Prolog
Drysa tanecznym krokiem biegła na polankę. Nawet nie próbowała okiełznać radości. Gdzie stopy driady dotknęły trawy, tam rozkwitały konwalie. Już za króciutką chwileczkę miała spotkać się z Ameleosem, silnym i wysokim niczym cedr. Jeszcze dwa zakręty ścieżki i zobaczy płaski głaz nad strumykiem, niemego świadka ich schadzek. Gaj cieszył się razem z nią; szumiał radośnie, a zioła pachniały w słońcu.
Dziewczyna nie wiedziała, że Ameleos wraz z kolegami ciągle świętował sprzedaż stada owiec należącego do przyjaciela, a w kraterze ozdobionym sceną polowania na dziki zostało jeszcze sporo wina wymieszanego z wodą.
Zamiast kochanka na polance czekał koźlonogi satyr, również podpity. Drysa niemal wpadła na niego, wybiegając zza rozrośniętego krzewu ligustru.
– Dokąd tak ci spieszno, moja śliczna? – Satyr wyciągnął rękę, aby chwycić nimfę.
– Nie twoja, lubieżniku!
Rozpędzona driada odskoczyła w ostatniej chwili i przebiegła obok leśnego bożka tylko po to, by uświadomić sobie, że znalazła się w pułapce. Wody strumyka, dotychczas płytkie, krystalicznie czyste i umilające szmerem spotkania z lubym, teraz, posłuszne woli satyra, wezbrały i toczyły się z hukiem.
– Zaraz będziesz moja, pięknotko! – Koźlonogi szeroko rozłożył łapska i krok za krokiem spychał nimfę w stronę brzegu.
– Ameleosie! Gdzie jesteś?!
– Ależ nie krzycz tak, nikogo więcej tu nie potrzebujemy, skarbie. Ja sam dogodzę ci jak nikt wcześniej!
Drysa nie miała już dokąd uciekać – krople wzburzonej wody bez przerwy chlapały jej na nogi, mogła się już tylko odchylić.
– O tak! Jak podniecająco wyglądasz w przemoczonym peplosie! – Satyr pożądliwie oblizał wargi. – Chodź do mnie! – Jedną ręką złapał nimfę za ramię, drugą zerwał fibule wraz ze strzępkami wełny i wrzucił do potoku, aby zacisnąć łapsko na oswobodzonej piersi.
Po chwili naga driada znalazła się na płaskim głazie, o którym jeszcze tak niedawno myślała. Wiła się, gryzła i drapała, ale napastnik był o wiele silniejszy. Miała nadzieję, że przeciągnie walkę aż do nadejścia ukochanego, jednak satyr wygrywał zbyt szybko. Już czuła, jak cuchnący skwaśniałym winem oddech porusza jej włosy na skroni. Nawet winorośl z wieńca gwałciciela wydawała się szorstka i obrzydliwa w dotyku, a co dopiero porośnięta kozią sierścią noga wpychająca się między alabastrowo gładkie uda. I wielkie prawie jak u Priapa przyrodzenie, wciskające się jeszcze głębiej.
Drysa zamknęła oczy. Artemido, dziewicza bogini lasów, moja pani i opiekunko – modliła się bezgłośnie – błagam, wyzwól mnie od tego upokorzenia i surowo ukarz winnych.
Wielka Łowczyni wysłuchała prośby. Drysa zamieniła się w dąb, a Erynie w każdym żołędziu ukryły nieszczęścia prześladujące mężczyzn, którzy choćby pomyśleli o niewoleniu kobiet lub mimo płomiennych obietnic spóźniali się na schadzki.
1. Zwalczanie objawów
Centaur Folos skończył opowieść i rozejrzał się po grupce uczniów siedzących w dwóch kręgach na murawie. Sami chłopcy, młode boginie nie potrzebowały tej lekcji.
– No, który z was ma pomysł, jak zaradzić temu nieszczęściu?
W tym momencie Posejdon dźgnął zabawkowym trójzębem w zniekształconą nogę przycupniętego przed nim Hefajstosa, aż ten podskoczył. Folos podniósł brwi.
– Hefajstosie, rad jestem, żeś się zgłosił. Podejdź bliżej. Pojawisz się w tej opowieści jak bóg ex machina w teatrze. Możesz dla wykonania zadania użyć swoich mocy, lecz tylko raz. Gdy skończysz, klaśnij w dłonie, a powrócisz do nas. Wszystko pojąłeś? – Osiłek zrobił spłoszoną minę, którą nauczyciel wolał zinterpretować jako potwierdzenie. – W który moment mam cię przenieść?
