- Opowiadanie: Finkla - Szczęśliwego powrotu z przyszłości!

Szczęśliwego powrotu z przyszłości!

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Szczęśliwego powrotu z przyszłości!

– Ty cholerny egoisto! Ja cię nic nie obchodzę! I nigdy nie obchodziłam! Powinieneś oświadczyć się ukochanemu Instytutowi, a nie mnie!

Ewa zdecydowała się znowu wrócić do przerabianego wielokrotnie tematu. Wrzeszczała, płakała, bębniła piąstkami po mojej chudej klacie i pozostawała głucha na wszelkie logiczne argumenty. Mimo to powtórzyłem:

– Skarbie, uspokój się. Przecież wiesz, że to nieprawda. Tłumaczyłem już nie raz, że zadbałem o ciebie. Instytut ubezpieczył mnie na koszmarne pieniądze. Jeśli nie wrócę, dostaniesz dwadzieścia pięć procent. Będziesz ustawiona do końca życia.

– W dupie mam pieniądze! Chcę ciebie! – wyszlochała, ale przynajmniej przestała mnie okładać. Zaczęła przemaczać mi koszulę łzami, a ja wtuliłem twarz w puszyste, ciemnobrązowe włosy, pachnące brzoskwiniami. – A jeśli wrócisz odmieniony?

I po co jej opowiadałem o nieszczęsnej myszce? Wysłaliśmy białą, wróciła czarna. Dzięki Bogu, że przynajmniej płci nie zmieniła. Odmieniony kolor futerka nie wydawał się gryzoniowi w niczym przeszkadzać. Zwierzak biegał po klatce, chrupał marchewkę i inne smakołyki, kopulował z samicami, miał zdrowe potomstwo…

– Ewuś, skarbie, no przecież nie jesteś rasistką. Nie kochałabyś mnie, gdybym stał się Murzynem?

– Kochałabym, przecież wiesz, głupku. Ale czy ty nie przestaniesz kochać mnie? Czy uczucia ci się nie zmienią razem ze skórą?

– Nie zmienią – obiecałem z mocą. – Zawsze będę cię kochać. Ciebie i tylko ciebie.

– A nie moglibyście wysłać kogoś innego? Co, Krzysiu?

– Najdroższa, zużycie energii rośnie proporcjonalnie do sześcianu masy ekspediowanego obiektu. A twój ultraszczupły facet po prostu jest najlżejszy w całym Instytucie.

Mało nie parsknąłem – przypomniałem sobie minę Bożenki, drobnej doktorantki, kiedy dowiedziała się, że waży o półtora kilo więcej niż ja…

Kto by pomyślał, że uprawiana na studiach wspinaczka zaprowadzi mnie tak wysoko?

– Zresztą, wszystko już ustalone, podpisane, przygotowane… – dodałem. – Jeśli teraz się wycofam, zawalę cały projekt. Po takim wybryku byłbym skończony.

Ewa pociągnęła nosem, nadal nadąsana, ale ostatnia przed podróżą awantura zakończyła się bez większych strat w ludziach i sprzęcie.

 

***

 

Rano narzeczona odprowadziła mnie do samego Instytutu. Długo staliśmy przed wejściem. Najpierw czuły, smutno-namiętny pocałunek pożegnalny, potem luba ściskała mnie, jakby chciała przetestować wytrzymałość żeber. Wreszcie, z ciężkim westchnieniem, oderwała się. Wygładziła mi kurtkę. Chyba chciała coś powiedzieć, ale zaciśnięte gardło ją zawiodło, więc tylko potrząsnęła głową i odmaszerowała. Po kilku krokach zatrzymała się, na wpół obróciła, zerknęła znad ramienia. Do dziś mam w oczach ten obrazek, niby kadr z jakiegoś sentymentalnego filmu: moja ukochana w szarym płaszczyku, spod którego wygląda fioletowa apaszka. Włosy rozwiewane przez zefirek. Drżące wargi i szkliste oczy – pełne tęsknoty i łez, chociaż jeszcze się tak naprawdę nie rozstaliśmy.

Uśmiechnąłem się, żeby dodać Ewie otuchy, przesłałem całusa i pomachałem. Poczekałem, aż odejdzie, dopiero wtedy wkroczyłem do Instytutu.

Powitał mnie portier. Dyżurował pan Staszek.

– Dzisiaj wielki dzień, panie magistrze! Wszyscy trzymamy kciuki, żeby dobrze poszło. – Podał mi klucz do pokoju, podsunął zeszyt do podpisania. Posłusznie nabazgrałem niewyraźne: „K. Manc”. – Szczęśliwego powrotu z przyszłości! I niech pan nie dziękuje!

Dotarłem na trzecie piętro, niesiony falą życzliwości. Każdy starał się, niby to przypadkiem, spotkać bohatera, który miał przejść do historii. Żywiłem gorącą nadzieję, że w roli triumfującego badacza, a nie pierwszej śmiertelnej ofiary podróżowania w czasie. Znajomi machali do mnie, życzyli powodzenia… W ich oczach widziałem mieszankę zazdrości, fascynacji i współczucia. Wkrótce zacząłem czuć się jak skazaniec wieziony na szafot uliczkami wypełnionymi przez wścibską tłuszczę. Całe szczęście, że wszyscy uśmiechali się, zamiast obrzucać nieświeżymi warzywami. Tylko Bożenka wyglądała, jakby marzyła o co najmniej mendlu spływających po mnie zbuków.

Chyba ktoś poinformował szefa o moim przybyciu, bo już z daleka rozpoznałem masywną sylwetkę profesora zbliżającą się z drugiego końca korytarza. Spotkaliśmy się pod moim pokojem.

– Dzień dobry, panie Krzysztofie – powitał mnie Dąb-Rozwadowski, wyciągając rękę. – Jak samopoczucie?

– Dzień dobry, panie profesorze. Dziękuję, świetnie.

– Gotów do drogi?

– Chwileczkę, tylko zostawię rzeczy w pokoju.

– Oczywiście, oczywiście. Proszę się nie spieszyć. Czekamy na pana w laboratorium.

 

Czekali. Chyba pół Instytutu wcisnęło się do salki. Nawet nie widziałem techników wpatrzonych w swoje monitory i pokrętła. Jednak wielkodusznie zostawiono nieco wolnej przestrzeni dookoła wehikułu. Tam ośmielił się wtargnąć tylko szef.

– Nie chcę panu narzucać, do którego momentu udać się w pierwszej podróży – mówił Dąb-Rozwadowski, machinalnie gładząc brodę. – Sugerowałbym krótki skok, nie więcej niż dziesięć lat, to ułatwi panu zaadaptowanie się do zastanych warunków. Ale rozumiem, że może pan pragnąć czegoś bardziej spektakularnego. Daleki jestem od krytykowania ciekawości młodego naukowca. Muszę wspomnieć, że wizja, iż przemieszcza się pan o, dajmy na to, pięć lat, a ja już wtedy nie żyję, wydaje się niepokojąca. Jeśli tak się stanie, to wolałbym, aby mnie pan nie zawiadamiał. W każdym razie, proszę pamiętać, że dla nas wszystkich najważniejsze jest, aby pan wrócił i mógł kontynuować badania. Nieudane doświadczenie można zawsze powtórzyć. Proszę nie ryzykować bez potrzeby.

– Tak, panie profesorze. Sam wolałbym wrócić do naszego tu i teraz.

– Jeśli dowie się pan od historyków, że pierwsza próba wysłania człowieka się nie powiodła, proszę tam, to jest wtedy, zostać. Powodzenia i bezpiecznego powrotu z przyszłości!

Szef poklepał mnie po ramieniu (staruszek musiał się naprawdę ogromnie przejąć, skoro pozwolił sobie na tak poufały gest w stosunku do zwykłego asystenta) i wyszedł z obszaru ograniczonego żarówiastożółtymi liniami.

Jego miejsce zajął dyrektor administracyjny.

– Zostawił pan rzeczy osobiste?

Balcerek najchętniej wysłałby mnie w przyszłość w stringach i po operacji odsysania resztek tłuszczu. Może nawet nad wycięciem funta mięsa by się nie wahał. Wiedziałem, że każde sto gramów to ogromne koszty, ale mimo wszystko nie wypada odwiedzać potomków, przebierając się za Terminatora. Zresztą, muskulatura nie ta, jeszcze by sobie zrobili krzywdę ze śmiechu… Uparłem się, że absolutne minimum to cienkie spodnie, kaszmirowy, więc niemal nieważki, golf i trampki. W kieszeniach wyłącznie dowód. Przejrzałem je teraz ostatni raz, przekazałem dyrektorowi zapomniany kluczyk od pokoju.

– Skorzystał pan z toalety?

– Tak! – warknąłem. Zastanawiałem się przez chwilę, czy Balcerek ucieszyłby się, gdybym go opluł. Zawsze ten gram czy dwa mniej…

– No to powodzenia.

Wślizgnąłem się do wehikułu. Wehikułu… Właściwszym określeniem byłoby „pudełko”. Wnętrze malucha w porównaniu z tym arcydziełem nowoczesnej fizyki wydawało się przestronnym pałacem. W środku dało się wyłącznie siedzieć – wiadomo, kula ma najkorzystniejszy stosunek powierzchni do objętości. Te skrawki przestrzeni, których nie zajmował operator, wypełniała maszyneria. Największy bąbel powietrza to ten ograniczany moim torsem, pulpitem, monitorem, sufitem oraz drzwiczkami po lewej i akumulatorem po prawej.

Zhermetyzowałem pojazd, zawahałem się nad wyborem daty. Szef właściwie mówił niegłupio. Mniejszy szok kulturowy miał swoje zalety. Ale przypadkiem dowiedzieć się, że któryś ze znajomych umrze w ciągu trzech lat? Brrrr! Tak, jak wcześniej planowałem, ustawiłem długość skoku na równe sto lat. A nuż przywiozę z wycieczki wielką teorię unifikacji? Wywołałem widok z kamer na monitor, upewniłem się, że nikt nie przebywa w zagrożonej strefie, po czym wcisnąłem wielki czerwony guzik. Wprawdzie w tym modelu przycisk był nieduży i miał czarny kolor, ale mniejsza o szczegóły.

Pierwszą oznaką, że coś się dzieje, było utracenie obrazu z kamer. Zamiast laboratorium na monitorze pojawił się biały szum. Później poczułem, jak wnętrzności wywijają fikołka. To chyba… Nieważkość? Paskudne uczucie. Jednak dobrze, że w tej kliteczce nie ma miejsca na lewitowanie. Jeszcze lepiej, że udało mi się nie puścić pawia. Wreszcie bebechy się uspokoiły, wrócił obraz z kamer. Ale inny!

Wylądowałem w tym samym pokoju. Albo niemal identycznym. Znaczy, budynek Instytutu najprawdopodobniej ciągle stał. Kolor ścian i umeblowanie się zmieniło. Ale nie miałem czasu na studiowanie wystroju, bo zafascynowała mnie reakcja ludzi. Twarze zwrócone w moim kierunku. Na wszystkich podobne sekwencje emocji. Ciekawość, potem zaskoczenie, na końcu strach. A chwilę później rzucili się do ucieczki. Bez oznak paniki, ale w pośpiechu. Aparacik na powierzchni wehikułu pobrał próbkę powietrza, a ja siedziałem i nudziłem się, czekając na wyniki. Powoli zaczynało mi się robić diabelnie niewygodnie. Niby pozycja nie taka niekomfortowa, ale bez możliwości chociażby założenia nogi na nogę, bez zajęcia, które wypchnęłoby z głowy głupoty…

Wreszcie pulpit pisnął, na monitorze pojawił się skład atmosfery: 21% tlenu, reszta też w porządku. Można wychodzić w dwudziesty drugi wiek i oddychać.

Pierwszy krok człowieka, czyli mnie, był niepewny – jednak nogi zdążyły mi zdrętwieć. Powietrze pachniało nieodróżnialnie od naszego.

