- Opowiadanie: Majkubar - Dzikuska

Dzikuska

 

Za  mozolną i efektywną pracę oraz nowe doświadczenie

SERDECZNIE  DZIĘKUJĘ  ZESPOŁOWI  FANTAZMATÓW!

 

Za pomoc z wdzięcznością zerkam też w kierunku AQQ

oraz wszystkich koleżanek i kolegów komentujących tekst.;)

 

Miłej lektury!  – Antologia: Ja, legenda

 

https://fantazmaty.pl/projekty/ja-legenda/

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Dzikuska

Syn Czło­wie­czy sku­lił się i padł na ko­la­na. Pró­bo­wał objąć rę­ko­ma swoje dy­go­cą­ce ciało. Spod cier­ni wy­pły­nę­ły stru­gi krwi i roz­la­ły się po twa­rzy męż­czy­zny.

– Moją córkę, wi­dzia­łeś…? – Głos Ilse drżał.

Bli­zny na ciele Chry­stu­sa pę­ka­ły, krwa­wiąc, a On skie­ro­wał na ko­bie­tę nie­obec­ne spoj­rze­nie i z tru­dem pró­bo­wał wy­mó­wić jedno słowo.

– Nie sły­szę. – Ilse szlo­cha­ła. Z prze­ra­że­niem przy­glą­da­ła się ustom, które po­wta­rza­ły ten sam niemy wyraz.

– Mamo! – Do­tarł do niej le­d­wie sły­szal­ny krzyk Je­zu­sa, brzmią­cy jak głos córki.

– Gu­drun! – od­po­wie­dzia­ła.

Z nad­garst­ków Od­ku­pi­cie­la try­snę­ła krew.

– Mamo!

 

 

 

Koniec

Komentarze

Makjku, melduję, że przeczytałam (z bólem głowy ;) ) ale konstruktywny komentarz napiszę później. Teraz tylko: Rewelacja!

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Superancko, nie ma pośpiechu. :)

Wszystko, co nastąpi jest moją prywatną opinią. Jeśli się ze mną zgodzisz to bardzo dobrze, a jeśli się ze mną nie zgodzisz, to również bardzo dobrze. Podczas czytania używać własnego mózgu, bądź skonsultować się z uznawanymi przez siebie autorytetami, gdyż każda opinia niewłaściwie stosowana zagraża życiu i zdrowiu.

 

Na plusa masz to, że dość dobrze piszesz – w tekście są babole, ale niedużo, więc nie wypisywałem. A to jest ważne. Skupię się na tym, co mi się dało we znaki. 

 

Nie przeczytałem do końca. Nie dałem rady. Owszem, już na początku spodziewałem się prawdziwie Dickensowskiej opowieści (więc zacząłem czytać z entuzjazmem), jednak nawiązania do owego piętna, które toczy życie Gudrun, były zbyt oczywiste – ciskasz piaskiem w czytelnicze oczy, a to utrudnia mi odczuwanie dramatu bohaterki. Skończyłem lekturę z gorzkim posmakiem dydaktyki w ustach.

 

Myślę sobie, że to wszystko przez nagminne tell zamiast show. Nie mów, że Gudrun była izolowana, pokaż mi jej izolację, żebyś nawet nie musiał nazywać tego stanu. Bo w takich opowieściach – moja opinia – chodzi o to, żeby wywołać odpowiednie uczucie. Gdybyś zmienił relację “Gudrun pokaż cycki” w scenę, zamiast redukować to do zdania, zmieniłaby się wymowa tekstu. Podobnie te wstawki narratora o mądrości nauk Chrystusowych – zmień to w scenę, żebyś nie musiał pouczać czytelnika. Nie mów mi, że one są mądre, pokaż mi w praktyce. O chrześcijaństwie można pisać w taki sposób (patrz “Nędznicy” Victora Hugo – szczególnie pierwszy rozdział, jeśli nie masz czasu przeczytać całości; ale jeśli od kogoś można się nauczyć takiej trzecioosobowej narracji, to od niego).

 Pisanie scen bez dialogów, wymaga niezwykłych umiejętności. Narrator wszechwiedzący, to wyzwanie nawet dla mistrzów.

O co mi chodzi:

Nauki chrystusowe i płynąca z nich mądrość dawały kobiecie siłę do życia we wspólnocie przesiąkniętej jadem moralności.

Zbuduj scenę, w której pokażesz Ilsę, która dzięki swej chrześcijańskiej postawie ma taką siłę, przeciwstawiania się tym “jadom moralności”. Powiedzmy, że pomaga jednemu ze swoich prześladowców (powiedzmy członkowi rady parafialnej, komuś, kto może zrobić mnóstwo problemów pastorowi), a potem on, w niedzielę, podczas mszy, wstaje z ławki i pluje jej w twarz, a ona go przeprasza i obiecuje, że więcej nie przyjdzie do świątyni.

Teraz pastor idzie do Ilsy i wyznaje jej swoje uczucia – ma powód, kocha ją i chce jakoś złagodzić jej cierpienie i tym samym obserwujemy pastora, który wyznaje swoje uczucia, a to ma wielkie konsekwencje, bo przeciwstawia się ważnej personie w swojej społeczności.

Takiego narastania konfliktów tutaj brakuje, a przez to tekst jest mdły i wypełniony watą.

 

Niestety parafianie nie podzielali entuzjazmu duchownego wobec kobiety

Zbuduj scenę, w której to pokażesz. Np.:

Ilse pomaga w Kościele, nie wiem, układać kwiaty. Przychodzą inne kobiety, zauważają ją i wychodzą z Kościoła. Zostaje sama z pastorem. Rozmawiają o jakiejś biblijnej historii, kogoś, kto był tak traktowany. Potem Ilse wraca do domu i słyszy, jak dzieci mówią, że puszcza się z pastorem. Karci dziecko za takie zachowanie, co dostrzega matka tego dziecka. Ilse dostaje w twarz. itd.

 

Fajny pomysł na opowiadanie a jakoś zagadany.

 

Pozdrawiam,

Marlow

Kolejny ładny retelling bajki. Nie podzielam uwag Marlowa, mnie akurat czytało się wyjątkowo płynnie. Czyli – warsztat (jak dla mnie) bardzo mocny. Postacie, historia, tło – też na plus.

Ale…

Ale jedziesz po kliszach “głębokich”, których mam przesyt. Pseudoekologia – natura cacy, ludzie be. Religia – najgorsze co się ludziom zdarzyło, bo wyzwala w nich najgorsze instynkty.

Mówisz – “przesiąkniętej jadem moralności”. Moralność może zawierać jakiś jad? Nalegając na to, aby dobrze czynić, zarażamy kogoś złem czy co? 

A to mi się podoba – „Gdyby byli zdolni zrozumieć Słowo Boże, dawno spokój zapanowałby w Gminie”. Może zło leży jednak w ludziach, a nie w religii?

Natomiast już kompletną przesadą jest to, że “nasi” mogą zabijać i jakoś nie przejmuje ich to więcej niż zabicie muchy (abstrahując od tego, że kara się Bastianowi należała – ale samosąd?). 

Czyli – z wierzchu bardzo mi się podoba, ale “wnętrze” – jak dla mnie nie do przyjęcia.

Co do byków – chciałeś, masz :):

– “Pejzaż trwał w bezruchu jakby był częścią wielkiego malowidła” – pejzaż jest malowidłem;

– “Ciało pokryte było licznymi bliznami” – Chrystus pokryty był ranami, ale te nie zdążyły się już zabliźnić;

– “postaci paproci, krzewinek i konarów.” – konary na ziemi? albo korzenie, albo uschłe gałęzie;

– “nieuzasadnionych swar” – swarów;

– “Powiodła spojrzenie za wilkami” – spojrzeniem;

– “ulgi, ale nie wystarczającej” – niewystarczającej;

– “wykończony paskami wilczego futra” – kanibale jacyś czy bezcześciciele zwłok? wszak sami wilkami byli;

– “ale ty razem” – tym razem;

– “Oj, nie ładnie, nie ładnie” – nieładnie.

 

Technicznie – bardzo mi się podoba, ale z wymową się nie zgadzam.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Jeśli zaczynam czytać i tekst mnie wciągnie, zassa, i nie mogę się od niego oderwać, to jest to dla mnie dobry tekst. Twoje opowiadanie (mimo okołoświątecznych dolegliwości ;P) przeczytałam za jednym zamachem, więc, jak napisałam w pierwszym komentarzu, dla mnie rewelacja.

Malując obraz małej społeczności, która nie akceptuje wszelkich przejawów “inności” w zderzeniu z ludźmi-wilkami, chyba rzeczywiście potraktowałeś zbyt skrajnie obie grupy, ale mnie to nie przeszkadza, skoro historia wciąga i skłania do refleksji.

Główna bohaterka wypadła całkiem przekonująco, jednak moją ulubioną postacią jest Thomas.

Warsztatowo jest bardzo dobrze, choć trafiały się malutkie babolki. Początek troszkę przegadany, a i z ilością postaci miałam momentami problem, jednak za całość wystawiam ci piątala, bo to jeden lepszych konkursowych tekstów, jakie dotychczas przeczytałam.

Gdybym potrafiła pisać ładne i bardziej merytoryczne komentarze, to pewnie coś bym jeszcze dodała, a tak pozostanę przy tym, że bardzo mi się podobało. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Pięknie Wam dziękuję za wizytę i kapitalne komentarze!

Odniosę się do nich niebawem – chcę jeszcze poczekać na kolejne.

