- Opowiadanie: Wiktor Orłowski - Folwark świąteczny

Folwark świąteczny

Niebetowane, więc za ewentualne błędy pardon. 

Zainspirowane Orwellem, jakby ktoś miał wątpliwości. ;) 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Folwark świąteczny

W Wigilię Bożego Narodzenia każde zwierzę w gospodarstwie agroturystycznym w Rybitwach wstało z bólem gardła. Kogut, miast zapiać donośnie, jedynie skrzeczał, Szczenięta skomlały, nawet Koń chrypiał, próbując pozbyć się drapania w krtani. Wydawało się, że w owym świątecznym dniu cały inwentarz zaniemógł, złożony tajemniczym bakcylem.

Najpierw przemówiła jedna z Owiec, zrazu nieśmiało, drżącym głosikiem becząc urywane sylaby. W porze karmienia dukała już pierwsze słowa, potem zwroty, a kiedy gospodarz sam zasiadał do śniadania, Owca składała już piękne, okrągłe zdania.

Inne zwierzęta rychło poszły w jej ślady. Stało się jasne, że w dniu Narodzin Pana, jak głosi tradycja, za Jego boską sprawą cały inwentarz przemówi ludzkim głosem.

Stworzenia popadły w popłoch – pamiętano wszak niewesołą historię słynnego w całym świecie Folwarku zwanego Zwierzęcym. Drżały w obawie, by nie podzielić jego losu.

– Słuchajcie, bracia i siostry! – zagrzmiał Koń, dla zwrócenia uwagi waląc kopytem w zasłaną słomą betonową wylewkę służącą za podłogę obory. – Nastała godzina próby! Zwierzęta w Folwarku za wroga obrały sobie człowieka i wszystko, co ludzkie. Usiłując oddalić się od jego obyczajów, w istocie stały się mu podobne: obłudne, żądne władzy, zastraszone, uwikłane w intrygi, złe! Nie popełnimy tego błędu, bracia i siostry! Aby zakląć los, powinniśmy postąpić dokładnie na odwrót. Spędzimy te święta jak ludzie.

Zwierzęta przytaknęły chórem iście ludzkich głosów, tak głośno, że aż gospodarz bukujący bilety last minute na Bali podniósł wzrok znad ekranu i się zamyślił.

Jak postanowiły, tak zrobiły.

Każde gorąco przejęło się przydzieloną mu rolą. Koń i Osioł wspólnymi siłami przepchnęli żłób na środek obory. Owce wpadły w panikę, mecząc unisono:

– O Boże, o Boże! Nieugotowa-meee! Nieposprząta-meee! O Boże, o Boże!

Wnet pod twardym dowództwem Suki poczęły dzielić się na grupy zadaniowe. Pierwsza pognała do kuchni, by ugotować dwanaście tradycyjnych potraw. Widząc popłoch w ich wilgotnych, łagodnych oczach, Suka przydzieliła im do pomocy Szopa, który oprócz tego, że prał, niezgorzej liczył, a w każdym razie wiedział, ile to jest dwanaście. Dołączyła do nich Gęś, dbając, by przynajmniej część dań nie zawierała mięsa, laktozy, glutenu i nadmiaru białego cukru.

Druga grupa Owiec przypuściła szturm na okna obory, liżąc je zaciekle na wysoki połysk. Wiadomo bowiem nie od dziś, że Chrystus Pan Zbawiciel przybył na świat w stajence o krystalicznie czystych oknach, a każdy, kto Jego nadejście chce świętować z brudnymi szybami, jest bezbożnikiem, abnegatem i skończonym chamem.

Suka krążyła po oborze, warcząc i podgryzając wszystkich, którzy okazali się dość nieroztropni, by stanąć na jej drodze. Uwijała się za trzech, siekając, doglądając, pichcąc, wycierając, odkurzając, prasując i robiąc rzeczy, o które nikt jej nie prosił i których nikt nie chciał. Niekiedy przerywała robotę, by wybuchnąć szlochem, że znowu wszystko jest na jej barkach, nikt nie szanuje jej pracy i gdyby nie ona, święta w ogóle by się nie odbyły.

Przerażone Szczenięta kuliły się w kącie, unikając wzroku matki.

Zaraz jednak stał się prawdziwy cud! Czyjeś kopyto huknęło w drzwi, otwierając je na oścież, a zaraz potem wnętrze wypełniło się wonią świeżego igliwia. To Osioł na własnym grzbiecie przyniósł choinkę!

Ach, cóż to była za radość! Szczenięta ujadały, obskakując go, pomagając zawiesić bombki, pierniczki i światełka. Serce prawdziwie rosło w piersi, kiedy patrzyło się na ich harce. Jakiż to był świąteczny duch! Ten aromat leśnej żywicy i cynamonu, i pierogów z kapustą, i skwierczących na ogniu mięsiw, i uszek, i barszczu, i kutii z makiem, i serników, i zapach świeżego obrusu, i miękkość siana w żłobie! Owce krzątały się, nieśmiało mrucząc kolędy.

Wtem jedno ze Szczeniąt zbiło bombkę, a drugie wlazło w stłuczone szkło i skaleczyło sobie łapkę. Wybuchło płaczem, który zwabił Sukę, a ta zaczęła warczeć, że od tego wszystkiego już boli ją głowa i wszyscy, ale to wszyscy mają się zamknąć.

– A ty podnieś kopyta – szczeknęła do Konia, który stał przy żłobie i nie bardzo wiedział, jak mógłby pomóc.

– Co?

– Pstro! Weźże te kopyta podnieś, bo zamiatam! Tyle chociaż mógłbyś zrobić!

Szczenięta znów schowały się w rogu obory. Owce przestały śpiewać.

 

*

 

Z zapadnięcie zmroku wyglądano pierwszej gwiazdki oraz gości. Miał przyjść Kogut wraz z Małżonkami, leciwy Kozioł, wszystkie Owce oraz Koza. Mało tego, zapowiedziała się z Niemiec rodzona siostra Suki, Krowa, z gromadką Cieląt i Bykiem rasy Uckermärker.

