- Opowiadanie: Feneris - Miałem czołg

Miałem czołg

Każdy gdzieś musi zacząć, prawda? W końcu przychodzi ten moment, kiedy trzeba się w końcu odważyć. Kliknąć magiczne “Gotowe” i wysłać tekst w świat, gdzie, pozbawiony protekcji autora, sam będzie musiał się obronić. Mam wrażenie, że dla mnie ten moment właśnie nadszedł. Oto i on – szort na podstawie mojej własnej interpretacji “1920 – soup is waiting”.
W skrócie – mam nadzieję, że nie jest to najgorszy debiut, jaki dane Wam będzie czytać.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Miałem czołg

 

Miałem czołg.

Zwyczajny, czworonożny, z jednym dwulufowym działem. Wykuty i odlany na kształt wyrównanej po bokach, spłaszczonej beczki, z wąskim, podłużnym wizjerem. Oznaczony łuszczącym się, białym „05”, niegdyś noszący na piersi malowidło zdradzieckiego, dwugłowego ptaka. Dziś z wymalowanym na samym środku kadłuba, rozpościerającym dumnie skrzydła białym orłem na czerwonym tle.

Czołg jak czołg. Nic wielkiego.

Ale ten był mój. I nie oddałbym go za żadne skarby.

 

Przypałętał się pewnego razu na nasze wzgórze, samotny, zagubiony, smutny jakiś. Nie wiedzieć czemu, bo mało kto zaglądał na nasze pole. Z oderwanego ramienia wciąż sypały się iskry, a drugie, krótsze, machało niezgrabnie działem, to kierując je w moją stronę, to zaś ku leżącej na hamaku Asieńce i łaszącemu się, leniwemu owczarkowi.

Po prawdzie to nie wiedziałem, jak powinno się należycie witać zbłąkany czołg. Z parą nie było u nas najlepiej, nie mówiąc nawet o elektryczności, a jedyny olej, jaki mogliśmy zaoferować, miał za moment zostać wylany na rozgrzewającą się patelnię. Do Armii nigdy nie trafiłem, nie wiedziałem, jak z czołgami rozmawiać, a tym bardziej jak nie rozmawiać. Postawiłem więc na jedną kartę. Oparłem strzelbę o framugę, od wewnątrz, co by się gość nie przestraszył, odpaliłem fajkę i skłoniłem się grzecznie, zdejmując kapelusz.

– Pochwalony! – zawołałem donośnie. Tak, by wiedział, że u nas sami porządni ludzie mieszkają. – Może napije się pan czego? Usiądzie na chwilę? Bo na tych czterech nogach to ciężko musiało być wchodzić tu, na górę. Przy zagrodzie plac się znajdzie.

Czołg chyba się takiego powitania nie spodziewał, bo przestąpił z nogi na nogę, wypuścił kolejną salwę iskier z widniejącej w miejscu utraconego ramienia plątaniny przewodów, skierował działa ku błękitnemu, upstrzonemu pojedynczymi obłokami niebu i osiadł nisko przed drzwiami. Westchnął przeciągle, wypuszczając słup pary z korpusu, po czym odrzucił niewielką, okrągłą pokrywę. Zawiasy skrzypnęły, właz rąbnął o metalowy kadłub, a ze środka powoli, z wyraźnym trudem wygramolił się mężczyzna. Ciężka, obładowana sprzętem kamizelka wyraźnie ciągnęła go w dół, szeroki, niedopasowany hełm z błyszczącymi czerwienią oczyma kołysał się na wszystkie strony na zbyt małej głowie.

Speszyłem się nieco i zaczerwieniłem, bo to oznaczało, że mam teraz dwóch gości do przyjęcia. Pyknąłem, wypuszczając kilka siwych kółek i otworzyłem usta, gotów do składania pokornych przeprosin.

– Kazimierzu Modrzewski – zadudnił gość spod opadającego teraz na prawą stronę hełmu, nie pozwalając mi dojść do głosu. – Na mocy prawa ustanowionego przez Jego Cesarską Mość, niniejsze gospodarstwo, wraz z podległymi mu terenami, oficjalnie zostaje przejęte przez siły Armii Carskiej. Przysługuje ci prawo dwudziestu czterech godzin na zebranie dobytku, po upływie wyznaczonego czasu ty i twoja rodzina zostaniecie siłą usunięci z terenu posiadłości.