„Ochotnik” spojrzał ze złością na Posejdona, kryjąc się przed Folosem, pokazał koledze obelżywy gest, po czym podrapał się po głowie.
– Kiedy dąb już rośnie, a satyr odszedł. Żeby w ogóle nikogo nie było w okolicy.
– Jak sobie życzysz. A wszyscy patrzcie, jak przyszły bóg ognia wykonuje zadanie. I uczcie się.
Hefajstos pojawił się na polanie, dokusztykał do dębu rosnącego obok potoku, przyłożył dłonie do pnia. Skoncentrował się. Roślina nagrzewała się, aż para buchała z każdej szczelinki w korze. Wreszcie drzewo zapłonęło. Pod niebo uderzył dym jak z ofiary, po lesie rozszedł się zapach spalenizny. Kulawiec dopilnował, aby ogień strawił konary, korzenie, nawet liście.
Dopiero wtedy ochłodził poparzone ręce w strumyku.
– Załatwione! – oznajmił, a potem klasnął.
Nie zauważył, że pod wpływem ciepła żołędzie błyskawicznie dojrzały. Jedne potoczyły się i ukryły się w trawie, inne pospadały do wody, aby poszukać nowych żyznych ziem. Wszystkie miały dać początek przeklętym gajom.
2. Droga ucieczki
Chłopcy, szczególnie ci starsi, chichotali z prostackiej próby Kulawca. Centaur, który doskonale wiedział, kto stał za zgłoszeniem Hefajstosa, tupnął kopytem o kawałek skały, aż iskry poszły. Wbił czarne oczy w skręcającego się ze śmiechu młodzieńca z trójzębem.
– Posejdonie, czyżbyś nie zauważył, że kolega już cię nie zasłania? Wyjaśnij wszystkim, proszę, co cię tak rozbawiło, a potem pokaż, jak sam poradzisz sobie z tym problemem.
– Nooo, przecież każdy głupek wie, że klątwy nie da się usunąć w tak banalny sposób. Lepiej zapobiec jej rzuceniu. – Nauczyciel z powagą pokiwał głową, pogładził się po brodzie. – Chcę się znaleźć na polanie, kiedy driada jeszcze ucieka przed satyrem.
Tak się stało. Posejdon zmaterializował się za plecami satyra goniącego nimfę. Natychmiast machnął trójzębem w stronę potoku. Woda posłusznie rozstąpiła się przed dziewczyną, a potem wróciła do zwyczajnej postaci i wesoło zaszemrała. Niestety, tak marna przeszkoda nie mogła powstrzymać prześladowcy.
Przyszły władca mórz próbował jeszcze kupić nimfie odrobinę czasu i spowolnić lubieżnika, ale z chłopięcym, słabym ciałem, niewiele mógł zdziałać przeciw rozpalonemu żądzą mężczyźnie. Poturbowany, wolał zaoszczędzić sobie kolejnych siniaków i widoku gwałtu, więc klasnął. Uzyskał tylko tyle, że tym razem dąb wyrósł po drugiej stronie strumyka i nieco dalej od brzegów.
3. Sprawiedliwe prawo
Koledzy nie posiadali się z radości. Szczególnie najmłodszy z trzech braci Kronidów nie szczędził drwin:
– No, Mokry, ale żeś umoczył! Przyznaj się, ciekawiło cię, jak to jest z satyrem? Wystarczyło grzecznie poprosić, buźkę masz tak gładką, że może i który by się skusił na cudnego efeba.
– Takiś cwany, Iskierka? To może pokażesz nam wszystkim, jak to się robi?
– A żebyś wiedział, że pokażę! – Chłopak zerwał się na równe nogi. – Folosie, teraz ja!
– Jak sobie życzysz, Zeusie. W którym momencie chcesz się pojawić?
– Czekaj. Przede wszystkim, dzięki pokazowi Mok… dostojnego Posejdona Seismosa, chciałem powiedzieć, wiemy już, że satyr nie lęka się chłopców. Chcę się tam pojawić w mojej dorosłej postaci. Pragnę wyglądać tak, jak wtedy, gdy już Mojry doprzędą moją nić do momentu zajęcia tronu.
– Dobrze, Zeusie, tak się stanie. Wiesz, że w ten sposób wykorzystujesz swój limit zużycia boskiej mocy? – Uczeń potwierdził kiwnięciem. – Która część historii nieszczęsnej nimfy?
