Pieśń o miłości i gniewie zaczyna się spokojnie. Samotny kobiecy głos próbuje odtworzyć zaginioną niegdyś nutę i nie dać ulotnić się tej, która ją pęta. Na początku płyną pojedyncze słowa, by po chwili rozbrzmieć ogłuszającą kanonadą. Głowa pęka, kończyny same podrywają się do biegu. Zaślepia go tylko jedno, jedyne słowo: śmierć, śmierć, śmie…
*
– Prrrrr! – zawołał oficer do gniadosza, ciągnąc jednocześnie wodze. – Co tam, piesku? Znalazłeś coś?
Pies oficera był wyraźnie czymś zaabsorbowany. Wąchał z podniesionym ogonem, rozrzucając wokoło suche liście. Nagle znieruchomiał. Przednią łapę trzymał uniesioną, uszy postawił na sztorc. Jedno głośne uderzenie serca, drugie, trzecie. Cisza doskonała. Wtem ruszył. Na Boga, oficer nigdy nie widział szybszego zwierzęcia.
*
…śmie… Stop. Więc staje. Czeka na człowieka. Nie słyszy już jednostajnych wibracji, co znaczy, że człowiek kazał niewolnikowi zwolnić.
Głośny i nieregularny oddech jak zawsze krzywdzi jego uszy, ale ten jeden raz upaja się tym dźwiękiem. Pozwoli mu trwać w pamięci, będzie go pielęgnował, żeby nie zanikł, bo ten dźwięk jest jego pierwszym z wielu zwycięstw.
Gdy postać wyłania się zza krzewów, obdarza go spojrzeniem mówiącym:
„Lepiej nie idź, człowieku. Lepiej zostań. Siad. Jednak idziesz? No dobrze. To chodź”.
*
Mężczyzna ponownie otarł pot z czoła. Kurtki oficerskie były zdecydowanie zbyt grube. I jeszcze te cylindry. Niewygodne i niepotrzebnie zwracające uwagę.
Widząc że ścieżka się zwężała, zwolnił gniadosza. Nagle zwierzę się zatrzymało. Nie pomogły energiczne ruchy bioder, przyciskanie łydki ani nawet bluzgi.
– No dalej! – zawołał, po czym zamarł. Dopiero teraz spostrzegł błyskające na niego ślepia. Że też wcześniej ich nie zauważył…
Zeskoczył z konia wciąż ze wzrokiem wbitym w psa. Te oczy… Jakby spojrzeniem przeszywał duszę. Przecież zwierzęta nie patrzyły w taki sposób. Nie mogły. Zadrżał. I od razu po tym przywołał się do porządku. Żaden oficer nie będzie lękał się zwykłego kundla.
– No i co tam znalazłeś, hę?
Mężczyzna zaczął przedzierać się przez chaszcze. Miał pewny chód i niesamowitą koordynację ruchową, ale pod czujnym spojrzeniem psich oczu nagle poczuł się jak dama w krynolinie. Pnącza zdawały się oplatać jego nogi, a korzenie jakby ni stąd, ni zowąd wyrastały centralnie pod każdym kolejnym krokiem. Zrobiło się duszno, nienaturalnie wręcz skwarno. Pocił się, choć była wczesna wiosna. Czuł te duże krople gromadzące się na skroniach. Serce dudniło mu w piersi, ogłuszała go zbyt głośno przepływająca krew. Co chwila próbował przełknąć ślinę, której nie było. Świat przysłoniła mgła.
Nawet nie zauważył, gdy nogi poniosły go do czekającego cierpliwie zwierzęcia. Nie poczuł uderzenia kolanami o ziemię; umysł nie odnotował chłodu mchu na czole i dłoniach, przewiewu na głowie, gdy spadł cylinder. Przede wszystkim nie ujrzał, że oddaje cześć psu.
Gdy tylko wróciła mu ostrość widzenia, wnet podniósł skonsternowany głowę. Od demonicznych oczu dzieliła go długość oddechu.
Minęło jedno łupnięcie serca, po nim drugie, a on wciąż nie potrafił oderwać wzroku. W głowie usłyszał cichą melodię, z której nieśpiesznie wypływały słowa. Nie znał języka pieśni, ale czuł, że mówi o zemście. Krwawej i bezwzględnej. Na końcu usłyszał własne imię.
*
Melodia pieśni wygrywana jest na nerwach, a słowa wydrapywane wewnątrz czaszki. Ale ból jest dobry. Trzyma w upojnej świadomości, pozwala widzieć i zapamiętywać. Pokazuje, kim może być.
Z łaskawości pozwala usłyszeć pieśń człowiekowi. Jednak jego mózg jest oporny. Przebicie się zajmuje trochę czasu. Ale czyż wysiłek nie czyni zwycięstwa słodszego?
„No dalej, człowieku. Pokalecz moje uszy swoim niezdarnym językiem raz jeszcze. Dostrzeż dar i podziękuj”.
Widzi w jego oczach konsternację. Wręcz słyszy ślamazarną pracę mózgu. Czeka, przygotowując się na kolejne zwycięstwo. Jednak konsternacja nie zamienia się w zrozumienie. Z oczu człowieka wyziera bezgraniczny strach, a z gardła wydobywa się krzyk.
Pani nie będzie zadowolona.
*
Oficer uniósł gwałtownie głowę i otworzył oczy. Kołysał się w siodle w rytmie jednostajnego chodu konia. Czuł zmęczenie, powieki kleiły się do siebie, umysł miał w nieładzie, a w ustach suchość. Pies dreptał obok niego.