Gość znieruchomiał i zacharczał urywanie pod hełmem. Westchnąłem w duchu, zakładając kapelusz i sięgając po skrytą wciąż za framugą, naładowaną strzelbę. „Biedaczek”, pomyślałem. „Nie dość, że taka niewdzięczna robota, to jeszcze pewno mu duszno w tym kombinezonie”.

– Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług i życzymy miłego dnia. Ku chwale Cara! – wyrecytował tym samym, niewzruszonym głosem i zaczął powoli znikać w czeluści włazu.

Naprawdę było mi go szkoda. Szkoda było mi jego losu, jego pracy, warunków, w jakich dane mu było pełnić służbę. Szkoda mi było, że byłem szybszy. Szkoda mi było, że musiałem zepsuć mu ten jakże cudowny dzień. Bo to pewnie dobry człowiek był.

Wykonałem szybki znak krzyża, zacisnąłem palce na uchwycie strzelby i rzuciłem się przed siebie. W kilku długich susach pokonałem dystans dzielący mnie od gości. Wskoczyłem zgrabnie na jedną z ugiętych nóg i, korzystając z rozpędu, rzuciłem się na ramię czołgu, starając się go zbytnio nie uszkodzić. Wszak to nie on, a jego towarzysz chciał odebrać mi jedyny na tym świecie dom.

Wdrapałem się na żelazny kadłub, utrzymując równowagę dzięki dłoni zaciśniętej na jednej ze skierowanych w niebo luf i zajrzałem do środka, wpuszczając wpierw dwururkę. Mężczyzna w kombinezonie spojrzał na mnie, oczy hełmu błysnęły złowrogo. Zaciśnięta na dźwigni dłoń pociągnęła wajchę do siebie, wnętrze rozjaśniło się błyskiem różnokolorowych kontrolek. Czołg sapnął i zaczął podnosić się leniwie.

Pyknąłem, wypuszczając z ust kolejne, okalające za duży hełm kółeczko i ściągnąłem spust.

Ogień wylotowy błysnął mi przed oczami, chmura śrutu wypełniła kadłub, rzucając ciałem żołnierza jak szmacianą lalką. Rozbite światła i podziurawione panele sypnęły snopami iskier, czołg zachwiał się niebezpiecznie, niemalże mnie nie zrzucając i samemu nie spadając w dół stromego wzgórza, lecz po krótkiej chwili udało mu się złapać równowagę. Przestąpił z nogi na nogę, sapnął raz jeszcze, wypuszczając kolejne słupy dymu spomiędzy odnóży, wyprostował się dumnie i znieruchomiał. Chwyciłem mocniej strzelbę, wyciągnąłem ją z wnętrza włazu i zeskoczyłem na ziemię.

Spojrzałem na bladą ze strachu, oddychającą ciężko Asieńkę, na biegnącego ku mnie z wystawionym radośnie jęzorem owczarka, wreszcie na górujący nade mną, błyszczący w promieniach słońca, strzelający co jakiś czas niewielkim snopem iskier czołg. Oparłem strzelbę na ramieniu, uśmiechając się do niego i klepiąc go po twardej, wbitej w ziemię nodze.

– Jak mówiłem – powiedziałem wyraźnie, bo jemu, tak jak i mnie, zapewne też huczało w uszach po ostatnim strzale. – Tak długa droga zapewne was zmęczyła. Zapraszam, znajdzie się plac koło zagrody.

Czołg zasyczał.

 

***

 

Trzy dni później staliśmy wszyscy przed domem, obserwując malujące się na tle zachodzącego słońca sylwetki. Na początku rozmyte, niewyraźne, przelewające się i tworzące niekształtną, brunatną plamę. Zbliżające się z każdą chwilą, coraz wyraźniejsze, kroczące w pewnym, niezmiennym tempie, ugniatające ziemię ciężkimi butami i ostrymi, żelaznymi odnóżami. Brzęczące suchym szczękiem karabinów i niosącym się już z daleka, upiornym skrzypieniem czołgów. Tak bardzo odmiennych od mojego. Niosących na piersiach czarne, lśniące, dwugłowe ptaki. Pozbawionych dumnie rozpościerającego skrzydła, wymalowanego własnoręcznie orła.