– Tuż po tym, jak ten koźlonogi lubieżnik rzucił ją na kamień.
Zeus pojawił się za plecami satyra siłującego się z dziewczyną. Specjalnie wybrał tę chwilę. Driada była nawet niebrzydka, a kogo uzna za bohaterskiego wybawcę, no kogo? Teraz, z kolegami wraz z nauczycielem śledzącymi każdy ruch, nie dało się odpowiednio spożytkować tego doskonałego wrażenia, ale potem, choćby i po osiągnięciu obecnego wyglądu… A ten mógł się spodobać młodziutkiej nimfie: bujna siwa broda, nagi umięśniony tors, szata w majestatycznych fałdach spływająca od bioder do złoconych sandałów. W lewej ręce Egida, w drugiej pęk piorunów, na głowie diadem władcy. Wszystko w jak najlepszym porządku, czas działać.
– Stój, satyrze!
Zeus od razu zorientował się, że Folos z niego zakpił albo po prostu wykorzystał brak precyzji w wypowiedzi: spośród splotów męskiej brody wydobywał się nie głos potężniejszy od grzmotu, lecz piskliwy chłopięcy falset. Gwałciciel nawet nie oderwał oczu od swojej ofiary. Było jednak za późno, aby się wycofać, więc Kronida, czując, jak zdradziecki żar wypełza mu na policzki, wygłaszał dalszą część przemówienia:
– Ja, Zeus Horkios, władca nieba i ziemi, bogów oraz śmiertelnych, nakazuję ci zaprzestać niewolenia tej biednej panny! Gwałt jest wbrew memu prawu i naturze, więc ścigać cię będą Erynie oraz ja.
W odpowiedzi przyszły Gromowładny doczekał się tylko kopniaka w piszczel, który omal nie przewrócił go na trawę i kamienie, oraz wysapanych słów:
– Nie przeszkadzaj, chłystku. Za małyś jeszcze na te rzeczy.
4. Brutalna siła
Chłopcy klepali się po udach i łapali za boki z radości. Piskliwym parodiom przemowy Zeusa nie było końca. Wreszcie wśród śmiechów rozbrzmiał ochrypły głos:
– Pokażę wam, dziewczynki, jak te sprawy załatwiają mężczyźni. Folosie, teraz moja kolej. Czas skończyć tę farsę.
– Dobrze, Aresie, do której chwili cię przenieść?
– Tuż po tym, kiedy dziewczyna zamieniła się w drzewo. Dosyć mam pisków, nie zniósłbym tej nimfy w kobiecej postaci. Aha, chcę, żeby satyr jeszcze nie odszedł.
Tak się stało. Ares pojawił się na polanie, gdy gwałciciel, zaskoczony nagłą szorstkością, jeszcze obłapiał wyrosły w jednej chwili dąb. Przyszły bóg wojny podszedł do niego bezszelestnie. Uderzył głowicą miecza w skroń, lecz na tyle słabo, aby nie zabić lubieżnika. Dziecinny oręż był lekki i niezbyt ostry, ale do wypełnienia zamysłów okrutnego młodzieńca nadawał się znakomicie.
Ares rozciągnął nieprzytomnego przeciwnika na trawie pod nimfą zamienioną w drzewo, zerwał z wroga szaty i podarł je na szerokie paski. Wyłamał z gałęzi pobliskiego grabu cztery kołki. Pomagając sobie kamieniami, wbił głęboko w ziemię, a potem zaimprowizowanymi rzemieniami przywiązał do palików ręce i nogi satyra.
Odsapnął z uśmiechem i zwolnił ruchy – teraz już jeniec nie mógł mu uciec. Nabrał w dłonie wody ze strumienia i chlusnął w kosmaty pysk koźlonogiego. Ten zamrugał oczyma, szarpnął się w więzach i krzyknął zaskoczony.
A potem Ares tępym mieczem obdarł satyra ze skóry. Zaczął od wciąż sterczącego ogromnego przyrodzenia. Wyrzezane z kozio-ludzkiego ciała strzępy rzucał w kierunku pnia. Od czasu do czasu zlizywał krople juchy z palców.
Kiedy już bardziej zwierzęce niż ludzkie wrzaski torturowanego ucichły, rozradowany chłopak wytarł zakrwawione ręce w liście dębu i ogłosił:
– Driado! Twój wróg został ukarany, jesteś godnie pomszczona. Niech twoje liście i korzenie nasycą się satyrzą posoką. Nie ma już potrzeby, aby przeklętymi żołędziami szkodzić innym mężom.