Podszedłem do drzwi. Wyjątkowo solidne futryny, klamki całkiem jak za moich czasów. Niestety, gospodarze zamknęli pokój.

Jak by tu im zasygnalizować, że nie stanowię zagrożenia? Rozejrzałem się. Drukarki też prawie takie same jak u nas. Wziąłem kartkę, znalazłem na którymś biurku coś do pisania, nabazgrałem prosty komunikat we wszystkich znanych mi, chociaż odrobinę, językach:

 

NIE BÓJCIE SIĘ. PRZYCHODZĘ W POKOJU.

DON'T BE AFRAID. I COME IN PEACE.

NICHT ZU SCHEUEN. ICH KOMME IN FRIEDEN.

НЕ БОЙТЕСЬ. Я ПРИХОЖУ С МИРОМ.

 

Wróciłem do drzwi, spróbowałem przepchnąć wiadomość pod nimi. Niestety, okazały się bardzo szczelne. Zamierzają mnie tu udusić? Okien żadnych, jak w naszym laboratorium. W końcu to piwnica. Pocieszyłem się, że zawsze mogę wgramolić się do wehikułu i wracać do domciu.

Coś zabuczało. Jeden z monitorów ożył, wyświetlił pisany na bieżąco napis. Potomkowie zaprosili mnie do czatowania!

 

Dzień dobry, przybyszu. Prosimy o zachowanie spokoju. Nie boimy się Ciebie, lecz Twoich bakterii i wirusów. Personel medyczny jest już w drodze. Czy poddasz się badaniom, przybyszu?

 

Kursor migał zachęcająco. Mieli rację, faktycznie, mogli stracić odporność. Przez ostatnie sto lat wizyty z przeszłości pewnie rozpętały niejedną epidemię. Nie chciałem wybuchu intertemporalnej wojny biologicznej, więc szybko wystukałem:

 

Oczywiście.

 

W górnej szufladzie biurka są maseczki ochronne. Proszę, załóż jedną. Służba medyczna przybędzie za ok. 15 minut. Rozgość się. Czy potrzebujesz pilnie jakichś środków?

 

Na razie nie. Tylko informacji.

 

O co chciałbyś spytać?

 

O datę.

 

24 października, 2058.

 

Szlag! Żaden dwudziesty drugi wiek! Przeniosłem się raptem o pokolenie. Ale dlaczego? Co się posypało? Z miejsca ruszyłem, więc butelka do połowy pełna. Źle skalibrowaliśmy urządzenia?

Sporo się pozmieniało jak na taki krótki skok. Drukarki rozpoznawalne, ale całkiem inne. Zrobiłem facepalma. No przecież pojawiły się podróże w czasie! Jeśli można skonsultować się z Einsteinem albo da Vincim, to rozwój technologii ruszył z kopyta!

Rozważania przerwał szelest otwieranych drzwi. Do sali wkroczyły dwie osoby w kombinezonach ochronnych. Jedna, chyba kobieta, podeszła do mnie, ukłoniła się lekko.

– Czy mogę pobrać krew do badań? – Głos wydobywający się z głośniczka w okolicy mostka brzmiał nieco mechanicznie.

– Tak, jasne.

Zacząłem podwijać rękaw swetra, ale złapała mnie za dłoń, przetarła czymś palec, ukłuła, wycisnęła kropelkę krwi na jakieś urządzenie. Jednak nie trzeba pół probówki do głupiego testu. Taką technikę to ja lubię! Kobieta wyszła.

Ten drugi, wysoki mężczyzna, spytał, czy mam sprzęt wrażliwy na promieniowanie ultrafioletowe. Kiedy zaprzeczyłem, poprosił, abym udał się za nim. Zaprowadził mnie do czegoś w rodzaju łazienki, kazał zdjąć ubranie i mu oddać. Gdy się zawahałem, dorzucił:

– Otrzymasz je, kiedy będziesz wracał do swego świata, przybyszu. Na razie ubierz się w to. – Wręczył mi pudło. – Otwórz dopiero po kąpieli. Wszystko zostało wyjałowione. Spod prysznica nie leci czysta woda, nie połykaj jej, uważaj na oczy. Wyjdź dopiero, kiedy płyn się skończy. Ja poczekam na zewnątrz, przybyszu.

 

***

 

Faktycznie, czekał. Już bez stroju ochronnego, w kombinezonie podobnym do tego, który znalazłem w pudle. Podał mi miseczkę, mówiąc:

– Przepłucz usta i wypij. To szczepionka przygotowana specjalnie dla ciebie, przybyszu. A jednocześnie środek odkażający wewnętrznie.

Jednak nawet teraźniejsza medycyna miała swoje ograniczenia. Preparat smakował ohydnie, chyba nawet gorzej od naszych lekarstw, a cuchnął chemią i rzygami. Miałem serdecznie dosyć po pierwszym łyku, ale terazbylec upierał się, żebym przełknął wszystko. Dopiero wtedy zaprowadził mnie do dyrektora placówki, drobnego staruszka, którego w ogóle nie mogłem rozpoznać. Facecik, zamiast podać mi rękę, ukłonił się. Ależ mają obsesję na punkcie bakterii!

– Antoni Kierka, kierownik Instytutu Stosowanej Fizyki Kwantowej.

No, proszę! Nawet nazwa została! Dwadzieścia kilka lat… Ciekawe, kiedy wreszcie spotkam kogoś znajomego. Może nawet siebie? Trochę głupio…

– Krzysztof Manc, asystent w Instytucie Stosowanej Fizyki Kwantowej.

– Przede wszystkim, gratuluję odwagi, Krzysztofie-kolego. My dotąd nie zdecydowaliśmy się na wysyłanie ludzi.

– Nie rozumiem! Jak to: nie zdecydowaliście?! – Oblał mnie pot. – Czy to znaczy, że nie wrócę?

– Tego nie wiem. Na pewno nie zrobię nic, co mogłoby utrudnić ci powrót do twojego świata, ale jeszcze nie znamy praw rządzących transferami. Chyba że wasza nauka poszła znacznie dalej…

– Do mojego świata? To nie jest nasz wspólny świat?

– Oczywiście, że nie. – Kierownik momentalnie spoważniał. – Dokąd właściwie chciałeś trafić, Krzysztofie-kolego?

– Do dwudziestego drugiego wieku – szepnąłem. – Sto lat do przodu…

– Transfer jako wehikuł czasu? Interesujące podejście. Rzeczywiście, z pewnej perspektywy może się wydawać, że to tak działa. Jeśli odwiedzać tylko wiązkę niesłychanie podobnych wszechświatów… Przypadek szczególny… Przesunięcie o fazę shi albo inne tempo upływu czasu. Tak…

– A dokąd trafiłem? – przerwałem mu.

– Do wszechświata alternatywnego. Tylko ty możesz ocenić, jak bardzo różni się od twojego, w którym momencie nastąpiła bifurkacja. Jeśli dotychczas sądziłeś, że podróż zakończyła się sukcesem, to musiało to nastąpić relatywnie niedawno. Jak dobrze znasz historię?

– Słabo. Jestem fizykiem kwantowym.

– Rozumiem. U nas to jeden z ważniejszych przedmiotów. Jednak występują istotne różnice kulturowe. A mógłbyś wysłać do swojego świata wiadomość z prośbą o przysłanie podręcznika historii? Skoro używamy jednego języka, bez problemów ją przeczytam.

– Jas… – Zreflektowałem się. – Mam energii w akumulatorach tylko na podróż powrotną, praktycznie bez żadnych rezerw.

– To żadna przeszkoda. Podładujemy twój pojazd, tylko najpierw upewnijmy się, że to technicznie możliwe. Prąd stały czy zmienny?

– Zmienny. Dwieście trzydzieści voltów, pięćdziesiąt herców. Ale mogę bez problemu dostosować się do innych źródeł, nawet prądu stałego…

– Dobrze. Poproszę kogoś, żeby ci pomógł. Ale to nie dzisiaj, teraz w transferowni trwa naświetlanie ultrafioletem.

– Przepraszam za kłopot…

– To żaden kłopot, zwyczajne procedury po każdej podróży. – Staruszek dotknął czegoś na biurku, po czym powiedział w przestrzeń: – Abe, zajrzyj do mnie jutro z rana. Chodzi o pomoc techniczną dla naszego gościa z innego świata. – Z głośniczka przy brzegu blatu rozległy się słowa, których nie zrozumiałem. – Dziękuję, do jutra. – Kierka znów zwrócił się do mnie: – Masz jakieś pytania? Pewnie mnóstwo?

– Aż nie wiem, od czego zacząć… Chyba od działania… Jak wy to nazywacie? Transferu? Chciałbym dowiedzieć się o nim jak najwięcej.

– Ja częściej zajmuję się historiozofią. Fizyka to moja druga specjalizacja… Wydrukuję ci artykuły, które tylko będziesz chciał. – Podszedł do półek z książkami. – Ale najlepiej zacznij od tego.

Podał mi opasłe tomiszcze. Zerknąłem na stronę tytułową: Zdzisław Kołek, Zygmunt Kotek, Wprowadzenie do teorii transferu. Rzuciłem się z pasją na dzieło, by po chwili grzecznie poprosić gospodarza o jakiś podręcznik podstaw fizyki kwantowej – tutaj używali całkiem innej terminologii, obcych oznaczeń…

 

***

 

Kierownik zatroszczył się o moje potrzeby. Bardzo miło z jego strony, bo sam nawet nie trzymałem w ręku miejscowych pieniędzy. Staruszek najpierw zaprowadził mnie na obiad, potem zaprosił do domu. Nawet piżamę i szczoteczkę do zębów zaoferował.

Okolice Instytutu wyglądały schizofrenicznie. Niby układ ulic ten sam, ale połowa budynków inna. No i ogólne wrażenie obcości – wszędzie widziałem knajpki z jakimiś chińskimi krzaczkami w nazwach, skośnookich ludzi… Prawie jakbym zwiedzał Szanghaj. Przystanek metro w miejscu autobusowego. W moim świecie w tym rejonie Warszawy nikt metra nawet nie planował…

Wkrótce (pociąg naprawdę nieźle zasuwał, przyspieszenie aż wbijało w fotel) dotarliśmy do domu Kierki. W progu młoda żona gospodarza powitała nas ukłonem. Antoni przejął inicjatywę:

– Chciałem ci kogoś przedstawić, Zosiu-gosposiu. – Dobrze wiedzieć, już miałem skomplementować urodę małżonki. – To gość z alternatywnego świata, Krzysztof. Zamieszka u mnie na kilka dni.

– Miło mi cię poznać, Krzysztofie-gościu.

– Mnie również jest bardzo przyjemnie.

– I słusznie, Zosia robi doskonałą tempurę. Jestem pewien, że jeszcze nie jadłeś takiej pysznej.

Wysoce prawdopodobne, zważywszy, że nigdy nie słyszałem o takim daniu.

Gospodarz nalegał, abym obejrzał jego kolekcję numizmatyczną. Trudno było odmówić. Jak się okazało, Antoni zbierał monety z różnych światów. Zawsze z okolicy lądowania, najwyższy nominał będący w obiegu. Zestaw zajmował ogromną gablotę na środku salonu. Eksponaty poukładano parami, aby pokazać jednocześnie awers i rewers. Leżało ich tam mnóstwo. Ten Instytut musiał odwiedzać sąsiednie światy już od dawna.

W centrum dominowały orzełki i pięciozłotówki. Z prawej strony orzełki miały po dwie głowy… Te złote z cyrylicą chyba nazywano „świnkami”. Takich z sierpem i młotem nigdy nie widziałem. Z drugiej strony zbioru, dla zachowania równowagi, pyszniły się swastyki i profile führera. Niezłe alternatywy… Wróciłem do obserwacji środka – tam wydawało się przyjemniej, bardziej optymistycznie. Odkryłem grupkę dwubarwnych euro, a niedaleko nich pieniądze z arabskimi robaczkami. Niżej, w pewnym oddaleniu od głównej grupy leżały pojedyncze, bardziej egzotyczne okazy, często połyskujące cennymi kruszcami, nawet parka brakteatów.

