- Opowiadanie: CountPrimagen - Luminescencyjny pokrak

Luminescencyjny pokrak

Dawno dawno temu był sobie mężczyzna, który miał dziwny zwyczaj mówienia do świeczki. I wiecie co? Świeczka mu odpowiadała. Na dodatek całkiem chętnie!

 

Tym razem, Count jak nie Count, pociśnie sztampą – “oto opowiadanie z mojego uniwersum...” Drugiego uniwersum, tak dla ścisłości. Jest nieco inaczej niż zwykle, choć i dla fanów hrabiowskiej klasyki znajdzie się małe co nieco ;)

 

Za redakcję & korektę odpowiedzialny był Funthesystem. Jeśli uda Wam się zrozumieć cokolwiek z tego tekstu, a czytanie go nie będzie męką, to zasługa tego kolesia. Wykazał się ogromną cierpliwością i poświęceniem, zrobił dużo mimo braku czasu. Wielkie dzięki, towarzyszu broni!

Podziękowania również dla Sojuszniczki Minki za asystę i trafne sądy ;)

 

Limit ździebeczko przekroczyłem, mam nadzieję, że wybaczalnie. Tak mi przynajmniej podpowiada intuicja, że zacytuję regulamin :)

 

EDIT: Rany, rany, zapomniałbym! A przecież mam jeszcze PDF dla Pierożka :3

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Luminescencyjny pokrak

Przewodnik szedł pierwszy, stuknięciami kostura wskazując właściwą drogę w ciemności. Szlak był długi i kręty, a ostre krawędzie porastających ściany minerałów tylko czekały na błąd któregoś z ludzi. Śledzący przebieg ściany Adam wiedział, że gdyby nie gruba rękawica, jego dłoń już dawno spłynęłaby krwią.

Pradawne obrazy, które tubylcy pokazywali mu rano w sali zgromadzeń, nie pozostawiały złudzeń – znalazł się w najpiękniejszym miejscu na Ziemi. Kryształy selenitu wykwitały ze ścian niczym srebrzyste kwiaty, spływały soplami ze stropu i płożyły się po posadzce. Były wszechobecne.

Im więcej Adam słyszał o wspaniałościach świętego miejsca Tafli, tym większą czuł irytację – co komu po pięknie, którego nikt nie może podziwiać?

Rozumiał jednak, że mieszkańcy nie mogli rozświetlić majestatycznych grot. Blask odbity od gładkich powierzchni minerałów był równie niebezpieczny, co pochodzący z lampy, gwiazdy, czy elektronicznego urządzenia. Każde z tych źródeł światła zamieszkiwali agresywni, krzywdzący człowieka Lurianie.

Co innego świece z pszczelego wosku, które płonęły bezpiecznym światłem, zasiedlonym przez neutralne istoty. Czy nie oddziaływały na ludzi w inny sposób, długofalowo, Adam nie wiedział. Nie przeszkadzało mu to jednak handlować tym nader cennym w nowożytnym świecie towarem.

– Jesteśmy na miejscu. – Głos przewodnika zazgrzytał tuż przy jego uchu, a twarda dłoń zacisnęła się na ramieniu handlarza i pociągnęła go jeszcze kawałek dalej. – Schyl się. To Lorjeli.

Adam postawił na skałach cenny wiklinowy koszyk, zsunął rękawice i zanurzył dłoń w lodowatej wodzie podwodnego jeziora.

– I on… żyje tutaj? Od lat?

– Tylko święte wody Lorjeli były w stanie utrzymać go przy życiu. Wielu już próbowało swoich sztuczek, żadnemu jednak się nie udało… Jeśli ocalisz mojego syna, handlarzu, obiecuję, że opowiem ci o Odblasku. I wskażę właściwą drogę.

– Ocalę. Zostaw nas.

Starzec odchrząknął w odpowiedzi i oddalił się bezszelestnie. Adama otaczała już tylko ciemność i dźwięk uderzających o taflę kropel wody. Przysiadł na brzegu jeziora, wymacał leżący nieopodal kamień i cisnął go w toń.

Gdziekolwiek przebywał zamieszkujący głębinę mężczyzna, usłyszał dźwięk i podpłynął w milczeniu. Handlarz niemal wyczuwał jego sceptycyzm – przez ostatnie lata wielu próbowało pomóc nieszczęśnikowi, nikt jednak nie potrafił wyleczyć wywołanej przez Lurian choroby.

Adam poczuł, że ręka, którą człowiek podał mu na powitanie, była gorąca. Jakby wyciągnął ją z pieca, a nie lodowatej wody podziemnego akwenu.

Spotkanie z Lurianinem, przemożne uczucie gorąca, pękająca skóra i dobywający się spod niej żar… zastanowił się handlarz i pokiwał głową. Klasyczne objawy węgliny poronnej, wszystko pasowało. Tubylcy przypisywali przedłużenie życia młodzieńca mocy jeziora, lecz nie mieli racji. Chłopak po prostu dusił ogień, który wciąż w nim gorzał.

Adam wiedział, że cena uzdrowienia będzie wysoka, nie pozostawiono mu jednak wyboru. Ojciec młodzieńca jako jedyny odnaleziony przez handlarza człowiek posiadał informacje o Odblasku i tajemniczej mgle, która podobno jakiś czas temu pojawiła się w tamtym osiedlu. Dla takich wieści Adam był w stanie poświęcić nawet… pocałunek.

– To… boli – szepnął młodzieniec. Jego skóra zdążyła już wyschnąć i zaczęła pękać. W wytworzonych szczelinach płonął ogień, malując drżącą sylwetkę na tle ciemności.

Adam sięgnął do koszyka i przesunął palcami po woskowych tabliczkach. Lovrick, Estelle, Klemmi, Treyton, Zina. Każde z nich było gotowe, by mu pomóc, by zapewnić przewagę w walce z Lurianami, która dla tak wielu wydawała się z góry przegrana. To dzięki pieczęciom Adam odnosił sukcesy tam, gdzie tak wielu zawiodło.

– Treyton – poprosił wreszcie, a w koszyku coś kliknęło.

W jaskini zrobiło się nagle zimno, suchy śmiech poniósł się echem ponad wodami Lorjeli. Nad czarną taflą wody zamajaczyła półprzezroczysta sylwetka starca. Długą brodę i węźlaste ręce pokrywał szron.

 Młodzieniec westchnął, gdy szczeliny na jego skórze skuł lód, a jątrzący je żar przeistoczył się w błogość.

Adam wiedział, że teraz otrzyma odpowiedź na każde pytanie. I może wreszcie zrozumie, czym jest wypełniająca legendarny Odblask luminescencyjna mgła.

 

1

 

Świetliki. Luki. Albo po prostu niebezpieczne miejsca. Mieszkańcy osiedli różnie nazywali te wystające nad powierzchnię ziemi kopuły, dla Adama były jednak Basztami. Przesiadywanie w nich i spoglądanie na spustoszoną planetę od kilku lat stało się jego małym rytuałem. W ten sposób handlarz żegnał się z nocnym niebem i lodowym pustkowiem, w które zamieniła się kolebka ludzkości.

– Nawet jeśli wszystkiemu winne są gwiazdy, nic ci nie przyjdzie z wpatrywania się w nie całymi nocami, Adamie. Dałbyś już spokój, jestem zmęczona…

Mężczyzna ocknął się i sięgnął do leżącego obok wiklinowego koszyka. Wyciągnął świeczkę, której żarzący się dotychczas knot zapłonął żywszym płomieniem. Handlarz zwykle utożsamiał przyjaciółkę z woskowym nośnikiem, choć tak naprawdę – jak każda Lurianka – była ona skupiskiem fotonów. Niezwykłych fotonów, które z racji swego pszczelego pochodzenia nie czyniły szkody zwykłym ludziom. Adam nieraz to wykorzystywał, zapewniając sobie dyskretne wsparcie przyjaciółki podczas negocjacji handlowych.

– To idź spać – odparł Adam. – Przecież potrafisz zrobić to sama, Suey.

– A położysz się obok mnie, tygrysie? – Z knota wystrzeliło kilkanaście iskier. – Raz-dwa wyleczę cię z tej melancholii!

– Zgniótłbym cię. – Twarz mężczyzny wykrzywił cień uśmiechu. – Zresztą wcale nie myślałem o Alicji. Nie tym razem… Zastanawiam się po prostu nad Systemem Długiej Nocy. Czy gdyby go przesunąć, na Ziemię wróciłoby życie?

Spojrzenie Adama, jakby przyciągane przez ogromnego satelitę, spoczęło na zlewającym się z nocnym niebem dysku. Wyniesiony przed kilkoma pokoleniami na orbitę, System zakotwiczył w punkcie Lagrange’a i rozłożył pokryty kolektorami parasol słoneczny. Skrył Ziemię w wiecznym cieniu, w zamian obdarowując ją niezmierzonymi pokładami energii.

– Przybyłoby więcej Lurian – odpowiedziała Suey. – System okazał się niewystarczający, nie mogliście jednak o tym wiedzieć. Daj spokój, Adamie. Nie uzdrowisz tego świata, możesz jedynie w nim przeżyć.

Mężczyzna ziewnął w odpowiedzi. Marzenia o gorącej herbacie i miękkim łóżku wróciły do niego ze zdwojoną siłą – przemierzając jałową powierzchnię planety, o komforcie musiał zapomnieć.

Pusta przestrzeń, cisza i klimatyzowane wnętrze kombinezonu nie były dla Adama niczym nowym. Od lat kursował między osiedlami, sprzedając świece. Niejednokrotnie zapuszczał się też dalej, poza znane tereny, celem pozyskania cenniejszych towarów. Tym razem padło na Odblask.

Miasto widniało na mapach jako niepodpisana kropka, jednak z relacji innych handlarzy Adam dowiedział się, że w jego obrębie mieści się faktoria oraz Szklarnia – oaza życia na pustkowiu planety. Powodów było dość, by tu zajrzeć, lecz myśli mężczyzny zajmowała głównie tajemnicza mgła, która ponoć od jakiegoś czasu zasnuwała korytarze Odblasku.

– Masz rację, czas na nas. Gwiazdy nie odpowiedzą mi na żadne pytanie.

– Ej, ej, królu złoty! A może jakiś peeling, zanim mnie zapakujesz do tego koszyka?

– Suey, to tylko zacieki wosku na powierzchni świeczki, nie mają żadnego znaczenia…

– Gadaj zdrów, to nie twoje ciało!

 

Wróciwszy do forum miasta, Adam położył rękę na zamocowanej do ściany linie i podążył wzdłuż niej na środek pomieszczenia, ku postawionemu tam drogowskazowi. Owalną konstrukcję w całości pokrywały znaki kierujące przechodnia do poszczególnych dystryktów Odblasku.

Handlarz odczytał je, po czym obrał właściwy szlak. Idąc, korzystał ze wsparcia zawieszonego wysoko sznura i paska chropowatego materiału pod podeszwą buta. Dookoła śpiewało miasto: maszyny podtrzymujące habitat grały monotonną melodię; z sąsiedniego pomieszczenia dobiegała muzyka; z oddali docierały dźwięki dzwonków i bębnów. Dla Adama, nieobeznanego z obowiązującymi w Odblasku sygnałami, nie niosły one w sobie żadnej treści.

Kiedy stał już w odpowiednim tunelu, wyszeptał do mikrofonu kilka słów i do odgłosów miasta dołączył jeszcze jeden – cichy szmer elektrycznego wozu towarowego. Gdy pojazd zatrzymał się obok, mężczyzna wyciągnął z luku zawiniątko rzeczy osobistych, odesłał go do boksów i ruszył w drogę.

– Szedłbyś ostrożniej, bydlaku – burczała Suey. – Cały tyłek mam w siniakach, chyba oskarżę cię o molestowanie.

Adam zignorował ją, zmartwiony wyraźnym niepokojem mieszkańców. Ludzie przemierzali korytarze jedynie grupkami i pozdrawiali go z wyraźną niechęcią. Nie do tego przywykł.

Po chwili Suey przerwała swój zwyczajowy monolog, a handlarz poczuł, że wreszcie natknął się na to, co do tej pory było tylko interesującą plotką. Przestrzeń, do tej pory pusta i bezkresna, nabrała kolorytu popielatej szarości. Powietrze falowało, wydawało się gęste i ciężkie, pływały w nim nitki migoczącego oparu.

Świecąca w ciemności mgła naprawdę istniała.

– Brr. To jakby… szepty Lurian. Słyszysz ich? – spytała świeczka.

– Nie, są zbyt, hmm… rozrzedzeni? – Adam pokręcił głową. – Zapamiętajmy to miejsce, Suey. W faktorii powinniśmy dowiedzieć się czegoś więcej.

 

 – Faktoria. – Głos, który zatrzeszczał w mikrofonie, był suchy i beznamiętny. – Jeśli chcesz kupić świece, to przykro nam. Skończyły się.

– Swój. Przychodzę po zaopatrzenie – wyjaśnił Adam. – Z Tafli.

Drzwi, przed którymi stał, rozwarły się. Oczy handlarza poraziło ciepłe, żółte światło i świergot zasiedlających je Lurian.

Pomieszczenie okazało się niewielkie, lecz przytulne. Posadzkę przykrywały ozdobne dywany, na ścianach wisiały obrazy, w gablotach pyszniły się dzieła sztuki. Adam był już przyzwyczajony do pstrokatości faktorii – stęsknieni za kolorami i kształtami, handlarze otaczali się najbarwniejszymi i najbardziej kiczowatymi przedmiotami, jakie znaleźli podczas licznych podróży.

Przy stolikach siedziało kilka osób. Ich twarze aż jaśniały zainteresowaniem, więc Adam rozsiadł się w fotelu i zaczął opowiadać. O rozkwitających osiedlach i na nowo odkrytych technologiach, o szczególnie groźnych typach Lurian, wreszcie o chorobie dziedzica Tafli, którą udało mu się wyleczyć.

Nie upłynęło wiele czasu, gdy zorientował się, że wśród słuchaczy nie znajdzie nikogo podobnego sobie. Zmęczeni życiem mężczyźni i kobiety od lat ograniczali swe wyprawy do terenów w najbliższym otoczeniu Odblasku, niektórzy na stałe osiedli w mieście. Łączyło ich jedno – dzięki wrodzonej synestezji, zdolności do transformowania blasku w dźwięk, dzięki umiejętności wychwytywania subtelnych różnic w rytmie świecenia, mogli bez ryzyka koegzystować z obcymi.

– Na drodze do faktorii natknąłem się na dziwną mgłę… – przeszedł do rzeczy Adam. – Wydawała się pochodzić od Lurian. Wiecie coś o tym?

Zapadła cisza. Handlarze spoważnieli, część zwiesiła głowy, inni odwrócili wzrok. Jedynie najstarszy z nich, zarządca, uśmiechnął się smutno i odpowiedział:

– Od tego powinniśmy zacząć, nieprawdaż? Na naszym terenie dzieją się dziwne rzeczy, a my… udajemy, że nic nie widzimy. Podobnie jak w innych osiedlach, tutaj też ludzie wierzyli w handlarzy. Widzieli w nas obrońców, my jednak…

– Przestań, jesteśmy bezsilni – szepnęła kobieta z głową szczelnie owiniętą szalem. Pomiędzy zwojami widoczne były jedynie oczy. – On… zabił Mervika.

– No właśnie, skrzywdził handlarza! Jak długo żyję, nie spotkałem się z czymś podobnym do pokraka.

– Opowiedzcie mi o tym – poprosił Adam, czując ten przyjemny dreszczyk łowcy, który zwietrzył trop grubego zwierza.

 

2

 

Droga do Szklarni była długa, lecz mężczyzna nie chciał marnować czasu – pozyskanie wosku i wykonanie świec zajmuje parę dni, a przecież w osiedlach nie tylko na świetle dało się dobrze zarobić. Szklarnia Odblasku obfitowała chociażby w mandarynki – towar cenny i tak deficytowy, że Adam prawie już nie pamiętał zapachu owoców.

Podobnie jak większość jego kolegów po fachu, mężczyzna gonił za zyskiem, choć znacznie bardziej fascynowali go Lurianie. Poznawanie tych istot, ochrona ludzi przed ich wpływem oraz próba nawiązania dialogu były tym, co pchało go do kolejnych osiedli. Ze względu na nich rezygnował z bezpiecznych, rentownych tras.

Tym razem takim impulsem stał się tajemniczy pokrak. Mimo przestróg, Adam nie mógł się doczekać spotkania z potworem i zrozumienia, czym on właściwie jest.

Gdy drzwi rozsunęły się ze chrzęstem, handlarz odczytał pokrywające ścianę znaki i po omacku ruszył do najbliższego węzła. W międzyczasie wyemitował sygnał aktywacyjny i nim się spostrzegł, do jego uszu dotarło burczenie elektrycznego silnika. Suey, jak zwykle, doradzała i komentowała:

– Ech! Chciałabym na wiosnę zapuścić włosy, ale jakoś nie chcą rosnąć… Może to dlatego, że je spalam? Jak uważasz? No, szkoda! W końcu włosy to istotny atrybut kobiety…

Odpowiedziała jej cisza…

– A wiesz, że jak liżę coś płomieniem, to też czuję smak? Jak człowiek?

…oraz zirytowane spojrzenie i zaciśnięte wargi handlarza.

– Adamie, gdzie ja mam serce? Czy Luriance w ogóle potrzebne serce?

– Niepotrzebne. Jesteś bezduszna i bez serca, Suey. Zamknij się wreszcie, bo zaraz pomylę drogę.

Od tej pory poruszał się szybciej. Przebył forum i noclegownię, minął Wielki Szyb, który prowadził do niezbadanych odmętów Odblasku. Ludzi spotykał sporadycznie. Kilkukrotnie nadchodzący z naprzeciwka tubylec uciekał przed odgłosem jego kroków i wybierał inną trasę.

Dwie godziny później na ścianach znajdowały się już tylko znaki pozostawione przez handlarzy, za pomocą których cech przekazywał sobie tajne informacje. Te właśnie badane przez Adama prowadziły bezpośrednio do Szklarni.

– Korytarze zdają się ciągnąć w nieskończoność… – rzucił w przestrzeń.

Cisza przytłaczała, otuchy dodawało tylko brzęczenie podążającego jego śladem wozu. Delikatna łuna wokół koszyka świadczyła o czujności Suey.

– Zapewne jedna ze stolic tych waszych „państw”. Bardzo bogata. Wielu ludzi musiało umrzeć, kiedy…

– Su…

– Co-co to?!

Adam zamarł, słysząc coraz głośniejszy chrobot.

– Ra-ratuj, nie mogę tego znieść! – Światło z koszyka zaczęło migotać w bardzo niepokojącej sekwencji, która świadczyła o cierpieniach Lurianki.

Tymczasem chrobot narastał. Adam wiedział, że sam dźwięk nie mógł przysporzyć takiego bólu jego towarzyszce.

– Czym ty jesteś?! – ryknął.

Mdłe światło rozproszyło mroki korytarza. Pokraczna noga zachrobotała o posadzkę, stawiając kolejny krok; rozległa się szkaradna mieszanina jęku i śmiechu.

– U-uciekaj, Adamie, och, proszę, musisz… – błagała Suey.

– Nie… Nie zbliżaj się. – Handlarz zamarł.

Nogi odmówiły posłuszeństwa, oczy mogły tylko śledzić jarzącą się zimnym blaskiem sylwetkę. Światło dobywało się przede wszystkim z głowy i jednej kończyny, będącej najprawdopodobniej ręką. Pokrak ciągnął ją za sobą po posadzce. Większość jego ciała pokrywały zachodzące na siebie płyty, które tworzyły coś na kształt zbroi.

Handlarz zamknął oczy i zasłonił je ręką. Suey zawodziła, a chrobot narastał.

– Zró-zrób coś, musisz…!

Jęki wypełniały mu uszy, a przez zaciśnięte powieki zaczął przesączać się blady poblask. Adam pomyślał o koszyku i ukrytych w nim pocałunkach. Wystarczyłby jeden gest, jedna prośba, jednak cena wydawała się zbyt wysoka.

Handlarz wydał wozowi polecenie zwiększenia obrotów. Silnik zaryczał, zagłuszając pokraka. Hałas był dojmujący, okropny, słyszał go zapewne każdy mieszkaniec Odblasku.

Spanikowany umysł wysyłał maszynie kolejne polecenia, a każde takie samo – głośniej. Warkot kruszył ściany i przenikał umysł, oczyszczał. Poza nim nie było już nic.

Dopiero później, gdy akumulator wydał z siebie ostatnie tchnienie, powróciła cisza. I ciemność. Skulony przy kole Adam przetoczył się na plecy i otworzył oczy. Jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszył się, że nic nie widzi.

– Suey?

– Je-jestem.

Handlarz postawił przed sobą popłakującą świeczkę i przy jej świetle zbadał rękę, którą jeszcze przed chwilą osłaniał oczy przed światłem pokraka. Skóra piekła.

Był wściekły. Już dawno nie dał się tak zaskoczyć, nie czuł się tak bezradny. A co gorsza – niepotrzebnie ryzykował. Życie za cenę jednego pocałunku? Nie pamiętał, kiedy ostatnio wykazał się podobnym skąpstwem.

– Co to było, Suey?

– Ja… Najpewniej Lurianin. Ale takiego jak on jeszcze nie spotkałam. Czułam się, jakby po kawałku odgryzał mój płomień.

– Rozumiem. Cholera, coś jest nie tak…

Czymkolwiek był pokrak, wydzielał światło nieznane dotąd handlarzowi. Bardziej niż Lurianina, przypominał jakiegoś odległego kuzyna tego gatunku. Albo… przodka.

– Nigdy się z czymś takim nie spotkałaś? Co, Suey? Zastanów się, może na Słońcu…

– Na Słońcu panuje straszny tłok, opuściłam je dawno temu, Adamie – przypomniała świeczka. – Ilość bodźców, jaka cię tam otacza… jest niepojęta. Przykro mi.

Przez jakiś czas siedzieli i nasłuchiwali. Wreszcie handlarz wstał, by sprawdzić wóz. Wysunął kabel zasilający i podpiął go do najbliższej stacji ładowania.

– Będziemy musieli zostać tu przez jakiś czas. Gdziekolwiek jesteśmy… – rzucił w ciemność, a ciemność odpowiedziała mu monotonnym buczeniem maszyn.

Adam zaprogramował wóz na wypadek powrotu potwora i położył się przy kole. Chciał jeszcze przemyśleć swoją sytuację, ale zapadł w sen. I tylko Suey, pełgając niespokojnie, przypatrywała się dłoni handlarza, którą ten jeszcze niedawno zasłaniał oczy przed mdłym blaskiem.

Czy pod paznokciem naprawdę coś migotało?

 

3

 

Choć minęło już kilka lat od dnia śmierci Alicji, ilekroć Adam zasypiał, dziewczyna stawała przed jego oczami. Słyszał jej głos, widział nieustraszone spojrzenie i godność, z jaką znosiła ból. Jej odwaga pomagała mu wierzyć w przyszłość tego świata i dlatego nadal pomagał ludziom skrzywdzonym przez Lurian. Kiedy tylko miał ku temu okazję, walczył tak jak niegdyś ona i ratował te zagubione kłębki ciemności.

A za to, że nie pozwalał im rozwiać się w świetle, otrzymywał to, co stało się dla niego najcenniejsze – nadzieję. Kolejną ulotną szansę, że dzięki Suey jeszcze kiedyś ukochana się do niego odezwie.

Teraz, siedząc przy wozie i masując obolały kark, Adam myślał jednak przede wszystkim o sobie. Ponownie spojrzał na parujące palce lewej ręki i zacisnął je w pięść. Skóra sprawiała wrażenie rozpalonej. Swędziała. Paznokcie kruszyły się, a naskórek łuszczył, sypiąc dookoła świetlistym pyłem.

– Do diabła. Zrób coś z tym, Suey.

– Że tak użyję waszego idiomu: wpadłeś po uszy w gówno, Adamie.

– No proszę, jakaś ty się zrobiła elokwentna, moja droga… Powiedz lepiej, czy wyczuwasz w tym Lurian?

– Są tam, choć przypominają w tej chwili wasze niemowlęta. Gaworzą i piszczą, daleko im do…

– Pokraka. – Adam wstał, wyciągnął z wozu rękawicę kombinezonu i ukrył w niej dłoń. Jedynym świecącym punktem ponownie stała się Suey. – Nasza wyprawa do Szklarni będzie musiała się odwlec. Jeśli istnieje ryzyko, że zacznę wydzielać mgłę albo zmienię się w potwora takiego jak tamten…

– Nie wygląda to dobrze. – Suey zatrzepotała płomieniem z wyraźną rezygnacją. Spokój i beznamiętność towarzysza czasem przyprawiały ją o dreszcze. Handlarz zdawał się niezniszczalny, lecz Lurianka wiedziała, jak wiele go to kosztuje. – Co teraz?

– Musimy coś z tym zrobić. Teraz, póki jeszcze mam dwie ręce. Świece i mandarynki będą musiały poczekać, aż rozprawimy się z pokrakiem.

– Och, Adaś… Jesteś twardy, ale twardy człowiek zazwyczaj jest również kruchy… Czy gdybym odeszła, cokolwiek by z ciebie pozostało? – Blask Suey był tak cichy, że nawet wyczulone oczy handlarza go nie wychwyciły.

 

Wracając po własnych śladach, Adam przywołał fakty, którymi podzielili się z nim miejscowi. Pokrak zaczął nawiedzać Odblask pięć lat temu i początkowo wyglądał inaczej niż teraz. Poruszał się znacznie ciszej, zaś jego luminescencja była silniejsza. Ludzie, którzy na niego spojrzeli, co do jednego zachorowali na mglicę i powoli przekształcali się w migoczący dym, który handlarz już napotkał.

W miarę upływu lat pokrak zmieniał się, a ludzie coraz rzadziej padali jego ofiarą. Grzechoczący, świecący potwór nie był trudny do uniknięcia, o ile nie spotkało się go w długim korytarzu. Strach jednak pozostał równie żywy, co na początku. Tym bardziej realny, że pokrak wcale nie zniknął.

Jedną z ostatnich ofiar był Mervik – handlarz, który rzucił wyzwanie potworowi i przegrał. Gdy zachorował na mglicę, ślad po nim zaginął.

Adam doszedł do wniosku, że jego najlepszym tropem był dym, na który natknął się w drodze powrotnej z Baszty. Wszystko wskazywało, że wydzielała go jedna z ofiar.

Przeanalizował znaki na ścianie i odesłał wóz. Nawet jeśli maszyna dawała pewne wsparcie w konfrontacji z pokrakiem, zarazem zdradzała pozycję handlarza. A ktoś, najwyraźniej, uparcie podążał jego śladem. Świadczyły o tym szelesty, które od jakiegoś czasu słyszał za plecami.