Asieńka przytuliła się do mojego ramienia, owczarek ułożył się przy nodze, kładąc pysk na wysokim, skórzanym bucie. Tak samo jak my patrzył w dal, co jakiś czas podnosząc na mnie spojrzenie smutnych, błyszczących oczu. Tak samo jak my wiedział, kim są depczący naszą ziemię, wpatrujący się w nas czerwonymi wizjerami hełmów ludzie. Wiedział, po co im kroczące za nimi czołgi. Wiedział, w kogo zostaną za chwilę wycelowane lufy dział i karabinów. A jednak został z nami.

Tak samo jak czołg. Stał tuż obok, wyprostowany, wypolerowany, z dumą prezentując godło swojego kraju. Naszego kraju.

Tak samo jak my słuchał wystosowanych w naszą stronę oskarżeń i tak samo milczał. Z tym samym, niezłomnym spojrzeniem zajrzał w lufy karabinów. Aż w końcu, tak jak my, osunął się na ziemię. Wiedząc, że zginął wśród tych, którzy traktowali go jak swojego.

 

***

 

Mogłem wszystkiemu zaprzeczyć. Wyrzucić broń, zniszczyć maszynę, spakować dobytek i uciekać. Jak najdalej od wznoszącego się w powietrzu białego orła, jak najdalej od ziemi, którą kochałem ponad wszystko. Mogłem porzucić wszystko, co się dla mnie liczyło, mogłem ratować nas wszystkich.

Ale nie zrobiłem tego.

Bo od tamtego dnia, w którym zastrzeliłem carskiego żołnierza, miałem czołg. Zwyczajny, czworonożny, z jednym dwulufowym działem. Wykuty i odlany na kształt wyrównanej po bokach, spłaszczonej beczki, z wąskim, podłużnym wizjerem.

Czołg jak czołg. Nic wielkiego.

Ale ten był mój. I nie oddałbym go za żadne skarby.

Koniec

Komentarze

Opowieść o przywiązaniu do czołgu przemawia do mnie bardziej niż o zabiciu carskiego żołnierza.

 

“przez Jego Majestat” – to nie po polsku. Przez Jego Cesarską Mość, ew. Cesarską i Królewską, bo car formalnie był królem Polski.

http://altronapoleone.home.blog

bo car formalnie był królem Polski

Do czasu :D

Jeśli żołnierz był carski, to czerwone gwiazdy nie mają miejsca na pojazdach “korpusu odwetowego”.

Chyba, że w międzyczasie miała miejsce rewolucja paźniernikowa.

Ale jeśli tak, to chłop nie byłby ścigany za zamordowanie carskiego żołnierza, a zwyczajnie ograbiony i zabity :D

Jest fajnie, są emocje, widać, że mówisz w tym tekście o rzeczach, które są Ci bliskie.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

– Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług i życzymy miłego dnia. Ku chwale Cara! –  wyrecytował tym samym

Masz o jedną spację za dużo przed “wyrecytował”.

 

Wyśrodkuj gwiazdki.

 

Dlaczego czołg miał namalowaną na sobie czerwoną gwiazdę, skoro należał do Armii Carskiej? Czerwona Gwiazda jest symbolem komunistycznej Armii Radzieckiej.

 

Spodobała mi się udana animizacja czołgu i przywiązanie głównego bohatera do maszyny. Dość gruntownie przełożyłeś obraz na kanwę prozy, nie wykorzystałeś go jako luźnego motywu, lecz oddałeś wiernie detale ze szczegółami. Trochę mało fantastyki, ale ujdzie jako alt-hist.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

W opowiadaniu nie ma śladów, żeby Polska była niepodległa (ani nawet sygnałów, kiedy i gdzie konkretnie to się dzieje i w jakich realiach, tak po prawdzie i czy to jeszcze Mikołaj II, czy może już Aleksander IV, jeszcze Kongresówka czy już nie?), więc oczywiście w zależności od tego, jak autor widzi historię alternatywną mość tylko cesarska, albo cesarska i królewska… Byle nie “majestat”.

http://altronapoleone.home.blog

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Fajny ten obrazek. A pieseł jaki zadowolony!

 

A opowiadanie bardzo mi się spodobało, jest naprawdę dobrze napisane, w tym styl narracji zasługuje na wyróżnienie.

Nie do końca rozumiem tylko jedą rzecz – dlaczego czołg z carskim żołnierzem, który miał wysiedlić bohatera, miał namalowane polskie godło, skoro to czerwone gwiazdy są w tym świecie oznaczeniem najeźdźców. Myślałem, że może czołg z orłem miał ostrzec mieszkańców przed zbliżającym się wrogiem, ale wtedy dlaczego carski żołnierz w nim siedział i dlaczego bohater go zabił.

