
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Satanael Demonowicz Bogow siedział w swoim biurze. Wygodnie rozparty w fotelu, przy nikłym blasku ognia przedzierającym się przez staromodne drewniane żaluzje, jak zwykle przeglądał dokumenty. Kolejne Księgi Przychodów i rozchodów każdej doby zawalały jego kierownicze biurko napływając z każdej piekielnej granicy. Przekrwionymi oczami wodził po kolejnych stronicach stylizowanych na demoniczne. Kartki z ludzkiej skóry, zapisane krwią. Z chęcią wymieniłby je na normalne papierowe i nie bawił się w pióro i krwawy kałamarz, ale firma musi dbać o wizerunek, dostosowując go do aktualnych mitów popkultury krążących po rynku na którym funkcjonowała. Kolejne transporty ludzi które otrzymywał zaczęły go od jakiegoś czasu nużyć.
Kiedyś ludzie byli różnorodni, każdy miał jakąś tam swoją historię, a dział reklamy nad każdym musiał się sporo namęczyć. Teraz wszyscy są tacy sami. Zmieniają się tylko nazwiska i daty. Każdy trafia tutaj z powodu głupich nic nie znaczących bzdetów, a co najgorsze z reguły tych samych. Czemu żadna kobieta nie może tutaj trafić ze względu na chociażby kanibalizm? Albo chociaż sadyzm? Czemu wszystkie za nierząd w połączeniu z narkotykami, kłamstwami, oszustwami i wszystkim tym co składa się na urok kurwy? A Faceci są jeszcze gorsi…
kiedyś Satanael Demonowicz to dopiero biografie miał na biurku: pożary, gwałty (często zbiorowe), morderstwa, rabunki, brawurowe akcje, pościgi, strzelaniny, zboczenia… a wszystko opisane z pikantnymi szczegółami. Teraz natomiast to trafiają się same dupki, które z powodu braku jaj pili, później po odkryciu zdrad swoich żon je zabijali, a na koniec samobójstwo… nie no… czasem scenariusze są trochę inne… no, ale wszystko sprowadza się do tego, że ze względu na to, że dany koleś był frajerem i dupkiem całe życie mu legło w gruzach, a on na własne życzenie pośrednio lub nie je w jakiś tam sposób sam zakończył… żenada…
Satanael spojrzał na telefon na swoim biurku. Stary, oliwkowy telefon z tarczą do wykręcania numeru robiący, według niego, takie fajne *dryyyyyńń!* kiedy ktoś dzwonił. Ktoś stojąc obok niego uznałby, że zastanawia się do kogo ma zadzwonić, jednak Demonowicz nie myślał w ogóle. Po prostu z przyzwyczajenia przypatrzył się staremu aparatowi, w nadziei by po tylu latach posługiwania się nim dostrzec jakikolwiek szczegół, którego nie znał. Nie znalazłszy jednak takowego podniósł słuchawkę i wykręcił numer.
– Haagenti? Mogłabyś wpaść do mnie na chwilę? Chcę pogadać…
– Oczywiście Panie kierowniku… coś się stało Satiusza, prawda?
– Nie wiem… po prostu przyjdź….
Po kilku minutach do jego gabinetu weszła Haagenti Demonowiczowa. Chociaż mieli to samo „Otiectwo" to jednak nie byli rodziną. Haagenti nie była może jego najpiękniejszą pracownicą, ale na pewno była tą, której warto się zwierzyć ze swoich problemów. Umiała doradzić i pocieszyć. Brzydka tez nie była. Była natomiast taka… taka ludzka, zwyczajna. Każdy z jego pracowników starał się wywyższyc ponad przeciętnego człowieka. We wszystkim. Ona natomiast była cicha, spokojna. Mówiła tylko wtedy gdy chciano jej wysłuchać, ale zawsze mówiła mądrze. Z Satanaelem łączyły ją również stosunki prywatne. Pasowali do siebie. On: buntownik i hulaka. Cały świat by jej do stup rzucił. Ona: Spokojna, wyważona, choć czuła się przy nim bezpieczna to wiedziała, że jest dla niego oparciem wtedy gdy nie miał już siły dalej walczyć… w jakikolwiek sposób. Satanael nie wiedział czy dla koś takiego jak On czy Haagenti może istnieć coś takiego jak miłość, ale oboje wiedzieli jedno: Nie ważne ile z prawdziwej miłości mają i czy w ogóle coś z niej mają. Ale tego co ich łączyło nie chcieli stracić.
– Co się stało Satiusza?
Satanael pochylił się w bok, wyciągając z szafki w swoim biurku butelkę wódki i dwie szklanki. Nalał sobie całą i „na dwa palce" Haagenti.
– Nie wiem… -wypił całą szklankę.-Nie wiem co się dzieje. Ze mną… Z tymi ludźmi…. Z Tym wszystkim… kurwa…..
Haagenti podeszła do niego, usiadła mu na kolanach i ujęła w dłonie swoją literatkę z alkoholem.
– Co Ci chodzi po głowie mój miły?
– Podobno jesteś demonem mądrości -odpowiedział z lekkim uśmiechem Satanael.
– Dobrze wiesz, że jet różnica między informacją, a wiedzą…. Tak jak między wiedzą a mądrością.
