- Opowiadanie: Michał Pe - Clean up & Go

Clean up & Go

Zdarzają się pojedyncze wulgaryzmy.

Pozdrowienia dla fanów niskobudżetowego, co nie znaczy złego, s-f.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Clean up & Go

– To co, Felch, napijesz się kawy? – pytam, bijąc otwartą dłonią w panel dystrybutora. – Po małej czarnej dzień nabierze kolorów, zobaczysz.

Dochodzący zza moich pleców stukot klawiatury nie traci nic ze swego nerwowego impetu, po prostu dołącza do niego ponure mruknięcie. Coś jakby „wszystko jedno”, lub może bardziej „spierdalaj”. Urocze. Felch to prawdziwy talent w dziedzinie komunikacji mikrowerbalnej. A może to kwestia spędzonego razem czasu? Po ponad dwustu latach wspólnego życia na nie więcej niż stu metrach kwadratowych przestrzeni ludzie rozumieją się bez słów.

– No, masz pecha – rzucam za siebie. – To gówno padło na amen.

Dałbym wiele, żeby ostatni wymierzony maszynie cios zgasił szereg mieniących się czerwienią kontrolek, ale nic z tego. To już czwarte wybudzenie po awarii automatu kuchennego i dobrze wiem, że wszystko, co wykracza poza wąski krąg produktów niezbędnych do przeżycia, jest nieosiągalnym luksusem. Mogę napić się wody. Ohydnej, pozbawionej smaku wody. A ja chcę kawy, do cholery. Kawy.

Z kieszeni szlafroka wyciągam papierosy. Chwała człowiekowi, który zostawił ich tu taki zapas. Odwracam się do Felcha i opierając tyłkiem o rant blatu, zapalam. Przede mną salon, tak to sobie nazwaliśmy. Dawniej, kiedy chciało nam się jeszcze rozmawiać. Niewielkie pomieszczenie o klaustrofobicznie niskim suficie, po którym z zagęszczeniem godnym lepszej sprawy snują się pęki przewodów i kabli. Całą przestrzeń zagracają tu sterty elektroniki, o której przeznaczeniu nie mam pojęcia. Zresztą i tak mało co z tego działa. Wszystko jest ukurzone, pożółkłe i brudne, nawet nie dlatego, że dawno temu odpuściliśmy sobie sprzątanie. Mam wrażenie, że ten sprzęt był już taki, gdy ktoś go tu zwalił, wieki temu. To jak rekwizyty z bondowskiego filmu ery Conner’ego, takie to wymyślne i uroczo niedzisiejsze.

Wyjątek stanowi konsola. Królestwo Felcha. Główny komputer i główna zmora, która zaprogramowała nam ostatnie dwieście lat życia, lecz mimo to żaden z nas nie ma odwagi, żeby wyciągnąć wtyczkę. Przerwać ten nonsens i pójść do piachu, jak reszta ludzkości. No cóż, może kiedyś…

Ćmiąc papierosa, podchodzę do Felcha. Jedną ręką śmiga po klawiaturze, drugą podpiera skołtuniony łeb, bo oczywiście na rozklekotanym krześle siedzi w pozie sugerującej stan przedzawałowy. Zerkam mu przez ramię na przelatujące po ekranie dane. Gapi się w monitor, jak sroka w gnat. Nie wiem, czego szuka. To znaczy wiem, szuka odpowiedzi, ale sposób, jaki sobie to tego obrał, pozostaje dla mnie tajemnicą. Felch wierzy, że w bazie danych głównego komputera znajdzie odpowiedź na trapiące go pytanie: kto pierwszy wcisnął guzik? My, ruscy czy Chińczycy. To jego sposób na przetrwanie. Głupi, ale Felch to pierwszy haker ligi amatorów, a utknął tu ze sprzętem wartym grube miliony, więc co mu zostało? Niech się bawi, punkt dla niego. Moim zdaniem w komputerze nic nie ma, bo przecież uruchomiono go później, gdy na powierzchni wrzało już atomowe piekło i przeklęta zmora z całą pewnością nie zdążyła pobrać aktualizacji. Felcha to nie zraża i kto wie, może ma rację. Grunt to nie zwariować.

– Dobra. – Spoglądam na niego z góry. – Wygrałeś los na loterii. Bujnę się do Starbucksa. Dla ciebie latte z sojowym mlekiem?

Znów mruknięcie, tym razem już na pewno oznaczające „spierdalaj”. No miło, człowiek z sercem na dłoni, a tu plują w twarz. Barbarzyństwo.

– Dobra, wiem. Zero mleka. Pokaż no tylko pogodę.

Sięgam do jednego z uczepionych ponad głową Felcha monitorów i pstryknięciem wybudzam urządzenie z hibernacji. Ekran wyświetla obraz; naroże kilkupiętrowego budynku o zdezelowanej fasadzie, pryzma skawalonego asfaltu i tło w postaci szarego jak ołów nieba. Czyli to, co zwykle, czasem tylko mignie strzęp jakiegoś śmiecia.

– Cholera jasna, Felch, popatrz na te chmury. Będę musiał wziąć parasol!

Kolejne mruknięcie każe mi spierdalać do wszystkich diabłów. Posłusznie wycofuję się w głąb pomieszczenia.

– Idę do lodówy – rzucam na odchodne. – Może chłopcy będą mieli na coś ochotę.

Wychodząc na korytarz, zerkam w uczepione na ścianie lustro. Zarośnięta gęba wita mnie głupkowatym uśmiechem. Siedzący w ustach papieros wspaniale uzupełnia się z podkrążonymi jak u nocnego stróża oczami. Poprawiam rozchełstany szlafrok, zakrywając T-shirt z Bartem Simpsonem. Cóż, dobry look to podstawa.

Korytarz zalewa się światłem, gdy przestępuję próg. Mrużąc oczy mijam podwójne, zaspawane na głucho drzwi donikąd, dalej drzwi do maszynowni i drzwi główne, którymi wprowadzono nas tu przed laty. Interesują mnie ostatnie. Wymalowane na ciemny błękit drzwi lodówy.

– Hej, panowie, pobudka! – rzucam, napierając barkiem na zimną stal. Drzwi ustępują niechętnie, mechanizm wspomagania wysiadł tak dawno, że nawet go nie pamiętam. Przeciskam się do wnętrza przez nieludzko wąską szparę. – Pomyślałem, że z rana dobrze będzie napić się kawy. Chcecie coś? Wychodzę na miasto.

Staję pośrodku ciasnego pomieszczenia i odrzuciwszy na bok poły szlafroka, biorę się pod boki. Z ust wypuszczam chmurę siwego dymu. Tak, pięknie. Jak superbohater na wcześniejszej emeryturze.

Przede mną rząd pięciu połyskujących plekstenem komór hibernacyjnych, oczywiście zajętych, choć stan osobowy lodówy to pięć plus jeden. Podchodzę do nieszczęśnika, któremu swego czasu miejsce w komorze podebrał Corso. Skulone truchło trącam czubkiem buta. Do dziś nie mogę wyjść z podziwu dla chemii używanej w procesie hibernacji. Po wyjęciu z hibernatora facet zamienił się w mumię dosłownie w przeciągu jednego dnia i dalej nic, jakby odlali go z plastiku. Niezwykłe. Pewnie dlatego został tak, jak leżał. Tak, jak feralnego dnia rzucił go Corso.

– No, pięknie – mruczę pod nosem, przecierając dłonią plekstenową osłonę hibernatora, gdzie przed złem tego świata schronił się nasz szanowny kolega. – Corso, ty nie dostaniesz. Słyszysz mnie? Masz szlaban na kawę. Dożywotni. Pogódź się z tym dla własnego dobra. Zero kawy. Do końca życia.

Szczurza twarz Corso, nienaturalnie blada i pozbawiona wyrazu, wygląda niczym teatralna maska. Uderzam dłonią w zimny pleksten, potem wyrywam z ust papierosa i petuję go na osłonie. Wybuch bezsilnej złości jest żałosny, ale pomaga. Odczuwam coś na kształt ulgi.

