- Opowiadanie: cobold - Der Fischerkönig

Der Fischerkönig

Wszelkie podobieństwo do zdarzeń i postaci, tak historycznych, jak i fikcyjnych, jest całkowicie zamierzone.

Innymi słowy: cały cobold.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Der Fischerkönig

Okolice Neuschwanstein, styczeń 1886

 

Tej nocy sanie miały kształt łabędzia.

W zaprzęgu biegły cztery siwe konie; ozdoby z piór na ich łbach przyjemnie komponowały się z błękitem gwardyjskich mundurów. Na srebrne tarcze i hełmy ze skrzydełkami von Pranckh niestety nie wyraził zgody (…)

 

 

Opowiadanie czasowo wycofane z portalu z uwagi na publikację w antologii Fantzmatów “Ja, legenda”. Pełna wersja opowiadania dostępna tutaj: https://fantazmaty.pl/projekty/ja-legenda/

 

Koniec

Komentarze

Piękne! I niebanalne! Ręce same składają się do oklasków.

 

Mam tylko trzy techniczne uwagi:

– “Rycerz Łabędzia” jest pisany raz dużą, raz małą literą;

– “Tych dwoje zawsze się dobrze rozumiało” – to byli mężczyźni, czyli “dwóch”;

– “Po lustrzanej fali pomknęła pojedyncza zmarszczka. I zaraz wróciła do stóp króla” – fale nie wracają do miejsca “narodzin”; a może coś źle zrozumiałem?

 

W każdym razie – prawdziwa czytelnicza uczta :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

O ile dobrze pamiętam, to i kobold, Twoje alter-ego, pochodzi z germańskiego folkloru. I dla mnie trochę takim złośliwym potworkiem jesteś – chowasz przede mną skarb za mnogością nawiązań, których często nie łapię.

Przyszedłem tu z bolejącym sumieniem, bo czytałem Twoje opko z NF (Panny dworskie), ale nigdy nie mam jak rozsiąść się, co by komentarz napisać. Tutaj się poprawiam. ;)

Jest pod Twoim ściana z opowiadań konkursowych, ale walnąłeś w nią z armaty. Trochę mnie to smuci, bo na dole jest moje, które najpewniej przysypiesz gruzem.

W sumie to sięgnąłeś po ciekawy miks – legendy arturiańskie są znane i powszechnie uznane za ciekawe (ba, taki Wiedźmin używa ich jako podpory do świata przedstawionego), a tutaj wjechałeś z historią i folklorem niemieckim. A ten jest mi prawie że obcy, boję się więc, że coś mi umknęło (jak już wspomniałem w koboldziej przedmowie do tego komentarza). Ale spokojnie – bohaterów marszu weselnego (i całej opery) znam doskonale. Spodziewałem się nawet, że będziesz chciał jakiś legendarny mariaż w tekście przeprowadzić. ;) Czytelników rozgrywasz sprytnie, bo umiejętnie przetwarzasz i opowiadasz stare historie na nowo. Jest nawet takie powiedzenie, że kto nie zna historii, to musi przeżyć ją jeszcze raz. Ja się nie lubię tak łatwo dać oszukiwać, ale Twoje fantastyczne parafrazy kupiły mnie nie tylko ich ciekawym przeplotem, ale smutnym, baśniowym klimatem – lubię smutne historie.

Jestem ciekawy opinii pozostałych czytelników i ich odpowiedzi na ostatnie zadane w tekście pytanie – to więc jeszcze przemilczę.

Na pióro Cię nie zgłoszę, bo nie takiej fantastyki szukam i nie taką chcę promować (choć opowiadanie i tak jest baaaardzo sycące, a wypromuje się samo), zrobią to zapewnie inni. Ja szukam tekstów hard sci-fi, w których świat przedstawiony jest metaforą, z której zdjęto apostrofy – jest więc brutalną dla bohaterów codziennością, w których implikacjach technologiczno-społecznych muszą żyć i się z nimi zmieniać. Twoje dzieła są metaforami, pięknymi – ale dla mnie ukrytymi zbyt głęboko w przeszłości.

Ale rzucam swojego kilka do biblioteki, pierwszego ever. ;)

Dzięki, chłopaki (choć nie wiem, czy mogę się tak do Was zwracać, biorąc pod uwagę średnią Waszego wieku)!

 

Staruchu – “dwoje” już poprawiłem, dziękuję. Rycerz Łabędzia jest pisany małą literą chyba tylko raz, gdy nie stanowi synonimu imienia Lohengrin, tylko występuję po nim, jako określenie funkcji (?). Bałem się, że w tym drugim przypadku używając dużych liter  wprowadzę w konsternację czytelników nie znających legendy o Lohengrinie. Ale przemyślę jeszcze tę decyzję. A fala wróciła do stóp króla, bo odbiła się od łódki rycerza ;)

 

Stn – uspokój swoje sumienie. Wystarczy mi świadomość, że “Panny” przeczytałeś, choć to nie Twój rodzaj fantastyki. I tym bardziej cieszę się tego komentarza i klika. Właściwie słowa “chowasz przede mną skarb za mnogością nawiązań, których często nie łapię” mógłbym odnieść też do mojego odbioru Twoich opowiadań. Dlatego dobrze, że gusta czytelników są tak różne, i dlatego nikomu przysypanie gruzem nie grozi ;) Fajnie, że historia Lohengrina nie jest Ci obca, bo właśnie jej hermetyczności obawiałem się najbardziej.

Mnie uratowała (w tym konkretnym przypadku) muzyka klasyczna, której zdarza mi się posłuchać (jak wieczór "siądzie"). A i wołaj jak zechcesz, gdybym nie miał narzeczonej, a Ty miałbyś córkę, to sprawdziłbym, czy jeszcze nie "chłopczyk". :P No nic, milknę i obserwuję za kolejnymi komentarzami (jestem ciekaw, co inni wyłowią z sieci, którą zaplotłeś). Ale i też dostrzegam jedno, czasem niepotrzebnie zamykam się na jeden typ fantastyki – jak koń z klapkami na oczach idąc w jednym, znanym kierunku.

Jedyne, co udało mi się w tym tekście samodzielnie wyłapać, to że fala odbiła się od łódki rycerza.

Nie no żartuję, tak źle nie było.

O ile Arturiańskie nawiązania są oczywiste, to legendy Łabędziego rycerza i germańskiego folkloru zbytnio  nie znam, więc nie potrafię wyłapać nawiązań.

Za to czytało się prima sort, a wyjątkowo ciekawie wypadł rycerz, który właściwie prawie tylko obserwował aż do ostatniej sceny.

Nie dziwię się, że bajkowego króla trzeba było usunąć. Ludzie nie są gotowi na tak drastyczne zmiany ku lepszemu :D

Generalnie podobało się bardzo. Kawał solidnego, stylistycznie ciekawego tekstu, z odniesieniami do postaci historycznych – cały cobold.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Zniewalająca koncepcja z tym przywoływaniem postaci z Camelot. Wręcz wytrawna, powiedziałbym. Element fantastyczny nie jest może zbyt okazały, ale nadrabia jakością i daje dużo satysfakcji. Miejsce i czas akcji, nie widywane przeze mnie zbyt często, tylko podkręcały ciekawość. Wreszcie król – wyalienowany, niezrozumiany, zakładnik własnego dworu – ujął mnie szczególnie. Po mistrzowsku odmalowałeś jego piękny umysł.

Nie rozumiem zachowania doktora. Dwór wmawiał królowi chorobę psychiczną, jeśli dobrze zrozumiałem, oraz że rycerz jest jedynie omamem. Jak więc lekarz mógł widzieć rycerza, podchodzić do niego, wchodzić z nim w interakcję?

Skoro dwa światy są dla siebie wzajemnie legendą, to rycerz pragnie zmienić jej treść, ingerując, mordując króla? Do tego to król przyzywa przybysza z Camelot, stąd co, sam pragnie umrzeć? Działa pod naciskiem dworu i to oni chcą go zabić? A może oczekuje zupełnie czegoś innego, a spotyka śmierć?

Mam mnóstwo pytań, które nie pozwalają mi osiągnąć zachwytu. Chyba muszę poczekać na więcej komentarzy.

W istocie – cały Cobold.

Za to w tym wydaniu, które bardzo lubię – bardziej refleksyjno-melancholijnym niż komediowym ;P

 

Największe plusy za immersję (mróz kąsał, a wesele upoiło Counta, jakby sam w nim uczestniczył) i za bohaterów (poczciwina z tego króla). Początek intryguje muzyką i postacią Lohengrina.

Arturiańskie legendy znam tak średnio i trochę żałuję, że nie poświęciłeś im większej ilości znaków. Te fragmenty w Camelocie niosły fajny, baśniowy ładunek. Rozumiem jednak, że mogłoby to rozwodnić fabułę i spowolnić tempo, które, w istocie, jest całkiem wartkie.

Tak czy inaczej, powiązanie ich z królestwem Bawarii całkiem błyskotliwe. Imię Lohengrina kiedyś słyszałem, ale dla lepszej wizualizacji musiałem sobie jednak to i owo odświeżyć.

No i dlatego takie opowiadania budzą moje wątpliwości – czytelnik nie znający legendy/poematu nie będzie wiedział, w jakiej części adaptujesz mit, a w jakiej sam kreujesz opowieść. Czy to źle? Sam nie wiem – po prostu rozmyślam ;D

Pod kątem tematyki konkursowej z pewnością wyszło bardzo dobrze.

Warsztat na Coboldzim, wysokim poziomie. Ta “katedra nocy” szczególnie mi się spodobała :)

Rozważyłbym jedynie, czy fragmentów utworów nie napisać kursywą, w jednym miejscu zlewają się z narracją.

Tytuł – pasuje (i nawet dałem radę przetłumaczyć, choć z niemieckim Count na bakier, o!), ale nie lubię takich krótkich i obcojęzycznych. Przede wszystkim krótkich ^^

 

No dobra, za klasowy klimacik tekstu stawiam hrabiowski stempel jakości, a nad zakończeniem i implikacjami pytań muszę jeszcze pokontemplować. I poczytać o legendach ;)

 

Trzym się ciepło.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Najpierw klik. Komentarz wieczorem.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dziękuje bardzo za kolejne komentarze i kliki. Wyjątkowo tym razem chciałbym się powstrzymać od autorskiej interpretacji zakończenia, choć jestem bardzo ciekaw Waszych odczytań.

Mytrix – a ja myślałem, że z tą niemczyzną właśnie do Ciebie trafię ;) Sam nie znam ani słowa po niemiecku i tłumaczyłem sobie tego Wagnera z angielskiego przekładu. I gdzie Wy ten folklor widzicie?

MrBrightside – Lekarz jest tutaj postacią operującą na pograniczu światów, stąd jego specjalne umiejętności. W powszechnym odbiorze sprowadza się to do tego, że uważamy, iż każdy psychiatra jest trochę nienormalny. Co do pozostałych pytań, na razie milczę.

Count – no cieszę się, że w końcu zadowoliłem! Fragmenty opery faktycznie były początkowo kursywą, ale ponieważ nie potrafię w portalowym edytorze wyrównać ich do wspólnej krawędzi, wyśrodkowane każdym wersem z osobna zlewały mi się graficznie z nagłówkami poszczególnych rozdziałów. Co do tytułu – a “Fischer King” to zły tytuł był?

Po lekturze opowiadania przejrzałem komentarze, no bo wydawało mi się że czegoś nie zrozumiałem. Ale nie, metafory, smutny klimat, upadek, legenda arturiańska… Najbliżej mi do opinii Stn-a, nie tego szukam na NF, nie takie opowiadania skłaniają mnie do refleksji. Dobrze napisane, ale jak dla mnie brak błysku, brak pomysłu. Mówi się że wszystko już zostało wymyślone, wszystko już było, są tylko odgrzewane kotlety. Ale nawet stary pomysł można ubrać w nowe szatki, dodać szczyptę ironii, przenieść na inną planetę… A w tej opowieści jakoś mi tego zabrakło. Nie ma nowej legendy, tylko odgrzana stara wagnerowska. Sorki ale nie mój klimat.

Piękne, klimatyczne opowiadanie, Coboldzie. Splotłeś legendę arturiańską z szalonym Ludwikiem II, przedstawionym tutaj, jako legendarny Król Rybak, który według legendy miał czuwać nad Świętym Graalem. Przy okazji pokazałeś przez chwilę Graala. Chyba, że Graalem nie był kielich, który właściwie tylko mignął przez chwilę, a zupełnie coś innego? Może było nim uwielbienie króla dla sztuki, muzyki?

Muszę sobie jeszcze poukładać na spokojnie w głowie wszystkie wątki. 

Napisane świetnie, wciągnęło, ale można się było tego spodziewać.

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Co do tytułu – a “Fischer King” to zły tytuł był?

Hehe, jeszcze gorszy, bo w bardziej mainstreamowym języku ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Chodzi o zacny film z Jeffem Bridgesem i Robinem Williamsem? To “Fisher King”.

A wracając do fali – ok, doszedłem do tego, że się odbiła ;). Ale dalej to fizycznie mi nie gra – fala to nie pojedyncza zmarszczka, a po odbiciu i powrocie interferuje z falą macierzystą. To nie pies na smyczy, który biegnie i wraca :).