Niezmiernie żałowałem, że nie zabrałem portfela. Z przyjemnością wzbogaciłbym kolekcję o dwie piątki. Ciekawe, gdzie Antoni by je położył.

– Czy w tym układzie jest jakaś metoda?

– Cieszę się, że o to spytałeś.

Gospodarz rozpromienił się, a potem coś włączył i pod monetami wyświetliły się linie oraz daty przy rozwidleniach. Dopiero teraz olśniło mnie i zobaczyłem kształt drzewa o metalowych liściach, gałęzie łączące grupki podobnych monet. Zależności między światami, z których pochodziły eksponaty. No tak – idealne hobby dla historiozofa.

 

Wieczorem poczytałem trochę o transferach. Upewniłem się tylko w jednej kwestii – nici z planu wrócenia do mojego świata w dwie godziny po starcie. Czas (poświęcono mu cały rozdział pracy) w multiwersum płynie własnym tempem, czyli mija podobnie w bliskich sobie światach. Co innego, gdyby zmieniły się podstawowe stałe fizyczne, bo i takie wszechświaty postulowano.

Cholera, Ewa musi tam odchodzić od zmysłów. Ale tym razem naprawdę nie mogłem zadzwonić.

 

***

 

Nazajutrz spotkałem się z Abem, czyli Abrahamem Lincolnem. U nas tak nazywa się prezydentów USA, a tutaj – stypendystów z Harvardu. Błyskawicznie ustaliliśmy, że naładować moje akumulatory da się bez problemów. Abe okazał się pomocny do tego stopnia, że szybko przebudował wehikuł, aby był w stanie „tankować” po prostu stojąc na metalowej płycie podłoża, tak samo jak robią to tutejsze pojazdy.

Ja w tym czasie nagryzmoliłem krótki liścik do Instytutu, prosząc o przysłanie jak najbardziej szczegółowego podręcznika historii oraz informując, że z tymi podróżami w czasie to trochę inaczej niż nam się wydawało. Po namyśle dopisałem jeszcze prośbę do Cześka, żeby zawiadomił Ewę, że żyję i cholernie się spóźnię.

Po jakichś dwóch godzinach wehikuł wrócił z książką. Kierownik zadecydował, aby poddać ją krótkiej, lecz intensywnej sterylizacji i zaraz zanieść do docenta multihistorii, Zenobiusza Furmana, żeby znalazł moment bifurkacji. Istniała szansa, że zrobi to jeszcze tego samego dnia.

Rzeczywiście, docent zadzwonił niedługo po obiedzie. Z niecierpliwością pognałem do jego pokoju, aby usłyszeć, w którym miejscu nasze dwa światy oddzieliły się od siebie.

– Znalazłem chwilę rozgałęzienia, a przynajmniej jego pierwsze skutki, które pojawiły się w książce, Krzysztofie-kolego. To stało się podczas drugiej wojny światowej, w tysiąc dziewięćset czterdziestym pierwszym roku. A dokładniej w czerwcu. W naszym świecie to Niemcy pierwsze zaatakowały, a u was Związek Radziecki.

– Chwileczkę! To u nas Niemcy napadły na ZSRR! A u was odwrotnie, tak?

– Nie rozumiem… – Zenobiusz otworzył podręcznik na założonej stronie. – Popatrz.

Machinalnie wziąłem cegłę i zacząłem czytać we wskazanym miejscu: „Atak z 28 czerwca 1941 roku przyniósł spektakularne efekty. 224 dywizje, liczące w sumie niemal 5 milionów czerwonoarmistów, przekroczyły linię wyznaczoną na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow, całkowicie zaskakując Wehrmacht”. O co tu chodzi?!

– Jest pan… – Oj, tubylcy nie lubili formy „pan”, nawet kierownik nalegał, żebym zwracał się do niego po imieniu. – Jesteś pewien, że to nie jest wasza książka?

– Oczywiście, że jestem! U nas to Hitler zaatakował pierwszy.

– No to skąd się to wzięło?!

– Jeśli chodzi o mnie, ty przyniosłeś tę pracę. Idź do Antka, opowiedz, co odkryliśmy. Na pewno się ucieszy z kolejnego podręcznika historii, nawet bez monet… Wygląda na to, że jesteśmy skazani na twoją wiedzę. Ale momentu bifurkacji poszukamy jutro.

– Jutro?! Pracujesz w sobotę?

– A w waszym świecie soboty są wolne? – Pokiwałem smętnie głową. – Ale zamiast niedziel czy oprócz?

– Oprócz.

– Szczęściarze.

 

Po wysłuchaniu rewelacji kierownik pokiwał mądrze głową, złożył dłonie w piramidkę.

– Widzę dwie możliwości: albo świat tysiąc dziewięćset czterdzieści jeden łamane przez Stalin wysłał gdzieś twojego odpowiednika, potem dostał od niego list i w odpowiedzi przekazał książkę, która zabłąkała się do nas, albo już na samym początku twój list trafił do tego świata.

– Ale dlaczego?!

– Fizyka kwantowa jest kobietą, drogi Krzysztofie-kolego. – Chyba musiałem zrobić wyjątkowo głupią minę, bo Antoni spytał: – Nie macie takiego powiedzonka? – Potrząsnąłem głową. – Jeśli sądzisz, że wszystko rozumiesz, to albo się mylisz, albo jeszcze o czymś nie wiesz.

– Czy to znaczy… – Musiałem odchrząknąć, bo głos uwiązł mi w gardle. – …że mogę nigdy nie wrócić do mojego świata?

Kierka rozłożył bezradnie ręce.

– Właśnie dlatego uważamy, że wysyłanie żywych ludzi jest wysoce niehumanitarne.

Biała myszka i czarna myszka. Im było wszystko jedno, ale mnie? A jeśli już nie zobaczę Ewy? Uch, nienawidzę babskiej intuicji. Szczególnie, kiedy prognozy na niej oparte okazują się paskudnie trafne.

– Zaraz! Jeśli nie wysyłacie ludzi, to kto przynosi te wszystkie artefakty? Skąd się biorą monety? Znajdują je sondy bezzałogowe?

– Nie mówiłem ci o tym? – zdziwił się kierownik. – Chyba nie było okazji. Androidy.

– A one… wracają?

– W około dziewięćdziesięciu pięciu procentach przypadków. Ale w kolejnych pięciu procentach widać, że to nie są te same roboty, które wyruszyły od nas. Trzeba jednak pamiętać, że nie odróżnię obiektów wysłanych przez techników w szarym kombinezonie i niebieskim kombinezonie. A wszechświatów jest nieskończenie wiele.

Czyli mam jakieś dziewięćdziesiąt procent szans, że jednak trafię do rzeczywistości bardzo podobnej do mojej. Jest nadzieja… I nieważne, jaką sukienkę założy wtedy Ewa.

– Nas również odwiedzają urządzenia – ciągnął Antoni. – Szczerze mówiąc, wczoraj spodziewaliśmy się kolejnego. Bardzo nas zaskoczyłeś.

– Po czym poznaliście, że jestem człowiekiem?

– Rutynowo wykonujemy USG pojawiającego się pojazdu. Odsysanie powietrza ze środka jest w dobrym tonie, ale twój wehikuł nie zawierał próżni, więc się ewakuowaliśmy. A później, kiedy podszedłeś do drzwi, zrobiliśmy tomografię, która rozwiała wszelkie wątpliwości.

Kierownik pokazał mi jeszcze fotografię androida. Lekko trójkątna twarz, wysokie czoło, szaroniebieskie oczy, nijakie włosy z przedziałkiem po lewej. Nawet podobny do mnie. Przypadek, kaprys kwantów czy jakieś prawo?

 

***

 

Furman maglował mnie z historii przez cały sobotni ranek. Żeby jeszcze pytał tylko o Polskę… Coś tam w liceum czytałem o drugiej wojnie światowej (od tego okresu zaczął, uznawszy, że skoro zgadzamy się do paktu Niemcy-ZSRR, rozziew musiał nastąpić później), więc potrafiłem w miarę sensownie odpowiedzieć. Ale Zenobiusz interesował się najróżniejszymi państwami, nawet tymi nieznaczącymi i spoza Europy. W końcu kto powiedział, że nowy wszechświat nie może wykiełkować w Vanuatu?

Szybko poczułem się jak studenciak podchodzący do zerówki bez przygotowania, wyłącznie w celu sprawdzenia, czy pytania trudne. Nawet skrawka ściągi przy sobie nie miałem! Musiałem gryźć się w język, aby nie zacząć jęczeć: „panie docencie, słowo daję, że się uczyłem”.

Wreszcie ustaliliśmy, kiedy pojawiły się spektakularne różnice między naszymi światami: tutaj Amerykanie nie zbombardowali Hiroszimy. Projekt Manhattan zakończył się fiaskiem. Furman w ogóle nie słyszał ani o nim, ani o Oppenheimerze.

Japonia. No tak, mogłem się tego domyślić – bary sushi zamiast McDonald's, owoce morza zamiast hot dogów, Azjaci na ulicach, ryż na większości talerzy w stołówce, miseczki – nie, czarki! – zamiast szklanek, ukłony, obcojęzyczne komunikaty w metrze, dziwne piosenki, których słuchał Zenobiusz… Nawet „Krzysztofie-kolego” brzmiało prawie jak „Krzysztof-san”. Cud, że nie musiałem jeść pałeczkami.

A po drugiej wojnie wszystko potoczyło się inaczej. Nie było dwóch mocarstw szczerzących kły na rywala, bo dołączyło do nich trzecie. Japonia przegrała, ale nie została zmiażdżona. Zimna wojna nie wybuchła. Robotyka rozwinęła się błyskawicznie, za to ludzkość przekroczyła pierwszą prędkość kosmiczną o kilkanaście lat później. Program Apollo nazywał się Amaterasu… Komunizm skończył się wcześniej i wywarł jedynie powierzchowne piętno na państwach satelickich, bo ZSRR był osłabiony ideologiczną walką na dwóch odmiennych frontach, zmuszony do wybierania mniej ekstremalnych rozwiązań.

 

Na szczęście tutejsi pracoholicy w sobotę siedzieli w robocie tylko do południa. Przez resztę weekendu Antoni próbował oprowadzać mnie po Warszawie, pokazywać budynki, z których stolica czuła się dumna. Jak na przykład stojący na miejscu PKiN pałacyk z miękkimi liniami zaprojektowany przez któregoś naśladowcę Gaudiego.

Gospodarz nieustannie zasypywał mnie pytaniami: „A jaki budynek stoi przy tej ulicy w twoim świecie?”, „A kiedy powstał?”… Chciał wiedzieć wszystko: o sieciach handlowych, bankach, nagrodach Nobla, sztuce… Mnie znacznie bardziej interesowało prawdopodobieństwo powrotu do domu, więc próbowałem kończyć wyprawy jak najszybciej.

Tak, wiedziałem, że po trafieniu do ojczystej rzeczywistości będę żałował wszystkich nieobejrzanych ciekawostek. Wręcz marzyłem o tym żalu i kpinach kumpli…

 

Sporo poczytałem o transferach i hipotezach związanych z docelowym światem. Zdążono ich postawić mnóstwo, ale żadnej spójnej teorii nie udało się zbudować. Stosunkowo najwięcej danych przemawiało za tą wymagającą symetrii – z obu światów wysyłano obiekty o identycznej (lub zbliżonej) masie. Polemika, czy transfer powinien nastąpić w tym samym momencie postulowanego multiczasu, wciąż trwała.

Wymóg zachowania masy bardzo mi się nie spodobał. Jeśli ta teoria była prawdziwa, to o trafieniu do domu mógł zdecydować każdy płatek łupieżu, drobinka kurzu na butach… Ba! Jeden głupi elektron zgubiony ze swetra przy otarciu się o fotel. I dowiedziałem się o tym teraz, kiedy już zdążyłem zapomnieć, ile razy sikałem i co jadłem!

