I.Idiota z ciebie, to sprawa życia i śmierci
„You’ve Got Another Thing Comin’” – Judas Priest
– Aaa, to ty? Inwigilatorus Maximus? – zapytało indywiduum siedzące w obrotowym fotelu. Indywiduum, gdyż był to człowiek wielce osobliwy. Czarna koszulka, na której widniało niegdyś kolorowe, a obecnie wyblakłe, logo przedpotopowego zespołu metalowego Judas Priest, niebezpiecznie opinała wydatny brzuch pytającego. W talii złapana była ćwiekowanym skórzanym pasem, podtrzymującym mocno wyświecone dżinsy, kończące się niespodziewanie nad kostkami. Strój uzupełniały sportowe buty, które już Michael Jordan uznałby za niemodne. Ale największe zdumienie budziła twarz owego indywiduum, której właściwie… nie było. Była za to olbrzymia, krzaczasta broda, okulary o szkłach jak denka słoików i szpakowate włosy, a raczej kudły, oplatające głowę jak zwoje Gorgony. Mimo dość wrogiej wymowy pytania, w głosie indagującego nie było złości, a raczej… zaciekawienie.
Zamiast odpowiedzi, pytany skinął niepewnie głową, głośno przełykając ślinę. Młody człowiek, którego niesforne, czarne włosy tworzyły bujną strzechę, stercząc w sposób, który Euklides uznałby za geometrycznie niemożliwy, wydawał się zakłopotany.
– To rozgość się, młody człowieku, jak już musisz! Tutaj jest trochę miejsca.
Fan metalu najpierw ściszył rzężące głośniki, potem wskazał stojące w kącie krzesło, zawalone luźnymi kartkami papieru, z reguły w połowie zadrukowanymi.
– Mamusia dała jakieś imię, bo widzę, że języka zapomniała dorobić?
– Prze… przepraszam. Ja… Jacek Motyka jestem. Dzień dobry w ogóle! Czy pan… czy pan nazywa się Kasander?
– He he he, już cię nastraszyli? – Rozpromienił się puszysty właściciel fotela. – Tak. A właściwie nie. Na chrzcie dali mi Bogumił. Bogumił Kasantecki. Ale rzeczywiście, w tych szacownych progach zwą mnie Kasander. Ty też możesz. A właściwie – powinieneś. Nie cierpię, jak ktoś mi „panuje”. Twoje pierwsze zadanie… Bo mówili ci chyba, że jestem tak jakby twoim szefem? No, to pierwsze zadanie: dowiedz się, czemu mnie tak przezywają. Drugie, równie ważne – skocz po pizzę, bo zgłodniałem, a ciebie właśnie opatrzność zesłała.
– Ale…
– Nie dyskutuj – za rogiem jest pizzeria. Aha, i colę normalną do tego, a nie jakieś dietetyczne siuśki. No, migiem – w końcu zacząłeś pracę w Traffic Surveillance Agency, czyli, jak zwą to miejsce moi, hm, adwersarze, w sekcji To Są Androny czy, jak wolisz, Tu Siedzą Abnegaci.
II.Wszyscy oczekują
Na narodziny Maszynowego Mesjasza
„Machine Messiah” – Yes
– No dobra, Jacusiu – mogę cię tak nazywać, co? – spytał Kasander, strzepując okruchy pizzy z wydatnego brzucha.
– Uhm – zagulgotał młody człowiek, mając usta pełne ciepławej coli.
– A więc, robaczku – mam nadzieję, że wiesz, po co cię tu przysłali?
– Eeee… monitorować magistralny ruch sieciowy pomiędzy serwerami węzłowymi, ze szczególnym uwzględnieniem połączeń międzykontynentalnych.
– Jacusiu – Kasander zmarszczył brwi, co dało się zauważyć po gwałtownym ruchu owłosienia w górnej części twarzy. – Nie rób ze mnie durnia, bo będziemy się gniewać. A tego chyba nie chcemy, co?
Motyka energicznie potrząsnął głową w zaprzeczeniu.
– No, to zadanie domowe numer dwa – po co cię tu przysłali? Dobra, pizzę przyniosłeś, to zwalniam cię już z dzisiejszych zajęć. Ale przyjdź jutro przygotowany!