Staruchu, utwierdziłeś mnie w przekonaniu, że trza było łapać za pióro i to, co nim wyskrobałem i gnać ile sił do Mordoru… Ale wtedy nie zebrałbym feedbacku…

Zatem czekam na Nią, niech tnie, kładę głowę na pniu z pokorą. :D

Tekst jak napisała AQQ bardzo wciągający. Przeczytałam z zainteresowaniem. I być może pewne kwestie są zarysowane zbyt mocno i może nie do końca się ze wszystkim zgadzam, ale mi to nie przeszkadzało, żeby cieszyć się lekturą. Pewnie głównie przez silny warsztat. Ładnie nakreśleni bohaterowie, płynny język. Kliczek się należy :) Powodzenia w konkursie.

Z wielką przyjemnością przeczytałam Twój tekst, Majku. Bardzo lubię wszelkie przeróbki baśni, a one nie zawsze wypadają dobrze. Na szczęście Twoja próba, okazała się satysfakcjonująca. Spodobało mi się też Twoje ideowe podejście – religia zawsze dostaje po głowie, a Ty postarałeś nadać temu inny ton. Może dla niektórych czytelników Twoje podejście do Natury wydaje się proeko, albo coś w podobnym stylu – mi to pasuje, bo skłoniło do zupełnie innych refleksji.

A zakończenie, cudne. 

Katiu! Deirdriu! Dziękuję najserdeczniej za czas i komentarze. Utwierdzają mnie w poczuciu, tak jak komentarze poprzedników, że uwagi z pierwszych prób udało się przekuć w jakąś wartość. Pozdrawiam!

Przeczytałam opowiadanie. Kwalifikuje się do konkursu.

 

Uwagi:

 

Wybacz im(+,) Panie, bo nie wiedzą

– No, masz… – Hilda mruknęła pod nosem. – Zaczyna się. ← czy ona pomiędzy tymi zdaniami mruczy coś pod nosem, czy mruczy: No masz? Jak pierwszy przypadek, to dorzuć, że mruknęła coś pod nosem, jak drugi, zamień szyk: mruknęła Hilda

Doznała chwilowej ulgi, ale nie wystarczającej. ← już wiesz 

Nie patrząc na rodziców zmarłego, ani innych żałobników

Oj, nie ładnie, nie ładnie ← to też już wiesz ;) I mogłeś to poprawić. Ja to mam rispekt, że się ludzie boją nawet spację usunąć z tekstu… 

 

Opinia o fabule po zakończeniu konkursu.

Życzę powodzenia ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

– No, masz – mruknął Majk po przebudzeniu. Uszczypnął się w ucho. – Jednak jawa…

 

Dzięki, Naz. Nie kryję zaskoczenia, bo zauważyłem jakiś czas temu, że błędy są jak stado rozbrykanych i złośliwych Minionków – chowają się przed autorem po najdalszych i najgłębszych zakamarkach tekstu, a potem wyłażą na widok czytelników, żeby się z nimi pobawić. Spodziewałem się, że tradycyjnie będzie ich więcej.

Nie wdrażałem uwag Starucha, bo pojawiły się po terminie poprawkowym. Oczywiście, że rispekt i ferplej. Ogarniam zatem.

Majówka sprzyja powrotom do fajnych rzeczy i po długiej przerwie udało mi się wreszcie trochę tutaj poczytać. Fajnie, że trafiła mi się na początek przyjemna lektura :)

 

Uwaga, mogę spojlerować.

 

Bardzo spodobała mi się otwierająca scena – ten “lokalny” Chrystus, spotkanie, jednoczesna bliskość i dystans, fajnie odrealniona sceneria… No i potem łup, Isle otwiera oczy i ciekawa scena okazuje się dość zużytą kliszą ze snem. To mi się akurat nie spodobało. Ale początek kupił mnie na tyle, że spokojnie czytałam dalej, nawet mimo uwag do kolejnego fragmentu – z grubsza podobnych do tego, o czym pisze Marlow. Trochę tu za dużo sucho podanych informacji. Ja również jestem zwolenniczką pokazywania, nie opowiadania, choć zdaję sobie sprawę, że czasem trzeba zdecydować się na taki zabieg, żeby chociażby zaoszczędzić trochę znaków albo zrównoważyć kompozycję. Tutaj jednak wydaje mi się, że przegadania jest za dużo, cały solidny kawał tekstu, który nie posuwa akcji, tylko zarysowuje tło. Wydaje mi się, że jeśli nie dałoby się zwięźle pokazać tych informacji poprzez sceny (a wiele z nich jednak nieźle oddają kolejne fragmenty, wystarczyłoby może coś niecoś tylko dodać), to dobrze byłoby ten fragment skrócić. W obecnej formie bardzo zamula tempo opowieści, niestety. Co oczywiście jest moją opinią i niekoniecznie trzeba się z tym zgadzać.

Dalej jest fajnie, pojawiają się nawiązania do baśni i przyjemnie się czyta, jak się bawisz znanymi motywami. Świetnie wypada postać babci :) Ale chyba moim ulubionym nawiązaniem do Czerwonego Kapturka jest to najbardziej subtelne: 

– Ale można chyba zejść z tej drogi?

– Zawsze, dziecko… Zawsze.

Super! :)

A skoro już jestem przy ulubionych fragmentach, to strasznie spodobał mi się też ten:

– A chciałeś, pastorze? – Uśmiechnęła się.

– Sam nie wiem… Pomyślałem, że te wszystkie piękne nauki giną w obyczajach i prawach. Kolebią się między nakazami i zakazami jak zagubione dzieci – westchnął.

– To przygarnij je mocno do siebie, Thomasie. To jedyne, czego potrzebują dzieci.

Nie dość, że to bardzo udana metafora, to jeszcze świetnie podsumowuje temat, za który się zabrałeś w tym opowiadaniu. I tu znowu podoba mi się subtelność, której w innych miejscach nieco brakuje, na co zwrócili uwagę przedpiśćcy. Momentami jest rzeczywiście trochę zbyt dydaktycznie, trochę za bardzo czarno-biało.

 W kwestiach religijno-technicznych zastanawia mnie, czy poprawnym jest zamienne stosowanie pojęć “pastor” i “ksiądz” (co ma miejsce pod koniec tekstu) lub innych, jakoś z księdzem powiązanych (księżulek, klecha). Nie wiem, ktoś wie?

 

Główny zarzut mam do sceny kulminacyjnej, czyli walki Gudrun z prześladowcami, już po odkryciu przez nią swojej tożsamości. Zachowanie bohaterki wydaje mi się mało wiarygodne, a scena wyzuta z emocji. Rozumiem, że wiedząc kim jest i będąc wśród swoich krewniaków dziewczyna może czuć się pewniej, jednak zdziwiło mnie, że po tym, jak została jednak pokonana i niemal zgwałcona, nie czuje wobec swoich oprawców ani krztyny lęku, nie ma ani na moment wątpliwości, nim zaangażuje się w walkę i w jej trakcie. Tym bardziej, że czytając to, wciąż miałam w głowie inną fajną metaforę, tę o gałęzi, która gdy raz cię zrzuci z konia powoduje, że strach z tobą zostaje. Jasne, metafora pojawiła się w innym kontekście – ale czy rzeczywiście? W końcu Bastian uosabia tutaj tę pełną ograniczeń religię. Wydaje mi się, że ta scena aż prosi się o wysycenie ją jakimiś emocjami, co nie tylko by ją uwiarygodniło, ale jeszcze dodało jej sporo wymiaru symbolicznego, jako odnośnik i rozwinięcie tej myśli, która pojawia się w metaforze gałęzi.

Pozostając w temacie wiarygodności, zgrzytnął mi potem jeszcze jeden drobiazg – ostatnie zdanie wypowiedzi Johanesa:

– Przestań! – krzyk Johannesa przerwał tyradę ojca, który stał osłupiały. – To nie jej wina. Bastian zawsze kochał Gudrun. – Wargi chłopaka drżały. – Nie chciał być takim gnojem dla niej. Nikt z nas nie chciał. Ale bał się ojca. Tak. Bał się ciebie, twojej nienawiści do nich, twojej kary i odrzucenia. – Im więcej mówił Johanes, tym bardziej Horst truchlał. – Nikt z nas nie chciał stracić akceptacji matek i ojców…

Generalnie podoba mi się ta przemowa, cały patent na pokazanie prawdziwych motywacji chłopaków jest bardzo udany. Stworzyłeś porządnego antagonistę, który nie jest po prostu zły bo jest zły. I trudno się nie zgodzić z tym, że ludzie, zwłaszcza dorastający, bardzo pragną akceptacji swoich rodziców. Problem tylko w tym, że trudno mi sobie wyobrazić akurat takie słowa w ustach młodego człowieka. Ta uwaga dotyczy wyłącznie ostatniego zdania, pozostałą część kupuję ;)

 

Ogólnie, jestem zadowolona z lektury, była dla mnie bardzo przyjemna :)

Nie no na bibliotekę ten tekst z pewnością zasługuje. Melduję, że przeczytałem, klikam i zapowiadam klasyczny marasowy powrót z dłuższym komentarzem w najbliższym czasie.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Pięknie dziękuję, Marku! :) Zatem czekam spokojnie.

Werweno! Właściwie powinienem napisać Arweno. :) Poczułem się jak Frodo, kiedy po raz pierwszy ją spotkał. Blask. :) Dziękuję za klika i cudowny, merytoryczny komentarz. Odniosę się do jego poszczególnych części niebawem.