 

4

 

Adam wciąż wierzył, że Lurianie nie są wrogami człowieka. Odkąd kilka lat temu opuścił swój dom i po raz pierwszy udał się na szlak, spotkał wielu przedstawicieli tego gatunku i przekonał się, że zależy im tylko na egzystencji. Lurianie byli istotami zupełnie innymi niż człowiek – ich byt nie opierał się na związkach węgla. Nie opierał się nawet na krzemie, w swych domniemanym metabolizmie nie wykorzystywali aminokwasów – właściwie nie spełniali przyjętych przez ludzkość kryteriów życia. Ich istnienie było czymś niepojętym dla fantastów czy astrobiologów.

A jednak posiadali rozum, na co najlepszy dowód stanowiła Suey. Istota używająca jako nośnika świeczki nie szczędziła Adamowi wiedzy o swoich pobratymcach, dzięki czemu próżno było szukać na Ziemi handlarza lepiej rozumiejącego Lurian od niego.

Z punktu widzenia świetlistych istot ludzie też nie spełniali kryteriów życia. Wiązały się z tym problemy komunikacyjne. Dotychczas Adam nie spotkał Lurianina będącego odpowiednikiem handlarza, który potrafiłby się komunikować z ludźmi nie słyszącymi światła.

(Znów ucieknie, znów zapłacze! Nienawidzi cię! Dlatego tak krzyczy, dlatego…)

– Co to było? – spytała Suey.

Adam ledwie zdusił jęk bólu. Jego zainfekowaną rękę wykręcił skurcz, palce wygięły się pod nienaturalnymi kątami. Spod rękawiczki wypłynęła smużka dymu i zaraz znikła w powietrzu.

(Na nic wszystkie te nadzieje, na nic godziny ciemności… Zedrzyj, zedrzyj!)

– Brzmi jak… pokrak.

Kakofonia płaczu i śmiechu zdawała się trwać w nieskończoność, rozsadzała handlarzowi czaszkę. Ciemność zawirowała, Adam opadł na kolana.

Niedługo później piskliwy głosik ucichł, a ręka znów należała do niego, choć wciąż mrowiła. Zdawała się jakaś inna, jakby miała rozpłynąć się w powietrzu w momencie, w którym handlarz ściągnie rękawicę.

Mgiełka wciąż unosiła się w korytarzu. Zdawała się znacznie rzadsza niż wczoraj – tak ulotna, że Adam nie widział nawet szeptów zamieszkujących ją Lurian. Jedyny dowód stanowił subtelny obrys ścian i sufitu korytarza na tle nieprzeniknionej ciemności.

Suey znacznie lepiej wykrywała swoich pobratymców, dlatego przejęła dowodzenie, gdy tylko Adam wyjął ją z koszyka. Obecnością mieszkańców nie musieli się przejmować – nikt nie miał tyle odwagi, by zagłębiać się w mgłę.

– Prawa odnoga, Adamie – poinformowała świeczka.

Wkrótce dotarli na obrzeża części mieszkalnej Odblasku. Niegdyś był to gęsto zaludniony obszar, jednak częste wizyty pokraka sprawiły, że większość domostw opustoszała. Pozostali jedynie ci najbiedniejsi i najbardziej zdesperowani.

Handlarz starał się iść jak najszybciej. Kontrolująca ścianę ręka kilkukrotnie napotykała próżnię, gdy przechodził przez skrzyżowania, a docierając do niewidocznych schodów i drabin boleśnie obił sobie nogi.

– I na cholerę oni tak to budowali, co? Przeklęte katakumby… Ekhm… Mogłabyś świecić trochę jaśniej, PROSZĘ?!

– I co jeszcze?! Masaż stóp?! Nie mogę świecić jaśniej, bo spłoszę mgłę, MATOLE! – zadrwiła Suey i rozbłysła niespodziewanie, na chwilę oślepiając Adama.

– Bezczelna… Lepiej spokorniej, moja droga, bo następnym razem przeniosę cię na świeczkę o kilkakrotnie większej średnicy.

– Chcesz żebym była GRUBA?! Adamie… Nie poznaję cię. A kiedyś byłeś takim grzecznym chłopcem!

Dogryzając sobie dotarli do korytarza, w którym i handlarz dostrzegł migot unoszącego się w powietrzu oparu. Przyspieszył.

– Tak… Stąd dochodzi światło – potwierdziła Suey.

 Adam zatrzymał się i spojrzał na drzwi do komory mieszkalnej. Prostokąt oskrobanej śluzy okalał kontur mdłego światła.

– Jest bezpiecznie?

– Raczej tak. Ci Lurianie mają odmienną naturę od tamtych, którymi jaśniał pokrak. Nie powinni zrobić nam krzywdy.

Handlarz, bez większych nadziei, zastukał w metalową powierzchnię, po czym przysunął ucho, próbując wychwycić jakikolwiek dźwięk z wewnątrz.

– Kto… tam? – Głos był zbolały i ledwie słyszalny wśród szmeru zasiedlających mgłę Lurian. Dobiegał z dołu, jakby mówiąca osoba leżała na ziemi.

– Handlarz. Chciałem porozmawiać…

– Krili? – zajęczał ktoś. – To ty, Krili?

– Nazywam…

– Wróciłeś do mamusi? Och, Krili…

– Proszę…

– Ona cię nie słucha. – Suey zapłonęła nieco jaśniej. – Spójrz na tę kałużę światła, która wylewa się spod drzwi. Obawiam się, że to ostatnie chwile tej kobiety.

– Krili? Tyle… tyle czasu cię szukałam…

– Ona nie bredzi. Nie do końca – zrozumiał nagle Adam. Spojrzał na swoją lewą dłoń i wylewającą się spod rękawiczki powódź światła. Instynktownie zsunął kompozytowy materiał, odsłaniając spływającą blaskiem skórę, w której aż roiło się od Lurian.

(Coś się stało TOBIE! Coś się stało TOBIE! Cóż się stało, droga pani?! Cóż się stało TOBIE!?)

Handlarz przyłożył rękę do szczeliny pod śluzą. Kobieta po drugiej stronie zaczęła płakać.

– Dziękuję, Krili. Cze-czekałam na ciebie…

Drzwi rozsunęły się, a Suey przygasła. W jej płomyku migotał wielki smutek.

Na posadzce leżała mglista postać, która tylko kształtem przypominała człowieka. Całe jej ciało pokrywały lśniące, wijące się wyrośla, z których wypływały delikatne jak puch grudki światła i krążyły wokół niczym chmara robaczków świętojańskich. Adam nie potrafił doszukać się rysów twarzy na głowie kobiety.

– Wszędzie cię szukałam, Krili. Przepraszam, że wtedy uciekłam…

– Proszę pani, ja…

– Cii! – Suey syknęła, parząc handlarzowi palce. – Słuchaj!

– Mó-mówiłam im cały czas, że żyjesz, a oni nie wierzyli. Do-doktor Nerick wcale nie jest szarlatanem. On… naprawdę ocalił…

Adam ponownie wyciągnął w kierunku kobiety mglistą rękę. Z niepokojem zauważył, że kontury jego palców zaczynają się powoli zacierać. Istota drgnęła i rozbłysła nieco jaśniej.

– Tak długo cię szukałam, a on ciągle za mną łaził. Ten… pokrak. Jak dobrze, że już jesteś. Przecież nie mogłam pozwolić ci umrzeć…

Z tymi słowami odeszła. Jakaś jej cząstka oderwała się od mglistej sylwetki, zawirowała w świetle.

Adam rozejrzał się po rupieciarni, która kiedyś stanowiła mieszkanie samotnej matki i jej syna. Rozrzucone ubrania wskazywały na to, że chłopak był nastolatkiem.

– Co o tym myślisz, Suey? – Handlarz postawił świeczkę na stole.

– Skoro potrzebowała doktora, jej syna spotkała jakaś krzywda, prawda? – Płomień Lurianki lizał przelatujące puszki światła. – Z tego co bełkotała przed śmiercią, leczenie okazało się skuteczne, chociaż… dlaczego inni mieliby nie wierzyć w powodzenie terapii? I dlaczego „uciekła”? – Wykrzywiła się w migotliwy znak zapytania. Była wielbicielką efektów specjalnych.

– Zareagowała na moją rękę, co mogłoby oznaczać, że pokrak ma jakiś związek z tym całym Krilim. Spójrz zresztą na nią… Zostało w niej więcej Lurianina niż człowieka, okropne.

Adam odwrócił wzrok od parującej sylwetki i spojrzał na swoją rękę. Mgliste światło powoli wstępowało na nadgarstek. Jeśli tak dalej pójdzie, będzie musiał założyć kombinezon.

– Możliwe, że przed śmiercią zaczęła słyszeć Lurian – mruknęła Suey. – W końcu twoja ręka świeci głosem… chłopca. To jak, Adamie? Do doktora?

– Tak.

Ciało kobiety stało się delikatne i ulotne niczym piana, więc handlarz, chcąc nie chcąc, musiał pozostawić je na ziemi. Stopniowo pochłaniane przez Lurian i tak miało zmienić się w światło.

Zamknął za sobą drzwi i posiłkując się wskazówkami Suey oraz oznaczeniami na ścianie, wrócił do centrum Odblasku. Przez całą drogą miał wrażenie, że jest obserwowany – ktokolwiek podążał jego śladem, nie odpuszczał.

Pokręcił się po forum i zrobił rozeznanie wśród przestraszonych mieszkańców. Za informacje płacił zapalarkami i paroma innymi cennymi drobiazgami, które akurat miał pod ręką.

O dziwo, prawie nikt nie traktował doktora Nericka jak szarlatana. Brali go raczej za marzyciela, który przed laty postawił przed sobą cel ocalenia ludzkości przed zabójczym wpływem Lurian. I przegrał. Pomimo pomysłów i środków nie znalazł rozwiązania.

Jakiś czas później jego żona, szanowana w Odblasku strażniczka, zaginęła, a doktor wycofał się z życia społecznego. Od tamtego czasu nikt go nie widział.

Zlokalizowanie właściwego domostwa nie nastręczało trudności, więc Adam udał się doń niezwłocznie. Jego muskające ścianę palce zdawały się spłaszczać na stalowej powierzchni i zgrubieniach drogowskazów. Pod rękawiczką coś cicho płakało.

 

5

 

Ciemność przytłaczała. Idąc opustoszałym korytarzem, Adam nie widział sufitu ani podłogi. Gdyby oderwał rękę od czarnej ściany, czułby się jak zawieszony w próżni.

Realny wydawał się tylko stukot za plecami – ktokolwiek go wywoływał, był doskonale zorientowany w sieci dróg osiedla. Adam rozważył pozostawienie pułapki, szybko jednak odrzucił ten pomysł. Nie miał pewności, czy prześladowca jest wrogiem.

Śluza do mieszkania doktora była zamknięta, a na dzwonek i pukanie nikt nie reagował. Handlarz westchnął i korzystając z tego, że jest sam, wyjął z koszyka Suey i polecił jej zabłysnąć nieco jaśniej.

(Czujesz? Wkrótce sen cię zmorzy, znajdź więc własny płytki dołek i…)

– Adamie… – Świeczka westchnęła, gdy mężczyzna ponownie złapał się za rękę. – Mnożą się. Jest ich tam… coraz więcej.

– Wiem. Dlatego nie możemy czekać. Musisz otworzyć te drzwi.

– Dobrze. Postaw mnie.

Handlarz z radością spełnił jej polecenie.

Płomyk na szczycie knota przybrał kształt łuku, coś cicho pyknęło. Gdy Lurianka była już rozgrzana, ogienek wydłużył się i pod postacią strużki światła popełzł po posadzce, prosto w niewidoczną szczelinę pod śluzą.

Adam wiedział, że ta sztuczka nigdy nie zawodziła – w większości osiedli zainstalowano zaawansowane systemy przeciwpożarowe, które wykrywały ogień, automatycznie otwierały śluzy i wdrażały procedury bezpieczeństwa. Suey wiedziała, że wystarczyło w odpowiednim momencie zostawić czujnik w spokoju, by mechanizm ograniczył się do otwarcia drzwi i uznał obecność Lurianki za fałszywy alarm.

– Dobra robota – mruknął Adam, gdy droga stanęła przed nim otworem. Porwał koszyk i świeczkę, wszedł do środka.

– Spokojnie, spokojnie… Bo ja też zgubię rękę. Albo i nogę. – Suey zatańczyła na knocie.

– Prędzej wodór, metan… Trochę sadzy. – Handlarz pozwolił sobie na cień uśmiechu.

– Metan?! Adamie?! Czy ty właśnie powiedziałeś, że ja PIERDZĘ?! Damy nie pierdzą, drogi Adamie! Lepiej to sobie zapamiętaj, jeśli nasza współpraca ma jeszcze potrwać!

– No, przepraszam cię, przepra… – Uśmiech na twarzy mężczyzny momentalnie zgasł, gdy ujrzał rozjaśnione przez Suey wnętrze apartamentu. – Co tu się…

Podłogę holu zaśmiecały rozbite naczynia, resztki jedzenia, lekarstwa i całe sterty powykrzywianych blach. Handlarz podniósł wyglądającą na zachowaną w całości miskę i nagle poczuł, że przed oczami robi mu się ciemno.

Miska miała nosek, zaciśnięte oczka i rozwarte w płaczu usteczka. Z jej dna wyrastał nędzny kikucik kręgosłupa. Przerażony handlarz odrzucił znalezisko, które uderzyło o podłogę i rozbiło się w drobny mak.

Szybkim krokiem przeszedł do najbliższego pokoju, gdzie znalazł tego więcej: porozbijane korpusy, potłuczone główki i połamane kończyny. Dziecięce paluszki wyglądały na szarej posadzce jak patyczki.

– Adamie… Łóżko. – Płomyk Suey drżał równie mocno jak nogi handlarza. W rozdygotanym świetle wszystko wyglądało jeszcze bardziej upiornie.

Na posłaniu, częściowo przykryty wymiętą kołdrą, leżał człowiek. Adam domyślił się, że to doktor Nerick. W przeciwieństwie do dzieci, ciało lekarza wydawało się zachowane niemal idealnie, choć wystarczyło go dotknąć, by przekonać się, że jest twarde i zimne jak marmur. Doktor trzymał w ręce rozbity fragment lustra, zaś na posłaniu obok leżała sterta wypalonych świec i kilka owoników.

Adam podniósł jeden z nich i obejrzał. Nośnik nie był w żaden sposób podpisany. Na stoliku leżał jednak odtwarzacz zdolny do odczytu pamięci zmiennofazowej, więc handlarz wsunął owonik i zamarł, wpatrzony w czerń głośnika.

 

Eksperyment #5

Nic z tego. Powoli tracę nadzieję… Dawka promieniowania wciąż jest za duża, a mnie coraz trudniej zdobywać dzieci. Niełatwo dostać je w ten sposób, by rodzice byli przekonani o ich śmierci. Coraz częściej trzymają je w domu, chcą być z nimi w tych… ostatnich chwilach.

Model numer 5, Rivk, lat 14. Marzył o karierze handlarza, udało mu się ominąć straże i wyjść na powierzchnię. Spojrzał w gwiazdy i zachorował na klasyczną postać wydrążenia endokawitarnego. Na szczęście zachował dość sił, by wrócić. Znalazłem go w śluzie, podczas standardowego obchodu.

Stan pacjenta: krytyczny, większość narządów wewnętrznych uległa subtotalnej anihilacji. Zastosowałem promienie X w dawce 10 miligrejów, zatrzymując postęp choroby.

Pacjent potłukł się w trakcie rekonwalescencji, podczas próby pionizacji.

 

Eksperyment #3

Model numer 2, Lire, lat 6. Córeczka łowcy. Ciekawość skłoniła ją od grzebania w worku ojca, w którym znalazła świecącą piłeczkę. Miała pecha, w bateriach pozostało trochę energii. Efekt – ciężkie poparzenia skóry i błon śluzowych w obrębie całego ciała. Rodzice nie byli świadkami zdarzenia, przynieśli córkę do szpitala.

Udało mi się podmienić ciała – w ciemności nie jest to takie trudne, a dziecko i tak nie nadawało się do pożegnania przy świecach.

Po raz pierwszy zastosowałem promienie X globalnie, na całe ciało. W przeciwieństwie do brachyterapii pozwoliło mi to obniżyć dawkę – do 25 miligrejów – i zwiększyć zakres. Teraz działam podobnie jak Lurianie… Efekty są zadowalające. Promieniowanie wypiera obce struktury świetlne.

Terapia jest tożsama z radioterapią, oceniam ją jako skuteczną.

Działania niepożądane: luminescencja obiektu oraz kruchość ciała zależna, najpewniej, od dawki. W następnych podejściach spróbuję lepiej dobrać wartości.

 

Eksperyment #8

Ja… Przepraszam, Juni.

W tym swoim… nie wiem, szale!, zapomniałem o tym, co najważniejsze… O nas. Byłabyś wspaniałą matką, wiesz? Nieraz widziałem, jak dbasz o podopiecznych z ochronki. A sama nie mogłaś mieć dziecka, to tak cholernie niesprawiedliwe!

Robiłem to dla ciebie. Nie mogłem pozwolić, by te maleństwa, tak dla ciebie cenne, umierały w męczarniach. Obiecałem sobie, że znajdę sposób na ocalenie ich przed wpływem Lurian. Ale…

Nic z tego. Obniżyłem dawkę do wartości minimalnych, do 2 miligrejów. Poniżej tej wartości naświetlanie jest nieskuteczne. Nie całkowicie.

Nie pomogło. Wciąż zaczynają świecić i wciąż się tłuką.

Najnowszy model, tak… Numer 8, Tija, lat 8. Córka Derry. Przez niedopatrzenie (błąd w protokole?) weszła do faktorii handlarzy i spojrzała w lampy. Nie wiem, skąd jej matka się o mnie dowiedziała, ale przyszła i musiałem powiedzieć jej wszys… no, większość. Na szczęście ma to również dobre strony.

Tęsknię za tobą, malutka. Doszły mnie ostatnio słuchy, że gródź do starego lunaparku znów stoi otworem. Stało się to w czasie, gdy zniknęłaś – dziwny zbieg okoliczności, czyż nie?

Bądź dzielna, Juni. Mam już pomysł, jak cię odnaleźć. Matka Tiji ma pewne, ekhm, specjalne zdolności. Rozejrzy się tam, gdzie ja nie dałbym rady. Musi mi się podporządkować.

 

Na pozostałych owonikach doktor Nerick nagrał już tylko suche dane z eksperymentów. Analizując tragiczną historię lekarza i dzieci, które z pacjentów stały się ofiarami, Adam posępniał coraz bardziej.

Do tej pory nie spotkał się z próbą poddania Lurian działaniu promieniowania rentgenowskiego. Biorąc jednak pod uwagę, że jest ono – podobnie jak światło widzialne – falą elektromagnetyczną, można się było spodziewać zbliżonych rezultatów.

– To by tłumaczyło, dlaczego nie spotkałaś się wcześniej z tym rodzajem, Suey. Nasza gwiazda emituje promieniowanie rentgenowskie w niewielkich ilościach, głównie podczas rozbłysków słonecznych. Co innego czarne dziury, gwiazdy neutronowe i białe karły; tam musi być zatrzęsienie tego rodzaju Lurian…

– Mądrala. – Suey wzruszyła płomieniem, choć po większej ilości wytrącanej sadzy handlarz poznał, że historia lekarza i na niej zrobiła duże wrażenie. – Ale masz rację. Zapewne dlatego są tak bardzo inni.

– Podczas Trzeciej Plagi Światłości wymarła właściwie cała inteligencja ludzkości i takie są konsekwencje. Doktor odkrył tak naprawdę, że potrafi jednym gatunkiem Lurianina wyprzeć inny. I obawiam się, że zgotował tym dzieciom los znacznie gorszy od śmierci…

Na to Suey nie znalazła odpowiedzi. Jej płomień skarlał. W nikłym blasku popękane resztki dzieci i skamieniała sylwetka ich oprawcy sprawiały jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie.

Adam rozumiał już, że organizmy narażone na działanie promieni X stawały się niesamowicie kruche i reagowały jak błona fotograficzna – luminescencją. Stanowiły więc zagrożenie dla mieszkańców Odblasku, którzy porażeni ich światłem zapadali na mglicę. Dlaczego jednak pokrak nie pękał pod własnym ciężarem, szczególnie że cały był zakuty w blachy? I po co w ogóle te zbroje? Na owonikach ta kwestia nie została poruszona, jeśli jednak odpowiedzi istniały, handlarz wiedział, gdzie mogłyby się znajdować.

(Siedzę znów przy pustym stole, jeżdżę sam na wielkim kole… Nic nie zdziałam pustą złością, jakże tęsknię za ciemnością…)

– Musimy się dostać do tego lunaparku – rzucił nagle Adam. – Od początku próbowała mi to przekazać.

– Ale kto?

– Moja ręka.

– Renata Rączkowska?

Zapadła cisza. Płomyk świeczki skurczył się do żarzącego punktu na szczycie knota.

– Wiesz co, Suey? Te twoje dowcipy przestały być modne w dwudziestym pierwszym wieku, powinnaś zmienić repertuar…

 

6

 

W swojej karierze handlarza Adam widział już wiele, lecz obraz pokruszonych dziecięcych skorup miał na zawsze pozostać w jego pamięci. Jedyne, czego pragnął, to opuścić apartament Nericka i nigdy już tu nie wrócić, zanim jednak to zrobił, dokładnie przeszukał najbliższe otoczenie skamieniałego doktora.

Poza rzeczami osobistymi i pamiątkami po Juni, handlarz znalazł jeszcze to, czego w tej chwili najbardziej potrzebował – mapy Odblasku. Tak jak się spodziewał, lekarz nie znał dokładnej lokalizacji lunaparku, więc jeśli wybrał się na poszukiwania ukochanej, musiał wcześniej uzyskać odpowiednie informacje.

Adam przejrzał papierowe arkusze w świetle Suey i skonstatował, że wesołe miasteczko jest bliżej, niż się spodziewał. Najkrótsza droga prowadziła korytarzem obok ochronki, w której pracowała Juni, więc hipoteza, że tam właśnie zbłądziła, wydawała się jak najbardziej słuszna.

Wychodząc, handlarz zablokował za sobą śluzę – gdy rozwikła już problem pokraka, będzie trzeba koniecznie poinformować o całym incydencie zarządców Odblasku.

Z ochronki dobiegały muzyka i śmiech dzieci, dźwięki tak zaskakujące, zważywszy na okoliczności, że Adam przystanął i słuchał ich przez chwilę. Napełniały serce otuchą, pokazywały, że pomimo wszelkiego zła życie toczy się dalej.

Minął przybytek i kilkanaście metrów dalej wyczuł na ścianie symbole lunaparku. Zwykle drogowskazy do miejsc, w których istnieje ryzyko spotkania Lurian, były usuwane, te ktoś najwyraźniej naniósł na nowo.

Umieszczone tuż nad posadzką, pozostawały właściwie niewykrywalne dla przemierzających korytarz mieszkańców. Adam wiedział jednak, czego szuka, więc niezwłocznie ruszył wyznaczonym przez doktora Nericka szlakiem. Wkrótce później ściany zniknęły, a on stanął naprzeciw otwartej przestrzeni.

Powietrze było tu chłodniejsze, włosami poruszał delikatny powiew z krat wentylacyjnych. Lunapark skrywała ciemność, lecz handlarz pośród jej smolistego bezmiaru potrafił dojrzeć szepty Lurian. Pojedyncze błyski, które rejestrował na poziomie podświadomości.

– A więc wreszcie zdecydowałeś się ujawnić – rzucił w mrok, wolną ręką odchylając wieko koszyka. – Skradałeś się za mną, odkąd wyszedłem z faktorii. Po co?

– Nie wiesz?

Kilka metrów dalej zapłonęła świeczka, oświetlając trzymającą ją osobę. Zakutana w brązowy szal kobieta patrzyła na niego wyzywająco, wśród fałd materiału widoczne były jedynie oczy.

– Jesteś Derra – zrozumiał Adam.

Imię prześladowczyni brzmiało znajomo już na nagraniu Nericka, jednak dopiero teraz połączył je z charakterystycznym strojem kobiety i przypomniał sobie, gdzie się spotkali – w faktorii.

– Pomagałaś mu. Dlaczego?! Przecież musiałaś wiedzieć, że krzywdzi te dzieci. Idiotka!

Kobieta skuliła się pod wpływem żarliwości jego słów, lecz zielone oczy wciąż spoglądały hardo. Gruby szal tłumił słowa, jednak w rozległej komnacie lunaparku było słychać nawet najcichszy szmer.

– Idiotka? – mruknęła. – Chyba masz rację. Ale wiedz, że nikt nie poświęcił dla tych dzieci tyle co ja, handlarzu. A ty… Szukasz lekarstwa dla swojej ręki, prawda? Jesteś jak inni. Odejdź.

Adam odruchowo spojrzał na unoszącą się wokół rękawiczki mgiełkę. Wzrok Derry stał się jeszcze twardszy i zimniejszy.

– Nie jesteś ze sobą szczera. Potrzebujesz pomocy, prawda? Skoro mnie śledziłaś, skoro chciałaś sprawdzić, jak postąpię, to dlaczego mnie teraz zatrzymujesz?

– Bo jesteś taki jak wszyscy! – wrzasnęła kobieta, a lunapark powtórzył jej słowa echem. – Bo… Bo nigdy nie zrozumiesz. Nie jesteś w stanie, nigdy nie byłeś matką.

Z tymi słowami Derra chwyciła nagle skraj szalika i zaczęła go odwijać. Gdy spadł na posadzkę, jego śladem powędrowały rękawice i gruby płaszcz. Ciemność ustąpiła, cofnęła się przed blaskiem, którym promieniało ciało kobiety. Lśniło jaśniej niż księżyc i wszystkie gwiazdy ziemskiego nieba razem wzięte.

Adam zamarł. Spoglądał na przejrzystą jak szkło skórę kobiety i kłębiące się pod nią chmury gęstej, świetlistej mgły. Na usta, które przy każdym słowie opuszczała fontanna blasku, na wstęgi błyszczących włosów. Ludzkie pozostawały tylko oczy i rąbek skóry dookoła nich.

– Zawsze byłam wyjątkowo odporna na Lurian, jednak Tija nie odziedziczyła po mnie zdolności synestezji. Gdy zachorowała, doktor Nerick pozostał naszą jedyną nadzieją. Masz rację, byłam głupia, że mu zaufałam. Ale… wydawał się tak pewny siebie, gdy odkrył, że światło odbite od krzywych zwierciadeł z wesołego miasteczka ma zdolności utwardzające.

Adam przypomniał sobie skamieniałego doktora, odprysk lustra w jego ręce i stertę wypalonych świec. Jak długo Nerick tam leżał, przeciwdziałając chorobie, którą zarazili go pacjenci? Czy wciąż myślał, gdy jego skamieniałe ciało odmówiło współpracy i zastygło na zawsze? Czy to możliwe, by… gdzieś w środku nadal żył?