***
– No i co, Jacusiu, naumiałeś się na dziś? – łypnął spod oka Kasander. Był raczej w dobrym humorze, bo Motyka na przywitanie wręczył mu zatłuszczoną papierową torbę, pachnącą kusząco pączkami.
Dziś na jego brzuchu (bo raczej nie na piersi), pyszniła się koszulka z jakimś dziwnym, obcym pejzażem i napisem „Yes”.
– Eeee, noooo, do monitorowania?
– No toś się namęczył, żeby to wymyślić… – kpił Kasander z pełnymi ustami. – A co ty, robaczku, chcesz, monitorować?
– Nooo, ruch w sieci?
Kasander przestał żuć i spojrzał na Motykę nieprzyjaźnie: – Jacusiu, co ci mówiłem? Jak chcesz mnie czarować, to zobacz tylko, czy drzwi są zamknięte od strony korytarza. No – jeszcze raz!
Motyka zaczerwienił się i wypalił: – Do monitorowania ruchu w sieci iiiii… tego, czym się zajmujesz, Kasander!
O dziwo, ten rozpromienił się od ucha do ucha i klepnął z całej siły zakłopotanego chłopaka w plecy. – No widzisz, pierwszy dobry krok zrobiony! Myślisz, że ty pierwszy tu jesteś, żeby mnie szpiegować? A szpieguj sobie. Oni i tak wszystko wiedzą. A właściwie – ciągle im to powtarzam, ale tego nie słuchają!
– Oni?
– No, a kto cię tu przysłał? Sam pan główny prezes przecie, nie? A nad nim jeszcze paru prezesów wisi, a potem to już… ONZ, CIA, prezydent USA, towarzysz Pierwszy Sekretarz i Mossad na dodatek! – zaśmiał się sardonicznie Kasander.
– Serio?
– No, prawie… Dobra, robaczku, to twoje szpiegowanie wiąże się z moją ksywką. Lekcje odrobiłeś?
– Kasander to jeden z diadochów, czyli spadkobierców Aleksandra Wielkiego, który przejął we władanie Macedonię i kazał zabić Roksanę, żonę Aleksandra i jego małoletniego syna – wyrecytował wyuczony tekst młody człowiek. – Ale…
– Ale co? Boisz się, że też każę cię zabić? – ironicznie rzucił Kasander i uważnie świdrował Motykę wzrokiem.
– No nie, ale nijak mi to nie pasuje do tematu mojego, hm, monitorowania.
– I słusznie, robaczku. Na razie pokazałeś, że wiesz jak trafić do wikipedii. Ale spudłowałeś haniebnie. No dobra, ty byłeś szczery, to ja też będę – jam to, nie chwaląc się, stworzył koncepcję Cyberalis. – Pożeracz pączków triumfalnie spojrzał na młodziana.
– A co to?
– Cytat. Aha, ale ty pewnie słówka się czepiasz? To nawet o tym ci nie powiedzieli? Strachliwi jak moja ciotka biegająca wieczorem w lesie… No dobra, masz, przeczytaj w domu.
Kasander schylił się i z dolnej szuflady biurka, na którym stał monitor, wyjął oprawiony w płótno brulion.
– To jedyny obecnie dostępny egzemplarz mojej epokowej pracy. – Słowo „epokowa” brzmiało jakby mówiący wziął je w olbrzymi nawias. – Oto niesławne dzieło „Poza punkt Omega”. Poczytaj, pomyśl i przyjdź, jak będziesz przygotowany.
III.Szmery w przewodach zwiastują twoje przybycie
„Electric Phase” – UFO
Młody informatyk ostrożnie wsunął się za drzwi, zza których wcześniej dobiegło go głuche, posępne dudnienie.
– Kasander?
– No?
– Ty tak serio?
Wielkogabarytowy fan metalu odjechał w fotelu od klawiatury i wbił wzrok w młodego człowieka. Wydawało się, że nagle przeobraził się z przerośniętego, ubrudzonego dziecka w zmęczonego ciężarem wiedzy starca.
– O co ci, misiu puszysty, chodzi?
– No o tę całą… Omegę!
– To znaczy?
– No że ta… sieć opanuje świat? Jak Skynet?
Motyka ku swojemu wielkiemu zdziwieniu zauważył, że brzuch Kasandra zaczyna niebezpiecznie drgać. Nawet litery na jego koszulce jakoś się dziwnie rozmazały. UFO? „O nie, zaraz mi się tu jakiś ksenomorf wykluje”, pomyślał, od razu też dziwiąc się swojemu zidioceniu.