Chyba, że to fantastyczna fala pojedyncza ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Opowieść urzeka od pierwszego zdania. Klik :)

Edytka: Spóźniłam się :)

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

No to dobijam do Biblioteki :)

Z początku tytuł mnie przeraził – w czwartej klasie nasz pożałowania godny germanista katował klasę z “Króla Olch” Goethego i tak mi ten tytuł zapadł w pamięć, że po zobaczeniu “Króla Rybaków” z lekka poczułem się niespokojny ;)

Wykonanie, jak to u Ciebie, nienaganne. Do tego wspiera ono ogólną prezentację utworu, mającego sobie coś z opery czy teatru (ten podział na sceny, bohaterowie). Umysł króla wychodzi tutaj najlepiej – “piękny umysł” na pograniczu szaleństwa i realności, niby ze świata, a zarazem obok niego.

Całość może lekko psuje mi fakt, że utwór nosi znamiona właśnie takiego XIX wiecznego tworu, gdzie logika zdarzeń ma mniejsze znaczenie od konstrukcji psychicznej postaci. Stąd nawet nie próbuję sobie tłumaczyć elementów, na które zwrócił uwagę MrBrightside – podejrzewam, że, podobnie jak uwaga o psychiatrach, nawiązują one do rzeczy słabo przeze mnie, prostego inżyniera-elektronika-informatyka znanych :)

Podsumowując: bardzo dobra, teatralna wręcz fantastyka. Nie wszystko z niej pojmuję, ale nie szkodzi – koncert fajerwerków i tak jest piękny :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hm, ale Ludwik Bawarski to właśnie nie fantastyka. Niesamowicie ekscentryczny (mówiąc łagodnie) władca. Wystarczy spojrzeć na disnejowy zamek – czyli właśnie Neuschwanstein. Za wyjątkiem Camelotu, reszta to (jak pamiętam) najprawdziwsza prawda :). 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hm, ale Ludwik Bawarski to właśnie nie fantastyka.

Jeśli to do mnie, to zdaję sobie z tego sprawę, jednak tekst jest w jakiś sposób fantastyczny przez motyw Camelotu. Więc nazwałem go “fantastyką” ;) Inna sprawa, że ja i systematyka “fantastyczna” inna od s-f jesteśmy ze sobą na bakier, więc mogłem jak najbardziej popełnić błąd :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Podziękowań ciąg dalszy:

Enderku, cenię sobie Twoją opinię. Wiedziałem, że to nie jest tekst dla każdego. Ale byłem też przekonany, że znajdą się czytelnicy, dla których lektura może być przyjemnością. Zaskoczony jestem jedynie proporcjami.

AQQ – dokładnie o to chodziło! Choć, co się tyczy tego, czym lub kim jest Graal, byłbym ostatnim zarozumialcem przypisując sobie tę wiedzę ;)

Staruchu – punkt dla Ciebie!

Fleur – i tak mi miło!

NoWhereMan – ja też nie chciałbym wszystkiego tłumaczyć, nie tak rozumiem legendę.

Istotnie, piękny i nastrojowy tekst. Utożsamienie Króla Rybaka z Ludwikiem Wttelsbachem znakomite. To jeden z tych pomysłów, które wydają się proste i oczywiste, a jednak w prostocie i oczywistości owej – genialne. 

I właśnie postać króla wyszła najlepiej. Człowiek na pograniczu rzeczywistości i mitu, balansujacy na krawędzi baśni. Pragnący, by świat był lepszym miejscem. Można powiedzieć – podwójnie tragiczny, bo mimo ewidentnych objawów szaleństwa miał w sobie mnóstwo mądrości, niezbyt pasującej do świata, w którym przyszło mu żyć, ba, a nawet, jako europejski monarcha, odgrywający jkąś tam, niepoślednią rolę w tym świecie.

Lecz reszta… Cóż, znajomość, choćby pobieżna, legend aruriańskich oraz prawdziwej historii ostatniego (w zasadzie przedostatniego) króla Bawarii jest niezbędna do zrozumienia tekstu. Mimo to, niezupełnie pojąłem zakończenie, nie zrozumiałem roli posłańca, nie wiem dlaczego zrobił to, co zrobił (tak, wiadomo jak skończył król Ludwik i jego lekarz, historia musiała się tak zakończyć, ale dlaczego akurat za pomocą Lohengrina? Co chcieli osiągnąć ci z Camelotu?) 

Może rację ma NWN, że logika zdarzeń ma tu mniejsze znaczenie. Ale jestem skłonny poprzeć opinię Enderka (nie do końca, raczej w tym jednym punkcie) – brak błysku.

Świetnie napisane opowiadanie, ale czy poza znakomitym pomysłem na postać króla, pozostanie na długo w mojej pamięci? Wątpię.

Choć może znaczenie ma fakt, że po Coboldzie spodziewam się czegoś niezwykłego. Tu jest świetnie, ale jeszcze nie niezwykle.

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Bo widzisz, Thargone, pomysły na opowiadania o Ludwiku Bawarskim i Królu Rybaku chodziły mi osobno po głowie od dłuższego czasu, aż któregoś ranka skleiły się w jeden i nie chciały puścić.

Wykorzystanie postaci historycznych w opowiadaniu ma swoje wady i zalety. Do pierwszych należy to, że autorowi odpada problem z infodumpami. Jeśli czytelnik jest zainteresowany, sam je sobie znajdzie na Wikipedii. Gorzej jeśli nie jest zainteresowany, ale to już wina autora, że nie potrafił zaintrygować.

Większy problem to fakt, że skoro piszę o ludziach, którzy kiedyś żyli, i których śmierć jest tajemnicą, to tak powinno zostać. Literackie tłumaczenie tej tajemnicy jest niestosowne i zarazem może stanowić oskarżenie wobec innych, rzeczywistych, choć też już nieżyjących ludzi.

Co zatem chciałem zrobić? Chciałem pokazać Ludwika jako kogoś więcej niż “szalonego króla od disnejowskich zamków”. Ale chciałem też pokazać argumenty tych, którzy uważali, że należy go od władzy odsunąć. Chciałem rozstawić te figury na szachownicy, pokazać możliwe ruchy, ale nie wskazywać który z nich jest tym “prawdziwym”.

Bo w sensie metaforycznym króla zabiło zamiłowanie do legend. I w tym samym sensie, tajemnicza śmierć przeniosła Ludwika do legendy, czyli tam gdzie chciał się znaleźć – i to chciałem pokazać w ostatniej scenie.

Co do motywacji Lohengrina – mieszkańcy Camelotu to Obcy. Chciałem pokazać, że myślą inaczej niż my i są w tej swojej odmienności nieprzewidywalni i groźni. I dlatego nie wiadomo do końca czym jest poszukiwany przez nich Graal i czemu ma służyć. A wbrew popkulturowej interpretacji podobnie jest z Graalem ze źródłowych, arturiańskich tekstów.

A wracając do fali – ok, doszedłem do tego, że się odbiła ;). Ale dalej to fizycznie mi nie gra – fala to nie pojedyncza zmarszczka, a po odbiciu i powrocie interferuje z falą macierzystą. To nie pies na smyczy, który biegnie i wraca :).

Chyba, że to fantastyczna fala pojedyncza ;).

Oczywiście, że to fantastyczna fala! Weźmy poprawkę na to, że odbiła się od elementu fantastycznego – łódki Rycerza Łabędzia, łódki nie z tego świata, więc takie odbicie mogło nieść za sobą różne konsekwencje. A może to tylko król zobaczył tę odbitą falę a w rzeczywistości nic nie napotkała?

W końcu to nie portal fizyków-zapaleńców :D

Ale jakaś część fali przecież by wróciła, nawet rozbijając się o kolejne na mniejsze.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Literackie tłumaczenie tej tajemnicy jest niestosowne i zarazem może stanowić oskarżenie wobec innych, rzeczywistych, choć też już nieżyjących ludzi.

A ja tu dostrzegłam małą sugestię, odnośnie wyjaśnienia okoliczności śmierci Ludwiga. Kiedy idą brzegiem jeziora, Gudden pilnuje żeby król znajdował się między nim a wodami jeziora, a później napiera z prawej. Ja odebrałam to tak, że jednak doktor przyczynił się do jego śmierci.

Nie mam w tej chwili czasu, żeby to głębiej analizować, ale mam jeszcze kilka teorii. :D

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Sugestii jest więcej: odwołane straże, spotkanie Luitpolda z ludźmi Bismarcka, coś, co się tam porusza w krzakach.

Z drugiej strony może lekarz chciał ochronić króla i zasłaniał go swoim ciałem przed czymś co miało przyjść od strony lądu. Albo po prostu pilnował, żeby ten nie uciekł w trakcie przechadzki…

Laurką tego opowiadania niech będzie fakt, że wywołuje tak żywą dyskusję nad przebiegiem zdarzeń. :) Baśniowe przeżycie. Urzekłeś mnie (choć dopiero w komentarzu) tym, że przedstawiłeś rycerzy Camelotu jako Obcych. Jak myślę o tym z tej perspektywy, podoba mi się jeszcze bardziej.

Piękne, bajkowe, widowiskowe, po prostu Coboldowe :) Trochę musiałam pogooglować, żeby w pełni docenić tekst, ale z pewnością nie żałuję poświęconego na to czasu.

Rzeczywiście rewelacyjny pomysł na połączenie Ludwiga Bawarskiego i Króla Rybka, i bardzo ciekawa realizacja konkursowego tematu legendy. Cóż, mogę jedynie podziękować za wyjątkowo satysfakcjonującą lekturę i życzyć powodzenia w konkursie :)

W teatralne i klasyczne tony grasz, Coboldzie. Pomysł na opowiadanie ciekawy – tak bohaterów jak i estetyczny ton - a początek opowiadania …styczeń 1886 po prostu mistrzowski – zachwycający, subtelnie trącający czułe struny. Dalej się czytało, ale coś uciekło i nie chciało wrócić. Nie wiem, co… Ale atutem opowiadania jest na pewno element edukacyjny. 

Powodzenia w konkursie. 

Piękne, z klimatem i bajkowe. Choć nie do końca orientuję się we wszystkich nawiązaniach,to naprawdę miło się czytało. Jestem pod wrażeniem ;)

Czy ja wiem, czy cały? Jak dla mnie ten tekst jest przecoboldowany i niedocoboldowany jednocześnie. 

Wcześniej nawiązywałeś do bardziej oczywistych rzeczy: mitologii, Biblii, popkultury. Tu sięgnąłeś (przede wszystkim) po operę. A ja nie miałem pojęcia, że coś takiego jak “Lohengrin” istnieje. Gdyby nie przedmowa, mógłbym nawet nie podejrzewać, że nawiązujesz do jakiegoś dzieła. Piszesz w którymś komentarzu, że wykorzystanie postaci historycznych może/powinno skłonić czytelnika do googlowania. Tylko jak tu googlować, kiedy na dobrą sprawę nie wiem, co jest Twoje, a co historyczne? 

No właśnie, z tym mam problem: czerpałeś wielkimi garściami z historii i legend. Tak bardzo, że nie wiedziałem, co jest, a co nie jest wytworem Twojej wyobraźni. 

 Lubię nowe opowieści, które w ciekawy sposób przetwarzają stare historie. Zazwyczaj wiem wtedy, że ich autorzy grają w otwarte karty. Nie ukrywają, że wykroczyli poza granice inspiracji. 

Tutaj nie wiem, co przetwarzasz, więc samego sposobu przetworzenia nie mogę docenić. (Prawie nie mogę. Bo Lancelota, Graala itd. znam. Ale brakuje mi innych, bardziej kluczowych elementów układanki). 

A teraz wyobraź sobie, że zmieniasz wszystkie imiona i nazwy własne na zupełnie przypadkowe. Mniej więcej to otrzymałem. (Mniej więcej – bo jednak parę rzeczy rozpoznałem). Może to wina mojej ignorancji. 

Więc co zostaje? Kunsztu pisarskiego nie można Ci odmówić, to dobrze wiesz. Świetnie się odnajdujesz w takich klimatycznych, ładnych opisach (jestem ciekaw, jak sprawdziłbyś się w pisaniu o rzeczach brzydkich, odrażających – może podszyj się kiedyś za Counta? ;)). Obrazy pięknie odcisnęły się w mojej głowie.

Opowieść snujesz bardzo subtelnie, żeby nie rzecz – oszczędnie. Niektórym to przypadło do gustu, mnie zostawiło z niedosytem. 

Początek jest (mimo zacnego pierwszego zdania) ładny, ale – moim zdaniem – nudny. Już kilka razy to mówiłem: mam problem z Twoimi początkami, choć potem się wciągam. Tutaj po popisowym opisie jazdy saniami nie dostałem niczego zasysającego. Gdzie tu jakieś emocje? 

Sam pomysł przenikających się światów legend bardzo dobry. Chyba można było wycisnąć z tego więcej – może nawet tyle, że załatałoby dziurę po nieznajomości opery. 

Innymi słowy: mnie nie podeszło. Ale wiem, że potrafisz też inaczej, bardziej “dla wszystkich”. Dlatego tekst uznaje za niedocoboldowany. Zabrakło mi czegoś, co dotychczas w Twoich tekstach dostawałem. A jednocześnie opowiadanie wydaje mi się przecoboldowane, bo widzę, że ciągnie Cię do tych nawiązań, historii, kostiumów, klasyki.