Następnie wojowniczy bóg klasnął w dłonie wciąż brunatne od zasychającej krwi.
5. Moc piękna
Kiedy Ares wrócił do kolegów, nikt się nie śmiał. Nauczyciel grzebał tylnym kopytem w ziemi. Chłopcy odwracali pobladłe twarze. Odór krwi i strachu otaczał Aresa jak muchy ścierwo. Tylko oblicze centaura nie przybrało maski odrazy. Przyszły bóg wojny zastanowił się przez moment, czym mógłby zaskoczyć wychowawcę, skoro nie zrobiło na nim wrażenia obdzieranie żywcem ze skóry bezbronnego przeciwnika.
– I jak ci się to spodobało, Folosie? – zapytał z dumą.
– Niestety, twój plan nie zadziałał. Krew wypita przez drzewo tylko sprawiła, że przeklęte żołędzie popychały mężów do dalszego jej rozlewu.
– Uch, chyba oszalałeś, Czerwieniolubny! – burknął złotowłosy efeb z lirą. – Mam pomysł, który powinien nie tylko rozwiązać problem driady, ale i zatrzeć przykre wrażenia po tym rzeźniku. Folosie, poślij teraz mnie! Czasu już zakończyć tę sprawę i zająć się przyjemniejszymi kwestiami.
– Stanie się wedle twojego życzenia, Apollo. Którą chwilę w historii wybrałeś?
– Zanim nimfa wejdzie na polanę i zobaczy satyra.
W oczach centaura coś błysnęło.
Pierwsze co zrobił Apollo, to schował się za gęstym krzewem tamaryszku, aby nie dostrzegła go ani dziewczyna, ani jej prześladowca. Chłopiec wykorzystał boską moc do pozornego zmienienia wyglądu satyra. Zniknęło kosmate ciało, w jego miejsce pojawiły się doskonale wyćwiczone mięśnie męża w sile wieku, lecz pozbawionego zarostu. Niedbale przerzucona przez bark chlamida raczej odsłaniała opaloną na kolor miodu skórę niż cokolwiek skrywała. Twarz budziła zachwyt harmonijnymi proporcjami, uśmiech promieniał niczym odbicie Heliosa, podbródek znamionował siłę, a złote niesforne loki jeszcze podkreślały piękno całej kompozycji. Słowem, Apollo nadał lubieżnemu stworzeniu rysy, jakimi sam miał się odznaczać w dojrzałym wieku.
Efekt bardzo spodobał się młodzieńcowi. Właściwie niewiele brakło, by efeb zakochał się w odmienionym satyrze. Z młodziutką driadą powinno pójść jeszcze prościej. Wtulił się głębiej w gałązki i zaczął cichuteńko brzdąkać na lirze, aby tym łatwiej rozpalić uczucie i skłonić struny nimfiego serca do rezonansu.
Niestety i ten plan nie wypalił. Gwałciciel pozostał gwałcicielem i mimo nowego olśniewającego wyglądu rzucił się na nadbiegającą dziewczynę w identyczny sposób jak wcześniej. Tylko ona, urzeczona męską urodą, ratowała się ucieczką chwilę później, a skutkiem tego nawet nie dotarła do wezbranego strumienia. Dąb wyrósł ledwie kilkanaście kroków od ścieżki, którą przybyła pląsająca driada. W modlitwie do Artemidy dodatkowo poprosiła o karę dla mężczyzn wykorzystujących piękno własnego ciała do unieszczęśliwiania kobiet.
6. Czar kłamstw
Gdy Apollo wrócił do kolegów, powitała go kolejna porcja kpin:
– Co, Jasny, nie jesteś taki śliczny, jak ci się wydawało? Panienki na ciebie nie lecą, porażka, chłopie… Ale przyznaj się, że za tym krzaczorem to trzepnąłeś gruchę na widok swojego boskiego ja!
Tymczasem chłopiec w dziwnej czapce podszedł do centaura. Poruszał się dość sztywno, drobił, niekiedy szedł w bok na podobieństwo kraba. Za to skrzydełka przy jego butach i kapeluszu tłukły powietrze, aż furczało.
– Folosie, teraz ja chcę spróbować swoich sił.
– Dobrze, Hermesie. Którą chwilę sobie upatrzyłeś?
– Przede wszystkim nie chcę pojawić się na polanie, tylko w pobliżu Artemidy, ale tak, żeby mnie nie ujrzała od razu. Na początku tej całej historii, kiedy nimfa dopiero biegnie na polanę.