 

Westchnął przeciągle, wypuszczając słup pary z czubka korpusu

Czubek korpusu to nienajlepsze sformułowanie. Czubek to chyba ostry raczej, a ten czołg nie ma ostrego zakończenia.

 

– Uszanowanie – zawołałem donośnie.

Nie chcę się wtryniać w Twój tekst, ale tu aż mnie po oczach bije, że fajnie byłoby, żeby bohater zawołał “Pochwalony!”.

 

Równowagę dzięki ręce owiniętej wokół jednej ze skierowanych w niebo luf

Makabryczny widok. Ręka owinięta wokół lufy musiałaby nie mieć kości. ;) Może “dzięki dłoni zaciśniętej na lufie”?

 

Klik do Biblioteki.

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

W kwestii znaków na czołgu: może najlepiej byłoby o nich nie wspominać? Bo robi się z tego niezły bałagan. W końcu obrazy mają być inspiracją, a nie mamy ich dosłownie opisywać. Na carskim czołgu – czarny dwugłowy orzeł, którego łatwo przerobić na jednogłowego białego w trakcie akcji, jeśli koniecznie ma być patriotycznie ;)

http://altronapoleone.home.blog

Podobnie jak Wicked trochę się zakręciłem. To prawda, jak mówi drakaina, że niewiele o tle historycznym tego alternatywnego świata wiemy, ale przez to też musiałem ratować się skojarzeniami z obecnie uznawanej historii, więc mi trochę zachrzęściło.

Szort dla mnie okej. Przywiązanie do czołgu opisałeś dość sugestywnie i z uśmiechem odebrałem to jako całkiem angażującą historyjkę, ale szkoda, że tak mało w niej fantastyki – gdyby zamienić dwie nogi na gąsienice, wtedy mógłbyś startować w jakimś luźniejszym konkursie historycznym. ;)

Takie przekombinowane te Twoje zdania, czasmi nazbyt mieszasz z szykiem. Też jestem zagubiona. Nie pojmuję fascynacji czołgiem, a budowanie wokół niego szorta wygląda na zabieg wymuszony obrazem. Przykro mi, ale mnie nie wciągnęło. Bohater ma dziwne priorytety ;) "(…)jedyny olej, jaki mogliśmy zaoferować, miał za moment zostać wylany na rozgrzewającą się patelnię." – Czy jeśli wylejesz olej na rozgrzaną patelnię, to nie oberwiesz setką pocisków?

Wydaje mi się, że “rozgrzewająca” a “rozgrzana” to subtelna, acz chyba znacząca różnica. ;)

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Veni, vidi, legi.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Bardzo zacny debiut!

Z początku trąci Mrożkiem, potem skręca chyba odrobinę za bardzo w rejony patriotyczne. Odrobinę, bo w rezultacie nie wiem, czy ważniejsze, że to “mój czołg”, czy że to “mój kraj”.

Ech, gadżeciarz, żeby za czołg ginąć i jeszcze kobitę za sobą ciągnąć…

Może popraw tę czerwoną gwiazdę, niech komentujący przestaną jęczeć.

Jak na debiut to całkiem przyzwoicie.

Faktycznie, jest coś z Mrożka. Jakby chałupa pod Atomicami stała…

niemalże mnie nie zrzucając i samemu nie spadając w dół stromego wzgórza,

Ale to by znaczyło, że jednak zrzucił i sam spadł.

Babska logika rządzi!

Mam ciut mieszane uczucia. No bo czym ten czołg sobie zasłużył na przyjaźń? W wyobraźni pojechałam tak, że jest to maszyna obdarzona jakąś formą świadomości. A żołnierz był w środku. Czyli główny bohater poleciał tylko na gadżet?

Ładnie opisałeś te przywiązanie. Udany debiut :)

Niezłe. Podoba mi się, szczególnie relacja bohatera z czołgiem, te wszystkie emocje, uczucia… Poza tym tekst porządnie napisany, płynny, dobrze mi się czytało. Plus za szczegółowe opisy. 

Fruń do biblioteki i powodzenia w konkursie :)

No bo czym ten czołg sobie zasłużył na przyjaźń?