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

ciągnie Cię do tych nawiązań, historii, kostiumów, klasyki.

a żebyś Ty wiedział, jak ja z tym walczę ;) 

 

Dzięki, Fun, za szczery komentarz. Właściwie takiego odbioru się spodziewałem, gdy na hasło “Jestem legendą” do głowy przyszła mi ta układanka. Ale, że się odczepić nie chciała, to zaryzykowałem i opisałem ją najlepiej jak potrafiłem. Nie zgodzę się tylko z tym, że kluczowa dla odbioru jest znajomość opery. Zdawałem sobie sprawę, że z trzech składowych to właśnie historia Lohengrina jest najmniej obecna w powszechnej świadomości i dlatego jako istotny element wziąłem z niej tylko zakazane pytania i przedstawiłem je w pierwszej scenie. Bardziej bałem się o rozpoznawalność Ludwika i kwestię pytania, które trzeba zadać Królowi Rybakowi.

W pewnym sensie chciałem powtórzyć to, co nie wyszło w “Drugim Królestwie” (widać to zresztą w stylistyce). Tym razem ujawniłem tożsamość bohaterów i starałem się dać więcej konkretu. I myślę, że efekt jest lepszy. Masz rację, że ciągnie mnie w kierunku quasi-historycznego realizmu magicznego, ale nauczyłem się też, że to wcale nie jest takie łatwe, jak myślałem. Mam dużo przemyśleń, co do plusów i minusów wykorzystywania gotowych bohaterów. I na razie wracam do postaci i światów budowanych (i pokazywanych) od zera.

I jeszcze jedno – tak sobie myślałem pisząc, że skoro nagrodą w konkursie ma być pokazanie się w antologii prezentującej na zewnątrz nasz portal, to zaryzykuję i będę sobą. Nawet za cenę przecoboldzienia ;)

 

Przeczytałam już jakiś czas temu, ale mam kłopot z komentarzem. Z jednej strony ładne, nastrojowe i wymagające wkładu pracy a nie tylko wyobraźni, z drugiej – mam uraz do historii i musiałam ostro przegooglować, żeby wiedzieć kto jest kim. Gdybym tylko umiała zrozumieć, to bardzo by mi się podobało, ale bez pomocy wiki, nie wiedziałabym nawet jak to ugryźć, a po googlaniu i tak wiem, że coś mi umyka. Niemniej, cieszę się, że przeczytałam, bo zwróciłeś mi uwagę na parę istotnych rzeczy :)

Cobolda powinni zatrudnić do promocji tej książki ;) Bez tego opowiadania na pewno nie zwróciłabym uwagi na taką pozycję, a tak – czuję się zaintrygowana i skłonna dorwać i przeczytać :)

Książkę rzeczywiście polecam, korzystałem. Jest też blisko czterogodzinny film Viscontiego (nie przebrnąłem do końca). Z Ludwikiem zetknąłem się na stażu w Monachium. W Bawarii jest prawdziwą ikoną popkultury, a jego zamki generują poważny odsetek dochodów z turystyki. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiła powozownia z jego karocami i saniami.

Miejsce na pudle. Bezapelacyjnie!:D No i Wagner!

Opowiadanie bardzo klimatyczne i lektura była czystą przyjemnością :) Niestety, jak wszystkie dobre utwory, było za krótkie :D Podobnie jak Count poczułem niedosyt w kwestii wydarzeń na Camelocie. Bez komentarza pod opowiadaniem w życiu bym się nie domyślił, że to Obcy.

 

Jeżeli chodzi o samego króla Ludwika, to chichotem historii jest fakt, że te same zamki, których budowę uważano za marnotrawstwo pieniędzy, dziś ponoć przynoszą spore dochody dzięki turystom. Choć nie wiem czy król by się z tego ucieszył :)

Przybyłam, przeczytałam. Jak już wiadomo, opowiadanie kwalifikuje się do konkursu.

 

Uwagi:

 

„Czyli nie leczą go w ogóle” – pomyślał Ludwig. ← formatka fantazmatowa przewiduje kursywę ;)

a nie gierki przesuwające granice o jedną, czy dwie rzeki.

został dowódcą gwardii pałacowej, pilnuje(+,) żebym nie przesadził

jeśli nie po to(+,) by zmieniać świat?

13. czerwca ← fajny zapis, dopiero teraz sobie wygooglałam i się dowiedziałam, co oznacza kropka przy cyfrze ;) Ale jednak tutaj przeczytasz, że w tym wypadku nie powinno jej być.

 

Opinia o fabule po zakończeniu konkursu.

Życzę powodzenia :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Rybak – dziękuję, Królu!

Światowider – ale wiesz, z tymi Obcymi, to nie chodziło mi o Obcych, tylko o… Obcych ;) W sensie: nie o kosmitów od Scotta i Gigera, tylko nie-ludzi, istoty kierujące się zupełnie niezrozumiałą dla nas logiką.

Naz – właśnie zabiłaś kropkę…

Światowider – ale wiesz, z tymi Obcymi, to nie chodziło mi o Obcych, tylko o… Obcych ;) W sensie: nie o kosmitów od Scotta i Gigera, tylko nie-ludzi, istoty kierujące się zupełnie niezrozumiałą dla nas logiką.

Rozumiem, że raczej nie są to kosmici (chociaż kto wie?), ale to że są to nie-ludzie, też nie było dla mnie takie oczywiste ;)

No właśnie, król też zrozumiał dopiero w ostatniej scenie.

Hmmm. Kilka ciekawych pomysłów. Pożenienie historycznego króla z legendami arturiańskimi. Z Wagnerem sam wziął ślub. ;-) Wzywanie Lohengrina świetne.

Coboldowe nawiązania do znanych postaci.

Minus jest taki, że pamiętałam, jak ta bajka się kończy, więc nie było suspensu, nie było zaskoczenia. Smutna historia. BTW, wydawało mi się, że to właśnie w przypadku Ludwiga lekarz postawił diagnozę bez rozmowy z pacjentem. No i jak dla mnie – trochę za wolno się to wszystko rozkręcało.

Widzę, że czerpałeś z legend całymi garściami: Bajkowy Król, Artur i jego banda, a na dodatek Graal. Nietuzinkowe podejście do konkursowego tematu.

Szacun za tłumaczenie tekstu opery.

Warsztatowo bardzo dobrze, nie zauważyłam nic, czego bym się mogła czepić.

Babska logika rządzi!

Nie mam zastrzeżeń, Coboldzie.

Przeczytałam opowiadanie z ogromną przyjemnością i wyznam, że niezwykle spodobało mi się splecenie wątków baśniowych z historycznymi, w dodatku w sposób, który uznałam za bardzo naturalny. Nie naginasz historii do potrzeb opowieści i nie wykorzystujesz postaci baśniowych, w sposób postaciom tym nieprzystojący.

Nie będę powtarzać dobrych opinii wyrażonych przez wcześniej komentujących, tylko podpiszę się pod nimi i dołączę do grona czytelników bardzo usatysfakcjonowanych lekturą Króla Rybaka.

 

PS

Ech, gdybyż Ludwik II Bawarski wiedział, że wznosząc Neu­schwan­ste­in, buduje zamek disneyowski… No cóż, żywa legenda.

 

a spro­wa­dzo­ne zza oce­anu elek­trycz­ne ża­rów­ki, mi­go­cząc pod skle­pie­niem w ko­lo­ro­wych lam­pio­nach, do­peł­nia­ły ba­śnio­wy na­strój. –> Chyba powinno być: …do­peł­nia­ły ba­śnio­wego na­stroju.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, dziewczyny! Czekałem na Was ;)

Minus jest taki, że pamiętałam, jak ta bajka się kończy, więc nie było suspensu, nie było zaskoczenia.

Prorokini jakaś, czy co? Bo ja, gdy brałem się do pisania, nie wiedziałem, jak się to skończy. To znaczy wiedziałem, czym się skończyć musi, ale nie wiedziałem – jak. Tak jest chyba ze wszystkimi opowiadaniami historycznymi ;)

 

Chyba powinno być: …dopełniały baśniowego nastroju.

Też nad tym myślałem. Ale wyszło mi, że “dopełniać” łączy się z biernikiem, a nie (paradoks!) dopełniaczem. Łatwiej by było z “baśniową atmosferą”.

No dobrze – wiedziałam, czym się musi skończyć. Ogólnie z historycznymi tak jest, ale akurat tę historię pamiętałam.

Babska logika rządzi!

Gdy, zatrzymany na drodze, okazujesz policji prawo jazdy, dopełniasz formalności.

Wszechobecne ruiny dopełniały obrazu zniszczenia.

Gustownie dobrane drobiazgi dopełniają wystroju wnętrza.

Świeża zieleń i pierwsze kwiaty dopełniały wiosennego nastroju.

Jeśli w zdaniu byłaby baśniowa atmosfera, według mnie powinno ono brzmieć: …dopełniały baśniowej atmosfery.

 

Coboldzie, pozostanę przy swoim zdaniu, choć mogę się mylić – nie jestem polonistką ani językoznawczynią. Może wypowie coś ktoś znający się na rzeczy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sprawdziłem w korpusie języka polskiego – oczywiście, że masz rację, Reg.

Choć “dopełnianie formalności” może być mylące, bo to mogą być “te formalności”. Z pewnością jednak dopełnia się obowiązku albo przyrzeczenia. Jednak celownik. Polska język, fajna język. 

Poprawiłem. Ale napiszę jeszcze kiedyś takie opowiadanie (no może drabble), w którym nie znajdziesz żadnego błędu! ;) 

Pewien Użytkownik kiedyś wygłosił przepowiednię, że jeśli powstanie opko, w którym Reg ani AdamKB nie znajdą błędu, to nastąpi koniec świata. Więc może się aż tak nie przykładaj. ;-)

Babska logika rządzi!

To byłaby piękna Apokalipsa. Szkoda, że wcześniej o tym nie pomyślałam. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Malutki dribbelek? Haiku? Złota myśl? One-linerek?

Poprawiłem. Ale napiszę jeszcze kiedyś takie opowiadanie (no może drabble), w którym nie znajdziesz żadnego błędu! ;) 

Coboldzie, piszesz świetnie, więc wcale nie będę zdziwiona, jeśli przy Twoim następnym opowiadaniu będą mogła oddać się wyłącznie przyjemności lektury. ;)

 

Pewien Użytkownik kiedyś wygłosił przepowiednię, że jeśli powstanie opko, w którym Reg ani AdamKB nie znajdą błędu, to nastąpi koniec świata.

Tak, były takie przepowiednie. Ale nie bądź taka skromna, Finklo, o Tobie też pisano. ;)

http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/12287

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ale z apokalipsą nikt mnie póki co nie wiąże. ;-)

Babska logika rządzi!

W świcie Michałka z opowiadanka A po calipso… nastąpiła apokalipsa. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeden zamek to jeszcze nie apokalipsa, a lody nie koniec świata. ;-)

Babska logika rządzi!

Jeden zamek, a dla Michałka to był cały świat. ;)

Istotnie, lody to nie koniec świata, ale …są gronkowce na tym świecie… (W.Młynarski, Szajba) ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oj tam, oj tam. Odgrażał się, że będą inne zamki. To jeszcze nie koniec. ;-)

Babska logika rządzi!

Bardzo ładny obrazek. 

Widzę, Coboldzie, że wyrobiłeś już sobie charakterystyczny styl :). Serdecznie gratuluję. 

Bardzo podobał mi się wątek baśniowy i czytałem z przyjemnością. Urzekłeś mnie szczególnie początkiem – potem poszło już błyskawicznie, wciągnąłem się. 

Opowiadanie jest dla mnie w pierwszej trójce :).

Niezwykle satysfakcjonująca lektura. 

Opowiadanie przeczytałam bardzo szybko, wciągnęło mnie niemal od pierwszych linijek. Podobało mi się… wszystko. To chyba najmądrzejsze, co przychodzi mi na myśl. :D

Bardzo mocno trzymam kciuki za wysokie miejsce w konkursie. :)

 

 

Widzę, Coboldzie, że wyrobiłeś już sobie charakterystyczny styl :).

Staram się tych stylów mieć kilka w repertuarze :)

 

Opowiadanie jest dla mnie w pierwszej trójce :).

Bardzo mocno trzymam kciuki za wysokie miejsce w konkursie. :)

Dzięki! Ale wiecie, że wszystko w Waszych rękach ? ;)

Ładne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cóż tu można dodać, do tej salwy oklasków? Można chyba jedynie przyłączyć się do braw. Naprawdę udany tekst, napisany wprawnym piórem. Barwne opisy i niebanalny koncept. Łatwo zniechęcić się do uczestnictwa w konkursie z takim tekstem, jako uczestnikiem, ale nadal chcę spróbować swych sił… Czas pokaże, czy cokolwiek z tego wyjdzie. Wracając jednak, do Twojego dzieła. Nie znam się na germańskim folklorze, więc pewnie sporo mi umknęło smaczków. O rycerzu łabędziu pierwszy raz tutaj przeczytałam, ale prowadzisz opowieść na tyle wprawnie, że to nie przeszkadza. Można powiedzieć, że po mistrzowsku operujesz kategorią “intertekstualności”. Jeśli czytelnik zna nawiązania, bawi się tym lepiej, ale laikowi nie przeszkadza to cieszyć się dobrą lekturą. Chylę czoła. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Jeśli czytelnik zna nawiązania, bawi się tym lepiej, ale laikowi nie przeszkadza to cieszyć się dobrą lekturą.