Właściwie Czerwony Kapturek i wilkołaki to rzecz mało zaskakująca, opowiadanie na nowo bajek zresztą również. Udało Ci się jednak na znanym motywie stworzyć bardzo dobry, przekonujący tekst. Głównie za sprawą postaci – to świetnie nakresleni bohaterowie, skomplikowane i prawdopodobne stosunki i zależności między nimi, ich działania i motywy, robią to opowiadanie. Pewną "kanciastość" niezbyt naturalnie brzmiącej (ale potrzebnej fabularnie) przemowy Johannesa w czasie pogrzebu, natychmiast łagodzisz nawiązaniem do kazodziejskich talentów i zapędów chłopaka – jego zachowanie natychmiast zyskuje na prawdopodobności.

Okej, to wszystko jest nieco dydaktyczne. Pewnie skrzywienie zawodowe :-) 

Ale ogólnie – naprawdę udane opowiadanie! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki, Thargone, za wizytę i wspaniały komentarz. Zastanawiałem się, czy ktoś pomyśli o tym zawodowym skrzywieniu – uśmiałem się, i chyba coś w tym jest. :)

Strasznie żałuję, że mi się z czasem taka obsuwa zrobiła, że brakło tygodnia na ułożenie i wyszlifowanie rozmów, tych tekstów odnoszących się do ważnych zagadnień. Sam widzę wiele do poprawy, a mój ułomny kalambur w przedmowie dotyczy właśnie tego, że tekst się nieco przegadał – moja największa wątpliwość, którą kilka osób potwierdza.

Gruba krecha i nadmierny posmak dydaktyki, który poczuli też: Werwena, Marlow, AQQ, Katia, Staruch to kolejny niuans do wyklepania. Nastawiam się w przyszłości na pracę nad balansem między przekazem, a treścią, sposobem podawania tematu.

I tu, w odniesieniu do uwag, potwierdzę: TAK, po stokroć, Werweno, Marlowie (mam wątpliwości czy Twój nick się odmienia?) – pokazywanie w scenach zamiast rozpisywanek, zwłaszcza że uwielbiam tworzyć sceny najbardziej. Jednak chciałem trochę zbliżyć się do sposobu przedstawiania opowieści, jaki towarzyszył braciom Grimm, jest tam więcej opowiadania niż scen, a z drugiej strony zachować przestrzeń na sceny bardziej istotne, bliższe teraźniejszości.

Werweno, cieszę się, że posmakowały Ci nawiązania, a Twoje wątpliwości odnoszące się do sceny walki biorę sobie mocno do serca, ponieważ lubię (i dążę do tego) spójność na poziomie wewnętrznym (emocje, lęki, pasje, uczucia) i zewnętrznym (działanie, zachowanie, które z nich wynika), z jednoczesnym odniesieniem do innych elementów treści (przekaz, wydarzenia). Uwaga przecudowna, dużo z niej wyniknie w przyszłości.

Kwestie formalne związane z nazewnictwem, jeśli dobre źródła znalazłem, przedstawiają się tak, że mamy w tych luterańskich wyznaniach biskupów, księży i diakonów, a pastor zaistniał z czasem. Używa się nawet określenia księże pastorze.

I jeszcze to paskudne zdanie o akceptacji. Gdzieś mi przemknęło, żeby się go pozbyć, ale jakoś się skurczybykowi upiekło i wściekły jestem, bo naprawdę pasuje jak pięść do oka.

 

Staruchu, i Ty podbudowałeś mnie swoim komentarzem, jednak zadrżałem:

Religia – najgorsze co się ludziom zdarzyło, bo wyzwala w nich najgorsze instynkty.

Na szczęście uspokoiła mnie Deirdriu, bo zdecydowanie, w kilku miejscach wyraźnie, próbowałem wskazać na człowieka, a zrzucić ciężar z religii, pokazać jej wielowymiarowe (od złego po dobre) oddziaływanie i źródło ludzkich działań, rozwoju, rozważań. A Natura z zasady jest dobra, nie wymaga poprawek, żadne przekonania tego nie zmienią.

„Nasi” nie mogą zabijać! ;) Jeżeli odniosłeś takie wrażenie, to tylko dlatego, że niedostatecznie dobrze przedstawiłem instynktowny charakter decyzji Gudrun i całą sferę emocjonalną sytuacji, co pomogła mi zrozumieć ostatecznie Werwena.

 

Pejzaż, to część naturalnego krajobrazu, a także przedstawienie krajobrazu w formie obrazu – malowidła, fotografii.

Kanibale? :D Nie. Wilki (nie ludzie-wilki) umierają z przyczyn naturalnych lub jako ofiary, więc pozyskanie ich skór nie wymaga kanibalizmu. :)

Pozostałe błędy poprawiłem – dzięki!;)

 

Z szacunkiem się kłaniam wszystkim i z wdzięcznością, sporo zaczerpnąłem, a i duża garść pozytywnych uwag bardzo mnie motywuje do dalszego pisania i pokazuje mi, gdzie aktualnie się znajduję na tej drodze. :)

Pozdrawiam!

 

Majkubarze – specjalnie przeczytałem Twoje opowiadanie jeszcze raz. Co do przedstawienia religii zdania nie zmieniam, ale takie jest prawo autora – tak chciałeś, tak opisałeś. A różnica podejść do wymowy twojego opowiadania między mną a Deirdriu zależy pewnie od osobistego podejścia do religii. 

Tu zgoda.

Ale…

Cały czas nie siedzi mi ta “pseudoekologia”. “Natura jest z zasady dobra” – hm, a jaki masz właściwie kontakt z naturą? Czy to samo powiedziałbyś, uzbrojony w łuk i nóż, przygotowujący się do zimy gdzieś na Syberii? Nie, Majkubarze. Natura jest – obojętna. Bywa straszliwie zła i okrutna (z naszego punktu widzenia). I tego nie łykam – “Istniała jeszcze wszechobecna i niewinna w swojej prostocie Natura”. Poprawek nie wymaga – ok, ale personifikowanie Natury uważam za błąd.

Wilki to nie pieski pokojowe. Jakże to pięknie, że wybierają stare sztuki. A jeśli takich nie będzie? Głodować przyjdzie? A jeśli ludzie stada wybiją? Korą się będą żywić? Jak wówczas się będą szlachetni ludzie-wilki zachowywać?

I tu dochodzimy do czegoś, co mnie podświadomie gryzło. Przedstawiasz ludzi-wilków jako… lepszych ludzi po prostu. Kochają się, grubych słów nie mówią, pomagają, dzielą się…

Może. Ale oni są po prostu – inni. I tego podkreślenia mi zabrakło. Mówisz “Wilki (nie ludzie-wilki) umierają z przyczyn naturalnych lub jako ofiary, więc pozyskanie ich skór nie wymaga kanibalizmu”. Aha. Czyli – jak babcia umrze, to ją obedrzemy ze skóry i zrobimy frędzle do spodni? Zachowanie Gudrun i jej pomagierów też mi przypomina zachowanie stada – ruszysz naszą palcem, umrzesz.

I jakie byś komunały w usta Johannesa nie wkładał, dla mnie wygląda to tak – wy (ludzie) nie ważcie się nas tknąć, bo każda nawet próba (czyli przestępstwo niedokonane) karana będzie śmiercią.

I ty się dziwisz, że ludzie odnosili się do Ilse i Gudrun z niechęcią? Co by było, gdyby Ilse przyszła do lasu i powiedziała: “Horst złamał mi nos” (nie dodając, że przypadkowo napatoczyła się na machającego cepem wieśniaka). Przecież wszelakie Lucannisy rozerwałyby go na strzępy. Chciałbyś żyć z takimi sąsiadami?

Ufff, rozpisałem się jak Cień ;). A to dlatego, że opko bardzo mi się podobało, ale ma kulawe fundamenty moim zdaniem.

 

EDIT: A blizny, których być nie mogło, zostały :(.

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, jakiż błąd popełniłem, czytając Twój komentarz w pracy! :) Nosiło mnie przez kilka godzin, ale jestem i spieszę z odpowiedzią, najpierw jednak z przeprosinami, bo biję się w klatę, że tak nieuważnie posłużyłem się słowem w odniesieniu do Twoich wątpliwości.

Oczywiście, że Natura jest pociągająca, doskonała i jak najbardziej neutralna, obojętna, nie uwikłana w przekonania, zwłaszcza oparte na rozważaniach o tym, co dobre, a co złe (błędnie się wyraziłem w komentarzu) i to chciałem w tekście podkreślić.

Teraz zastanawiam się, w którym miejscu opowiadania pokazałem, że Natura jest lepsza i ludzie-wilki są lepszymi ludźmi niż pozostali. Wydaje mi się, że jedyna płaszczyzna, z której może taka myśl się zrodzić, to odczucie dziecka, następnie nastolatki (Gudrun), która tu jest traktowana źle, a w lesie (nie – lepiej) normalnie. Lepiej wynika z kontrastu między tymi dwiema społecznościami i podkreślam fakt, że to punkt widzenia dziecka oparty na doświadczaniu takiego i innego współistnienia. Jej rozważania, którymi się dzieli. I to jest normalne, naturalne, z punktu widzenia, zwłaszcza dziecka, ale też ludzi w ogóle. Gdzie jeszcze? Pokaż mi, proszę. :)

Dlatego odpuszczam (na razie :)) odpowiedź na zagadnienie dotyczące przygotowań do zimy na Syberii. (Czym jest życie w środowisku naturalnym, każdy człowiek o zdrowych zmysłach, który czegoś tam próbował, doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale to nie ma teraz znaczenia, bo ja naprawdę nie twierdzę, że natura jest dobra – “przejęzyczenie”. A łuk mam i sobie strzelam :P)

Podobnie, zastanawiam się, czy wspomnienie prowadzonej selekcji z rozmysłem jest jednoznacznym stwierdzeniem, że jak się nie da słabego i zagrożonego schrupać, to już na innego nie polujemy? Oczywiście, że polujemy, ale nie tylko jako wilki, przede wszystkim ludzie, korzystamy z innych pokarmów (na marginesie – wilki podobno podjadają runo leśne i owoce). Naprawdę zabrzmiało to aż tak jednoznacznie, w połączeniu z akapitem o tym, co oni sobie tam na co dzień jedzą???