– Obiecał mi, że Tija przeżyje w gabinecie luster – kontynuowała Derra. – Że będzie egzystować w stanie chwiejnej równowagi, z jednej strony rozbijana na kawałki przez Lurian z promieniowania, z drugiej utwardzana przez tych z krzywych zwierciadeł. Ale… – Z jej oczu popłynęły łzy. Wyglądały jak krople złota. – Tak naprawdę, troszczył się tylko o ukochaną, wiesz? Od kiedy znalazł ją tutaj, skamieniałą, stracił serce do tego wszystkiego. Nigdy nie zależało mu na dzieciach, tylko na uczynieniu tej kobiety choć trochę szczęśliwą…

– Derro… – Handlarz zbliżył się do niej.

– Przestań. Niczym się nie różnicie.

Adam podszedł jeszcze kilka kroków, postawił koszyk na podłodze i wyciągnął rękę w kierunku kobiety.

– Nie. Nie zbliżaj się – szepnęła, gdy palce zdrowej ręki zacisnęły się na jej lśniącym ramieniu. Skóra Derry była miękka i bardzo ciepła. Handlarz zbliżył się jeszcze bardziej i zamknął kobietę w uścisku.

– Przestań… – prosiła. – Nie współczuj mi… Jestem taka głupia, nie zasługuję na twoje współczucie! Jeśli będziesz dla mnie miły… kompletnie się zagubię…

– W takim wypadku wskażę ci światło – powiedział Adam, a Derra przypomniała sobie jego słowa w faktorii i nieśmiało zaczęła wierzyć. – Zasługujesz, by ktoś ci wreszcie pomógł. Nie spotkałem się dotychczas z czymś takim, ale wiem, jacy są ludzie. Chcieliby ich zniszczyć, prawda? Gdyby wiedzieli, gdzie mieszka pokrak, zburzyliby cały lunapark, byleby się go pozbyć. Jeśli istnieje jakiś sposób, by temu przeciwdziałać… Poszukam go.

Derra uśmiechnęła się smutno i pokręciła głową.

– Niczego nie zrobisz. Nie wierzę w to. Już nie. Teraz… – Wysunęła się łagodnie z jego objęć i spojrzała handlarzowi w twarz. – Teraz chciałam prosić cię tylko o jedno. Żebyś ją zabił. Zabił moją córeczkę i drugiego pokraka.

 

Gdy Derra narzuciła płaszcz i owinęła głowę szalikiem, lunapark ponownie przysłoniła kurtyna ciemności. Suey przezornie milczała – póki kobieta o niej nie wiedziała, świeczka wolała obserwować wszystko z bezpiecznej odległości, z koszyka.

Decydując się wesprzeć doktora Nericka, Derra nie wiedziała, że w rzeczywistości podpisuje pakt z diabłem. Przez lata musiała przychodzić do lunaparku i opiekować się luminescencyjnymi dziećmi, których życie było zależne od obecności krzywych zwierciadeł. Ich tęsknota za rodzicami, ich płacz raz za razem łamały jej serce.

Niejednokrotnie któreś z dzieci wymykało się i krążyło po korytarzach Odblasku w poszukiwaniu domu, lecz znajdowało jedynie strach i nienawiść tych, którzy niegdyś je kochali. Każdy swój krok dzieci okupywały ciężkimi złamaniami i pęknięciami na kruchych ciałach, przez co niedługo później przekształciły się w istoty nazywane pokrakami. A Derra – świadoma tego wszystkiego – nie potrafiła być we wszystkich miejscach naraz. Za zaangażowanie zapłaciła mglicą, która w końcu zaatakowała również jej wyjątkowo odporny organizm.

 Wiara kobiety w terapię Nericka skończyła się niedługo po wymyśleniu przez doktora zbroi. Płaty polerowanej blachy rzekomo miały za zadanie odbijać światło dzieci i w ten sposób zwiększać wytrzymałość ich ciał, jednak Derra wiedziała, że prawdziwy cel był zupełnie inny. Obite metalem dzieci szybciej traciły siły, ich ucieczki do Odblasku stały się rzadsze, okupione jeszcze większym cierpieniem i strachem. Hałas, który wydawały przy każdym ruchu pokruszonych, patologicznie zrośniętych kończyn skutecznie alarmował ludzi, a płacz spod stalowej maski brzmiał jak zawodzenie potwora.

Od tamtego czasu nie było już nikogo poza Derrą, kto wierzyłby w niewinność i niedolę pokraków. W przeciągu pięciu lat kilkoro dzieci rozbiło się, a żadne nie przybyło do lunaparku. Stali pacjenci doktora Nericka nie mogli znieść swego losu i czasem, w szale, zrywali fragmenty blach, przeistaczając się w istoty takie jak ta, którą spotkał Adam.

Dla doktora ich myśli i uczucia nie miały znaczenia – liczył się efekt, a ten wciąż był niezadowalający.

– Pozostała tylko Tija i ten chłopak, Krili. – Derra szła powoli, prowadząc Adama za rękę. Plastikowe panele parkietu zapadały się pod nogami, zalewając ich różnobarwnym światłem. – Kiedy zobaczyłam, co te zbroje robią z dziećmi, wreszcie się zbuntowałam. Och, ciemności… Dlaczego tak późno? Nerick bardzo cierpiał. Pomimo całej swej ostrożności zachorował na mglicę i od tamtego czasu wydawał mi polecenia ze swojego mieszkania. Gdy go opuściłam, musiał się poddać. Na samym końcu nie miał nawet sił wstać z łóżka.

– Ty również zaczęłaś zmieniać się w mgłę, a jednak żyjesz. Zahamowałaś postęp choroby?

– To zasługa Tiji. Moja kochana córeczka… Nie wiem, jak to zrobiła, ale wpłynęła na Lurian. Ocaliła mnie, a ja nie byłam w stanie się jej odwdzięczyć. Mogłam tylko patrzeć, jak stopniowo traci pamięć i… zresztą, przekonaj się na własne oczy.

Przekroczywszy próg gmachu gabinetu luster, Adam wyciągnął świeczkę i udał, że ręcznie zapala knot. Płomień Suey urósł, Lurianka nuciła bezrozumnie, by upodobnić się do pozostałych przedstawicieli swojego gatunku.

Ściany załamywały się pod najdziwniejszymi kątami, wykrzywiając sylwetki ludzi, ponad głowami rozciągała się nieograniczona przestrzeń wielokrotnych odbić. Adam poczuł dreszcz na myśl, że ktoś mógłby mieszkać w takim miejscu, a na dodatek być zmuszonym do ciągłego wpatrywania się we własne, karykaturalne kształty.

Labirynt luster połączył się wkrótce w pojedynczy korytarz, który następnie zawinął się ślimakowato, prowadząc do wielkiej, kryształowej sali. Adam nie miał problemów z dostrzeżeniem zbudowanych w jej wnętrzu prymitywnych chatynek, wiszących na suficie ogromnych żyrandoli, wygaszonych ekranów czy stojącego pośrodku pomnika – całą przestrzeń rozświetlała tkwiąca w rogu pomieszczenia luminescencyjna narośl.

Wtopiona w powierzchnię luster poruszała pokracznymi kończynami i wydawała niezrozumiałe, jękliwe dźwięki.

– Poznaj Tiję, handlarzu. Moją córeczkę.

 

7

 

Ośmioletnia dziewczynka nie przypominała już człowieka. Jej napuchnięte, popękane ciało zasymilowało się częściowo z lustrami, uniemożliwiając poruszanie się. Gładka tafla skóry jednocześnie emitowała i odbijała luminescencyjną poświatę, wszechobecni Lurianie buczeli jednostajnie, w czym Adam domyślił się śmiechu.

– Zostaw nas samych, Derro. Muszę z nią porozmawiać.

Kobieta skinęła głową i oddaliła się w kierunku pomnika. Na odchodnym zmierzyła spojrzeniem Suey, w jej oczach błysnęło zrozumienie. Stawiając świeczkę naprzeciw pokraka Adam pojął, że nie ukrył przed Derrą tożsamości swej towarzyszki.

(CZŁOWIEKLUNPRZYJACIELWRÓG?)

(To jedność… Nigdy nie będzie jedności… Po co, po co gadasz z nimi, po co…)

– Przyjaciel – zamigotała Suey i wydała serię błysków, które najpewniej były powitaniem. – Czy Tija nas słyszy? Czy rozumie?

(JUŻNIEŚWIECINIEROZUMIEMNIC)

Handlarz próbował nadążyć, jednak część błyśnięć wydawała się nielogiczna, wykraczała poza jego pojmowanie. Podczas rozmowy dwóch Lurian światło migotało i zmieniało intonacje, odgrywało spektakl, jakiego oczy Adama dotąd nie widziały.

– Ona jest obłąkana – szepnęła w końcu Suey. – Yolloy, ta istota, która w niej osiadła, musi być odpowiednikiem handlarza. Kimś, w istnienie kogo nie wierzyłeś przez te wszystkie lata. Rozmawiał z Tiją, poznawał ją, ale dziewczynka odeszła.

(ZGASŁATOWARZYSZKACISZACIEMNOŚĆSTRASZNA)

– Podobno… Och, Adamie! Lepiej, by Derra tego nie usłyszała, pękłoby jej serce… Wszystko zaczęło się w dniu, w którym dziewczynka zobaczyła, co dzieje się z jej matką. Gdy tylko zostawała sama, opuszczała tę lustrzaną salę i szukała sposobu, by ją uratować. Nie wiem na jakiego Lurianina trafiła, ale… dopadł ją. W końcu wciąż pozostawała człowiekiem.

– Gdy wróciła do tej sali, zaczęła wtapiać się w powierzchnię?

– Tak. Yolloy zorientował się za późno. Jest jak dziecko. Nie rozumie, że ludziom może stać się krzywda. Dopiero gdy jego „towarzyszka” zamilkła, zaczęła się zmieniać, postanowił pomóc. Zneutralizował Lurian bytujących w Derze, jednak Tiji ocalić już nie potrafił. I teraz jest… smutny.

– Smutny?! Dlatego właśnie ludzie was nienawidzą, Suey. Jesteście zarazem okrutni i beztroscy.

(CZYONANIEWRÓCIJANAZAWSZESAM?)

– Tak, na zawsze sam. – Derra zbliżyła się niespodziewanie. Z jej oczu płynęły łzy. – I masz rację, świeczko. Moje serce pękło już dawno temu. A teraz, patrząc na Tiję… Och, jak żałuję, że kiedykolwiek usłyszałam o Nericku. Czy już rozumiesz, dlaczego prosiłam o za-zabicie jej, handlarzu? Ten Lurianin, kuglarz i dzieciak, potrafi się tylko bawić. Wciąż próbuje ją rozpalić. Pociera resztkami jej świadomości o draskę, nie pojmując, że trzyma wypaloną zapałkę. A ja… ja jestem bezsilna.

(NIENIENIEMOŻESZMIEĆRACJINIENIE…)

(Oszuka cię, zdradzi, porzuci cię…)

– Pomożemy ci. – Suey rozbłysła zdecydowaniem. – Ale najpierw… Adamie, rękawica.

Handlarz spojrzał na nią zdziwiony i odsłonił rękę, która ręki już nie przypominała. Palce zmieniły się w słupy oparów, dłoń przypominała kłąb dymu, a jednak mężczyzna wciąż czuł, że to jego kończyna.

– Suey, o czym ty z nim…

– Yolloy, działaj! Jak mówiłam, przysługa za przysługę!

(JAKSOBIEŻYCZYSZDROGALUN)

(Widzę cię, słyszę cię, idę…)

W sali zrobiło się nagle ciemniej – pokrak przygasł, by po chwili skupić całą luminescencję w jednym z odnóży i wystrzelić w rękę Adama promieniem skondensowanej energii. Oniemiały handlarz patrzył, jak mgiełka powoli zawraca, formuje dłoń i palce, wreszcie tężeje pod przezroczystą warstewką czegoś, co wyglądało jak powierzchnia baniek mydlanych. Głos stopniowo cichł, by wreszcie zamilknąć. Kończyna jarzyła się, jednak poza tym sprawiała wrażenie zupełnie zdrowej.

– On nie chce już być samotny, Adamie. Obiecałam mu, że jeśli uzdrowi cię, to ty pozwolisz mu odejść. Bardzo zżył się z Tiją, wieczność w samotności przestała być dla niego kusząca. Wybrał więc… wolność.

– Światło nie umiera, prawda? – spytał handlarz, uśmiechając się lekko. Uwalnianie Lurian było przecież tym, dla czego poświęcił swoje życie. Czymś, co zbliżało go do jego utraconej ukochanej, jego Alicji. Odwrócił się w stronę Derry. – Chcesz na to patrzeć?

 – Muszę – odparła kobieta. Wszystkie łzy wsiąkły już w przysłaniający jej twarz szalik.

Adam zastanowił się chwilę, wreszcie wybrał najwolniejszy, ale i najłagodniejszy sposób odesłania Lurianina. Sięgnął do koszyka i wyjął z niego przenośny głośnik, z którego po wciśnięciu kilku przycisków zaczęła płynąć spokojna, orientalna muzyka. Suey westchnęła.

Odkąd wiele lat temu poznał tę metodę, Adam nie potrafił nadziwić się tajemniczej mocy hinduskiego kirtanu. Muzyka, opierająca się niegdyś na wspólnym wyśpiewywaniu świętych imion boga Wisznu, zdawała się w jakiś sposób koić Lurian, gasić w nich siłę twórczą, usypiać.

(COTYCOTYROBISZCO…TY…)

Łagodne dźwięki zaczęły płynąć przez salę, po chwili dołączył do nich głos handlarza. Suey pojedynczymi błyśnięciami powtarzała jego słowa, a Derra kołysała się lekko, wpatrzona w narośl, będącą niegdyś twarzą jej córki.

(OCH…CZY…JA…)

Luminescencyjny pokrak gasł. W sali zrobiło się ciemniej, intymniej. Muzyka rezonowała na taflach luster, dźwięczała w powietrzu, a handlarze i Suey poczuli, że coś drży pomiędzy nimi. Coś ulotnego i bardzo przyjemnego. Gdyby mogli cofnąć się w czasie, wiedzieliby, że podobnie czuli się niegdyś ludzie siedzący wokół dogasającego ogniska. Spoglądający w płomienie i słuchający otaczającej ich przyrody. Wtedy, gdy przyroda jeszcze istniała.

Adam poczuł, że zaraz nastanie ten wyczekiwany moment, gdy nagle na schodach prowadzących do sali ktoś zajęczał. Dźwięki kirtanu skaził chrobot zbroi, a ciemność ustąpiła lepkiej, luminescencyjnej światłości.

– To Krili! – jęknęła Derra, a Adam zrozumiał, że migoty lęgnących się w jego ręce Lurian od początku wskazywały na obecność drugiego z pokraków.

Chłopak latami wędrował po Odblasku, nadaremno próbując dotrzeć do swej pogrążonej w rozpaczy matki. Słowa trawionej mglicą kobiety, która umarła z jego imieniem na ustach, musiały sprawić, że w końcu również Krili popadł w szaleństwo.

 

8

 

Gdy zalała ich powódź ostrego, stroboskopowego światła, Adam zadziałał instynktownie. Porwał koszyk i kilkoma susami dopadł pomnika. Domyślił się, że tak naprawdę chowa się za skamieniałym ciałem ukochanej Nericka.

– On atakuje Tiję! Musisz go zgasić, Adamie! Musisz! – zawyła Suey i wystrzeliła w kierunku pokraka strumieniem ognia. Świeczka zmniejszyła się o połowę, chlapiąc dookoła gorącym woskiem. Derra jęknęła i rzuciła się ku swej córce.

Adamowi nie trzeba było dwa razy powtarzać – poświęci jedną duszę, by ocalić drugą. Najwyraźniej Krili również poddawał się woli własnego, pasożytniczego Lurianina – dźwiękom, które wydawał, najbliżej było płaczu, jednak światło bezładnie chłostało przestrzeń dookoła.

A może on też chce… umrzeć? Czy to dlatego mnie szukał?

Handlarz sięgnął do koszyka. Zawartość grzechotała, póki jego palce nie zamknęły się na dwóch, pasujących do siebie półokręgach. Adam podrzucił je, a krawędzie rozbłysły, gdy elementy pieczęci połączyły się w całość. Na woskowej powierzchni jarzył się kształt, jaki mogły zostawić tylko odciśnięte w wosku usta.

– Estelle! – poprosił handlarz, wykorzystując jeden ze swych najcenniejszych pocałunków. Pieczęć rozbłysła ponownie, a z jej wnętrza wyłoniło się widmo. Kobieta o długich, sięgających pośladków włosach rozpostarła ręce i wypuściła ciemność, w której utonęła luminescencja pokraka. Jako potomkini słynnego niegdyś mima, Marcela Marceau, Estelle potrafiła roztoczyć wokół siebie absolutną ciszę. Jej wpływ był tak przytłaczający, że nie znalazł się dotychczas Lurianin zdolny stanąć z nią w szranki.

Istota, która opanowała Kriliego, nie była wyjątkiem. Gdy widmowa kobieta złożyła ramiona na piersiach, naprzeciw Adama stał już tylko powykręcany, zakuty w zbroję chłopiec. Na oczach handlarza padł na ziemię. Jego ostatnie słowa pochłonęła ciemność.

– Teraz jesteśmy kwita, Adaś. Poznać cię było… dla mnie… za… – Widmo uśmiechnęło się smutno i rozpłynęło w powietrzu. Pieczęć uderzyła o posadzkę w deszczu woskowych okruchów. Pęknięta i pusta.

Handlarz zgarnął opuszkami szczyptę pyłu i przystawił palce do nosa. Estelle pachniała miętą i tuberozą – tak jak wtedy, gdy się poznali. Gdy jej pomógł, a ona odwdzięczyła się pocałunkiem. Wiedział, że gdziekolwiek teraz jest, zapewne właśnie przestała być tamtą Estelle.

Kiedy zapanował nad uczuciami, uklęknął przy małym Krilim i przystawił czoło do jego zdeformowanej, ziębnącej głowy.

– Bez sensu. Zupełnie bez sensu… – mruknął, tuląc ciało chłopca.

Gdzieś za jego plecami Derra wybuchnęła płaczem. W ciemności powtarzała imię Tiji. Luminescencja dziewczynki zanikła, co oznaczało, że i jej niedola wreszcie dobiegła końca.

– A może… niekoniecznie?

 

2 dni później

 

Sztuczne słońce świeciło na kopule Szklarni, imitując gwiazdę, którą od wielu lat przysłaniał czarny dysk Systemu Długiej Nocy. Dawało tyle ciepła, co prawdziwe, było też równie żółte. Realny wydawał się wiatr, korony drzew, szum pobliskiego potoku i przemykająca nieopodal wiewiórka. A może… może to nie tylko złudzenie?

Adam ściągnął kapelusz z siatką zabezpieczającą przed pszczołami i otarł pot z czoła. Wrzucił do topiarki kilka kolejnych, świeżo wyeliminowanych z uli plastrów wosku i patrzył, jak ich powierzchnia zaczyna się stopniowo szklić.

Wrzucił nakrycie głowy do luku bagażowego stojącego nieopodal wozu i przysiadł obok lśniącej równym płomieniem Suey.

– Tyle się wydarzyło, a jednak… Odblask właściwie tego nie odczuł, prawda?

– Bo dla ludzi zawsze ważniejszy był święty spokój niż prawda, Suey. Doktor Nerick żył w świecie iluzji, troszczył się przede wszystkim o własne czyste sumienie. Pomagał, ha! Tak naprawdę co najwyżej sobie samemu… A historia pokazała, że mój gatunek nie potrafi uczyć się na błędach. Nie oczekuję, że to zrozumiesz.

– Hmm… Wydaje mi się, że za dużo czasu spędzasz w ciemności. – Lurianka mrugnęła, ekwilibrystycznie zwijając swój płomyk w coś na kształt oka. – Adamie, powinniście być z tego dumni. Targające wami uczucia, wasza niepewność, wasza… żarliwość! Tak! To esencja człowieczeństwa! Coś, czego Lurianie wcześniej nie znali. Dlatego są tacy zafascynowani!

– Ty też jesteś zafascynowana, Suey?

– No pewnie! – Świeczka zaśmiała się gromko.

– Gdy nadejdzie odpowiedni moment, mieszkańcy Odblasku poznają prawdę. Na razie wystarczy im wiedza, że pokrak przestał zagrażać osiedlu. Niech Derra dojdzie do ładu ze swoimi uczuciami i wtedy…

– Nie zabierzesz jej ze sobą, prawda? Poprosisz tylko o pocałunek?

– Tak.

Adam poczuł się nieswojo. Wiedział, że kobieta, po wszystkim co przeżyła, potrzebuje znów zaznać przestrzeni. I że skrycie czeka na tę propozycję. A jednak nie mógł pozwolić sobie na towarzystwo innego człowieka.

Siedzieli dłuższy czas w milczeniu, ciesząc się pięknem otaczającej przyrody, odwlekając chwilę, w której trzeba będzie zstąpić do klaustrofobicznych tuneli i nieustannej pieśni maszyn podtrzymujących życie habitatu. Adam pomyślał, że jeszcze nigdy nie tęsknił tak za przeszłością, której nie było nawet dane mu poznać.

Koniec

Komentarze

Blask odbity od gładkich powierzchni minerałów było równie niebezpieczny, – literówka

 

Wróciwszy się do forum miasta, – jakoś mi to się nie pasuje…

 

Bardziej niż Lurianina, przypominała jakiegoś odległego kuzyna tego gatunku. – literówka

 

Jej wpływ był tak przytłaczająca, że nie znalazł się dotychczas Lurianin zdolny stanąć z nią w szranki. – literówka

 

Wrzucił do topiarki kilka kolejnych, świeżo wyeliminowanych z uli plastrów wosku – wprawdzie na pszczelarstwie się nie znam, więc nie wiem, ale jakoś mi to dziwnie brzmi. Próbowałam poszukać, ale nie znalazłam eliminowania plastrów wosku z ula

 

Bardzo mi się podoba nazwa Lurianie :) 

 

Poczułam się w tym tekście jak u siebie :) Toż przecież Lurianie wyglądają na krewnych Barathrian :)

Niby tekst mroczny, ale pełen światła i ciepła. Bardzo ciekawymi postaciami są handlarze, wprawdzie przy pierwszej wzmiance o działalności innej niż typowo handlowa nieco się zdziwiłam, ale załapałam szybko, o co chodzi. Tak się zastanawiam i każda z postaci – zwłaszcza Adam, Suey (świetne są ich przekomarzanki, chociaż zgadzam się z Adasiem, że z Renatą to było przegięcie), Derra i nawet tak krótko obecny Yolloy, bardzo dobrze wykreowane i pokazane. Zwłaszcza pokazane – każdą z nich miałam w trakcie czytania jak żywe przed oczami. 

Niby jest tu nieco inaczej niż w ostatnich Twoich tekstach (chyba głównie język i styl – uprościłeś), ale nie da się powiedzieć, żeby było gorzej lub lepiej – po prostu inaczej. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Łojezu Count mi tyle naopowiadał o tym tekście na piwie, że koniecznie je muszę przeczytać! Tylko że póki co muszę się wygrzebać z lipcowych nominacji po milion znaków każda, ale jeszcze tu wrócę! :D

Naaaaajdroższa, Śnio! Brak mi słów by wyrzec, jak mnie cieszy Twa szybka wizyta! I w ogóle, bardzo mi miło, żeś tak z marszu zasiadła :)

Co do eliminowania wosku – wziąłem to STĄD.

Stwierdziłem, że skoro stronkę tworzą pasjonaci, to nie będzie tam błędów ;D

Fajnie, że postacie dawały radę i ogólnie, nie zmęczyła Cię ta kobyła.

No i dzięki za szybką interwencję korektową – poprawiam, póki czas!

Trzymaj się ciepło. Niedługo do Ciebie wpadnę – po tej redakcyjnej sztafecie wreszcie znajdę trochę czasu :)

 

Biorąc pod uwagę moją gadatliwość, mam pewne wątpliwości, czy dowiesz się z tego tekstu czegokolwiek nowego, Bright ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Co do eliminowania wosku – wziąłem to STĄD.

Nie twierdzę, że to błąd, tylko mnie to zaciekawiło. No i proszę, wychodzi, że w slangu branżowym takie określenie hula. Dowiedziałam się czegoś nowego :) 

 

Wpadaj, wpadaj, bo ja już doczekać się nie mogę :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Interesujący pomysł, nawet historia ma ręce i nogi. IMO, dobry balans zrozumiałości i niedomówień.

Wprawdzie mam wrażenie, że prolog powstał tylko po to, żeby potem nikt nie marudził, że w końcówce deus wyskakuje z machiny, ale niech będzie.

Coś ostatnio na portalu pieczęcie są w modzie. ;-) Wydaje mi się, że dostrzegam również inspirację tekstem Rossy na PJO.

Czy dobrze kombinuję, że tylko handlarze mogli wchodzić do szklarni?

Hmmm, nazywanie tekstu o żywych fotonach SF to jazda po bandzie.

zaś na posłaniu obok leżała sterta wypalonych świec i kilka owoników.

A co zostaje po wypalonej świecy?

Babska logika rządzi!

Całe jej ciało pokrywały lśniące, wijące się wyrośla, z których wypływały delikatne jak puch grudki światła i krążyły wokół niczym chmara robaczków świętojańskich.

>> piękne.

 

Chłopak latami wędrował po Odblasku, nadaremno próbując dotrzeć do swej pogrążonej w rozpaczy matki. Słowa trawionej mglicą kobiety, która umarła z jego imieniem na ustach, musiały sprawić, że w końcu również Krili popadł w szaleństwo.

>> z tym coś nie gra, tak przyczynowo-skutkowo.

 

>> nie ogarnęłam pocałunków (poca-łunek?)

>> Czy Suey sama nie jest takim odpowiednikiem handlarza? 

 

jest mi przykro, że ja tego nie wymyśliłam ;(

 

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Taaaakie długie, a tu odwiedziny za odwiedzinami – bardzo mi miło! :)

 

Czy dobrze kombinuję, że tylko handlarze mogli wchodzić do szklarni?

Bardzo dobrze, Finklo! Osiedla są w dużej mierze zautomatyzowane, co jednak nie zmienia faktu, że bez handlarzy życie byłoby znacznie cięższe… Generalnie wiele kwestii pominąłem w tym opowiadaniu, ale w przeciwnym razie skończyłoby się na samych infodumpach ;(

Żywe fotony. Trochę uprościłaś, ale jeśli chodzi o aspekt sci-fi, to miałem na myśli raczej kręgosłup świata – satelitę osłaniającego Ziemię i konsekwencje.