Warstwy, cebula ma warstwy, ogry mają warstwy…

O to mi właśnie chodziło. Dziękuję!

Ciekawe tło historyczno-legendarne, choć tekst wyszedł przez to trochę hermetyczny. Przynajmniej z mojej perspektywy. Ale doczytałem sobie potem o tym bajkowym królu i kolesiu od łabędziowej łódki. Ciekawi ludzie. No i w sumie hermetyczność nie jest czymś zawsze złym. Człowiek się czegoś dowie. :)

Natomiast poza tłem i postaciami, sama historia nie za bardzo mnie zainteresowała, nie wciągnęła. Ale to już kwestia mojego gustu, bo do niczego konkretnego nie mogę się przyczepić, wszystko jest na swoim miejscu. Także doceniam oryginalny temat i dekoracje, ale treści raczej nie zapamiętam na dłużej.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Początek do gwiazdek mnie nie uwiódł. Piszesz bardzo miękko, leniwie, wręcz onirycznie, a opisujesz sceny dynamiczne, przez co odczuwałam dysonans podczas czytania i sposób narracji nijak mi nie pasował do jazdy saniami, pędu koni, chłodu zimy.

Dalej też jest miękko i onirycznie, ale narracja dużo bardziej pasuje do przedstawianych wydarzeń, przez co dałam się wciągnąć historii. Jest nieuchwytnie i subtelnie, klimatycznie. Bardzo spodobały mi się sceny spoza czasu. Pomysł na przenikanie się światów i legend ciekawy – nienachalny, ale odpowiednio obecny. I mimo nienajlepszej znajomości realiów historycznych opowieść jest dla mnie zrozumiała.

Swoją drogą zawsze mnie dziwiły te ptasie maski do walki z dżumą…

Dobry tekst.

 

It's ok not to.

– Jesteś jeszcze młody. Zapamiętasz mnie? – Władca nagle spojrzał prosto na niego.

Dziadku, pali licho historię! Jeżeli zaszczepiłem Ludwika w Twojej pamięci, to legenda spełniła swoje zadanie ;) Dzięki za lekturę i komentarz!

 

Dogsdumpling, celna obserwacja. Przyznam, że nie zwróciłem na to uwagi, a wydawało mi się dotychczas, że różnicowanie dynamiki narracji przychodzi mi w sposób naturalny. Tutaj najwyraźniej klimat chwili został zdominowany przez klimat całości. Bo jak się nad tym zastanowię, to sam kulig też widzę taki oniryczny, półrealny.

Ciekawy tekst. Przed oczyma miałem “Księżniczkę Sissi” połączoną z legendami arturiańskimi, trochę na myśl przyszło mi też “Saint Seiya” czy jak kto woli “Rycerze Zodiaku”, chyba przez tego Rycerza Łabędzia. Bardzo duży plus za umiejętne wykorzystanie faktów historycznych. Fajne refleksje na temat funkcjonowania legend w społeczeństwie (rozmowa rycerzy z okrągłego stołu). Zakończenie jest dość otwarte, ja interpretuje je jako XIX-wiecznego Mr.Robota – Lohengrin byl dla mnie po prostu wydzieloną częścią osobowości króla, która w końcowej fazie życia przejęła kontrolę nad ciałem i zaatakowała doktora, przez co obaj utopili się w szarpaninie nad jeziorem. Styl jest OK, ale jakoś nie urzekł mnie magicznością. Nominuję do piórka za ładnie poprowadzoną historię i motywy historyczne.

 

Sugestie poprawek:

 

przycisnął skrzyneczkę do piersi, wstał i odsuwając zaskoczonego muzyka, sam ruszył w kierunku środka polany.

“wstał i[+,] odsuwając zaskoczonego muzyka, sam ruszył” lub “wstał[+,] odsuwając zaskoczonego muzyka, i sam ruszył”

 

Kapelmistrz poderwał się z miejsca przy ognisku i podbiegł do sań. Ludwig sięgnął po leżący obok na siedzisku kuferek, zawahał się przez chwilę, przycisnął skrzyneczkę do piersi, wstał i odsuwając zaskoczonego muzyka, sam ruszył w kierunku środka polany. Zatrzymał się obok sporego, częściowo nakrytego tkaniną głazu i rozejrzał, szukając odpowiedniego miejsca. Kapelmistrz znów doskoczył, szarpnął za brzeg materiału, odkrywając przy tym leżące na kamieniu urządzenie, strzepnął warstewkę śniegu i złożył u stóp monarchy biało-błękitną, bawarską szachownicę. Król podziękował skinieniem głowy, pochylił się i postawił na fladze swój kuferek. Drżącymi rękoma uniósł wieko i wyjął ze środka jeden z miedzianych cylindrów. Uniósł go do twarzy i ucałował ze wzruszeniem. Odkręcił pokrywkę, wysunął owiniętą aksamitem zawartość, rozchylił brzegi materiału i delikatnie chwycił w dwa palce niewielki, srebrny walec. Podszedł do stojącego na kamieniu urządzenia, wciąż bez niczyjej pomocy umieścił na nim trzymany w ręku przedmiot, docisnął metalowe ramię, poprawił dużą prostą tubę i chwycił za sterczącą z boku korbę. Spojrzał jeszcze na czerwone twarze zgromadzonych gwardzistów, na migoczące w blasku ognia sylwetki drzew, na bajkowy sierp księżyca… I zakręcił.

Masz dużo “i” w tym fragmencie.

 

I kim naprawdę, naprawdę jestem

Czapa śniegu opadła z pobliskiego drzewa. Ludwig drgnął, trącając lekko metalowy walec. Diamentowa igła wyskoczyła ze swojej ścieżki.

…skąd tu przyszedłem

Formatowanie w tym miejscu nie wygląda najlepiej, oddzieliłbym narrację od wiersza enterami.

 

długą tarczą i[+,] modląc się w duchu, aby tym razem podróż nie trwała zbyt długo

Zabrakło przecinka, rozpoczynasz wtrącenie.

 

w prostej koronie, z długą[+,] siwą brodą

Przecinek oddzielający przymiotniki.

 

poprawił dużą[+,] prostą tubę i chwycił za sterczącą z boku korbę.

jw.

 

młodzieńców w obcisłych[+,] kolorowych rajtuzach

jw.

 

wnętrza Neuschwanstein,  legendy obleczonej w kamień

Dwie spacje pomiędzy pogrubionymi słowami.

Orkiestra przygrywała proste walczyki, na prawdziwą muzykę czas miał nadejść po północy. Kolorowe pary wirowały po parkiecie. Król zwrócił uwagę na samotnego młodzieńca, stojącego po przeciwnej stronie sali. Długi, biały płaszcz skrywał połyskującą błękitem kolczugę. Spod hełmu zwieńczonego figurą łabędzia spływały na ramiona perłowe włosy. Młody rycerz niespokojnie wodził wzrokiem po sali. Ludwig poczekał, aż spojrzy w jego stronę i przyzwał go gestem. Chłopiec ruszył przez środek sali, a tańczące pary rozstępowały się na jego drodze.

Powtórzenia.

 

Oczy[-,] jak kryształy lodu[-,] nie pasowały do łagodnej

Pozbyłbym się tych przecinków. Nie mogę tu dopatrzyć się elipsy orzeczenia, a porównanie na mój gust jest raczej integralne niż wtrącone. Patrz: http://www.jezykowedylematy.pl/2010/11/skladnia-porownan/ i https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Przecinek-przed-jak;16291.html 

 

– Odpowiadaj, kiedy król pyta! – Zniecierpliwił się Ludwig.

– Z odległej krainy, niedostępnej twym krokom.

Król uśmiechnął się z aprobatą. Bal kostiumowy rządził się swoimi prawami.

 

* * *

 

Oszołomiony Lohengrin wycofał się sprzed tronu.

Koncentracja zaimków zwrotnych.

 

chory, zraniony władca i cierpiące wraz z nim królestwo. A to znaczyło, że był blisko.

Na razie potrzebował czasu, żeby się rozejrzeć i upewnić. I musiał, póki co, unikać króla, który zadał już pierwsze zakazane pytanie.

Ruszył zatem powoli po obwodzie sali. Zgromadzeni rycerze i dworzanie rozstępowali się na boki, nawet nie zaszczyciwszy go spojrzeniem, jakby niósł ze sobą groźną zarazę. Zbliżył się od tyłu do pary rozprawiających ze sobą wojowników i zatrzymał w odległości pozwalającej przysłuchiwać się rozmowie. Potężny mężczyzna z przepaską na oku, w napierśniku ze stalowych płyt, krótkiej spódniczce i sznurowanych wysoko sandałach perorował:

– Ja rozumiem: zdrowe, niemieckie tradycje. Ale ta moda na francuszczyznę… I to teraz, w czasie wojny?!

Znowu nagromadzenie “i”.

 

Nasz Ludwig umyślił sobie, że będzie kolejnym królem Słońce!

Dużą. https://historia.org.pl/2016/03/15/10-faktow-o-ludwiku-xiv/ podpunkt drugi.

 

lecz ton, którym były wypowiedziane ostatnie słowa[+,] tylko potwierdził jego przypuszczenia co do kondycji królestwa

Przecinek, kończysz wtrącenie.

 

Zadarty płaszcz odsłaniał blade[+,] spuchnięte łydki

Przecinek między przymiotnikami.

 

Obok von Guddena pojawił się nagle stryj Luitpold w przebraniu Odyna. Odsłoniętym okiem zerkał w dół, na Holnsteina. Sprawiło to, że król domyślił się odpowiedzi, zanim ta padła z ust lekarza:

– Wysoka rada uznała, że powinienem spędzić trochę czasu z Waszą Królewską Mością. Porozmawiać…

Holnstein i Luitpold pokiwali zgodnie głowami.

To dobrze, że chcieli chociaż rozmawiać. Diagnozę u Ottona postawili bez żadnego badania.

Powtórzenie.

 

porwali go ze sobą dwaj wojownicy i człowiek w ptasiej masce. Odnalazł go dopiero w małym, bajkowym pałacyku, pośrodku magicznego ogrodu.

Król wyglądał znacznie młodziej niż poprzednio, choć wciąż rzucała się w oczy jego choroba. Widocznie napój z kielicha nie działał tak szybko. Siedział, zgarbiony, w sali pełnej złota i zwierciadeł[+,] i spoglądał przez wysokie okno na położony przed pałacem staw z tryskającą fontanną. Kiedy Lohengrin pojawił się obok, władca spojrzał na niego bez zdziwienia, pokiwał głową i powiedział:

Nagromadzenie “i”, zabrakło przecinka kończącego wtrącenie.

 

który obiecał wyruszyć w świat, jeśli trzeba będzie nawet do Ameryki[+,] i znaleźć dla mnie kraj

Przecinek kończący wtrącenie.

 

który obiecał wyruszyć w świat, jeśli trzeba będzie nawet do Ameryki i znaleźć dla mnie kraj, ziemię, którą można kupić i objąć we władanie. Tam mógłbym wreszcie powołać do życia państwo z moich planów, królestwo sztuki, artystów i filozofów, królestwo piękna. Zaopatrzyłem go w odpowiednie fundusze udzieliłem szczegółowych wskazówek. – Ludwig przerwał na chwilę i uniósł znacząco palec. – Do dzisiaj nie wrócił z pustymi rękami, a zatem jest jeszcze nadzieja.

– Całkiem możliwe, panie, że zawłaszczył twoje pieniądze ukrywa się teraz w Austrii lub we Francji

Znowu nadmiar “i”.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Bajkowy tekst. Zanim zacząłem czytać, spodziewałem się czegoś w tym stylu. Czekają na mnie jeszcze “Panny dworskie”, trzymam na jakiś wyjazd.

Zastanawiałem się, jak ubrać wrażenia, ale przeglądając komentarze, trafiłem na Funa. I sporo z jego słów mogłyby być moimi. Darowałbym sobie rozważanie o googlowaniu lub nie, bo nie googluje. :) Nie zgadzam się także z ostatnim jego akapitem. Mimo, że to nie są moje klimaty, podobało mi się (choć wszędzie śnieg na gałęziach i te jeżdżące sanie na początku, trochę męczyły).

Czy to jest Twoje, czy nie? Cóż, Twoje, przecież Ty to napisałeś. :) Lubię jak zbacza się czasem z obranych ścieżek i my, czytelnicy, dostajemy coś, co nie do końca identyfikujemy z Autorem. Nawet jeśli to nie jest w nasz deseń. Przyszło mi właśnie do głowy, czy wolałbym drugiego Lothara? Nie, raczej nie, ale nie powiem, będę czekał na coś bliżej SF niż operze.

 

No to się dobrze składa, Darconie, bo tuż po północy do ściągnięcia ze strony Fantazmatów pierwszy tom antologii. A w nim, na samym końcu, moje opowiadanie - zdecydowanie SF i chyba najbardziej lotharowe od czasów Lothara ;)

To pewnie zajrzę.

