- Opowiadanie: isil&sinner - Kiedy ma się dwa miecze na co komu tarcza

Kiedy ma się dwa miecze na co komu tarcza

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kiedy ma się dwa miecze na co komu tarcza

To nie były czasy dobre dla kobiet. Świat należał do mężczyzn, z całymi ich wojnami i władzą i wszystko, do czego dokładali ręki nosiło znamiona ich manii wielkości. Strzeliste falliczne wieże z wierzchołkami niknącymi pośród chmur, olbrzymie zamki walące się od przepychu kosztowności uczepionych na ścianach, powozy mogące pomieścić połowę wsi, burdele, w których można było złapać więcej chorób niż znali uczeni, karczmy z beczkami trunków wysokości trzech stojących mężów stojących jeden na drugim, liczba nałożnic i potomków, którzy mogli zaludnić z łatwością średnią mieścinę. Nawet Orki swe legowiska na cuchnących bagnach i w zapleśniałych szczelinach budowały tak rozległe, że co głupsze zdychały z głodu nie mogąc znaleźć wyjścia.

Ismina myślała o tym wszystkim z dziko walącym sercem, gdy banda szaroskórych kompletnie nagich Orków rzuciła ją na ściółkę leśną zamierzając zgwałcić i zabić. Potem pewnie zjedliby jej parujące, lepkie od krwi wnętrzności, które wypruliby własnoręcznie, i rechotali do wieczora dumni z siebie. Dla nich była to pierwszorzędna rozrywka.

Ismina zaczęła się odczołgiwać do tyłu z elficką zwinnością. Jej suknia w kolorze fiołków, ukochanych przez nią najbardziej ze wszystkich kwiatów, oblepiła się mokrym piaskiem i listowiem, a srebrna pajęczyna wplątała się jej we włosy barwy pszenicy. Jeden z Orków zarechotał i uniósł kij, jakby chciał ją uderzyć. Kij służył do miejscowej gry nazywanej krokiet, ale te bestie używały go w jednym celu.

I wtedy zjawił się on, bard imieniem Bart, zwany też ,,spustoszycielem wiosek”, i wyjął swą misternie rzeźbioną, idealnie nastrojoną … mandolinę. To właśnie dzięki grze na tym instrumencie zdobył swój przydomek. Gdziekolwiek bowiem się pojawiał trącając strunę, by zapewnić akompaniament dla swego śpiewu ludzie uciekali w popłochu zostawiając wszystko – głos jego miałby moc rozbijania szyb gdyby tylko znano wówczas szkło.

Orki spojrzały na Barta z politowaniem. Bard uderzył palcami w struny mandoliny i jego śpiew zmazał z ich twarzy wszystko poza przerażeniem. Jeden z Orków w panice wypuścił z dłoni wzniesiony kij wprost na swoją głowę i padł nieprzytomny. Pozostali chwycili się za krwawiące uszy i skulili niezdolni wykonać ruchu.

Ismina doczołgała się pod stary dąb, do którego cały czas zmierzała i wydobyła spod maskujących je kępek mchu dwa ukryte tu wcześniej miecze. Poderwała się ze ściółki dzierżąc oręż w dłoniach i rzuciła na wrzeszczących z bólu Orków, których bez trudu zwabiła w tę pułapkę swą urodą. W myślach zaś powtarzała jak mantrę swe życiowe motto:

„Kiedy ma się dwa miecze na co komu tarcza.”

•••
Nikt, nawet Bart, nie znał przyczyny nienawiści Isminy do Orków, a ona z nikim nie zamierzała się dzielić swoimi przeżyciami. Bo choć na co dzień była twardą babą, wspomnienia wciąż bolały, a były one tylko dopełnieniem wszystkich negatywnych uczuć, które się w niej nagromadziły do mężczyzn – traktowali ją oni bowiem tylko jak głupią blond cizię, którą co najwyżej można parę razy obrócić w łożu.

Wydarzenia, które przepełniły czarę goryczy miały miejsce zaledwie dwie pełnie księżyca wcześniej. Ismina odwiedzała wówczas swoją przyjaciółkę Marill w jej leśnej chatce i obie zasiedziały się do nocy zagadawszy nad butelką przedniego wina, które wyrabiał nieobecny wówczas mąż Marill. Wino miało słodki posmak jabłek rosnących w pobliżu i przyjemnie rozgrzewało, a rozmowa o typowych babskich sprawach wciągała. W końcu jednak Ismina musiała wracać do domu. Rano, równo z nastaniem świtu, czekał ją kolejny dzień pracy w karczmie „Pod Dzikim Ogierem” i elfka musiał wypocząć choć trochę, żeby móc potem co chwila dostarczać kolejne trunki i tak już pijanym mężczyznom przychwalającym się jakie to smoki ubili, zapomniawszy, że bestie te wymarły za młodości ich pradziadów.

Opuściła więc Marill długo się z nią żegnając i ruszyła przez las skracając sobie drogę jak tylko się dało. Było jej ciepło, choć noc była chłodna, a ona miała na sobie jedynie lekką błękitną suknię. Grupa czterech Orków zaatakowała ją znienacka powalając na ziemię. Jeden z nich chwycił Elkę za ręce a dwaj inni za nogi nim zdążyła choćby pomyśleć o zareagowaniu. Czwarty, zezowaty i zaśliniony, pochylił się nad nią i zadarł jej sukienkę aż po pępek odsłaniając nagie różowe łono kryjące się wśród plątaniny jasnych kręconych włosów. W owych czasach nikt nawet nie myślał o noszeniu czegoś przypominającego bieliznę w inne niż „trudne dni”.