Mężczyzna potarł twarz, próbując się dobudzić. Wyjął fajkę, żeby się odstresować, lecz nie zapalił – jedynie bezwiednie wsadził ją do ust.
– Czas wracać do… do oddziału. Taak… – mamrotał.
Nie wiedział, w którą stronę podążyć, ale żeby zapanować nad sytuacją, postanowił skręcić. Jednak koń nie reagował i nawet nie sprawiał wrażenie niezadowolonego.
– Ty głupia kobyło!
Pies warknął, odsłaniając kły.
W normalnych okolicznościach mężczyzna kopnąłby go albo nawet wyciągnął pistolet. Jednak tym razem momentalnie zgarbił się w siodle. Instynkt podpowiadał mu, że znalazł się w niebezpieczeństwie.
– Alexander. – Kobiecy głos był stanowczy, jakby przywołujący do porządku. Wydawał się zbyt znajomy.
Odwrócił się, chociaż wiedział, że nadawcą jest osoba w jego głowie. Znowu ten przerażający szept.
– Kim jesteś?!
Pies wydał krztuszący się dźwięk, który miał być śmiechem.
Nagle skończyły się drzewa i znaleźli się na polanie. Wtedy ją zobaczył. Kobietę, której w najśmielszych marzeniach nie życzył sobie widzieć nigdy więcej.
– Alexander – wyszeptała.
*

Pieśń ucicha. Rozbrzmiewają jedynie pojedyncze słowa, ale ich moc przewyższa wszystko wcześniej.
– Dobrze się spisałeś. Dziękuję. – Jej głos jest płynącą ekstazą. Zatrzymuje się w głowie, aby pieścić zmysły. Nie bez powodu oddał Pani swoją duszę.
Nic mu nie umyka – widzi bezbrzeżny smutek, gdy przenosi wzrok na człowieka. Jest w niej tyle mocy, ale w jego obecności blednie, kurczy się. Wyobraża więc sobie smak jego krwi, kiedy będzie rozpłatywał mu szyję.
Pani wychyla się ze swej kryjówki, delikatnie i ostrożnie, jakby nic nie przerażało jej bardziej. Ten w odpowiedzi gwałtownie schodzi z konia, myśląc, że ma prawo się do niej zbliżać.
– Proszę – Pani szepcze drżącymi ustami, wielkie oczy napełniają się łzami.
– Odejdź ode mnie, przeklęta dziwko! – krzyczy człowiek, wyciągając demoniczne urządzenie.
Błąd.
*
Powinna być martwa. Miał jej nigdy więcej nie zobaczyć. Los ponownie go pokarał.
Kiedyś już został nabrany – słabością, miłością i oddaniem. Przez nią pokochał wiedźmę. Przeklęła go, gdy oddawał ją łowcom, a teraz stała przed nim, jako największy z koszmarów. Znowu przerażona i niby bezbronna, naga. Ponownie patrzył w jej piękne oczy o ludzkim wyrazie. Na Boga, oficer nigdy nie spotkał później podobnej kobiety.
Krew w nim zawrzała, gdy tylko usłyszał jej głos. Pamiętał, jak szeptała doń po nocach. Obiecywała i prosiła. A okazała się plugawą wiedźmą.
– Odejdź ode mnie, przeklęta dziwko! – krzyknął, wyciągając pistolet.
Już raz popełnił ten błąd i się zawahał. Nigdy więcej. Strzelił. Jednak zamiast huku wystrzału usłyszał nieludzkie wycie.
*
Woli Panią w tej postaci. Ma długie szpony i krwawe włosy, a od ciała bije poświata. Z czarnych oczu wyziera nicość. Jej zmieniony głos szarpie nerwy, ale ból jest przecież dobry.
Jednym susem doskakuje do człowieka i wbija weń jeden ze szponów.
– Mogłeś nie iść. Mogłeś zostać – charczy, głaszcząc go po głowie.
„Trzeba było człowieku. Ale wolałeś po swojemu”.
– Śpiewałam ci, słyszałeś? – Jej zbolały głos łamie mu serce. – Tęskniłam, ale nie przychodziłeś. – Wpycha szpon jeszcze mocniej, wywołując u człowieka kolejny skowyt. – Wybaczyłam ci, wiesz? A ty znowu mnie zraniłeś.
Ich krzyk łączy się w kakofonię bólu i rozpaczy. Przypomina pieśń. Nie sprawia mu przyjemności, ale rozciąga świadomość na nieznane wcześniej poziomy.
– Prze-praszam – charczy człowiek. Błaga w ten sposób o litość.
Na twarzy Pani widnieje satysfakcja.
– To dobrze – szepcze.
Wyrywa z jego ciała pulsujące jeszcze serce. Przygląda mu się chciwie, a później obojętnie wyrzuca. Znowu przybiera ludzką postać i jednym z zakrwawionych palców rysuje na swoim ciele pojedynczą kreskę, która sprawia, że wrzyna się w jego zmysły jeszcze bardziej. Pulsująca od Pani moc początkowo jest lepka i gęsta, ale w końcu staje się jej częścią.
Wstrzymuje oddech, gdy Pani obraca się w jego kierunku.
– Jest coś jeszcze, w czym mógłbyś mi pomóc.
„Cokolwiek zechcesz, moja Pani. Nigdy nie odejdę. Zawsze z tobą zostanę”.
Uśmiech, który wypływa na jej twarz jest dziwny, trudny do zdefiniowania. Ale szybko o tym zapomina. Liczy się tylko ona.