Zapewne rządziła tu jakaś wszechwładna reguła minimalizowania energii zużywanej na transfer, tylko nikt jej jeszcze nie odkrył. Pewnie ze względu na chaotyczność procesu i kaprysy fizyki kwantowej. Od zasady nieoznaczoności Heisenberga, przez promieniowanie Hawkinga, do dualizmu korpuskularno-falowego. To chyba faktycznie jest kobieta, humorzasta jak barokowa kurtyzana.

 

***

 

W poniedziałek, z potwornym mętlikiem w głowie, poszedłem porozmawiać z Antonim:

– W jaki sposób mogę zmaksymalizować szanse powrotu do domu?

– Po pierwsze, proponuję, żebyś wystartował w czwartek. Programujemy androidy, aby wracały dokładnie po tygodniu badań. Jeśli nasz robot znalazł się w twoim świecie, może po prostu zamienicie się miejscami. Przekaż stery naszemu komputerowi, a wystrzeli cię z dokładnością co do milisekundy.

Propozycja brzmiała bardzo rozsądnie. Pokiwałem głową.

– Po drugie – ciągnął kierownik – wprowadzaj jak najmniej zmian. Przede wszystkim w masie. Wiadomo, że żywego człowieka nie sposób kontrolować co do grama. Nawet przy precyzyjnie odważanej ilości pokarmu może się spocić albo skaleczyć… Ale i w wyglądzie. Może to nie przypadek, że jesteś tak podobny do androida. Próbuj nie przytyć, bo schudnąć to już bardziej nie możesz. Odradzałbym wizytę u fryzjera albo zapuszczanie brody. Chociaż to już pewnie myślenie magiczne.

– Czy android przywozi coś materialnego ze sobą? Oprócz monet. – Mrugnąłem z udawaną wesołością.

– Nie. Informacje, ale w postaci elektronicznej. Choć zdarza się, że robot wraca pokiereszowany, na przykład bez jednej kończyny. Czasami ląduje w obszarze objętym działaniami wojennymi…

Tej wizji akurat wolałem nie rozwijać. Maszynie utraconą rękę można przykręcić. Ja do swoich byłem znacznie bardziej przywiązany. Postanowiłem nieco zmienić temat:

– Wszystko, o czym wspomniałeś, opiera się na założeniu, że wasz android trafił do mojego świata. A jeśli nie?

– Tego dowiem się dopiero, kiedy robot wróci i przejrzę zebrane materiały. Czy będą pochodzić z historii tysiąc dziewięćset czterdzieści pięć łamane przez Hiroszima? Zobaczymy. Jeśli nie, widzę dwie możliwości: albo zamiast wymiany jeden do jednego mamy zamknięty dłuższy cykl, albo proces jest całkowicie chaotyczny. Ale temu przeczy wysoki odsetek androidów powracających z misji. Masz dziewięćdziesiąt pięć procent.

– W tym pięć, że trafię do świata, w którym da się żyć, ale który na pewno nie będzie moim ojczystym.

– A właśnie, byłbym zapomniał. Sugeruję, żebyś korzystał z zewnętrznego zasilania. Wtedy po wylądowaniu w jakimś nieprzyjemnym miejscu pozbawionym elektryczności będziesz miał szansę na drugi skok.

– Dziękuję. Dwa do nieskończoności to zawsze więcej niż jeden – westchnąłem.

– Sądzę, że więcej niż dwa. Twój świat w ciągu tygodnia mógł wielokrotnie pączkować i stworzyć nowe rzeczywistości. Każdą z nich uznałbyś za własną.

– Inne wszechświaty też się dzieliły – odburknąłem. – Stosunek pozostaje ten sam: dwa do nieskończoności.

– Bądź dobrej myśli. Pamiętasz moje drzewo numizmatyczne? Olbrzymią większość stanowią monety podobne do naszych. Rosyjskie i niemieckie to tylko boczne konary. Ale jestem przekonany, że jeśli ktoś z tamtych światów ma podobne hobby, to pień składa się okazów podobnych do lokalnych. Tak jak każda jaźń stanowi centrum własnego świata.

 

***

 

Czas pozostały do czwartku dzieliłem między rozmowy z Antonim, odpowiadanie na pytania niemal równie dociekliwego Furmana, który po wypełnieniu obowiązków z pasją drążył temat polowań, oraz przesiadywanie w czytelni. To dopiero było cudowne miejsce! Miałem dostęp nie tylko do artykułów napisanych w tym świecie, ale również do setek prac z innych historii. Istny raj dla naukowca! Aż mnie dziwiła taka obfitość. Spróbowałem delikatnie (ale co tam ze mnie za dyplomata!) poruszyć temat z kierownikiem:

– Czy nie macie nic przeciwko temu, że osoba z obcego świata poznaje wasze odkrycia naukowe?

– Oczywiście, że nie. Sami wiele przełomów zawdzięczamy odkrywcom z innych rzeczywistości. W twoim świecie również nastąpi przyspieszenie tempa rozwoju naukowego, przekonasz się.

– Oby… Ale nikt nie próbuje przeciwstawiać się przeciekom na zewnątrz?

– Dlaczego uważasz, że komuś mogłoby to przynieść korzyści?

Antoni popatrzył na mnie badawczo. Niekiedy wstydziłem się za własny świat.

– No, nie wiem… Może armia? Żeby utrzymać przewagę technologiczną nad potencjalnymi przeciwnikami?

– Czytałem raporty z setek różnych światów. Uwierz historiozofowi na słowo: te niechętne swobodnemu przepływowi idei naukowych charakteryzują się niższym tempem rozwoju. Lepiej się dzieje, gdy każdy może dowolnie wybierać, na barki którego giganta chce się wdrapać. Miałem kiedyś wypadek… Gdyby nie zaimportowana wiedza medyczna, siedziałbym na wózku inwalidzkim.

– Trudno się nie zgodzić z twoimi argumentami. A czy w ogóle jakieś prawa regulują przepływ prac?

– Nie ma policji międzyświatowej. Ani żadnej podobnej instytucji. Przynajmniej dotąd z niczym takim się nie spotkałem. Każda gałązka kształtuje swoje własne obyczaje. U nas przyjęło się, że można korzystać z artykułów naukowych, ale trzeba podać dane autora oraz nazwę świata. Inaczej będzie to plagiat.

Poczułem, jak żar wpełza mi na policzki. Nie no, nie zamierzałem udawać, że sam wymyśliłem poznane teorie, ale nie zapamiętywałem nazwisk. Zresztą, te najnowsze nic mi nie mówiły, a wszystko mieszało się w głowie. Notatek i tak nie mogłem zabrać…

– A inne teksty? Literatura?

– Dotychczas nie przewoziliśmy książek ani jakichkolwiek dzieł sztuki. W ogóle transfer artefaktów należy do rzadkości. Tylko informacja w pamięci androidów i monety dla mnie. Nad problemem własności intelektualnej od dawna debatują nasi oenzetowscy prawnicy. Jak wynagradzać twórców z innego świata? Czy mieszkaniec naszej historii ma prawo do prac swojego odpowiednika o identycznym DNA? Jeszcze mnóstwo kwestii pozostaje do rozstrzygnięcia.

 

***

 

W końcu nadszedł czwartek. Pojechaliśmy do Instytutu wcześniej niż zwykle. Już miałem się pożegnać, kiedy Antoni zatrzymał mnie, mówiąc:

– Mam coś dla ciebie.

Wręczył mi torebeczkę z dwiema malutkimi szpulkami.

– Nie, nie rozpakowuj teraz, dopiero po kąpieli odkażającej. Wszystko zostało wydezynfekowane. Na jednym mikrofilmie masz historię naszej gałęzi od drugiej wojny światowej do współczesności, a na drugim tłumaczenia najważniejszych artykułów z teorii transferu. – Kierownik wyjął z szafki drugą dilerkę. – A w tej ampułce znajduje się jedna dawka szczepionki, którą przygotowaliśmy dla ciebie. Jeśli mimo środków ostrożności zawleczesz do swojej rzeczywistości jakąś zarazę, będziecie mieli gotowe antygeny. Przechowuj w niskiej temperaturze, około zera stopni. Te dwa prezenty razem ważą mniej więcej tyle, co przeciętna pięciozłotówka. – Uśmiechnął się łobuzersko. – Mamy więc jeszcze zapas na zaczątek twojej kolekcji. – Podał mi zapakowaną w folię monetę.

Aż mnie coś ścisnęło w dołku. Jeśli android Antoniego trafił do mojego świata i wpadł w pazerne łapy Balcerka… Raczej nie mógłby liczyć na pożegnalne upominki. Dobrze, że te roboty są samowystarczalne i przez cały tydzień nie potrzebują ładowania…

– Nie wiem, jak mam ci za wszystko dziękować, Antoni-przyjacielu. Nie dosyć, że opiekowałeś się mną cały czas, to jeszcze teraz… A ja nawet nie mogę się niczym odwdzięczyć. Aż mi wstyd.

– Nie wygłupiaj się, cała przyjemność po mojej stronie. Dałeś mi szansę, zapewne jedyną w życiu, na rozmowę z człowiekiem nie z tego świata. Każdy historiozof pozwoliłby sobie rękę uciąć za takie doświadczenie. To ja ci dziękuję.

A potem były znajome już elementy, tylko w odwrotnej kolejności: ohydny płyn do wypicia, odkażający prysznic, „domowe” ubranie… Kilka osób w pomieszczeniu transferowym, wszystkie w maskach i strojach ochronnych, ukłony, coraz szybciej bijące serce, mój ciasny wehikulik, ustalanie długości skoku – chyba głównie z powodu myślenia magicznego – na minus sto lat, nieważkość…

Kiedy kamery pokazały gęby najukochańszych współpracowników, omal się nie rozpłakałem z ulgi. Trafiłem! Nawet nie czekałem na wyniki testów składu powietrza, tylko wygramoliłem się z pojazdu.

Zaraz przyskoczył do mnie Czesiek, zaczął macać po nadgarstku, po chwili przerzucił się na szyję, wreszcie oznajmił na całe gardło:

– Ten jest żywy!

Gdzieś tam wybuchły oklaski, ktoś dał mi fleszem po oczach. Dąb-Rozwadowski upewnił się:

– Panie Krzysztofie, to pan?

– Tak, to ja, panie profesorze. Chyba ja. Mam nadzieję… O rany, jak się cieszę, że was widzę. Bałem się, że nie znajdę naszego świata.

– A gdzie pan właściwie był?

– W historii alternatywnej. Tam Stany nie wynalazły bomby atomowej, więc nie było Hiroszimy ani Nagasaki. Wszystko działo się inaczej. Mam tu jakąś książkę historyczną. – Przekazałem szefowi mikrofilmy. – Drugi to artykuły z fizyki. Możemy je opublikować, ale z podaniem autorów i nazwy ich świata. To wcale nie są podróże w czasie, tylko po multiświecie.

– Jak się pan czuje?

– Zmęczony. Wyczerpany emocjonalnie. Jej, mogłem trafić do jakiejś faszystowskiej gałęzi albo gdzieś, gdzie bylibyśmy republiką ZSRR… Dopiero teraz adrenalina opada – paplałem chaotycznie. – Muszę zadzwonić do rodziny. Niepokoją się.

– Oczywiście, to zrozumiałe. Nas odwiedził android, niezwykle podobny do pana. W pierwszej chwili myśleliśmy, że… Rozumie pan. Robot nie potrafił udzielić informacji, co się z panem dzieje, więc nie kontaktowaliśmy się z pana bliskimi. Nie chciałem budzić fałszywych nadziei. Proszę z nimi porozmawiać, a potem zajrzeć do mojego gabinetu. Streści mi pan przygody i niech pan idzie do domu, odpocząć.