A Kasander ryknął tak gromkim śmiechem, że zadrżały szyby, a tafla niedopitej kawy w kubku zafalowała jak powierzchnia oceanu po cejlońskim tsunami.
– Ech, ty, fantasto niedopieczony. Filmów się naoglądało za dużo. I co, Johnem Connorem chcesz zostać? – kpił, ocierając łzy, otyły informatyk. Nagle, w jednej chwili, uspokoił się i spoważniał.
– Jacusiu, wiesz co? Skynet to chyba nie byłoby najgorsze, co mogłoby się nam zdarzyć.
– Aaaale…. Jak to?
– No dobra, widzę, że ja to ci muszę kawę na ławę. Słowo pisane nie dociera. Wy, szczawie, to tylko filmy i symulki. O tempora, o mores. Nie rozumiesz? Nic, w guglu sobie znajdziesz. Od czego by tu… Dobra, od początku. Teorię sieci znasz? Uczyli cię? Podstawy hardware’u też? Wiesz jak to mniej więcej działa – serwery, światłowody, sieci rozproszone, protokoły transmisji, kod maszynowy i takie tam? No, to przynajmniej tyle. Widzisz Jacusiu, dla mnie Omega zaczęła się od pracy Ishikawy. Nie czytałeś? Nic dziwnego. Ta praca dostała nieformalny zakaz cytowania. To działa tak – kiedy jakiś naukowiec chciał się na nią powołać, wtedy jego szef przeprowadzał rozmowę typu „wicie, rozumicie” i cytatu nie było. A niecytowana praca umiera sama po kilku latach. Ja trafiłem na nią właściwie przypadkiem – kumpel, co studiował akurat w Tokio, coś o niej napomknął, zaciekawiło mnie, naszukałem się, ale znalazłem. Aha, no tak, o czym ona jest? Ogólnie rzecz biorąc, wychodząc z teorii von Neumanna i Turinga, Ishikawa dowiódł, że kwestia pojawienia się świadomości – on to w pracy nazywał jaźnią, ale to tylko kwestia semantyki – zależy tylko od stopnia skomplikowania sieci. Że świadomość musiała się nieuchronnie pojawić, gdy w mózgu pojawiło się kilka miliardów neuronów, dysponujących co najmniej dziesięcioma połączeniami między sobą każdy. Bo istotna jest nie tylko ilość neuronów, ale i ich jakość – zdolność łączenia z innymi. Im więcej, tym lepiej. I ten cholerny Japoniec to zgrabnie, matematycznie połączył. Ta część podobała się wszystkim, bo przecież my, ludzie, to tacy wyjątkowi jesteśmy. Ale nadambitny Ishikawa do pracy załączył aneks. A w nim, przyjmując za element sieci nie neuron, a – jak to niezgrabnie nazwał – „cyfrową jednostkę obliczeniową”, wyliczył, że wszechświatowa sieć powinna posiadać już świadomość. A przynajmniej – coś, co powinno ją przypominać.
– I co?
– I nico. Najpierw wszyscy go wyśmiali. No jaka świadomość? Mówi coś do nas ta sieć? Zawładnęła światem? Nastąpił „pierwszy kontakt”? Ale że trochę to wszystkich zaniepokoiło, to postanowiono o pracy Ishikawy zapomnieć. Gruntownie! I tu wkraczam ja! Założyłem, za Ishikawą, że sieć może posiąść „świadomość”, czy jak też to sobie nazwiemy. Założyłem ponadto, że będzie obdarzona instynktem samozachowawczym. Instynkt zachowania gatunku pominąłem, bo nie udało się nikomu dowieść, czy świadomość taka – którą, dla skrótu i dla hecy, nazwałem Cyberalisem – będzie jednostką czy mnogością. A jednostki instynkt zachowania gatunku raczej nie dotyczy. Za pomocą pewnych struktur formalnych z teorii sieci udało mi się dowieść, że owa świadomość, w początkowym okresie swego istnienia, musi powodować nielosowe fluktuacje w magistralnym ruchu sieciowym.
– No i co? – Motyce z przejęcia zaschło w gardle.
– No i nic – odparł nadzwyczaj spokojnie Kasander.
– Jak – nic?