Szczenięta siedziały już przy żłobie, starannie wyszorowane, ubrane i pouczone, by zachowywać się jak cywilizowane zwierzęta. Czekano już tylko na rogaciznę; Owce podjęły wielogłosowy monolog na temat kultury (i jej braku). Wbita w nową sukienkę, uszminkowana Suka zerknęła na zegarek.

– Spóźniają się! – szczeknęła.

Koń wziął głęboki wdech i zaczął bardzo powoli wypuszczać powietrze. Kiedy dotarł do połowy objętości swej potężnej piersi, rozległo się pukanie do drzwi.

– Jesteśmy! Uch, och, wybaczcie, korki na drodze, szaleństwo…

– Ależ prosimy, prosimy! Gość w dom, Bóg w dom…!

– Raz jeszcze przepraszam, kochana, cmok, tutaj taki drobiazg, cmok, skromniutki…

– Ależ nie trzeba, cmok, było, cmok! Chodźcie, chodźcie, barszczyk!

Zwierzęta zgodnie wymieniły uściski, złożyły sobie życzenia, łamiąc opłatkiem, i zasiadły do wieczerzy.

 

*

 

Przy żłobie przyjęło się o robocie świń nie rozmawiać. Bogu dzięki, żadnej świni w oborze nie było – te wolały świętować w swoim ściśle ekskluzywnym gronie lub, wzorem gospodarza, wyjeżdżały do miłych zakątków w pobliżu Zwrotnika Raka.

Dyskusja toczyła się spokojnie, nad talerzami barszczu z uszkami, nad krokietami z kapustą i grzybami, nad kawałkami smażonego karpia.

– A co słychać u Królików? – zagadnęła zatroskana o losy rodziny Krowa.

– A dobrze, w Australii siedzą. Gromadka dzieciaków, wiadomo, jak to u nich, najstarsze to już studiują – odparła Suka.

– Przyjechać nie chcieli?

– Chcieli, ale wiesz, jak jest – bilety drogie…

– Wszystko drogie – burknął Osioł i już otwierał pysk, by rozwinąć wątek, ale twardy wzrok gospodyni sprawił, że umilkł. – A pannica jak tam? Kawaler się kręci jakiś? – zagadnął milczącą, wpatrzoną w swój świeży tatuaż Gęś.

– Eee, uhm, nie, nie, ja właściwie…

– Na razie niech się dziecko uczy, na kawalera zawsze będzie czas. – Ruszyła w sukurs Suka.

– No ja nie wiem – westchnął Osioł, wywracając oczami. – Już ćwierćwiecze, a zad, za przeproszeniem, nie młodnieje…

– A co studiujesz? – wtrąciła pomocna Krowa. Gęś odetchnęła, posyłając jej spojrzenie pełne wdzięczności.

– Komunikację wizerunkową.

– A propos kawalerów – wychrypiał milczący dotąd Kozioł. – Gdzie jest Kot?

Suka zacisnęła wargi. Przy żłobie dało się wyczuć aurę napięcia; Szczenięta przysiadły niżej na krzesełkach, usiłując nic nie rozlać, Cielęta, kierując się niezrównaną intuicją młodych zwierząt, siedziały równie cicho, a Gęś wbiła wzrok w talerz.

– Siedzi w pokoju i gra.

Osioł parsknął z irytacją.

– No i bardzo proszę, macie to swoje bezstresowe wychowanie! Święta, rodzina przy żłobie, a smarkacz to nawet nie przyjdzie powiedzieć „dzień dobry”.

W tej samej chwili drzwi obory uchyliły się lekko, przepuszczając smukły, czarny kształt.

– Dzień dobry – powiedział Kot. Suka odetchnęła.

– Siadaj.

– Nie, dzięki. Nie przeszkadzajcie sobie, wyszedłem tylko po colę.

– Powiedziałam: siadaj – odparła z naciskiem, od którego zjeżyło się futerko na karku Kota. Zasyczał, obnażając zęby, ale posłusznie usiadł.

Osioł obrzucił go spojrzeniem pełnym dezaprobaty.

– Wam to się za dużo w dupach poprzewracało od tego dobrobytu – zawyrokował, a Kot wywrócił żółtymi oczami.

Owce wniosły półmiski pełne parujących mięs i jęły hojnie obdzielać nimi gości. Jedna przyskoczyła do Gęsi, dzierżąc tacę pełną pasztecików, ale ta nerwowo odsunęła swój talerz.

– Ja dziękuję, jestem weganką.

– O tym właśnie mówię! – zagrzmiał Osioł, waląc kopytem w żłób. – W dupach się przewraca! Wam to jest teraz za dobrze, wojnę byście przeżyli, głód zobaczyli, to byście wszystko żarli bez fanaberii!

Na dźwięk słowa „wojna” Kozioł podniósł siwy łeb. Jego długa, biała broda nasiąkła barszczem, a żółte oczy o poziomej źrenicy, półślepe już i zasnute bielmem, powiodły po biesiadnikach.

– A opowiadałem wam, jak w czterdziestym trzecim…? – zaczął, ale wszyscy słyszeli już tę historię siedemnaście razy i nie mieli zamiaru wysłuchiwać po raz kolejny, więc, zniechęcony, opuścił głowę i zaczął niemrawo podskubywać makowiec.

– Za moich czasów – grzmiał tymczasem Osioł – takich szczyli to się pasami lało aż do siności, a jak jeden z drugim chciał do starszego coś powiedzieć, to na baczność stawał.

Na co Kot prychnął:

– Myślałem, że to Wigilia, a nie wykład „Kultura i obyczaje wczesnego paleolitu”.

 

*

 

Postanowienie, ażeby tematu świń nie poruszać przy kolacji, utrzymało się zaledwie do pierwszej butelki doskonale schłodzonej okowity, którą Koń wniósł i postawił na żłobie, udając, że nie dostrzega morderczego wzroku małżonki.