Na miękkich nogach poczłapałem do pokoju.

Baterie w komórce, rzecz jasna, padły, musiałem podładować. Mnóstwo SMS-ów i połączeń. Niecierpliwie wyszukałem Ewę. Odebrała natychmiast:

– Krzyś?

– Tak, to ja, skarbie. Wróciłem.

Pisk radości. Śmiała się i chyba płakała.

– Boże, jak ja się o ciebie martwiłam! Dlaczego to tak długo trwało? Miałeś wrócić po dwóch godzinach! Co z tobą? Jak się czujesz? Strasznie za tobą tęskniłam. Czy… zmieniłeś się jakoś mocno? Dlaczego nic nie mówisz?

– Ewuś, nie masz pojęcia, jak się cieszę, że słyszę twój głos… Nie, nie zmieniłem się.

– Byłeś w przyszłości? Jak tam jest? Odnalazłeś nasze wnuki?

– Trafiłem gdzieś indziej. Wszystko ci opowiem, jak się zobaczymy.

– Jesteś już w domu?

– Nie, sądzę, że dopiero za jakieś dwie godziny mnie stąd wypuszczą.

– To ja się zrywam z roboty i jadę. Ugotuję ci coś pysznego. Dzwoniłeś już do mamy?

– Zaraz zadzwonię, ty byłaś pierwsza. Do zobaczenia, skarbie. Całuski!

 

Kiedy wreszcie dotarłem do domu, Ewa już tam była. Gdy tylko otworzyłem drzwi, najukochańszy pocisk samonaprowadzający rzucił mi się na szyję. Całowaliśmy się i ściskaliśmy gorączkowo, próbując nadrobić zaległości z całego tygodnia. Ależ ona wypiękniała przez ten czas! W kuchni pokrywka podskakiwała na garnku. Do diabła z obiadem!

W końcu oderwaliśmy się na chwilę od siebie. Ja zacząłem rozpinać kurtkę, mój potargany skarb poprawiał fryzurę, odwracając się lekko w stronę lustra. Zamarłem.

Zauważywszy mój bezruch, Ewa podeszła bliżej.

– Krzyś! Co ci się stało? – Złapała mnie za ramiona, potrząsnęła.

Okropny obraz zniknął sprzed oczu, ale to nie przerwało stuporu.

Moja Ewa nigdy nie nosiła pierścionka zaręczynowego na środkowym palcu!

Koniec

Komentarze

Fizyka kwantowa jest kobietą

Boskie :) 

 

cdn. (muszę lecieć)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Miło mi. :-)

A co, może nie jest? ;-)

Babska logika rządzi!

Dzięki za udział w konkursie ;)

 

Marudzenie:

 

Inny kolor futerka nie wydawał się gryzoniowi w niczym przeszkadzać. Zwierzak biegał po klatce, chrupał marchewkę i inne smakołyki…“

 

“Po kilku krokach zatrzymała się, spojrzała nad uniesionym ramieniem.“ – Nie rozumiem, co to znaczy? :O

 

“drzwiczkami po lewej[-,] a akumulatorem po prawej.“ – analogia “między młotem a kowadłem”, nie?

 

Dziwię się, że zespół uczonych w tak ważnym eksperymencie a) pozostawił wybór daty pracownikowi niskiej rangi, b) nawet jeśli, to nie kazał mu tej daty oznaczyć wcześniej, przed podróżą, tak by z góry było wiadomo, “do kiedy” gość poleci…

 

No i jak na naukowca chłopak dość głupi jednak jest… Sto lat to sporo, czy na pierwszą podróż nie powinno się skoczyć np. o miesiąc do przodu, by sprawdzić, czy wszystko działa? Mieć w przybliżeniu pewność, że chociażby – wspomniana przez Ciebie kwestia – dany budynek nadal stoi tam, gdzie stał? Znaczy, wydaje mi się po prostu, że chłopak jest głupi, skoro ryzykował coś podobnego, czyli podróż do całkowicie potencjalnie obcej rzeczywistości (np. w sam środek pustyni radioaktywnej)… A to nie przystaje do gościa z wykształceniem i makówką na tyle dobrą, by go w ogóle zatrudnili w Instytucie, który zdołał wymyślić wehikuł czasu.

 

“Rozważania przerwał szelest otwieranych drzwi.“ – Szybko minęło to 15 minut ;p

 

“Kierownik wyjął z szafki drugą dilerkę. – A w tej ampułce znajduje się…“ – jedyne znaczenie dilerki, jakie znam, to taka mała plastikowa torebeczka zamykana na strunę; zdecydowanie nie jest to synonim ampułki

 

“Jej, mogłem trafić do jakiejś faszystowskiej gałęzi[-,] albo gdzieś, gdzie“

 

“Streści mi pan przygody i niech pan idzie do domu, odpocząć.“ – Też jakieś mało naukowe podejście do człowieka, który jako pierwszy w historii odbył podróż w czasie/do alternatywnego świata…

 

“W końcu oderwaliśmy się na chwilę.“ – brakuje mi tu “od siebie”

 

Spodziewałam się jakiegoś drobiazgu tego typu na koniec… Cóż, przynajmniej wydatek go ominął ;)

 

Sympatyczne.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

No, wreszcie ktoś przeczytał! ;-) Dzięki za wizytę, Jurorko Jose.

Miło, że sympatyczne. Tak, trochę się bałam, że końcówka nieco przewidywalna.

“Po kilku krokach zatrzymała się, spojrzała nad uniesionym ramieniem.“ – Nie rozumiem, co to znaczy? :O

Hmmm. Podobno jedna z póz przybieranych przez kobiety, kiedy chcą wyglądać uwodzicielsko. Takie zerknięcie, trochę niepewne, trochę bezradne. Podbródek (prawie) dotyka obojczyka. To uniesione ramię podobno kojarzy się z innymi krągłościami (taaa, facetom wszystko się kojarzy). Aha, nie wymyśliłam tego określenia, wzięłam z jednej książki o mowie ciała.

Dziwię się, że zespół uczonych w tak ważnym eksperymencie a) pozostawił wybór daty pracownikowi niskiej rangi, b) nawet jeśli, to nie kazał mu tej daty oznaczyć wcześniej, przed podróżą, tak by z góry było wiadomo, “do kiedy” gość poleci…

Pozostawili wybór asystentowi, ale w końcu to on ryzykował najwięcej. To może działać jak dupokrytka. “To była osobista decyzja pana Krzysztofa, panie komisarzu. Oczywiście, że nic takiego mu nie sugerowałem, raczej skłaniałem się ku czemuś bezpieczniejszemu”. Albo argument w negocjacjach z facetem, żeby się zgodził. W moim wehikule zużycie energii nie zależy od przesunięcia w czasie, więc co za różnica? Fakt, jako naukowiec powinien wcześniej gdzieś zapisać, w co celuje. Ale komputer pokładowy i tak to zarejestrował…

No i jak na naukowca chłopak dość głupi jednak jest… Sto lat to sporo, czy na pierwszą podróż nie powinno się skoczyć np. o miesiąc do przodu, by sprawdzić, czy wszystko działa? Mieć w przybliżeniu pewność, że chociażby – wspomniana przez Ciebie kwestia – dany budynek nadal stoi tam, gdzie stał? Znaczy, wydaje mi się po prostu, że chłopak jest głupi, skoro ryzykował coś podobnego, czyli podróż do całkowicie potencjalnie obcej rzeczywistości (np. w sam środek pustyni radioaktywnej)… A to nie przystaje do gościa z wykształceniem i makówką na tyle dobrą, by go w ogóle zatrudnili w Instytucie, który zdołał wymyślić wehikuł czasu.

Facet ma szansę na niesamowitą podróż. Ze względu na koszty to może być jedyna okazja w życiu. Na jego miejscu pojechałabyś do Pabianic czy na Hawaje? Naukowcom zdarza się robić naprawdę głupie rzeczy dla nauki. Podobno Koch połknął bakterie cholery, żeby sprawdzić, czy jego szczepionka zadziała. W sumie, namawianie kogoś innego byłoby nieetyczne… Pustynia radioaktywna… A jesteś pewna, że za miesiąc prawdopodobieństwo jej zastania będzie dużo mniejsze niż za sto lat? Rakiety szybko latają. Zresztą, w przypadku pustyni facet naciska guzik i natychmiast wraca. Miał energię na powrót. Problem pojawiłby się, gdyby wehikuł wrąbał się w jakieś ciało stałe i od tego się rozwalił. A z drugiej strony – jakie nagrody można przywieźć z XXII wieku? Jeśli nie jakaś wyczesana teoria fizyczna, to chociaż pamiętniki można sprzedać Hollywoodom. A z miesiąca naprzód? Ryzyko, że pojazd szlag trafi, że człowiekowi mózg się usmaży podczas podróży takie samo, ale nagrody żadne.

 

Szybkie 15 minut. Czepiasz się. Gospodarz mógł nieco zawyżyć dane, pisali na kompie trochę wolniej niż Ty czytasz, facet sobie porozmyślał, a ja skróciłam. Kwadrans strumienia świadomości byłby nudny.

 

Dilerka i ampułka. Oczywiście, że to różne rzeczy. Ampułka była zapakowana w dilerkę. Antoni wyjaśniał, że prezenty zostały wydezynfekowane i trzeba rozpakować dopiero po prysznicu.

 

“Streści mi pan przygody i niech pan idzie do domu, odpocząć.“ – Też jakieś mało naukowe podejście do człowieka, który jako pierwszy w historii odbył podróż w czasie/do alternatywnego świata…

Spoko, młody jutro wróci do roboty, a profesor dostał mikrofilmy. No i z rozdygotanego faceta, do którego co chwila dzwoni niespokojna rodzina i tak dużo nie wyciągnie.

 

Z resztą rzeczy zawalczę. Jeśli limit pozwoli. :-)

Babska logika rządzi!

25% – ale czego? To tak naprawdę niewiele znaczy, jeśli nie operujemy konkretnymi liczbami, albo chociaż sugestiami, że te liczby są spore.

Sugerowałbym krótki skok, nie więcej niż dziesięć lat, – to jest czepialstwo z mojej strony, ale skoro to jest pierwszy skok (przynajmniej z ludźmi), a już zdążyłaś wspomnieć o ogromnej ilości energii potrzebnej do procesu, to czy mogą pozwolić sobie na dziesięć lat? Pewnie i na rok nie wystarczyłoby, może tydzień. To brzmi bardziej prawdopodobnie.

żarówiastożółtymi liniami. – na privie podam ci numer konta, na które możesz przelać pieniądze na leczenie mojego połamanego języka :)

Ja poczekam na zewnątrz, przybyszu. – trochę za dużo tego „przybysza” jak na mój gust, nie mogli na początku po prostu zapytać o imię?

Wiadomo, że żywego człowieka nie sposób kontrolować co do grama. – fizyka kwantowa, podróże między światami, a nie są w stanie kontrolować masy ciała?

 

Pomysł ciekawy, ale przewidywalny. Zabrakło czegoś, co przykułoby moją uwagę. Czuję niedosyt. Pozdrawiam

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Skull, dziękuję za wizytę i komentarz.

Już wyjaśniam.

25% – ale czego? To tak naprawdę niewiele znaczy, jeśli nie operujemy konkretnymi liczbami, albo chociaż sugestiami, że te liczby są spore.

No i jest taka sugestia: “Instytut ubezpieczył mnie na koszmarne pieniądze”. Wiesz, gdybym rzuciła jakimiś dużymi liczbami, to zaraz by się podniósł wrzask, że kto wybuli tyle na ubezpieczenie dla zwykłego magistra. I która firma podpisze taką umowę…

 

Długość skoku – przed chwilą wyjaśniałam Jose. Energia zależy od masy (myszki i książki to relatywnie pikuś), ale nigdzie nie piszę, że zależy od długości skoku.