– No nic. Fluktuacje zaobserwowano pięć lat temu. Ruch w sieci wzrósł o ponad dziesięć procent pewnego sympatycznego piątku trzynastego, o godzinie siódmej zero sześć czasu miejscowego.
– Czyli… Czyli miałeś rację, Kasander? – Gorączkował się młodzieniec.
Kasantecki tylko pokręcił głową.
– Żeby to było takie proste… Nie podniecaj się tak, bo ci jakaś żyłka pęknie. Gdybym udowodnił, że mam rację, to tkwiłbym przyspawany do tego zad… zapomnianego przez rockowe kapele miasta? Nie, Jacusiu. Okazało się, że Chińczycy spieprzyli swojego nowego wirusa. I zamiast przesyłać im tylko niektóre treści z niektórych twardych dysków, wirus kopiował wszystko jak leci i rozsyłał po całym świecie. Stąd ten ruch. Ale zanim nasze wojsko się pokapowało, trochę czasu minęło. I nawet mnie co poniektórzy zaczęli lubić… – Kasander uśmiechnął się gorzko.
– Aha. Czyli co? Na szczęście się jednak pomyliłeś? Skynetu nie będzie? – zażartował z ulgą młody człowiek.
– Nie pomyliłem się, niestety.
– Jak… Ale sam mówiłeś?!
– A słuchasz co do ciebie mówię, robaczku? – skrzywił się brzuchaty informatyk.
– No. Że fluktuacji nie dało się zaobserwować. Znaczy tych Cyberalisowych.
– Ty to jak prezesi – nie widać, to znaczy, że nie ma. To pewnie i ciemnej strony Księżyca nie ma. Ani neutrin – ponuro zadrwił Kasander. – Nie słuchałeś, bo powiedziałem, że te fluktuacje mogą wystąpić tylko w początkowej fazie istnienia Cyberalis. A wiesz ty może, skarbie mój, kiedy toto mogło powstać? Albo ile to dla tego czegoś jest faza wstępna? Może sekundę? Albo godzinę? Tego to akurat obliczyć mi się nie udało.
– No to co dalej? – Ze wzrastającym zainteresowaniem Motyka wpatrywał się w swojego interlokutora.
– Dalej? To samo co z Ishikawą. Rozkaz – zapomnieć! – odparł flegmatycznie Kasander. – Ale do kogoś chyba coś dotarło, bo zaraz przyjęli mnie do TSA. I zaczęli nasyłać takich Klossów jak ty – a nuż coś odkryją? A właściwie – odkryją, że ja coś odkryłem.
– A ty co?
– Ja? Właściwie nic. Zacząłem powoli drążyć na własną rękę.
– Monitorować ruch?
– Nie bądź głupi, Jacusiu. Mówiłem ci, że nic nie wykryto. I założę się, że już nic więcej się tu nie odkryje. Nie! Zacząłem pytać siebie, co takiemu Cyberalis mogłoby być potrzebne? No robaczku, jak myślisz?
– Co?
– Pomyśl o Cyberalis jak o żywym organizmie!
– Jedzenie? Schronienie?
– Coś na tej biologii jednak słuchałeś. – Półgębkiem uśmiechnął się Kasander. – Co może być jedzeniem dla cyberświadomości? A co schronieniem? Energia i moduły pamięciowe.
– Moduły pamięciowe? Czyli RAM, USB, twarde dyski?
– Początkowo też tak myślałem. Ale… Ale po kolei. Jak wyśledzić wszechświatowe zwiększenie zużycia energii? Pisać do ONZ? Do każdej elektrowni atomowej na świecie? Nonsens, nikt prawdy nie powie, to ściśle tajne dane gospodarcze. To samo z wielkością dostępnej pamięci, bo to się bezpośrednio wiąże z posiadaną mocą obliczeniową, a jaki Pentagon czy inna Stawka się do tego przyzna? Nie. Tu trzeba było niekonwencjonalnego podejścia. I zacząłem przeglądać gazetki z sensacjami typu: „Urodziło się trójgłowe cielę”, „Michael Jackson zmartwychwstał w Pcimiu” i takie tam rzeczy. Bo tylko tam, rozumiesz, mogłem znaleźć jakieś interesujące anomalie. I – znalazłem!
– Co znalazłeś? – To pytanie z przejęcia Motyka zadał prawie na wdechu.