Jako posiadaczka kuli armatniej mogę powiedzieć, że mam do niej podobny stosunek, jak bohater do czołgu: jest moja, nie oddałabym jej za żadne skarby. Ale nie okupiłam jej, na szczęście, niczyim życiem, a jedynie jednoeurówką i siłą przekonywania ;)

http://altronapoleone.home.blog

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Skąd zabłąkany operator mecha/czołgista znał imię i nazwisko przypadkowo spotkanego chłopa?

Opko zostało uratowane przez końcówkę, która mi osobiście przypadła do gustu.

A może nie był zabłąkany, tylko wysłany z misją wyrugowania grupy chłopów z ziem?

Babska logika rządzi!

A może spadł z Księżyca? wink

Nic nie wskazuje na Księżyc, ale kto wie… ;-)

Babska logika rządzi!

Ten pies to dobry pomysł – wyraz ekspresji. Podoba mi się.

Bardzo sympatyczne. Podobał mi się pomysł na realizację konkursowych założeń i przede wszystkim ta postawa, która nie pozwala odebrać ziemi. Czyli czegoś co ma dla nich taką samą wartość jak rodzina.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

To zabawne:

Mia­łem czołg.

Zwy­czaj­ny, czwo­ro­noż­ny, z jed­nym dwu­lu­fo­wym dzia­łem.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Całkiem porządnie napisana historia pewnego czołgu, nieźle ukazująca przywiązanie bohatera i do ziemi, i do rzeczonego czołgu takoż a może nawet przede wszystkim. ;)

Szkoda tylko, że Autor nie reaguje na komentarze. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jestem rozdarty. Bo nie wiem, czy na początku powinienem podziękować, czy może przeprosić. Na coś trzeba się jednak zdecydować.

Dość intensywnie dające się we znaki życie osobiste nie pozwoliło mi ostatnimi czasy zaglądać tu tak regularnie, jak bym chciał. Wszystkich, którzy przeczytali i pozostawili po sobie ślad, z całego serca przepraszam za brak odzewu z mojej strony.

Jednocześnie chciałbym też podziękować. Przyznaję się bez bicia, ze spuszczoną głową, że schrzaniłem kwestię oznaczeń. Ludzki błąd, ale też spore niedopatrzenie. Mea culpa, pozostaje mi powiedzieć i jak najszybciej usunąć wskazaną przez wielu z Was pomyłkę.

Przyznam jednak szczerze, że nie spodziewałem się aż tak pozytywnego odzewu. Tekst powstał pod wpływem chwili, zainspirowany zarówno grafiką, jak i sporą dawką emocji, które towarzyszyły mi tamtego pamiętnego wieczoru. Nie sądziłem, że wyjdzie z tego coś, co w jakimkolwiek stopniu będzie można uznać za dobre na tle konkurencji, co w ogóle przykuje czyjąś uwagę. Dlatego chciałbym skierować ten komentarz do każdego z Was.

Dziękuję za odzew. Dziękuję za wszelkie komentarze, za konstruktywną krytykę, za zarówno pozytywny, jak i negatywny odbiór mojego małego debiutu. Jednocześnie przepraszam, że na odpowiedź z mojej strony tak długo trzeba było czekać. Kolejny błąd, który w przyszłości trzeba będzie za wszelką cenę naprawić.

O, jakże miło, Fenerisie, że jednak zareagowałeś. ;D

I niech Cię nie dziwi dobre przyjęcie opowiadania. Zajmujące i porządnie napisane teksty zawsze są doceniane. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rzeczywiście specyficzne to czułe (aż po śmierć) podejście do czołgu (troszkę mi to nazewnictwo zgrzyta, czołg to chyba od czołgania się, a Twoje czołgi chodzą), ale jako swego rodzaju przenośnia miłości do własnej ziemi, ojczyzny jest nawet urokliwe. 

Napisane ładnie, literacko w większości fragmentów, czasem jednak odnosi się wrażenie pewnego nadmiaru słów. Pewne sytuacje są opisane zbyt szczegółowo, a może ich opisy są zbyt dokładne?

Podoba mi się klimat tej opowiastki. Taki swojsko-bajkowo-sympatyczny ale z mocnym i tragicznym wydźwiękiem w finale.

Na pewno bardzo zacny debiut na portalu.

Po przeczytaniu spalić monitor.