Osioł, którego głos stał się już bardziej donośny, a ruchy nieco zbyt zamaszyste, dla podkreślenia każdego słowa walił kopytem w beton.

– Rozkradli wszystko! – krzyczał. – Nie zostanie w tym kraju kamień, kurwa, na kamieniu, mówiłem, że tak będzie, ale bydło i tak pójdzie na nich głosować! Cała ta chryja z reprywatyzacją to jest przecież, do chuja Pana, szczyt…

– Ośle! – warknęła Suka, zerkając na Szczenięta. – Wyrażaj się!

– …Premier to nas chce tym smogiem udusić, lasy wycinają bez powodu, nie, wróć, jest powód: rozkraść wszystko, czym ta ziemia jest bogata, polskie lasy z dziada pradziada wyrżnąć i drewno wysprzedać, że niby kornik, kto gdzie, kurwa, jakiego kornika widział, ja się pytam?

– Ale już bez przesady, sąsiedzie! – zaperzył się Kogut. – Kraść wszyscy kradną, poprzednia władza też kradła, a nic z tego nie było dla zwierząt, ci przynajmniej dają pieniądze na wychowanie młodych…

– Tak, pieniądze! Z moich podatków! Dla kurczęciorobów!

Kogut poczerwieniał ze złości, ale się już nie odezwał. Byk, który przez całą kolację milczał, bo polskiej mowy nie rozumiał prawie wcale, wodził zdziwionym wzrokiem od pyska do pyska.

– A ja już wolę, żeby kradli ci, co są teraz – rzekła Koza. – Oni przynajmniej krzewią chrześcijańskie wartości, nie to co na Zachodzie. – Rzuciła okiem w stronę rogacizny; Byk, na szczęście, nie zrozumiał, ale Krowa się zaczerwieniła.

Suka spojrzała na nią i poczuła się lepiej, wiedząc, że jej rodzona siostra w tym niemieckim dobrobycie roztyła się i zbrzydła, jej Cielęta są głupie, a małżonek nudny, nieruchawy i wyraźnie pozbawiony poczucia humoru.

– Wie Koza co – rzuciła Krowa, a głos drżał jej ze zdenerwowania – wam to łatwo tak mówić, ale my mieszkamy koło Frankfurtu i żyjemy z nimi na co dzień, to są porządne zwierzęta, zgoda, mają swoje zwyczaje, ale pracują i nie wszyscy są…

– Lać ich wszystkich pałami! – ryknęła Koza, przewracając oczami tak, że aż błysnęły białka. – Jak Jagiełło pod Wiedniem!

– To był Sobieski – mruknął Kot.

– Zaraza arabska jeszcze nam tu brud, smród i wszy naniesie…

W tym momencie Gęś nie wytrzymała:

– I to Koza uważa za „chrześcijańskie wartości”? – krzyknęła, wstając. – Nietolerancja? Stereotypy? Ocenianie po pozorach i tym, co mówią w telewizji? Taka nienawiść i jad do innego zwierzęcia takiego samego jak my, które tylko ma inny kolor skóry i religię? Takie to po bożemu? Chrystus chyba kazał miłować wszystkich i umarł za wszystkich?

– Ty mnie, smarkata, katechezy nie ucz!

– A będę! – wrzasnęła Gęś. – I jeśli chcecie wiedzieć, to jestem lesbijką!

Na te słowa Kozioł zakrztusił się kawałkiem makowca i Koza musiała go walnąć kopytem między łopatki, Owce oniemiały, a Koń aż odstawił kieliszek.

– Coś ty powiedziała? – spytał.

– Że jestem homo. Mam dziewczynę.

– Wybij to sobie z głowy – zarżał nisko, sam nie wiedział, dlaczego; był ojcem rodziny, więc zarżeć należało. Myślami był daleko stąd. Gdzieś pomiędzy pęcinkami Klaczki. – To jest porządny chrześcijański dom i dopóki mieszkasz pod moim dachem, nie będziesz…

– Ty jej nie będziesz mówił, co ona będzie, a czego nie, hipokryto – warknęła nieoczekiwanie Suka. – Wielki katolik się znalazł, dobry mąż i ojciec, a sam na dziwki chodzi. Myślisz, że nie wiem?

Kot rzucił sztućce na żłób i wstał.

– Jesteście, kurwa, żałośni, i rzygać mi się chce, jak na was patrzę – oświadczył, po czym wyszedł z obory.

 

*

 

O północy Owce wyruszyły na pasterkę, a samce salwowały się ucieczką na papierosa.

Osioł był już mocno pijany; ćmił peta, stojąc na szeroko rozstawionych nogach. Koń palił, wpatrzony w aksamitną czerń nocy upstrzonej brylantami gwiazd i oddychał powoli.

Trzeba było coś wymyślić. Ważny projekt, delegację w Chinach, coś przecież by się udało zakombinować, chłopcy z roboty by kryli. Polecieć z Klaczką na to Bali, odpocząć.

Ale wiedział, że nie mógłby się na to zdobyć. Od tego Koń ma silne zęby, ażeby je zagryzać dla dobra rodziny, przeczekać.

Drzwi zaskrzypiały. Wyślizgnął się przez nie Kot.

– Ochujeję tam z nimi – westchnął, także wpatrując się w gwiazdy. – Kopsnij szluga.

Koń poczęstował Kota, wiedząc, że Suka zabije go, jeśli się dowie. Nieważne; zabije go tak czy siak.

Chciał pomyśleć o smukłych pęcinkach i gładkim zadzie Klaczki, ale z jakiegoś powodu wrócił myślami do Suki – takiej, jaką była kiedyś, jeszcze zanim zapiekła się w tej złości i zazdrości, jaką żywiła do szczęśliwie zamężnej Krowy. A przecież kiedyś potrafiła śmiać się, kochać, spontanicznie zrobić coś dobrego.

Co się z tobą stało, psinko? – pomyślał Koń. Co się stało z nami wszystkimi?