Wickedzie,

wybacz, że najpierw odpowiedziałem Darconowi, ale nie mogłem przepuścić okazji zareklamowania “Fantazmatów” ;)

Lohengrin byl dla mnie po prostu wydzieloną częścią osobowości króla, która w końcowej fazie życia przejęła kontrolę nad ciałem

– chciałem zostawić taką możliwość interpretacji mniej fantastycznym czytelnikom. Ale ze względu na brzytwę Lema nie jest to mój ulubiony kierunek ;)

 

Dziękuję bardzo za wnikliwą lekturę i wszystkie uwagi. Powtórzenia muszę rzeczywiści przetrzebić, Króla Słońce już poprawiłem, o przecinkach najpierw trochę doczytam. Na portalowe formatowanie nie ma siły, te fragmenty libretta wyglądałyby lepiej, gdyby dało się wyrównać je do jednej linii. 

Pozdrawiam!

 

Ech, jak ja nie lubię tych wszystkich brzytw :) No racja, choć portal jest dość rozwinięty, to brakuje wszystkich opcji formatowania z edytora tekstu.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

A ja znalazłam literówkę, co za to dostanę? Apokalipsę? Ciastko? :)

 

Z poważnym komentarzem wrócę jutro, bo jestem niezadowolona i muszę się najpierw doedukować :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

apokalipsy mam od ręki, na ciastko musiałabyś też poczekać do jutra ;)

I co ja mam zrobić? Lubię słodkie, ale… czekać aż tyle? No, niech będzie. Apokalipsy zostawię Regulatorce na specjalne okazje ;D

www.facebook.com/mika.modrzynska

mam słodką apokalipsę:

 

Jaka piękna, dziękuję! Aż się wzruszyłam <3

 

~*~

 

Nie wiem dlaczego, ale to opowiadanie wydawało mi się inne niż te twoje teksty, które czytałam, mimo, paradoksalnie, kilku podobieństw. Oczywiście znów jest mnóstwo nawiązań – i pewnie połowa nadal do mnie nie dotarła, bo nie jestem tak zachwycona, jak moi poprzednicy. 

 

Nie wiem, ile akapitów minęło, niż wciągnęłam się w tekst. Początek jest pięknie napisany i zachwycałam się niemal każdym zdaniem, ale też bez problemu odrywały mnie od tekstu rzeczy tak fascynujące jak zmarszczki na kocu czy plamy na ścianie. Dopiero od balu coś zaskoczyło i mnie zaciekawiło. Muszę jednak powiedzieć szczerze, że gdybyś ten tekst publikował anonimowo, to pewnie nie dotarłabym tak daleko.

 

Szalenie podobała mi się postać króla. Mam wrażenie, że dawno już nie czytałam historii, w której król byłby czymś więcej, niż królem. A u ciebie jest pełnokrwistą postacią, bohaterem tragicznym. Fajnie, że nie było tu standardowego kontrastu zły król-dobrzy poddani – lub na odwrót – a tylko ludzie o różnym sposobie pojmowania świata i różnych priorytetach.

 

Sporo chaosu wprowadziło to, jak wielkie jest natężenie prawdziwych tudzież literackich bohaterów. To oczywiście ciekawe smaczki, a ja lubię reinterpretacje legend, ale uważam, że nawet takie historie powinny się bronić jako samodzielne całości. A nie jestem pewna, czy twój tekst się broni. Może być też, że tworzysz dla inteligentniejszego czytelnika niż księżniczka jednorożców ;) Komentarze czytelników też nie przyniosły mi odpowiedzi, których poszukiwałam. Nie potrafię ustalić, ile z twojej historii faktycznie się działo, a ile istniało tylko w głowach bohaterów. Ale to chyba specjalnie jest tak napisane, żeby pozostawić czytelnikowi swobodę wyboru. I to akurat mi się podobało :3

 

Aha, może to nic nowego, ale napisane było prześlicznie – jak to u ciebie. Koniec końców, nie mogę powiedzieć, żebym była bardzo zadowolona z lektury, ale też nie żałuję poświęconego na nią czasu :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kocham XIX wiek, kocham Wagnera, mam słabość do Ludwika Bawarskiego, zachwycałam się niegdyś “Ludwigiem” Viscontiego (i boję się do niego wracać, żeby się nie rozczarować), więc może miałam trochę wygórowane oczekiwania wobec tego tekstu. Pomijając drobiazgi (np. nie wiem, co to ma być hiperborejskie wino), nie gra mi tu chyba nadmiar zbyt oczywistych skojarzeń. Pomysł mi się podoba, zwłaszcza na historyjkę o królu, ale coś mi albo stylistycznie, albo symbolicznie nie grało; może trochę też irytował chaos wprowadzany przez nadmiar bohaterów? Może wolałabym w tym przypadku coś nieco bardziej metaforycznego, eterycznego, nieuchwytnego? Nie potrafię na razie tego ująć w słowa, może jeszcze raz przeczytam i wymyślę bardziej konkretne uwagi ;)

http://altronapoleone.home.blog

Kam_mod – namieszałaś mi w głowie tą opinią ;) Bo piszesz, że w sumie to takie sobie, ale właściwie we wszystkich kolejnych zdaniach chwalisz.

tylko ludzie o różnym sposobie pojmowania świata i różnych priorytetach.

Ale to chyba specjalnie jest tak napisane, żeby pozostawić czytelnikowi swobodę wyboru.

Z tych dwóch zdań jestem bardzo zadowolony, bo o to mi mniej więcej chodziło.

 

gdybyś ten tekst publikował anonimowo, to pewnie nie dotarłabym tak daleko.

– a to już w ogóle najpiękniejsze czytelnicze wyznanie wierności ;)

 

Rozumiem, że główny problem to fakt, że wykorzystuję gotowe zdarzenia historyczne, nie dodając wiele od siebie. To fakt, z którym trudno się nie zgodzić. Ale to w tym przypadku bardzo świadomy wybór (ja w ogóle dużo myślę i wolno piszę;) Uważam, że pisząc o postaciach realnych (w tym historycznych) należy bardzo wystrzegać się ich instrumentalnego, czy protekcjonalnego traktowania. Dopisywanie własnych scen, podsumowujących, interpretujących, oceniających ich życie jest niebezpiecznie blisko tego, czego chciałbym uniknąć. Stąd ograniczam się do układania puzzli z tego, co realne. Pytanie, czy są czytelnicy, których interesuje to w podobnym stopniu jak mnie?

Bo to wcale nie jest takie nietypowe dla mnie opowiadanie. W pewnym sensie to młodszy brat “Drugiego Królestwa” :)

 

Drakaino – witam na portalu. Przejrzałem inne Twoje komentarze i zajrzałem do Twojego opowiadania – cieszę się, że do nas dołączyłaś.

Kocham XIX wiek, kocham Wagnera, mam słabość do Ludwika Bawarskiego, zachwycałam się niegdyś “Ludwigiem” Viscontiego

nadmiar zbyt oczywistych skojarzeń

– ale zdajesz sobie sprawę, że to nietypowe zainteresowania? ;) Jest też sporo czytelników, dla których tekst był zupełną abstrakcją, choć ostatecznie skłonił ich do zapoznania się z Ludwikiem. Trudno jest trafić w złoty środek, nie twierdzę, że mi się to udało, ale myślę, że jestem bliżej tego środka niż obu ekstremów. Sam o Ludwiku wiedziałem sporo, ale np. nie kojarzyłem, że był takim entuzjastą nowych technologii – ten wątek mnie zaskoczył i chciałem go podkreślić w opowiadaniu.

nie wiem, co to ma być hiperborejskie wino

Hiperborejskie wino to nic innego jak wino z Hiperborei;) Pomyślałem sobie, że w świecie poza czasem mogą się krzyżować różne legendy. A ponieważ dodatkowo wg. niektórych wersji Hiperborea była krainą wiecznego i łatwego życia, której mieszkańcy zaskakująco często popełniali samobójstwo, uznałem że to może być ciekawy trop dotyczący tego kim są i czego szukają rycerze okrągłego stołu.

może jeszcze raz przeczytam?

to zwykle dobrze robiło moim tekstom ;)

Bo piszesz, że w sumie to takie sobie, ale właściwie we wszystkich kolejnych zdaniach chwalisz.

To jest absolutnie twoja wina, coboldzie, i twojego warsztatu. Piszesz na takim poziomie, że potrafiłbyś sprzedać najbzdurniejszą historię i jeszcze czytelnik byłby zachwycony – tak jak tu byłam bohaterami i poszczególnymi scenami. Ale, gdy zachwyt opadł, w głowie pojawiło się pytanie “Kami, ile ty z tego tak właściwie zrozumiałaś”, a odpowiedzi nie mam do tej pory ;)

 

Rozumiem, że główny problem to fakt, że wykorzystuję gotowe zdarzenia historyczne, nie dodając wiele od siebie.

Nie, głównym problemem – dla mnie, oczywiście – jest fakt, że opowiadanie sprzedajesz w pakiecie z kilkoma stronami z wikipedii, bo znacząco wykraczasz poza wiedzę powszechną (w przeciwieństwie do np. mitologii czy nazwisk najsłynniejszych malarzy renesansowych).

 

 

Choć, z drugiej strony, nie takie rzeczy autorom pozwalano robić :) Pamiętam, że czytanie Wojny i pokoju było drogą przez mękę właśnie ze względu na przypisy, tłumaczące pisane po francusku, wielostronicowe listy. Więc może twój hipsteryzm to jest po prostu ścieżka ludzi wybitnych ;D

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dobra, Kam, dość tego słodzenia;) Mów lepiej, gdzie ta literówka!

Jak już się czepiamy literówek, to dodam, że zauważyłem usterki przy zapisie dialogów :D

– Odpowiadaj, kiedy król pyta! – Zniecierpliwił się Ludwig.

Albo dziwny szyk, albo “zniecierpliwił” jest błędnie z dużej. Powinno być raczej:

– Odpowiadaj, kiedy król pyta! – zniecierpliwił się Ludwig.

albo

– Odpowiadaj, kiedy król pyta! – Ludwig się zniecierpliwił. 

Tu poniżej też dziwny szyk.

– Doprawdy, ta podróż do Paryża była zupełnie niepotrzebna. – Pokręcił głową jednooki.

Bo przecież sensowniej brzmi “Jednooki pokręcił głową”. 

– Kanclerz Bismarck osobiście darzy Jego Wysokość znaczną sympatią… – Usłyszał dobiegający z boku stłumiony głos, wyraźnie ważący każde słowo.

Tutaj można by dyskutować, ale jeśli sens zdania jest taki: “Usłyszał, że kanclerz darzy Jego Wysokość sympatią”, to “usłyszał” powinno być jednak z małej. 

– Dla mnie? – Nie zrozumiał król.

Tutaj tak samo jak w pierwszym przypadku: albo “nie” z małej, albo szyk do zmiany. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Coś mam z tym szykiem, nie pasuje mi podmiot na początku, na mój nos didaskalium lepiej łączy się z wypowiedzią przez czasownik. Intuicyjnie pisałbym z małej litery, ale “zniecierpliwił” czy tym bardziej “usłyszał” gębowe nie są.

Wyraził zniecierpliwienie gębą, nie? Tak samo mógł się oburzyć albo zaprzeczyć. Słyszenie trudniej uzasadnić, ale mnie też się podoba małą.

Babska logika rządzi!

nie pasuje mi podmiot na początku

Też tak czasem mam. Ale Fun ma rację – przy czasownikach niegębowych stosuje się normalny szyk podmiot + orzeczenie. Tylko przy gębowych jest odwrotnie.

Nie widzę tylko nic złego w zdaniu ze słyszeniem – tam przed Usłyszał jest podmiot domyślny, więc wszystko jest ok.

It's ok not to.

Ta "gębowość" to uproszczenie. Chodzi o to, żeby zdanie – jako wypowiedź rozpoczęta wielką literą i zakończona kropką – miało sens (ozdwierciedlony także w poprawnym zapisie).

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Ta "gębowość" to uproszczenie.

Ale tak łatwiej zapamiętać. Choć oczywiście ma to swoje uzasadnienie :-)

It's ok not to.

No dobra, będę pisał, jak mi intuicja podpowiada ;)

“Zniecierpliwił” i “nie zrozumiał” z małej, “Jednooki” na początek, “usłyszał” zostaje, jak jest.

 

EDIT: Wprowadziłem też poprawki sugerowane przez Wickeda. Dzięki jeszcze raz!

 

P.S. Dogsdumpling – propsy za sygnaturkę ;)

A, dziękuję :-)

It's ok not to.

Dobra, Kam, dość tego sło­dze­nia;) Mów le­piej, gdzie ta li­te­rów­ka!

No już dobrze, dobrze, psze pana, proszę na mnie nie krzyczeć :(

 

Mówi się, że jest zupełnie pod wpływem cesarzowej Sissy

Z tego co wiem, Sissi się nie odmienia (choć jeśli jest inaczej, to chętnie się douczę).

www.facebook.com/mika.modrzynska

No i kto tu jest nie w temacie? ;)

Dzięki, poprawiłem.

Za obiecaną drugą lekturą spodobało mi się bardziej :) Nadal mam wrażenie lekkiego nadmiaru postaci, ale złożyło się w końcu w całość. W zasadzie w tej chwili nie bardzo leży mi tylko pierwsze pojawienie się Lohengrina w świecie rzeczywistym – wydaje mi się zbyt sztampowe. Aha, mam wrażenie, że perłowy i śnieżnobiały (tu: o włosach) to dwa zupełnie inne kolory. Mam na dodatek wyjątkową idiosynkrazję do określania włosów jako perłowe, ale to kwestia jednostkowa zapewne.

