Ciężar milionów kłębiących się myśli, tysięcy wypowiedzianych słów i przeżyć spłynął ze łzami na kamień. Kiedy ostatnia kropla goryczy uderzyła o jego powierzchnię, mężczyzna dostrzegł spokój, jakim emanowała okolica. Błogostan stopniowo ogarniał duszę i drżące ciało.
 W bezruchu przyglądał się odbiciu księżyca, białej źrenicy Morskiego Oka, które okalały skąpane w lunarnym blasku szczyty górskie.
  Ledwie twarz mężczyzny stała się sucha i rozluźniona, spod gładkiej powierzchni wody wynurzyła się sylwetka odziana w płaszcz i cylinder. Postać zmierzała w jego stronę powolnym krokiem, wychodząc na usłaną kamieniami płyciznę.
 Mężczyzna pozostał nieporuszony. W sercu nie pojawił się choćby cień lęku czy najmniejsze poczucie zagrożenia. Nawet postanowienie, że odbierze sobie życie, jeszcze chwilę temu przepełniające umysł i ducha, wydawało się bardzo odległe i absurdalne.
 Nieznajomy zatrzymał się. Stał jak posąg w wodzie sięgającej do kolan.
 – Każde dno zmienia się w końcu w sklepienie – powiedział. – Chodź ze mną. – Odwrócił się i powoli ruszył w toń.
 Mężczyzna bez namysłu zsunął się z głazu, na którym siedział.
  
 Nieznajomy krzesał iskry. Jego nieruchome oblicze migotało jak obrazy minionego życia w głowie mężczyzny. Po nich przyszła refleksja, że życie po prostu się zdarza, a człowiek lekkomyślnie obarcza je sensem i znaczeniem, których ciężaru nie jest w stanie udźwignąć.
 Ogień rozjaśnił ściany i sklepienie jaskini. Jego ciepło ogarniało ciało mężczyzny, który ułożył się na ziemi z rękoma wsuniętymi pod głowę.
 – Życie… – Głos nieznajomego wypełnił przestrzeń jaskini.
  
 Gładko tak, lekko tak toczy się w dal,
 Jak gdyby to była piłeczka, nie stal,
 Nie ciężka maszyna, zziajana, zdyszana,
 Lecz…
  
 Mężczyzna nie usłyszał ostatnich słów. Zasnął.
  
 Po przebudzeniu spojrzał w stronę paleniska. Pozostał tylko żar, obok  którego stał metalowy dzbanek z pokrywką i kubek.
 Kiedy wyszedł na zewnątrz, usiadł na skraju półki skalnej. Spodobało mu się to, co zobaczył. Szczyty gór i rozległa nizina, pokryte bujną roślinnością, skąpane były w promieniach wschodzącego słońca. Zauważył, że tarcza słoneczna przemieszczała się w różnych kierunkach i zaskakująco szybkim tempie. Równie szybko zmieniały się kolory rozwleczonych nad górami chmur.
 Ale to nie miało znaczenia. Znaczenie miał za to każdy pojedynczy łyk ciepłej kawy, przyprawiony tym przedziwnym pejzażem.
  
 *
 Chłopiec odłożył latarkę i kolorowe folie. Obrócił szklaną kulę o sto osiemdziesiąt stopni i ułożył ją z powrotem na drewnianej podstawce z napisem “Morskie Oko”. Przyglądał się wzburzonym drobinom pływającym w błękitnej cieczy, które imitowały kamienie i fragmenty roślin. Płyn przeciskał się przez szczeliny w umieszczonej pośrodku sfery dekoracji, przypominającej fragment górzystego krajobrazu i powoli wypełniał dolną półkulę.
 – Antek, kolacja! – Usłyszał wołanie.
 Pochylił się nad zabawką.
 – Dobranoc – wyszeptał i narzucił na kulę czarną apaszkę usianą białymi gwiazdkami.