 

Żarówiastożółte linie. Ściemniasz, w języku nie ma żadnych kości. ;-)

 

Przybysz. Mogli zapytać o imię. Ale wtedy mówiliby “Krzysztofie-przybyszu”. Miało być dużo. Gdyby nie limit, byłoby jeszcze więcej. ;-)

 

Masa ciała. Noż kurczę, spytaj jakiejś kobiety, jak dokładnie potrafi kontrolować wagę. Albo lepiej nie pytaj. Jeżeli jesteś taki wrażliwy, że języczek rozbolał od dłuższego słówka, to ja nie biorę odpowiedzialności za Twoje kości. ;-)

 

Przewidywalnie? Niedobrze. Niedosyt nie jest taki zły jak przewidywalność.

Babska logika rządzi!

Przeczytałam z wielką przyjemnością. Uwielbiam fizykę kwantową, więc plus za temat. Lekkie, zabawne, może odrobinkę przewidywalne, ale nie na tyle, żeby zepsuć radość czytania.

 

 Ale pozy z ramieniem też początkowo nie rozumiałam.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Dzięki, Fleur.

Fajnie, że było przyjemnie.

Druga osoba skarży się na niezrozumiałą pozę? Cholera, trzeba będzie jednak zmienić. No dobra, ta książka mi się jakoś nadzwyczajnie nie spodobała, ale przynajmniej zdjęcia były, więc ja wiedziałam, jak to wygląda… ;-)

 

Edytka: A jak teraz wygląda? Zrozumiale?

Babska logika rządzi!

No, wreszcie ktoś przeczytał!

A ja to co?! Wprawdzie ledwie zaznaczyłam obecność po przeczytaniu, ale autobus nie będzie czekał łaskawie, żeby mnie o dowolnej porze zabrać do domu…

 

Ponieważ ostatnio mam znów podejście rozrywkowe do czytania, nie analityczne i lepszy ze mnie zwykły czytelnik, niż krytyk, nie mam się do czego przyczepić. Pochłonęłam tekst jednym tchem z dużą przyjemnością. I nic to, że zagubienie między światami nie jest niczym odkrywczym. Bo to tak, jakby stwierdzić, że skoro widziało się Tatry, to w Alpy nie ma po co jechać – to góry i to góry ;) A przecież wiadomo, że różnią się znacznie. 

Grunt, że historia opowiedziana jest w lekki, przyjemny sposób. I bardzo spodobał mi się ten równoległy alternatywny świat – fantastyczna, miła odmiana od tych wszystkich, które pamiętam z dawniejszych opowieści (chyba nawet głównie filmowych), a w których na protagonistę czekały tylko zagrożenia wszelakiej maści.  

 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

A, Ty to tak zaznaczyłaś obecność po przeczytaniu, że wyglądało, jakbyś nie skończyła. Ten cdn. mnie zmylił…

Cieszę się, że historia wyszła przyjemna. :-) Bo niektórzy to lubią poznęcać się nad bohaterem. A światy są różne. ;-)

Dzięki, Śniąca.

Babska logika rządzi!

Przeczytałem. Nie lubię takich humoresek, ale tą czytało mi się całkiem przyjemnie. Niektóre pomysły i zdania świetne. Na przykład to:

 

Kto by pomyślał, że uprawiana na studiach wspinaczka zaprowadzi mnie tak wysoko?

 

No i fajne puszczanie oka do czytelnika używając nazwisk bohaterów serialu Alternatywy. Jak dla mnie powinnaś mieć za to dodatkowy punkt w konkursie :)

Dziękuję, Belhaju. :-)

Fajnie, że wyszło przyjemnie mimo ogólnego nielubienia.

Co do nazwisk – podoba mi się Twój punkt widzenia. :-) I czekałam, aż ktoś zauważy.

Babska logika rządzi!

ja tam bym zaczął, od tego coto jest spin( takie ku..a coś co wygląda jak klepsydra)Nawet niezłe choć nieco przerażające..

Tak ogólnie, to jak z bzykaniem. tylko cyborgi potrafią idealnie po osi skupić i pchnąć energię, cóż, chyba bredzę.., cool.

Bardzo miło mi się czytało. Narrator przyjemnie wprowadził mnie w ten świat, nie miałam nawet na moment zawahania, co się dzieje. Podobały mi się te drobne elementy, które pozwalają wyraźniej zobaczyć alternatywny świat – Krzysztofie-kolego, drzewo z monetami, szczegółowy opis kolejnych kroków "kwarantanny". Nie wiem, czy spędziłaś nad tym dużo czasu, czy wyszło to spontanicznie, ale sprawia wrażenie, jakby Krzysztof trafił do dobrze dopracowanego świata, w którym swobodnie się poruszasz. Fabuła może nie porwała mnie jakoś specjalnie, ale miło mi się czytało. Plot twist z końca był bardzo przewidywalny.

 

Z uwag:

1. Myślę, że coś takiego jak data docelowa powinna być wcześniej ustalona i przedyskutowana. W tej formie, jak to jest obecnie, miałam wrażenie, że jakiś dzieciak wpadł tam bez namysłu i stwierdził – a, walnę sobie, bo mogę. Niby to było bezpieczne i niby "raczej" by wrócił, ale to jednak pierwsza podróż w czasie.

 

2. "Sporo się pozmieniało jak na taki krótki skok. Drukarki rozpoznawalne, ale całkiem inne. Zrobiłem facepalma. No przecież pojawiły się podróże w czasie! Jeśli można skonsultować się z Einsteinem albo da Vincim, to rozwój technologii ruszył z kopyta!"

 

Dopiero co pojawił się na tym świecie, nic o nim nie wie. Nie wie, czy wróci jako on, czy jako ktoś inny. Czy podróże są szkodliwe i czy dostaje się od nich raka. Czy w ogóle będą jakieś podróże po jego ekspedycji. Zakładanie w takim momencie, że już wszystko poszło dobrze, jest głupie.

 

3. НЕ БОЯТЬСЯ. Я ПРИШЕЛ С МИРОМ.

W trzech powyższych językach zastosowałaś tryb rozkazujący i czas teraźniejszy. Czy specjalnie w wersji rosyjskiej to zmieniłaś? (Jeśli by napisać w każdym języku to samo, to brzmiałoby to: не бойтесь. Я прихожу с миром.) No ale to w sumie takie tam językowe detale ;)

 

I teraz tak. Czy dobrze zrozumiałam zakończenie – Krzysztof jest w świecie identycznym, jak jego, za wyjątkiem tego że jakieś wydarzenie zmieniło obyczaj z zaręczynowym pierścionkiem, tak?

To znaczy, że oryginalny Krzysztof, którego miejsce zajął nasz Krzysztof, może w każdej chwili wrócić? Kurde, to dopiero materiał na opowiadanie, Marta i dwóch Krzysztofów :D

www.facebook.com/mika.modrzynska

 A  nie mógłby tak np. skakać po światach, utrzymująć dobre stosunki z naukowcami za pomocą monet i odczuć, handlując jednovześnie technologiami pomiędzy światami?

Czy dobrze zrozumiałam zakończenie – Krzysztof jest w świecie identycznym, jak jego, za wyjątkiem tego że jakieś wydarzenie zmieniło obyczaj z zaręczynowym pierścionkiem, tak?

Gdyby tylko takim wyjątkiem… Wyobraźnia tu aż zaczyna szaleć, co się jeszcze może wydarzyć :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję nowym czytelnikom. :-)

Burku, spin nie wniósłby nic do tego tekstu, a i tak limit już mi depcze po piętach. Jeśli ktoś wie, to wie. A jeśli nie wie, to i tak bym w humorystycznym opowiadaniu tego nie wytłumaczyła.

Uwagi o bzykających cyborgach nie rozumiem.

Tak, mógłby wędrować. Ale musiałby zrezygnować z własnego świata, bo, jak widać, są problemy z trafieniem z powrotem. No i o źródło energii wypadałoby zadbać. Co innego pomóc koledze naukowcowi w potrzebie, a co innego finansować podróże kupca.

 

Kam_mod, cieszę się, że było miło i przyjemne. Drzewo monet mnie też się podoba. :-)

Trudno mi powiedzieć, czy poświęciłam tym szczegółom wiele czasu. Tak jakoś pojawiały się w głowie. I tak jakoś jestem przekonana, że alternatywność historii powinna się przejawiać na wielu poziomach: nie tylko w podręcznikach historii, ale także w salach kinowych, restauracjach, strojach…

Twoje uwagi:

Data. Pewnie komentujący mają rację, że ten element doświadczenia powinien zostać ustalony wcześniej. Ale nie będę już zmieniać. Ja to sobie wyobraziłam, że chodzi o sprawdzenie, czy to w ogóle zadziała. Czy eksperymentalnym pociągiem bez torów można jeździć. Skoro nie trzeba kłaść szyn, to nie ma znaczenia, czy w ramach testów pojedziemy do Warszawy czy nad morze. Czarne.

Założenia bohatera. Owszem, nic nie wie o świecie. Jest błędnie przekonany, że trafił do własnej przyszłości. I na tej podstawie wyciąga fałszywe wnioski. Tak interpretuje przesłanki, żeby się utwierdzić w przekonaniach: “oho, kwarantanna. Mają doświadczenia z epidemiami”. Sądzi, że właśnie udowodnił możliwość podróży w czasie. Czy to niebezpieczne? Cóż, Skłodowska zmarła z powodu choroby popromiennej, ale nadal wykorzystujemy różne radioaktywne izotopy. Jeśli coś w ogóle jest możliwe, to się zdarzy. Łatwiej zadbać o bezpieczeństwo (może wystarczą ściany z ołowiu?) niż wynaleźć wehikuł czasu.

Rosyjski. Przyznam się, że nie ufam własnej ortografii (a i nie cierpię szukać tych bukw po całej klawiaturze), więc wrzuciłam wypowiedź do jakiegoś translatora. I tak pałuciłos. ;-) Widziałam różnicę w znaczeniu, ale bydlę nie chciało podać innej wersji. Oczywiście, Twoje tłumaczenie jest wierniejsze. Mogę je wykorzystać?

Zakończenie. Dla mnie jest dość otwarte. Twoja interpretacja to tylko jedna z możliwych. Czy Krzysztof ze świata-od-środkowego-palca wróci? Cóż, to będzie w dużej mierze zależało od zachowania tego Krzysztofa. Jeśli zdecyduje się szukać swojej Ewy, to może się wymienią. :-)

Babska logika rządzi!

O, Śniąca, podoba mi się Twój tok myślenia. :-)

Jeśli już trzymamy się tej interpretacji. Czy to jedyna zmiana? Nawet jeśli tak, to w jaki sposób wpływa na ludzi? Czy ten świat można “pokochać jak własny”? ;-)

Babska logika rządzi!

I to, moim skromnym zdaniem, jest siła takiego zakończenia – daje pole do popisu własnej wyobraźni, zapraszając ją do wspólnej zabawy. To znacznie ciekawsze niż kategoryczne i jednoznaczne zamknięcie sprawy. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

:-)

Kam_mod wyobraziła sobie oryginalny trójkącik. Czy można samemu sobie nakłaść po pysku za migdalenie się z narzeczoną? Czy raczej się człowiek ze sobą zaprzyjaźni i ustali, kto w parzyste dni, kto w nieparzyste. Tylko weź później dochodź ojcostwa… ;-)

Babska logika rządzi!

A pamiętasz “6-ty dzień” z Arnoldem? Jak biedny wrócił do domu, a tu on sam już żonę obściskuje? Wprawdzie tam były klony, ale sytuacja analogiczna :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nie, nie oglądałam tego. W filmach jestem słabiutka. :-)

Babska logika rządzi!

Dzięki za wyjaśnienia, Finklo.

Rozumiem twoje założenia, ale czy świadomie, czy nie, robisz z Krzysia trochę głuptasa :D

 

Czy to niebezpieczne? Cóż, Skłodowska zmarła z powodu choroby popromiennej, ale nadal wykorzystujemy różne radioaktywne izotopy. Jeśli coś w ogóle jest możliwe, to się zdarzy.