 

 

 

Co tam dalej zmajstrowali nasi dzielni bohaterowie dowiedzieć się można pobierając zupełnie za free wypełnioną po brzegi doskonałą fantastyką antologię Fantazmatów p.t. “Ja, legenda”, o stąd: https://fantazmaty.pl/projekty/ja-legenda/

 

Enjoy:)

Koniec

Komentarze

Dobrze się czytało i wciągnęło. Przez chwilę obawiałam się, że zakończenie będzie rodem z Seksmisji, ale udało Ci się mnie zaskoczyć.

OK, jest jakiś pomysł. Połączenie postapo i pierwszego kontaktu nie jest często spotykane.

Ale poza tym, to tekst nie rzucił na kolana.

Gdzie tu jest legenda? Nawet to słowo nie pada. Wspomnienia o Gagarinie i innych to IMO za mało.

Fajnie opisujesz tego złego bohatera, Corso.

Fabuła mi słabo przypasowała, bo bardzo długo nie wiadomo, o co chodzi. Mam wrażenie, że pierwsza połowa opowiadania to wstęp.

A czy licznik Geigera (jeśli jednak był sprawny) nie powinien popiskiwać przez cały czas? Przecież zawsze jest jakieś naturalne tło.

Technikalia – masz literówki i czasem brakuje przecinka.

Babska logika rządzi!

Dzięki dziewczyny, że znalazłyście czas na przeczytanie i chęci na podzielenie się wrażeniami.

 

Bellatrix, ciesze się, że udało się zaskoczyć, jeszcze bardziej, że wciągnęło. Przy czytadle, jak powyższy tekst, to chyba najważniejsze.

 

Finkla, z tym Geigerem to mnie zastrzeliłaś. Faktycznie, jakiś sygnał powinien być. Mea culpa.

Literówki i przecinki, kufa, zawsze na kilogramy. Cóż, moje oczy to sito o rzadkim splocie. Po raz enty wziąć sobie do serca.

Ale że legendarność nie rzucona prosto w twarz? Ej, tak bawić to się nie lubię. Dajmy szansę czytelniczej interpretacji, niedopowiedzenie zamiast kawy na ławę. Czy to koniecznie musi być: “I tak właśnie stał się legendą”?

Wiesz, każdy (juror) ma własną wizję i interpretację legendarności. IMO, im trudniej wyrugować legendę z tekstu, tym lepiej tekst kwalifikuje się do konkursu. Jeśli bohater po prostu robi coś wielkiego… Cóż, połowa książek pewnie by się nadawała. Od biografii Newtona do Harry’ego Pottera.

Aha, zapomniałam wyrazić zdziwienie, że stwór nigdy nie pokazał się na kamerze Felcha. Zaskakujące, skoro kręcili się tam od dawna.

Babska logika rządzi!

Racja, jednak regulamin pozwala dowolnie interpretować hasło. Ten bohater nic wielkiego nie zrobił, ale znalazł się w sytuacji, w której zrobić to może (pal sześć, że element humorystyczny w finale daje tu raczej jednoznaczną odpowiedź). Czy opowieść o dorastaniu do legendarności nie jest bardziej “legendarna”, niż ta o jej osiąganiu?

Co do drugiej kwestii to już pospolite czepianie się. Może się kręcił, może nie. Na dwoje babka wróżyła. Pamiętaj, że znakomitą większość czasu bohaterowie spali snem hibersprawiedliwych:)

Toż nie dyskwalifikuję tekstu. Ale tak na marginesie informuję, że punktów za legendarność to specjalnie nie uzyskałeś. Obie opowieści są po jednych pieniądzach. :-)

Może i czepiactwo level Finkla, ale naprawdę mnie to zaskoczyło. A kamera przecież nie spała. Nie był ciekawy, co się dzieje na zewnątrz, nie napisał programu wyłapującego sekwencje z ruchem?

Babska logika rządzi!

Jak dla mnie, to legendą jest pierwsze nawiązanie kontaktu, a że nie napisane wprost, to tym lepiej.

No, i to się nazywa potoczysty język. Jest nieźle, zaryzykuję nawet twierdzenie, że całkiem dobrze – narrator ma wyraźnie zarysowaną osobowość, ładnie widać, w jakim świecie żyje. Można mu kibicować (ja się przejęłam, czy sobie głowy nie rozbije). I pointa też niczego. Fajny kawałek, choć legendarności faktycznie trochę mało. Ale ja oceniam poza konkursem :)

 komunikacji mikro werbalnej

Co to znaczy?

 Po ponad dwustu latach wspólnego życia na nie więcej niż stu metrach kwadratowych przestrzeni, ludzie rozumieją się bez słów.

Wyrzuć przecinek – one służą do rozdzielania zdań podrzędnych i wyliczeń.

 ostatni, wymierzony maszynie, cios

Wyrzuć oba przecinki.

 opierając tyłkiem o blat stołu

Poprawne, ale lepiej brzmiałoby: opierając tyłek o krawędź stołu.

 z zagęszczeniem godnym lepszej sprawy

"Z uporem godnym lepszej sprawy" to idiom, lepiej go nie łamać. Może porównaj te kable do czegoś? Do pnączy?

ukurzone

Zakurzone.

 ery Connerego

Connery'ego.

 lecz mimo to, żaden z nas nie ma odwagi, aby wyciągnąć wtyczkę

(…) a mimo to żaden z nas nie ma odwagi, żeby wyciągnąć wtyczkę.

 sposób, jaki sobie to tego obrał

Może lepiej: metoda, jaką wybrał; albo: jego metoda.

 ruscy

Dużą literą.

 w uczepione na ścianie lustro

To brzmi tak, jakby lustro prawie spadało ze ściany – o to chodziło?

 Korytarz zalewa się światłem

Może: wypełnia się światłem? I wyrzuć jedne lub dwoje drzwi – rozumiem cel powtórzenia, ale trochę ich jednak za dużo.

 Serwis i naprawy to clue naszego życia

Francuskie clou, nie angielskie clue.

 Chcąc przeżyć, musimy

Lepiej brzmiałoby: jeśli chcemy przeżyć.

 ujawniając mym oczom

Ukazując moim oczom, albo odsłaniając.

 Stawiam oczy w słup.

Możesz to wyciąć, odwraca uwagę.

 wsuwam ostrożnie trzymany w dłoni klucz

Brzmi, jakby ostrożnie trzymał klucz. Może: ostrożnie wsuwam klucz między płytki.

 fluorescencyjny płomień

Co to jest?

 zaczyna się dymić

Wyrzuć "się".

 Felch, do cholery, choć tu!

Chodź tu. (Najlepsze szkoły, a Ty mówisz choć :))

 dyspenser, pokryty teraz białym całunem piany, nie należy do podzespołów uwzględnionych do naprawy

Nie należy do podzespołów, których naprawę przewidziano w projekcie.

 jak ciele na malowane wrota

Cielę.

 Ile w czasie zimnej wojny…

Jak pomyśleć, ile w czasie zimnej wojny nabudowano różnego rodzaju kompleksów laboratoryjnych, schronów, czy dziwacznych podziemnych przechowalni, to aż głowa boli.

 Oczywiście zanim

Tu daj przecinek.

 Płacili nam za to, jak za zboże

Ten przecinek niepotrzebny.

 przyjęliśmy taki obrót sprawy za dobrą monetę.

Idiom “brać coś za dobrą monetę” oznacza “dać się oszukać.

 Zapisany w komputerze cykl wybudzeń…

Trochę mętne: Komputer miał zapisany na stałe cykl wybudzeń obsługi ze szczegółowym grafikiem przeglądów i napraw.

 , w stosunku do której straciliśmy jakikolwiek punkt odniesienia.

To możesz wyrzucić, powtarza informację.

 Świadomość trwającej na powierzchni atomowej zimy, skutecznie uciszała

Przecinek oddziela podmiot od orzeczenia, skasuj.

ta jedna z kamer

Może: ta jedyna kamera? Bo to jedyna na zewnątrz, tak?

 Przedmioty zmieniały miejsce położenia

Zmieniały położenie, albo zmieniały miejsce.

 Wpierw nie widziałem

Z początku nie widziałem.

 Nie zwracam uwagi ile to wybudzeń

Nie zwracam uwagi, ile to wybudzeń. Lepiej: Nie obchodzi mnie, ile to wybudzeń.