I te nieszczęsne skóry. :) Staruchu, jeszcze raz podkreślam, są ludzie-wilki i są po prostu wilki. Mówimy o skórach wilków – tylko, a nie obdzieraniu babki czy ciotki pośmiertnie…

I znowu podobnie, nie chciałem, żeby czytelnik odniósł wrażenie, że stado/społeczność bezmyślnie ogarnie każdego agresora na śmierć. Lucanisy nie rzucali się tu na każdego, konflikt jest konkretny, między konkretnymi osobami i mój ewentualny błąd upatruję w niedostatecznie umiejętnym przedstawieniu sytuacji od strony instynktu i emocjonalności samej Gudrun, o czym wspominałem. A kuzyni chcieli mieć tylko pewność, że “nasza” ocaleje, byli gotowi i nie działali na ślepo. Zauważ, co robi Till w stosunku do Erica. Lennard też nie zabił Johannesa…

 

I jeszcze blizny, umknęły mi niestety, przepraszam.

To muszą być blizny, Staruchu. :) Dlaczego?

W symbolice chrześcijan (konsultowałem, gawędziłem z przyjaciółmi chrześcijanami, teologami nawet) są w sferze snów i “widzeń” dwa wytłumaczenia dla blizn lub braku całkowitego ran w osobie Chrystusa: tak wjeżdża Szmatan – podstępnie podszywając się za Zbawiciela, albo blizny sugerują stosunek/stan wiary człowieka – wątpienie, wygaszenie, kryzys wiary… I stąd moje pytania: na dźwięk czyjego imienia rany się otwierają w tym śnie? Kto jest uosobieniem Chrystusa opuszczającego Gminę? I wreszcie: kto jest główna postacią, dzięki której Pasterz/Jezus wraca do Gminy??? (przytroczyłem mu nawet gałąź do wozu, żeby zaszurała jak w Prologu :))

 

Staruchu, nie odpuszczaj, proszę. Zależy mi na tym, żeby Twoje wątpliwości przegrzebać i przeczesać do spodu. Tylko błagam, spróbuj mi bardziej wskazać palcem momenty w tekście, coś w postaciach, które nie wyszły odpowiednio dobrze i wzbudziły wątpliwości. To trudna materia, dlatego zależy mi na drążeniu, bo chcę o tych sprawach pisać, ale umiejętnie. Naprawdę cieszy mnie fakt, że Ktoś się nad tą sferą tekstu pochylił z takim zaangażowaniem. Dzięki raz jeszcze… I czekam. :)

 

 

 

Dobrze, czyli temat Natury mamy odfajkowany :).

w którym miejscu opowiadania pokazałem, że Natura jest lepsza i ludzie-wilki są lepszymi ludźmi niż pozostali

A tu na przykład – Wszyscy okoliczni mieszkańcy żyli ze sobą w zgodzie i przyjaźni, wspierali się, spędzali też wiele czasu razem w dużej gromadzie. Palono ogniska, zawsze toczyły się ciekawe lub zabawne rozmowy, zakrapiane miodem i piwem. Nie brakowało też wyśmienitych potraw, dominowały owoce, warzywa i zioła, ale były też ryby i pieczyste, w małych ilościach. Jeśli to nie jest Raj na ziemi, to niech zjem swoje kalosze ;). A w Raju kto mieszka? Istoty lepsze, mądrzejsze, czyste itp itd. Stąd moje wrażenie o wyższości ludzi-wilków. Poza tym ludzie-wilki nie mają wad. Babcia coś gdera, Gudrun jest impulsywna, Lucanis dziecko porzucił – ale to są jakieś bzdurki, bo ludzie-wilki to właściwie chodzące anioły!

 czy wspomnienie prowadzonej selekcji z rozmysłem jest jednoznacznym stwierdzeniem, że jak się nie da słabego i zagrożonego schrupać, to już na innego nie polujemy.

Skoro wymieniasz jedynie “polowanie sanitarne”, to tak – wysnułem wniosek, że humanitarnie nie trzebimy nadmiernie zwierzyny, a jakbyśmy nawet z głodu umierali, to człowieka nie tkniemy. Taki sobie podtekścik wykoncypowałem.

I te nieszczęsne skóry.

Ok, to bajka i twój patent. Ale czym się różnią (po metamorfozie) wilki-ludzie i wilki-wilki? Świadomością? Ok. Czy w takim razie robimy sobie abażury ze skóry osób ze śmiercią pnia mózgu? (wiem, przegiąłem, ale nie wiem jak inaczej oddać podobieństwa).

I jeszcze blizny

Tu akurat nic teologicznego czy skomplikowanego nie ma. Kwestia definicji – blizna to zaleczona rana. Otóż (zakładając, że to prawda historyczna), Chrystus został – wychłostany, zraniony koroną cierniową, zraniony wielokrotnymi upadkami, przebito mu ręce, nogi i bok. Tego SAMEGO dnia. Zaraz potem umarł. Czyli – rany nie miały po prostu czasu się zabliźnić (podleczyć). Musiały pozostać ranami. O czym zresztą świadczy historia niewiernego Tomasza, który nie oglądał blizn, a wkładał palce w rany. Stąd mój sprzeciw.

A jak już tak się czepiam, to jeszcze to mi nie pasuje:

Myślę, że znajduje w tych naukach jakąś wartość. Może też szukała wspólnoty, ponieważ większość stworzeń szuka współistnienia. Współistnienie z kolei zakłada obecność zasad, a w świecie ludzi skupia się to wszystko wokół religii, z niej płynie tradycja i obyczaj.

Z religii wypływają obyczaje? Mnie się zdawało, że raczej odwrotnie – z obyczaju i tradycji zrodziła się religia. I nie mówimy tu o chrześcijaństwie akurat.

 

Zadowolony? I cały czas uparcie powtarzam – to jest wyłącznie moja interpretacja Twojego tekstu. Być może – za dużo dopowiadam sam, i być może – czegoś nie łapię.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Pewno, że zadowolony. :)

Faktycznie, Staruchu, przyglądam się tym kilku zdaniom i dostrzegam w tym trochę przesadnej “słodyczy”, ten i kilka innych fragmentów zdecydowanie biorę pod lupę z myślą o przepisaniu tego na nowo, w odpowiednim czasie, żeby odsączyć nadmiar “eco-terroryzmu”. :) Celne uwagi, a odczucie pojawia się też w innych komentarzach, co tylko utwierdza mnie w słuszności Twoich wątpliwości.

Obyczajowość też będę musiał przerobić, bo po namyśle stwierdzam, że wynika z religii pewien jej zakres, ale rzeczywiście – obyczaj i tradycja ma też swoje pozareligijne źródła, więc popełniłem błąd używając słowa: wszystko. Podumam nad zmianą w tych zdaniach.

 

Nie mówię, że rany Jezusa się zabliźniły, że to możliwe w sensie technicznym, historycznym, symbolicznym nawet w rzeczywistości religijnej. Jest to stały element wierzeń – symbol zmartwychwstania i zwycięstwa nad Szatanem, ale ja go używam w konkretnym celu. Zabliźniam rany, bo to ma coś znaczyć – dokładnie tak jak opisałem.

 

Do “sanitarnych polowań” jednak dopowiedziałeś coś od siebie, w moim odczuciu, co nie zmieni faktu, że i tu podumam nad tym, czy w prosty sposób nie można by czegoś tam bardziej klarownie rozpisać, bo czemu by nie? :)

 

Staruchu, jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za mnóstwo poświęconego czasu i energii, wiedz o tym, że wzbogaciłeś mnie wszystkimi swoimi uwagami i wątpliwościami w ogromnym stopniu. Szczegóły są ważne, dlatego bardzo doceniam i pozdrawiam najserdeczniej! ;)

 

Majkubarze – dyskusja pozostawiła mnie w stanie błogiego zadowolenia, bo część kwestii spornych sobie wyjaśniliśmy, a przy części – pozostajemy przy swoich zdaniach.

Czyli przyniosła to, co każda dyskusja przynieść powinna – rozwianie wątpliwości :D!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Retelling bajki. OK.

Piszesz, że pierwsza wersja wyszła zbyt brutalna dla dzieci. Zdaje się, że oryginalne wersje bajek braci Grimm były cholernie krwawe, brutalne i paskudne.

Fabuła niezła, śledziłam z zainteresowaniem. Ale zakończenie mi nie podeszło. Tak od pogrzebu chłopaka. Zrobiło się strasznie słodko i moralizatorsko. Aż do przesytu.

Bohaterowie przez to robią się czarno-biali. Dotychczas dziewczyna miała swoje za uszami, broniła się wprawdzie, ale nie była święta. A potem – nawet brat zabitego przyznaje, że mu się należało i publicznie opitala ojca. Nie kupiłam tego.