Deus ex machina. Oż Ty… Generalnie istnienie koszyka i pocałunków sięga starego konkursu Beryla (Alternatywy), więc bym tego w ten sposób nie nazywał. Po prostu widowiskowy sposób walki i ważny element czegoś większego. No ale Fun mnie ostrzegał przed taką reakcją… Mam nadzieję, że prolog trochę jednak łagodzi efekt ;/

Tekst Rossy? A w którym miejscu wyczuwasz inspirację? :)

Dzięki serdeczne za wizytę i przemyślenia.

 

jest mi przykro, że ja tego nie wymyśliłam

Kto jak kto, ale akurat Ty na brak dobrych pomysłów nie możesz narzekać, Wybranietzko :>

Nie ogarnęłaś? Ech… No wiesz… One miały być niepojęte, ale obawiam się, że nie w tym duchu piszesz XD

Czy Suey jest odpowiednikiem handlarza? Wiesz co?

Ona jest czymś znacznie więcej, ale z kontekstu opowiadania wątpliwość zdaje mi się jak najbardziej sensowna. Kurde, powinienem był użyć trochę innych słów ;/

Generalnie Adam wie więcej o Suey i traktuje ją inaczej niż pozostałych napotykanych na swej drodze Lurian.

Dzięki za szybką wizytę i celne uwagi ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jak zwykle u Ciebie, Primagenie, niezwykły pomysł i takież opowiadane.

Nie mogę powiedzieć, że tę historię czytało się gładko, albowiem nie piszesz o sprawach prostych i lektura wymaga sporej uwagi. Ale warto było uwagę natężyć, by śledzić poczynania handlarza w mrocznym świecie, gdzie życie odbierają Lurianie. Warto było posłuchać rozmów Adama z Suey i towarzyszyć im we wszystkich poczynaniach. ;)

I żałuję tylko, że – choć wiem, że pocałunki miały szczególna wartość – chyba nie całkiem pojęłam, jaka była ich rola w opowiadaniu. :(

 

spły­wa­ły so­pla­mi z po­wa­ły i pło­ży­ły się po po­sadz­ce. –> spły­wa­ły so­pla­mi ze stropu i pło­ży­ły się po po­sadz­ce.

Za SJP PWN: powała «drewniany strop; też: warstwa desek ułożona na belkach takiego stropu»

 

Wkrót­ce póź­niej Suey prze­rwa­ła swój zwy­cza­jo­wy mo­no­log… –> Czy to aby nie masło maślane?

Moim zdaniem wystarczy: Wkrót­ce/ Niebawem/ Wnet/ Po chwili Suey prze­rwa­ła swój zwyczajowy monolog

Ten zwrot pojawia się w opowiadaniu jeszcze kilkakrotnie – czy to może regionalizm, bo w słowniku go nie znalazłam?

 

Po­sadz­kę przy­kry­wa­ły zdo­bio­ne dy­wa­ny… –> Czym były zdobione dywany?

Proponuję: Po­sadz­kę przy­kry­wa­ły ozdobne dy­wa­ny

 

szep­nę­ła ko­bie­ta z głową nie­mal w ca­ło­ści owi­nię­tą sza­lem. Spo­mię­dzy zwo­jów wy­sta­wa­ły je­dy­nie oczy. –> Nie brzmi to najlepiej. Oczy raczej nie wystają, chyba że są na szypułkach. ;)

Może: …szep­nę­ła ko­bie­ta z głową szczelnie owi­nię­tą sza­lem. Pomiędzy zwojami widoczne były je­dy­nie oczy.

 

nim się spo­strzegł, jego uszu do­tar­ło bur­cze­nie elek­trycz­ne­go sil­ni­ka. –> Raczej: …nim się spo­strzegł, do jego uszu do­tar­ło bur­cze­nie elek­trycz­ne­go sil­ni­ka.

 

Nie po­trzeb­ne. Jesteś bezduszna i bez serca, Suey. –> Niepo­trzeb­ne.

 

Dwie go­dzi­ny póź­niej na ścia­nach znaj­do­wa­ły się już tylko znaki po­zo­sta­wio­ne przez han­dla­rzy, za po­mo­cą któ­rych cech prze­ka­zy­wał sobie tajne in­for­ma­cje. –> Rozumiem że znaki miały pewne cechy, a skoro były pozostawiane przez handlarzy, to: … za po­mo­cą cech któ­rych prze­ka­zy­wali sobie

 

Han­dlarz za­stu­kał w me­ta­lo­wą po­wierzch­nię bez więk­szych na­dziei… –> Czym jest metalowa powierzchnia bez większych nadziei?

A może miało być: Handlarz, bez większej nadziei, zastukał w metalową powierzchnię.

 

Adam nie po­tra­fił do­szu­kać się rysów twa­rzy w gło­wie ko­bie­ty. –> Raczej: Adam nie po­tra­fił do­szu­kać się rysów twa­rzy na gło­wie ko­bie­ty.

 

Pło­myk Suey drżał rów­nie mocno, co nogi han­dla­rza. –> Pło­myk Suey drżał rów­nie mocno, jak nogi han­dla­rza.

 

Model numer 5, Rivk, lat 14. –> Jeśli, jak piszesz wcześniej: i za­marł, wpa­trzo­ny w czerń gło­śni­ka. – to znaczy, że słucha głosu doktora, więc w tym zdaniu i wszystkich następnych, liczebniki winny być zapisane słownie: Model numer pięć, Rivk, lat czternaście.

 

spod fał­dów ma­te­ria­łu wy­sta­wa­ły tylko oczy. –> W tym przypadku piszesz o fałdach rodzaju żeńskiego. A ponieważ już wspomniałam, że oczy nie wystają, zdanie winno brzmieć: …wśród fałd ma­te­ria­łu widoczne były tylko oczy.

 

Suey prze­zor­nie mil­cza­ła póki ko­bi­ta o niej nie wie­dzia­ła… –> Czy to celowa kobita, czy literówka?

 

Każdy swój krok dzie­ci oku­po­wa­ły cięż­ki­mi zła­ma­nia­mi… – Każdy swój krok dzie­ci oku­py­wa­ły cięż­ki­mi zła­ma­nia­mi

Za SJP PWN: okupować «zajmować zbrojnie terytorium obcego państwa» okupićokupywać  «osiągnąć coś wielkim kosztem»

 

i udał, że ręcz­nie od­pa­la knot. –> …i udał, że ręcz­nie zapala knot.

 

Pod­czas roz­mo­wy dwóch Lu­rian świa­tło mi­go­ta­ło… –> Na pewno dwóch Lurian, skoro rozmawiają Tija i Suey?

 

Gdzieś za jego ple­ca­mi Derra wy­bu­chła pła­czem. –> Gdzieś za jego ple­ca­mi Derra wy­bu­chnęła pła­czem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tekst Rossy? A w którym miejscu wyczuwasz inspirację? :)

Lunapark, gabinet krzywych luster, w którym dzieje się coś złego, chociaż ludzie wchodzą tam chętnie i z nadziejami… :-) Nic złego, broń Boże, tylko podobny setting.

Babska logika rządzi!

Hm, dla mnie pocałunki były całkiem klarowne. Może nie od pierwszego wspomnienia o nich, ale dalej pojawia się całkiem wyraźne – przynajmniej moim zdaniem – wyjaśnienie, czym są i skąd.

 

Podczas rozmowy dwóch Lurian światło migotało… –> Na pewno dwóch Lurian, skoro rozmawiają Tija i Suey?

Moim zdaniem jeśli już to dwójki Lurian, bo rozmowa była między Suey i Yolloyem “zamieszkałym” w ciele Tiji, której już nie było. Ja to tak przynajmniej zrozumiałam. 

 

 

Pst, Hrabio, przypominam się, że CZEKAM!!! 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dla Derry była to Tija, ale istotnie, już jej nie było, był Yolloy. Tedy proponuję: Podczas rozmowy dwojga Lurian światło migotało

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Racja, dwojga. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pst, Hrabio, przypominam się, że CZEKAM!!! 

Cii, już jestem ;)

 

Reg! Zrozumiałe?! Funowi niech będą dzięki! :D

Te pocałunki, hmm… Rozumiem, że możesz czuć się trochę zagubiona. To gruba sprawa (materiał na 4 nowelki, z których złożę książkę, o ile je napiszę…), w tym tekście chciałem pokazać, że są po prostu niezwykłą bronią Adama. Była opcja rozwiązać sprawę w nieco inny sposób, ale byłoby to nienaturalne dla bohatera, no i wyszło jak wyszło :/

Ale bardzo się cieszę, że przygodę uważasz za udaną! Dziękuję za Twoje uwagi.

Łapanka… Ech, morduje się człowiek, a tu nadal tyle zostaje, szlag. Co do cyferek – ufam, że mi to wybaczysz. Już i tak nadszarpnąłem limit, a “czternaście” to jednak sporo więcej znaków niż 14 :P

Tedy proponuję: Podczas rozmowy dwojga Lurian światło migotało

Czyżbyś sugerowała, że Lurianie są rozdzielnopłciowi? Odważnie… ;)

 

Nic złego, broń Boże, tylko podobny setting.

Rzekłby wręcz, że samo dobro, Finklo ;)

Powiem Ci, że akurat gabinet luster powstał chyba nawet przed publikacją opowiadania Rossy. Chodziło mi o miejsce, w którym można by się natknąć na zdradliwe światło, czyli właśnie coś takiego. W pierwszej wersji prologu akcja toczyła się z perspektywy kochanki doktora, która wlazła do tego gabinetu z zapaloną świeczką. I ją zmieniło w kamień, bo tak zmutowali (?) Lurianie, gdy fotony załamały się na krzywych powierzchniach zwierciadeł. 

A pytałaś jeszcze, co zostaje z wypalonych świec. No, wiesz… Gdy knoty są za krótkie, to takie ogryzki wosku ;P A jeśli są dłuższe, to pewnie woskowe placki ;D

 

 

Te błędy, rany… Darconie, mogę poprawić literówki?!?! ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Te pocałunki, hmm… Rozumiem, że możesz czuć się trochę zagubiona. To gruba sprawa..(materiał na 4 nowelki, z których złożę książkę, o ile je napiszę…)

W takim razie pozostanę przy nadziei, że może kiedyś się dowiem, co z pocałunkami. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

ale ja nie narzekam na braki w pomysłach, tylko jest mi smutno, że w czas nie dołączyło do nich zaciemnione miasto z gadającym światłem <3

Zostanę z gadającymi wibracjami ;D

 

z pocałunkami mam ten problem, że są na początku, są na końcu a przez całą historię nie mają żadnego znaczenia.

 

z Suey było posugerowane coś o związku z Alicją i przez chwilę myślałam, że dusze po śmierci ciała lądują na słońcu i potem wracają, ale temat gdzieś tam został porzucony.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

z pocałunkami mam ten problem, że są na początku, są na końcu a przez całą historię nie mają żadnego znaczenia.

O to, to! Przez to sprawiają wrażenie doklejonych na siłę.

Babska logika rządzi!

przez całą historię nie mają żadnego znaczenia.

O to, to! Przez to sprawiają wrażenie doklejonych na siłę.

Łamiecie mi serce ;( Chciałem się pochwalić oryginalnym sposobem walki, a tu takie niezrozumienie… Count jest smutny!

 

W perspektywie kolejnych tekstów byłoby dziwnie, jakby tym razem Adam w ogóle nie sięgnął do koszyka. Wybranietz (zwracam się do Ciebie, bo Finkla tej aluzji raczej nie zrozumie ;P ) – to tak jakbyś dostała film Star Wars bez walki na miecze na końcu. Nie czułabyś się trochę… oszukana? ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Problem polega na tym, że przez cały tekst właściwy tych pocałunków nie widać. Niechby bohater na przykład wspominał, w jaki sposób zdobył tego czy tamtego buziaka. Albo zastanawiał się, kogo całować w następnej kolejności i dlaczego… A tu nic.

No, jeśli bohaterowie w finale mają się naparzać na miecze świetlne, to przez cały film powinni je nosić przy sobie, żeby każdy widział, że są uzbrojeni.

Babska logika rządzi!

Przecież były w koszyku :P

 

No, dobra dobra… Wiem, o co chodzi, Finklo.

Pewnie za wiele elementów chciałem wsadzić w ten tekst. Liczyłem, że prolog da wrażenie, że to jego as w rękawie. Że więcej czytelnikowi nie będzie potrzebne…

No ale skoro nie wyszło, to nie wyszło :(

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

To, że ja marudzę, jeszcze nie znaczy, że nie wyszło. Jedna Finkla, nawet z Wybranietz na dokładkę, wiosny nie czynią.

Babska logika rządzi!

Napisałbym, że tak czy inaczej jest mi smutno, ale wiem, że graniem na emocjach w dyskusji z Tobą wiele nie osiągnę ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

No, jeśli bohaterowie w finale mają się naparzać na miecze świetlne, to przez cały film powinni je nosić przy sobie, żeby każdy widział, że są uzbrojeni.

XD

Użyłem tego samego porównania, by oświecić Hrabiego. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

teraz to tak, jakby Han Solo nagle wyciągnął miecz świetlny ;D

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Great minds fink alike. ;-)

Babska logika rządzi!

Hmm, moja interpretacja tych pocałunków prawdopodobnie kuleje na obie nogi, ale póki co lepszej nie wymyśliłam. ;) Zrozumiałam to w ten sposób, że można je pozyskać od kogoś o wysokiej odporności na Lurian. Takie osoby mają w sobie coś (lub raczej kogoś, pamiętając o Estelle), co pozwala im niszczyć światło, a pocałunek jest skoncentrowaną dawką tejże substancji. Jeśli bohater trafiał na kogoś odpornego, a potrzebującego pomocy, mógł przyjąć pocałunek w ramach zapłaty.

 

A jeśli chodzi o opowiadanie, podobało mi się niesamowicie. Impresjonistyczne opisy, historia osadzona w bardzo ciekawym uniwersum, wreszcie ten biedny pokrak. No i najlepsze, czyli synestezja. Mówiące światełka, barwy płynnie przechodzące w dźwięki – absolutnie mnie to kupiło.

 

Motyw gabinetu luster jest świetny, potwierdzam ;). Bardzo pasował mi na miejsce akcji, nadał mroku w finale, a chyba o to chodziło. Swoją drogą, wylądowałam kiedyś w jednym miniaturowym gabinecie, który składał się tylko z trzech ścian, a każda była ogromnym lustrem. Efekt jest niesamowity – jakby nagle straciło się kontakt z podłożem. :D

 

Już nie gadam, tylko idę nominować. :)

Podobno nieźle działa lustrzana podłoga w bibliotece ze wszystkimi ścianami zapełnionymi książkami. ;-)

Babska logika rządzi!

Tego jeszcze nie próbowałam, ale brzmi kusząco ;)

No no no. Ale kawał tekstu. 

Znakomite wykonanie, świetny klimat, znakomite, świetlno – dźwiękowe opisy. 

Ale przede wszystkim pomysł. Oj, nie poszedłeś na łatwiznę. Może mi się tylko wydaje, ale to wszytko wygląda, jakbyś włożył tytaniczną pracę w wymyślenie i złożenie tego wszystkiego do kupy, oryginalnych obcych, ich wpływu na ludzi i konsekwencji, jakie ma to dla świata i jego wyglądu.

Mieszasz tu postapokaliptyczny ciężar, opowieść o nieudanym kontakcie i pewną niemal magiczną "niedookreśloność" rodem z fantasy (pocałunki!) 

Dobrze zachowany balans między logicznym, takim "SF" wyjaśnieniem zasad rządzących twoim światem, a przemilczeniami i niedopowiedzeniami, strategicznie rozmieszczonymi w punktach, gdzie nauka wysiada i autor musiałby pleść bzdury. 

Do tego znakomite opisy. Poetyckie niemal, choć nie przegięte. Wspominałem już o opisach? Jeśli tak, to warto wspomnieć drugi raz ;-) 

Na marginesie – nie mogłeś powstrzymać się od poznęcania się nad dziećmi, ale to w sumie dobrze ;-) 

Oczywiście powstaje sporo pytań – to raczej normalne, jeśli w pojedynczym opowiadaniu autor stara się zawrzeć oryginalny świat i konkretną historię. I tutaj – dlaczego Lurianie akurat tak, a nie inaczej wpływają na ludzi, na jakie zasadzie działają te choroby? O co chodzi z Suey, bo skoro Lurianie są skrajnie obcy, do granic niezrozumienia, to dlaczego Suey mówi, myśli i zachowuje się jak człowiek? Czy wosk pszczeli ma jakiś wpływ na światło, że świeczkowi Lurianie nie są groźni? 

I tak dalej. Tyle, że nie ma to większego znaczenia. Bo pomysły i klimat tego tekstu to mistrzostwo. 

Gratuluję. 

P. S. 

Tytuł do bani. Sorry, ale Count przyzwyczaił mnie do cudownego przerysowania i słodkiego kiczu swoich tytułów ("W fortach z poduszek zapadła już cisza" – ach!). A tu jakiś pokrak. A fe. 

 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

teraz to tak, jakby Han Solo nagle wyciągnął miecz świetlny ;D

Sama jesteś Han Solo :P

 

Ohoho, przybyli i drodzy mi Rossa i Thargone! :)

 

Rosso – pocałunki, prawdę mówiąc, można pozyskiwać od każdego. Ich działanie i wartość to jednak bardziej skomplikowana historia, to jej dotyczy głównie fabuła, ekhm, tego większego czegoś, co może kiedyś napiszę, o ile nie zrezygnuję z pisania ;D

Inna sprawa, że pocałunki nie zawsze pełnią rolę broni, to raczej uproszczenie na potrzeby tekstu, coby nie gmatwać… A widzę, że i tak zagmatwałem, jak to Count ;(

Cieszy mnie, że jesteś usatysfakcjonowana. Dzięki za miłe słowa i nominację. Ufam, że trzymasz się ciepło ;D

 

Tytuł do bani.

?!?! Czyli słowo “luminescencyjny” nie jest odpowiednio zajebiste, by wynagrodzić brak “słodkiego kiczu”? Kurde, gdzie się podziało moje poczucie estetyki ;/

Fajnie, że odnalazłeś się jakoś w tej gmatwaninie informacji – dzięki za miłe słowa, Thargone. No i za nominację – jest nader cenna dla Primagrodu.

Rzeczywiście, nad światem trochę myślałem. Ciekaw jestem, czy bardziej “fizyczno-technologiczni” portalowicze kupią to bajdurzenie…

Widzę, że pytań trochę postawiłem. Mam nadzieję, że ich obecność nie utrudnia zrozumienia historii, nie rozwadnia jej za bardzo.

A dzieci?

Hmm… Muszą cierpieć, to podstawa ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Widzę, że pytań trochę postawiłem.

Tak jest. Ale kwestie techniczne i światotwórcze, to rzecz drugorzędna – tak jak pisałem, na niektóre rzeczy rzuciłeś trochę (he he) światła, inne pozostały niewyjaśnione – czytelnik może sobie trochę sam dopowiedzieć, może też, tak jak ja, przesunąć ciężar twego tekstu w stronę fantasy, gdzie nie wszystko musi być policzalne i mieć swój poziom midichlorianów. 

Mnie tak naprawdę najbardziej kręci świeczka. To jest, chciałem napisać, bardzo interesuje mnie niezwykłe człowieczeństwo Suey, istota i historia jej związku z Adamem. Dlatego byłbym wielce niepocieszony, gdyby nie powstał żaden sequel, preqel, czy inny międzyqel. Gdyby, na przykład, Count "zrezygnował z pisania". 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ode mnie ostatni kliczek :) Za świetny pomysł, świetne wykonanie, magię, poetyckość i to wszystko okraszone nutką tajemniczości… :)

Do tego dochodzą jeszcze nie do końca wyjaśnione, co dodaje im jeszcze więcej uroku, pocałunki i niesamowite, plastyczne i dźwiękowe opisy. Odpłynęłam…

Wyjątkowo satysfakcjonująca lektura.

 

Ps. Chociaż chyba zmieniłabym tytuł, tan jest taki jak dla mnie… za bardzo chropowaty :(

– Nie potrzebne.

Niepotrzebne.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Ja opowiadanie, czy też raczej style podobne do Twojego, nazywam sobie lirycznymi. Są piękne słowa (zauważyłem, że tutaj płomień zawsze goreje, przez rany jątrzy się ból), które wymusza we mnie poczucie wysokich, mocnych emocji. Jest forma zdan, która smakuje mi jak opowieść, snuta z ust starego bajarza. Taka dziwna poetyckość. Nie czytałem innych Twoich tekstów, ale ten i urywki poprzednich, przez które przeleciałem wzrokiem, upewniają mnie, że tak po prostu masz. No i trochę mnie to zraziło – nie mam cierpliwości do takiej formy zdan, bo przejadam się nią i szybko nudzę… ale w pewnym momencie, przy okazji wzmianki o Odblasku, przypomniałem sobie dzieciaka sprzed lat, który jarał się lecąca w TV kreskówką o Atlantydzie. I zrozumiałem, że tekst jest świetnym przedstawicielem science-fantasy. Istoty w świeczkach (nie ważne jak bardzo chcesz to "fotonami" wyjaśnić, są piękną, ale fantastyką, nie nauką). Nawet rozmowy przy świeczce się trafiły. ;) ale są one takie… jak z prozy dla młodzieży. Ni to jakiś wulgaryzm próbujesz przekraść, tu jakieś wyzywanie od matołków i marudzenie o masażu stóp, wrzutki o byciu grubą (jak to – hehe – kobieta lubi żartować); albo tragicznie słaba wrzuta o Reni Rączkowskiej (te żarty bawią chyba tylko nastolatków). Przez to wielu miejscach dialogi są nijakie, bo nijak nie pomagające narracji, a często od niej odciągające. Po co wtręt o pierdzeniu, kiedy bohater zakrada się do pomieszczenia (i coś ich śledzi?) – nie wiem, czy mam czuć napięcie, czy śmiać się ze słabego żartu? No i skąd ta grzeczność, kiedy idzie o losy świata, bądź częściej – własnego zdrowia i życia bohaterów? Uprzedzając Twoje myśli – to nie mój kij w dupie, raczej niepewność, jak mam potraktować opowiadanie.

Przy okazji transformacji blasku w dźwięk (i świeceniu czarnej dziury, czy gwiazdy neutronowej) schowałem swoje upodobania do szuflady i popłynąłem ciekawy, jak zechcesz mi to wytłumaczyć. Nawet posmakowało. Szkoda mi więc i tym bardziej, że trafiły się fragmenty i pomysły naprawdę dobre – pocałunek-pieczęć świetna, finał w labiryncie luster też bardzo udany. Włożyłeś w tekst porządna kupę (moja pora na żarciki) wyobraźni, ale całość jest… rozszarpana. Między horrorem, groteską, parodią i przygodówką. Jak dla mnie zatem – wszystkim, a zarazem niczym.

Z tych czepialskich, to raziło mnie skrajne roztrzepanie autora w nazywaniu bohaterow, bo mamy Adama, Treytona, potem Suey, potem Marvika i Alicję. Wszystkie z innej bajki i strefy czasowej. No trzeszczalo mi to w zębach.

Przede wszystkim – ekstra, że wpadłeś, Stn. Przyznam bez bicia, że bardzo mi zależało na opinii kogoś “technologicznego”, jako że tekst jest… kontrowersyjny. Wątpliwy?

Wiem, że niejednokrotnie popłynąłem, tworząc coś bardziej z nurtu science fantasy niż sci-fi, ale że sam fizyką i astronautyką się raczej pasjonuję (z przerwami na sprawy bardziej “codzienne”) niż w niej siedzę, trudno było mi stwierdzić jak to bajdurzenie odbiorą bardziej obeznani ludzie.

Co do stylu – cóż, tak już mam. Zależy mi przede wszystkim na czymś zaskakującym, no i właśnie, emocjonalności.

Wtręty Suey… Przyznam, że nie jestem zdziwiony takim odbiorem. Wiem, że trochę za często leciałem po bandzie, ale ona tak już ma. To pieprznięta, zakochana w XXI wieku świeczka – co zrobić ;P Ale że z tego powodu dialogi są NIJAKIE? To mi już trudno przełknąć. Mogą być gówniane, ale nijakie? ;/

Imiona – wbrew pozorom mają sens. Adam i Alicja wywodzili się z jednego, “polskiego” osiedla. Suey czy Yolloy to Lurianie, choć ich imiona to już zupełnie inna bajka. Narzekanie na różnorodność w tym świecie, to jak narzekanie na różnorodność imion na “naszej” Ziemie. Być może nie czuć tej “przestrzeni” – to już zupełnie inna kwestia i moja wina.

 

Między horrorem, groteską, parodią i przygodówką. Jak dla mnie zatem – wszystkim, a zarazem niczym.

Trochę smutno, że taka jest Twoja konkluzja, ale masz do niej prawo i cóż… po części ją rozumiem. Gdy chce się osiągnąć wszystko, osiąga się…

No właśnie.

 

Mimo wszystko, bardzo dziękuję Ci za komentarz. Szczególnie, że jest czytelny i szczery. Trzymaj się.

 

Katiu, dziękuję. Poniekąd chciałem, by tytuł był chropowaty (dla kontrastu dla nieszczęśliwe dzieci, które określa), ale rozumiem Twoje wątpliwości. Bardzo mi miło, żeś przebrnęła bez bólu, a i z niejaką satysfakcją ;)

Dzięki też za nominację, trzymaj się.

 

Anet – dziękuję ;)

 

Mnie tak naprawdę najbardziej kręci świeczka.

Prawdę mówiąc mnie też, Thargone :)) Jeśli kiedyś wrócę do pisania, napiszę o ich pierwszym spotkaniu i zawiązaniu dość niepokojącego przymierza. A zdarzyło się to w osiedlu, które można by określić jako Neo Hong-Kong… W końcu imię Suey pochodzi od tego chińskiego żarcia – chop suey ;)

 

A właśnie – chciałbym też serdecznie podziękować Śniącej, Wybranietz, Reg, Rossie, Thargone’owi i Katii za bibliotekę :3

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Wątpliwy? Niee, powiedziałeś na tyle dużo i zarazem na tyle mało, że możesz się wykręcić jak śliska ryba. Nigdzie nie powiedziałeś (poza komentarzem), że to coś z fotonami. ;) mozesz uciec w niejasności mechaniki kwantowej (na zasadzie podrzucenia tropu), albo jakichś bardzo niejasnych oddziaływań na sensorium ludzkie. Wiem, że masz coś w zanadrzu. ;)

No nie było bajdurzenia w sensie "paplania głupot", raczej snucia opowieści jak stary wyga przy ognisku – i to mi się akurat bardzo spodobało. A ta składanka gatunków, o której wspomniałem, to tylko moja opinia. Ty masz swój styl, ja swoje bardzo określone upodobania, wiadomo, że czasem w jednym tekście na wspólnym polu stanąć trudno.