 

http://altronapoleone.home.blog

Mam na dodatek wyjątkową idiosynkrazję do określania włosów jako perłowe…

Drakaino, czy ta idiosynkrazja obejmuje też Dziewczynę o perłowych włosach? ;)

https://www.youtube.com/watch?v=6Z0JVH6e8O0

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Piosenka jest mi dość obojętna, ale tytuł – tak. Chyba że oryginalnie po węgiersku, bardzo lubię brzmienie tego języka, a ostatnio się go sporo nasłuchałam z dość dziwacznych nieturystycznych powodów ;)

http://altronapoleone.home.blog

W zasadzie w tej chwili nie bardzo leży mi tylko pierwsze pojawienie się Lohengrina w świecie rzeczywistym – wydaje mi się zbyt sztampowe.

A czyż opera, w klasycznym wydaniu, nie powinna być sztampowa?

 

Aha, mam wrażenie, że perłowy i śnieżnobiały (tu: o włosach) to dwa zupełnie inne kolory.

Zwykłem się chełpić tym, że w przeciwieństwie do stereotypowego faceta, mam jednak zdolność rozróżniania więcej niż czterech kolorów. Oczywiście, że żadnej kobiecie nigdy nie dorównam, będę się jednak upierał, że perłowy i śnieżnobiały (choć akurat tego przymiotnika nie widzę w tekście) to nie są zupełnie inne kolory, i że król, w zależności od warunków świetlnych i aktualnego stopnia egzaltacji, mógł użyć obu tych słów na określenie koloru włosów albinosa.

 

EDIT: Ten moment, kiedy widzisz świeży komentarz Reg pod swoim opowiadaniem i zastanawiasz się, co znowu schrzaniłeś…

 

 

No cóż, w takim razie dobrze, że przynajmniej język nie sprawił przykrości. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Eureka! Ponieważ poranne klikanie w komórkę przez przypadek zaprowadziło mnie znów na stronę tego opowiadania i postawiło przed oczami jeden z krótszych rozdzialików, odkryłam wreszcie, co tak naprawdę mi tu nie pasuje i co od początku mnie dręczyło, choć nie dostawało się do świadomej percepcji. Camelot. Pobyt Parsifala u Artusa jest zaledwie jednym z epizodów jego przygód u Wolframa von Eschenbach, z którego głównie czerpał Wagner. Indeks do polskiego wydania Parsifala Wolframa nie wymienia Camelotu, nie ma też tej nazwy we wczesnych wersjach opowieści o Arturze. Zamek Graala i u Wolframa, i u Wagnera – w In fernem Land – to przecież Monsalwat.

Oczywiście brytyjska dominacja w popkulturze sprawiła, że rycerze Graala są kojarzeni błędnie z Camelotem.

 

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino, doprawdy Twoja kulturowa podświadomość cechuje się wrażliwością lędźwi Księżniczki na Ziarnku Grochu ;)

Jeżeli mógłbym jakoś ułagodzić doświadczany przez Ciebie dysonans – Monsalwat, jak sama zauważasz to zamek Graala, w tym opowiadaniu mógłby zatem odpowiadać co najwyżej zamkom Ludwiga. Parsifal i Lohengrin, w moim tekście Graala nie zdobyli i pozostają zawieszeni w oczekiwaniu na dopełnienie swojej misji. Nie są zatem w Monsalwat, nie dotarli tez do Avalonu, oczekują dopiero na realizację mitu. Legenda arturiańska nie ma jednej kanonicznej wersji, jest złożona, wielowarstwowa, wewnętrznie sprzeczna i w moim przekonaniu żywa. W odniesieniu do dzisiejszego odbiorcy, o świadomości kulturowej w znacznym stopniu ukształtowanej przez kulturę popularną, Camelot wydaje się najbardziej naturalnym środowiskiem dla jej bohaterów.

Cóż, jak zaznaczyłam, odkryłam dziś rano, co mnie uwierało w tym tekście ;) I nadal uwiera, bo do tego niemieckiego kontekstu – tak przecież oryginalnego i odświeżającego na tle wszechobecnej (do znudzenia) brytyjskości! z dbałością o historyczne postacie z otoczenia Ludwiga! – ten element mi po prostu nie pasuje. Zgoda – Monsalvat to zamek Graala, ale u Wagnera ewidentnie Parsifal i Lohengrin rezydują w Monsalvat, bo stamtąd są wysyłani rycerze.

http://altronapoleone.home.blog

U Wagnera Lohengrin nie ma w ogóle nic wspólnego z Graalem i Królem Rybakiem…

Ale idąc tropem Twoich wątpliwości proponuję odczytanie opowiadania jako metafory upadku romantycznej tradycji niemieckiej na rzecz zalewu kultury anglosaskiej. Wyidealizowany tetutoński Lohengrin okazuje się w istocie zamieszkującą popkulturowy Camelot nemesis naiwnego Ludwiga.

Z Królem Rybakiem bezpośrednio nie, ale skoro jego ojcem jest Parsifal (w Graalnarrativ), to pośrednio jak najbardziej. Wagner napisał to w odwrotnej kolejności, ale musiał mieć już poukładane w głowie, bo przecież podchodził do swojego przetwarzania mitów wręcz obsesyjnie. I jeśli Lohengrin mówi: “Vom Gral ward ich zu euch daher gesandt: / Mein Vater Parzival trägt seine Krone, / Sein Ritter ich – bin Lohengrin genannt.“ to dzieje się po uleczeniu Króla Rybaka (tu Amfortasa) czyli fabulanie jest oczywiście najpierw Parsifal, potem Lohengrin, który przecież zresztą w przeciwieństwie do P. dzieje się nie w jakims mitycznym czasie, ale w konkretnym kontekście historycznym. Przywołujesz zresztą Parsifala, choćby przez kobiety-kwiaty na balu, więc ten motyw jest obecny w opowiadaniu.

Zrobisz z tym oczywiście, co chcesz, ale uznałam, że nieuczciwie byłoby nie powiedzieć, że odkryłam przyczynę mojego w tym momencie już jedynego dysonansu w opowiadaniu, które wyjątkowo sobie cenię za epokę, konkretne realia tejże, ulubioną muzykę itede, pisałam o tym w pierwszym komentarzu ;)

http://altronapoleone.home.blog

Szanuję wiedzę, doceniam zaangażowanie i cieszę się, że opowiadania żyje gdzieś w Twojej pamięci. Dlatego równie uczciwie odpowiem, czemu nie zmienię Camelotu na Monsalvat. Czym innym jest dbałość o szczegóły historyczne, czym innym literalne powielanie mitów. Ludwig i jego otoczenie to postaci historyczne (stąd dbałość o szczegóły i unikanie prostych odpowiedzi), ale mój Lohengrin to ktoś inny niż Lohengrin von Eschenbacha, czy Wagnera. Gdyby było inaczej, nie byłoby sensu pisać tego opowiadania.

Napiszę komentarz z innej beczki.

 

Wytrawne, niczym wino z gron rieslingu.

Kusi onirycznym kwasem, zwodzi nutą obłąkanej magii, szczypie zmysły. Słodki, ciężki i nieuchwytny bukiet przywodzi na myśl Wagnera w różowym szlafroku. Gestem miłosierdzia jest zakończyć to bachusowe szaleństwo u brzegu ciemnego jeziora, nasyciwszy się przepychem Neuschwanstein.

 

Przyznam, że potrzebuję odpowiedniego nastroju na takie opowiadania. Dzisiaj taki nastrój miałem. Nie mam zastrzeżeń.

 

Pozdrawiam,

Marlow

Dziękuję, Marlow!

Cieszę się, że udało się zgrać z nastrojem. Choć Wagner w różowym szlafroku budzi niepokój…

To taka anegdota o Wagnerze: kiedy pisał swoje opery miewał dziwaczne nastroje, na przykład ubierał różowy szlafrok i wiązał sobie kokardy we włosach, pijał wtedy szampana zamiast wody i zajadał się słodyczami. Przyjmował tak gości.

To była ciekawa postać. German w różowym szlafroku. Poszukałbym takich paradoksów w Ludwiku. Nie zdziwiłbym się, gdyby bajkowy król miał jakieś mroczne hobby ; D

Zakładał szlafrok! Ile można…

Babska logika rządzi!

Marlow, jutro musisz kupić groch! A może już kupiłeś, spodziewając się najgorszego…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O BoRZe, nawet tu mnie śledzą ; D Na serio mówiłem – to tak, jakbyś mi kazała pisać “się” prze “e” – daj mi rok, to się oduczę ; D

Mam mak, zmieszam z popiołem i całą noc będę oddzielał błędy od prawdy! ; D

Rozmowy kontrolowane… ;-)

Babska logika rządzi!

Marlow, możesz oddzielać błędy od prawdy, przykładnie klęcząc na grochu. W tym układzie zwalniam Cię z trzymania rąk w górze! ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam.

I z wielkim żalem i smutkiem donoszę, że muszę najpierw uzupełnić wiedzę, żeby w pełni nacieszyć się opowiadaniem.

ALE:

Napisane świetnie, tekst połknęłam “na raz”. Bardzo podobały mi się postacie króla i Lohengrina – wypadły wiarygodnie, łatwo można było się w nie wczuć, co jest ogromnym plusem opowiadania. Doktor też wyszedł całkiem ciekawy, podobało mi się jego empatyczne podejście do pacjenta :)

– Ty też go widzisz? – zdziwił się Ludwig.

– Dobrym lekarzom to się zdarza – speszył się doktor. I dodał szybko: – Ale ja wiem, że on nie jest prawdziwy.

Piękne :)

 

I to w zasadzie niestety wszystko, co mogę napisać, bo tumok ze mnie i muszę się dokształcić ;)

Podoba mi się klimat opowiadania i bardzo podobają nawiązania do legendy o Rycerzach Okrągłego Stołu, poszukiwaniach Graala, Królu Rybaku itd. Jestem wielkim miłośnikiem akurat tego mitu naszej europejskiej kultury (sam jestem szczęśliwym posiadaczem pięknego wydania "Parsifala" Wolframa von Eschenbacha w tłumaczeniu A. Lama) i za te odniesienia do mojej ulubionej legendy (a raczej jej pobocznego wątku) wielki plus na starcie.

O Ludwiku Bawarskim tylko słyszałem, ale Twoja opowieść splatająca losy tych dwóch postaci – mitycznej i historycznej, bardzo mi przypadła do gustu. Zwłaszcza że rozwinąłeś ten koncept ciekawie po swojemu i z Ludwika uczyniłeś postać mityczną dla mieszkańców Avalonu. A Ludwik jako Król Rybak to już naprawdę bardzo zacna i oryginalna idea. Szacun.

Oczywiście szacunek budzi język i klimat opowiadania. Warsztat bez zarzutu, a jako bonus trafiają się zdania i zwroty naprawdę piękne. Wspomniana już "katedra nocy" to tylko jeden z bardziej zachwycających przykładów.

I jeśli miałbym się czepiać, to może przyczepię się do fabuły. Wiele wydarzeń toczy się za kulisami, gdzie aż buzuje, masz tam całe interesujące zaplecze historyczne, o którym wspominają bohaterowie realni. A także zaplecze mityczne, legendarne, kulturowe – tam też bardzo wiele znaczeń i wydarzeń jest ukrytych. Wiemy zatem, że w tle dzieje się dużo, że to bogactwo za kulisami zasila też pośrednio Twój tekst i dodaje mu tropów, interpretacji i nawet fabuły (w domyśle).

Znacznie mniej dzieje się na scenie, czyli w samym opowiadaniu. Mamy zimowy wstęp, potem bal, przybywa Rycerz Łabędzia, za chwilę odchodzi, Ludwik "dostaje" lekarza i traci władzę, Lohengrin wraca i mamy finałową scenę śmierci. Opowieść składa się z czterech scen. Nie zwodzi, nie zaskakuje samą akcją, jest niezwykle prosta i jeśli trzyma czytelnika w napięciu to klimatem i nastrojem, a nie samymi wydarzeniami. A dla kogoś, kto zna los króla Bawarii zakończenie musiało być oczywiste.

Podoba mi się za to zawieszenie postaci między realnym a nierealnym (zwłaszcza w kontekście losów Ludwika bawarskiego), podoba koncepcja nadnaturalnej przyczyny zagadkowej śmierci pary bohaterów. Tajemnica, baśniowość, coś nieuchwytnie smutnego i niedopowiedzianego. Dzieje się pięknie, ale, jak już mówiłem, mało się dzieje. To poetycko-nostalgiczna interpretacja jednego, osnutego tajemnicą epizodu z historii małego, nieistniejącego królestwa. Na pewno oryginalna i przez swój czas, miejsce i nawiązania. I przecież tamtej Bawarii już nie ma, i Camelotu już nie ma. Oba królestwa są dziś już tylko legendą.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Muszę co nieco się douczyć, bo Króla Rybaka to niezbyt kojarzę (Co najwyżej z filmu “Fisher King”, którego jeszcze nie oglądałem :D), ale pochwalić za to mogę warsztat oraz osobliwy klimat opowiedzianej przez Ciebie opowieści. “Nostalgia i melancholia” to chyba dobre podsumowanie tego, co przeczytałem. Muszę przyznać, że początkowo trudno mi było wsiąknąć w fabułę. Nie wiem, ile tu winy powolnej akcji, ale być jest to spowodowane głównie moją niewiedzą. Jak zgłębię temat, to zapewne powrócę z obszerniejszym komentarzem :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Wspaniała historia, Coboldzie! Od pomysłu po wykonanie. Cudowny obraz, który wciąga atmosferą i klimatem od pierwszej sceny. Aż żal, że napisałeś tekst tak zwięźle, choć oczywiście esencjonalnie i bez przesady – jest doskonale skrojony, bo chciałoby się poczytać więcej, dłużej.