Legenda. Hmmm. Właściwie to bajka, nie legenda. Chyba że poszło o wilkołaki.

Wykonanie bardzo przyzwoite.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo, za wizytę i komentarz, no i chyba klika, zdaje się, że dowiozłaś tekst do biblioteki. Dzięki! :)

Zastanawiałem się sam na tą brutalnością u Grimmów, czy ktoś zwróci na nią uwagę, bo faktycznie ona jest, choć nie tak szczegółowo opisywana, i o tą szczegółowość mi chodziło bardziej. Obecnie te baśnie są bardzo wyprane z aktów przemocy, które zawiera jeszcze mój stary egzemplarz, ale czy więcej brutalności w oryginałach było, tego nie wiem. Wiem za to, że ten moment w tekście wymaga doprecyzowania i przerobienia.

A potem – nawet brat zabitego przyznaje, że mu się należało i publicznie opitala ojca.

Nie wiem czy jest to aż tak proste. :) Johannes nie przyznaje, że bratu się należało. Johannes rozumie przyczyny, które doprowadziły do śmierci Bastiana. Pękają w nim nagromadzone w związku z tym emocje. W ten sposób powstrzymuje ojca od dalszych aktów przemocy, bezsensownej zresztą, na ile skutecznie mu uświadamia jego winę/udział w procesie, który do tej śmierci doprowadził…?

 

Tej czerni i bieli, słodyczy również, faktycznie wdarło się trochę dużo. Odkrywałem to wraz z kolejnymi komentarzami i tu sobie spróbuję coś ogarnąć, ale bez większej przesady, myślę, że trzeba łapać nową wiedzę i naukę i lecieć dalej, zbudować na tym doświadczeniu kolejny tekst.

Cieszy mnie przede wszystkim to, co Wasze komentarze ostatecznie mi uświadomiły, że udało się odbić od zakrzaczonego debiutu i parę aspektów pisania ogarnąć, do czegoś lepszego pozostało kilka zakrętów, na szczęście kreślicie mi kolejne mapy i przestudiuję je uważnie. :)

To są baśnie, to prawda, a legendę próbowałem nadać postaci dziewczyny, umiejscawiając ją w “rzeczywistości”, w świecie, z którego bracia czerpią, w przekazach ustnych, przemierzających okolice Schwarzwaldu, gdzie legenda taje się inspiracją dla tych baśni.

Dzięki raz jeszcze, Finklo! Pozdrawiam!

Chyba nie rozumiem, wojtek123123….

Tak, jam ci to doklikała. ;-)

Babska logika rządzi!

Cudnie, pierwsza pełnometrażówka w bibliotece. Dzisiaj szampan zatem i Wasze zdrowie! ;)

 

Zapytam jeszcze, bo widzę, że oblatana jesteś w portalowych sytuacjach: ta wrzutka wojtek 123123, to jakaś akcja reklamowa, spam, czy co?

Taaak, wygląda na spam. Tym bardziej, że kompletnie bez sensu.

Babska logika rządzi!

Jakoś mi w tej bajce zabrakło myśliwego z fuzją ;) Do zarzutów Starucha (zresztą słusznych i logicznych) dołożył bym brak reakcji ludzi. “Życie to nie je bajka”​ i nie widzę tego braku reakcji na zabójstwo syna, nie istotne czy w obronie własnej. Jak to w Biblii napisano idźcie i czyńcie sobie ziemię poddaną, czy jakoś tak ;) I niestety robimy to nie bacząc na konsekwencje. Koegzystencja ludzi i wilkołaków? Nie sądzę by była możliwa. Wszystko się kończy zbyt sielankowo. To dlaczego pastor/ksiądz opuszcza społeczność i swoje owieczki.

Majkubarze, pokusiłeś się o przeróbkę znanej bajki, wcisnąłeś w to symbolikę chrześcijańską i wątki hmm, ekologiczne (to nie do końca to słowo którego pasowało by użyć, ale zabij mnie to się nazywa SKS – starość k…a starość albo skleroza ;))) Zrobiłeś to wszystko w dość przystępnej formie, lekko się czytało, momentami nawet wciągało, ale mnie nie kupiłeś. Być może przesycony jestem historiami o wilkołakach i nawet jakaś tam filmowa przeróbka “Czerwonego Kapturka” była w ostatnich latach w założeniach podobna do Twojej wersji. Podsumuję, warsztat ok, pomysł wtórny.

Zacznę od pochwał. Masz bardzo przyjemny dla czytelnika styl. Język Twojego opowiadania jest bogaty, zdania czyste i klarowne, czasem może nieco kwieciste, ale ta kwiecistość dobrze współgra z klimatem i tematyką opowieści. Całymi fragmentami czyta się Twoje opowiadanie jak publikowaną prozę. Zwłaszcza zakończenie robi doskonałe wrażenie. Nie tylko dlatego, że jest pomysłowe i nawet zaskakujące fabularnie (chociaż mnie naprowadziły już wcześniej na ten trop z niemiecka brzmiące nazwiska), ale także ze względu na to z jaką swadą, luzem i warsztatem zostało napisane. Język dostosowany do fabuły. Subtelny, plastyczny, zręcznie tworzący klimat umownej, XIX wiecznej, protestanckiej parafii na obrzeżach puszczy, gdzieś w Niemczech.

Trochę zaskakuje ta koegzystencja (nawet w obliczu opisanych konfliktów) dobrych i mądrych wilkołaków z protestanckimi parafianami, ale jak wiadomo wiek XIX to czasy, gdy magia dopiero oddawała pole nowoczesności ;)

Z czułością i wprawą kreślisz kilka głównych postaci swojej historii. Być może brakuje wielkiego zaskoczenia zarówno odnośnie prawdziwego dziedzictwa Gudrun, jak i tożsamości Lennarda, ale ta pierwsza jest ciekawie wprowadzona do historii, a ten drugi emanuje odpowiednią tajemniczością.

Można zarzucić tej historii mocno dydaktyczny i moralizatorski charakter, ale przecież finał dodaje odpowiedniej perspektywy – czyż baśnie nie powinny pouczać swoim przesłaniem i morałem?

Drobnymi słabościami tekstu są trzy zachwiania (w mojej opinii): pierwsze dotyczy pewnego zgrzytu w charakterze opowieści. Nie bardzo pasuje mi do obrazu i wymowy całości sen o Jezusie z pierwszych akapitów. Jest jakby z innej bajki. Podobnie nieco kuleje zakończenie wątku Thomasa i jego miłości do Ilse. Gdzieś się to uczucie rozpływa bez wyrazistego zakończenia.

Jednak poważniejszy zarzut mam do pewnych niewiarygodnych zachowań postaci. Najpierw miałem wątpliwości w scenie, gdy Gudrun okrutnie i gwałtownie rozprawia się z Bastianem. Wytłumaczyłem to sobie w ten sposób, że autor świadomie opisał wcześniejszą próbę gwałtu, aby uzasadnić tak okrutne zachowanie pozytywnej i głównej postaci. Poza tym, jak rozumiem, w Gudrun przebudziła się jej półzwierzęca natura (chociaż to nieco kłóci się z wcześniejszym wykładem Lennarda o zabijaniu). Śmierć Bastiana była fabularnie niezbędna jako katalizator przełomu, jaki się dokonuje w społeczności Gminy na pogrzebie. I tutaj właśnie odnajduję największy zgrzyt charakterologiczny. Po prostu trudno mi uwierzyć w tak całkowitą przemianę braci zabitego, którzy biorą całą winę na siebie, potem zwalają jej część na ojca i resztę nietolerancyjnej społeczności, a na koniec bawią się z morderczynią własnego brata i żartują. Zwyczajnie nie przekonuje mnie to do końca, pomimo że zdaję sobie sprawę, jak potrzebna była ta przemiana dla właściwego przekazu opowiadania, poruszonych wcześniej kwestii religijnych, a także wymogów fabularnych.

 

Podsumowując. Naprawdę mocny punkt na konkursowej liście. Bardzo dobrze napisany, urzekający klimatem, trącający lekko poważne kwestie i puszczający oko przesympatycznym i pomysłowym zakończeniem.

Ps. Edit. Oczywiście był jeden brat i dwóch przyjaciół Bastiana.

Po przeczytaniu spalić monitor.

@enderek

 

Na litość… Jak to nie było myśliwego z fuzją?! A Lennard? :D

Oczywiście, że nie. Lenny miał być tylko szybkim mrugnięciem oka w stronę myśliwego z baśni. ;)

Reakcja tłumu… Chciałem, żeby sytuacja skupiła się całkowicie na bohaterach, a tłum postrzegałem jako widownię, którą zamurowało w związku z tym, co się dzieje, obserwującą z naturalną ciekowością i trwogą przebieg sytuacji. Ja bym się chyba zachował powściągliwie…

Ale skoro o tym wspomniałeś, to powiem Ci w „tajemnicy”, że zakończenie tej historii miało wyglądać nieco inaczej, właśnie z udziałem znacznej części tej społeczności.  Johannes miał zginąć z rąk ojca, jako upierdliwy i spanikowany warchlak, który nie dawał mu spokoju, zwłaszcza, że Winckler był mocno pijany, wszak świętowali fakt, że chłopcy stali się mężczyznami. Po śmierci oczom ojca miała się ukazać prawdziwa postać syna. Rozpacz. I tu chciał ruszyć Horst w towarzystwie tłumu na dom Ilse i Hildy, żeby rozprawić się z czarami i ich źródłem. W scenie kulminacyjnej Gudrun miała ogarnąć Wincklera, nie Johannes, itd.