Wtręty – po prostu wydały mi się takie trochę… rownoległe do tego, co prezentujesz akcją. Kontrastowały. W tych konkretnych miejscach. Gdyby mi świeczka w trakcie włamu o pierdach gadała, to bym ją zgasił! ;) Ale tu znów wchodzi "ja".

Imiona – spoko, ale w takim razie zabraklo Ci znaków. Dlatego sam myślę o ucieczce z konkursów. No bo fajnie pisać pod konkretne zadanie, bić się z innymi, ale… jak wiele ma to zalet, tak limity tną Nam literackie skrzydła okrutnie.

Wcale się nie zraziłem. Zazdroszczę Ci tej "lekkości" w składaniu akapitów. Idzie ślizgać się na zdaniach, jak łyżwami po lodzie. Moja narracja jest pełna grud. Nie zamierzam więc Cię porzucać, ale czytać i podpatrywać. No i ciekawe masz te pomysły, takie dziwne… nie z mojej bajki, dla mnie "nie do pomyślenia", przez co bardzo atrakcyjne (new weird?)

Podobało mi się, i to zdecydowanie. Był to niezbyt częsty przykład opowiadania opartego na oryginalnym, intrygującym pomyśle, przy tym efektownie, obrazowo opisanym. Świat wymyślony w tym opowiadaniu pozostanie ze mną na długo.

ninedin.home.blog

Bardzo mi miło, Ninedin! Dzięki :)

 

możesz uciec w niejasności mechaniki kwantowej

A powiem Ci, że poniekąd zamierzałem ;D

Dzięki raz jeszcze, Stn, tym razem za sprecyzowanie. Dobrze, że piszesz o tych wtrętach, bo sam miałem duże wątpliwości pisząc, a Fun dał znać, że nie muszę wywalać, ale odbiór przez czytelnika może być zróżnicowany. Dlatego dobrze, że zgłaszasz obiekcje ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Veni, vidi, legi.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Przeczytałem.

Cześć, jurory!

 

Legi? Dobrze. Też bym Ci napisał coś fajnego i odpowiedniego po łacinie, Znikąd, ale do głowy przychodzi tylko to:

Pulchra enim sunt ubera quae paululum supereminent et tument modice, nec fluitantia licenter, sed leniter restricta, repressa sed non depressa.

Trochę nie w temacie :|

 

2000-40-30.

Ooo, początek jak u Wybranietz! Cieszę się :)

Dzięki, Darcon.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Udało mi się przebrnąć. Zacznę od uwag ogólnych, bo szczegółowych uzbierało się strasznie dużo. Uważam, że masz tu bardzo efektowny pomysł na świat i na obcych; tego ostatniego nie potrafię zweryfikować od strony fizycznej i może nawet bym wolała, żeby nie było tu nawet śladu racjonalnego tłumaczenia (”skupiska fotonów o pszczelim pochodzeniu” – czy fotony mogą pochodzić od pszczół??), dlaczego różne światło – różne istoty, ale pozostało to domeną niewyjaśnionej metafizyki ;) Natomiast moja niewiara odwiesza się na ogromnej liczbie drobiazgów narracyjno-fabularnych i to powoduje mój główny problem z tym opowiadaniem. Kupuję obraz ogólny, ale szczegółów już nie. I to zarówno na poziomie stylistycznym (zazwyczaj nie przepadam za poetyckością w prozie, górnolotnymi określeniami itede), jak i fabularnym.

Podsumowując: tekst bardzo efektowny, zwłaszcza przy pobieżnym czytaniu, przy bliższym kontakcie jak dla mnie nie wytrzymuje próby zawieszenia niewiary. Troszkę też, jak dla mnie, przegadany, mnożenie fabularnych zakrętów (bo nie całkowicie twistów) zaczęło mnie w pewnym momencie nużyć. Zakończenie mnie w efekcie nieco rozczarowało, no a prolog jest w sumie czechowowską strzelbą, która zapowiada, że coś o tym lodzie, wodzie i tłumieniu się wyjaśni, a tu nic z tego.

 

|Przewodnik szedł pierwszy” – to mi zasugerowało, że grupa jest duża i przewodnikowi nie zawsze udaje się być na przodzie. Ale skoro jest ich dwójka, to ta informacja jest chyba zbędna, bo inaczej trochę nie miałoby sensu.

 

“Śledzący przebieg ściany” – to jest dla mnie niejasne: czy on po prostu zapamiętywał, jak ona idzie, żeby potem móc dojść do miejsca sam? Czy po prostu “przyglądał się” ścianie za pomocą dotyku? Bo jeżeli to drugie, to śledzenie przebiegu jest chyba jednak nie na miejscu

 

“co komu po pięknie, którego nikt nie może podziwiać?” – Dlaczego nie można rozświetlić tych grot za pomocą bezpiecznych świec? Selenit sam z siebie nie świeci, więc dlaczego jest niebezpieczny? A skoro jest, to  kto namalował obrazy i jak?

Skądinąd “antyczne obrazy” też mi zgrzyta, lepsze byłyby starożytne lub pradawne, bo “antyczny” przyjął się do “antyków” w sensie starych mebli albo konkretnie do starożytności klasycznej

 

“Co innego świece z pszczelego wosku, które płonęły bezpiecznym światłem, zasiedlonym przez neutralne istoty. Dlaczego tak było, Adam wciąż nie wiedział. Nie przeszkadzało mu to handlować tym nader cennym w nowożytnym świecie towarem.” – skoro wosk był bezpieczny, to co miałoby mu przeszkadzać w handlowaniu nim? Gdyby handlował niebezpiecznymi lampami, to mógłby mieć z tym moralny problem, ale tak?

 

“Adam postawił na skałach swój cenny, wiklinowy koszyk” – bez przecinka, rozważyłabym, czy “swój” jest konieczne

 

“a nie lodowatej wody podwodnego akwenu” – albo czegoś nie zrozumiałam, albo podziemnego?

 

Spotkanie z Lurianinem, przemożne uczucie gorąca, pękająca skóra i dobywający się spod niej żar… zastanowił” – zły zapis myśli

 

“Tubylcy przypisywali przedłużenie życia młodzieńca mocy jeziora, lecz nie mieli racji. Chłopak po prostu dusił ogień, który wciąż w nim gorzał.” – wolałabym płonął, ale rozumiem, że masz inklinacje do przepoetyzowywania języka, co nie każdemu pasuje ;) Natomiast merytorycznie mam z tym problem. Dalej piszesz, że jak przebywał chwilę nad wodą, to ogniste rany otwierały sie na nowo (”Jego skóra zdążyła już wyschnąć i zaczęła pękać.”), a tym, co leczy jest lód (“szczeliny na jego skórze skuł lód”), czyli niczego “po prostu” nie dusił, a w każdym razie woda była do tego duszenia bardziej niezbędna niż chłopak i jego wola czy co tam. Poza tym takie “po prostu” sugeruje, że jest to coś, co zdarza się dostatecznie często, żeby nie było bardzo dziwne. Cały passus bardzo wyraźnie wskazuje, że to jednak woda, nawet nie jeśli jakaś specjalna moc jeziora, dusi ten ogień.

 

“Dla takich wieści” – wieść nie jest dokładnym synonimem informacji, ale nowiny, a to dwie różne sprawy (SJP PWN: “wiadomość, często niesprawdzona” czyli nie informacja); to pewnie też wynika z tej poetyckawej tendencji, ale w tym przypadku wyszło po prostu nie po polsku.

 

Nieco dalej “węźlaste ręce” też mi się nie podobają. Dłonie z taką przydawką byłyby bardziej wiarygodne, bo masz mnóstwo stawów, które są naturalnym materiałem na zgrubienia, ale ręce tak opisane sprawiają wrażenie pokrytych jakimiś okropnymi wielkimi naroślami

 

“– Ej, ej, królu złoty! – droczyła się Lurianka.” – SJP PWN: “droczyć się: żartobliwie spierać się z kimś”, a tu jeszcze nie ma żadnego sporu

Nie rozumiem na dodatek, dlaczego dla Lurianki, która jest “skupiskiem fotonów” i zamieszkuje płomień, a nie wosk, kształt i wygląd świeczki mają znaczenie… W ogóle antropomorfizacja Suey jest dla mnie najsłabszym elementem światotwórstwa w tym opowiadaniu

 

“Ich twarze aż jaśniały zainteresowaniem” – może jednak ciekawością? Też nieco toporne, bo jakoś jaśnienie czymś innym niż szczęściem/radością itepe wydaje mi się naciągane, ale nieco lepsze niż zainteresowaniem

 

Nie rozumiem, czy Adam jest pierwszy raz w faktorii w Odblasku? Niektóre sformułowania sugerują, że jest tam bywalcem, a wcześniej i potem są sugestie, że jednak jest po raz pierwszy w ogóle w Odblasku.

 

“doświadczenia, czym on właściwie jest.” – może jednak po prostu przekonania się? Niepotrzebnie udziwniasz polszczyznę

 

“Te, właśnie badane przez Adama prowadziły bezpośrednio do Szklarni.” – zbędny przecinek

 

“zwiększenia ilości obrotów” – liczby. Albo po prostu zwiększenie obrotów, potocznie tak się mówi o silnikach

 

“Ale takiego jak on, jeszcze nie spotkałam.” – zbędny przecinek

 

“Na Słońcu panuje straszny tłok, opuściłam je dawno temu” – w sumie gdyby przyjąć, że Lurianie są duchami, które wcielają się w takie czy inne światło i zmieniają sobie miejsce zamieszkania wedle kaprysów, to to zdanie wyjaśnia całą zagadkę tego, jacy są względem ludzi, aczkolwiek nie twierdzę, że nabiera to wielkiego sensu, bo trzeba by jeszcze opisać, dlaczego światło lamp szkodzi ludziom.

 

“Choć minęło już kilka lat od dnia śmierci Alicji, ilekroć Adam zasypiał, dziewczyna stawała przed jego oczami.” – niezgrabne to zdanie. Jakbyś zamienił na “dziewczyna stawała przed oczami Adama, ilekroć zasypiał” zgrzytałoby mniej

 

“ratował te zagubione kłębki ciemności” – co?

 

“twardy człowiek zazwyczaj jest również kruchy”– och, cóż za głębia myśli godna literatury macho ;) [Wybacz, ale jestem wyjątkowo cięta na literacki twór pod tytułem “subtelny twardziel”, a to niestety tak brzmi, choć pewnie niezamierzenie]

 

“Blask Suey był tak cichy” – niestety nie przekonuje mnie ta trafna skądinąd synestezja, może dlatego, że wprowadzasz ją tak późno. Gdyby metaforyka porównująca blask do dźwięku była obecna od początku w tekście, nie zgrzytnęłaby mi. Albo gdyby tu narrator/bohater potraktował to porównanie z dystansem.

 

“przywołał fakty, którymi podzielili się z nim miejscowi” – przywoływać można wspomnienia, fakty raczej sobie przypominał; przywoływać w pamięci mógłby z kolei informacje

 

“w swych procesach biologicznych” – czy w przypadku istot niespełniających kryteriów “życia” (co w sf nie musi być wcale jednoznaczne z “istota rozumna”) możemy mówić o “biologii”? Imo nie.

 

“Ich istnienie było czymś niepojętym dla fantastów” – nie doceniasz fantastów. No i trochę mi zgrzyta zestawienie “fantastów czy astrobiologów”, bo to są dwa całkowicie różne zbiory w tym kontekście (choć oczywiście mogą mieć elementy wspólne), więc łącznik czy średnio pasuje, a w ogóle lepiej byłoby stopniować: “dla astrobiologów, a nawet fantastów” albo odwrotnie “nawet dla fantastów, nie mówiąc o astrobiologach”

 

“Dotychczas Adam nie spotkał Lurianina będącego odpowiednikiem handlarza, który potrafiłby się komunikować z ludźmi nie słyszącymi światła.” – coś mi się tu logika wiesza. Ten synestezyjny koncept powinieneś zdecydowanie wprowadzić znacznie wcześniej albo tu wyjaśnić, to punkt pierwszy; punkt drugi – o co chodzi z tymi odpowiednikami handlarzy?

 

“Coś się stało TOBIE!” – niezgrabne, nienaturalne, nawet jeśli celowo wyrwane z kontekstu i w kontekście miałoby sens (w rodzaju ”nie MNIE, ale TOBIE”, co jako jedyne uprawomocniałoby taka pozycję tej formy zaimka), bo nadmierny weryzm wypowiedzi nie sprawdza się zazwyczaj w literaturze

 

“Jakaś cząstka niej oderwała się od mglistej sylwetki” – tu też zaimek źle brzmi. Jakaś jej cząstka/jakaś cząstka/jakaś cząstka jej istot, albo użyj imienia, ale na pewno nie “niej”

 

“Wkrótce sen cię zmorze” – chyba jednak zmorzy, skoro bezokolicznik brzmi zmorzyć. Ewentualnie “zmoże” w sensie zwycięży, ale obstawiałbym jednak to pierwsze

 

“Doktor trzymał w ręce rozbity fragment lustra, zaś na posłaniu obok leżała” – zaś, podobnie jak bowiem, nie powinno znajdować się na początku zdania (także podrzędnego), ale niestety ta zasada wymiera, więc czepiam się dla zasady (pun not intended). Poprawnie byłoby “na posłaniu obok leżała zaś”

 

“musiałem powiedzieć jej wszy” – z czysto estetycznych powodów zmieniłabym na “wszys…” albo “wszyst…”, ponieważ te wszy średnio wyglądają, a poza tym polszczyzna ma w takich przypadkach tendencję do zamykania sylab w urwanych słowach

 

ekhm – to chyba nie jest polski zapis, ale tu nie dam głowy, zawsze zapominam zapytać o to redaktorkę

 

“wymarła właściwie cała inteligencja ludzkości” – czy chodzi o grupę społeczną, czy też o to, że ludzkość straciła inteligencję (cechę)? Poza tym, że chodzi o ludzkość, jest chyba oczywiste

 

“potrafi jednym gatunkiem Lurianina wyprzeć drugi” – lepiej byłoby inny. I znów mi się tu wali logika i światotwórstwo, bo wcześniej ta wypowiedź świeczki o Słońcu sugerowała, że oni nie są przypisani do konkretnego rodzaju światła…

 

owonik – jako osoba, której zarzucano, że postacie historyczne w jej opowiadaniach trzeba guglać, pozwalam sobie czepnąć się tego, że musiałam wyguglać 1) czy coś takiego w ogóle istnieje, czy też jest niewyjaśnionym w tekście wymysłem autora; 2) jeśli odp. na pierwsze pytanie brzmi “tak”, to co to może być…

 

“Lunapark skrywała ciemność” – lepiej: tonął w ciemności

 

"Tija nie odziedziczyła po mnie zdolności synestezji" – znaczy nie rozumiała Lurian czy ich nie przyjmowała jak matka? Bo synestezja to tylko “odbieranie wrażeń zmysłowych różnego typu przy bodźcu działającym na jeden tylko zmysł” (SJP PWN). Oczywiście w tym konkretnym tekście i świecie słowo to mogło nabrać dodatkowych znaczeń, ale wtedy należy dać czytelnikowi do zrozumienia, że autor świadomie robi taką woltę

 

“Płomień Suey urósł, Lurianka nuciła bezrozumnie, by upodobnić się do pozostałych przedstawicieli swojego gatunku. Przynajmniej tych, zamieszkujących świeczki z pszczelego wosku.” – po raz kolejny sypie mi się logika tego świata. A po “tych” zbędny przecinek (w sumie sam zaimek też zbędny)

 

“świeżo wyeliminowanych z uli plastrów wosku” – czy to jest jakieś techniczne pszczelarskie określenie? Nawet jeśli tak, to w tekście literackim brzmi niedobrze

 

Tak w ogóle to mam problem z określeniem “pokrak”, bo dla mnie ono jest pocieszne i raczej sympatyczne, a tu jest jednak jakaś groza, ale to akurat może być idiosynkrazja.

 

http://altronapoleone.home.blog

Ohoho, uraczyłaś mnie konkretną dawką danych, Drakaino! Dziękuję!

 

Tak sobie czytam Twój komentarz i utwierdzam się w przekonaniu, że nadajemy jednak na zupełnie innych falach. Ty wolisz literaturę twardą i konkretną, ja bardziej taką wysublimowaną i dwuznaczną. Dla Ciebie najważniejszy jest fakt, a dla mnie emocja. Może stąd się bierze część nieporozumień.

“Fotony o pszczelim pochodzeniu” rzeczywiście może brzmieć bezsensownie, ale używałem takich zwrotów celem uproszczenia. Zdaję sobie sprawę, że ci Lurianie zdają się mega dziwni i możesz tego nie kupować. Po części jest to spowodowane tym, że opowiadanie na konkurs jest o czym innym. To generalnie historia doktora Nericka, a worldbuilding ograniczyłem ze względu na limit znaków i w trosce o tempo. Trudno było mi stwierdzić, ile MUSZĘ powiedzieć, a poza tym o Lurianach będzie dużo więcej w “czymś większym z tego świata” ;)

Może kiedyś powstanie i może przeczytasz – do tego czasu pozostaje mi z pokorą przyjąć, że nie rozplanowałem tego odpowiednio dobrze.

 

Uwag szczegółowych rzeczywiście dużo. Z częścią już widzę, że przyjdzie mi się zgodzić, a niektóre, jak też dostrzegam, są trochę takie Tarninowe. Sorry ;P

– “Śledzenie ściany” – dokładnie chodziło mi o to, że idziesz po omacku i jedną ręką dotykasz ściany, by się nie zgubić. W całkowitej ciemności to dość skuteczny na zorientowanie się w otoczeniu. Myślałem, że to określenie będzie zrozumiałe na poziomie intuicyjnym.

– Obrazy zostały namalowane dawno, zanim niebezpieczne stało się światło ODBITE. Dlatego również gabinet luster jest niebezpieczny, nawet jeśli wejdziesz do niego ze świeczką – bo światło odbija się od tafli. Podobnie sprawa wygląda chociażby z jeziorem. Kwestia mechaniki.

– “Nie przeszkadzało mu w handlowaniu” – masz rację. Przerabiałem ten fragment i ostało się. Zmienię, jak tylko Darcon da zielone światło.

– Zapis myśli – ile było o tym dyskusji… Jest ich kilka, Ty pewnie lubisz ten z półpauzą. Albo z cudzysłowem. Mój, z tego co się orientuję, też jest dopuszczalny, choć może mniej popularny.

– “biologia” rzeczywiście wydaje się niezbyt trafnym określeniem – punkt dla Ciebie ;) Z drugiej strony, chciałem użyć tego słowa, by nieco uprościć przekaz. Może powinienem wsadzić je w cudzysłów, ech…

– pokrak POCIESZNY?! No to rzeczywiście lipa, jeśli tak go odbierasz XD Dla mnie to słowo jednak zalatuje grozą…

 

No nic, szkoda, żeś się męczyła, ale wiedz, że Twoje męczarnie na marne nie pójdą – skorzystam :)

Do większej ilości uwag się na razie nie odnosiłem, bo, szczerze mówiąc, nie wiem, czy Cię to interesuje. Tak czy inaczej, przeanalizuję każdą. Dzięki.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dla mnie też pokrak nie brzmi groźnie – to sympatią o czymś budzącym współczucie, trochę żartobliwie, skoro “pokrak”, a nie zwyczajna pokraka.

Babska logika rządzi!

Grr… Wszyscy, dla których określenie “pokrak” jest sympatyczne – marsz do słuchania LABIRYNTU FAUNA! :P

 

W twoim świecie cudów

Jest ogromny mur

Mieszka za nim Pokrak

Zna miliony bzdur

Jeśli w to uwierzysz

Wszystko zmieni się

Niewyobrażalnie 

Zmieni się…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

o Lurianach będzie dużo więcej w “czymś większym z tego świata”

O, to dobrze, bo już po zamknięciu kompa i wyjściu z domu na całe popołudnie doszłam do wniosku, że tak naprawdę powinnam była przede wszystkim napisać, co następuje: opowiadaniu najbardziej szkodzi kondensacja akcji do 60k. To jest materiał na co najmniej mikropowieść – gdyby narracja była powolniejsza, pewnie i styl mniej by mi przeszkadzał.

 

Ty wolisz literaturę twardą i konkretną, ja bardziej taką wysublimowaną i dwuznaczną.

Uznam to za komplement ;) Ale ostatnio napisałam opowiadanie tylko o emocjach (fakt, wyszło jak wyszło).

 

niektóre, jak też dostrzegam, są trochę takie Tarninowe

Jak wyżej :D

 

Jeśli chodzi o drobiazgi, to tego rodzaju uwagi od siebie traktuję jako sygnały do autora, że i taki czytelnik mu się może przydarzyć, który coś źle odbierze, zrozumie, nie kupi, nie musisz się oczywiście wszystkimi przejmować. Co do śledzenia ściany – w tym ujęciu wydało mi się to czynnością świadomą, służącą czemuś poza posuwaniem się do przodu. Ale to może być idiosynkrazja, again.

 

Ty pewnie lubisz ten z półpauzą. Albo z cudzysłowem.

Gorzej, ja lubię całkowicie pozbawiony wyróżników :/ Bo piszę zazwyczaj narrację bardzo mocno spersonalizowaną, więc wyróżnianie w niej myśli mnie drażni. Też mnie za to gonią.

 

Dzięki za to, że nie uznałeś moich uwag za zbytnie czepialstwo :)

http://altronapoleone.home.blog

Odnośnie tekstu się wypowiem jak już przeczytam. Fajnie, że jest pdf :D

Co do tytułu zaś, widziałeś, Hrabio, Pulp fiction? >:3

It's ok not to.

opowiadaniu najbardziej szkodzi kondensacja akcji do 60k

a wcześniej:

Troszkę też, jak dla mnie, przegadany, mnożenie fabularnych zakrętów (bo nie całkowicie twistów) zaczęło mnie w pewnym momencie nużyć.

Urocza jesteś, Drakaino ;D

Prawdę mówiąc, co nieco wiem o tym, jak piszesz. Tylko że jako noga z historii mam pewien problem tymi Twoimi tekstami ;)

Doceniam opinię każdej osoby, która swój czas i energię poświęciła na to, by pozwolić mi stać się lepszym.

 

Co do tytułu zaś, widziałeś, Hrabio, Pulp fiction?

Ależ naturalnie, Pierożku drogi. Chyba nawet z dwa razy – kawał dobrego filmu. Czyżbyś zauważyła jakieś nawiązanie/związek? ;O

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nawiązanie to za dużo powiedziane, raczej skojarzenie. W filmie również występował pokrak ;-)

It's ok not to.

opowiadaniu najbardziej szkodzi kondensacja akcji do 60k

a wcześniej:

Troszkę też, jak dla mnie, przegadany, mnożenie fabularnych zakrętów (bo nie całkowicie twistów) zaczęło mnie w pewnym momencie nużyć.

Urocza jesteś, Drakaino ;D

Em, chyba jednak nie, zazwyczaj bywam wredna i aspołeczna ;)

 

A serio, nie widzę tu sprzeczności. Skondensowałeś złożoną fabułę i skomplikowany świat w limicie, więc wydarzeń do ogarnięcia jest sporo. To nie wyklucza przegadania niektórych scen, kosztem elementów, które pozwoliłyby lepiej zrozumieć fabułę i świat. Znużenie zakrętami bierze się z tego, że pod koniec fabuła się zagęszcza, gubiłam się w postaciach i ich powiązaniach, zwłaszcza odkąd wszedł wątek lunaparku i doktora (w stosunkowo krótkim opowiadaniu ograniczyłabym się np. do wprowadzenia historii jednej matki i jednego dziecka, a nie dwóch; nie wprowadzałabym chyba też aż tyl miejsc akcji). Dlatego ostateczna diagnoza jest taka, że jest to materiał na dłuższą formę, w której obszerna ekspozycja świata nie pożre fabuły, a wydarzenia też będą mogły rozwijać się w odpowiednim rytmie i dać czytelnikowi trochę oddechu.

http://altronapoleone.home.blog

Aaa, w ten sposób! Capisce!

To powiem Ci, że wstępnie tych dzieciaków było więcej, w końcu doktor zrobił sobie w tym gabinecie taką rodzinkę pokraków ;) Ale, jak piszesz, byłoby za dużo do przetrawienia. Może i wciąż nie jest idealnie, ale to, co przeczytałaś, jest kompromisem, jaki próbowałem osiągnąć :/

Dzięki raz jeszcze, wredna i aspołeczna Drakaino :)

 

W filmie również występował pokrak ;-)

Aaa, ten świr! Musiałem sobie odświeżyć, ale już pamiętam – przerażający był :O

Mój pokrak to inna bajka, Pierożku – jak piszą Finkla i Drakaina jest raczej pocieszny ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Wniosek: Hrabia boi się pokraków.

Mnie chodziło o to, że słowo budzi sympatyczne skojarzenia.

Babska logika rządzi!

Mnie chodziło o to, że słowo budzi sympatyczne skojarzenia.

Mnie też :) I ja lubię takie sympatyczne pokraki…

http://altronapoleone.home.blog

Ciekawe czy ojciec pokraka zauważył przemyconą po cichu nominację. ;)

Ooo, rzeczywiście! No, panie juror, widzę, że konwenansami nie zwykłeś się przejmować. Dzięki!

 

I Tobie też, Stn, za dostarczenie dobrych wieści ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

towar cenny, a jednak tak deficytowy

Dlaczego “a jednak”? Z tego wynika, że jak coś jest cenne, to jest szeroko dostępne?

 

Ze względu na nich rezygnował z bezpiecznych, „rentownych” tras.

Dlaczego cudzysłów? Jeżeli trasy były opłacalne, to słowo rentowny jest synonimem tego określenia.

 

Suey zatrzepotała płomieniem z wyraźną rezygnacją.

Jak się trzepocze płomieniem z rezygnacją?

 

Ich istnienie było czymś niepojętym dla fantastów czy astrobiologów.

Zestawienie twórcy-artysty z naukowcem uważam za dość niefortunne, bo tak jak astrobiolog będzie kierować się dowodami naukowymi i gdy napotka zbyt wiele luk, faktycznie uzna coś za niepojęte, tak fantasta jest osobą, która wręcz żyje z wymyślania niestworzonych rzeczy, stąd istnienie lurianów byłoby dla niego faktem raczej fascynującym i inspirującym, aniżeli konfundującym.

 

Jakaś cząstka niej oderwała się od mglistej sylwetki, zawirowała w świetle.

Wcześniej stało, że kobieta, umierając, zamieniała się w przypominające puch światło, jak więc światło zawirowało w świetle?

 

Przez całą drogą miał wrażenie, że jest obserwowany – ktokolwiek podążał jego śladem, nie odpuszczał.

Adam ma jakiś szósty zmysł, czy jednak widział coś, co pozwalało mu wysnuć taki wniosek?