Dzięki za lekturę!

Pozdrawiam!

Dziękuję kolejnym komentującym!

MrMarasie – widzę, że mamy sporo podobnych literackich fascynacji ;) Dzięki za wszystkie miłe słowa. Sam nie wiem, czy napisałem ten tekst właśnie taki – nostalgiczny i kameralny, bo ten ton uznałem za najwłaściwszy, czy dlatego, że inaczej nie potrafiłem ;)

Majkubarze – z tym krojeniem to jest tak, że ja w ogóle najlepiej czuję się w rozmiarze 25-40K znaków ;)

IluzjoSoku – dajcie proszę znać, jak lektura Wikipedii wpływa na odbiór tego tekstu (starałem się, żeby nie była niezbędna).

Jeden z moich faworytów w konkursie. Okazuje się, że najlepsze opowiadanie nadesłane są tymi najkrótszymi ;) Skoro Staruch nie znalazł żadnego nawiązania, zrobię to ja – “Fischer King” Terry’ego Gilliama. 

Piękna to historia. Bajkowa, oniryczna i przede wszystkim dziwna. Takie powinny być opowiadania – jak Twoje. Jest tu początek i koniec, świetna treść i jakiś sens. A może nawet i przekaz. Opowieść wpleciona w realia historyczne nie nudzi. Jako że kocham historię i fantastykę to jestem zachwycony!

Tekst został znakomicie napisany. Czytało się płynnie i z przyjemnością. Kostruujesz piękne zdania.

Powodzenia życzę na konkursie, ponieważ masz ogromne szanse i pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Mimo że początek sprawił mi trochę trudności (dość późno dowiadujemy się, o co tak naprawdę chodzi w serwowanej historii), przeczytałem opowiadanie z prawdziwą przyjemnością. Chyba jeden z najlepiej napisanych tekstów na legendę pod względem stylu.

Jestem pod wrażeniem połączenia historii z fantastyką, a po przeczytaniu „Der Fischerkönig” spędziłem kilkanaście minut, czytając w Internecie o bawarskich postaciach i wydarzeniach. A więc coś w tekście musi być.

 

EDIT:

Spojrzałem teraz na komentarze wyżej i zobaczyłem, że nie tylko mnie tajemnicza siła przekierowała z Fantastyki na Wikipedię. Co do Twojego pytania o zmianę odbioru tekstu, kilka słów ode mnie: o ile znajomość faktów na pewno zmienia odbiór (zawsze fajnie wiedzieć, co jest wzięte z historii, a co dopisane przez autora), to na pewno nie jest niezbędna. Osobiście wręcz doceniam, jeśli autorowi uda się skłonić mnie do grzebania w internetowych encyklopediach.

Bardzo dobry tekst. Dobrze napisany i z zachwycającym klimatem. Bardzo się cieszę, że przybliżył mi postać Ludwika, o której mało słyszałem, a wydaje się niesamowicie interesujący.

Ja z kolei nie zdołałem przekonać się do tego opowiadania. Nie tak całkiem, w każdym razie.

Fakt, napisane jest naprawdę ładnie – może poza początkiem, na który jednak ponarzekam ciut niżej, kompleksowo – a opowiedziana historia w końcu zaczyna absorbować, ale jednak ciut za późno. I ciut za mało.

Nie sposób nie docenić bardzo nastrojowego klimatu – swoistej melancholii wyzierającej bodaj z każdego zdania – ale prawda jest taka, że to opowiadanie zwyczajnie mnie zmęczyło. Już sam początek; solidny blok opisów, które odebrałem – niesłusznie lub nie do końca słusznie, wiem o tym – jako jednak suchą (mimo baśniowych klimatów) i dosyć niejasną dla mnie relację z czegoś, co finalnie okazało się być czymś zupełnie innym, niż mi się wydawało (właśnie owa baśniowość przedstawionej sceny kazała mi wierzyć, mimo z niemiecka brzmiących imion, że opisujesz jakiegoś Króla Olch, Oberona albo innego mistycznego władcę mistycznej niemiecko-leśnej krainy, a nie ludzkiego władykę o wrażliwej duszy – i w sumie trochę szkoda, że się myliłem) był dla mnie pewnym wyzwaniem.

Później szło już nieco lepiej – zanosiło się na jakąś ciekawą dworską intrygę, zdradę, może próbę mordu i, koniec końców, lanie po tyłkach płazem mistycznego miecza – ale też nie mogę powiedzieć, by w ostatecznym rozrachunku kupiła mnie zapierająca dech w piersi akcja, pełne rozmachu sceny walk, zaskakujące zwroty akcji oraz… no, generalnie zabrakło mi w tym wszystkim jakiegoś tempa i – no cóż – głównie samej historii. 

Rycerz Łabędzia też nie dał, niestety, rady – ani jego kreacja, ani przypisana mu rola. Wyszedł taki trochę zbyt mydłkowaty, nawet jak na faceta pływającego w wielkiej muszli z napędem łabędziowym, a przy tym jego postać nabrała realnego znaczenia chyba dopiero w ostatniej scenie; wcześniej po prostu się snuł, i to w sumie bez większego przekonania jakby.

Sam finał… Wiem, że to Twoja autorska interpretacja zdarzeń historycznych, więc musiało się skończyć tak, jak się skończyło, ale mam wrażenie, że Lohengrin jest tutaj wpleciony głównie dlatego, że sam Ludwig miał trochę jakby hopla na temat legend arturiańskich, więc Rycerz Łabędzia świetnie się tutaj nadał i jako element fantastyczny i jako wariacja rozwiązania śmierci króla, a przy okazji wkomponowanie się w motyw konkursu, ale ostatecznie jakby brakło na niego pomysłu. Inaczej rzecz ujmując, nie przekonuje mnie jego motywacja, przez co finał też nie robi jakiegoś większego wrażenia.

Ale dość już marudzenia, bo – mimo wszystko – zaserwowałeś nam tutaj kawałek naprawdę pięknej, klimatycznej prozy ze świetnymi dialogami – rozmowy króla z doktorem naprawdę takie – i genialnie wykreowanym Ludwigiem. Bardzo mi się ta postać podobała. Jego melancholia, rezygnacja i zagubienie (ale nie obłęd) zdają się być wręcz namacalne.

No i dodatkowe punkty – jasna sprawa – za ciekawe i umiejętne wymieszanie historii z różnymi motywami arturiańskimi.

 

Na koniec pozwolę sobie wyrazić opinię, iż opowiadanie znacznie lepiej by się prezentowało, gdyby cytowane fragmenty oddzielić od reszty tekstu.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Pietrku – dzięki! Do “Fisher Kinga” celowo nawiązałem tytułem.

Perruksie – jeśli nie znudziłem, a zachęciłem do poszukiwań, to osiągnąłem swój cel. Wahałem się, jak napisać to opowiadanie, żeby nie potraktować żyjącego kiedyś człowieka przedmiotowo, tylko w sposób uczciwy. Myślę, że reakcja czytelników usprawiedliwia moje potraktowanie tematu.

Zygfrydzie – Twój komentarz również potwierdza powyższą uwagę. Dziękuję bardzo!

Cieniu – jak ja czekałem na taki Twój długaśny komentarz. Jakoś zwykle streszczasz się pod moimi tekstami ;) A ja naprawdę cenię sobie Twoje uwagi, nawet jeśli się z nimi nie zgadzam. Choć tym razem zgadzam się z prawie wszystkimi. Pierwszą scenę celowo stylizowałem na “Króla Olch”, przez chwilę nawet miały się w niej znaleźć strwożone dziateczki budzone w wiejskich chatkach przez przejeżdżający orszak Ludwika. Zapierającej dech w piersiach akcji i epickich walk rzeczywiście w moim opowiadaniu nie ma. Lohengrin się snuje jak obcy w obcym mieście. I tylko gratulacji za splecenie losów bawarskiego króla z Rycerzem Łabędzia odebrać nie mogę, bo to nie był mój, tylko samego Ludwika pomysł.

 

Znalezione obrazy dla zapytania ludwig lohengrin

Skoro nawiązanie było celowe, to jest kolejnym atutem opowiadania, który mnie kupił :) Uwielbiam takie rzeczy.

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Temat bardzo dobry, naprawdę. Podobało mi się, że postanowiłeś pokazać Ludwika inaczej, niż zapamiętała go historia, że próbujesz go zrozumieć. Wydawało mi się, że racje są trochę mało wyważone – król da się lubić o wiele bardziej niż intryganci, którzy chcą go pozbawić tronu – ale rozumiem, że argumenty przeciw Ludwikowi są znane, a on sam jest tajemniczą i trudną do zrozumienia postacią. Gorzka puenta – zapamiętani zostaną wizjonerzy stawiający bajkowe zamki i piszący opery, zapamiętane przez kolejne pokolenia. Ciekawa jest też postać lekarza, który sam jest kimś pomiędzy dwoma światami. Widzi Lohengrina, ale jednocześnie wypiera jego prawdziwość.

 

Właściwie wątek z Rycerzem Łabędzia mógłby być kwestią umowną i opowiadanie nic by na tym nie straciło (poza tym, że nie byłaby to już fantastyka :P). Ta postać, siłą rzeczy koturnowa i “sztywna” wypada na tel innych bardzo blado. Natomiast odwrócenie motywu z pytaniem o tożsamość bardzo mi się podobało.

 

Nie rozumiem oskarżeń o hermetyczność. Jakby to była jeszcze fizyka kwantowa to owszem, można by uznać, że tekst nie jest dostępny dla wszystkich. Ale jednak i Wagnera, i legendy arturiańskie wypada znać, a jak się akurat nie zna, to jest świetna okazja, żeby nadrobić. Szczególnie, że w dobie google i Wikipedii nie jest to takie trudne. 

 

Swoją drogą można muzyki Wagnera nie lubić (to ja :P), ale fascynujący jest jego wpływ na kulturę, niemiecką i nie tylko. Niewielu było w historii twórców, którzy mogli tak mocno zapisać się w historii.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Wracam z komentarzem piórkowym.

Opowieść z pomysłem, dobrym wykonaniem i co najważniejsze, zapadający w pamięć. Zwłaszcza przez tę XIX wieczną formę, która mnie z lekka zraziła poprzednio. Teraz jednak, wiedząc w co wchodzę, koncert fajerwerków zachwycił równie mocno, jak poprzednio. Toteż koniec końców jestem na TAK :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Poruszyłeś interesującą tematykę. Nie sztampowa rąbanka ze straszliwym ZUEM, tylko biedny król, który został w świetle prawa odsunięty od władzy. W trosce o jego zdrowie, oczywiście.

Marudziłam, że nie było zaskoczeń, bo znałam zakończenie, ale to w końcu nie Twoja wina, że kilka miesięcy temu czytałam książkę, której jeden rozdział był poświęcony Ludwigowi. Przynajmniej Wagnera tam nie było wiele, a legend arturiańskich w ogóle, więc coś nowego wniosłeś. ;-)

Jak wspominałam, tłumaczenie tekstu opery wywarło na mnie duże wrażenie. Cholera, nigdy bym się nie podjęła. Szacun.

No i warsztatowo cymesik.

Byłam na TAK, czyli. Mogłeś zauważyć. ;-)

Babska logika rządzi!

Dziękuję, Finklo!

Mam nadzieję, że nie zmienisz zdania, kiedy przyznam, że tłumaczenie nie było z oryginału, tylko z angielskiego przekładu;~)

Ciekaw jestem, co to za książka, o której wspominasz?

Słyszałam, że powinno się tłumaczyć z oryginału, mniej przekłamań. No, ale i tak uważam to za osiągnięcie, nawet z popularnego angielskiego. Amatorowi można takie grzechy odpuścić. ;-)

Książka to “Tajemni władcy” Philippa Vandenberga. O nikomu nie znanych lekarzach, którzy wywierali ogromny wpływ na historię. Przystępnie i ciekawie napisana. Polecam. Czasami nóż się w kieszeni otwiera – na przykład, gdy człowiek czyta, że Amerykanie wysłali do Jałty wrak człowieka. Roosevelt był już tak chory, że niewiele kumał i nie mógł się na niczym skupić. Ale lekarz go okłamywał, bo uznał, że tak będzie lepiej dla kraju i partii. :-(

Babska logika rządzi!

O, to muszę lecieć do biblioteki. Toż to gotowa inspiracja dla kolejnej przygody Olvido i Sancheza!

