co prosić o pomoc w kuchni, bo wszystko zrobisz nie tak.
Chłopiec powstrzymuje się od okazania radości. Wie, że lepiej spytać dwa razy, wtedy będzie mniejsza szansa, by później usłyszał „nic takiego nie powiedziałam”.
– Naprawdę? Nawet do czasu, aż przyjdą go… A-psik!
Uderzenie przychodzi znienacka i posyła chłopca na szafki.
– Czy ty powariowałeś?! Ile razy ci mówiłam, żebyś nigdy nie kichał na jedzenie! I jak ja mam to teraz zaserwować gościom?! Nic, tylko psujesz! – Chłopak jest oszołomiony, słowa nie do końca do niego docierają. – Hej! Spójrz się na mnie! Nawet nie waż się płakać, bo dam ci prawdziwy powód do płakania!
Do pomieszczenia wchodzi lekko zaalarmowany mężczyzna.
– Obudziłaś Mariolkę – zwraca się do żony delikatnym tonem.
– Mam dość! Nie tylko wszystko jak zwykle na mojej głowie, ale teraz całe jedzenie nadaje się do gnoju przez tego smarkacza! Jak już nakichałeś, to może jeszcze napluj i nasraj! Wtedy to dopiero będzie. – Z pokoju obok dobiega płacz dziecka. – Widzisz, co narobiłeś?!
– Spokojnie, kochanie. Nic nie poradzimy, sklepy już pozamykane. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem… Goście nie muszą wcale wiedzieć, jeśli nic im nie powiemy. – Dopiero teraz uwaga mężczyzny skupia się na cały czas siedzącym na podłodze z nieprzytomnym wyrazem twarzy synu. – Zobacz. Leci mu krew. – Mężczyzna chwyta dziecko w ramiona, rzucając karcące spojrzenie żonie. – Teraz trzeba coś wymyślić, bo goście zauważą.
Jakiś czas później chłopiec leży w ciemności swojego pokoju. Jedynymi bodźcami przebijającymi się przez wszechogarniające odrętwienie są pieczenie na twarzy i odgłosy zabawy dochodzące zza ściany. Z urywków rozmów dowiaduje się, że „zachorował i śpi”.
Ktoś przystaje pod drzwiami, uchyliwszy je. Chłopiec rozpoznaje matkę po krokach. Chwilę wcześniej rozmawiała z gośćmi, znajdując się w swoim żywiole, ale wystarczyło, że jeden z nich zapytał, czy nie powinna czasem zajrzeć do syna, by popsuć jej humor.
Ktoś pomyślał, że nie jest idealną matką i chłopiec zdaje sobie sprawę, że to jego wina.
Mija więcej czasu i pojawiają się kolejne kroki, tym razem ciężkie, nietypowe. Zapala się światło i do pokoju wchodzi Mikołaj. Jest całkiem szczupły i schludnie ubrany. Strój ma w zasadzie bez zarzutu, tylko komicznie wielka sprzączka od pasa zwisa niezapięta.
– Ho, ho, ho – cedzi przez zaciśnięte do białości wargi i fuka. – Nieźle w tym roku narozrabiałeś. – Sięga ręką do worka i zamaszystym ruchem rozsypuje węgiel na pościeli. – Lepiej to posprzątaj, zanim rodzice zobaczą – dodaje z marsową miną.
– Naprawdę nic nie dostanę? – Chłopcu udaje się powiedzieć, choć gardło ma ściśnięte.
– Dostaniesz, dostaniesz… W salonie pod choinką czekają na ciebie duże, kolorowe prezenty. Ale przecież ich nie zmarnuję, przynosząc je tutaj.
***
– Tamtego roku dostałem łyżwy i flet – przypomina lokator. – Nienawidzę jeździć na łyżwach. Po paru minutach na lodzie zaczynają boleć mnie stopy. To istna tortura.
– Nie ode mnie zależy, jakie prezenty przynoszę – odpiera cicho Mikołaj.
– Ale oni wciąż narzekali, albo na moją niewdzięczność, bo nie wykorzystuję prezentu, na który tak ciężko zapracowali, albo że muszą mnie zabrać na lodowisko. A nawet wtedy nigdy nie jeździłem tak, jak trzeba. A flet… Musiałem ćwiczyć codziennie, aż pew…
– Nie ode mnie zależy, jakie prezenty przynoszę! – krzyczy Mikołaj i gwałtownym ruchem sięga ręką przez stół, chwytając lokatora za głowę. – Patrz! – nakazuje, a oczach mężczyzny pokazują się same białka.