 

Gdzieś na początku istota istnienia lurian zostaje opisana w ten sposób:

Handlarz zwykle utożsamiał przyjaciółkę z woskowym nośnikiem, choć tak naprawdę – jak każda Lurianka – była ona skupiskiem fotonów.

Potem z kolei pojawia się coś takiego:

Płomyk na szczycie knota przybrał kształt łuku, coś cicho pyknęło. Gdy Lurianka była już rozgrzana, ogienek wydłużył się i pod postacią strużki światła popełzł po posadzce, prosto w niewidoczną szczelinę pod śluzą.

Adam wiedział, że ta sztuczka nigdy nie zawodziła – w większości osiedli zainstalowano zaawansowane systemy przeciwpożarowe, które wykrywały ogień, automatycznie otwierały śluzy i wdrażały procedury bezpieczeństwa.

To lurianie istnieją w końcu jako fotony czy jako ogień? Bo to nie są synonimy. Owszem, fotony są składową ognia, ale brak im cech, które pozwoliłyby pobudzić czujnik przeciwpożarowy – nie emitują ciepła, nie prowadzą co spalania, którego produktem jest dym. Wprowadzanie zdolności manipulacji ogniem, gdy przez połowę opowiadania bazowało się wyłącznie na fotonach, kiepsko wygląda – jak szybkie łatanie na potrzeby chwili.

 

 

Nie lubię pisać takich komentarzy, bo widzę, że opinie przeważają raczej pozytywne, ale przykro mi, Count – mnie się nie podobało.

To też nie tak, że nie widzę tutaj pozytywów, bo jest ich kilka. Klimat wyszedł na takie Metro wymieszane z Mass Effectem, co może nie jest szalenie oryginalne, ale jako gra na sprawdzonych motywach wypadło nieźle. Sugestywne opisy świateł, czy mgieł robiły swoją robotę, podobnie jak ciekawe detale, np. rozpalony chory uwięziony w lodowatym jeziorze. Wreszcie najbardziej zaciekawiły mnie pieczęci/pocałunki, jednak moje nadzieje na rozwinięcie tego wątku pozostały płonne. Nic bowiem nie wskazywało, że Adam w finale wyciągnie przedmiot, który rozwiąże wszystkie fabularne problemy, a w kolejnej scenie będzie sobie podziwiać sztuczne słonko na trawce.

Pomysł na kosmitów odbieram jako zaletę i jednocześnie wadę tego opowiadania. Toksyczne światło to rzeczywiście kozacka idea, ale te Twoje istotki wydają się być niezniszczalne, nic im nie szkodzi, robią z tymi ludźmi co chcą, nie mają słabych stron. Pod koniec się okazuje, że lustra czy tam rentgen mogą co najwyżej zatrzymać rozwój lurian, ale wtedy dla “równowagi” dorzucasz ich gatunek który jest 10x bardziej zjadliwy niż poprzedni. Taka konstelacja faktów odbiera bohaterom jakąkolwiek nadzieję. Nie rozumiem też rażącego dysonansu pomiędzy inteligentną towarzyszką Adama a hordą bezmyślnego światła, którego “jedynym sensem istnienia jest przetrwanie”. W czym Suey jest lepsza od reszty? Co czyni ją wyjątkową?

Nawiasem mówiąc, komentarz nt. relacji Suey i Adama chyba przemilczę, bo ich parabłyskotliwe wymiany zdań wręcz parę razy wywołały u mnie grymas zażenowania. Stać Cię na dużo, dużo lepsze dialogi, Count!

I wreszcie język. Przyzwyczaiłeś mnie do bardzo kwiecistego języka, tutaj zaś zaserwowałeś raptem popłuczyny swoich możliwości. Winny jest zapewne limit – sam się przekonałem przy okazji konkursu Naz, że 60k to śmiesznie mało, gdy chce się przedstawić koncepcję świata od zera. Inna sprawa, to rzecz, na którą już Drakaina zwróciła uwagę – nadmiar kręcenia fabułą. Nie zawsze było to potrzebne. Wspominałem o klimacie z Mass Effecta i gdzieś za połową, przy odczytywaniu notatek lekarza, miałem wrażenie, że czytam opis questa stamtąd, a nie opowiadanie.

Podsumowując: pomysł jest z pewnością wart uwagi i pielęgnowania, tylko nie jestem pewien, czy kierunek wybrałeś słuszny. Świat przedstawiony masz odfajkowany, ale gdybym zapytał o czym jest to opowiadanie, to co byś powiedział? Ze dwa czy trzy razy w tekście pada temat Alicji, ale tonie on w gęstwinie innych wydarzeń i nie mogę powiedzieć, bym uznawał Adama za kogoś, komu zależy na uratowaniu tej kobiety, odnalezieniu jej, czy cokolwiek. Gość sobie chodzi po stacji, rozwiązuje zagadki, pomaga totalnie obcym ludziom, odbiera od nich exp, koniec…

Lurianie wydają się niezniszczalni? No patrz – a jednak przegrywają i w prologu, i w zakończeniu ;P

Co prawda walczy z nimi tylko Adam, ale, wbrew pozorom, nie tylko on jest do tego zdolny. Świat zamieszkuje wielu handlarzy, a najlepsi z nich, najzdolniejsi i mający najwięcej szczęścia, wykształcili swoje własne sposoby.

Masz dużo pytań… Ech.

Przedobrzyłem. Może i Drakaina ma rację, że gdy czytelnik zaczyna drążyć w tekście, wychodzi coraz więcej znaków zapytania. Ale z drugiej strony, byłem tego świadom. Wręcz chciałem zrobić z tego tekstu pilot dla świata, ale tak się kończy, gdy próbujesz zgarnąć więcej, niż mieści Ci się w rękach. W końcu wszystko wypuszczasz…

Lurianie to byty, które opadły na Ziemię wraz ze światłem. Wiesz, ich celem nie jest krzywdzenie ludzi, tylko życie samo w sobie. O ile można to nazwać życiem. Dlaczego tak się stało – na to pytanie nie odpowiem w krótkim opowiadaniu. To zbyt ważna kwestia dla całego uniwersum.

Suey zamieszkuje światło świeczki, na którą przeniósł ją Adam. Dlatego ma pewną mobilność. Chciałbyś, bym wytłumaczył Ci to fizycznie/naukowo? Nie podołam, przykro mi.

Język? A widzisz, niektórzy wciąż się czepiają, że ogień gorzeje, a nie płonie. No ale u Counta ogień zawsze będzie gorzał, a człowiek zniknie skąpany w ciemności. W powyższy, prostszy sposób pisałem już wcześniej, ale do tej pory nie publikowałem na forum. Tak czy inaczej – warto eksperymentować, szczególnie że można liczyć na szczery odzew, czyż nie? ;)

ale gdybym zapytał o czym jest to opowiadanie, to co byś powiedział?

Ciekawe, że o to pytasz. Bo tak się składa, że jest to chyba JEDYNY hrabiowski tekst, który ma przesłanie, który jest o czymś konkretnym. A co Ty byś powiedział?

Jak się trzepocze płomieniem z rezygnacją?

Hehe, musieliby nakręcić film, byś się przekonał naocznie ;)

 

Cóż Ci mam jeszcze powiedzieć, Bright… Miałem jednak nadzieję na lepszy odzew, no ale doceniam szczerą, wyczerpującą recenzję. Muszę przeanalizować opinię i znaleźć wypadkową, która pozwoli wkroczyć na wyższy poziom.

Dzięki. Za każde dobre i złe słowo.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

„Ojciec młodzieńca jako jedyny odnaleziony przez handlarza człowiek posiadał informacje o Odblasku i tajemniczej mgle, która podobno od jakiegoś czasu pojawiła się w tamtym osiedlu.” – Pojawiła się jakiś czas temu albo pojawiała od jakiegoś czasu.

 

„Przesiadywanie w nich i spoglądanie na spustoszoną planetę od kilku lat stało się jego małym rytuałem.” – Znowu niekonsekwencja czasowa. Od kilku lat było jego rytuałem, albo stało się nim kilka lat temu (w określonym punkcie w czasie).

 

„Zresztą[-,] wcale nie myślałem o Alicji.”

 

„W międzyczasie wyemitował sygnał aktywacyjny i nim się spostrzegł, jego uszu dotarło burczenie elektrycznego silnika.” – Albo dotarło do jego uszu, albo dobiegło jego uszu

 

„– Nie potrzebne.” – Niepotrzebne. Albo nie jest potrzebne.

 

„Te[-,] właśnie badane przez Adama prowadziły bezpośrednio do Szklarni.”

 

„Handlarz wydał wozowi polecenie zwiększenia ilości obrotów.” – Pewnie się czepiam, ale czy obroty nie są czasem policzalne? I czy nie mówi się po prostu o zwiększaniu obrotów, a nie o zwiększaniu ich ilości?

 

„Poza nim[-,] nie było już nic.”

 

„Ale takiego jak on[-,] jeszcze nie spotkałam.”

 

„Napełniały serce otuchą, pokazywały, że pomimo wszelkiego zła[-,] życie toczy się dalej.”

 

„Zwykle drogowskazy do miejsc, w których istnieje ryzyko spotkania Lurian, były usuwane, te ktoś najwyraźniej naniósł na nowo.

Umieszczone tuż nad posadzką, pozostawały właściwie niewykrywalne dla przemierzających korytarz mieszkańców. Adam wiedział jednak, czego szuka, więc niezwłocznie ruszył wyznaczonym przez doktora Nericka szlakiem.”

Trochę jakby przeczysz sam sobie. Najpierw piszesz, że „ktoś” zrobił znaki, a zaraz potem zdradzasz, że ten ktoś jest znany.

 

„Wkrótce później ściany zniknęły, a on stanął naprzeciw otwartej przestrzeni.” – Nie wydaje mi się, by można było stać naprzeciw przestrzeni. Wyobraź sobie, że wychodzisz z gęstego lasu na wielkie pole… I raczej stajesz na jego skraju, a nie naprzeciw niego, nie? Coś tak wielkiego jak „przestrzeń” jest za duże, by człowiek mógł stanąć naprzeciw temu, chyba że w przenośni.

 

„Adam zamarł. Spoglądał na przejrzystą jak szkło skórę kobiety i kłębiące się pod nią chmury gęstej, świetlistej mgły. Na usta, które przy każdym słowie opuszczała fontanna blasku, na wstęgi błyszczących włosów. Ludzkie pozostawały tylko oczy i rąbek skóry dookoła nich.”

Absolutnie nie kupuję tego, że jakieś ubranie tamowało cały ten blask, że nawet poblaski w kompletnej ciemności się nie przebijały. Zwłaszcza jeśli podczas mówienia z ust wypływało jej światło (jak u Sandersona).

 

A propos skojarzenia z Sandersonem, ogólnie miałam przed oczami coś na kształt protomolekuły z Expanse, kiedy czytałam o tym, jak ludzie zmieniają się u Ciebie w światło ;)

 

„Suey przezornie milczała – póki kobita o niej nie wiedziała, świeczka wolała obserwować wszystko z bezpiecznej odległości, z koszyka.” – kobieta

 

„Ich tęsknota za rodzicami, ich płacz[-,] raz za razem łamały jej serce.”

 

„Stali pacjenci doktora Nericka nie mogli znieść swego losu i czasem, w szale, zrywali fragmenty blach, przeinaczając się w istoty[-,] takie jak ta, którą spotkał Adam.”

Z innej beczki – chyba przeistaczając? Bo przeinaczanie zdecydowanie tu nie pasuje…

 

„Dla doktora ich myśli i uczucia nie miały znaczenia – liczył się efekt, a ten wciąż pozostawał niezadowalający.

Pozostała tylko Tija i ten chłopak, Krili.”

 

„Przynajmniej tych[-,] zamieszkujących świeczki z pszczelego wosku.”

 

„Podczas rozmowy dwóch Lurian światło migotało i zmieniał intonacje, odgrywało spektakl, jakiego oczy Adama dotąd nie widziały.” – zmieniało

 

„Wszystko zaczęło się dnia, w którym dziewczynka zobaczyła, co dzieje się z jej matką.” – Zaczęła się w dniu, albo np. tego dnia, pewnego dnia. Samo „dnia” brzmi dziwnie, nienaturalnie.

 

„Dopiero[-,] gdy jego „towarzyszka” zamilkła…”

 

„– Tak, na zawsze sam[+.] – Derra zbliżyła się niespodziewanie.”

 

„– On nie chce już być samotny, Adamie. Obiecałam mu, że jeśli uzdrowi cię, to ty pozwolisz mu odejść. Bardzo zżył się z Tiją, wieczność w samotności nie jest dla niego już kusząca.

(…)

 – Muszę – odparła kobieta. Wszystkie łzy wsiąkły już w przysłaniający jej twarz szalik.”

 

Dlaczego muzyka handlarza zabiła tylko pokraka, a nie innych Lurian obecnych w gabinecie luster? Bo chyba jacyś byli? Chociażby Suey? Ci w ręce Adama? Czemu nie zaszkodziła Kriliemu?

 

„Istota, która opanowała Kriliego, nie była wyjątkiem. Gdy widmowa kobieta złożyła ramiona na piersiach…” – założyła?

 

„Na oczach handlarza padł na ziemię. Jego ostatnie słowa pochłonęła ciemność.

– Teraz jesteśmy kwita, Adaś. Poznać cię było… dla mnie… za… – Widmo uśmiechnęło się smutno i rozpłynęło w powietrzu. Pieczęć upadła na posadzkę…”

 

„– Bez sensu. Zupełnie bez sensu… – mruknął, tuląc ciało chłopca.

Gdzieś za jego plecami Derra wybuchła płaczem. W otulającej ich ciemności” – Poza tym wybuchnęła, a nie wybuchła.

 

„Luminescencja dziewczynki zanikła, co oznacza, że i jej niedola wreszcie dobiegła końca.” – oznaczało

 

„Wrzucił do topiarki kilka kolejnych, świeżo wyeliminowanych z uli plastrów wosku i patrzył, jak ich powierzchnia zaczyna się stopniowo szklić.” – Pewnie się czepiam, ale eliminacja jakoś nie pasuje mi do wyjmowania plastrów wosku z ula. Czy to fachowe określenie? Eliminacja kojarzy się z usuwaniem/niszczeniem czegoś na dobre.

 

„Spoglądający w płomienie i słuchający otaczającej ich przyrody. Wtedy, gdy przyroda jeszcze istniała.

(…)

Siedzieli dłuższy czas w milczeniu, ciesząc się pięknem otaczającej przyrody…”

Tu też się pewnie czepiam, jednak zwróciłam uwagę na te dwa kawałki. Czy to, co w szklarni, jest jeszcze przyrodą?

 

Zainteresowałeś mnie początkiem. Faktycznie ten tekst wydaje się jakiś inny niż te Twoje, które czytałam wcześniej… Na jakimś etapie mnie jednak zgubiłeś. O ile zaintrygowałeś mnie wstępem i nakreśleniem świata, o tyle później, jako doszło do doktora i wyjaśnienia, kierunek, w którą poszedł tekst, wydał mi się co najmniej niesatysfakcjonujący. Pewnie dlatego, że w pewnym momencie uznałam, że kompletnie nie widzę tej Twojej wizji istot świetlnych. Może jakby miały jeden rodzaj… ale było ich więcej, a ja kompletnie nie wiem, czym się różnią, czemu jedne działają na ludzi tak czy inaczej, czemu zachowują się w różne sposoby. Mojemu mózgowi umyka cała idea. Im więcej informacji na ich temat było, tym mniej rozumiałam, bardziej się gubiłam, a przez to coraz mniej mi się podobało. Kompletnie nie rozumiem np. czemu od kontaktu ze światłem ludzie zmieniają się w mgłę? O.o To takie… nieintuicyjne. Z jakiegoś powodu nie zrozumiałam też grozy eksperymentów na dzieciach. I tak umierały, prawda? Czemu to, co im robił doktor, było okrutniejsze niż los, który i tak miał je spotkać?

Wyżej pisałam też, że nie ogarniam, czemu jeden pokrak umarł (albo nie do końca umarł, jak się okazało, bo nie zdążył?) od tej muzyki, a żadne inne świetlne stworzenie, włącznie z drugim pokrakiem, od niej nie ucierpiało.

 

Odrębną kwestią pozostają pocałunki. Ich idei – choć wydaje mi się niezmiernie wdzięczna – też nie rozumiem. Znaczy co, Adam zaklina wdzięczność w woskowej pieczęci? I co, pomaga samym wspaniałym kobietom, które mają wielką moc, którą potem można wykorzystać? Zwykłym ludziom nie pomaga? I od mężczyzn też te całusy bierze? ; p No po prostu nie dociera do mnie zasada działania i już. I za dużo tego wszystkiego, bym przyjęła cokolwiek na wiarę.

 

Niezależnie od wszystkiego muszę powiedzieć, że podziwiam Twoją wyobraźnię. Wpadasz na przedziwne, unikalne, niestandardowe pomysły. Jest w tym siła. Trzymam kciuki, żebyś wykorzystał ją do czegoś wielkiego.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Bo tak się składa, że jest to chyba JEDYNY hrabiowski tekst, który ma przesłanie, który jest o czymś konkretnym. A co Ty byś powiedział?

Ja właśnie mam problem z załapaniem jakiegoś głębszego dna ponad to oczywiste, przygodowe. Ale wychodzę z założenia, że nawet jeśli tekstu nie do końca rozumiem, to jeśli ktoś przyjdzie i wyjaśni co nieco, tak że po tym przystanę i powiem “o ku*wa, faktycznie”, to nie mam z tym żadnego problemu, bo moja satysfakcja z lektury po prostu wtedy rośnie.

Jeszcze małe sprostowanie co do uwagi o języku – nie uważam, że jest kiepski. Po prostu ogrom informacji, jaką starałeś się zawrzeć, w połączeniu z limitem sprawił, że na słowotryski zabrakło miejsca. A ja je lubię. :<

I prawie przegapiłem Twoją odpowiedź, bo elaborat Jose mi ją przesłonił! Ale coś mi podpowiedziało, by przewinąć stronę ciut wyżej. ;D

Bardzo mi się podobało do fragmentu numer 6… W tej części poziom zleciał na łeb na szyję :-( Zrobiło się melodramatycznie. Cała rozmowa Adama i Derry wydaje się być mało wiarygodna – nie tyle w treści, co w sposobie przedstawienia. I jeszcze ten wyjaśniający fragment narracyjny – niby wszystko ok, ale nie pasuje mi do rytmu reszty opowiadania.

Od części 7 jest nieco lepiej, ale ogólnie miałam wrażenie chaosu i tego, że nie do końca chyba wiedziałeś, na którym wątku się skupić – wybrałeś pokraka-dziewczynkę, a pokrak-chłopiec dość wygodnie został odsunięty na dalszy plan, żeby móc się pojawić we “właściwym” momencie. Dodatkowo wcześniej to wątek chłopca został poruszony; dziewczynka pojawiła się trochę znikąd. Niby Derra pojawiła się już wcześniej, ale to jednozdaniowa wzmianka vs sytuacja w korytarzu z pokrakiem, później sytuacja z matką, głosy z ręki, które słyszy Adam – wrażenie ogólnie miałam takie, że trochę Ci się wątki w lunaparku rozjechały. Jakbyś przestraszył się, że nie zdążysz wszystkiego zmieścić w tekście i przyspieszyłeś kosztem jakości.

Kwestia pocałunków – bardzo ciekawy wątek, ale też zupełnie niewykorzystany i dlatego sprawiający wrażenie niestety wygodnego gadżetu a nie elementu niezbędnego fabule (a przecież bez pocałunków handlarz wiele by nie zdziałał).

Suey – jej kwestie dialogowe… wybacz, ale są OKROPNE; kwestia z byciem grubą… brrrr :/ W dodatku jej “teksty” nie pomagały budować postaci – za każdym razem, kiedy świeczka próbowała żartować, wyrzucały mnie ze świata przedstawionego :-(

Podobał mi się za to język i przez większość tekstu płynie się gładko (pomijając nieszczęsny nr 6). Zdecydowanie wolę Cię w takim, językowo oszczędniejszym, wydaniu :-)

Szczegółowych uwag warsztatowych nie będzie, bo mi się nie chciało wypisywać :P Ale były to raczej drobiazgi.

I jeszcze na koniec pytanie. Inspirowałeś się anime?

It's ok not to.

Count starał się jak nigdy, a napisał jak zawsze, tak, Jose? ;D

Znaczy co, Adam zaklina wdzięczność w woskowej pieczęci?

O, ładnie to określiłaś. Bravo!

Adam zabezpiecza się pocałunkami od ludzi z potencjałem, których, hmm… esencja może doprowadzić do jakiegoś efektu, jak w przypadku Estelle czy Treytona. Od zwykłych ludzi też bierze, ale ich przeznaczenie jest zgoła inne, nie poruszyłem tu tego.

Kompletnie nie rozumiem np. czemu od kontaktu ze światłem ludzie zmieniają się w mgłę? O.o To takie… nieintuicyjne.

Od kontaktu z tym konkretnym Lurianinem – z promieni X. W dzienniku doktora i prologu sugerowałem, że inni Lurianie wywołują inny efekt. Może i nieintuicyjne, ale to jest fantastyka ;P

Wyżej pisałam też, że nie ogarniam, czemu jeden pokrak umarł (albo nie do końca umarł, jak się okazało, bo nie zdążył?) od tej muzyki, a żadne inne świetlne stworzenie, włącznie z drugim pokrakiem, od niej nie ucierpiało.

Suey nic się nie stało, bo wiedziała co ją czeka i zabezpieczyła się. Zresztą, ona nie miała woli zgaśnięcia. A Krili wpadł i zrobił zadymę, Adam przestał nucić i muzyka straciła swą kojącą moc. Zresztą, jak gdzieś tam pisałem, kirtan to bardzo subtelny sposób wygaszania Lurian… Wymaga czasu i odpowiednich warunków, nie działa tak szybko jak pocałunek. Zresztą, sama posłuchaj ;)

A Lurianie z ręki Adama zostali chwilę wcześniej zapieczętowani przez Yolloya.

Z jakiegoś powodu nie zrozumiałam też grozy eksperymentów na dzieciach. I tak umierały, prawda? Czemu to, co im robił doktor, było okrutniejsze niż los, który i tak miał je spotkać?

Ciepło, dotknęłaś w tym miejscu bardzo interesującej kwestii, choć Twoja wątpliwość sugeruje, że albo rzeczywiście nie łapiesz, albo masz naprawdę okropną opinię w tej sprawie ;P

No właśnie – DLACZEGO OKRUTNIEJSZE?

Dziękuję za opinię i jak zwykle niezawodną łapankę, Jose. Ubolewam, że nie mogę jej wnieść w tekst – część uwag powtarza się właściwie od przejrzenia opowiadania przez Reg :(

 

Ja właśnie mam problem z załapaniem jakiegoś głębszego dna ponad to oczywiste, przygodowe.

W porządku, Bright. Może to i dobrze? Moje “przesłanie” jest… kontrowersyjne ;)

 

I jeszcze na koniec pytanie. Inspirowałeś się anime?

We fragmencie 6 ;PP Ale może coś podświadomie przemyciłem? W którym miejscu to odczułaś, Pierożku? Ciekawe, że akurat ta rozmowa tak Cię odrzuciła – przyznam, że poświęciłem jej dużo uwagi.

Co do zakończenia, to wstępnie chciałem rozwiązać sprawy nieco inaczej, ale w trakcie wykrystalizowało się TO KONKRETNE zakończenie. W dokładnie takiej formie.

Może i jest w pewien sposób rozczarowujące, ale uważam, że jest jedynym właściwym zakończeniem – po śmierci matki (ta, co zmieniła się w mgłę), Krili cierpiał jeszcze bardziej. Stracił cel swojego życia i punkt dążenia i stąd “raptowność”.

Suey – jej kwestie dialogowe… wybacz, ale są OKROPNE.

Przyjmuję. Miałem duże wątpliwości, czy ich nie złagodzić albo po prostu nie wyciąć. No ale nadają charakteru, a Fun stwierdził, że to kwestia gustu i można spróbować… Ale wezmę z tego naukę na przyszłość ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Daj wreszcie spokój tym dzieciom, Count! Nikt Ci takiej książki nie kupi! ;_;

Fragment numer 6… Jak dla mnie w rozmowie było bardzo dużo patosu, dużo kwestii bardzo schematycznych (jesteś taki jak wszyscy!; nie jesteś ze sobą szczera! nigdy nie zrozumiesz; Ona nie – on tak: nie podchodź – podejdę; nie dotykaj mnie – on ją przytula). A to są cały czas osoby, które widziały się tylko raz w życiu i nigdy ze sobą wcześniej nie rozmawiały. Miałam wrażenie, że patrzę na aktorów odgrywających role, a nie bohaterów świata przedstawionego. Dodatkowo używasz dialogu do wyjaśnienia bardzo wielu rzeczy, co rzutuje w sposób negatywny na jego naturalność.

Miałam też wrażenie, że słowa w tym dialogu nie przystają do rzeczywistości, w której znaleźli się bohaterowie.

 

– Pomagałaś mu. Dlaczego?! Przecież musiałaś wiedzieć, że krzywdzi te dzieci. Idiotka!

Widział, co się stało z tymi dziećmi; zrozumiał, że ona też wiedziała, jaki los czeka te dzieci i używa słowa idiotka? W stosunku do kogoś, kto pomógł szalonemu doktorowi na okrutne eksperymenty? Bardzo delikatne słowo, zupełnie nie oddające grozy sytuacji. To tak jakby do kogoś, kto właśnie kogoś zadźgał, rzucić złoczyńco

 

– Przestań… – prosiła. – Nie współczuj mi… Jestem taka głupia, nie zasługuję na twoje współczucie! Jeśli będziesz dla mnie miły… kompletnie się zagubię…

Tak mówi kobieta, która przez dłuższy czas patrzyła na śmierć swojej córki i jej przemianę w lurianina? Ktoś, kto pomagał w robieniu strasznych rzeczy doktorowi? Po co jej jego współczucie? Dlaczego w ogóle miałoby jej zależeć, że bohater jest dla niej miły? ( w ogóle to słowo nijak nie pasuje do sytuacji); zagubienie się – w jaki sposób? zrozumiałam, że zależało jej już tylko na śmierci córki; dlaczego nagle miałaby się zagubić?

 

Dodatkowo tak się jeszcze zastanawiałam, dlaczego tekst mi tak bardzo nie leży od 6 fragmentu i co jest nie tak z tym wątkiem dziewczynki. Posłużę się porównaniem. Wątek chłopca-pokraka jest jak kawałek pysznego ciasta, który podajesz czytelnikowi, dajesz widelczyk i pozwalasz się delektować. Wątek dziewczynki-pokraka to kolejny kawałek, który tym razem wpychasz w całości na jeden raz czytelnikowi do ust i każesz połknąć :-( W pierwszym przypadku wątek rozłożony jest na przestrzeni tekstu, dajesz czytelnikowi czas, żeby się zainteresował, zaciekawił, odczuł jakieś emocje, a z dziewczynką czytelnik dostaje wszystko na raz i ma szybko przetrawić, bo trzeba już kończyć…

 

Co do zakończenia, to wstępnie chciałem rozwiązać sprawy nieco inaczej, ale w trakcie wykrystalizowało się TO KONKRETNE zakończenie. W dokładnie takiej formie.