– A taki artykulik: „Masowy pomór kryla. Czy Amerykanie testują HAARP na Morzu Rossa?”
– I? – Nie krył rozczarowania młody człowiek.
– Co i?
– No i co w tym takiego ciekawego?
– Ano to, że temperatura Morza Rossa, a właściwie jego północnej części, wzrosła o dwa stopnie Celsjusza w ciągu ostatnich dwudziestu lat. I żebyś mi tu znowu nie ikał, nie tylko tego morza. Bo jeszcze Morza Wschodniosyberyjskiego. Które znajduje się po przeciwnej stronie globu. Dokładnie sprawdzałem dane. Może przypadek?
– No i co z tego? Globalne ocieplenie przecież!
– Może. Z tym, że innych mórz to nie dotknęło. Nie w takim stopniu przynajmniej. Ale kopałem dalej. Okazało się, że tereny zamieszkane, ze szczególnym uwzględnieniem obszarów zabudowanych wysokościowcami, obniżyły się o pięć do dziesięciu milimetrów przez… nie zgadniesz. Ostatnie dwadzieścia lat!
– Sucho jest, nie?
Kasander koso spojrzał na chłopaka: – Sucho? Globalne ocieplenie mówisz? Te mądrale, do których poszedłem z moimi odkryciami, też tak mówiły – prądy morskie zmieniają bieg, wody podskórne schodzą coraz głębiej, teren się obniża i takie tam pierdoły. Tylko jakoś nie zauważyli, że dziwnie miejscowo to się dzieje. Nie w skali całej planety, ale lokalnie. Ocieplenie tak chyba nie działa? No to namówiłem znajomka, żeby zrobił odwierty pod naszym „Manhattanem”, bo na wyprawy na Morze Barentsa czy Rossa mnie nie stać. I okazało się, że piasek, którego używa się jako poduszki pod fundamenty, przeobraził się, przetransformował.
– W co?
– A w formę, która najbardziej przypomina ciekły kryształ. Ziarenka piasku ułożyły się w wysoce uporządkowaną strukturę, zajmując mniej miejsca – stąd to obniżenie wysokościowców!
– To znaczy… Ty myślisz, że to… Cyberalis to zrobiło? Ale po co?
– Po co? A skąd ja to mogę wiedzieć? Ale skoro ludzie tego nie zrobili, natura tego nie dokonała, to kto? Zielone ludziki? Ale wiem, co Cyberalis zrobiło na pewno. Przypadkowo dostały się w moje ręce fragmenty starych, nieużywanych kabli telekomunikacyjnych. Okazało się, że są z czystej miedzi!
– No to co? A przedtem – nie były?
– Ech, ta młodzież. Czystej – co do atomu. Człowiek jeszcze nie posiadł umiejętności masowej produkcji miedzi w stanie absolutnej czystości chemicznej, zawsze są jakieś domieszki, zanieczyszczenia: jeden atom węgla na milion atomów miedzi, jeden na sto milionów – glinu. A tu – nic. Stuprocentowa miedź. A ponadto moje próbki różnią się gęstością od zwykłej miedzi. Niewiele, na granicy mierzalności, ale jednak!
– A co to ma za znaczenie? – Wyraźnie nie rozumiał Motyka.
– Proste. Na czym teraz działa sieć?
– Na światłowodach przecież.
– Tylko?
– Tylko!
– No to skąd zmiany w nieużywanych kablach z miedzi? Bo przecież kiedy powstawały, były normalne, czyli zanieczyszczone, a sama miedź miała tę samą gęstość przecież, nie?
– Czyli ty myślisz…
– Myślę, że Cyberalis używało miedzianych kabli do własnych celów. I je z lekka usprawniło. Im czystsze, tym lepiej przewodzą. A z tą gęstością… To wykracza poza naszą wiedzę – centymetr sześcienny miedzi ma ważyć tyle i tyle, obojętnie czy na naszym zadupiu, czy w Nowym Jorku. A tak nie jest. A jak się to da zrobić? Nie da się! Według naszego stanu wiedzy. Jakieś manipulacje na atomach? Za głupi jestem – nawet, żeby spekulować. Ani po co. To kompletna, abstrakcyjna zgadywanka!
– I co jeszcze odkryłeś?
