- Opowiadanie: Rude - Czystka

Czystka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czystka

Był środek upalnego lata. Żar z nieba lał się nieprzerwaną, morderczą strugą oślepiającego światła. Helmut nienawidził takiej pogody, w ogóle wszystkiego i wszystkich nienawidził, ale najbardziej właśnie słonecznej aury. Przeklinając w duchu doskwierające gorąco, minął Pomnik Powstańców i ruszył w stronę hotelu Katowice, nieopodal którego mieszkał jego honorowy brat. Kiedy przebiegał przez ruchliwą ulicę, tuż przed nim z piskiem opon zatrzymał się czerwony ford. Helmut podniósł ręce w prowokacyjnym geście i w tej chwili zobaczył, że za kierownicą pojazdu siedzi najparszywsze zwierze, jakie nosiła ziemia. Swastyka w klapie jego kurtki zalśniła złowrogo, gdy w kierunku przedniej szyby auta poleciał rzucony nie wiadomo kiedy kastet. Skinhead nie miał czasu sprawdzić celności rzutu, puścił się biegiem w stronę widocznych niedaleko przed nim bloków.

– Szkoda stali – pomyślał Helmut – ale nie miałem niczego ani mniej wartościowego, ani cięższego. Rozumiem, że ludzie prowadzą na smyczy psy, czy koty, ale żeby dawać prowadzić małpie? I to samochód? – w pełnym skupieniu stanął przed klatką, w której mieszkał jego brat, i wyrzucił przed siebie rękę wzorem rzymskich legionistów.

Przekroczył próg stalowych skrzydeł i wbiegł na trzecie piętro popeerelowskiego bloku. Stanął przed drzwiami nr. 12, bez pukania wpadł do środka. Rozwalony w starym fotelu siedział jego brat bliźniak, chociaż tak naprawdę nie byli ze sobą spokrewnieni. Ogolone na łyso głowy, glany – dwudziestki, których żaden z nich nie zmienił na lżejsze obuwie mimo upału, ściśnięte wężami białych sznurówek, wbijały się mocno w masywne łydki obu mężczyzn. Całości dopełniały skórzane kurtki, w których klapy powpinali faszystowskie symbole. Stanowczy, szorstki uścisk na powitanie.

-Jak do Ciebie szedłem, jakieś czarne ścierwo prawie mnie przejechało, uwierzysz? Dostali prawo wychodzenia na ulicę za dnia, to wydaje im się, że są z nami na równi. Mogliby co najwyżej ciągnąć riksze, jak skośnoocy. Chociaż ja bym się wstydził czymś takich przejechać przez miasto…– zamyślił się na moment. -Powinni pływać! Nie chodzić, nie jeździć, tylko unosić się na powierzchni morza własnej krwi – odpowiedział Odyn nieswoim głosem, robiąc przy każdym słowie dziwną pauzę, jakby ostrożnie dobierał każde z nich. Helmut uniósł brwi w niemym pytaniu, ale nie skomentował. Brat natomiast z nieobecnym wyrazem twarzy patrzył na czubki swoich szklących się lustrzanym blaskiem butów. Helmut rozejrzał się po skromnie urządzonej kawalerce w poszukiwaniu pustych butelek, których obecność tłumaczyłaby dziwny stan przyjaciela. Jednak poza kilkoma bibelotami – pamiątkami po jego matce – na starych segmentach nie stały żadne zbędne przedmioty. Zanim Helmut zdążył przenieść wzrok na okrągłą twarz brata, poczuł, że czyjeś silne ramiona unoszą go z fotela. Ułamek sekundy później stał pod ścianą, z przedramieniem rozmiarami dorównującym sporej gałęzi, wbijającym się w gardło. Ujrzał przed sobą nienaturalnie wyłupiaste oczy, zaciągnięte dziwnym bielmem, zupełnie odbierającym im piękny, aryjski kolor.