 

Chodziło mi o to, że podróże mogą okazać się tak niebezpieczne, że jego będzie pierwsza i ostatnia (lub jedna z ostatnich). Krzysztof nie miał w takim momencie żadnych powodów by myśleć, że ludzie w przyszłości podróżują w czasie (regularnie).

 

Widziałam różnicę w znaczeniu, ale bydlę nie chciało podać innej wersji. Oczywiście, Twoje tłumaczenie jest wierniejsze. Mogę je wykorzystać?

 

Oczywiście.

Chociaż wiesz, zawsze możesz powiedzieć, że w ten sposób pokazujesz, że Krzysztof słabo znał rosyjski ;)

 

Czy można samemu sobie nakłaść po pysku za migdalenie się z narzeczoną? Czy raczej się człowiek ze sobą zaprzyjaźni i ustali, kto w parzyste dni, kto w nieparzyste. Tylko weź później dochodź ojcostwa… ;-)

 

O Boże, to jest piękne :DDD Chociaż raczej podejrzewam, że jeśli Krzysztof od środkowego palca by wrócił, nasz Krzysztof poszedłby w odstawkę :)

 

www.facebook.com/mika.modrzynska

A ja do tamtych produkcji mam pewien sentyment. Np. Pamięć absolutną lubię za efekty specjalne – to było coś pięknego (ok, w pewien specyficzny sposób), teraz w dobie grafiki komputerowej nie mają one duszy. Oczywiście, to popularne kino akcji i nie można po nim oczekiwać cudów.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jeśli robię z Krzysia głuptasa, to na pewno nie celowo. Ja tam faceta lubię, dobrze mu życzę… A że po podróży “w przyszłość” nie zachował chłodnego umysłu? Cholera, sądzę po sobie – ja bym była mocno podekscytowana.

Chodziło mi o to, że podróże mogą okazać się tak niebezpieczne, że jego będzie pierwsza i ostatnia (lub jedna z ostatnich). Nie ma żadnych dowodów, że ludzie w przyszłości podróżują w czasie.

Rozumiem, o co chodzi, ale się z Tobą nie zgadzam. Jeśli coś jest możliwe, to się to robi. Loty w Kosmos nie są bezpieczne, ale od czasu do czasu ktoś tam się wybiera. Mimo że korzyści materialne póki co wyglądają na znikome. A z podróży w przyszłość można chyba przynieść ciekawsze fanty niż z Księżyca. Wydaje mi się, że korzyści przeważają nad kosztami. W ostateczności wysyłałoby się ludzi śmiertelnie chorych, więźniów w systemach totalitarnych… Wojna jest cholernie niebezpieczna, a żołnierzy nie brakuje.

Nie przychodzi mi do głowy żaden wynalazek, którego się nie używa bo jest niebezpieczny – rakiety, radioaktywność, promieniowanie Roentgena… OK, w miarę rozwoju szukamy coraz bezpieczniejszych rozwiązań, ale nic nie wywalamy na śmietnik tylko dlatego, że jest ryzykowne.

Chociaż wiesz, zawsze możesz powiedzieć, że w ten sposób pokazujesz, że Krzysztof słabo znał rosyjski ;)

Już ten myk wykorzystałam. ;-) Dzięki za zgodę, zaraz zmienię.

Implikacje trójkącika ABB’ zaiste fajne. No i niech wyobraźnia sobie poszaleje. :-)

Babska logika rządzi!

Śniąca, nie bardzo wiem, o czym do mnie piszesz. Ale fajnie, że wspominasz z sentymentem. :-)

Babska logika rządzi!

A bo w pracy piszę trochę tu, trochę służbowo i chyba muszę przestać tak robić, bo kiedyś skończy się źle. 

A sentyment mam do tych nieco starszych filmów sf, nawet jak z tego komedie wychodziły. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ale ja nie o jakości komunikatów tylko o absolutnie obcej mi tematyce. Ze Schwarzeneggerem to ja oglądałam… Hmmm… Zastanówmy się… Terminatora! I jeszcze coś, gdzie grał policjanta pracującego w przedszkolu. I jeszcze coś, gdzie był bliźniakiem jakiegoś konusa. I gdzieś był agentem, ale nie pamiętam, czy z KGB, czy z CIA… I może kiedyś był Tarzanem? Dodam, że Arnold to jeden z niewielu aktorów, których potrafię rozpoznać. Rozumiesz skalę problemu? ;-)

Babska logika rządzi!

Przeczytane. Pozdrawiam.

Dziękuję, też pozdrawiam. :-)

Babska logika rządzi!

Jakbyś skurczyła kapsułę do mikrona, to by było statystycznie bardziej wiarygodne, wg twojej ideologii nalerzałoby wg czasu od wielkiego wybuchu, używając aktualnego wsp. promieniowania tła. odnaleźć punkt gie i skupić na nim niewiarygodną wręcz siłę! . Mało dialogów, i długie..

Masz rację – nie stawiałam na wiarygodność.

Szukanie punktu gie przy pomocy promieniowania tła… Interesująca koncepcja. Trzeba patrzeć w rozgwieżdżone niebo czy wystarczy śnieżący telewizor?

Babska logika rządzi!

Hmm.. nie!Mam już powyżej uszu koncepcjęi jednolitego czasu! Kolejność zdarzeń międzycząsteczkowych z uwzględnieniem zmiany gęstości kwantowej materii. musiałem powiedzieć kwantowej, krzemienie za bardzo poraniły mi palce bym mógł napisać co innego. ;))

Cytat:

Uśmiechnąłem się, aby dodać – sobie otuchy.

W tym opowiadaniu, moim zdaniem jest za dużo przymiotników, które przeszkadzają w odbiorze. Co jest dobre w powieści, już nie jest tak dobre w opowiadaniu.

– Czy czytałaś powieść Wellsa – “Wehikuł czasu”?

“Najdroższa, zużycie energii jest proporcjonalne do sześcianu masy”.

Czy tak się rozmawia z rozhisteryzowaną narzeczoną? Co ją obchodzi sześcian energii, albo sześcian masy? Ten dialog jest, moim zdaniem, kiepski. Czytam dalej zdanie po zdaniu. Pozdrawiam.

Burku, kolejność zdarzeń też jest względna. Która supernowa wybuchła pierwsza?

Ryszardzie, Krzysztof dodawał otuchy dziewczynie, nie sobie.

Za dużo przymiotników, powiadasz? Możliwe.

Wellsa czytałam, ale już dosyć dawno, nie pamiętam szczegółów.

Babska logika rządzi!

Nigdy nie miałam histeryzującej narzeczonej. ;-) Naukowiec tłumaczy, po swojemu, dlaczego to właśnie on musi podróżować. A jak powinien to wytłumaczyć?

Babska logika rządzi!

“Powietrze pachniało nieodróżnialnie od naszego” – tego zdania nie rozumiem.

jest bezwzględna , przynajmniej wg Einsteina, chyba że żylemy w słoku , takim bąblu przestrzennych zgięć masy. a– brzmi to jak tytułowy tekst człowieka z kryminału; b-asymetria owalna wycrastająąca zpunktolini bąbla czasu zegara wenus, podła wenera. ty się nie drapać, twoja sopierdoloć do lokorżo!

AAa-aa-me-e-ęł!

Znaczy, że Krzysztof nie zauważył żadnych zmian w zapachu. A masz jakieś alternatywne koncepcje co do zdania? W sensie: jest dwuznaczne czy w ogóle nie układa się w całość?

Babska logika rządzi!

Burku, powtórzę: która supernowa, zdaniem ziemskiego obserwatora, wybuchła pierwsza – ta zaobserwowana sto lat temu, leżąca dwieście lat świetlnych od nas, czy ta sprzed dwóch lat, leżąca tysiąc lat świetlnych od nas? Ile osób, patrząc na gwiazdy, uwzględnia poprawkę odległości? A co z zajściami na horyzoncie zdarzeń?

Babska logika rządzi!

“Okolice instytutu wyglądały schizofrenicznie” – nie kupuję tego zdania, bo nie mogę sobie wyobrazić schizofrenicznych okolic.

A wyjaśnienie w następnym zdaniu nic nie zmienia?

Babska logika rządzi!

Rozumiesz skalę problemu? ;-)

Czyli o to chodziło! Doskonale rozumiem, bo z Jackiem mam podobnie. Jak mu mówię o filmie X z aktorem Y, to patrzy na mnie jak na kosmitę. Jemu jest jeden kit jak się nazywają aktorzy, byle film był ciekawy i dał się obejrzeć.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Już Jacka lubię! :-)

Ja poszłam dalej – zwykle nawet nie sprawdzam, czy film da się obejrzeć. Wolę coś poczytać.

Babska logika rządzi!

a jakby tak stanąć w środku układu i wchłonąć najcięższe ciała w pierwotną studnię grawitacyjną zasilaną trzema tuzinami wirujących galaktyk?

Wygląda na czarną dziurę.

Babska logika rządzi!

“Ale ten pojazd nie zawierał próżni”? Zdanie moim zdaniem, nieco kulawe.

A jak byś je poprawił, zachowując sens, unikając powtórzeń i nie dodając zbyt wiele znaków?

Babska logika rządzi!

Istnieje w literaturze science fiction powieść z dziedziny science fiction – historia alt. gdzie Japończycy zwyciężają w wojnie z Amerykanami. Jak sobie przypomnę, to podam tytuł. W innej powieści polskiego autora, Królestwo Polskie do dziś istnieje. To są bardzo znane motywy, co oczywiście nie umniejsza wartości Twojej historii alt. Pozdrawiam.

W moim tekście Japonia nie wygrała. Tylko nie zrzucono na nią dwóch bomb atomowych.

Tak, historie alternatywne stwarzają ciekawe możliwości. Mnie chyba najbardziej podobał się cykl Zwiagincewa.

Również pozdrawiam.

Babska logika rządzi!

Najlepiej to chyba przedstawiono w “Człowieku z Wysokiego Zamku”.

Przeczytałem tekst. Zabrakło ostatniego szlifu. Na przykład cały długawy kawałek o monetach jest, moim zdaniem, do wyrzucenia, bo po prostu nic nie wnosi.

No i czemu narracja jest prowadzona metodą wykładu? Dla bohatera wszystko jest oczywiste.  Zero zaskoczenia.No, nie wiem.

No i wszystko w sumie jest wymyślone mocno na siłę, a fabula wątła.

Pozdrówka.

Podsumowując, najbardziej podoba mi się uwzględnienie mikrobiologii w opowiadaniu o światach alternatywnych. Tej przeszkody w podróżowaniu w czasie nie uwzględniają inni autorzy. Ja w opowiadaniu “Dziewczyna z Księżyca”, oraz w powiesci pt. “Dolina szarej tęczy”, ukazuję problem mikrobiologii, który musiałby się wyłonić przy podróżach w czasie. Pozdrowienia.

No napisane tak, że czyta się jednym tchem. Duża przyjemność z lektury, mimo humorystycznego tonu – wolałbym poważniejszy, bo i wydarzenie wyjątkowe. Ale to moje widzimisię. Warsztat – klasa (gdzieś tam zabrakło “z” ale już nie mogę odszukać :P). Wydaje mi się, że pierścionek powinien pojawić się też na początku opowieści – no wiesz, "strzelba”. Fajnie mogłoby wyjsć. Opowiadanie fajne, mimo nienowego tematu. 

 

Ciao!

Dziękuję, Panowie.

Roger, Tobie monety się nie spodobały, innym tak. Co Czytelnik, to opinia. Ja tam nie jestem obiektywna, ale uważam, że takie hobby coś mówi o Antonim i umożliwia spojrzenie na całą grupę historii alternatywnych.

Nie rozumiem zarzutu o metodzie wykładu. Tak, bohater nie kwestionuje tego, co widzi. Ale czasem wysnuwa błędne wnioski.