 

*

 

Dyskusja przy żłobie dotoczyła się tymczasem do tematu tegorocznej nagrody Nobla. Osioł polewał Kotu, głuchy na protest Suki, która zabroniła częstować nieletniego alkoholem.

– Słowacki to jest literatura! – wrzeszczał Kogut. – Sienkiewicz! Reymont! A nie jakaś lewacka…

– Ale to były bardzo ładne książki – wtrąciła nieśmiało Krowa, na co usłyszała, że do polskiego Nobla to jej się, z całym szacunkiem, mieszać nie wypada.

Nim Krowa odparła, że to międzynarodowa nagroda, Kot wychylił kieliszek wódki i zapytał:

– Właściwie kto zabił Karpie?

Wówczas zwierzęta rzuciły się na siebie, warcząc, gryząc, kopiąc, rżąc i ujadając. Polała się krew, w powietrze wzbiły kłęby wydartego z boków futra i wygryzionego pierza; przewrócono żłób, a potężne kopyta wdeptały w beton niedojedzone potrawy.

I gdyby gospodarz wszedł do obory, zobaczyłby, jak Koń kopie Osła, Koza bierze się za bary z Krową, Suka kąsa wszystkich po równo, Gęś rozpaczliwie krzyczy, bijąc skrzydłami, a na to wszystko z krokwi posykuje ranny Kot.

Ale gospodarza nie było, ponieważ jak każdy, kto pragnie spokoju, trzymał się od świąt z daleka.

Od krzyków, wrzasków i przekleństw zwierzęta znów rozbolały gardła. O świcie okazało się, że ochrypły i straciły ludzkie głosy. Cała magia zniknęła, nie mogły już mówić.

I dobrze. Po świętach i tak przestałyby ze sobą rozmawiać.

Koniec

Komentarze

Zabawne a jednocześnie gorzkie – prawdziwie polska Wiilia :) Momentami nieźle się uśmiałem.

A, i na kliczka donos złożę ;)

Bardzo dobry tekst. Świetnie napisany i zawierający w sobie tyle smakowitych kąsków, że lektura okazała się samą przyjemnością :) Fajny pomysł z wykorzystaniem folwarku Orwella do teksu o świętach. Oczywiście klikam :)

Ale cudne :)

Bardzo mi się podobało. Jedyne co do końca nie zagrało to zakończenie. 

Nim Krowa odparła, że to międzynarodowa nagroda, Kot wychylił kieliszek wódki i zapytał:

– Właściwie kto zabił Karpie?

Wówczas zwierzęta rzuciły się na siebie, warcząc, gryząc, kopiąc, rżąc i ujadając.

Tutaj kwestia karpi przez cały tekst nie była poruszana, więc tak trochę jest jak zając z kapelusza. Do tego bijatyka zbyt nagła i nie bardzo wiadomo o co się tłuką. Jeżeli miał być tylko trigger, to zabrakło zbudowania napięcia, że debata jest już “na granicy”. 

Troszkę tutaj to napięcie zeszło na spokojnej pogawędce Kota z Koniem.

 

Poza tym zastrzeżeń nie mam. Bawiłem się świetnie. Brawo.

 

Moja ocena: 5.2/6 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Zastanawiam się, co takiego jest w tym literackim zabiegu uczłowieczania zwierząt, że pozwala nam bardziej i głębiej zrozumieć ludzką naturę i ludzkie zachowania. Tak jak i oryginalny “Folwark”, to opowiadanie jest satyrą piętnującą nasze ludzkie, a w szczególności polskie przywary. I tak jak oryginał (z zachowaniem wszelkich proporcji) robi to bardzo dobrze. Najważniejsze, że chyba udało Ci się zachować pewien balans – mam wrażenie, że w ogólnopolskiej ankiecie z pytaniem “Czy autor ma rację, pokazując w ten sposób polską rzeczywistość” dostałbyś przynajmniej 80% odpowiedzi na tak. 

Jedyne co mnie w tym tekście zraziło, to nazwisko, które chyba nieopatrznie Ci się wyrwało. Jeśli zmienisz na premier, to niczego opowiadaniu nie ujmie.

Dobrze się czytało, jestem na tak.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Jedyne co mnie w tym tekście zraziło, to nazwisko, które chyba nieopatrznie Ci się wyrwało. Jeśli zmienisz na premier, to niczego opowiadaniu nie ujmie.

Popieram

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Ooo! Zwierzątka…

Pozdrawiam :)

Orwell to mój ulubiony dwudziestowieczny autor, więc skusiłem się na lekturę i… totalnie się rozczarowałem. Po pierwsze fatalna jest cała przedstawiona przez Konia koncepcja, aby spędzić święta “jak ludzie”. W najlepszym wypadku to karkołomnie absurdalny, a moim zdaniem wręcz bzdurny pomysł. Gdyby jeszcze zachować w tym jakiegoś ducha Orwella, to może czytałoby mi się znacznie lepiej. Niestety to szereg randomowych, kiepsko powiązanych ze sobą scenek z cyklu “Wigilia u wąsatego wujka”. Orwellowskie realia wydają mi się w tym wszystkim zbędne. Strasznie mnie ten tekst zmęczył.

Choć to rodzaj powtórki z rozrywki, to powtórka wcale nie była taka wtórna, a rozrywka okazała się w naprawdę dobrym gatunku. Pokazałaś szczególną rodzinę we wcale nie tak krzywym zwierciadle i dlatego wizja opisanej Wigilii robi szczególne wrażenie – ode mnie klik. ;)

Mnie nazwisko też dziabnęło.

 

Koń wziął głę­bo­ki oddech i za­czął bar­dzo po­wo­li wy­pusz­czać po­wie­trze. ―> Oddech to wdech i wydech, więc raczej:  Koń nabrał/ zaczerpnął głęboko powietrza i za­czął je bar­dzo po­wo­li wy­pusz­czać.

 

Przy zło­bie przy­ję­ło się… ―> Literówka.