-Jestem wybrany! Rozumiesz?! – kończąc każde słowo Brat uderzał wygolonym łbem Helmuta o bieloną ścianę. – Widzisz, co dostałem w zamian za wierność Wodzowi?! – zdarł z siebie kurtkę i białą koszulkę, strzępy tkaniny upadły pod stopy obu mężczyzn. Helmut z przerażeniem spojrzał na klatkę piersiową obłąkańca – liczne żyły, jakie były widoczne spod skóry na jego rękach i torsie, wiły się teraz cienkimi, czerwonymi kreskami, podobnymi do tych, które pojawiają się, kiedy krew sączy w kierunku serca zakażenie. Wyglądało na to, że miał przed sobą 120 kg żywej trucizny. Helmut targnął się rozpaczliwie w nadziei, że uda mu się wyrwać z żelaznego uścisku i zapanować nad szalejącą w głowie przyjaciela chorobą. Ideologia jest, kurwa, najważniejszym, co mają, ale nie sądził, że z tego powodu komuś może się do tego stopnia poprzestawiać myślenie. Ostatnia deska ratunku – jęknął w duchu. Wyrżną z całej siły czołem w głowę Odyna i wyrwał się, korzystając z chwili oszołomienia tamtego. Stary! To ja, nie poznajesz?! – ryknął z najbardziej oddalonego kąta mieszkania. Podwinął rękaw i wskazał na tatuaż przedstawiający wizerunek Wodza. Obaj mieli taki sam i liczył, że w ten sposób uda mu się przywrócić kompanowi zdolność kojarzenia faktów. Odyn uderzył kilka razy głową w ścianę, widocznie chciał się przestawić na odpowiedni tryb – pomyślał Helmut. Chwilę później siedzieli już na podłodze – Helmut uzbrojony w pokaźnych rozmiarów kij, który miał zapewnić mu minimum szans na przetrwanie w przypadku, gdyby Odyn znów zechciał siłą wytłumaczyć sens życia i prawdy objawione dotyczące ideologii, jakiej są oddani.

***

Odyn i Bucior byli zdecydowani. Uzbrojeni w młoty i kilofy ruszyli w stronę majaczącego za miastem wzniesienia. Do Walimia przyjechali z samego rana, nie chcieli tracić dnia. Ich zapał jednak osłabł nieco, kiedy przed ich spragnionymi twarzami wyrósł nie wiadomo skąd sklep monopolowy. Chociaż ich celem były ukryte w rysującym się na horyzoncie lesie pozostałości po koszarach SS, to chwilowo musieli klapnąć sobie na połamanej ławeczce koło przystanku. Musieli duchowo przygotować się na tak wzniosłe przeżycia. -Kurwa – pomyślał Odyn – jak naprawdę coś znajdziemy, to trochę jakbyśmy robili coś dla Wodza. Jakby się trafił chociaż jakiś nóż, zadźgałbym nim każdego czarnucha, jaki by się nawinął. Taki kawał żelaza to nie byle co, spaliłoby go na prawdziwą, asfaltową grzankę. Ruszyli. Po kilku krokach Odyn wyciągnął z plecaka schowaną na czarną godzinę puszkę taniego piwa i podał ją Buciorowi – najwyraźniej ciężkie czasy nastały szybciej, niż się początkowo spodziewał. Wiocha wyglądała jak wiocha, śmierdziała krowim łajnem i zgniłym sianem. Nic nadzwyczajnego. Okute glany rytmicznie stukały po bruku, odgłos kroków czasem zlewał się ze sobą, zupełnie jakby przyjaciele służyli razem w honorowej kompanii. Kiedy wstąpili na leśną ścieżkę, za ich plecami wzniosły się ciemnożółte tumany kurzy – od ponad trzech tygodni nie padał deszcz. Wkrótce znaleźli się w przyjemnym cieniu drzew, które – jak wydawało się Odynowi – żyły własnym, od lat niezakłóconym przez nikogo życiem i były świadkami wydarzeń, których oglądania szczerze im zazdrościł. Mało brakowało, a Bucior własną szczęką przeorałby leśną ścieżkę, potykając się o kawałek muru, który jakby znikąd pojawił się nagle na dróżce. Mógłby przysiąc, że jeszcze przed momentem była niemal zupełnie równa. Do Odyna dotarło, że chyba dotarli do miejsca, którego szukali. Kiedy się rozejrzał, zobaczył nad sobą powyginane gałęzie drzew, posplatane ze sobą w iście tantryczny sposób tak, że zasłaniały niemal całe dzienne światło. Dlatego wszystko na wysokość metra porośnięte było wilgotnym dywanem mchu w kolorze zgniłej zieleni. Przed przyjaciółmi jak okiem sięgnąć rozciągały się ogromne, ponure ruiny, poznaczone niezliczoną ilością swastyk i dziwnych, nieznanych im symboli. Kiedy tylko zobaczyli na wpół zawalone gruzem, ale jednak dostępne wejście, nie zastanawiali się.