Ale dziwnym trafem Erik (jego reakcja na zabójstwo) powiedział mi: „to nie tak, panie Autorze, ja mam inne zdanie na ten temat”, do czego dołączył się Johannes, bo przecież zostali potraktowani normalnie. Konflikt między Gudrun i Bastianem był tragiczny w skutkach jedynie…

A mi jednak podeszło przełamanie sytuacji ustami i postępowaniem dzieci…

Tej koegzystencji ludzi-wilków raczej tu nie było, bo nikt poza Gudrun i Ilse ich nie znał:

nieślubna córka, o której ojcu niewiele było wiadomo i narosły w związku z tym pewne przypuszczenia („Takie dziecię może być tylko bękartem samego szatana”)

Nie chciałem też, żeby kojarzono ich z wilkołakami, ale tak zwykle ludzie kojarzą metamorfozy, to ciekawe – nie jesteś jedyny (a i w tekście okazuje się, że latami w opowieściach nazywano Gudrun wilkołakiem, między innymi ;)) W moich metamorfozach ci ludzie są po prostu zwykłymi wilkami.

Pastor opuszcza owczarnię, bo jest w nim przekonanie, że zawiódł, nie sprawdził się w tej roli, tym samym przyczynił do całej sytuacji, nie ocalił ich wszystkich, każdego w innym sensie. Zaczął też wątpić w nauki i instytucję, w związku z tym, a i kobieta się dołożyła… :) Może właśnie tu udało mi się uniknąć czerni, bieli i grubych kresek…

To eco (samo określenie) było nie lada zaskoczeniem dla mnie. :) Choć czuję w jakim sensie zostało przytoczone, zrozumiałem dokładnie,  to jednak też majaczy mi inne słowo, którego z racji na postępującego SKSa nie chwytam. Chyba, że ono nie istnieje… ;)

Enderku, dzięki serdeczne, że zechciałeś przeczytać i jeszcze podzielić się wrażeniami i uwagami!

 

@mr.maras

 

Kiedy wróciłem dość mocno zmęczony po wczorajszych wojażach, czytając pierwsze akapity Twojego komentarza, odruchowo obejrzałem się za siebie, czy aby nie stoi za mną ktoś, do kogo te słowa są skierowane. Ale dalszy ciąg utwierdził mnie w przekonaniu, że jednak o mnie chodzi. :D

A tak serio… Zrobię sobie wydruk i tapetę do notebooka z czerwonym dopiskiem: Tego się trzymaj, gamoniu! :)

Może teraz wyjdzie serio (nadal szukam słów)…

 

Jestem Ci wdzięczny, niewymownie zresztą, że zadałeś sobie trochę trudu i poświęciłeś czas, żeby rozłożyć to moje pisanie na wiele szczegółów, czynników, co zdecydowanie pomaga mi zrozumieć dokładniej etap, na którym się obecnie znajduję.

Cieszę się, że ludzie zaczynają czerpać trochę przyjemności z czytania słów, które „kreślę”, fajne uczucie – wiedzieć, że jest jakiś efekt przyjemności, jaką mi daje pisanie.

Twój brak przekonania (tożsamy z niektórymi przedpiścami) co do postępowania bohaterów jest dla mnie zrozumiały (cieszę się, że dostrzegasz wyraźnie uzasadnienie fabularne!). Brakło przestrzeni (przede wszystkim) i doświadczenia, żeby rozpisać te wątki i odpowiednio zbudować podłoże dla tych ważnych momentów metodą show not tell (do or do not, there is no try :))

Jako pierwszy wyraziłeś moje wątpliwości, co do pierwszej sceny. Rozważałem po zakończeniu tekstu jej rzeczywistą zasadność. Byłem za to pewien, że wyleci jak mnie limit dociśnie. :) Ostatecznie została, bo miejsce jest, a nie ukrywam, że podoba mi się jej klimat i symboliczny związek z fabułą.

Z wątkiem miłosnym mnie zaskoczyłeś. Muszę się przyjrzeć. :)

 

Myślę, że mam dzięki Waszym (wszystkim) komentarzom naprawdę klarowny obraz sytuacji i aspektów, które muszą wejść w krew, bo jest dobrze i tych, nad którymi trzeba sobie popracować. Jest dla mnie lekkim szokiem to, że wszystkie komentarze są bardzo spójne w tym, co na plus, jak i w wyrażonych wątpliwościach – to wiele ułatwia. Mam  wyraźnie nakreśloną mapę, znacznik tu jesteś i narysowaną drogę do celu.

Dzięki Dzikusce mam poczucie, że wylazłem z Fantastycznych krzaków na przyjemnie zapowiadający się gościniec, na którym powiało Legendą, a ciekawe co jeszcze ze sobą przyniesie ta podróż, w tak zajebistym towarzystwie. ;)

 

Dzięki serdeczne, Maras, Enderek, za poświęcony czas i merytoryczny wkład w moje, ostatnio chyba ulubione, hobby! Pozdrawiam! :)

Wilk/człowiek, człowiek/wilk – ​wilkołak jak by nie patrzał. Nawet babcia nie do końca się zmieniała, no chociaż nie mieszałeś w to pełni księżyca ;)

Z definicji (samej przemiany ludzkiej) jak najbardziej, zgadzam się. Ale kiedy mówimy wilk i wilkołak widzimy dwa zupełnie inne obrazy przed oczami. Wilkołak, w kulturze masowej, wygląda jak wilk na sterydach i po tuningu. :) Zachowuje cechy obu gatunków. Mało tego, jest żądny krwi ludzkiej i ołowiem go nie położysz, potrzebne srebro. Ogólnie funkcjonuje w zwyczaju i obrazie zupełnie inaczej niż wilk, po prostu wilk. A pamiętaj, że ja jestem eco. :D Choć nie Umberto… :(

Właściwie mogę obiema rękami podpisać się pod oceną Mr.Marasa. Kreślisz bardzo przyjemny klimat XIX wiecznego miasteczka na skraju cywilizacji, do tego fajnie odwracasz znaną treść baśni. Lecz im bliżej końcówki, tym bardziej moralizatorski ton czułem. Nie przeszkadzał cieszyć się opowieścią, ale niestety uwierał, jak gwóźdź w bucie. I wpływał na moje postrzeganie zachowania postaci – przestałem na nich patrzeć jak na ludzi z krwi i kości, a bardziej jak na posągi, mające reprezentować pewne idee.

Technicznie okej, nic nie przeszkadzało.

Podsumowując: bardzo fajnie napisany koncert fajerwerków, jednak z lekko nachalnym jak na mój gust motywem czarno-białego świata pod koniec.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Pięknie dziękuję, NoWhereManie, za wizytę i komentarz. :)

Jak wspominałem wcześniej, widzę wyraźnie zakres plusów i minusów tekstu dzięki spójności w odbiorze wszystkich komentujących. Nadzieję tylko mocną żywię, że i te uwagi i rady uda mi się przekuć odpowiednio i uzyskać jeszcze lepszą jakość opowieści w przyszłości.

Pozdrawiam! ;)

Przyjemna lektura, Majkubarze, zaprawdę przyjemna ;-), zwłaszcza jako luźny retelling bajki. Napisane bardzo sprawnie, więc swobodnie leciałem przez tekst .

Nie zrozumiałem czemu w śnie otwierającym opowiadanie Chrystus na koniec zanosi się spazmatycznym śmiechem. Znaczyłoby to, że sen (jakkolwiek symboliczny), to po prostu zwykły sen albo został zesłany przez Złego?

Podobnie jak innych, trochę zaskoczyła mnie gwałtowność przemiany bohaterów, ale pewnie było to po części spowodowane limitem znaków.

PS. Wydaje mi się, że protestanci (wyłączając prawosławnych i kilka innych ortodoksysjnych denominacji) raczej nie modlą się do Anioła Stróża.

Teofilu, bardzo Ci dziękuję za piękny komentarz! :)

Faktycznie, ta przemiana bohaterów wymagała większego pochylenia się nad szczegółami, lepszego przygotowania, ale teraz już to wiem. :)

Kurczę, co do Anioła muszę się zorientować – dzięki za cenną wątpliwość.

Nie zakładałem, że sen pochodzi od złego, a śmiech, poza emocją, którą wywołuje w Ilse, miał podkreślić fakt, że to Dzikuska jest osią w tej sytuacji i w znacznej mierze przyczynia się do ocalenia/równoważenia wiary w społeczności – do powrotu pastora.

Może trzeba było zastanowić się nad odzyskaniem cennej przestrzeni, kosztem tej sceny, na rzecz wątków związanych z bohaterami. Zastanawiam się nad tym ostatnio i przyjrzę z uwagą, jak przyjdzie czas na zmiany.

Dzięki jeszcze raz, pozdrawiam!;)

Jednakże w ostatnich miesiącach[-,] konflikt przybrał charakter regularnych bójek, które Gudrun toczyła głównie z Bastianem.

Trudno też przyjąć za bardzo wiarygodne, że jedna dziewczynka za każdym razem wygrywa z czterema chłopakami. To nie jest normalne.

Wilk siedział na zwalonym, dębowym pniu. Przyglądał się dziewczynie. Był piękny, pokryty biało-szarym futrem z bordowym kołnierzem wokół szyi. Drugi, mniejszy wilk, rozłożył się na mchu i oparł łeb na jej udzie.