 Nie mam pojęcia po jaką cholerę

Nie mam pojęcia, po jaką cholerę.

 zawyje jak na moje ucho za mocno

Wystarczy: jeśli licznik się rozklekocze, to wracam.

 przespacerować się, poszukując uszkodzonych płytek dyspensera

Przespacerować się w poszukiwaniu nieuszkodzonych płytek dyspensera. Oni chcą części zamiennych, nie popsutych.

A to, w domyśle, oznacza ja

A "ktoś" oznacza mnie.

 Dobrze, oby nie przeszkadzał.

Byle nie przeszkadzał. Chyba, że narrator uważa, że Felch będzie przeszkadzał, i ma nadzieję, że się myli, bo to sugeruje użyte słowo.

 Brakuje mi jeszcze żebym sobie narzygał do tej przyłbicy

Jeszcze tego brakuje, żebym.

 Spodziewam się jakiegoś dymu…

Spodziewam się jakiegoś dymu, albo… sam nie wiem, czegoś, co na filmie wyglądałoby efektownie, ale nic z tych rzeczy. Syczenie urywa się po prostu, automat zaczyna otwierać drzwi, przed którymi stoję. Wygląda na to, że wyjście awaryjne działa bez problemów.

 w tę i na zad

W tę i nazad.

 nie zanotowałem, kiedy się zamknęły

Nie zauważyłem. On nie robi notatek.

 ale sam rozumiesz, w grę wchodzą schody

Ale wiesz, i tak musisz iść schodami.

 gdy nie będę mógł wracać

Wrócić.

á reborus

To się chyba inaczej pisze?

 Umyka mi chwila, w której wchodzę w trans.

To po co ją zaznaczasz? Dobry ten następny akapit, klimatyczny.

 Poddane mutacji organizmy

Zmutowane organizmy.

 wiem, że to samo tyczy się Felcha

Lepiej: wiem, że Felcha też.

 poruszają się płynnym, posuwistym ruchem

Powtórzenie. Może po prostu płyną strumieniem?

 Delikatnie, lecz jednak.

Nieznacznie, ale jednak.

 niemniej chcę się tu tylko rozejrzeć

To "niemniej" nie pasuje do stylu. Nie może być "ale"?

 rozszarpującą ciemność, smugę światła

Nie oddzielaj podmiotu od określnika.

 Nie mam pojęcia ile na wspinaczce schodzi mi czasu.

Składnia: Nie mam pojęcia, ile czasu schodzi mi na wspinaczce.

 na którego solidność oparcia

Coś tu źle brzmi. Może: postawiłbym milion dolarów, że siedzi mocno?

 i u ułamku chwili

W ułamku.

 eksplodować w mym uchu kanonadą przekleństw.

Zbyt wyszukane: wybuchnąć mi w uchu kanonadą przekleństw.

 przechodzą rdzawo niebieskie przebarwienia

Rdzawo-niebieskie. Masz na myśli takie plamy, jak benzyna na kałuży?

Oni gdzieś, tam, oglądali serial

Oni, gdzieś tam, oglądali serial.

 

Live long and prosper.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

O, Fallout :)! Ładny klimacik, fajna historia. Czytałem z zaciekawieniem, zakończenie też niczego sobie. Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to: po co? Czyli – jaki jest cel takiej bezcelowej hibernacji? Bo ani to nadziei na pomoc, ani na rozpoczęcie od nowa (kobiet hibernowane szychy nie przewidziały?). Nie lepiej zasnąć na zawsze?

Oprócz babolków wskazanych przez Tarninę:

– “rozkazuje do słuchawki” – rozkazuję;

– “na podziemny parkingu” – podziemnym;

– “przygwożdżając” – podobno taka forma jest nawet dopuszczalna, ale wg mnie powinno byc “przygważdżając”.

I kilka wątpliwości:

– czemu chłop do chłopa mówi “suko”?;

– “zamykają się z niskim tąpnięciem” – to niskie mi tu nie pasuje, bo mówi o dźwięku, a tąpnięcie raczej odczuwamy “w kościach”, dotykiem;

– “W tę i nazad” – tu chyba pomieszałeś dwa wyrażenia – albo “wte i wewte” albo “tam i nazad”.

W każdym razie – podobało mi się :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Powiedziałabym, że to kameralne opowiadanie. Sytuacja, w jakiej trwali bohaterowie raczej nie pozwala na opowiedzenie pasjonującej historii, ale i tak zdołałeś mnie zainteresować opisami życia „dziś” i prezentując wspomnienia narratora. Wędrówka Duga kazała mi spodziewać się porządnego zaskoczenia, no i chyba nie mogę powiedzieć, że się zawiodłam. ;)

Czytało się całkiem fajnie, ale wykonanie mogło być nieco staranniejsze.

 

To jak re­kwi­zy­ty z bon­dow­skie­go filmu ery Con­ne­re­go… –> To jak re­kwi­zy­ty z bon­dow­skie­go filmu ery Con­ne­ry’ego

 

Dla cie­bie late z po­dwój­nym mle­kiem? –> Dla cie­bie latte z po­dwój­nym mle­kiem?

 

ujaw­nia­jąc mym oczom widok ze­spół pły­tek ukła­dów sca­lo­nych… –> …ujaw­nia­jąc mym oczom widok ze­społu pły­tek ukła­dów sca­lo­nych

 

– Felch! Kurwa mać, choć tu! –> – Felch! Kurwa mać, chodź tu!

 

Prze­stra­szo­ny, dyszę cięż­ko i przy­sia­dam na ko­la­nach. –> Jestem przekonana, że na kolanach przysiąść się nie da, a jeśli już, to na cudzych.

Proponuję: Prze­stra­szo­ny, dyszę cięż­ko i przy­sia­dam na piętach.

 

kon­cen­tro­wał się na stwo­rze­niu sys­te­mu wy­po­sa­żo­nych… –> …kon­cen­tro­wał się na stwo­rze­niu sys­te­mów wy­po­sa­żo­nych

 

prze­ry­wa­na przez kom­pu­ter za okre­ślo­ny czas. –> …prze­ry­wa­na przez kom­pu­ter po okre­ślo­nym czasie.

 

cały tej szajs… –> Literówka.

 

do któ­rej nie ma do­stę­pu nikt z zwe­nątrz. –> Literówka.

 

za­ry­sy ko­smicz­ne­go ba­ła­ga­nu, jakim pa­nu­je… –> Literówka.

 

po któ­rych w tę i na zad bie­gną ki­lo­me­try kabli… –> …po któ­rych w tę i nazad bie­gną ki­lo­me­try kabli

 

po któ­rej bez ustan­ku prze­cho­dzą rdza­wo nie­bie­skie prze­bar­wie­nia. –> …po któ­rej bez ustan­ku prze­cho­dzą rdza­wo-nie­bie­skie prze­bar­wie­nia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki wszystkim za komentarze!

 

Bellatrix już wskazała, gdzie należy dopatrywać się legendarności, ale rozumiem Finklo twój punkt widzenia. Legendarność nie tkwi w korzeniu tej historyjki, a wyskakuje nagle, niczym królik z kapelusza, ale zawsze wolałem opowieści o bohaterach z przypadku, których los postawił w niecodziennej sytuacji, niż tych dążących z uporem maniaka do raz obranego celu. To już kwestia upodobań.

A odnośnie zewnętrznej kamery, to już jest pieśń o poszukiwaniu hiperpoprawności:) Więcej zaufania do autora, mniej redaktorskiego krytycyzmu, wszak: “Ekran wyświetla obraz; naroże kilkupiętrowego budynku o zdezelowanej fasadzie, pryzma skawalonego asfaltu i tło w postaci szarego jak ołów nieba. Czyli to, co zwykle, czasem tylko mignie strzęp jakiegoś śmiecia.” I tak można by odbijać piłeczkę, ale przecież nie o to chodzi.

Tarnino, Staruchu, regulatorzy, dzięki za babole. Jak zawsze zostało tego zbyt wiele. Mam materiał do analizy, niemniej bardzo mnie cieszy, że doceniliście potoczystość narracji. To taka historyjka rozrywkowa, bez głębszych podtekstów, dobrze więc, że po prostu dobrze się czyta.