***

Odyn jako pierwszy przedarł się przez pełen pajęczyn korytarz. Nie było to oczywiście jedyne utrudnienie, jakie napotkał na swojej drodze, jednak nie zważał na trudności i parł przed siebie w nadziei na znalezienie jakiejś namiastki obecności wodza bądź jego popleczników. Nieliczne, małe okna wpuszczały na niektórych fragmentach nieco światła, lecz przez to wszystko wyglądało jeszcze bardziej upiornie, jeszcze wspanialej! Bo czyż Odyn miał powód, by obawiać się czegoś ze strony swoich braci? Przecież walczą o to samo! Czy ważne jest, że dzieli ich kilka dziesięcioleci? Idea będzie żyła wiecznie, jak pamięć o tych, którzy wylewali krew i pot w miejscach takich, jak te, ku chwale Wodza i Rzeszy! Pewnie osiągnąłby katharsis, gdyby z zamyślenia nie wyrwał go swąd zgniłego mięsa, uderzający w zmysły niczym bojowy młot. Przeszli cały korytarz, na końcu którego majaczył niewyraźny zarys czegoś, co w latach świetności było zapewne futryną. Poomacku, przyświecając sobie wyświetlaczami telefonów, weszli do środka. *** Odyn padł na kolana. Oszalały ze strachu Bucior poczuł się jak złapana do klatki mysz, przygnieciony niewidzialnym ciężarem, odurzony trupim smrodem. *** Panie! Jestem tu, jestem! Ja, Twój sługa, najczystszy z czystych! Przyszedłem tu dla Ciebie, miałem nadzieję znaleźć choć małą cząstkę Twojej obecności, tymczasem oto widzę wyżyny jestestwa! Oświeciłeś mnie, teraz daj mi siłę, daj mi moc, bym mógł szerzyć i dopełnić Twoje dzieło, którego nieczyści nie pozwolili dokończyć Tobie! Użycz mi namiastki swojej woli, a spełnię każdą naszą ideę! Odyn klęczał przed zawieszonym na ścianie kształtem, o trudnych do rozpoznania konturach. To, co kiedyś było wojskowym płaszczem, teraz przypominało przesiąkniętą rdzawą cieczą szmatę, sztywną i twardą. Kilka centymetrów nad ziemią wisiały na wpół oblazłe z mięsa stopy, gdzieniegdzie ponuro odznaczały się w ciemności białe plamy nagiego szkieletu. Ponad nadgryzionym zębem czasu ciałem górowała jednak wielka, nienaruszona twarz, o rysach twardych i surowych. Oczy płonęły w niej fanatycznym blaskiem i żądzą mordu, patrzyły na Odyna nieruchomo, połyskliwie. Kiedy przez ruiny przetoczył się trudny do określenia, głuchy dźwięk. Bucior zobaczył, że z na wpół otwartych ust przybitego do ściany trupa, kapie świeża krew o soczystej barwie. Krople rozbijały się na czole Odyna i płynęły zadziwiająco równą ścieżką ku jego rozchylonym wargom. Koszary zadrżały. Wzrok Buciora stracił na ostrości i oczy rozlały się na pełnej pyłu podłodze brunatną plamą. Ciemność.