-Tak– westchnął Satiusza. – Tak się zastanawiam… Czy to co robimy… Czy to ma jeszcze jakikolwiek sens? Nie widzę już go… nasza klientela sama sobie zdefiniowała zło i dobro. Przyjmujemy ich tutaj tylko, ze względu na „ustawowy obowiązek"… Pamiętam… pamiętam początki naszej działalności… gdy postanowiliśmy udowodnić naszemu kierownikowi, ze nie ma racji uważając nas za gorszych od naszych klientów… Niby… Niby udowodniliśmy mu już, że nie są oni tak cudowni… że są po prostu w większości bydłem… ale… czy my nie zniżyliśmy się do ich poziomu? Chcieliśmy walczyć… a tylko robimy jakieś intrygi… nie potrafimy otwarcie „wejść na rynek" tylko systematycznie i delikatnie dosrywamy konkurencji… Cholera… ja już czuje się zmęczony życiem tak jak oni -roześmiał się Satanael.
– Coś tu jest nie w porządku…
– Ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi, Satiusza.
– Ale co to oznacza? Że my będziemy uwielbieni po tym co zrobiliśmy? Czy może to, że poniżając nas, dawny Szef chciał nas wywyższyć? Ech… Chyb a za dużo się zastanawiam…
-To nic złego. Dostałeś rozum by z niego korzystać… i chyba wiem jak Ci pomóc… – To powiedziawszy, Haagenti jednym ruchem złamała kark swojemu kochankowi i jedynej miłości. – Teraz będziesz kolejnym konsumentem na rynku… mam nadzieję, że nie dasz się nabrać naszemu działowi reklamy… – wypiła swoją szklankę wódki i wróciła do pracy.
Mnóstwo błędów: literówki, ortografy, brak kilkudziesięciu przecinków, zła stylistyka i składnia, nawet przypadki źle odmieniane. Czyta się fatalnie, a to tylko strona tekstu.
Jeśli chodzi o fabułę, to nie ma nic wspólnego z tytułem (jaki tu związek z formą spółki z ograniczoną odpowiedzialnością?). Przedstawiona historia w ogóle mnie nie przekonała ani nie zaciekawiła. Ludzie są tacy sami, jacy byli niegdyś i popełniają identyczne zbrodnie.
Ode mnie 2.
Rzeczywiście są literówki, stylistycznie zdania też brzmią nienajlepiej. Tekst poświęcony wątpliwościom Demonowicza, których i tak do końca nie pojąłem. Fabuła niestety nie porywa, a zakończenie jakby groteskowe, ale również mało zrozumiałe.
Pomiając co powiedzieli przedmówcy...
Przekrwionymi oczami wodził po kolejnych stronicach stylizowanych na demoniczne. Kartki z ludzkiej skóry, zapisane krwią. - Karty (czyli właściwie pergaminy) z ludzkiej skóry, zapisane ludzką krwią chyba nie muszą być dodatkowo stylizowane na demoniczne? A jeśli tak, to w jaki sposób?
...ale firma musi dbać o wizerunek, dostosowując go do aktualnych mitów popkultury krążących po rynku na którym funkcjonowała. - to " na którym funkcjonowała" nie jest potrzebne. Wiadomo, że firma funkcjonuje na rynku a dodatkowe wspominanie o tym psuje zdanie.
To przykładowe zdania, do których można się przyczepić.
kiedyś Satanael Demonowicz to dopiero biografie miał na biurku: pożary, gwałty (często zbiorowe), morderstwa, rabunki, brawurowe akcje, pościgi, strzelaniny, zboczenia... a wszystko opisane z pikantnymi szczegółami. - Pomijając już, że początek zdania jest z małej litery... Ach, jaki to byłby piękny świat. Bez gwałtów, bestialskich mordesrtw, sadystycznych imprez, masowych, często rytualnych, samobójstw, prywatnych tragedii (weźmy takie upieczenie niemowlęcia w piekarniuku) i całej reszty... Zazdroszczę optymizmu.
Zgodzę się z Eferelinem, że ludzie są tacy sami i popełniają te same zbrodnie, urozmaicając to jedynie nowymi narzędziami. I to mogłoby doprowadzić Satiuszę do nerwicy - nuda i monotonia. No, chyba, że stworzyłeś sobie świat, o którym wspomniałam wcześniej.
Ale nie od razu Rzym zbudowano ;)
(...) „Otiectwo"(...).
Jeśli już stylizujesz na rosyjski, to sprawdź z łaski Swojej, jak to się nazywa! Co, nie ma w Google? Nic dziwnego, Google byków nie kolekcjonuje... Otczestwo. Tak to się zwie.
Schrzaniona robota. Zapowiada się na coś, kończy się bez sensu. No, ale, powiedzmy, dobre chęci, odwaga zaprezentowania... Dwa.
Rozumiem, że bohater był z lekka pijany, ale te trzykropki strasznie irytują, po prostu ich za dużo. Moim zdaniem, tych dialogów prawie nie da się czytać. Poza tym jakiś pomysł jest, ale nie porywa. Dobrze, że jest trochę humoru, ale można było się bardziej wysilić. Nie będę oryginalny i tak jak poprzednicy, dam 2.
Pozdrawiam serdecznie.
Ech, chyba wszystkie zarzuty odnośnie tekstu wymienili poprzednicy. Ja mogę im tylko przyklasnąć... I dać to samo co oni, czyli 2.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.