 

– Chcie­li, ale wiesz, jak jest bi­le­ty dro­gie… ―> Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach. Sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

Proponuję: – Chcie­li, ale wiesz, jak jest  bi­le­ty dro­gie…

 

Po­la­ła się krew, w po­wie­trze wzbi­ły kłęby wy­dar­te­go z boków futra… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Po­la­ła się krew, w po­wie­trze poleciały kłęby wy­dar­te­go z boków futra

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zabawne, przyjemnie się czyta, bo napisane jak zwykle bez zarzutu. Tu i ówdzie uśmiechnęło bardziej, gdzie indziej mniej (może z powodu braku doświadczenia z niektórymi typami, no i nie przepadam za nadmiarem wulgaryzmów na piśmie, choć wiem, że naród tak mówi), ale zasadniczo trafiasz celnie w wiele mniej lub bardziej niemiłych cech naszych rodaków i z potępieńczych swarów dwudziestopierwszowiecznych zrobiłaś całkiem przyzwoity zbiór skeczy. Niemniej doraźna alegoryczność ma tę wadę, że tekst raczej nie zapadnie na długo w pamięć, co nie jest oczywiście zarzutem, bo od aktualnej humoreski nie muszę tego wymagać.

http://altronapoleone.home.blog

Przybywam zwabiona reklamą, chociaż zwykle nie nabieram się na reklamy. Więc tak. Mamy tu na przykładzie zwierząt pokazane realia świąt, które z zasady mają być magicznym czasem pełnym dobra i zgody, tymczasem wychodzi z nich wielka awantura. Pomysł nie jest zbyt oryginalny, również wydaje mi się, że zbyt dużo tu takich typowych, banalnych tekstów. One są uzasadnione, ale uważam, że nie w takiej ilości. Dobrze by było, gdyby tekst był krótszy, nieco okrojony. Zgrzytnęło mi też to na końcu, że dlaczego się wszyscy rzucili na siebie po wzmiance o karpiach.

Ale w opowiadaniu jest “to coś”, co trudno mi wyjaśnić, poczułam to podczas czytania, że to wszystko jest takie mocno smutne i prawdziwe – więc chciałabym nawet dać klika, ale widzę, że już komplet klików zgłoszony :) No i atmosfera świąteczna – jest, ale ta jej zła strona, co nie jest wcale błędem. To akurat oryginalne podejście do tematu.

Odnośnie jeszcze naszej rozmowy na shoutboxie – pokazane są tu kłótnie, awantury, dzieci się kulą, chcą się schować, atmosfera napięta i wszyscy skaczą sobie do gardeł – owszem, to nie jest dobre i to jest bardzo bolesne. Ale ja nadal uważam, że lepsze to niż nic. Bo tu przynajmniej są ludzie (tzn. zwierzęta, ale wiadomo, o co chodzi), jest tłoczno, jest gwar. Mimo wszystko, moim zdaniem takie coś jest lepsze niż kompletna samotność… W dzieciństwie, jak słyszałam, że moi rówieśnicy opowiadają o tym, jak ich rodzice się kłócą, marzyłam, żeby moi rodzice też się kłócili.

Lepsze jest cokolwiek niż kompletna pustka, nicość, nieistnienie (w sensie nieistnienie rodziny).

Przed lekturą pomyślałam sobie: no, Wiktor inspirowany Orwellem, będzie ciekawie.

Niestety, nie było ciekawie. Opowiadanie przede wszystkim mnie znudziło: bo zasadniczo poza januszowograżynowymi przekomarzankami niczego więcej nie oferuje. Uczłowieczanie zwierząt, by w krzywym zwierciadle pokazać ludzkie przywary to motyw bardzo ograny, a w Twoim tekście nie ma niestety nic, co by go wyróżniało spośród innych utworów, podejmujących podobną tematykę. Zwłaszcza, że ta personifikacja poszła o krok za daleko: Twoje zwierzęta to właściwie ludzie, o zupełnie ludzkich reakcjach, poglądach i przemyśleniach.

Nie rozumiem na jakich zasadach egzystują te zwierzęta. Zgrzytały mi wzmianki o kuchni, gotowaniu, o paleniu papierosów i wizycie rodziny z Niemiec. To sugeruje, że w oborze mają w pełni wyposażone miejsce do gotowania, Koń ma chwytne palce, a zwierzęta pozostają poza ludzką kontrolą i mogą na święta wyjechać za granicę. A jednak pojawia się w tym wszystkim człowiek-właściciel, a trzódka zaczyna gadać dopiero w Wigilię, czyli na co dzień są raczej “normalne”.

Nie lubię dostawać komentarzy w stylu “Jak na ciebie, to słabo” i sama też staram się unikać pisania takich opinii, ale przyzwyczaiłam się do Wiktorowego pazura. Tutaj bardzo go brakuje.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Niezłe, całkiem fajnie udało Ci się sportretować polskie piekiełko. Brakuje mi tylko jakiejś zwierzęcej cioci, która próbowałaby bezskutecznie wszystkich godzić. Ode mnie kliczek. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Symboliczne i smutne. Humor taki niby wesoły, a jednak niewesoły. Właściwie by można było powiedzieć, że od przypowieści różni się ten tekst tylko formą.

– A co słychać u Królików? – zagadnęła zatroskana o losy rodziny Krowa.

– A dobrze, w Australii siedzą. Gromadka dzieciaków

Cudo!

Co się z tobą stało, psinko? – pomyślał Koń. Co się stało z nami wszystkimi?

A to też dobre.

 

I jeszcze ta puenta.

 

Dziś widziałem wlepkę, która dobrze tu pasuje (m i w sukurs gęsi przychodzi). Wlepka miała cytat z Księgi Przysłów, z tłumaczenia Biblii Warszawskiej:

“Lepsza kromka suchego chleba i przy tym spokój, niż dom pełen mięsa, a przy tym kłótnia.”

Co ciekawe w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia już brzmi inaczej:

“Lepszy jest suchy kęs chleba w spokoju niż dom pełen biesiad kłótliwych.“

… co też w jakiś sposób pokazuje różnice między Gęsią a Osłem.