Może i jest w pewien sposób rozczarowujące, ale uważam, że jest jedynym właściwym zakończeniem – po śmierci matki (ta, co zmieniła się w mgłę), Krili cierpiał jeszcze bardziej. Stracił cel swojego życia i punkt dążenia i stąd “raptowność”.

Nie miałam problemu z samą treścią (no może poza wykorzystaniem pocałunku, jako wygodnego wytrycha rozwiązującego wszystkie problemy fabularne). Bardziej przeszkadzało mi nierówne tempo i stężenie informacji/akcji na decymetr kwadratowy tekstu. Fragment 7 jest zresztą w porządku (podobały mi się kwestie Lurianina); ósmy już trochę gorzej. Do samej końcówki Dwa dni później też właściwie nie mam za bardzo zastrzeżeń. Tworzy klamrę ze sceną otwierającą tekst.

 

Skojarzenie z anime pojawiło mi się właściwie na samym początku. Pomysł na pocałunki/ pieczęcie zawierające coś na kształt fragmentu duszy/ śladu po kimś jako rodzaj broni, no i Suey – też inny byt “zaklęty” w przedmiot i pomagający swojemu towarzyszowi. Przy czym nie traktuj tego jako zarzut, w takiej postaci jak w tekście spotkałam się z tym pierwszy raz (no może wyłączając Piękną i bestię i gadający świecznik :P).

It's ok not to.

Nikt Ci takiej książki nie kupi!

Ależ, ależ, panie Bright! Przecież ludzie to zepsute stworzenia, które z fascynacją i przyjemnością czytają o cudzej krzywdzie – oczywiście, że się sprzeda :PP

 

Jak dla mnie w rozmowie było bardzo dużo patosu…

Doskonale!

…dużo kwestii bardzo schematycznych

O nie!

Miałam wrażenie, że patrzę na aktorów odgrywających role, a nie bohaterów świata przedstawionego.

2x O nie!

 

Wiesz co, Pierożku? Jakem Count, chciałem, by ten fragment był patetyczny, ale i przy tym w miaaarę naturalny. Ciekaw jestem, jak to odbierze Werwena.

Derra miała być tragiczną postacią – nie działała w złej wierze, choć do zła się przyczyniła. Została wrobiona, można by rzec. Stąd określenie takie jak “idiotka”.

Ten drugi zacytowany przez Ciebie fragment… No właśnie ona też była w szoku, że Adam nie raczy jej jedynie swą pogardą. Twoje obiekcje są poniekąd słuszne, aczkolwiek… jak sama przyznałaś, wyszło tak filmowo! Kurde, aż się Countowi łezka w oku kręci, gdy czyta te zdania ;D

 

Skojarzenie z anime pojawiło mi się właściwie na samym początku. Pomysł na pocałunki/ pieczęcie zawierające coś na kształt fragmentu duszy/ śladu po kimś jako rodzaj broni, no i Suey – też inny byt “zaklęty” w przedmiot i pomagający swojemu towarzyszowi.

A, dobra, myślałem, że jakiś konkretny tytuł. Generalnie samo przedstawienie akcji, atmosfera i setting mogą mieć jakieś odniesienie – wszak anime oglądam. Niemniej, gdy pisałem, nie wyobrażałem sobie tego w konwencji anime. Zresztą, tam prawie zawsze jest ciemno, to raczej nie “wygląda” ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Niemniej, gdy pisałem, nie wyobrażałem sobie tego w konwencji anime.

Nie za bardzo wiem, co rozumiesz przez konwencję anime. Ja użyłam tego słowa w odniesieniu do animacji japońskiej ogółem (nie tylko seriali, czy wielkookich dziewuszek i dragonballa ;-)). Wątki o których wspomniałam po prostu dość często tam występują.

Co do konkretnych tytułów, to początek tekstu skojarzył mi się z Laputą podniebnym zamkiem Miyazakiego. Jest tam scena, w której bohaterowie znajdują się w tunelach i ciemność rozświetlają im minerały znajdujące się wszędzie w skałach dookoła. Dodatkowo te kamienie rozmawiają ze sobą ;-) Film idzie w zupełnie inną stronę, ale też łączy w sobie baśniowość i technologię.

It's ok not to.

Co do konkretnych tytułów, to początek tekstu skojarzył mi się z Laputą podniebnym zamkiem Miyazakiego. Jest tam scena, w której bohaterowie znajdują się w tunelach i ciemność rozświetlają im minerały znajdujące się wszędzie w skałach dookoła.

O, ładne. Pasuje do Miyazakiego. Znam i lubię tego gościa, choć akurat Laputy jeszcze nie oglądałem. Trzeba będzie nadrobić!

 

Jeśli chodzi o filmy anime, to ostatnio jednak częściej kłaniam się arcydziełom Makoto Shinkaia ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jeśli chodzi o filmy anime, to ostatnio jednak częściej kłaniam się arcydziełom Makoto Shinkaia ;)

 

Przyznam, że musiałam sobie człowieka wygooglać. Widziałam kiedyś kilka zwiastunów jego filmów i doszłam do wniosku, że zapowiadają się zbyt depresyjnie… Polecasz coś konkretnego?

It's ok not to.

Depresyjnie, bo to dramaty ;p

Ale piękne i bardzo sugestywne, a Kimi no Na wa stanowi ukoronowanie wszystkich jego dzieł i uważam, że jest najlepszym filmem anime jaki oglądałem.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

przeczytane

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Heeej, Tenszulo, miło Cię znów widzieć! :))

Myślałem, że tak się zniesmaczyłaś Szeptulcem, że więcej nie odwiedzisz starego Counta…

 

…na szczęście wymyśliłem ten fortel – uczestnictwo w Słuchowisku – i voila! ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Kimi no Na wa stanowi ukoronowanie wszystkich jego dzieł

 

To może się skuszę :-)

It's ok not to.

Heeej, Tenszulo, miło Cię znów widzieć! :))

Myślałem, że tak się zniesmaczyłaś Szeptulcem, że więcej nie odwiedzisz starego Counta…

 

…na szczęście wymyśliłem ten fortel – uczestnictwo w Słuchowisku – i voila! ;D

Moja widmowość portalowa to nie kwestia zniesmaczenia, a braku czasu, ale tak, jak się już zobowiązałam do jurorowania, to w pewnym sensie dałam się przechytrzyć :P

 

A z “Kimi no Na wa” potwierdzam. Świetna rzecz.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Przeczytałam :) 

Werweno → :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Najbardziej podobały mi się pocałunki. Świetny zwłaszcza ten fragment i jego ostatnie zdanie:

Handlarz zgarnął opuszkami szczyptę pyłu i przystawił palce do nosa. Estelle pachniała miętą i tuberozą – tak jak wtedy, gdy się poznali. Gdy jej pomógł, a ona odwdzięczyła się pocałunkiem. Wiedział, że gdziekolwiek teraz jest, zapewne właśnie przestała być tamtą Estelle.

I miałem jeszcze ciary tutaj:

Adam przypomniał sobie skamieniałego doktora, odprysk lustra w jego ręce i stertę wypalonych świec. Jak długo Nerick tam leżał, przeciwdziałając chorobie, którą zarazili go pacjenci? Czy wciąż myślał, gdy jego skamieniałe ciało odmówiło współpracy i zastygło na zawsze? Czy to możliwe, by… gdzieś w środku nadal żył?

Ale tak w ogóle podobało mi się mniej niż tamto o konikach. Wprawdzie językowo jest lepiej, spokojniej, z rezerwą, bez ekstatycznych wyskoków, choć wciąż po hrabiowsku, ale problem leży zupełnie gdzie indziej. Pomysł (pomysły) przerosły ramy tego opowiadania. Bo masz ambitnie oryginalny świat, który stopniowo odsłaniasz, równocześnie opowiadając historię. I dobrze – tak się powinno robić. Ale nie na kanwie tak poplątanej historii. Opowiadanie świetnie sprawdziłoby się jako trzeci, czwarty rozdział książki/element cyklu. Wprowadzenie do świata powinno jednak odbyć się na bazie czystej, klasycznej opowieści z prostym kręgosłupem i jednym twistem na koniec. Wtedy prezentacja świata nie konkuruje z opowiedzianą historią. A dopiero kiedy czytelnik orientuje się z grubsza w klimacie uniwersum i w głównych figurach, wtedy można już do woli gmatwać ich losy. Zawsze powtarzam, że czytelnik musi mieć w opowiadaniu swoją kotwicę – może nią być świat, bohater albo klasyczna historia. Bez takiego punktu zaczepienia, kiedy każdy element układanki jest nowy i obcy, ja popadam w konfuzję i nie czytam, tylko przedzieram się w poszukiwaniu sensu.

Przyczepię się jeszcze do jednego elementu konstrukcji – w tym opowiadaniu kolejne sceny nie posuwają rozwiązania tajemnicy do przodu, przeciwnie, każda kolejna gmatwa zagadkę jeszcze bardziej. Rozwiązanie przychodzi dopiero w komentarzu odautorskim („Decydując się wesprzeć doktora Nericka…”), co jest chwytem słabym i nasuwającym podejrzenie, że sam autor w pewnym momencie znudził się snuciem opowieści i chce ją doprowadzić do końca.

Podsumowując: czytałbym cykl opowiadań/książkę w tym uniwersum i w takim otoczeniu widziałbym to opowiadanie. Jako samodzielna, i do tego premierowa, opowieść nie wykorzystuje swojego cholernego potencjału.

 

Mam duże trudności z oceną tego opowiadania, Councie. Chyba największe ze wszystkich Twoich utworów.

Pomysł jest mocną stroną, oryginalny i ciekawy. Czytałem z dużą przyjemnością kolejne fakty o świecie i Lurianach. Niestety, czym dalej, tym bardziej droga, którą obrałeś, robi się kręta i zagmatwana. Chociaż słowo zagmatwana nie jest może najwłaściwsze, ale eksperymenty na dzieciach, doktor, jego skamieniałe ciało, lustra… jakoś nie przekonały mnie do końca. Początek z przewodnikiem i jego synem żyjącym w jeziorze był lepszy. Palące rany, pękająca skóra, żar, coś jak wulkan. Bardzo ciekawe. Nie przekonało mnie także przekomarzanie się (a może flirtowanie?) Adama z Suey. Nie mogłem sobie wyobrazić światła, czy też płomienia, które obija pupę i plecy ją bolą i jest gruba lub mogłaby być. No nie. Szkoda, że próbowałeś, jak wspomniałem na wstępie – swoim ciekawym „obcym”, nadać cechy ludzkie, a właściwie je nadałeś, Luranie dużo przez to stracili. Inności, uroku i oryginalności, bo wypowiedzi Suey są zbyt ludzkie (czytaj zwyczajne), nic w nich z innego gatunku.

Myślałem, a może miałem nadzieję, że rozwiniesz bardziej temat zawodu Adama, handlarza. Te wędrówki po różnych miejscach, zamieszkanych oazach i strefach brzmiały intrygująco. A tu pojawiają się dzieci… Czy ja już u Ciebie o nich nie czytałem? ;)

Pierwszy raz utwór podoba mi się mniej fabularnie, niż warsztatowo. Do tej pory było odwrotnie i chociaż ciężko było połapać się w Twoich pomysłach, to wiele mankamentów przykrywałeś świetnym klimatem. Może następnym razem. :)

Pozdrawiam.

 

Coboldzie, Darconie – szkoda.

Szkoda, szkoda, szkoda.

Doceniam Wasze komentarze, ale co zrobić – to jedno słowo zdaje mi się wyczerpującą odpowiedzią na każde zdanie.

Nie tak to miało wyglądać :/

 

Cóż, widać pisanie to nie arytmetyka i dodanie do siebie dwóch dodatnich elementów nie zawsze daje wynik… wyższy od składowych.

 

Może i dobrze?

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nie ma czego żałować, Councie. Oby wszyscy potrafili pisać różnorodne opowiadania. Masz dobry feedback, duże szanse na piórko, widzę więcej plusów, niż minusów. :)

Nie szkodujemy, Count, tylko zakasujemy koronkowe rękawy i bierzemy się za tekst o tym, jak Adam poznał świeczkę.

i bierzemy się za tekst o tym, jak Adam poznał świeczkę.

Jestem za :-D

It's ok not to.

Mnie tam się podobało, ciekawa, oryginalna kreacja świata. Dobrze oddany klimat, ciekawy pomysł na te świecące cosie. Pocałunki wyszły intrygująco, ale przydałoby się coś więcej napisać o ich działaniu, bo jednak są bardzo kozackie i potężne w finałowym starciu i trochę wyskakują z kapelusza czy tam z koszyka. 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Ohoho, jakże miła niespodzianka, Dziadku! Myślałem, że po porażce już tylko na służbowy komentarz Cienia mogę liczyć… ;)

 

Dzięki za miłe słowo.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jak rzadko u Ciebie, fabułę idzie zrozumieć bez problemu. Wprawdzie musiałeś wplątać znęcanie się nad dziećmi i jakąś poetycką interpretację fotonów, ale niech Ci będzie, Twoje zbójeckie prawo.

Na minus oderwanie kluczowego dla fabuły wątku pieczęci od całej reszty. Pojawia się na początku, a potem wyskakuje na końcu jak diabełek z pudełka. Wolałabym, żebyś lepiej wyjaśnił czytelnikom, jak te pieczątki działają i skąd się biorą.

Na plus duża oryginalność gadającej świeczki i dobrze wykorzystana wiedza medyczna.

Ogólnie czytało się całkiem nieźle.

Jestem na TAK, znaczy.

Babska logika rządzi!

Spotkałam ostatnio Suey, przesyła pozdrowienia :) 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Och… Jej! ;D

O, to właśnie te zacieki, którym Suey mówi stanowcze NIE!

Dzięki dzięki, Śnio :)))

 

Finklo, dziękuję i Tobie. Nie spodziewałem się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Hm, nie wiem tylko, jak mam interpretować te… wycieki. ;)

Ja myślę, że te zacieki to kamuflaż dla zwykłych ludzi, którzy mogliby nie zrozumieć niekapiącej świeczki ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Albo to woskowe łzy ;P

 

Swoją drogą, prawie całe to opowiadanie pisałem w ciemności, przy świetle kilku świec – dziwak ze mnie XD

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Rób tak dalej i będziesz musiał nosić okulary. ;)

To wpadam jeszcze z komentarzem służbowym.

 

Są historie, które mimo niedoskonałości zostają z człowiekiem na dłużej. Są takie sceny, motywy, obrazy. Tak jak wciąż pamiętam podróż rozpadającego się człowieka do Estonii, tak samo pewnie zapamiętam błądzącego w ciemności człowieka z gadającą świeczką czy dziwną istotę w hałasującej zbroi. Dlaczego o tym mówię? Bo czytam zarzuty (i pochwały też, rzecz jasna) czytelników, widzę, że są słuszne, ale wiem, że nie zwróciłem na część z tych rzeczy uwagi w czasie bety. To właśnie te “niedoskonałości”. Dla jednego będą barierą nie do przejścia, drugi tymczasem spokojnie je okrąży. 

Jaka była beta – sam wiesz najlepiej. Ale mimo małej rzezi, którą Ci urządziłem, od początku mówiłem, że mi się podoba. Bo się podobało. Widziałem w tym świecie ogromny potencjał – nie tylko na Słuchowisko. Doszlifowałeś sporo rzeczy i było jeszcze lepsze. Pomysły pierwsza klasa; no i w końcu worldbuilding w Twoim wykonaniu. Myślę, że po prostu postawiłeś sobie zbyt wysoko poprzeczkę. Chciałeś pokazać zbyt wiele tego świata. Albo w niektórych przypadkach: zbyt niewiele. 

To, co ja zobaczyłem, w zupełności mi wystarczyło. Fajna odmiana dla statków kosmicznych, obcych planet, duchów i magii. 

Nie przeszkadzały mi dialogi Suey. 

Świetne słowo: pokrak. 

Nie takie wcale świetne słowo: luminescencyjny. 

Fabuła też w końcu bardziej ukierunkowana niż zazwyczaj ;)

Podoba mi się też to, że styl jest przystępny, ale wciąż niepozbawiony tego, co dla Ciebie charakterystyczne.

Szkoda, że w Słuchowisku nic nie ugrałeś, bo choć jestem zadeklarowanym wzrokowcem, znaczna część wspomnień tego opowiadania to wyobrażenia słuchowe. 

Ogółem bardzo dobra robota, tekst do zapamiętania, godny piórka. Czekam na więcej. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Ano powalczyliśmy – jeśli choć cień tej ciemności pozostanie z czytelnikami na dłużej, to… było warto. Tak czy inaczej.

Niedoskonałości, cóż… Ktoś mądry powiedział kiedyś, że to dzięki ich obecności potrafimy dostrzec to, co piękne. Bo po ideale wzrok się co najwyżej ślizga.

…mówił to o kobietach, ale tak mi się akurat przypomniało ;D

 

Dzięki za wszystko, Fun.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Drogi Hrabio, przybywam :)

Twój “…pokrak” jest dla mnie bardzo nierówny (dowcip niezamierzony). Masz świetny pomysł na świat, fajną postać głównego bohatera, plastyczne wbijające się w mózg sceny (z pokrakami zwłaszcza), a przy tym mnóstwo dłużyzn, sztucznych wypowiedzi i słabo wyważonych zwrotów akcji. Najbardziej raziła mnie postać Suey; te wszystkie suchary ze świeczką, jej “tyłek” i absolutnie ludzkie odzywki – strasznie psuły mi klimat opowieści. Nie zrozumiałam też, dlaczego ona musi podróżować na knocie świeczki, podczas gdy inni Lurianie po prostu świecą ;) Myślałam, że doczekam się jakiegoś wytłumaczenia, które przy okazji wyjaśni, dlaczego Suey jest właśnie taka rażąco ludzka.

W konkursie tekst brałam pod uwagę, ale szybko odpadł na dalsze miejsca, bo niespecjalnie na słuchowisko się nadaje. Główną siłą jest tu ciekawy świat i pomysł, nie dialogi (te wręcz momentami przyprawiają o zgrzytanie zębów). Poza tym odniosłam wrażenie, że jednak to nie jest opowiadanie pełnoprawne, a część większej całości. Całości, którą muszę przyznać, chętnie bym przeczytała :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Au.

Serio takie złe te dialogi? No to lipa. Wiem, że dialogi w moich opowiadaniach były cienkie, ale szczerze mówiąc liczyłem, że tu wspiąłem się na nieco wyższy poziom XD

Suey zachowuje się tak bardzo po ludzku, ponieważ jest Lurianką zafascynowaną rodzajem ludzkim. Chyba nawet gdzieś o tym wspomniałem, odnosząc się do jej nędznego poczucia humoru… A poza tym myślałem, że będzie bardziej przystępnie, lekko, jeśli złagodzę kwestie naukowe taką swojskością, czy wręcz – prymitywizmem. Cóż, pomyliłem się…

Mnóstwo dłużyzn? Słabo wyważone zwroty akcji?

Ech.

Chyba zostaje mi wrócić do horrorów…

 

Tak czy inaczej – dzięki, Tenszo, za komentarz jurorski. Twoje odczucia są dla mnie bardzo cenne.

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

O rety! Chciałam być konkretna, a wyszło okrutnie ;/ Wymieniłam tylko, co byłoby do poprawy, bez zaznaczenia, że to jedynie część i właściwie bardzo dużo rzeczy mi się podobało. Dialogi ogólnie nie są złe, Hrabio – większość jest naprawdę dobra, niemniej parę sprawia, że czytelnik wywraca oczami (a przynajmniej ja miałam ochotę). A wyjaśnienie, że Suey jest zafascynowana ludzką rasą to po prostu trochę za mało. Przydałaby się jakaś dramatyczna geneza jej odmienności, jakaś tajemnica ;) Dłużyzny natomiast są do wycięcia. Zwroty akcji do całkiem łatwiej poprawy. Nierówność twojego tekstu polega na tym, że są fragmenty, których palcem bym nie ruszała – bo są bardzo dobre, a są fragmenty, które należałoby porządnie przeredagować. Przy czym uważam, że warto byłoby to zrobić, bo pomysł na świat jest po prostu super! Nie wracaj do horrorów! Tutaj masz dużo większy potencjał :D

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Nie tak okrutnie, bez przesady XD

Dłużyzn i tak sporo już Fun powycinał, ale widzisz – czasu nam brakło…

 

Dzięki za doprecyzowanie. Co prawda nadal nie jest precyzyjnie, ale i tak Cię uwielbiam ;D

Kolejna opowieść będzie lepiej wyważona.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Count i wyważona opowieść, to chyba nie będzie ciekawe. ;)

 

A tam, wszystko będzie ;p

Tajemnica to zawsze główny punkt programu.

 

 

EDIT!

Przy okazji jeszcze jedno, gromkie “DZIĘKI!!!” dla Reg, Drakainy, BrightaJose. Poprawiłem, co żeście mi podrzucili, a wątpliwości i nieścisłości przeanalizowałem. Wszystkiego już nie zmienię, ale… jest mniej niechlujnie ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jak zwykle, Primagenie, ogromnie mi miło, że mogłam się przydać i pragnę dodać, że przeczytałam wszystkie Twoje opowiadania i twierdzę, że żadne z nich nie było napisane niechlujnie. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ostrzegam, że może zaboleć:

 

Z każdym kolejnym Twoim nominowanym tekstem rosło we mnie przekonanie, że to już, za chwilę; że w końcu się uda i będę mógł Ci wreszcie przyTAKnąć. Podchodziłem więc do Pokraka pełen ufności i nadziei. A tu, niestety, potężny regres z Twojej strony i spore rozczarowanie z mojej.

Im dłużej myślę o tym opowiadaniu, tym trudniej jest mi znaleźć w nim jakikolwiek element, który mógłbym uznać za jednoznacznie dobry czy po prostu satysfakcjonujący. Natomiast to, co mi się w tekście nie podobało, można by wymieniać długo albo zamknąć w jednym, krótkim słowie na “w”. Tyle, że użycie tego słowa byłoby jednak przesadą, bo wykonanie, od takiej stricte technicznej strony, jednak daje radę. No i momentami jest naprawdę ładnie; tak literacko ładnie.

Ale poza tym… Generalnie, to się po prostu męczyłem. Nie kupił mnie ani pomysł na świat przedstawiony, ani bohaterowie (szczególnie żenująca świeczka), ani sposób prowadzenia narracji (choć tu akurat wybiórczo), ani – wreszcie – sama fabuła i jej rozwiązanie.

 

To może od końca: opowiadanie ma cechy kryminału i stara się za kryminał uchodzić, ale wszystko jest tutaj aż do bólu liniowe i banalne. Ot, weźmy dla pojedynczego przykładu matkę Kriliego, która raczyła była wziąć i umrzeć – czy co się tam z nią w sumie stało, bo pewności nie mam – dopiero tuż po tym, kiedy Adam i Suey usłyszeli od niej dokładnie to, co usłyszeć powinni, by fabuła mogła lecieć do przodu. Szczerze i serdecznie nie trawię takich “zbiegów okoliczności”, bo to rozwiązania fabularne naprawdę najniższego sortu; przejaw – przynajmniej w moim odczuciu – lenistwa autora i lekceważenia inteligencji czytelnika. A tutaj wypadło to o tyle gorzej jeszcze, że cała scena, szczególnie nawijka biednej matki, jest aż rażąco sztuczna; jeden wielki, obleśny infodump. Drugi; nie ostatni na liście, ale z pewnością najgorszy infodump w opowiadaniu i uproszczenie fabuły w jednym, znajduje się w cytowanych zapiskach doktorka; na swój sposób najbardziej rażącym fragmencie całego tekstu.

Co do bohaterów natomiast, to Adam, generalnie, nie budzi większych zastrzeżeń, Suey jednak już i owszem. Gdyby nie “komediowe” akcenty, które przy każdej kolejnej próbie “błyśnięcia” tylko bardziej mnie do niej zrażały, mogłaby być jednym z lepszych, a w każdym razie ciekawszych punktów opowiadania – choć i to bardziej na zasadzie ciekawostki. Tymczasem… Gdzieś tam wyżej użyłem słowa “żenująca”, ale tak sobie teraz myślę, że jest ono jednak przesadzone. Niemniej nie mam specjalnie ciepłych skojarzeń z tą świeczką.

Świecąca kobieta, która zdaje się być postacią wymyśloną specjalnie na potrzeby intrygi, również mi nie zagrała; głównie dlatego właśnie, że jest postacią wprost skrojoną pod takie, a nie inne rozwiązania fabularne. Podobnie zresztą jak jej córka i zamieszkujący jej ciało stworek; fenomen na skalę całego gatunku, który – cudownym zrządzeniem losu – miał moc “wyleczenia” Adama i który zrobił to – oczywiście – praktycznie w ostatniej chwili. Nie rozumiem tylko, dlaczego Adam nie “zachorował” ponownie, kiedy na scenę wkroczył pokrak-chłopiec. Niby Adam się schował za skamieniałą doktorową, ale wcześniej “zalała wszystkich fala światła”. Zresztą tkwili w gabinecie luster, więc od światła nie było ucieczki, a na ile zrozumiałem cały ten dziwny proces, ludzie wystawieni na światło – choć nie wszystkie jego rodzaje, co też jest bardzo wygodne – zostają srogo poranieni, a w przypadku kontaktu z pokrakiem stają się nosicielami niematerialnych pasożytów. Pokrak-córka, czy też mieszkający w niej Lurian wyciągnął te właśnie pasożyty z ręki Adama, ratując go przed… no cóż, wyjątkowo świetlaną przyszłością, ale przecież kolejne promieniowanie powinno załatwić na cacy i Adama, i Derrę. Chyba, bo cały ten Luriański schemat jest dla mnie po prostu przekombinowany i mało czytelny, szczególnie odkąd w grę wchodzą lustra i pokraki.

No i te pocałunki, będące budzącym we mnie potężny sprzeciw niedomówieniem i uproszczeniem. Czym one są, skąd się biorą, jak działają i dlaczego, do ciężkiej nielekkiej, nie rozwijasz całego zagadnienia praktycznie w ogóle? Z Twojej perspektywy może to i wygląda jak fajne, budujące klimat niedomówienie – co się zresztą zgadza, ale tylko z początku – jednak z mojej jest to po prostu kolejny fabularny mega-skrót, pozwalający Ci bez żadnego wysiłku (szczególnie intelektualnego) wyciągać bohatera za uszy z każdej pewnie kabały.