– Nooo… Niedostępne częstotliwości radiowe, dziwne zachowanie kosmicznych śmieci, podejrzane emisje neutrin mionowych. A pamiętasz jeszcze te komórkoidy wyławiane z mórz i oceanów?
– Nie. Co to są te komórkoidy?
– Jakieś dziesięć lat temu okręt podwodny USS „Cleveland” wyniósł na pokładzie przy wynurzeniu ceramiczną, sześcioboczną strukturę, pustą w środku. Po przebadaniu okazało się, że struktura ta ma wielce skomplikowaną budowę wewnętrzną, podobną do komórki (stąd nazwa), ale zastygłą. Oceanolodzy zawyrokowali, że to wytwór działalności wulkanicznej i finito. Potem odkryto jeszcze szesnaście takich komórkoidów w brzuchach orek i rekinów, kilka wyłowili rybacy. Pomiary wykazały, że ich wyporność pozwala im dryfować dwadzieścia do trzydziestu metrów pod powierzchnią wody. Nie miały jednakowej gęstości – każda była dostosowana do warunków lokalnego akwenu! Oczywiście zakrzyczeli mnie – przypadek! Ale czy kamienie przystosowują się do rodzaju wody, w której pływają? Poza tym – ja stawiałbym, że pływają na głębokości dwudziestu sześciu, dwudziestu siedmiu metrów.
– Czemu?
– A temu, że dwadzieścia pięć metrów to zanurzenie największych pływających tankowców. Łapiesz? I jeszcze to, zobacz…
Kasander pogrzebał w plikach na swoim komputerze i otworzył mapę.
– Zrobiłem małą symulację miejsc ich odkrycia, z uwzględnieniem prądów, migracji ryb, ssaków morskich, nawet śmieci, wrzucanych do oceanu. I co?
– Ależ to… heksagonalna siatka!!!
– No właśnie. Czysty przypadek! – zadrwił Kasander. – Poza tym, pewnie też przypadkowo, komórkoidy mają wymiary mniejsze od dozwolonych prawem wielkości oczek sieci, których mogą używać rybacy. Czyli te wyłowione upolowali po prostu kłusownicy, działający niezgodnie z prawem! I pływają tak, że człowiek właściwie nie może ich dostrzec. Sam się nawet wybrałem na połowy w jednym oczku siatki, które wypada obok Bornholmu, ale przez dwa tygodnie tylko odcisków od wybierania sieci dostałem. No i dorszy nażarłem się do przesytu!
– A co te komórkoidy robią? – Zaciekawił się Motyka.
– Żartujesz? Nie mam pojęcia. – Wzruszył ramionami tymczasowy rybak.
– No to… skąd ty niby wiesz, że to Cyberalis?
– Nie wiem. Ale się domyślam. Jak idziesz do lasu, znajdujesz resztki pożartego jelenia, kłaki sierści na drzewach i wonne odchody, to co myślisz? Słusznie wnioskujesz, że w okolicy grasuje wilk, bo widzisz ślady jego działalności.
– I ty uważasz, że to są ślady…
– Cyberalis, tak. Przynajmniej niektóre z nich. A wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze?
– Co takiego? – Zaniepokoił się Motyka.
– A to, że dotarłem do wyników tych badań.
– Nie rozumiem…
– Okazało się, że wiercenia pod miastami Francuzi robili osiem lat temu. Że badania miedzi robili Brazylijczycy. Bodaj pięć lata temu. Że i komórkoidy były wcześniej znane.
– To czemu gazety o tym nie trąbiły?
– Widzisz, wyrabiasz się przy mnie. – Kasander mrugnął znacząco do swego rozmówcy. – Nie rozpisywały, bo wyników nie było. Publikowalnych znaczy. Tu próbka zaginęła, tam się sprzęt pomiarowy zgubił, owam się dyski twarde z wynikami sfajczyły. Komuś, albo czemuś, zależało, żebyśmy się nie dowiedzieli. I to jest największy problem. Bo jak teraz się o nich dowiadujemy, to…
– To znaczy, że są już nieistotne – skonkludował Motyka.
– Niestety. I jeszcze komórkoidy zaczęły wypływać na brzegi. Mnóstwo ich. Coś się kończy, a coś…
– No to czemu ten Cyberalis do nas nie gada? – wypalił w końcu młody informatyk.