 

Opowiadanie dobrze wyważa różne opcje. Nawet kot, który tu robi za tego, który ma wszystko gdzieś, okazuje się ostatecznym sprawcą awantury.

 

Czas zgłaszać do biblioteki :-)

 

Edit: ja napisze odwrotnie do Gravel. Zwykle widzę Twoje teksty jako dobre, płynne, przyjemne w czytaniu, ale jednak bez pazura. A tu pazur zobaczyłem.

No więc tego… Zaczęło się nieźle, nawet się uśmiałam, ale tekst ten mógłby być zdecydowanie krótszy, bo jakoś od połowy zaczął mnie nużyć. Uwielbiam “Folwark zwierzęcy”, więc inspiracja dobra. Momentami było naprawdę zabawnie. Poruszyłaś tematy, o których się aktualnie dyskutuje nie narzucając przy tym czytelnikowi swojej opinii, co pochwalam. Udany zabieg . 

Technicznie dobrze (nie jestem znawcą, po prostu płynnie się czytało). Podsumowując: mam mieszane uczucia… ;)

@ANDO, 

I see you, ho, ho, ho!

 

@cichy0, cała po mojej, przetrwajmy to! Dzięki. ;)

 

@Katio72, dziękuję za lekturę, komentarz i kliczka, mam nadzieję, że Twoja Wigilia domowa okaże się jednak nie aż tak zabawna ja ta przedstawiona tutaj, a raczej cieplejsza i bardziej pokojowa. :)

 

@Chro, padam do stópek, polecam się jak produkty z Biedry na Wigilijny stół, czy jakoś tak to szło.

Z koncówką przyznaję, że trochę gonił mnie limit, więc musiałam się trzymać za kieszeń z liczbą znaków – chodziło mi o ten magiczny moment, kiedy w ferworze dyskusji pada z pozoru niewinne zdanie, po którym wybija szambo… Zawsze jest takie zdanie, zawsze.

Dzięki! (I nominacja, woah :D)

 

@Fizyku, trafna uwaga z nazwiskiem, jakoś w ferworze walki z nim pojechałam – pozwoliłam sobie skorzystać z terminu konkursowego i dla porządku zastąpić je “premierem”. Bardzo Ci dziękuję za komentarz i miłe słowa. Miałam w zamyśle krótkie, nieskomplikowane opowiadanie pełne przerysowanego pastiszu, oparte na znanych mi przykładach rodzinnych nasiadów przy stole… ale momentami wyszedł reportaż. ;) Smacznego i odwagi!

Dziękuję.

 

@Blacktom, salut!

 

@Piotrze Wałkówski, widzę, że nie zrozumieliśmy się na poziomie elementarnym, ale dziękuję za wizytę i komentarz. Na szczęście w dniach najbliższych jest trochę wolnego, więc mam nadzieję, że po tym tekście odpoczniesz. ;)

 

Jak zwykle niezawodna @Reg, dziękuję za łapankę, poprawki wprowadziłam (nazwisko M. też zastąpiłam czymś poprawniejszym politycznie). Cieszę się, że ten mały odgrzany kotlet podlany gorzko-kwaśnym poglądem na rodzinne święta Ci się podobał; życzę Ci, by Twoja Wigilia wyglądała dużo lepiej. ;)

Wesołych, dziękuję!

 

@Drakaino,

Dzięki za lekturę i komentarz; niektóre zwierzęta oparłam na nieco przejaskrawionych, znanych mi przykładach, których życzę Ci, byś przy wigilijnym stole słuchać nie musiała. ;) Ba, znajdzie się tam i porte parole.

Wiem, że tekst ma raczej niską trwałość, ale jak zauważyłaś, jest bardzo sytuacyjny i kontekstowy – myślę, że zaplanowany efekt będzie wywierał czytany właśnie w okresie świątecznym. No ale nie miało być to dzieło epokowe, raczej doraźna potrzeba ekspresji.

Dzięki, wesołych!

 

@Sonato, cześć, fajnie, że się dałaś skusić. ;)

Przyznam, że oryginalność nie była tutaj ani zaplanowanym, ani moim zdaniem wymaganym elementem. Abstrahując od tego opowiadania – prawdę mówiąc nie uważam, by należało siadać do jakiegokolwiek utworu tylko wtedy, kiedy ma się pomysł na totalne zerwanie z konwencją i zburzenie świata; moim zdaniem raczej chodzi o pewien przekaz, który należy opakować w formę. Ta, jak zauważył wyżej fizyk, miała być nieco satyrycznym spojrzeniem na znany mi obraz świątecznej atmosfery. Owszem, padające wypowiedzi i postawy zwierząt to klisze, ale klisze bliskie moim obserwacjom, często trudne do przełknięcia.

Odnośnie naszej dyskusji – mogę utożsamić się z jednym przedstawionym tu bohaterem i pewnie odgadniesz, z którym, ale jego perspektywie nie poświęciłam miejsca. Wczoraj zainspirowałaś mnie do wymyślenia tekstu, który byłby zorientowany na przedstawienie tego punktu widzenia. Zastanowię się, czy go napisać. To byłaby rzecz bardzo osobista. ;)

Dzięki! (I za deklarację kliczka też, to bardzo dla mnie ważne i miłe).

 

@Gravel, salut!

Podzieliłaś swój komentarz na dwie części, do których w analogiczny sposób się odniosę:

Przyznaję, że wrzucając ten tekst, spodziewałam się dwojakiego odbioru – ludzi znających przedstawiony tu pastisz z autopsji, którzy się uśmiechną z przekąsem i pójdą na Wigilię, usiłując nie zabić swojej rodziny, oraz czytelników, których to nie ruszy i stwierdzą, że było to nudne, zasadniczo nieśmieszne januszograżynowanie. Jest więc dla mnie całkiem zrozumiałe (i bynajmniej się nie zrażam :D), że Ci się nie podobało – mogłaś takich rzeczy wokół siebie nie widzieć (albo przeciwnie, nadmiernie się nimi opatrzeć). Myślę natomiast, że pierwsza część czytelników, która w zwierzakach dostrzega swoich domowników albo siebie, wyjdzie stąd z jakąś refleksją.