W polskim wojsku: Ku chwale Ojczyzny!. W ACz: Służu Sowietskomu Sojuzu!. W Russkoj Impieratorskoj Armii – jeszcze inacej. Ale…

Ku chwale cara???? A skąd taka mieszanka? Aż szkoda, bo tekst zacny wielce.

Udany debiut. Udana klamra. Może tylko ciut pompatyczny wydźwięk? Ale to kwestia gustu. Oby tak dalej :) Pozdrawiam Czwartkowy Dyżurny

Nie zgadzają mi się czerwone gwiazdy z Carską Armią. Ktoś tu zapomniał o porządnym riserczu. Trochę też za dużo i za szczegółowo o tych oznaczeniach.

A poza tym wszystkim – szalenie mi się podoba. Główna myśl i rzecz, i moja prywatna wisienka na torcie, to stwierdzenie:

Czołg jak czołg. Nic wielkiego.

Ale ten był mój. I nie oddałbym go za żadne skarby.

 

Do tego pięknie powtórzone – rozpoczynające i kończące opowieść, zamykające elegancką klamrą. Podobała mi się rozmowa z czołgiem i traktowanie go jak osoby. Bardzo to urocze i sympatyczne. Wiem, że mam lekkiego fioła na punkcie personifikacji maszyn, ale dzięki temu od razu praktycznie pokochałam Kazimierza.

Plusem też z pewnością jest fakt, że tekst napisany jest warsztatowo dobrze. 

 

 

PS. Komentarz pochodzi z momentu czytania, teraz widzę, że zmieniłeś gwiazdę – i bardzo dobrze :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Całkiem fajne wydarzenie, spięte klamrą słów bohatera o posiadaniu własnego czołgu. Mocno polegasz na znajomości historii oraz interpretacji obrazka przez czytelnika – jeśli by ten miał inne, niż Twoje, mogłoby mu zachrzęścić to całe opowiadanie. Generalnie światotwórstwo tak minimalne, że wręcz znikome.

Mnie jednak ujęło prostotą mowy bohatera, jego działaniem oraz właśnie konstrukcją opartą na tym "to był mój czołg". To Ci się naprawdę udało.

Podsumowując: fajny koncert fajerwerków, ze szczątkową prezentacją świata przedstawionego. Stąd mocno polega na dołączonym obrazku.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Jak na debiut całkiem nieźle. Czyta się lekko, jest humor, jest jakiś pomysł. Nawet jeśli treść mogłaby zawrzeć coś więcej, to opowiadanie ma "to coś”. Dobry start, pisz częściej :) 

Całkiem zacny tekst – jest prosta, ale zupełnie przyjemna, nieprzekombinowana historia, jest ciekawa interpretacja grafiki, konkretny, ładnie zbudowany klimat i porządne wykonanie. Jak na debiut (ale czy debiutanta?) – super.

Ale, żeby nie było zbyt różowo, nie obejdzie się też bez ciężkiego marudzenia.

Otóż zupełnie, ale to zupełnie nie przekonuje mnie postawa bohatera w finale. Odniosłem wręcz wrażenie, że gość jest trochę niekontaktowy – bo to, co sobą zaprezentował, wykraczało, moim zdaniem, poza standardowy brak obycia w wydaniu prostego górala. Gadanie do czołgu, jakby był żywą istotą – samo w sobie w sumie bardzo… urocze, pocieszne takie – może jeszcze by się w ten schemat wpisało (choć też przy naprawdę sporej dozie dobrej woli, zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę, że bohater był jednak trochę obyty ze światem, wiedział, co to para, elektryczność i czołg jako taki w ogóle), ale dać się tak po prostu zabić za stalową puszkę, której właścicielem był przez góra kilka dni? Przy okazji skazać na śmierć (a może i coś gorszego) ukochaną i najlepszego przyjaciela, i nawet nie stawiać oporu? A wszystko dlatego, że “czołg był mój”? Wybacz, ale nie ma w tym krzty logiki ani tym bardziej prawdopodobieństwa. A szkoda, bo finał, gdyby nie to, że zupełnie nie ma dla mnie sensu, byłby pewnie najsilniejszym punktem całego opowiadania. Gdybyś tylko oparł decyzję górala na jakichś bardziej prawdopodobnych przesłankach, tekst z pewnością miałby u mnie znacznie wyższe noty. Ale tak… No cóż, po takim epitafium nie mogę z czystym sumieniem sypnąć Kazimierzowi ziemi na trumnę.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nowa Fantastyka