Ale Fallout nie zamierzony:) Nigdy nie grałem, ledwie co się orientuje o co tam chodzi, także wszelkie inspiracje należy uznać za niebezpośrednie:)

A skąd ta suka? Yo bitch! Nie oglądasz filmów o czarnych braciach?:) Taki niewinny slang.

 

Dobra, jutro przysiądę nad tą żenująca ilością literówek i innych baboli. Teraz, jako że niedziela, idę odpoczywać.

Pozdrawiam!

Pomysł taki sobie, głowy nie urywa, ale całkiem fajnie opowiedziany. Klimat dobrze zbudowany, bohaterowie jacyś, zawartość lodówki zaskakuje. Ale przede wszystkim opowieść wciąga – szedłem z tym bohaterem i tak jak on myślałem sobie: jeszcze tylko zajrzę tutaj, jeszcze tylko zobaczę co jest piętro wyżej, jeszcze tylko kawałek. I wiedziałem, że to się musi skończyć na powierzchni. I miałem nadzieję, że skończy się dobrze. 

Babole rzuciły się w oczy w liczbie sztuk czterech – dziewczyny wyżej już je wypunktowały.

Miss marca ‘85 nie w moim typie.

Czytałam z zaciekawieniem, ale w końcu nie dowiedziałam się, na co oni czekali w tej hibernacji. Wychodziło mi na to, że czekają aż skończy się promieniowanie i będa mogli przeżyć na powierzchni te dwadzieścia – trzydzieści lat szukając żarcia i schronienia, zanim umrą śmiercią naturalną. Tym bardziej, że ich kompleks został ukończony jako jedyny, więc sa marne szanse, że gdzieś tam jest inna grupa. 

Z plusów, to wymieniłabym kreację bohaterów i pokazanie jak zmienia się ich psychika pod wpływem odosobnienia. Kiedy Doug wychodził na powierzchnię, spodziewałam się twistu rodem z seksmisji, gdzie okaże się, że to wszystko mistyfikacja, a oni przesiedzieli te 200 lat bez sensu pod ziemią. Kosmici zaskoczyli mnie. Albo może to coś, co wyewoluowało po ludziach? 

Świat przedstawiony plastycznie.

 

W sumie to tekst wchodził mi na tyle lekko, że nie zdążyłam połapać większej ilości błędów, jeśli jakieś były. Tylko kilka:

 

Nieraz myślę, że Corso przygotował dla nas Biblię specjalnie, że czuł, nadejdzie dzień, gdy najlepszym sposobem obrony przed złem tego świata będzie zamknięcie się w lodówie

Z pewnościa można to jakoś inaczej napisać unikając nagromadzenia że/iż.

 

Stukam kluczem w obudowę dyspensera, a przyśrubowany na wiek wieków dekielek odpada z głośnym brzdękiem, ujawniając mym oczom widok zespół płytek układów scalonych, oblepionych zielonkawą, galaretowatą breją, przypominającą wymiociny samego diabła.

Widok zespołu płytek, albo ujawniając mym oczom zespół płytek

 

Niewiele myśląc, chwytam wiszącą na ścianie gaśnicę i modląc się, aby data przydatności do użycia okazała się jedynie bzdurą wymyśloną do nabijania naiwniaków w koszta, kieruję dyszę w stronę dyspensera

Możliwe, że to jest poprawnie, tylko mi dziwnie brzmi. Słyszałam o wbijaniu w koszta albo nabijaniu frajerów w butelkę. 

 

 

Zapalam latarkę i punktowym snopem światła wycinam z mroku zarysy kosmicznego bałaganu, jakim panuje w pomieszczeniu do którego wkraczam

Wiadomo, że chodzi o pomieszczenie, do którego wszedł, więc zaproponowałam resekcję ostatniego członu zdania.

 

Powodzenia

Albo może to coś, co wyewoluowało po ludziach? 

Nieee. Przez 200 lat to mogą muszki ewoluować, ale nie duże zwierzęta.

Babska logika rządzi!

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nieee. Przez 200 lat to mogą muszki ewoluować, ale nie duże zwierzęta.

Niby tak i też jestem zdania, że Dug spotkał pełnoprawnego kosmitę (co rodzi sporo pytań), ale w popkulturze pod wpływem promieniowania, rzeczy nie tyle ewoluują co mutują w mgnieniu oka ^^ :D

 

Witaj!

 

Tekst mi się podobał, głównie przez to, że podobnie jak cobolda zassało mnie podczas czytania i ciekaw byłem co będzie dalej. Tym bardziej, że w pewnym momencie człowiek sobie uświadamia, aha! to się skończy, że Dug wylizie  na powierzchcnię. Byłem ciekaw jak z tego wybrniesz, co na tej powierzchni będzie… No i jest zaskoczenie w postaci kosmity.

I tu zradzają się pytania:

Czy szanowny pan kosmit jest przyjazny?

Czy zielonoskórzy maczali manipulatory w wojnie atomowej?

Kiedy na ziemię przyleciały ufoloty?

itd.

A cofając się do pierwszej części tekstu:

Ciekawi bohaterowie, mają spaczoną sytuacją psychikę, jest i ciemny charakter Corso, który dokonał ciekawego wyboru – znaczy się w jego opinii zjawienie się kosmitów nie było wcale takie różowe.

Generalnie całość na duży plus.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Ciekawa analiza zmieniającej się pod wpływem czynników zewnętrznych psychiki bohaterów. Może źle o mnie to świadczy, ale lubię w opowiadaniach negatywnych bohaterów. Poza tym stworzyłeś dobry klimat i plastycznie zobrazowałeś poszczególne sceny. I kosmici w końcówce… też byłam zaskoczona :)

Podsumowując, jestem zadowolona z lektury i idę głosować na bibliotekę :)

Czytało się naprawdę ciekawie i tak jak przy Mikim pozostałem z uczuciem przerwania w najciekawszym momencie. Motyw postapokalipsy z lekka oklepany (do tego na zewnątrz kamery działają – rozumiem, że chłopaki też je naprawiali), ale przemyślenia bohatera w całości to nadrabiają. Ostatni moment zapada w pamięć i wtedy właśnie poczułem ten żal.

Postacie dobrze odrysowane, spodobało mi się pierwsze przedstawianie Folcha za pomocą mruknięć i Corso (nawet jeśli istnieje tylko w postaci wspomnień). Do tego bohater stosuje barwne porównania, a motyw z radzeniem sobie z szaleństwem wyszedł całkiem całkiem ;)

Ech, dlaczego znowu mi to robisz, Autorze? Klika masz za ten koncert fajerwerków, byłeś w drodze po więcej, ale znów urwałeś historię w najciekawszym momencie. Wiem, wiem, taki był plan, ale ja naprawdę chciałbym więcej :(

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hej! Dzięki raz jeszcze za czytanie i komentarze!

 

Po czasie naszła mnie myśl, że konkursowy temat jest bardzo nośny i można w jego ramach opowiedzieć naprawdę mocną historię, więc gdzie ja z taką pulpą startuję. Ale trudno, mleko się rozlało i cóż, widocznie czasem trzeba z siebie zrzucić i takie lżejsze rzeczy.

 

@ cobold Bardzo się cieszę, że wciąga. Miss marca 85 sprawdziłem dopiero teraz. Daje radę;)

 

@ Wilczyca Dzięki za babole. Zastanawia mnie jednak, skąd to zainteresowanie tym, co stanowi jedynie dekoracje. Miałem nadzieję, że lektura przyniesie pytanie, które przedstawił Mytrix, bo też nie wiemy, czy kosmici przyszli już po, czy to wszystko przez nich i w ogóle, a dokąd zmierza los bohaterów szarpany rytmem wyburzeń? Cóż, oni tego nie wiedzą, nie wiemy tego my, to po prostu spaczona egzystencja, która z daru Opaczności zmieniła się w przekleństwo. No i chyba po raz drugi pojawia się ta Seksmisja. Cholera, w ogóle o niej nie pomyślałem:)

 

@ Anet Na twój komentarz zawsze czekam z drżeniem kolan. Jeśli piszesz, że jest fajnie, to wiem że jest fajnie:)

 

@ Mytrix Nie tylko wciąga, ale i zassało. Super, bardzo się cieszę! No i zagwostki, które przedstawiłeś, to jest właśnie to, co mnie samemu chodziło po głowie, gdy skończyłem pisanie. Tyle, że chyba lepiej sobie na te pytania nie odpowiadać. Ot, taki urok tekstu:)

 

@ katia72 Dzięki, i broń Boże nie świadczy o tobie źle, że lubisz negatywnych bohaterów! Oni przeważnie są najfajniejsi:) No i cieszę się, że bohaterowie wyszli przekonywujący, bo w gruncie rzeczy mało co o nich wiemy.