– A widzisz – to pytanie to już wyższy poziom spekulacji. Ale w to, że Cyberalis istnieje, to już wierzysz? No a w temacie gadki z obcym rozumem – zaśmiał się Kasander, wziął karteczkę i coś nabazgrolił. – Masz, zapoznaj się, poczytaj! Dowiesz się też, skąd mi się ten Cyberalis wziął! – rzucił za odchodzącym.
IV.Słońce z czarną dziurą
Przyjdź
I przegoń deszcz
„Black Hole Sun” – Soundgarden
Kasantecki dziś wyjątkowo się spóźniał. Motyka okrutnie nudził się w biurze. Po przemyśleniu tego, co usłyszał, stwierdził, że jednak nie wierzy. Że to bajki w stylu Daenikena. Wszystkie niewyjaśnione rzeczy, dziejące się na Ziemi, można przypisać działalności Cyberalis. Albo zielonych ludzików. Albo podróżników w czasie. W zależności od fiksacji konfabulującego. Przecież to nie może być prawda – uspokajał się. Bo gdyby była, to coś już byśmy – ludzie, ludzkość – robili. Jakieś… próby kontaktu? Albo próby przeciwdziałania? Tylko przeciwdziałania czemu?
Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Kasantecki wpadł do biura jak burza. Motyka zauważył ze zdziwieniem, że na brzuchu brak jest standardowego nadruku, bo grubas koszulkę ma założoną na opak.
– Zaczęło się, mój Ramsayu!
– Co się zaczęło? – wykrztusił Jacek.
– Nic nie widziałeś? Jak hrabia półmrok mieć musi i rolety zapuszczone, to nie dziwota. Nie ma czasu. Otwórz folder „Cyberalis – fakty” i włącz PowerPointa. Musimy zrobić prezentację dla Góry.
– Ale…
– Otwieraj, otwieraj! Co się tak gapisz? Aha, ty nic nie wiesz, ciemno tu. Pamiętasz, jak mówiłem ci o śmieciach? Kosmicznych?
Nie czekając na potwierdzenie kontynuował: – Znowu opowiem ci ciekawą historyjkę. Mam przyjaciela, który nie był taki głupi jak ja, nie bawił się w łowy na Cyberalis i został normalnym, porządnym informatykiem. Był porządny do przesady i nawet na biurku miał pusto jak na lotnisku, a do tego opery słuchał, wyobrażasz to sobie? – Wzdrygnął się Bogumił. – No, ale ja nie o tym. W każdym razie, taki porządnicki był, że do NASA trafił. I kiedyś, po piątej secie, albo może po drugiej łąckiej śliwowicy? Newermajnd. Stwierdził, lekko już bełkocząc, że się kosmonautom w dupach poprzewracało. Niby czemu, pytam? A on mi, że kosmos wyczyszczony, to się gwiazdofruwajom nawet na radar spojrzeć nie chce. To drążę dalej: co znaczy wyczyszczony? A on mi, że kosmiczne śmiecie się z orbit zgubiły. A gdzie niby są? Nie ma. Pirx wpierdolił, Czarny Monolit wessał, albo co tam chcesz. Wtedy to prawie wytrzeźwiałem. A dziś…
Kasander rzucił się do otwierania plików.
– Co dziś?
– Czasu nie mam na pierdoły, radio se puść. Wszędzie to samo gadają.
Zdezorientowany Motyka wyszukał na swoim kompie jakąś internetową stację.
„Uwaga, podajemy ważny komunikat. Proszę zachować spokój, efekty świetlne na niebie nie są, powtarzam, NIE SĄ, wynikiem rozpętania wojny jądrowej ani fenomenem znanym jako UFO. Według oświadczenia Rady do Spraw Nauki przy Pierwszym Sekretarzu ONZ są to niegroźne efekty świetlne, będące wynikiem aktualnie badanych zjawisk kosmicznych, mających miejsce poza orbitą Księżyca. Nie stanowią dla ludzi żadnego, powtarzam, ŻADNEGO, niebezpieczeństwa. Proszę zachować spokój i pozostać w miejscu pracy bądź w domu. Uwaga, podajemy ważny komunikat…”.
Motyka rzucił się do okna, rozsunął rolety, spojrzał w niebo, i z otwartymi ustami ponownie zwrócił się do Kasanteckiego: – Eeee, yyyy…
– No, zareagowałeś prawie jak Góra. – Odrywając wzrok od komputera i uśmiechając się dobrodusznie do Motyki rzekł Kasander. – To tylko trochę fajerwerków, ale lepsze jest to, czego nie widać.