***
Jest jeszcze jasno, choć słońce chyli się ku zachodowi, gdy z buszu wyłania się postać przybysza. Jest wysoki, lecz patykowaty. Jego siwa broda kontrastuje z czarną skórą.
Kroki bosych stóp kieruje do prostej chatki. W budynku nie ma okien, tak że musi minąć chwila, nim oczy Mikołaja przyzwyczają się do panującej w środku ciemności i dostrzeże siedzącą w kącie kobietę. Trwa to jeszcze dłużej, bowiem mieszkanka chatki pozostaje w niemal całkowitym bezruchu. Tylko oczy ma przytomne, skupione na przybyszu.
Ich spojrzenia się spotykają i kobieta wskazuje wzrokiem na zawiniątko leżące po jej prawicy. Mężczyzna zbliża się i odsłania dziecko, które wygląda jeszcze słabiej od ich dwojga. Skóra opina drobniutkie kości i tylko brzuszek wystaje w nienaturalny sposób.
Mikołaj jeszcze raz szuka wzroku kobiety. Bez słowa dochodzą do porozumienia. Mężczyzna zatyka nos i usta dziecku, które jest zbyt słabe, by choćby spróbować się obronić.
Wszystko odbywa się w zupełnej niemal ciszy.
***
– Uch… – Lokator ciężko oddycha, dochodząc do siebie po wizji, ale wnet łapie rezon. – To… To gówno! Jasne, zawsze gdzieś na świecie ktoś ma gorzej. Nie można legitymować złych rzeczy faktem istnienia gorszych!
Mikołaj nie odpowiada, tylko siedzi z wywalonym brzuchem i nieobecnym spojrzeniem.
– Są miliony ludzi – kontynuuje lokator – którzy nie musieli przechodzić tego, co ja. Czemu to ich mi nie pokażesz?! Zresztą nie musisz. Przez cały czas byłem tego świadkiem.
***
– Co dostałeś? Pokaż, no… – jęczy siostra, zaglądając bratu przez ramię.
Dziewczyna zdążyła już się znudzić stertą swoich prezentów. On również nie jest ciekawy większości, która w żaden sposób nie jest związana z jego zainteresowaniami. Jednak jeden prezent przykuł jego uwagę – jest to zestaw farb, pędzli, ołówków, zeszytów do szkicowania i pozostałych przyborów. Od jakiegoś czasy rysuje w wolnym czasie, ale nie sądził, że ktokolwiek o tym wie.
– Zostaw – ucina. – Jeszcze sam nie przejrzałem. Obejrzyj sobie pozostałe prezenty.
Oczywiście, to nie pomaga. Dziewczyny nie obchodzi to, na czym jemu samemu nie zależy.
– Mamo! – Gdyby mógł, na dźwięk tego słowa chłopiec zastrzygłby uszami. – Karol nie chce dać mi zobaczyć swojego prezentu!
– Co z ciebie za brat? Weź jej daj.
Dziewczyna rzuca się na przybory, gdy tylko słyszy przyzwolenie. Chłopiec chciałby zasłonić prezent swoim własnym ciałem, ale wie, że to tylko pogorszy sytuację. Z bólem serca obserwuje, jak strony zeszytów zostają gniecione, ołówki pękają od rzucania, a farby są mieszane w pudełeczkach.
– Mamo, ona wszystko niszczy.
– No wiesz co? Na pewno lepiej wie, co robi, niż ty. W końcu tak ładnie rysuje. – Chłopak jest pewien, że jego siostrze nigdy do tej pory nie przyszło na myśl na poważnie zająć się malowaniem. – W ogóle mógłbyś raz się postarać i oddać to jej, skoro jej się podoba. I tak byś przecież zmarnował.
– Naprawdę, mogę to mieć? – wcina się dziewczyna, po czym podbiega przytulić rodzicielkę. – Dziękuje, mamusiu!
***
– Nie wydaje mi się, że dobrze zrozumiałeś – przerywa ciszę Mikołaj. – Nie pokazałem ci tego po to, byś poczuł się lepiej ze swoją sytuacją, tylko by ukazać ci moją perspektywę.
– Czyli co? Że niby ja mam współczuć tobie? – sarka lokator.
Przybysz nie odpowiada przez chwilę, po czym nachyla się do rozmówcy i spogląda mu prosto w oczy.