 

@ NoWhereMan Kurde, przepraszam. Chyba zbyt mocno biorę sobie do serca zasadę, że lepiej pozostawić niedosyt, niż przesyt. Następnym razem postaram się poprawić i podomykać wszystko tak, żeby po ostatnim słowie nie chciało się nic więcej:) No i zgadza się, że temat oklepany. Chyba wcześniej o tym nie wspomniałem, ale sytuację wyjściową tej historii pożyczyłem z filmu “Air”.

No to możesz dopisać jeszcze jeden głos “Seksmisji”. Mnie też się kojarzyło.

Babska logika rządzi!

Bardzo wciągający etap eksploracji no i bohater, którego łatwo polubić. Najmocniejszym i zarazem najsłabszym punktem opowiadania jest relacja pomiędzy Dugiem a Felchem, która na początku jest wyśmienita. Skontrastowana zabawnymi monologami Duga z burknięciami Felcha (plus nadinterpretacje Duga) stworzyła dla mnie super duet. :) Niestety zepsuł się niemiłosiernie przez przemianę, której doświadczył Felch z typa, który nie odzywa się 50 lat w panikarza, któremu gęba się nie zamyka. Ale jak przymknąłem na to oko to dużo przyjemności z czytania.

 

– No ładnie, suko – rzuca. – Załatwiłeś nas na cacy.

Są to pierwsze słowa, jakie wypowiada do mnie od jakichś pięćdziesięciu lat. Jestem niemal wzruszony.

Przy tym się uśmiałem.

– Felch! – krzyczę w przestrzeń korytarza. – Felch, do cholery, choć tu! Dyspenser się zjebał!

Ale “choć” to babol paskudny. :)

 

A widzisz, MIchale Pe, mnie Twoje opowiadanie skłoniło do innych przemyśleń. Co sprawia, że chcemy istnieć, przetrwać? Mamy świadomość, że życie jednostki jest przerażająco krótkie, więc spora część ludzkości kompensuje sobie ten fakt np potrzebą posiadania potomstwa, żeby coś pozostawić po sobie, cos istotnego. Trudno się pogodzić z tym, że czas dobiegnie końca i… koniec, nie ma nic, nie ma nas, świat przestaje mieć znaczenie, jak również wszystko to, czego zdołaliśmy dokonać. Żyjemy dalej tylko w pamięci tych, którzy przyjda po nas. Teraz co się stanie, jeśli usunąc ten element? Nie będzie nikogo, kto poniesie dalej ogień życia w sztafecie pokoleń? Sorry, wyszło troche paptetycznie ;) Czy nadal chciałoby sie komuś pakować co cztery lata do lodówki, żeby ponownie się obudzić w rzeczywistości, gdzie wszystko co znane przestało istnieć, wiedzę skrzętnie przyswajaną przez lata nauki w szkole można wsadzić sobie w buty, a do końca życia będzie się skazanym na towarzystwo informatycznego mruka, dupka, którego zdążyło się znienawidzić do żywego przez pareset lat oglądania go za szybką zamrażarki i kilku nieznanych bliżej typów, którzy nie mają pojęcia o życiu poza luksusową willą. Nie ma szans na przedłużenie gatunku, za to istnieje spore prawdopodobieństwo, że ocaleniec zginie w ciągu pierwszych miesięcy z powodu chociażby zatrucia pokarmowego, bo nie ma zielonego pojęcia, które rośliny sa jadalne, albo złapie jakąś zmutowaną amebę pijąc wodę z pobliskiej rzeki. NIe sądzę, żeby po kilkuset latach konserwy wciąż nadawały sie do spożycia ;) Ciekawa jestem, czy taka perspektywa i brak jakiejkolwiek nadziei nie odebrałaby tym wybudzanym co chwilę technikom ochoty do kontynuowania tego eksperymentu. Czy może jednak desperacja i instynkt samozachowawczy wziąłyby górę?

 

Dlatego napisałam, że zabrakło mi w tym czegoś konkretnego, na co bohaterowie czekaliby poddani hibernacji.

Pomysł w sumie nie jest szczególnie odkrywczy, ale za to sposób, w jaki cała historia jest napisana… Mniam. Z jednej strony, pełno górnolotnych słów i zabawy językiem, z drugiej – zupełnie przyziemne wstawki (jak ten akapit, na początku którego Dug poszukuje prawdy, a kończy porównując się do Rocco). Odniosłam dzięki temu dużo więcej satysfakcji z lektury niż przy czytaniu Mikiego (uprawiasz konformizm czy ja się starzeję? ;)).

Podobało mi się, jak historia zaczęła nabierać tempa od fragmentu z diabłami, który w ogóle był malutkim, cudownym, jednoakapitowym horrorem (mnie wystraszył!) i nie potrafiłam oderwać się aż do końca.

Aha, Dug to niezły śmieszek. Fajnie było patrzeć na świat z jego perspektywy, a jego narracja bardzo urozmaiciła spokojną pierwszą część opowiadania.

 

Garść uwag:

 

Człapanie w smolistej ciemności, gęstej od czekającego tylko, aby wzbić się w powietrze pyłu, skutecznie zawęża percepcję do wąskiej smugi światła, w której pragniesz ujrzeć tylko to, co przybliży cię do wykonania zadania.

To jest niezbyt czytelne. Znacznie ułatwiłbyś czytelnikowi sprawę zamieniając “tylko, aby” (ten przecinek chyba w ogóle jest w złym miejscu) na “by” albo przestawiając pył do przodu.

 

ma dobre osiem stóp wzrostu

Szanuję dbałość o spójną narrację… ale trochę to jednak irytuje, gdy trzeba googlować miary w połowie lektury. Gdy robię tłumaczenia z angielskiego, zawsze zmieniam miary na takie, które rozumie polski czytelnik.

 

Już wiem [+,] dlaczego Corso zamknął się w hibernatorze.

brakujący przecinek

O mnie też mogą się uczyć dzieci w szkołach.

Czy tu nie powinien być tryb przypuszczający? Znaczy, dzieci mogłyby się o nim uczyć… Gdyby istniały szkoły i gdyby istniały dzieci.

Mam nadzieję, że Oni gdzieś, tam, oglądali serial Star Trek.

przecinek w złym miejscu (“gdzieś tam” nie powinno być rozdzielone)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Mam mieszane uczucia.

Z jednej strony opowiadanie bardzo przypadło mi do gustu. Jest jednym z tych, które czyta się samo. Siadasz żeby tylko zerknąć, tak z ciekawości, kwadrans później widzisz już znak KONIEC. 

Świetni bohaterowie. Naprawdę. Ciekawe dialogi. Oszczędna ale interesująca fabuła. Zaskoczenie na koniec. 

ALE.

Nie ma legendy. Przynajmniej ja jej nie dostrzegłem, dlatego też mimo, że opowiadanie kwalifikuję jako bardzo dobre, to jednak niespełniające wymagań konkursu. 

Po raz kolejny dzięki dla wszystkich komentujących!