Natomiast z drugim zarzutem się nie zgodzę. Jak już bodajże Wilk_zimowy zauważył, tekst pełni funkcję zasadniczo przypowieści, więc nie wydaje mi się, aby konieczne było oddanie 100% realizmu i wytłumaczenia absolutnie wszystkich zasad świata. Jakkolwiek u Orwella umiejętność pisania wytłumaczona była nagłą przeciwstawnością kciuków, tak nawet z nią pewne rzeczy, które tamte zwierzęta robiły, były fizjologicznie niemożliwe (jak miałyby zbudować wiatrak?). I nie jest to błąd, bo i nie o to chodziło, każde zwierzę stanowi uproszczony symbol i pewną ideę.

A pazur – rabin Gravel mówi, że nie ma, rabin Wilk mówi, że jest, nic tylko popaść w kryzys tożsamości, nie wiedząc, co się ma na końcach palców. :<

 

@Irko_Luz, cześć, dzięki za komentarz i klika! Wesołych!

 

@Wilku i Saro, właściwie wszystko, co mogłabym Wam napisać, znajduje się w powyższych odpowiedziach (szczególnie tej skierowanej do Gravel), więc pozwolę sobie po prostu życzyć Wam wesołych i spokojnych (!) świąt. :)

 

Miałam przyjemność czytać przedpremierowo, więc tylko powiem, że nadal tak samo mi się podoba i żałuję, że spóźniłam się na klika do biblioteki :D. Cóż, klika już nie dam, ale parę pochwał ci sypnę!

Językowo jak zawsze bez zarzutów, czytało się płynnie. Przy lekturze śmiechłam kilkakrotnie, taka słodko-gorzka historia, miła odmiana po poważnych tekstach, które ostatnio czytałam w masowych ilościach.

Trafna analiza zachowań przy większości wigilijnych stołów. Ja mam dużą, mocno zróżnicowaną w poglądach rodzinę, więc ten tekst wyjątkowo do mnie trafił :D. Podobało się.

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

Dobry wieczór. Bardzo dobry tekst. Po pierwsze, robotę robi ciekawy pomysł. No a po drugie, napisane ładnie i z jajem, choć to nie te święta :) Wesołych!

Bardzo fajny pomysł, żeby zmieszać fanfik orwellowski z polską wigilią.

Odrobinę zgrzytały mi koligacje rodzinne zwierząt – no bo jak to tak, że Suka jest żoną Konia i siostrą Krowy i chyba jeszcze matką Kota? To się nie godzi… I jak tu zorganizować taką szybką wizytę Krowy z Niemiec?

Wykluczenie gospodarza z tego wszystkiego też dziwne. Jakim cudem przez cały dzień nie zajrzał do obory? W oryginale brak ludzkich ingerencji został wyjaśniony.

Podróże zagraniczne to też lekkie przegięcie. Może wystarczyłaby wielka wyprawa do lasu albo do stawu?

Genialne wzmianki o pracy Świń. Piękne połączenie orwellowskiego z polskim.

Ech, dochodzę do wniosku, że moja rodzina jest jakoś dziwnie spokojna i bezkonfliktowa.

a żółte oczy o poziomej źrenicy,

Ale dlaczego poziomej?

Ogólnie misie.

Jestem na TAK, czyli.

Babska logika rządzi!

Finklo, ale gospodarz świętował na Bali przecież.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

A pazur – rabin Gravel mówi, że nie ma, rabin Wilk mówi, że jest

Może pomiędzy komentarzami dokleiłaś tipsy :P

Zanim odpowiem na resztę komentarzy – Finklo, kozie oczy wyglądają o tak: http://cdn.themis-media.com/media/global/images/library/deriv/954/954112.png

Jak dla mnie wybitne opowiadanie, opowiadanie grudnia – powiedziałbym. Moim zdaniem świetnie zrealizowałaś orwellowską inspirację. Tekst napisałaś z polotem, a także zręcznie wyważyłaś emocje bohaterów, naprawdę bardzo w punkt. Jest lekko, odważnie i konsekwentnie. Ponadto myślę, że treść usprawiedliwia formę, nazwijmy to, konstrukcję logiczną.

Gospodarz dopiero bukował bilety. Ale że jak to – chłop może zostawić swoje zwierzęta bez opieki na kilka dni?

Kozie ślepia. Pacz pan/i, byłam święcie przekonana, że są pionowe, jak u kota albo węża… W sumie, jak schyli pysk do trawy, to się robią pionowe… ;-)

Babska logika rządzi!

Bookował, ale w opcji last minute.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Ale to znaczy, że tego samego dnia pakuje się i wsiada w samolot? No i nadal zostaje pytanie o zwierzęta bez opieki.

Babska logika rządzi!

Bardzo dobrze radzisz sobie z opisem emocji – przyznam szczerze, że zwierzęca kłótnia i u mnie wywołała irytację, jak zawsze, gdy próbuje się w święta (te realne) gadać o bzdurach. ;) Czytało się dobrze i jest to kawał dobrego tekstu, acz niestety serca mi aż tak jak poprzednim czytelnikom, sądząc po większości komentarzy, nie podbił.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Udany tekst, ładnie napisany, ciekawa zabawa z orwellowskimi motywami. Miła lektura to raczej nie była, a raczej odrzucająca przez prezentowane zachowania bohaterów, śmierdząca jak stodoła – ale w sumie o to chodziło. 

 

Sugestie poprawek:

Owce wpadły w panikę, mecząc unisono:

Kursywa na tym słowie jest raczej zbędna, jest ono już rejestrowane przez SJP PWN, w większości współczesnych publikacji zapisuje się je prostym krojem, choćby już w jednej z książek Lema.

 

Kiedy dotarł do połowy objętości swej potężnej piersi, rozległo się pukanie do drzwi.