Ismina zaczęła wrzeszczeć przerażona i szarpać się, ale mimo iż od noszenia kufli i ciągania beczek mięśnie miała dorównujące siłą niejednemu mężowi, na nic się to zdało. Orki roześmiały się tylko, a ten zezowaty i zaśliniony rozpoczął żmudne starania by ocieraniem o jej łydkę postawić swego krzywego i lepkiego od brudu członka.

I nagle pojawiła się szansa. Ork trzymający Isminę za ręce, puścił jedna z nich i począł dobierać się do piersi niewiasty. Elfka wykorzystała okazję. Wolną ręką sięgnęła do dyndających jąder bestii i ścisnęła je z całych sił metodą, jaką zawsze rozłupywała twarde orzechy. Usłyszała mokry trzask, Ork zawył głosem małej dziewczynki, która zobaczyła pająka i zwalił się na ziemię nieprzytomny odrywając przy tym mosznę, która wciąż tkwiła w dłoni Isminy. Elfka odrzuciła broczące krwią i nasieniem trofeum. Pozostali napastnicy popatrzyli na nią zaskoczeni i przerażeni. Osłupienie rozluźniło ich uścisk na jej nogi, które próbowali rozłożyć i Ismina zdołała im się wyrwać.

Reszta potoczyła się z szybkością trzech kopnięć okrytą cienkim trzewikiem stopą w krocza Orków i choć dla elfki skończyło się to dobrze (poza siniakiem na stopie), coś w niej pękło. Z dnia na dzień rzuciła wszystko i rozpoczęła swoją krucjatę kastrując i mordując Orków i ratując ich ofiary, jedna z nich był… Bart, którego Orkowie pomylili z niewiastą ze względu na jego gibką kibić i gładką twarz. Od tamtej pory nie odstępował Isminy nawet na krok wpatrzony w nią, jak w jedną z bogiń. Na początku ją to denerwowało i robiła wszystko, by go zgubić – gdy chciał grać ballady na jej cześć, ona chciała go zabić – ale szybko okazało się, iż jego wątpliwy talent może być przydatny w walce.

•••
Odcięte członki fruwały w powietrzu w towarzystwie strumieni krwi, a Ismina wywijała swoimi dwoma wielkimi i ostrymi mieczami w dzikiej furii. Bart przestał pogrywać na mandolinie. W końcu elfka zatrzymała się wyciąwszy w pień cała grupę bestii. Przez chwilę oddychała ciężko, a pot spływał po jej ciele wsiąkając w pobrudzoną suknię. Legendy o wielkiej sile i szybkości elfów były ciutkę przesadzone.

Bart powiedział coś, ale nie dosłyszał go. W uszach wciąż miała kłębki bawełny, która zagłuszała dźwięki równie dobrze, jak wchłaniała krew w „trudne dni”. Wyjęła je i schowała do kieszeni sukni.

– Co mówiłeś? – zapytała barda.

– Pytałem dokąd teraz, moja pani. – odpowiedział tamten. Jego głos wznosił się i opadał bez ładu. Tylko Bard potrafił fałszować nawet wtedy, gdy jedynie mówił.

Ismina zamyśliła się. Dobrze by było odpocząć, wreszcie suto się najeść i odwiedzić Marill, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Nie, dopóki żyły Orki… albo ona,.

– Przed siebie – odpowiedziała uśmiechając się z zadowoleniem.

Bart w milczeniu skinął głową. Oboje wyszli z lasu, elfka oczyściła swoją suknię, i ruszyli traktem nie mając pojęcia, co ich teraz czeka.

 

KONIEC

Agnieszka Przybysz

i

(kochający ją jak szalony) Michał P. Lipka

Koniec

Komentarze

,,karczmy z beczkami trunków wysokości trzech stojących mężów stojących jeden na drugim''.
Nie pasuje mi to zupełnie określenie ''blond cizia''.
Ten bard Bart przywodzi mi na myśl Kakofoniksa; dobrze, że Ismina ocaliła Barta z łap Orków, choć tak właściwie wdzięczni winni być jej również oni sami.. :)
Ale opowiadanie mogłoby być lepsze, nie bardzo przemówiła do mnie ta historia. Daję 3.

Przepraszam, ale opowiadanie zawsze mówi wiele o autorach. Chyba jesteście parą niewyżytych gimnazjalistów. Orków ekshibicjonistów jeszcze wytrzymałem, ale po karczmie "Pod Dzikim Ogierem" dałem sobie spokój. Chociaż należy Wam oddać sprawiedliwość, że przynajmniej błędów ortograficznych nie popełniacie.

Każdą sesję będziecie tak publikować? Bo nie wiem, czy omijać.

"Każdą sesję będziecie tak publikować?"
A co, to jakiś erpeg był? O Boże.

Nie wiem, ale tak sztampowe, że mi się skojarzyło...

Nowa Fantastyka