 

@ Finklo, to chyba świadczy o tym, jak dobrym filmem jest “Seksmisja” (skoro budzi skojarzenia, to znaczy, że wyznacza pewien standard), Ja w każdym razie uwielbiam:)

 

@ac Rzeczywiście, masz rację. Nie zwróciłem na to uwagi, ale nagłe rozpeplanie się Felcha można odebrać jako zgrzyt w kreacji postaci. Wnikliwy z Ciebie czytelnik:)

 

@ Wilczyco, przede wszystkim to dla mnie zaszczyt, że opowiadanie posiało w Tobie ziarenko skłaniające do poszukiwania odpowiedzi na tak ważne pytania. Teraz rozumiem Twoje wątpliwości. Ja patrzyłem na to troszeczkę inaczej. Zobacz, bohaterowie są ludźmi przypadku. Przypadek zamknął ich w stacji, przypadek (awaria) ich (Duga) ze stacji wypchnął. W tej sytuacji Dug robi właśnie to, o czym piszesz. Zdając sobie sprawę, że życie w stacji to skazana na zagładę wegetacja (bo po zniknięciu Corso jest to już oczywiste), próbuje przetrwać. Mimo, że na zewnątrz spodziewa się jedynie uroków atomowej zimy, wykorzystuje fakt, że awaria zmusiła go do opuszczenia strefy minimalnego, lecz zapewniającego przetrwanie komfortu, aby na powierzchni poszukać odpowiedzi na mętlik kłębiących się w głowie pytań (zresztą szuka czegokolwiek, ale to przecież jakże ludzka ciekawość). Kurde, ten tekst jest chyba właśnie o tym, bo to, co Dug spotyka na powierzchni to już inna para kaloszy:)

Niemniej dzięki za podzielenie się ciekawymi spostrzeżeniami. Dla autora to zawsze jakże cenna okazja to przyjrzenia się własnemu tekstowi z innej perspektywy.

 

@ kam_mod Bardzo się cieszę, że doceniłaś kreację bohaterów i narrację! No i ten fragment z diabłami! Zastanawiałem się, czy z niego nie zrezygnować, pojawia się tam odwołanie do średniowiecznego malarstwa, a myślę, że gość pokroju Duga miałby raczej marne szanse na zetknięcie się z takowym, ale jakoś te diabły nie dawały mi spokoju. Teraz wiem, że słusznie:) Strasznie spodobało mi się to zestawienie: facet w kombinezonie przeciwchemicznym i gargulce wyjęte z rzygaczy katedry Notre Dame.

A myśląc o postaci Duga miałem przed oczami Jeffa Bridgesa z czasów “Big Lebowski”. Pewnie dlatego wyszedł taki śmieszek:)

 

Aha, a przy okazji “Mikiego”, w kwestii bohatera, pozwoliłem sobie na eksperyment. Tam bohater był przeciwieństwem Duga – pozbawiony wątpliwości i skrupułów szedł jak po sznurku do obranego celu – stąd też, jako że narracja obydwu tekstów jest pierwszoosobowa, różnica. Ale bliżej mi do postaci pokroju Duga. Ludzie-roboty mnie przerażają:)

 

@ Łukasz Kukliński Ogromne dzięki! Skoro Bohaterowie, fabuła i dialogi grają, a do tego końcówka zaskakuje, to jestem kontent:) A z tą legendarnością to już było. Przyznaje się, jest w tych zarzutach sporo racji. Być może zbyt nonszalancko podszedłem do tematu, a może “legendarność” zbyt mocno kojarzy mi się z nudnym heroizmem rodem z high fantasy? Nie wiem. Lubię jej szukać nisko. Pod stopami przeciętnych zjadaczy chleba. Odnaleziona w takich okolicznościach, daje cień nadziei na to, że i my możemy być “legendarni”:)

 

Dobra, wysmażę jeszcze posta odnoszącego się do wskazanych uchybień technicznych, bo pojawiał się tam sporo ciekawych uwag, ale to już nie dzisiaj.

Hej, niestety nic więcej odkrywczego tutaj nie dodam, ale chciałem tylko napisać, że bardzo podobał mi się klimat opowiadania :) Kilka ciekawych pomysłów, fajnie zarysowana postać głównego bohatera. Faktycznie sporo literówek i błędów interpunkcyjnych, ale nie przeszkadzały jakoś mocno w lekturze (nawet większe błędy spotykam czasami w wydrukowanych tekstach, które teoretycznie przechodziły przez zawodową redakcję).

Tak czy inaczej bardzo pozytywnie, czekam na kolejne teksty w przyszłości :)

Przeczytałam opowiadanie. Kwalifikuje się do konkursu.

(boli mnie konieczność suchości moich komentarzy, naprawdę ;<)

 

Kilka uwag:

mikro werbalnej ← chyba zrobiłabym z tego jedno słowo

krąg produktów niezbędnych do przeżycia(+,) jest nieosiągalnym luksusem.

Nie wiem(+,) czego szuka.

widok zespół płytek układów scalonych ← zespołu?

Felch, do cholery, choć tu! ← stylizujesz mowę? Ale zarówno chodź jak i choć wymawiane brzmią niemal tak samo, więc zapisanie poprawnej wersji byłoby według mnie wskazane

Kurwa mać, choć tu! ← j.w.

schronów, czy dziwacznych

Nasza stacja, była jedynym ukończonym

przechodzimy pod jego komendę, albo kula w łeb.

pozbawione wyrazu twarze, towarzyszą nam do dzisiaj.

nie ukończonych ← nieukończonych 

którymś z wybudzeń, zabrakło Corso.

Zero obaw. – Głos Felcha sączy mi się ← zrobiłabym z Głos… nowy akapit; pod koniec masz kilka dość topornych bloków tekstu, które można by rozbić

które naszło mnie w chwili przekroczenia drzwi, które ostatni raz otwierano przeszło dwa stulecia temu.

plastikiem, a aluminium

w „Epidemii”, albo i lepiej.

jakiegoś dymu, lub sam nie wiem

w pomieszczeniu(+,) do którego wkraczam.

z ziejącej w suficie dziury, w stronę wnętrza kompleksu

rozszarpującą ciemność, smugę światła.

jakieś roboty, lub droidy

Mam nadzieję, że Oni(+,) gdzieś, tam, oglądali serial Star Trek.

Usunęło mi się niestety i nie mogę znaleźć, ale na sto procent gdzieś w tekście zamiast "do" masz "to"

 

Komentarz dotyczący fabuły po głosowaniu.

Życzę powodzenia! :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

W trakcie czytania kojarzyło mi się to bardziej z “Głową Kasandry” niż z “Seksmisją” bo to jednak trochę inny klimat, ale całkiem nieźle to wyszło, tak że gratuluję pomysłu i wykonania.  

Co do sensu egzystencji bez nadziei w komentarzach, to nadzieja zawsze umiera ostatnia. Nigdzie nie jest powiedziane, że gdzieś nie uchowały się jeszcze jakieś inne garstki ludzi, próbujące się pozbierać po apokalipsie (w tym kobiety;). 

To zdaje się drugi tekst w konkursie o zagładzie ludzkości (”Nie wierzę w anioły” – Bemik), a jak odmienny. 

O, każdy tekst będzie odmienny. Magia fantastyki. :-)

OK, oprócz tych paskudnie sztampowych.

Babska logika rządzi!

Niezłe. Udana, lekka narracja pierwszoosobowa. Puenta też całkiem pomysłowa, spodziewałem się, że zagłada będzie fejkiem. Ale skojarzeń z seksmisją akurat nie miałem, bo jakoś nigdy nie widziałem. ;) Z minusów, to jak dla mnie tekst ma trochę za wolne tempo zwłaszcza na początku.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Szyszkowy! “Seksmisję” to nawet ja widziałam.

Babska logika rządzi!

Ja tam bardzo afilmowy nie jestem, ale akurat w klasyce kina staropolskiego mam straszliwe luki. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Też mam mieszane uczucia – bo skończyłeś w możliwie najciekawszym dla mnie momencie. Co jak na człowieka, który zna Rocco, jest dla mnie zaskoczeniem. ;) przyjemna narracja, bo szedłem z narratorem, ciekawy co takiego się jeszcze wydarzy i go spotka. Podbiję do narzekań na płaczącego Felcha, no nijak nie pasuje mi ta jego odmiana. Zatem jestem usatysfakcjonowany (bo czułem się jakbym czytał fanfik Fallouta – być może przez to początkowo uznałem, że bunkier jest swoistą "próbą zbadania wpływu hibernacji na człowieka"), przypomniałeś mi dzieciaka, który jarał się czytaniem o świecie po wojnie atomowej… A później czytał stare sci-fi o kontaktach z kosmitami, a Ty mi nagle odebrałeś oba. Jeszcze raz – nie wypada kończyć tak nagle! :D Nie oglądałem filmu Air, ale wydaje mi się, że zakończenie jest proste i pulpowe, Duga to coś zeżarło, co?