– Jak sobie życzysz, chłopcze.
Wydrwiony Apollo ze spuszczoną głową wrócił na swoje miejsce, zaczął się niepewnie rozglądać.
– Hej, azaliż nie widział kto mojego łuku? Folosie, zaczekaj! Hermes, ty gnoju! Poćwiartuję cię!!!
Ale przyszły bóg kupców i złodziei już zniknął.
Pojawił się również w lesie, lecz innym, mroczniejszym i gęstszym. Czyli Artemida polowała. I bardzo dobrze. Hermes przede wszystkim przybrał wygląd Apolla, nie zapominając o dostosowaniu również głosu (po co powtarzać błędy Iskierki?). Później założył cięciwę na skradziony łuk. Dopiero wtedy zaczął się rozglądać za boginią łowów i nasłuchiwać ujadania ogarów.
– Och! Czyżbyś też wybrała się na łowy, najdroższa siostro?
– Uwielbiam to robić. A co skłoniło ciebie do odwiedzenia kniei?
– Wyobraź sobie, o pani zwierząt, że wpadł mi w ręce łuk, którym posługiwałem się w dzieciństwie. Zastanawiam się, jak mogłem niegdyś strzelać z tej zabawki…
– Pokaż! – Hermes z uśmiechem wręczył przedmiot przyrodniej siostrze. – Bardzo dobrze się zachował, wcale nie widać po nim upływu lat. To aż dziwne… – Artemida z uwagą oglądała niewielki łuk.
– Założyłem nową cięciwę. Ale i tak źle mi się go trzyma, wyrosłem z niego…
– Nie narzekaj, bracie, jak na dziecinny oręż to doskonała broń.
– Masz drobniejsze dłonie. Spróbuj w coś wycelować, ja bez przerwy pudłuję…
– Czekaj!
– Co się stało?
– Ktoś się do mnie modli!
– Och, daj spokój. Zawracają ci głowę bez chwili przerwy. A to ruszają na łowy, a to kotka się koci, a to kura jajo znosi… Zasługujesz przecież na odrobinę wytchnienia i godnej ciebie rozrywki.
Akurat w tej chwili jeden z psów buszujących w pobliżu wypłoszył kilka kaczek.
– Jeśli ustrzelisz choć jednego z tych ptaków z dziecinnego łuku, podaruję ci go na pamiątkę!
Artemidzie nie trzeba było dwa razy powtarzać, błyskawicznie przyciągnęła cięciwę do policzka. Nim kaczki odleciały za drzewa, zdążyła wypuścić dwie strzały, obie celne.
– Obiecałem, łuk jest twój, słodka siostro. No, czas już na mnie. Bez broni, choćby zabawkowej, nie mam tu nic do roboty. Do zobaczenia, pani zwierząt. – Skłonił się dwornie, klasnął i zniknął.
W innym lesie, na polanie, u stóp płaskiego głazu leżała skulona driada i łkała. Porzucona przez kochanka, gwałciciela i opiekunkę. Dąb nie wyrósł.
Epilog
Powracającego Hermesa powitał huragan oklasków. Chłopcy wiwatowali, gwizdali i wrzeszczeli, a młody bóg kłaniał się, wdzięcznie wywijając miniaturowym kaduceuszem. Tylko Apollo nie przyłączył się do gratulacji, lecz chmurnie obmyślał zemstę za ukochany łuk.
Folos stał na uboczu i patrzył w słońce, które już niemal dotykało górskich szczytów.
– Hefajstosie, Posejdonie, Zeusie, Aresie, Apollo i Hermesie, zostańcie, chciałbym z wami porozmawiać. Pozostali swoją szansę na zmierzenie się z problemem dostaną nazajutrz, a teraz mogą iść na wieczerzę.
Spuszczeni ze smyczy uczniacy pognali w stronę andronu. Burczące żołądki popędzały ich skuteczniej niż bat osła.
Dopiero kiedy ucichł tupot stóp, centaur zwrócił się do pozostałych sześciu:
– Rozczarowaliście mnie. Żaden z was nie wykonał zadania. Większość, jeśli nie wszyscy, w ogóle nie zorientowała się, na czym polega problem. Zamiast wieczerzać, pójdziecie przygotować opał na jutro. Rąbiąc i nosząc drewno, zastanówcie się, na czym polegał wasz błąd. Czy ktoś w ogóle pamięta, jak ta driada miała na imię?