Tomek przez całą podróż nie mógł odkleić się od okna. Gdy koła samochodu zachrzęściły na podjeździe, miał już rozpięty pas, a dłoń w gotowości zawiesił na klamce.
W kuchni widział figurę mamy. Krzątała się, zapewne przygotowując pyszny, pachnący obiad. Chłopiec spojrzał na ojca z ponagleniem w oczach.
– No – rzucił uśmiechnięty pod nosem kierowca, zaciągając ręczny. – Leć już!
Drzwi błyskawicznie się otworzyły. Tomek zobaczył mamę stojącą w oknie – musiała usłyszeć samochód – i postawił nogę na podjeździe, a ten zapadł się pod nim niczym zepsuta trampolina.
Miękka ciemność otuliła chłopca, krępując ruchy i dusząc. Zupełnie jak…
Tomek obudził się, leżąc na brzuchu z twarzą w poduszce. Uwolnił się z kołdry i usiadł na łóżku. Przetrzepał pościel dłońmi w poszukiwaniu somnikterium. Gdy natrafił na znajomy kształt, podniósł przedmiot na wysokość oczu.
W kryształku dostrzegł senne powidoki: ojca, matkę, samochód, dom, kuchnię… Uśmiechnął się.
Pukanie sprawiło, że niemal podskoczył.
– Wstałeś już? – dobiegł zza drzwi głos ojca. – Schodź na dół, śniadanie gotowe.
– Jasne, zaraz będę!
Tomek ubrał się, schował somnikterium do kieszeni spodni i zszedł na dół, przywitać czwartek.
***
Chłopaki zebrały się na stopniach bocznej klatki schodowej i zasiadły w półkolu.
– No, pokazuj wreszcie – zaczął Janek, prowodyr, który zarządził spotkanie.
– Czekaj. – Maciek rozejrzał się, czy w pobliżu nie ma czasem dziewczyn lub, co gorsza, nauczycieli, po czym ostrożnie wyciągnął z plecaka ozdobny woreczek. Chwilę w nim pogrzebał, a gdy wyciągnął dłoń, zabłyszczał w niej mały klejnot. – Trzymaj.
Janek długo przyglądał się drobnym odbiciom na każdej z powierzchni kryształu. Wreszcie przekazał go siedzącemu obok Tomkowi.
– Sosnowska, jak nic – zwrócił się do Maćka. – I nawet balony ma większe niż naprawdę. Dam ci za niego piątaka, co ty na to?
Maciek spalił buraka, ale wstyd nie przeszkodził mu w dobiciu interesu.
– I jeszcze chipsy – zażądał.
– Zgoda.
Tomek wyciągnął rękę z somnikterium do Alana, ale Janek był szybszy. Jednym ruchem zabrał przedmiot i włożył go sobie do ust.
– Ej! No co ty? – zaprotestował Alan. – Tak od razu?
– To już teraz mój somnik. Nie ma znaczenia, kiedy go wezmę. Teraz, później, i tak przyśni mi się w nocy.
– Ale ja jeszcze nie zdążyłem sobie popatrzeć!
– No to masz problem – uciął narzekania Janek. – A ty, Tomek? Coś fajnego dzisiaj?
– Nie, nic szczególnego. – Dłoń chłopca odruchowo podążyła do kieszeni.
– Nie wstydź się, pokazuj. Mi coś tam się przyśniło, ale zapomniałem co i somnik wyparował, więc i tak masz lepiej.
– No dobra… – Tomek poddał się i pokazał reszcie swój kryształek. – Ale to naprawdę nic takiego. Tylko ja i moi rodzice…
– Zoba…
Zadzwonił dzwonek, obwieszczając koniec przerwy, i chłopaki popędziły na lekcję.
***
Po lekcjach Tomek udał się na przystanek. „Wrócę nieco później” – napisał do taty, czekając na autobus.
Wysiadł po dziesięciu minutach jazdy i poszedł prosto do wrót dużego budynku. Doskonale wiedział, dokąd się kierować. Dorośli w windzie zmierzyli go wzrokiem, ale udał, że wcale się nie przejmuje. Zatrzymał się na chwilę przy automacie wydającym foliowe fartuchy i ochraniacze na obuwie.
– Dzień dobry – zwrócił się do pielęgniarki-recepcjonistki. – Można dzisiaj?
– Mhm – odburknęła. – Piętnaście minut.
Chłopak podziękował i przeszedł przez drzwi OIOMu. Starając się nie przeszkadzać nikomu, skierował się do tej samej sali, co zawsze. Wewnątrz znajdowały się trzy łóżka. Podszedł do środkowego.
Bał się pozostałych nieruchomych i podpiętych do szpitalnej aparatury ciał, ale nie kobiety leżącej tuż przed nim. Jedną dłonią chwycił ją za dłoń, zaś drugą sięgnął do kieszeni. Uśmiechnął się i delikatnie umieścił somnikterium pod jej językiem.
– Słodkich snów, mamo – szepnął.