Też myślałam, żeby jakoś wykorzystać te motywy. Szare eminencje występują w różnych rozmiarach i kolorach. ;-)

Babska logika rządzi!

tłumaczenie nie było z oryginału, tylko z angielskiego przekładu

W takim wypadku lepiej również zerknąć do oryginału, a choćby i przepuścić go przez GT, żeby sprawdzić, czy jednak dużych przekłamań nie ma. Bo akurat w przypadku librett, to nie dość, że poezja (w przypadku Wagnera nawet niezła), to na dodatek ma być dostosowane do melodii, więc każdy przekład narażony jest na sporą niewierność. Przyznam, że nad tymi kawałkami przeleciałam, nie przyglądając się bliżej (znam treść, więc czytałam słowo po słowie), mimo że zazwyczaj jestem wściekłym poetry-nazi.

 

Tak sobie teraz zerknęłam zresztą i akurat ten kawałek o tym, żeby nie pytać, kim jest Lohengrin po niemiecku jest szalenie ascetyczny, więc nie wiem, skąd się wzięło “naprawdę naprawdę”?

Nie sollst du mich befragen,

noch Wissens Sorge tragen,

woher ich kam der Fahrt,

noch wie mein Nam und Art!

 

W tekście te cytaty po polsku nie brzmią źle, ale do melodii nie pasują ;)

http://altronapoleone.home.blog

W tekście te cytaty po polsku nie brzmią źle, ale do melodii nie pasują ;)

I tutaj mnie masz, bo o zgodność z melodią nie zadbałem. Miałem do wyboru zachować rytm niemiecki, taki dość marszowy, z prostymi rymami, albo starać się oddać znaczenie tych ważnych w kontekście opowiadania słów po polsku, co przy moich umiejętnościach wymaga jednak dłuższej frazy. Podwójne “naprawdę” służyło utrzymaniu rytmu i pewnemu, nie przeczę, udziwnieniu, tak aby czytelnik skojarzył ten fragment, gdy powróci on w końcowej scenie. Zresztą, w tekście oryginalnym jest mowa raczej o “pochodzeniu” Lohengrina, niż tym “kim on jest” (choć “Art” dosłownie to “rodzaj”, “gatunek”). Może powinienem raczej pisać o “adaptacji” niż “tłumaczeniu”, ale kimże jestem by pisać, że adaptuję Wagnera. Wolę raczej przyznać się do nieudolnego tłumaczenia ;)

Wiedziałam, że to nie jest takie proste i przyjemne jak proza. ;-)

Babska logika rządzi!

Proste nie, ale przyjemne jak diabli – uwielbiam tłumaczyć poezję, choć czasem frustracja przy wyjątkowo wrednych kawałkach bywa upiorna… Taka trochę masochistyczna przyjemność czasami, ale przyjemność mimo wszystko, zwłaszcza jak już wyjdzie i się opublikuje :)

 

PS. Jak napisałam, w tekście gra, więc nawet mi się instynkt sprawdzania nie włączył.

http://altronapoleone.home.blog

W końcu zabrałem się za przeczytanie tego opowiadania i wow. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Napisane wspaniale, świetny język, realia, pomysł na legendę i tak dalej, wszystko super. Chociaż zasadniczo wydaje mi się, że tekst lepiej określić jako baśniowy, niż legendarny, dużo lepiej pasuje do niego taka atmosfera. Prześwietne kreacje bohaterów: Ludwig i lekarz, ich dialogi są rewelacyjne. Trochę blado na ich tle wypada Lohengrin, którego po prostu jest jakoś mało. Ale z drugiej strony może to też podkreślać jego obcość. Jedynym minusem jako takim jest cóż, sama fabuła, która zostawia z ogromnym niedosytem. Opowiadanie jest krótkie i faktycznie dzieje się w nim dość mało, bez jakichś zaskoków czy zwrotów. Wydarzenia wydają się być tylko pretekstem dla występowania bohaterów. To znaczy ok, fabuła jest spójna i logiczna, ale bardzo prosta. Chociaż rozumiem, że to nie ten rodzaj literatury, gdzie atrakcją są zwroty akcji i wybuchy, tutaj liczy się chłonięcie klimatu.

Ogromnie cieszę się, że przeczytałem twoje opowiadanie dopiero teraz, a nie zanim sam wrzuciłem swój tekst konkursowy. Też wykorzystałem legendy arturiańskie, ba, też opierałem się między innymi na postaci Króla Rybaka i po przeczytaniu twojego opowiadania prawie mi głupio, jak bezpośrednio je potraktowałem, w zestawieniu z twoim oniryzmem. Gdybym przeczytał twój tekst w trakcie pisania swojego efekt mojej pracy byłby pewnie dość odmienny. A podoba mi się, nie chciałbym go tak zmieniać :D

No i sam tytuł – ktoś miał do niego zastrzeżenia, jak dla mnie fenomenalny i idealnie pasujący do opowiadania.

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Przecudownie napisany teskt – bardzo lubię takie czytać, oniryczne i subtelne. Odmalowałeś obrazy, które bardzo kojarzyły się z operą (tak, tak, odniesienia do Wagnera, ale Twój sposób opisu też oddawał odpowiedni klimat). Wiele było na temat hermetyczności, ale powiem, że bez przesady. Okazało się, że moja znajomość niemieckiego romantyzmu nie jest taka tragiczna, ba, pozwoliłeś mi z przyjemnością odświeżyć tę wiedzę. 

Arnubisie – odpowiedziałem Ci poniekąd w komentarzu pod Twoim tekstem. To dobrze, że w konkursie są dwa różne opowiadania nawiązujące do mitologii arturiańskiej.

Deirdriu – bardzo dziękuję, zwłaszcza za tę uwagę o obrazach i subtelności. Lubię tak pisać i skoro są chętni Czytelnicy, to będę to robił dalej ;)

Bardzo pięknie i klimatycznie napisane opowiadanie, coboldzie. Styl po prostu doskonały. Taki subtelny i lekki. Szczególnie spodobały mi się te króciutkie fragmenty z Camelotu i szkoda, że nie były właśnie dłuższe – opowiadanie zyskałoby w moich oczach, bo choć kocham historię, to nie za bardzo interesuję się tą niemiecką. A ten Camelot taki baśniowy, poza czasem… 

No i właśnie – fabuła. Niestety, ale to styl, nie fabuła, trzymał mnie przy tekście. Bo fabularnie nie moje klimaty (oprócz Camelotu i Lohengrina). Nigdy nie przepadałam za Wagnerem, wolę Schumanna ;) Ale niezwykle doceniam zgrabne nawiązania i pomysł oparcia fabuły na operze. Więc fabuła sama w sobie nie, ale pomysł już bardzo tak. 

Jak zatem widzisz mam problem z twoim opowiadaniem. Bo bardzo mi się podoba, zdobyłeś mnie umiejętnością opowiadania historii, ale niestety dla mnie – wybrałeś po prostu nie tę historię.

Mimo to naprawdę życzę ci powodzenia w konkursie, bo Der Fischerkönig jest perłą samą w sobie.

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Pełne uroku i szlachetności opowiadanie. Czarowna atmosfera bajkowości, plastycznie odmalowane sceny, jakby (i dosłownie) do płynącej w tle muzyki. Jako zawodowy muzyk jestem na takie rzeczy uwrażliwiona :) Perfekcyjne technicznie, no, tak wypieszczone warsztatowo, że wręcz sterylne, w efekcie końcowym aż może nazbyt „posągowe”. Może to też przez szczególne zagęszczenie legendarności? ;) Ciężka atmosfera aksamitów, królewskiego złota, ciemnego, wagnerowskiego miąższu, kolorowych masek legend, operowe “wysokie C”…historia, historia… No ale tak miało być! Zresztą, to wrażenie rekompensuje mi stylowość i piękna szata… muzyczna ;) To taka trochę filmowa miniatura kostiumowa, przy czym historyczność podana jest tutaj z wyczuciem (nieprzegadana), a hasłowa legendarność – komunikatywnie. Mimo że nie jest to mój ulubiony typ fantastyki, to nie mam żadnych zastrzeżeń merytorycznych i przede wszystkim czuję się zauroczona. A ja lubię się czuć zauroczona :)

 

Dziękuję Drogim Paniom!

A jeśli rzeczywiście odpowiada Wam ten rodzaj gawędzenia, to zapraszam do kolejnego mojego tekstu – nie tak historycznego, mniej kostiumowego, choć, mam nadzieję, równie subtelnego i pełnego nawiązań do muzyki (ale bliższej naszym czasom).

Tekst znalazł się w moim rankingu konkursowym na czwartym miejscu. Co mnie przekonało?

 

– Interesujące, płynne i przekonujące połączenie historii z fantastyką. Przy czym fantastyka (mimo że nie wylewa się z treści wartkim strumieniem) nie jest tylko tłem opowieści, co często zdarza się w opowiadaniach tego typu. Klimat bije z tekstu z dużą siłą.

– Styl przekonał mnie już w zasadzie od początku i udało się utrzymać ten wysoki poziom do ostatniej kropki. To na pewno jedno najlepiej wykonanych technicznie opowiadań konkursu.

– Jeśli ktoś nie kojarzy Ludwika – tekst zachęca do poczytania o nim; jeśli ktoś pamięta – do przypomnienia/doczytania niektórych faktów. Rzadko odpalam Wikipedię po lekturze, a w tym przypadku tak było.

– Motyw konkursowy jest silny – w zasadzie na nim zbudowana została cała opowieść. Wykorzystanie motywu oczywiście nie jest oryginalne, ale tutaj nie stanowi to problemu.

Opowiadanie mi się podobało i uważam, że powinno zostać wyróżnione w konkursie “Jestem legendą”. Uważam, że zasługuje na nagrodę ze względu na:

– pomysł, wykorzystujący połączenie legend i historii

– ciekawie wymyśloną fabułę.

ninedin.home.blog

Przeczytałem i językowo jestem urzeczony – sporo ładnych momentów, chociażby zakończenie. Spodobały mi się rozmowy rycerzy okrągłego stołu i pomysłowe połączenie z połączenie z XIX-wiecznymi Niemcami. Odrobinę żałuję, że siadłem do tekstu o późnej godzinie z lekko zmęczoną głową i nie mogłem w pełni cieszyć się wszystkimi odwołaniami i smaczkami, ale i tak część, na którą udało mi się zwrócić uwagę, okazała się interesująca. Następnym razem spróbuję podejść do Twojego opowiadania, będąc bardziej wypoczętym. ;-)

Dziękuję z opinie i głosy!

Perruksie – cieszę się, że mogłem przybliżyć postać Ludwika. Pisałem już, jak jest dla mnie ważnym, żeby zachować szacunek dla pierwowzorów moich postaci.

Ninedin – ciekawe, że zwróciłaś uwagę na fabułę – większość komentujących uważała, że jest wtórna do pomysłu i klimatu.

Teofilu – zapraszam zatem do kolejnego tekstu, właśnie coś dzisiaj wpadło ;)

Daaawno już czytałem, więc niewiele mam do powiedzenia. Technicznie na doskonałym poziomie. Pamiętam, jak urzekł mnie fragment ze spadającą z gałęzi śnieżną czapą. Jeden króciuchny fakt, a ileż skojarzeń, obrazów, wrażeń. Doskonałe i idealnie pasujące do baśniowego, tajemniczego klimatu. Tylko niestety rozwikłanie zagadki nieco mnie rozczarowało, zbyt otwarte, rozmywające – w moim odczuciu – całą fabułę.

Całościowo tekst uważam jednak za bardzo dobry. 5.5.

Upominałeś się o komentarz i dotarłam! Żebyś usłyszał, że to nie jest mój klimat i nie zagłosowałabym na twoje opowiadanie ;) Chociaż jest tak dobrze napisane, wzór cnót pisarskich i ma w sobie, nazwijmy to, wytworną inteligencję. No i musiało być w czołówce konkursu. Ale wiesz, Krzysztofie, ja prosty człek, pijam w parku wychwalam pod niebiosa SF klasy B, a te dworskie intrygi, dobrane jak nuty słowa i dopracowane opisy… Może to po prostu perły przed wieprze.

Jednakże fabuła gdzieś tam kliknęła w moje serduszko. Przemyślana wielowymiarowość zawsze tam trafia. I postawiłeś szlachetną puentę: 

– Żyjemy w innych światach. Jesteśmy dla nich legendą, jak oni dla nas. A kiedy zadajesz pytanie, zabijasz jakąś legendę.

Jest to z pewnością jedna z nielicznych zapamiętanych przeze mnie puent. Ale to niczego nie zmienia – nie dałeś mi takich emocji, jakich oczekiwałam. Zmęczyłam się trochę, czytając, bo wszystko było stateczne, a bohaterowie nie wydawali mi się z krwi i kości. I świat nie wydawał mi się urzeczywistniony do końca, trochę zaniedbany. Jakbyś ograniczył swoją fantazję i sam akt twórczy, nawiązując do historii. Ale ja naprawdę nigdy nie umiałam docenić klasyki. Zawsze wolałam… szał twórczy, nawet nieco bezwładny, oderwany. No i jeszcze ten niemiecki…

Że rozbijesz bank, to było wiadome. Ale mnie nie zagrzało. Grzało mnie bardzo twoje opowiadanie z pierwszego tomu Fantazmatów ;) Ale to wspaniale, że potrafisz pisać na tak różne sposoby.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki Naz, że się przemogłaś. Spróbuję pisać tak, żeby co drugie Cię grzało (mimo wszystko polecam to z ostatniego Silmarisa – pewnie za kilka miesięcy tu trafi).

Nowa Fantastyka