– Wiesz, kogo nienawidzę najbardziej? – pyta grobowym tonem. – Takich jak ty. W każdym innym domostwie mam spokój. Jeśli się kochają, ja też ich kocham. Jeśli chcą sobie uprzykrzyć życie, ja też im uprzykrzam. Jeśli się nienawidzą… – Mikołaj urywa na chwilę, jakby dopiero teraz zauważył, jak blisko znalazły się ich twarze, i odsuwa się nieco. – Nie ma prezentu niewłaściwego w oczach obdarowującego. Tylko wtedy muszę myśleć, kiedy przychodzę do takich jak ty: cierpiętniczych, roszczeniowych, próbujących wszystko analizować. Czy może myślałeś, że jestem tu dla przyjemności? Ho, ho…
– Jeden raz… – odzywa się po chwili lokator. – Jeden raz myślałem, że twoje przybycie może być czymś radosnym.
***
Drzwi do mieszkania otwierają się i raz-dwa zamykają. Chłopiec zdejmuje buty, ale kurtki już nie; ma nadzieję przemknąć do swojego pokoju, nie zostając zaczepionym, ale nie jest mu dane.
– Miałeś być przed czternastą. Jeszcze minuta i byś się spóźnił.
– Miałem być na czternastą, to jestem. Nie widzę, w czym problem.
– W tym, że nie wiedziałam, czy w ogóle przyjdziesz!
– Zawsze mogłaś sprawdzić w tej aplikacji , gdzie jestem.
– Uważaj, jakim tonem się do mnie odzywasz! Nie rozumiem, co się z tobą stało. Zawsze tak lubiłeś święta. Teraz ciągle narzekasz, ciągle wszystko jest naszą winą. Przykro mi, że tak myślisz!
– Przepraszam – wypluwa z siebie chłopiec, tak jest prościej. – Mogę już iść?
– Jasne, najlepiej zamknij się w pokoju. W tym roku chcieliśmy, żebyś dostał coś specjalnego, ale z takim nastawieniem nie wiem, czy zasługujesz.
W kluczowym momencie wieczerzy ilość nóg w mieszkaniu zwiększa się nie o dwie, a o sześć., z czego cztery należą do ślicznego, uroczego szczeniaka.
– Naprawdę jest moja? – pyta chłopiec, którego nastrój wykonał zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. – Mogę ją nazwać?
– Niech będzie – rzuca ojciec po wymianie spojrzeń z matką.
– W takim razie zostaniesz Łapką.
***
– Z tym, że nie trwało to długo – kontynuuje lokator. – Rodzice wtrącali się we wszystkie decyzje dotyczące treningu, ale karali mnie, gdy Łapka źle się zachowała. Na czas mojej nieobecności zaczęli zamykać ją w moim pokoju i ciągle mieli pretensje, gdy piszczała i drapała drzwi, ale nie miałem dość kontroli, by faktycznie ją tego oduczyć. Teraz to dla mnie jasne, że nie dawałem się już tak łatwo manipulować, więc potrzebowali czegoś, na czym by mi zależało. Nie zliczę, ile razy grozili mi, że ją odbiorą. Lecz wciąż jestem ci wdzięczny za Łapkę, nawet jeśli za nic innego. Szkoda, że nie pozwolili mi jej zabrać.
– Czas na mnie – stwierdza nagle Mikołaj i, nie czekając na odpowiedź, wstaje od stołu.
– Nie masz już nic do powiedzenia? Nawet nie zostawiłeś żadnego prezentu.
– Obawiam się, że żaden z nas nie zaliczy tego spotkania do udanych. – Przybysz odwraca wzrok i przesuwa ręką nad leżącym na stole telefonem komórkowym, na co ten reaguje sygnałami odebranych wiadomości. – Nie mogę zostać dłużej, nawet z tymi wszystkimi paradoksami temporalnymi – rzuca na odchodnym Mikołaj, ale brzmi nieszczerze.
Lokator zostaje sam w ciemnym i głuchym mieszkaniu. Siada przy stole i, jedna po drugiej, czyta otrzymane wiadomości:
Wesołych Świąt,
braciszku. Szkoda, że
nie możesz tu z nami
być. Przepraszam za
Łapkę. Próbowałam
przekonać mamę, ale się
nie udało. Mam nadzieję,
że nie będziesz jakoś
strasznie zły. Trzymaj się.
Sprawiłeś wielką
przykrość mamie.
Jestem tobą
zawiedziony.
Nie wierzę, że muszę do
ciebie pisać w taki dzień.
Co za okropny syn nawet
nie zadzwoni do
rodziców w Wigilię?
Zastanowiłbyś się, co
przez ciebie
przechodzimy… Życzę ci,
żebyś się zmienił i zaczął
nas szanować. Aha,
podjęliśmy z ojcem
decyzję o oddaniu psa do
schroniska, skoro nie ma
co liczyć, że będziesz
odpowiedzialny i się nim
zaopiekujesz jak należy.