“Air” z Normanem Reedusem – to pierwsze skojarzenie po kilku akapitach. Jak się okazało, byłem na dobrym tropie.

Czytało się bardzo dobrze, ciekawie zakręcona fabuła pod koniec, ale zgodzę się, że zbyt gwałtownie urwana.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Jakoś nieszczególnie mi się spodobało. Po prostu nie zachwyca :( Fabuła nie jest szczególnie odkrywcza czy pasjonująca. Przeczytałem to opowiadanie bez emocji. Narracja nie zrobiła na mnie wrażenia, tak samo bohaterowie czy ich relacje. Czasem zdarzyło Ci się napisać cos ciekawszego (pomimo że nie lubię “Star Treka” to spodobało mi się zakończenie). 

Wątek legendy na koniec niby jest, ale dość słaby. Choć ja też lubię bohaterów z przypadku ;) 

Opowiadanie nie jest oczywiście słabym. Jest średnie.

Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Po zbyt dużej dawce polskich kryminałów ostatnio mam alergię na wulgaryzmy. Wiem, że ludzie tak mówią, mnie też się zdarza, ale coraz mniej mam ochotę tak czytać, dopóki nie jest to absolutnie uzasadnione.

 

A co do fabuły – skróciłabym pierwsze części, rozbudowała dalsze, bo trochę za dużo tu waty, mam wrażenie, a za mało akcji. Wiem, wiem, trochę by na tym poległy te filmowe nawiązania, ale jednak pozostałam z uczuciem niedosytu.

http://altronapoleone.home.blog

Tekst przeczytałam z wielką przyjemnością. Sposób prowadzenia narracji i bohaterowie usatysfakcjonowali mnie. Moim skromnym zdaniem wszystkie założenia w tym opowiadaniu spełniłeś i nie miałam żadnego poczucia niedosytu. Zresztą, podkreśliłeś hołd dla niskobudżetowego kina SF, więc od razu wiedziałam, że tekst jest dla mnie ;)

Muszę dodać, że styl tego opowiadania jest po prostu wyśmienity. Nawet gdybym nie była zadowolona z fabuły, i tak zyskałbyś sposobem napisania bardzo dużo. 

Przyjemny tekst rozrywkowy. Może niezbyt odkrywczy, ale z pewnością wciągający. I choć ostatnio nie przepadam za narracją pierwszoosobową, to w Twoim wykonaniu całkiem mi podeszła :)

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Przeczytałam całe. I w sumie fajne to!

Połowa jest bardzo ciekawa, powoli się sunąca. Druga część jest już nudniejsza, trochę bardziej wyczekiwałam końca. Bo w sumie gdyby nie ciekawy główny bohater, jego zabawne spojrzenie na sytuację, to byłby to tekst, jakich wiele. Postapo z pierwszym kontaktem i to ze zmutowanym potworem, kapsuły hibernacyjne. Trochę taki fallout. 

No więc ogólnie przyjemnie się czytało, styl masz bardzo dobry, ale tematykę niestety wybrałeś aż zbyt oklepaną. Na szczęście całe opowiadanie ratują dwa ostatnie zdania (no i parę świetnych w środku, no ale zakończenie jest zawsze najważniejsze :P) .

Pewnie już za późno na wskazywanie błędów, ale…

 

– Dobra. – Spoglądam na niego z góry. – Wygrałeś los na loterii. Bujnę się do Starbucksa. Dla ciebie late z podwójnym mlekiem? – przepraszam, ale muszę. Zboczenie zawodowe, powiedzmy. Latte jest przez dwa “t” no i nie ma czegoś takiego jak podwójne mleko w latte (i ogólnie w kawie, no że np. w americanie naleje się mniej kawy, a więcej mleka, ale czy mówi się na to podwójne mleko? Chyba nie). W latte mleko jest po prostu do końca kubka, bo oto chodzi, że to prawie samo mleko jest. No że normalnie bohater zalewa kawę mlekiem tylko do połowy kubka czy coś, no ale wtedy to nie latte. Dużo lepiej by było jakby bohater zapytał, czy chce na sojowym mleku ;) Czepiam się, wiem, ale jak napisałam “zboczenie zawodowe” :P 

 

– Dug! Wracaj natychmiast! Słuszysz mnie?! W tej chwili wracaj! – Nie wiem, czy specjalnie tak napisałeś. Jeśli tak, to ok.

 

Powodzenia! :D

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Szefowa wytargała mnie za uszy, więc wreszcie wyczyściłem tekst ze wszystkich tych “chociów” i “przysiadań na kolanach”. Jeśli ktoś jeszcze miałby ochotę przeczytać tekst to teraz już nie powinno boleć:)

 

Dzięki za wszystkie komentarze! Fajnie, że większości się podoba, a że nie wszystkim to też dobrze, bo inaczej życie byłby jeszcze bardziej nieznośne. Po czasie myślę, że rzeczywiście, końcówkę można było zbudować inaczej, nie rwać tak na chama, bo jak słusznie zauważył stn, konwencja tekstu daje raczej jasny obraz tego, co stanie się po ostatnie kropce, ale cóż, teraz to już po ptakach:) 

 

Lana, ciekawa uwaga odnośnie podwójnego mleka. Ja się nawet zastanawiałem w trakcie pisania, czy coś takiego istnieje, ale jakoś tak to gładko przeszło w tekście, że potem już nie zawracałem sobie tym głowy. W każdym razie mleko sojowe jest dużo bardziej trafione. Dzięki!

Całkiem niezła historia, ciekawe postacie. Motyw apokalipsy nieco oklepany, ale może być. Tak jak poprzednicy, też mam zarzuty do drugiej części opowiadania, która lekko mnie znużyła. Ale ogólnie na plus :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Kozacki tekst. Dobrze wykreowany klimat, skojarzyło mi się z Falloutem i Seksmisją. Plus za opis "splastyfikowanego" człowieka wyburzonego z hibernacji i pożądania seksualnego jako kotwicy chroniącej przed odpłynięciem w szaleństwo. Spodobał mi się wykorzystanie motywu legendy przez przyrównanie postapokaliptycznych stalkerów do kosmonautów.

Sugestie poprawek:

– bondowskiego filmu ery Conner’ego, => "Connery'ego"

– My, ruscy czy Chińczycy => Ruscy. SJP podaje obie wersje, ale ja preferuję zapis dużą literą, żeby wyróżnić, że chodzi o narodowość.

– gdzie w razie potrzeby można było przechowywać vipów. => VIP-ów, patrz witryna PWN.

– Podręczną Biblią Naprawy Wszystkiego człowiek odkrywa w sobie ukryte talenty. Resztę załatwił geniusz człowieka => powtarzasz "człowieka".

– Nie obchodzi mnie ile to wybudzeń => przecinek przed ile, to zdanie podrzędnie złożone.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Bardzo dobrze napisane opowiadanie. Styl, język, warsztat, wykonanie (oceniam tekst po wprowadzeniu wszystkich poprawek wskazanych przez komentujących i widzę, że sporo było tych baboli) – wszystko na naprawdę fajnym poziomie. Podobają mi się rozważania bohatera, luz i jego skojarzenia. Narracja płynie, opisy, tło, inne postacie, przedstawione są z punktu widzenia Duga ciekawie, z wyobraźnią, naturalnie. Dobre to wszystko. Zassało. Zaciekawiło. Nawet wywołało miłe czytelnikowi napięcie „co dalej?" podczas wyprawy po dyspenser. Spowodowało, że zacząłem intensywnie szukać odpowiedzi i rozwiązania, gdyż koniec tekstu zbliżał się nieubłaganie, a akcja dopiero smakowicie rozkwitała.