Dobra, dalej się już nie czepiam, bo chyba zaczynam przysypiać. Zresztą konkluzja z powyższego słowotoku i tak nasuwa się przecież wyraźna: opowiadanie zwyczajnie mi się nie podobało; taki, można powiedzieć, prawdziwy pokrak.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Przyjąłem.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Hrabio, miałam mocno mieszane uczucia wobec Twojego opowiadania, zatem aby się w tym pomieszaniu nie zamieszać jeszcze bardziej, zastosuję metodę wyliczanki.

 

To mi się podobało:

Klimat, zwłaszcza w drugiej części i pod koniec – znakomicie stworzony przez opisy, niesamowite scenerie. Pachnie to wszystko nieco dukajowo, robi wrażenie.

Oryginalność świata i zakorzenienie fabuły w jego specyfice. 

Tożsamość Pokraka. Zawsze ciary mi biegną po plecach gdy potwór okazuje się ofiarą.

Konkluzja Suey odnośnie człowieczeństwa.

 

A za to dostałeś ode mnie minusy:

Przytłoczenie światem na początku – wprowadzasz od razu bardzo dużo elementów, trudno się połapać, wielokrotnie musiałam się cofać, żeby coś ogarnąć.

Niezbyt jasna motywacja Adama, którą trzeba po prostu kupić od narratora. Nie przekonałeś mnie do niej, nie wiedziałam, na czym mu właściwie zależy i dlaczego.

Motyw pocałunków – patent z ogromnym potencjałem, jednak słabiutko umocowany, związany tylko prologiem, który sam w sobie tez jest taki ni przyszył ni przyłatał. Nie do końca wiadomo jak to wszystko działa, a w tym aspekcie przydałoby się więcej jasności, bo to jednak rozstrzyga sprawę na koniec.

Mnogość wątków i motywów, ginie jakaś esencja. Światotwórstwo zdecydowanie dominuje, fabuła i głębia postaci znajduje się gdzieś na drugim planie.

Postać Suey dla mnie też jest mało wiarygodna i mocno brakowało jakiegoś wyjaśnienia skąd się wzięła i dlaczego jest taka nielurianowata. 

 

 

 

O, dzięki za komentarz jurorski, Werweno :)

No cóż, widzę, że i Ty potwierdzasz to, z czym się już pogodziłem – za dużo chciałem tu upchnąć. A na dodatek znajomość świata nie ułatwiała mi spojrzenia na niego z perspektywy czytelnika… Dzięki za wypunktowanie, co w Twoich oczach nie zagrało jak powinno.

Zdradź mi jeszcze (o ile tu zajrzysz) – jak wypadła według Ciebie rozmowa wyjaśniająca Adama z Derrą? Zwróciła Twoją uwagę czymkolwiek, czy raczej bez szczególnych wrażeń?

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Myślałem, że może ja Ci pomogę, ale zupełnie nie pamiętam tej rozmowy. W ogóle niewiele pamiętam oprócz świata, profesji Adama i Suey. A ze zwycięskiego opowiadania pamiętam bardzo wiele (co przekonuje mnie o słuszności naszego wyboru). Czy to oznacza, że twoje opowiadanie jest słabe? Absolutnie nie. Co więc nie zagrało? Napisano już pod nim wiele, ale ja skupię się na Tobie personalnie i publikacji papierowej. Mam nadzieję, że się nie obrazisz.

Widzisz, mam poczucie, że to opowiadanie zostało napisane pod użytkowników NF, jeśli się mylę, to przepraszam. Ale to nie jest opowiadanie Counta, no nie jest i już. Siedziałem cicho jak inni chwalili Twoje opko, nawet jak dostałeś piórko, bo to potwierdzenie pewnej klasy, ale zależy mi żebyś coś wydał, więc muszę się w końcu odezwać.

Chu…a zwojujesz z takimi opowiadaniami, w ogóle z taką prozą. To znaczy wydać możesz, a pewnie, ale będziesz wśród dziesiątek dziesiątków innych autorów, gdzieś na przedostatniej półce od dołu. I teraz powiem coś, co zrazi do mnie jeszcze więcej ludzi, niż już miałem zrażonych. To, co się tutaj na portalu NF podoba, jest zupełnie nieadekwatne do półek w księgarniach. Tutaj piórka dostają takie opowiadania jak Dzwoneczek i klub Solipsystów, a ja się pytam, kto by to wydał? A nawet jakby wydał, kto by to kupił? Pewnie nawet nie wszyscy, co głosowali na to opowiadanie. :) I nie deprecjonuję tutaj umiejętności Szyszkowego i jego dorobku, bo to świetny gość, dobrze pisze, tylko czasem strzeli, jak kulą w płot. A dlaczego Dzwoneczek jest tak beznadziejnie słabszy od Niebieskiego flaminga to już materiał na oddzielny referat. To dygresja o tym, że poziom upodobań portalu NF nie pokrywa się z księgarnią, zupełnie.

Nie mylić tego z konstruktywnym komentarzem, bo tu siedzą najlepsi ludzi w Polsce jeśli chodzi o warsztat i darmową pomoc. I to jest ważne, bo bardzo pomaga podnieść umiejętności. Tylko w Twoim przypadku to już jest, nie potrzebujesz więcej lekcji. Masz już kilka piórek i to powinno Ci wystarczyć. Potrzebujesz napisać coś z serca, bez hamulców. Bez rozglądania się, komu na NF się spodoba, a komu nie. Count to Na dnie twoich oczu zamieszkał szeptulec, koniec i kropka. Oprócz Ciebie tylko Katia mogłaby napisać coś lepszego, reszta może tylko się starać, a i tak nie da rady. To jest Twoja droga, możesz być polskim Kingiem, ale musi być krew, tortury i maltretowane dzieci. Jedni umieją pisać harlequiny, inni coś innego.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Zdradź mi jeszcze (o ile tu zajrzysz) – jak wypadła według Ciebie rozmowa wyjaśniająca Adama z Derrą? Zwróciła Twoją uwagę czymkolwiek, czy raczej bez szczególnych wrażeń?

Kurczę, chyba bez szczególnych wrażeń, bo nie odnalazłam ich ani w pamięci, ani w notatkach ;) Natomiast w tych drugich wyczytałam jeszcze uwagę co do dwóch kwestii (o których jak widzę wspomniał Cień) – wątku umierającej matki chłopaka i zapisków doktora. Mnie również trudno było przełknąć te zbiegi okoliczności.

Tutaj piórka dostają takie opowiadania jak Dzwoneczek i klub Solipsystów, a ja się pytam, kto by to wydał? (…) To dygresja o tym, że poziom upodobań portalu NF nie pokrywa się z księgarnią, zupełnie.

 

Darconie, jesteś może zawodowym redaktorem i/lub wydawcą, że tak beztrosko i autorytatywnie rzucasz w eter podobne twierdzenia? Bo widzisz, ja z kolei twierdzę, że nie masz racji, co zresztą potrafię nawet uargumentować, i to na tyle sposobów, ile jest tutaj srebrnych piórek. Tak się bowiem składa, że każde jedno piórko tej barwy, to w rzeczywistości piórko brązowe – będące właśnie odzwierciedleniem upodobań portalowiczów – które Miłościwie Nam Redagujący (a przed nim Ojciec Redaktor) uznał za na tyle dobre, że byłby je wziął i wydał na łamach pisma, gdyby pierwej trafiło do jego skrzynki (a którego autor niejednokrotnie faktycznie publikował później w NF) – uproszczenie, ale niekoniecznie przekłamanie.

A tak MC jak i Parowski to faceci, którzy raczej wiedzą, co robią.

O osobach takich jak bemik, Hanzo, lakeholmen i inni, czyli tutejszych piórkowiczach, którzy dzisiaj jednak są wydawanymi autorami, też warto pamiętać.

 

Oprócz Ciebie tylko Katia mogłaby napisać coś lepszego, reszta może tylko się starać, a i tak nie da rady.

Z tym twierdzeniem – przy całym poszanowaniu tak dla Kati, jak i dla Counta – też zupełnie się nie zgadzam, a ponownie użyty ton ex cathedra niniejszej wypowiedzi budzi mój potężny sprzeciw już na poziomie dialogu. Na portalu – moim, i tylko moim zdaniem, oczywiście – jest całkiem sporo autorów płci dowolnej, którzy poradziliby sobie w hołubionych przez Hrabiego klimatach doskonale, gdyby tylko postanowili się z nimi zmierzyć. To, że każdy ma własne literackie upodobania – na szczęście lub nie – i pisze po swojemu, nie jest jeszcze powodem, by wyciągać podobne wnioski.

 

A nawet jakby wydał, kto by to kupił?

Pomijam już to, że książki, generalnie, najpierw się kupuje, a potem czyta i ewentualnie żałuje wydanych pieniędzy (choć często bywa i tak, że ktoś tak bardzo zakocha się w pożyczonej skądś książce, że potem uzupełnia własnym jej egzemlarzem prywatną biblioteczkę – mi się to zdarzyło niejednokrotnie), ale skoro pytasz, to Ci odpowiem: ja. Zresztą na swój sposób już kupiłem to opowiadanie i dzisiaj zrobiłbym to ponownie.

 

Count, sorry za spam. Już nie będę, słowo.

 

Peace!

 

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Możesz się nie zgadzać, Cieniu. To moje subiektywne zdanie tak samo, jak Twoje. Co do piórek i wydawania w NF, zauważyłeś może, że ostatnie srebrne piórko było wręczone półtora roku temu? A przez ostatnie dwa i pół roku w sumie cztery srebrne i przeszło sześćdziesiąt brązowych. Jaki to procent? Sześć? Wyjątek potwierdza regułę. To co podoba się użytkownikom i Loży, nie podoba się redakcji. Obalam więc Twoją wyłuszczoną teorię.

Ale to nie jest opowiadanie Counta, no nie jest i już.

Count to Na dnie twoich oczu zamieszkał szeptulec, koniec i kropka.

Ja bym jednakowoż pozwoliła autorom pisać to, na co mają ochotę, Darconie ;-) Bo to trochę wygląda mi na próbę uwięzienia autora w czytelniczych gustach. Myślę, że Count i każdy inny autor wie najlepiej, co jest tak naprawdę jego/ jej i nie czytelnikowi o tym decydować. Czytelnik może jedynie podzielić się swoim odbiorem. A ludzie są dużo bardziej wielowymiarowi niż to można wyczytać choćby i z tuzina ich tekstów.

It's ok not to.

W ogóle niewiele pamiętam oprócz świata, profesji Adama i Suey. A ze zwycięskiego opowiadania pamiętam bardzo wiele (co przekonuje mnie o słuszności naszego wyboru).

Cieszę się, że jesteś zadowolony ze swojego wyboru, Darconie. Abstrahując jednak od “pamiętliwości” Pokraka (którą nie mnie oceniać), to według mojej subiektywnej opinii wyznaczyliście dwa (sic!) słabe teksty. Może dlatego tak niewiele osób głosowało?

 

Czy pisałem pod portal? Niekoniecznie, bardziej pod Słuchowisko (he. he. ;D), niemniej rozumiem do czego pijesz. Chciałem, by było przystępniej. Czy wyszło? No chyba nie bardzo – opinie są średnio pozytywne, a piórko ledwo-ledwo.

Co do opowiadania Dziadka, to mnie akurat się ono bardzo podobało. Czy kupiłby je jednak? Hmm. Trudno powiedzieć. Pewnie nie, ale to głównie dlatego, że ja raczej nie czytuję opowiadań ;)

Czy gust portalowy wyróżnia się czymś szczególnym? Myślę, że generalizowanie w tej kwestii niechybnie zaprowadzi nas na manowce, ludzie są tak bardzo różni… Książki w stylu Szeptulca nikt by pewnie nie wydał, a jakby wydał, zostałaby wciśnięta w głęboki kąt bizarro, to nie jest coś topowego.

Swoją drogą powiem Ci, że pisanie tego całego syfu wiele mnie kosztuje.

No ale zobaczymy. Jeśli życzysz sobie hardcorowego Counta, to mogę Ci powiedzieć, że zapewne się go doczekasz.

 

Kurczę, chyba bez szczególnych wrażeń, bo nie odnalazłam ich ani w pamięci, ani w notatkach ;)

Hmm… Cóż, dobrze wiedzieć. To opowiadanie miało się raczej opierać na akcji niż elemencie emocjonalnym, ale planowałem sobie by jednak i on zalśnił. Właśnie w tej rozmowie. Widzę, że wyszło średnio – uwagę zwróciła tylko Pierożek, ale taką negatywną uwagę – że za dużo zadęcia ;D

Co do zbiegów okoliczności, to nie potrafiłem ich uniknąć przy tym natężeniu i limicie. To zresztą dyskusyjna kwestia – wielu ludzi po prostu nie zwraca na takie coś uwagi, czytając. Albo oglądając, bo kwestia tyczy się również filmów, które od zbiegów okoliczności aż puchną.

No ale zgadzam się, że jest to swego rodzaju defekt.

 

Count, sorry za spam. Już nie będę, słowo.

Spoko, pisz na zdrowie, Burzo.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Darconie, piszesz z namiętnością reżimowego propagandzisty i ktoś nieobeznany w sytuacji faktycznie mógłby przyjąć Twoje słowa za pewnik.

Istotnie, srebrne piórko w formie, jakie je znaliśmy, przestało mieć rację bytu ponad rok temu. Redaktor NF od prozy polskiej, który je przyznawał, bez kręcenia oznajmił, że nie jest w stanie wyrobić się z czytaniem piórek w rozsądnym terminie (co poprzedzone było potwornymi obsuwami w ich ogłaszaniu). Ewentualne wręczenie srebra było jednak tylko drugorzędnym celem przesyłania piórek redaktorowi – ważniejsze było otrzymanie choćby tych paru symbolicznych zdań komentarza od profesjonalisty nt. własnej twórczości, czym obecnie zajmuje się cała trójka redaktorów NF. Trudno więc by srebro wręczał redaktor, który prozą polską się nie zajmuje, ale to też nie tak, że redakcja zapomniała o forum, bo choćby NoWhereMan otrzymał niedawno bardzo ciekawą propozycję wydania słuchowiska w odcinkach, nad którym wiem, że prace trwają. A że srebra wcześniej było niewiele – magazyn z gumy nie jest i nie tylko debiutanci są w nim publikowani.

wyznaczyliście dwa (sic!) słabe teksty. Może dlatego tak niewiele osób głosowało?

To nieprawda. Nie zgadzam się, że to słabe teksty. To po prostu nie jest portal na taki konkurs. Odpowiedziałem w podsumowaniu na to głosowanie. I nadal to podtrzymuję, tu niewiele osób w ogóle słucha słuchowisk, nawet wielkich przebojów, jakim jest Gra o Tron czy Virion. I stoję przy tezie, że Ci wszyscy, którzy tak chcieli “dobre” teksty pokroju Selekousa, nie wysłuchaliby go do końca. Posłuchaliby początku, z ciekawości jak wyszło, włącznie z Tobą, Councie.

Swoją drogą powiem Ci, że pisanie tego całego syfu wiele mnie kosztuje.

Oczywiście, że Cię kosztuje, Councie. Czytam je właśnie dlatego, bo jest tam kropla Twojej krwi, szybkie bicie serca, a pewnie i odrobina go pozostawiona. Moje najlepiej przyjęte tu opowiadania, to dwa krótkie szorty, napisane w półtorej godziny, pod wpływem silnych emocji.

Książki w stylu Szeptulca nikt by pewnie nie wydał, (…), to nie jest coś topowego.

Wydał, nie wydał, to gdybanie. Mamy do tego prawo. Czy to nie jest coś topowego? Czytałem prawie rok temu, bardzo dużo pamiętam. Jeśli zapytałbyś mnie, co jest definicją “cosia”, powiedziałbym Ci, że właśnie to.

 

O czym ty mówisz, Jasna Strono… Redaktor nie ma czasu czytać? A czy to czasem nie jego praca? Nie czyta, bo nie ma tu zbyt wiele, co by go interesowało. NF to nie wolontariat, to biznes. Gazeta ma na siebie zarobić, a najlepiej, gdyby przynosiła zyski. Gdyby tu były świetne opowiadania, padłoby i dwadzieścia srebrnych piórek. A argument, że pismo z gumy nie jest jest zupełnie laicki albo inaczej, żebyś nie poczuł się obrażony, idealistyczny.

 

Hmm. Czyli wiesz lepiej, dlaczego MC przestał komentować piórkowe teksty? Interesujące. Jakąś teorię na temat szybkiego odpowiadania na maile też masz?

Babska logika rządzi!

Nie, Darconie – skoro gospodarz pozwolił, to się jednak wypowiem – dla MC (a teraz także dla JeRzego i Malakha) czytanie tekstów z forum nie jest częścią obowiązków zawodowych, tylko aktem dobrej woli. Nikt ich do tego nie zmusza i nikt im za to nie płaci. Zawodowym obowiązkiem MC jest czytanie tekstów, które znajdzie na poczcie. A tam tego jest naprawdę sporo. Nie można jednak zapominać, że MC to także pisarz rozwijający własną twórczość, redaktor współpracujący również z wydawnictwami i bodajże innymi portalami, a poza tym po prostu człowiek, który ma swoje życie i swoich bliskich, więc już sam fakt, że w ogóle znajduje jeszcze czas dla nas – jakkolwiek różnie to wygląda – naprawdę budzi szacunek i wdzięczność. Z pozostałymi redaktorami jest podobnie.

O tym, jak ma się sytuacja ze srebrnymi piórkami, pięknie wyjaśnił już MrBrightside – dzięki, Stary – ale ja dodam jeszcze, że nieznaczna ilość sreber – jeszcze z czasów, kiedy w ogóle były przyznawane – to wcale nie dowód, że nie miałem racji. Generalnie, to trochę tak, jakby twierdzić, że Jezus był tylko trochę Synem Bożym, bo nie szastał cudami na każdym kroku.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Finklo, Cieniu, bo aspirujących pisarzy są setki, jeśli nie tysiące i do każdego trzeba chociaż na chwilę zajrzeć, może się przecież trafić.

Gdyby w przeszłości na trzy piórka w miesiącu, najczęściej jedno okazywało się srebrne, redakcja nadal by tu regularnie zaglądała.

Jasna Strona nie wyjaśnił, tylko przedstawił swój punkt widzenia, Cieniu. Nie wciskaj mi tu jednej, objawionej prawdy i nie rób ze mnie niewiernej owieczki.

 

Poza tym, Cieniu, na 50 nominowanych opowiadań w tym roku, nie nominowałeś chyba żadnego, w 40 przypadkach byłeś na “nie”, więc generalnie, Tobie również nie podobają się opowiadania na portalu NF, nie rozumiem więc, dlaczego się ze mną spierasz. Dla zasady?

 

Ale widzisz, to nie piórka robią się srebrne. To MC nadaje im taki kolor. To nie teoria, to fakt.

I to niezupełnie tak, że biedak musi w pocie czoła wyszukiwać nowe talenty, bo nikt nie wysyła tekstów do NF z własnej nieprzymuszonej woli.

Babska logika rządzi!

Nie bardzo wiem, gdzie napisałem, że MC nie nadaje srebrnych piórek, skoro to przytaczasz, Finklo. Nie pisałem również, że jest biedakiem, ani że musi wyszukiwać talenty, ale wierzę, że jest profesjonalistą i czyta chociaż akapit lub dwa każdego tekstu, który dostaje.

Tutaj:

Gdyby w przeszłości na trzy piórka w miesiącu, najczęściej jedno okazywało się srebrne, redakcja nadal by tu regularnie zaglądała.

Zdarzały się srebra, ale potem MC przestał czytać piórkowe teksty, więc zniknęły. To nie musi oznaczać, że poziom tekstów spadł. To raczej sytuacja “Icek, ty daj mnie szansę, ty idź kup los”.

Też wierzę, że MC czyta teksty, które dostaje. Wiem, że ma ich dużo i trwa to długo. Dopuszczam również możliwość, że po ich lekturze nie ma już czasu/ ochoty na portal.

Babska logika rządzi!

Jaśnie Pan napisał, że MC sam przyznał, iż odpuścił comiesięczne komentarze, bo nie ma czasu. (i tu jest objaśnienie) Tej właśnie przyczynie – a nie dlatego, że MC nie widzi tu nic fajnego – zawdzięczamy smutne zjawisko, iż przestały pojawiać się srebra. Połączenie wspólnych redaktorskich sił przy komentowaniu piórek również tego, z pewnych względów, nie zmieniło (co nie znaczy, że tak się nie stanie).

 

To teraz trochę autoreklamy:

Jeśli wybrzmiewający tutaj dzisiaj Dzwoneczek został opublikowany w tym roku – a dałbym sobie brodę zgolić, że tak właśnie było – to jednak nominowałem jakiś tekst. A nawet dwa, bo – i to już na pewno – był też Huzar Pana Marasa. Więc, jak na mnie, zupełnie nieźle, przyznać musisz.^^

Generalnie jednak faktycznie jestem upierdliwą kanalią przeklętą przez bogów pragnieniem wyróżniania tekstów, które i bez tego faktycznie się wyróżniają (oczywiście wedle moich standardów). A że czytam tutaj mniej niż bym chciał, a przy tym komentuję znacznie mniej, niż czytam (co jest poniekąd winą faktu, że z oczywistych względów żre mi to za dużo czasu), to musowo jest jakiś błąd w matriksie. Albo po prostu, cytując Króla: “Świat poszedł do przodu”. A ja razem z nim. Życie.

Nie kłócę się jednak dla zasady – o ile w ogóle, bo osobiście staram się wierzyć, że jednak dyskutujemy i nic ponadto – tylko w imię głębokiej wiary w to, że założenie, iż portal jedno, a druk – zupełnie co innego, nie ma racji bytu. Nawet, jeśli te wda światy nachodzą na siebie rzadko i ledwie marginalnie.

 

Peace!

 

P.S.

Fifi, jak zwykle, była szybsza.

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Uszy mam czerwone, jakby ktoś mi moje teksty tu obgadywał. W sumie nie mam nic do napisania, co już nie zostało przez innych napisane, więc tylko potwierdzę, że Dzwoneczek jest z tego roku.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Moje “nie pokrywa się, zupełnie” uznaję za zbliżone do “rzadko i ledwie marginalnie”. Czasami się trafi taka dyskusja, Count. Tym razem pod Twoim opkiem.

Pozdrawiam, Szyszkowy. Kupię Flaminga, jak wydasz. :)

 

Też nie mam wiele do powiedzenia. Może tylko tyle, że Darcon zainteresował mnie tym flamingiem. Muszę zajrzeć. A który z Twoich tekstów, Darconie, jest prawdziwie, esencjonalnie Darconowy? Te szorty?

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Hm, to dosyć trudne pytanie. Moje opowiadania to takie opowieści barda, coś tam gdzieś zasłyszane, coś z własnego doświadczenia dodane i ostatecznie “wyśpiewane przy kominku” (czyli na portalu NF). Myślę, że więcej “mnie” będzie w mojej obyczajówce, a że nie lubię odkrywać siebie innym, niewiele ich powstaje, a z racji portalu, nic tu się nie pojawia.

Mam jednak sentyment do opublikowanych tutaj Odcieni miłości, choć nie wiem czy Cię zaciekawią. Ostatni mój szort będzie znacznie bliżej Twojego kręgu zainteresowań i można go nazwać “esencjonalną” stroną autora. Mam jednak pewne plany względem tego utworu i wrócił do kopii roboczych. Jeśli jesteś zainteresowany przeczytaniem, podeślij mi adres e-mail na PW, wyślę Ci pdf.

 

Moje kręgi zainteresowań są specyficzne, na pewno nie sugeruj się tym, co sam piszę ;)

Chętnie przeczytam – tak Odcienie, jak i szorta. Zbyt długo było mi nie po drodze z Twoją pisaniną.

A samą kwestię esencjonalności chyba rozumiem, choć raczej rozpatrywałem ją przez pryzmat tworzenia artystycznego lub rzemieślniczego.

 

Trzymaj i dzięki:

→ primagen@vp.pl

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Wracam ze spóźnionym komentarzem piórkowym. Wybacz, wrzesień niestety nie rozpieszczał. Jak już zapewne wiesz, byłem na TAK.

Bardzo fajne science-fantasy. Do tego ten z gatunku mocno siedzących na Trzecim Prawie Clarke'a. Aż mi się przypomniały godziny spędzone w Dziewiątym Świecie (RPG Numenera) czy książki z cyklu "Umierającej Ziemi" Vance’a.

Uniwersum interesujące, bo z jednej strony rzucasz w miarę umiejętnie terminami, nie próbując iść w wyjaśnienia magicznymi słowami takimi jak "kwantowy" czy "relatywistyczny", z drugiej podajesz chociaż ogólny kierunek, gdzie szukać rozwiązania. Lurianie to ciekawie przedstawiona rasa (sam eksperymentuję z rasą stworzoną z fotonów do mojego uniwersum, aczkolwiek idę w stronę większej "twardości"), podobnie Odblask jako miasto widziałem jako przedstawiciela technofeudalizmu.

Bohater Adam to ciekawa postać, z gatunku takich, które lubię – nie głupi, dociekliwy, mający swoje zdanie, ale też popełniający błędy. Trochę mało nakreśliłeś wpływ jego przeszłości na obecną teraźniejszość – w związku z tym, gdyby ją wyciąć, mam wrażenie, że tekst nic by nie stracił. Poza tym jednak mi się spodobał.

Gorzej z jego towarzyszką. Sueye zepsuła dla mnie obraz Lurian. Była zbyt… ludzka. Nie znalazłem w tekście niczego, co mogłoby wskazywać, by to była próba imitowania zachowania Adama, a przynajmniej ja tego tak nie odczułem. Przez to czar Lurian prysł i odbudował go dopiero motyw z tym "handlarzem" na końcu.

Sama fabuła wyszła interesująco, miałeś moją uwagę przy kolejnym rozwiązywaniu zagadki. Samo zakończenie wyszło w moich oczach satysfakcjonująco :)

Podsumowując: dobry koncert fajerwerków, mający trochę niedociągnięć, ale zarazem pełen interesujących pomysłów. Definitywnie coś, co zostanie ze mną na dłużej.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Jeszcze raz dzięki za nominację. Gdyby nie Ty, uczestnictwo w tym konkursie skończyłoby się zapewne całkowitą wtopą :)

Też eksperymentujesz z fotonami? Masz w takim razie hrabiowskie wsparcie mentalne i zainteresowanie.

Widzę, że kreacja Suey w ostatecznym rozrachunku okazała się klęską. Nikomu nie podeszła jakoś szczególnie – ludzie albo byli nastawieni negatywnie albo neutralnie. To cenna informacje. Przy tworzeniu “tego większego” z pewnością wezmę na to poprawkę.

 

Jeśli zostanie na dłużej, bardzo się cieszę. To jest najcenniejsze.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ciekawy pomysł. Opowiadanie ‘klimatyczne’. Spodobało mi się

Nowa Fantastyka