Tutaj powinna być pojemność, a nie objętość. Objętość to wielkość przestrzeni zajmowanej przez materię, czyli w tym przypadku byłaby to wielkość przestrzeni zajmowanej przez tkanki tworzące klatkę piersiową. Tu chodziło raczej o wielkość przestrzeni, którą zawiera w sobie klatka piersiowa Konia, a zatem pojemność klatki piersiowej.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

@Sy, dzięki za zostawienie śladu i feedback przedpremierowy. ;)

 

@Łosiot, Tobie również dziękuję za wizytę i słowa uznania, mam nadzieję, że Twoje święta były równie wesołe (z jajem czy bez :D).

 

@Finkla, hej! Dobór zwierząt miał na celu raczej symboliczne przedstawienie Typowych Członków Rodziny poprzez przyrównanie ich do typowych skojarzeń dla wspomnianych zwierząt, kosztem logiki taksonomicznej. Gospodarza już bronili za mnie panowie – jak się na last minute kupuje, to w kilka godzin da się wylecieć. ;) 

Las albo staw – myślałam o tym, ale zdecydowałam się raczej na czytelniejszą aluzję do Gości z Zagranicy (”ciotka z Ameryki”), do których rodzina żywi często głęboko zakorzeniony żal, że żyjo zagramanico i majo lepij.

Dzięki raz jeszcze! A spokojnej rodziny to i pozazdrościć.

 

@Mersayake – bardzo dziękuję za komentarz, cieszę się, że odebrałeś opowiadanie w ten właśnie sposób i jest mi bardzo miło, że uznałeś je za teks grudnia. ;)

 

@Verus – dzięki! Postaram się podbić to i owo następnym razem (serce, oko…). ;)

 

@Wicked G – dokładnie, o to chodziło. Miał być duch świąt, no to był tak, jak ja go rozumiem.

Dzięki za uwagi – zapamiętam na przyszłość.

 

@Morgiano89, eluwina!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Z telefonu więc będzie krótko. Nie podeszło. Raz, że klimat zupełnie orwellowski, taki jeden do jednego, drugi raz – nie lubię bieżącej polityki w beletrystyce. Liczyłem, że będzie jakiś twist, który powyższe osłodzi, ale nie było.

Sympatyczna i zabawna opowieść. Trochę zgrzytały mi różne gatunki zwierząt w jednej rodzinie. Trafnie zauważasz ludzkie przywary i sprawnie przekładasz je na dialogi. Językowo i stylistycznie bez zarzutu, widać świetny warsztat. Zabrakło mi czegoś w stylu Wiktora z poprzednich opowiadań, które czytałam: większego ładunku emocjonalnego, twistu, większej stawki, o którą walczy bohater.

W swojej klasie naprawdę super. Jest okolicznościowy klimacik, jest znany i lubiany setting, lekkość narracji, nienaganny humor i dobre tempo.

Wstawki polityczne i kulturowe mi nie przeszkadzały – ubarwiały narrację. Bohaterowie też sympatyczni, przede wszystkim Kot :)

Z minusów? Taka fabularna niemrawość – w sumie nic ciekawego się tu nie dzieje. Przyjemna opowiastka do przeczytania z uśmiechem na ustach.

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Świetnie się bawiłem przy tym króciaku!

Widzę tutaj sporą pewność własnego pióra, skoro porwałaś się na Orwella i przerobiłaś jego historię na własne potrzeby. Moim zdaniem wyszło naprawdę fajnie. Pod płaszczykiem humoru kryje się tutaj dość gorzki komentarz współczesności, z którym trudno mi się nie zgodzić.

Cieszę się, że moje lożowanie kończę właśnie tym tekstem. Nie muszę wylewać żali, a mogę napisać po prostu: podobało mi się. ;)

Króciak z pomysłem, choć temat ukazania polskich świąt w krzywym zwierciadle nie jest nowy. Tutaj też nie dokładasz nic ponad znane elementy (polityczne i obyczajowe tematy kłótni, gorączka przygotowań), toteż zostaje skupienie się na samej formie. A ta jest dobra. Podana poprawnie, odpowiednim tempem, z eksponowaniem odpowiednich wątków.

Tak więc sam koncert fajerwerków bez zarzutu, ale na koniec nie miałem czegoś, co wypaliłoby się w mojej pamięci. Ot, dobre podejście do trochę ogranego tematu.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Przychodzę z opóźnieniem, ale niezawodnie, jak pieczenie tyłka po indyjskim jedzeniu. 

I z reguły, gdy tłumaczę dlaczego dałem NIE, wychodzi mi ogromniasty, szczegółowy komentarz. Ale nie tym razem, z kilku powodów.

Po pierwsze, moja umysłowa impotencja wciąż świetnie się trzyma i myślenie to tortura. 

Po drugie, chyba już się przyzwyczaiłaś (przysięgam na wąsy Belzebuba, że to nie celowo, mimo niewątpliwej jakości Twoje teksty jakoś mi nie siadają) że daję NIE :-) 

Po trzecie i najważniejsze – sam charakter tekstu. Jest to sprawnie napisana, momentami zabawna, momentami smutna, śmieszno-gorzka satyra na ogólnie znane (i nie tylko polskie) zjawisko społeczne, do tego zgrabnie odnosząca się do klasyki literatury. I tyle – nie jest to ani świeży i odkrywczych komentarz do rzeczywistości, ani próba atakowania szczytu pisarskich umiejętności, ani coś, co ma robić jakieś niebywałe wrażenie na czytelniku… I myślę, że wcale nie miało być. Nie sądzę, byś mierzyła tym tekstem wysoko, nie sądzę, byś w ogóle miała zamiar kolekcjonować piórka, bić rekordy ich gromadzenia i robić sobie z nich gigantycznego, wypchanego wróbla (czy co tam jest brązowo upierzone) nie ma więc chyba potrzeby, by wyczerpująco tłumaczyć, dlaczego głosuję na NIE. 

Po prostu – dobra rozrywka, z nutką goryczy, dobrze napisana, ale nie piórkowa. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Nowa Fantastyka