 

Musiał być twist. Po dosyć sztampowej sytuacji wyjściowej – apokalipsa nuklearna, ostatni ocaleni w bazie wojskowej (sam pomysł na tożsamość tych ocalonych bardzo ciekawy) itd. musiał być twist. Zaintrygowała galareta, pył w korytarzach, tajemnica ucieczki w hibernację Corso, reszta bazy, coś śmigającego za polem widzenia. Te wszystkie intrygujące elementy plus bardzo sprawnie wytworzony klimat opowiadania, potęgowały zainteresowanie podczas lektury. Niestety, samo gwałtowne dosyć zakończenie nieco rozczarowuje. Doceniam pomysł połączenia postapo z pierwszym kontaktem. Może nie jest powalająco oryginalny, ale niezły. Problem w tym, że tak smakowicie opowiedziana historia urywa się w niezwykle ciekawym momencie, jak ucięta nożem. Pozostawia mnie bez odpowiedzi na wszystkie pytania i obiecuje więcej niż daje. Rozumiem, że finał jest pewnym zwieńczeniem, odpowiedzią na sekret Corso. Nawet pal licho taki szczęśliwy zbieg okoliczności – kosmici przybywający na Ziemie już po katastrofie (przypomina mi się trochę film "A.I. Sztuczna inteligencja") i szwendający się akurat po okolicy w małym miasteczku w Texasie. Kupuję to. Ale sam pierwszy kontakt, pomijając okoliczności, to żaden twist. Tym bardziej że jest to kontakt, ograniczony przez autora do samego spotkania bez dalszych konsekwencji. Oczywiście, skoro bohater jest tą ukrytą głęboko (bardzo głęboko) w tekście legendą, to pewnie kontakt zakończył się powodzeniem. Być może reszta ocalałych ludzi za takową legendę uznała człowieka, który spotkał pierwszych kosmitów, ale to byłby absurd. Dlaczego pierwszy spotkał ich facet ukryty przez dwieście lat pod ziemią, a nie ktoś, kto przetrwał na powierzchni? A jeśli nie ma innych ocalałych, to dla kogo on jest legendą? Dla kosmitów? Nie bardzo to do mnie przemawia.

 

 

Podsumowując, powiem tak: napisz dalszy ciąg, autorze, bo ja z przyjemnością poczytam więcej o tym świecie, o tych bardzo udanie skonstruowanych bohaterach. O tym, co jest za rogiem miasteczka, w podziemiach bazy itd. Potrafiłeś sprawić, że wyobrażałem sobie niesamowite finały opowieści, obrazy tego, co czai się w bazie, co bohater zobaczy na powierzchni, czym jest zielona galareta. Dałem się ponieść i troszkę mnie wystawiłeś do wiatru. Ale sama lektura była naprawdę satysfakcjonująca. To może być rzeczywiście jedno z najlepszych opowiadań konkursowych. Przekonam się jak doczytam resztę tekstów.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dobre.

Interesujące, wciągające, klimatyczne, bohaterowie skonstruowani ciekawie i precyzyjnie. Lekki, potoczysty styl, pełen wtrącanych tu i ówdzie żartów, znakomicie kontrastuje z poważną, więc zasadzie nawet depresyjną treścią.

Mimo wszystko zachwycony nie jestem. Bo choć ogólnie przeciwny jestem panującym tu tendencjom do skracania i obcinania czego tylko się da, to jednak tu przydałoby się trochę skrótów. Właściwie zasadnicza część tekstu, zanim Dug ruszył po dyspenser, to jeno przygotowanie, przedstawienie świata, rozbiegówka przed końcowym tłistem, puentą. Dlatego poczułem się zawiedziony – to już? 

Zatem, albo powinno być zdecydowanie krócej, gdyż takie a nie inne zakończenie nie potrzebuje tych wszystkich informacji, całego tego (skądinąd znakomitego) wstępu, albo… Pisać dalszy ciąg (wolałbym to drugie). Bo zakończyłeś takim cliffhangerem, że ho ho… 

Ogólnie – świetny tekst, ale pozostał niedosyt.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki chłopaki za komentarze!

 

Wicked, zrobiłeś mi ekspresową psychoanalizę. Stalkerskie klimaty co jakiś czas chodzą mi po łepetynie, jednak nie pomyślałem o nich w kontekście tego tekstu. A jednak! Na swój sposób wyżyłem się tu stalkersko;)

 

mr.maras, thargone, wasze komentarze to w zasadzie ta sama pieśń i cóż, macie racje. Lubię otwarte zakończenia, teksty które przynoszą więcej pytań niż odpowiedzi (nawet jeśli to pytania typu “co dalej?”), tym razem jednak rzeczywiście otworzyłem chyba tyle, że takim zakończeniem nie dało się całości domknąć w sposób, który usatysfakcjonował by czytelnika. Wyszło opowiadanie z kategorii “pierwszy rozdział powieści”, choć ciemna strona mocy mi świadkiem, że nie takie miałem zamiary;) Ciąg dalszy? Kurczę, patrząc z dzisiejszej perspektywy to aż się o to prosi. Bo rzeczywiście, pytań postawiłem tyle, że przyzwoitość nakazywałaby odpowiedzieć choćby na cześć z nich;)

Raz jeszcze dzięki za naprawdę wnikliwą analizę.

Wracam po głosowaniu.

Dałem 2 punkty za naprawdę ciekawą fabułę, gładki styl, to że opowiadanie miało grawitację – zaciekawiło i do końca nie pozwalało odejść. Fajni bohaterowie, zaskoczenie na koniec. Może zabrakło mi legendy, al;e doszedłem do wniosku, że w sumie to mnie to nie obchodzi. 

Mój nr jeden konkursu. Kiedy przeczytałam to opowiadanie dawno temu, byłam przekonana, że w moim rankingu będzie najlepsze. Nie zmieniło się to aż do przeczytania ostatniego zgłoszonego tekstu. Tekst Algira być może miałby szansę obalić cię z tronu, ale w moich oczach Algir potknął się w finale swojej historii, a tutaj wszystko mi zagrało. Idealnie opisałeś to opowiadanie w przedmowie – niskobudżetowe SF, jedno z najtrudniejszych do zrobienia! Minimalizm tej historii a jednocześnie jej dopracowanie + humor sprawiły, że ten tekst powinien wejść w poczet klasyki gatunku. Wybornie ukazany kontakt z obcym, ostatnie zdanie – majstersztyk. Jeszcze tu wrócę rozwodzić się bardziej, ale dzisiaj, starając się ogłosić wyniki w miarę sprawnie, musi wystarczyć tyle.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

No dobra, wreszcie tu doczłapałem, więc po pierwsze:

 

Ogromne dzięki dla tych, którzy zechcieli przydzielić tekstowi punkciki! Strasznie mi miło! Jeśli gdzieś, kiedyś wypadnie nam się spotkać, stawiam browar:) I nie żeby to było kupowanie głosów, czy coś tam;)

 

Naz, chyba już Ci gdzieś pisałem, że strasznie mnie takim postawieniem sprawy zaskoczyłaś, ale radość jest oczywiście ogromna! Wcisnęłaś tekst do stawki frontalnym wykopem o sile bomby atomowej, a hektolitry miodu, które wylałaś na me serce powyższym komentarzem sprawiły, że do tej pory mam rumieńce na twarzy:) Dzięki, bardzo się cieszę, że tak Ci się podobało:) Ja nie potrafię przyjmować komplementów i w ogóle strasznie mi głupio, jeśli ktoś chwali cokolwiek w tekście, ale to strasznie miłe:)

 

Co ciekawe, powtarza się historia z Płonących żyraf. Tam “Miki…” też dostał od jury bardzo dobre noty, a do biblioteki dowlókł się zziajany i ledwie żywy, tak że tego ostatniego klika to ktoś mu dał chyba już z litości;) Nie wiem, czy o czymś to świadczy;)

 

 

Przyszłam ponownie, ale nie ma się tu nad czym rozwodzić. Rozbiłeś mój prywatny bank :P Wszystkie najlepsze gry i filmy w tej konwencji stają mi przed oczami, jak sobie zaglądam w to opowiadanie. Czasem robię to, jak mnie ktoś wkurzy, żeby się rozchmurzyć ;D Daj znać, jak napiszesz coś podobnego!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Nowa Fantastyka