***

– Rozumiesz, człowieku? – zmieniony głos Odyna wyrwał z zamyślenia Helmuta. Wszystko, co przed chwilą usłyszał, brzmiało do tego stopnia nienormalnie, że skin zaczął zastanawiać się nad drogą ewentualnej ucieczki, gdyby potężny drąg po jego prawicy przestał robić wrażenie na nowym wybrańcu Rzeszy. -Nie masz pojęcia – wykrzyknął z emfazą Odyn – do jakich wielkich rzeczy zostałem przeznaczony! Teraz dopiero jestem w stanie dokładnie zrozumieć Ideologię i mam moc, by wprowadzić w życie jej założenia! Zanim zdziwiony Helmut zdążył zareagować, Odyn powalił go na ziemię i wgryzł mu się w pierś, na wysokości serca. Skin wrzasnął z bólu i poczuł, jak miliony maleńkich igieł zaczynają sączyć się w jego organizm. Świat nabrał barwy najprzedniejszego absyntu, kształty wyostrzyły się, kontury przedmiotów stały się wyraźne. W ułamku sekundy jego głowa bezwładnie uderzyła o podłogę. *** Szedł. To na tę chwilę było jedyne, czego Helmut był absolutnie pewien. Reszta wydawała się bowiem dziwnie nierealna w bladoniebieskiej, mglistej poświacie. Tak bardzo pragnął już stanąć na tej ziemi, którą niegdyś przemierzał Wódz, że wszystko inne absolutnie straciło na wartości. Czuł obok siebie obecność Odyna i z każdym krokiem nabierał pewności, że jego największym marzeniem jest bycie w SS. Mieć Niemców za braci! Helmut był przekonany, że to najwspanialsza rasa pod słońcem!

*** Stali przed ogromnymi koszarami. W budynkach kłębili się oficerowie we wspaniałych płaszczach z pagonami na szerokich ramionach. Las rozbrzmiewał gwarem tysięcy głosów, szczęk broni i twarde sylaby rozkazów padały ze wszystkich stron. Helmut i Odyn zatrzymali się na skraju polany i wyglądali zapewne na mocno zdziwionych. Jak spod ziemi wyrósł przed nimi wysoki żołnierz o takich samych, zaciągniętych bielmem oczach, jakie świeciły w ich twarzach. Krzyknął coś po niemiecku – przyjaciele żałowali teraz, że nie ukończyli nawet szkoły średniej. Nie zrozumieli ani słowa, więc jedynym, co przyszło im do głowy było: Heil Hitler! Spojrzenie oficera świadczyło, że nie zrobili na nim dobrego wrażenia. Uderzył Helmuta korbą karabinu w plecy i pchnął w stronę jednego z budynków. Odyn podążył ich śladem. *** Stali na placu apelowym zamkniętym w kleszczach otaczających go budynków. Deszcz siąpił nieustannie i polowe mundury, w których trenowali, przypominały teraz bardziej ołowiane kombinezony, niż prawdziwe ubrania. Oficer przemówił gromkim głosem.

-Będziecie walczyć i służyć Wodzowi ku chwale IV Rzeszy! Już niedługo wszyscy dowiedzą się o nas.

Z setek gardeł wyrwało się gromkie: Heil Hitler!

***

Natalia i Michał lubili to miejsce. Nie było może wymarzonym do odbywania romantycznych spacerów, ale tajemnica i groza minionych dni przyciągały w jakiś niezrozumiały sposób. Kiedy usiedli na wpół zwalonym murku, powietrze zadrżało od dziwnego pomruku, niesionego echem przez zapomniany las. -…tler…er…er… – powtórzyły drzewa.

Koniec

Komentarze

''Wyrżnął'', a nie ''wyrżną''. Tekst czyta się ciężko z tego względu, że brak w nim wielu akapitów, dialogi mieszasz z narracją. W ogóle nie jestem przekonany, co do tego opowiadania. Pomysł może jakiś jest, ale całe wykonanie jest słabe i mogę dać za nie, co najwyżej 2.

Nowa Fantastyka