– Witaj, Till. – Ucałowała wilczka między uszy i pogłaskała miękką sierść.

Po co tyle powtórzeń? Drugiego wilka spokojnie można usunąć.

– W świecie zwierząt i ludzi-wilków zabija się tylko z jednego powodu. Żeby przeżyć. Zdobyć pożywienie albo ocalić życie swoje lub bliskich. Tylko człowiek zabija z wielu innych powodów, a niektóre z nich, widziane oczami Natury, wydają się niezrozumiałym kaprysem.

Powtórzenie. Poza tym podajesz dwa powody ;)

Dziewczyna uwijała się najszybciej jak tylko mogła, żeby wyręczyć matkę w niektórych zadaniach, ponieważ jej stan budził wątpliwości córki. Ilse była jakby nieobecna, złe myśli wyraźnie zaprzątały jej głowę, jednak wielokrotnie pytana, nie chciała powiedzieć córce, co ją tak frasuje.

Na początku mi się podobało, ale potem poczułam się rozczarowana. Nie lubię, gdy bohater jest “lepszy” od innych, gdy ci inni zachowują się niewiarygodnie, gdy się mnie moralizuje. No, kurczę, nie.

Ale czytało mi się dobrze :)

Przynoszę radość :)

Fajnie to wszystko wymyśliłeś, Majkubarze, a i całkiem ładnie opisałeś. Spodobała mi się opowieść osnuta na motywach znanej bajki, ale jednocześnie jakże od niej odbiegająca. Nieźle przedstawiłeś społeczność, odrzucającą inność bohaterek. Zaskoczyło mnie nieco, że jedynym rozumiejącym je i akceptującym, uczyniłeś duchownego, no ale rozumiem, że taki miałeś koncept.

Zbyt idealistyczny zdał mi się natomiast świat ludzi-wilków – żyli sobie tak pięknie, wręcz idyllicznie, że to aż nie do uwierzenia.

Uważam też, że opowiadanie świetnie obeszłoby się bez gdzieniegdzie wykładanej kawy na ławę, a i Jezusa, jak na mój gust, było zbyt wiele.

 

tra­fi­ła na wcze­śniej upa­trzo­ny cel – nie­wiel­ką połać mchu… –> Połać jest duża z definicji.

 

Albo przez jej wstręt do su­kie­nek i cho­dze­nie w spodniach, które uwiel­bia­ła nosić. –> Czy chodziła w spodniach i dodatkowo nosiła je, np. w rękach?

Proponuję: Albo przez jej wstręt do su­kie­nek i cho­dze­nie w spodniach, które uwiel­bia­ła.

 

Ura­że­ni na­sto­lat­ko­wie coraz czę­ściej szu­ka­li spo­sob­no­ści do od­we­tu… –> Skoro deklarujesz, że rzecz dzieje się w XIX wieku, słowo nastolatkowie nie ma tu racji bytu, jako że powstało mniej więcej w połowie XX wieku.

Proponuję: Urażeni młokosi coraz częściej szukali sposobności do odwetu

 

Był solidną konstrukcją z drewna, posiadającą okna z okiennicami, taras, murowane palenisko i komin, całość zaś osadzona była na grubych palach.

Gudrun wbiegła po schodach na werandę. –> Czy na pewno stojący w lesie domek babci Hildy miał i taras, i werandę?

Tarasweranda to nie to samo.

 

Hilda się­gnę­ła po tykwę, sto­ją­cą na pa­ra­pe­cie okna i skrzy­wi­ła się. –> Masło maślane. Czy parapet może być w innym miejscu, nie pod oknem?

Skąd Hilda miała tykwę?

 

a przy po­zo­sta­łych sto­li­kach ucichł nagle gwar roz­mów. –> W gospodzie ustawiano stoły, nie stoliki.

 

Na­sto­lat­ko­wie zmie­nia­li się w męż­czyzn… –> Nieodpowiednie słowo.

Proponuję: Podrostki zmieniali się w mężczyzn

 

Han­dlarz roz­go­nił na­sto­lat­ków, zło­rze­cząc im… –> Jak wyżej.

Proponuję: Handlarz rozgonił młokosów, złorzecząc im

 

Powóz ru­szył. Gu­drun, sie­dzą­ca mię­dzy wor­ka­mi… –> Skoro to pojazd handlarza, wydaje mi się, że był to zwykły wóz, a nie powóz.

 

Dziew­czy­na ze­sko­czy­ła z fur­man­ki… –> Mam wrażenie, że pobita i obolała dziewczyna raczej zeszłaby/ zlazłaby z furmanki, a nie z niej zeskoczyła.

 

przez ka­ska­dę wody, która spły­wa­ła dalej w dół po­to­kiem. –> Masło maślane. Czy woda mogła spływać w górę?

 

Re­je­stro­wa­ła ak­tyw­ność dzie­siąt­ków stwo­rzeń. –> Re­je­stro­wa­ła ak­tyw­ność dzie­siąt­ek stwo­rzeń.

 

Wy­bu­chła pła­czem i śmie­chem jed­no­cze­śnie. –> Wy­bu­chnęła pła­czem i śmie­chem jed­no­cze­śnie.

Obie formy są poprawne, z tym że czasownik wybuchnęła zarezerwowany jest dla istot żywych, natomiast wybuchła dla rzeczowników nieożywionych.

 

zła­pa­ła rękę trzy­ma­ją­cą rę­ko­jeść i wy­krę­ci­ła… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

druga ręka od­ru­cho­wo powę­dro­wa­ła do cho­le­wy buta… –> Masło maślane. Czy coś jeszcze, poza butami, ma cholewę?

 

Nie­bie­skie źre­ni­ce za­sty­gły w szcze­rym wy­zna­niu… –> Niebieskie mogą być tęczówki. Źrenice są czarne.

 

Wy­tar­ła chu­s­tą upać­ka­ną buzię. –> Wy­tar­ła chu­s­tą upać­ka­ną twarz.

Buzię mają dzieci, a Gudrun już nie jest dzieckiem.

 

Nie, pro­szę księ­dza – wtrą­cił się Jo­han­nes… –> Do pastora powiedziałby: Nie, wielebny – wtrą­cił się Jo­han­nes

 

Ksiądz zba­ra­niał, a na­sto­lat­ko­wie nie od­pusz­cza­li. –> Pastor/ Duchowny zba­ra­niał, a młodzi nie od­pusz­cza­li.

 

stwier­dził Tho­mas i objął na­sto­lat­ków. –> Raczej: …stwierdził Thomas i objął młodzież.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Anet, dzięki za wskazanie powtórzeń, szkoda, że nie trafiłem w Twoje gusta i trochę przesmarowałem, ale cieszę się, że czytało się dobrze.:)

Mało wiarygodne nie oznacza niemożliwe. Ja sobie założyłem, że wystarczało jej determinacji, umiejętności, przynajmniej dopóki chłopaki nie nabrali siły/przewagi z wiekiem. Zwykle jest też tak, że nie wszyscy biorą udział w bójkach, tylko się przyglądają (taka odwaga), tu wyraźnie wskazywałem na konflikt z Bastianem.

Wskazałem jeden powód – przeżyć/przetrwać. Dalej jest to, z czego składa się konieczność przetrwania – pokarm i obrona przed śmiertelnym zagrożeniem.

Jeszcze raz dzięki za wizytę i komentarz. Pozdrawiam!:)

 

Reg,

cieszę się, że historyjka przypadła Ci do gustu, mimo niedociągnięć, o których już się przekonałem. Nie można mieć od razu wszystkiego. :) Jeszcze muszę trochę popracować…

Najserdeczniej dziękuję za łapankę i dużo wiedzy przy tej okazji – dokładnie sobie przejrzę i ogarnę wszystko po konkursie. Pozdrawiam! ;)

Wielcem rada, Majkubarze, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo mi się przyjemnie czytało ten tekst – udało ci się zrobić retelling jednego z najbardziej oczywistych tekstów, jakie mogę sobie wyobrazić (historię Czerwonego Kapturka pamiętam z najwcześniejszego dzieciństwa…) z użyciem szalenie popularnego tropu (plus minus wilkołactwo) w intrygujący i nietypowy sposób. Trochę mniej przekonuje mnie zakończenie – zgadzam się z poprzednikami co do zarzutów – ale generalnie przyjemnie spędziłam czas na lekturze tego tekstu, dziękuję!

ninedin.home.blog

@ninedin

Dziękuję, cieszę się, że mimo słabych stron tekst daje przyjemność z lektury. :)

Zajrzałem na Twojego bloga i widzę tam sporo ciekawych artykułów, a szczególnie moją uwagę przykuła seria recenzji Sherlocka. Piękne. No i westchnąłem sobie, bo pierwszym moim pomysłem na Legendy byli właśnie Sherlock i Kuba. :) Stwierdziłem jednak, że szkoda mi pomysłu na moje małe doświadczenie i czeka teraz na lepszy czas. Muszę się bardziej wnikliwie zapoznać z lekturą, historycznymi wątkami i odkryć w tym sensowny wątek fantastyczny. 

Jeszcze raz, dzięki i pozdrawiam serdecznie!