– A czego… A czego nie widać? – wydukał młody człowiek.
– Po pierwsze: naszych kosmicznych śmieci, bo one się tam stopiły w jakąś większą strukturę. No i po drugie: tego, że według naszych mądralińskich te fajerwerki, a raczej coś, co je wywołuje, emituje też tyle neutrin, fal grawitacyjnych – trafił się ponoć i monopol magnetyczny – że może to spowodować…
Kasander umilkł nagle.
– Co spowodować?
– Powstanie mikrej, lokalnej czarnej dziury za jakieś dwa dni, może tydzień. – Smutno pokiwał głową Bogumił.
Nie czekając na odpowiedź, puścił na pełny regulator muzykę i z głośników ryknął Chris Cornell.
V.Nie ma znaczenia kierunek
Nie możemy nawet wybrać strony
Panie, nadchodzi powódź
„Here Comes The Flood” – Peter Gabriel
Motyka nie mógł usiedzieć spokojnie na twardym siedzeniu krzesła. Wiercił się niespokojnie, miął trzymane w ręku kartki i co chwilę zerkał na zamknięte drzwi. Gdyby tylko nie ten strażnik… Na szczęście strażnik miał jakiś większy rewir do obchodzenia i co jakiś czas znikał na kilka minut za załomem korytarza. Młody informatyk przypadł uchem do dziurki od klucza.
– …czemu ja się dopiero teraz o tym dowiaduję? Jakieś spontaniczne teleportacje, do tego w oczkach mojej siatki. I co z tego, że skończyły się…
Motyka odskoczył od drzwi, widząc strażnika wyłaniającego się zza rogu. Przeszedł nerwowo kilkanaście kroków, poczekał na zniknięcie cerbera i znów dopadł do drzwi.
– …powtarzam, nie wiem. Proszę sobie wyobrazić neandertalczyka, znajdującego nagle mercedesa. Przecież nie będzie wiedział, że to pojazd, że trzeba przekręcić kluczyk, wcisnąć sprzęgło i gaz, i dopiero wtedy…
Cholerny strażnik! Młody człowiek odczekał stosowną chwilę, i znów zaczął podsłuchiwać.
– …przecież mówię – Cyberalis COŚ robi, ale nie mamy najmniejszych szans dowiedzieć się, co. Gdyby się pan choć pochylił nad moimi wypocinami, to zrozumiałby pan, że…
Kolejna rundka podsłuchiwania.
– …i co z tego, że czarna dziura nie powstała? A zastanowili się panowie, co powstało i gdzie się podziało? Międzyplanetarny pojazd, może międzygwiezdny komunikator, może portal, a może – tarcza. Bo…
Dłuższa chwila i znowu – ucho do dziurki od klucza.
– …tak uważam. Możemy się tylko przyglądać. Uważam, że Cyberalis jest już na takim poziomie, że nic, podkreślam, nic nie jesteśmy w stanie mu zrobić. Toteż mrzonki o ataku nuklearnym czy rezygnacji z używania energii elektrycznej uważam…
Drzwi odskoczyły z hukiem, o mało nie rozbijając Motyce głowy, którą ten odsunął w ostatniej chwili. Grono starszych wiekiem generałów i polityków o mocno zarumienionych twarzach (Jacek wiedział, że to politycy, bo dobrze znał te fizjonomie z mediów), wychodziło w pośpiechu, głośno się spierając. Młodzieniec zajrzał w głąb sali, gdzie na tle ekranu z bijącym w oczy napisem „KONIEC?”, Kasander z mikrofonem w ręce i zniechęceniem na twarzy coraz ciszej mówił do prawie pustej sali:
– I co teraz? Naszą obecną sytuację metaforycznie ująłbym tak – jesteśmy jak mrówka na grzbiecie słonia. Czy nasz wierzchowiec ruszy w dżunglę, czy nad rzekę, nie mamy na to najmniejszego wpływu. I módlmy się tylko, żeby nie zaczął czochrać się o baobab, taplać w błocie, albo, co nie daj Boże – wojować z innym słoniem…
Motyka spuścił głowę, spojrzał na trzymany w ręku, gotowy do wysłania raport. Z wolna pokręcił głową i przedarł go na pół.