Świetny styl, tak świetny, że nawet postanowiłam przymknąć oko na to wredne zagranie z początkiem (czyyli fajna scena, która okazuje się snem, a fe, tego się nie robi czytelnikom!) Reszta cudna, malowniczo, kwieciście, ale bez udziwnień. Potem słabo przekonująca scena z bratem Bastiana na pogrzebie, no szkoda. Zgrzytnęło, ale już byłam wciągnięta. No i mnie się podobała wyrozumiałość pastora, bo wbrew stereotypom, duży plus. Czyli dobra historia z wpadkami, ale napisana cudnie.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Dzięki, Fleur! :) Cieszę się, że zajrzałaś i podzieliłaś się wrażeniami, i to pozytywnymi, lol.

Oczywiście nad niedociągnięciami Autorzyna będzie pracował. :) Mam nadzieję, że skutecznie….

Pozdrawiam!

 

Niestety nie doczytałem do końca, ale przyznaję, że częściowo (choć pewnie nie całkowicie) to moja wina. Jak dla mnie za dużo moralizatorstwa i pogadanki, a za mało akcji i zbyt wolne tempo. W zasadzie mógłbym się podpisać pod większością uwag Marlowa. Przedstawiony świat wydaje się za bardzo czarno-biały, a dydaktyka troszkę zbyt nachalna.

Ale technicznie opisane porządnie i z pewnością spełniłeś większość swoich założeń. Jak widać w komentarzach wyżej, jest wielu zadowolonych czytelników – tutaj dużo zależy od gustu. Akurat mój układ pokarmowy ma wyraźne problemy z trawieniem takich tekstów. Ale pisząc „Dzikuskę” musiałeś mieć świadomość, że jego odbiór będzie bardzo zależał od samego czytelnika.

Ano liczyłem się, zwłaszcza że różnorodność w ramach samej fantastyki, tym samym w upodobaniach czytelniczych jest imponująca, a ja sam miałem poczucie, że tu i ówdzie należałoby się poprzyglądać tekstowi – czas okazał się dla mnie mało łaskawy tym razem. Z drugiej strony pomyślałem, że kiedy, jeśli nie na początku zabawy w pisanie, miałbym się przekonać o tym, gdzie leży granica – teraz mam wystarczająco klarowny obraz sytuacji. Gąbeczka do odsączania zapewne pójdzie w ruch po konkursie, ale przede wszystkim zabieram te cenne uwagi do następnego tekstu – tam będę szukał równowagi. :)

Dzięki, Perruxie, za wizytę i uwagi, niebawem pewnie zjawię się i ja u Ciebie. ;)

Pozdrawiam!

Rasowe opowiadanie fantasy, zapraszające do pełnego emocji i kolorytu wspólnego świata ludzi, natury i… istot z pogranicza. Natura to akurat jedna z moich naczelnych fascynacji, więc tekst nią nasycony i ją doceniający zawsze będzie poruszał odpowiednią strunę w moim sercu. Nawiązanie do bajki niespecjalnie mnie akurat tutaj interesowało i chociaż przyszło mi na myśl, nie zajmowałam się odniesieniami w trakcie lektury (aż do końcówki). Potraktowałam to jako samodzielne, “niehasłowe” opowiadanie. Skoro warunek był spełniony – a był – chyba mnie, jako czytelniczce, wolno odpłynąć od drogowskazu, prawda? ;) Skrzyżowanie człowieka z wilkiem to jest jedna z tych istot fantasy, które – może z racji pewnego dystansu, chłodu, szorstkości – nie odpychają mnie kiczowatością, jak nierzadko stali bywalcy tego gatunku, czyli np. elfy, wróżki, wampiry, czy inne nagminnie ziejące czymś smoki, czasami po prostu nudą… (w gatunku s-f alergię mam z kolei na UFO). Fabuła ciekawie rozwijająca się od wstępu aż do (prawie) zakończenia. Prawie… no właśnie. Wprawdzie doceniam kompatybilność tej głównego trzonu historii i ostatniej sceny tudzież jako puenta ona się sprawdziła, zwłaszcza, że przypieczętowała hasło konkursowe, ale osobiście już nie pierwszy raz zauważam, że kiedy w gęstym emocjonalnie tekście, z określoną atmosferą, którą chłonę, ktoś mnie nagle wyjmuje z nasyconego nią świata i wrzuca w zupełnie inny (nie daj Boże, kontrastująco współczesny, chociaż to nie w tym przypadku), przechodzi z opowieści w swoiste post scriptum… to czuję się trochę, jakby mi wylano przysłowiowy kubeł zimnej wody na głowę. Jest to oczywiście, podkreślam, sprawa subiektywna, więc nie czynię z tego oficjalnego zarzutu.

Oficjalne zarzuty mam dwa, ale nie za duże. Po pierwsze: pewne niezgrabności językowe, jak na przykład scena początkowa… czytałam ją cierpliwie kilka razy i dalej nie potrafię sobie zobrazować, gdzie i w jakich konkretnie „okolicznościach przyrody” stoi bohaterka: co widać przed nią, co za nią, co w lewo i co w prawo. Jest tam chyba za dużo określeń miejsca i pogubiłam się, nie skleiłam tego w jeden obraz. Sprawę pejzażu już wytknięto, zdaje się…

Drugi delikatny minus za trochę zbyt grubymi nićmi szytą ideologię, przesłanie ciut zbyt natarczywe. ALE z drugiej strony: 1) w ogóle jakieś przesłanie jest (co się zdarza według mnie zbyt rzadko, a jest wartością samą w sobie) 2) w sumie jest słuszne – trudno się nie zgodzić, że religia to jest coś, co pomoże mądremu, ale może zgubić głupiego. To samo zresztą z naturą.

Reasumując: klasycznie skonstruowana, gęsta fabuła, nastrojowy, sugestywny emocjonalnie świat, w którym z przyjemnością przebywałam i z którego z żalem wróciłam.

Z tego wszystkiego za najważniejsze uważam właśnie fakt, że to opowiadanie wzbudziło we mnie emocje, za co od razu bardzo je polubiłam. Trzyma się żywo i wyraziście w mojej pamięci :) Na podium też ;)

 

Dziękuję, Blue, za tak nieoczekiwany odbiór. Cieszę się, że to, co napisałem wywołuje emocje i porusza czytelnika – to wspaniałe uczucie. :)

Niestety tekst ma mankamenty, a jeśli chodzi o pierwszą i ostatnią scenę, to faktycznie opowiadanie miałoby się doskonale bez nich. Ostatnia oczywiście ma swoje uzasadnienie ze względu na miejsce, w którym tekst się znalazł.

To zagubienie w okolicznościach pierwszej sceny podoba mi się, bo w pewnym sensie odzwierciedla zagubienie i negatywne odczucia bohaterki. Tak czy siak ostatecznie raczej do wywalenia po konkursie – wykorzystam jeszcze trochę miejsca na poprawienie ważnych rzeczy, które dzięki Wam wszystkim odkryłem. :)

Dzięki też za głos! I pozdrawiam najserdeczniej! ;)

Pierwsza scena zrobiła na mnie duże wrażenie, tak wizją, jak i wykonaniem. Wystarczająco duże, żebym w ogóle nie przejmował się tym, że to formalnie zużyty chwyt. Dalej też jest warsztatowo bardzo porządnie, pomysłowo, inteligentnie i obrazowo. Kręcę nosem na prostą antynomię religia/natura, choć doceniam ucieczkę od prostego schematu, zróżnicowanie ludzkich bohaterów, uczynienie pastora postacią pozytywną i mądrą. Szkoda, że wilki wszystkie takie same. Rozbawił mnie trochę ten ich fakultatywny wegetarianizm, zbieranie grzybów itd. Nie kupuję przemiany Johannesa – musisz się bardziej postarać, żeby mnie do takich wolt przekonać. Końcówka przyjemnie zaskoczyła.

Gdybym miał dziesięć głosów do oddania, znalazłbyś się na mojej liście do głosowania ;)

Coboldzie, cieszę się, że zajrzałeś. :)

Twoje słowa bardzo mocno motywują, utwierdzają też w kilku sprawach, również dotyczących wątpliwości. Tak, w takich tematach potrzeba więcej skupienia, wyczucia, przemyślenia i umiejętnego rozpisania, żeby stworzyć w pełni wiarygodny przekaz, zadać ważne pytania, wzbudzić wątpliwości i rozważania czytelnika. Ale cieszę się, że mam kolejna sferę do przepracowania.

Z tym wegetarianizmem… Uśmiecham się trochę do tego wątku, ponieważ kumpel po lekturze Dzikuski powiedział, że muszę koniecznie obejrzeć serial Grimm. Jest tam blutbaden – ​Monroe, który jest wegetarianinem z wyboru, walczy z naturą, coś zmienia, bo czuje taką potrzebę. :)

Cieszy też wysoka lokata w szrankach – ​pierwsza dycha to jest coś :D, jednak pozycja konkursowa kompletnie mnie nie zajmuje, za to istotne jest tych kilka lub kilkanaście ważnych zdań od każdego z komentujących.

Bardzo Ci dziękuje za Twoje ważne słowa i pozdrawiam serdecznie! ;)

Przez większą część tekstu nic nie przykuwało bardziej mojej uwagi. Przekazywałem przez tę historię, nie angażując się zbytnio. Ale zakończenie już zwróciło moją uwagę. Bracia Grimm byli już bohaterami kilku historii (np. „Nieustraszeni bracia Grimm”), ale i tak pomysł mi się spodobał.

Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Dzięki, Pietrku, za wizytę i komcia. Nadrabiam jeszcze zaległości w komentarzach, choć nie wszędzie zostawię pewnie, to u Ciebie z pewnością. ;)

Czekam z gościną ;)

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Nowa Fantastyka