Zgadzam się, że fabuła szału nie robi. Mój protagonista nie lata z mieczem, na wiele rzeczy po prostu nie ma wpływu.

 

Ryszardzie, zagrożenie chorobami wydawało mi się dosyć oczywiste. W końcu bakterie też mają swoje historie alternatywne, a tam to dopiero ewolucja hula…

Babska logika rządzi!

Dziękuję, Blackburnie.

Jak to: “przyjemność mimo humorystycznego tonu”? To tylko ja tak mam, że lubię się śmiać? ;-)

Sam pierścionek się nie pojawia, ale wspominam o narzeczonej i oświadczynach. Dla mnie to oznacza, że jakiś pierścionek musiał być zaangażowany. ;-)

Babska logika rządzi!

No i dla mnie logiczne jest, że wychodzimy z naszej rzeczywistości, więc nie trzeba pisać, na którym palcu ten pierścionek na początku historii się znajduje :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nie no, lubię się śmiać, ale… nie pasowało mi to. Ale to drobnostka, może gdybym przeczytał jutro, bardziej wypoczęty, to inaczej bym odebrał. ;)

No tak, narzeczona, było na początku. Troszkę naciągane, ale niech będzie.

Tylko nie odbieraj, że narzekam. Bardzo mi się podobało.

Ja jeszcze nie przeczytałem, natomiast chciałem przypomnieć Finkli, że od dłuższego czasu na portalu jest możliwość edycji komentarzy i nie trzeba, a nawet nie jest wskazane, by dodawać dwa komentarze jeden pod drugim w kilkuminutowych odstępach, jak to zrobiłaś, Finklo, aż pięciokrotnie pod tym opowiadaniem :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Śniąca, a dla mnie to wcale nie jest takie oczywiste… Myślałam o odwróceniu schematu: bohater żyje sobie we własnym świecie, a tu nagle spotyka kogoś z/ przenosi się do historii alternatywnej. A w puencie okazuje się, że to nasza… Ale w końcu zdecydowałam się na powyższą historię. Acz kawalątek został w epizodzie z docentem Furmanem.

Blackburnie, a to w porządku… Będą z Ciebie ludzie. Bo jak ktoś nie lubi się śmiać, to… wydaje mi się, że jest bardzo dziwny. Miło, że zaakceptowałeś narzeczoną. ;-)

Berylu, to ten będzie szósty. Wiem o możliwości edycji, czasem nawet z niej korzystam. Miałam więc okazję zauważyć, że przy edycji komentarza widać tylko ten jeden komentarz. A jak komuś odpisuję, to lubię mieć możliwość zerknięcia na jego słowa. Taki babski kaprys.

Dwa komentarze pod rząd piszę wtedy, kiedy nowy komentarz pojawia się, zanim opublikuję swój z odpowiedzią na poprzedni. Jeśli masz ochotę – to łącz podwójne komcie, nie będę protestować. Dla mnie edycja byłaby zbyt niewygodna. I bez przerzucania się między różnymi kartami czasami nie nadążam.

Babska logika rządzi!

Finklo, nie będę za Tobą chodził i posłusznie łączył komentarzy (powyższy jest wyjątkiem). Zasady obowiązują wszystkich, w tym Ciebie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Który punkt regulaminu łamię, odpisując na komentarz opublikowany tuż przed moją odpowiedzią na komentarz n-1?

Babska logika rządzi!

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/11121

“Dodawanie komentarzy pod rząd jest akceptowane w uzasadnionych przypadkach – jeśli wpisujesz kolejny komentarz po jakimś czasie to zdecydowanie sugeruję edycję. Odpowiedzieć na kilka komentarzy można w jednym. Nie będę tu ustalać granic czasowych – liczę na rozsądek i domyślny wybór edycji komentarza”.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Rzeczywiście… Miałeś rację.

I tak potrzebuję od czasu do czasu popatrzeć na komentarz, na który odpisuję. Może nawet coś zacytować. A edycja pozbawia mnie tej możliwości. Uważam, że to jeden z tych “uzasadnionych przypadków”. Tak, odpowiedzieć na kilka komentarzy można w jednym. Pod warunkiem, że się je wszystkie widzi. Tako mi rzecze mój rozsądek. :-)

 

Edycja: Tak, dla zademonstrowania dobrej woli. Starczy tego offtopu?

Babska logika rządzi!

No wiesz, Finklo, tak naprawdę to dbam o to, żebyś mnie nie przegoniła w liczbie komentarzy ;)

Dzięki za dobrą wolę. Wrócę tu. Ale dopiero kiedy przeczytam opowiadanie :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Taka mała podpowiedź: wdając się w dialog ze mną nijak nie wpływasz na dystans. ;-)

A i tak przegonię. Szczególnie jeśli utrzymasz wakacyjne tempo. ;-p

Babska logika rządzi!

Jako że wszystkie Ryśki to równe chłopaki, podpowiem. Człowiek z wysokiego zamku– na podstawie powieści P. K. Dicka, z którą to raczej rozwija wątki poboczne.  Takie swojego rodzaju uzupełnienie świata przedstawionego. Jak znalazłem w sieci to wziąłem dzień wolnego i obejrzałem jednym ciągiem ,wszystkie dziesięć odcinków.

Dzięki, kiedyś to pewnie przeczytam…

Babska logika rządzi!

Dzięki koledze za przypomnienie tytułu. Nie zapamiętałem, bo dawno czytałem. Pozdrawiam uśmiechnięty.

S. Przypominam sobie, że Roger napisał niezłe opowiadanie z grupy historii alt. W tym jego opowiadaniu też była szczypta polityki.

Z temperamentem? Interesujące. :-)

Też pozdrawiam.

Babska logika rządzi!

zie  –  chyba wspomniałeś Operację “Koziorożec”. Tam jednak fabuła toczy się w przeszłości, ale oczywiście opisane zdarzenia mają  bardzo duży wpływ na przyszłość.

A tak, to opowiadanie było na liście najlepszych tekstów “Esensji” w roku, w którym ukazało się na tym portalu.

Miło, że  pamiętasz to opowiadanie.

Pozdrowka.

Skojarzyłem oba opowiadania z uwagi na polityczną nutkę w obu tekstach. Pozdrawiam uśmiechnięty.

Przeczytałam i czuję się pozytywnie zaskoczona. A dlaczego? Bo bałam się, że tekst zostanie tak naszpikowany technikaliami, że ja – biedny żuczek – niczego nie zrozumiem.. A tu nie dość,  że zrozumiałam, to podobał mi się bohater, przedstawienie jego uczuć. No i wizja świata alternatywnego. 

Bardzo mi się.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję, Bemik.

A czy ja aż tak napycham teksty technikaliami i żargonem? Uważam, że nie sztuka wygłosić uczenie brzmiącą formułkę – tego nawet papugę da się nauczyć. Prawdziwa sztuka, to w taki sposób wytłumaczyć, jak coś działa, żeby nawet przedszkolak zrozumiał. No i pamiętam, że akurat to Jury nie przepada za SF, więc i tak jadę bo bandzie.

Bardzo mi miło, że się spodobało. :-)

Babska logika rządzi!

Bardzo ładne. A za Kotek/Kołek dałabym Ci nawet dwa klepnięcia ;)

Inna sprawa, że albo Ewuncia okrutnie zmian nie lubiła, albo Krzysio panikarz był nieludzki :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Dzięki, Emi. :-)

Dobra, wystarczy jedno. Więcej to tylko Bemik może. ;-)

Ewa się martwiła o narzeczonego. Ale dlaczego uważasz, że Krzychu panikował? Ty o pierścionku?

Babska logika rządzi!

Tak, kochana, o pierścionku :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

A, jak o pierścionku, to podoba mi się Twój tok rozumowania. Tak, taka interpretacja też jest możliwa. :-)

Babska logika rządzi!

Dłuższy czas nie czytałem opowiadań na portalu (o pisaniu nie wspomnę), tak więc cieszy mnie, że pierwsze, na które trafiłem po przerwie (no dobra, nie tak całkiem przypadkowo trafiłem ;)) sprawiło mi wiele przyjemności. Miałem okazję, aby sprawdzić, czy moje “moce” bibliotekarza nadal działają :)

Ktoś wspomniał, że przewidywalne – cóż, trochę trudno tego uniknąć, gdy temat konkursu jest spoilerem. Końcówki takiej też trudno było uniknąć – może nawet brak końcowego twista bardziej by mnie zaskoczył, ale też wywołał jakiś niedosyt. Trochę się zastanawiałem, jak sam wybrnąłbym z takiej pułapki. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to opisanie w końcówce sytuacji niejednoznacznej, czegoś, co wzbudziłoby podejrzenia naszego bohatera, ale nie dało mu przekonania, że trafił nie tam, gdzie chciał. Zachciało się przygód, niech żyje cwaniak w niepewności :P

Tego, że Krzyś od środkowego palca wróci i będzie dwóch, raczej bym się nie obawiał. Przy tak opisanej naturze transferów wychodzi na to, że masa obiektu, który do danego świata przybywa w przybliżeniu odpowiada masie obiektu, który ten świat wcześniej opuścił. Dwóch Krzysztofów to zdecydowanie więcej niż jeden, więc bardziej prawdopodobne, że Krzysztofowi od środkowego palca pani Fizyka Kwantowa też środkowy palec pokazała, i wysłała go do świata Krzysztofa bez palca. Teraz obaj cudzołożą w najlepsze, ale równowaga w multiświecie z grubsza zachowana.

Dziękuję, Unfallu.

Wygląda na to, że moce nic a nic nie straciły na sile. Ale, wiesz, na wszelki Unfall sprawdzaj je w boju od czasu do czasu. Nie używane mięśnie itd. ;-)

Miło, że sprawiłam przyjemność.

Tak, temat konkursu jest spoilerem – tu już nic nie poradzę.

to opisanie w końcówce sytuacji niejednoznacznej, czegoś, co wzbudziłoby podejrzenia naszego bohatera, ale nie dało mu przekonania, że trafił nie tam, gdzie chciał. Zachciało się przygód, niech żyje cwaniak w niepewności :P

A jakie potrafiłbyś wykombinować powody noszenia pierścionka na środkowym palcu? Większość Czytelników obstawia inny świat, ale Emelkali ma inne pomysły. Uważam, że zrobiłam właśnie tak, jak sam byś kombinował. Może wychyliłam się bardziej w stronę obcości, ale nic nie rozstrzygam.

Dwóch Krzysiów przy jednej Ewie. Opcja mało prawdopodobna, ale jeśli czarne dziury mogą promieniować… Pamiętaj, że Antoni miał w swojej kolekcji brakteaty, a tych ostatnio w okolicach Warszawy używano, kiedy jeszcze o fizyce nikt nie słyszał. :-)

Oj tam, od razu cudzołożą. Przecież mogą Ewy poślubić.

Babska logika rządzi!

A jakie potrafiłbyś wykombinować powody noszenia pierścionka na środkowym palcu?

Może właściwy palec jej spuchł, albo przeciwnie, schudł z tęsknoty i pierścionek się z niego zsuwa. Masz rację, że wytłumaczeń można znaleźć wiele. Przyjąłem, że bohater trafił do niewłaściwego świata po tym, jak na widok pierścionka stanął jak wryty. W końcu on najlepiej zna swoją narzeczoną. No, może jedynie autorka tekstu zna ją lepiej.

 

Nie używane mięśnie itd. ;-)

No właśnie… A mnie korci, żeby coś napisać. A że wyszedłem z wprawy, nie mam wątpliwości :(

No i nadal ciężko z czasem, a pomysły przychodzą i kuszą.

No widzisz! Mogła się oparzyć, wybić sobie palucha przy grze w siatkówkę… Mnóstwo opcji. A bohater zobaczył potwierdzenie swoich najgorszych obaw z kilku ostatnich dni. Ale ja nic nie sugeruję, niczemu nie zaprzeczam, niczego nie potwierdzam… ;-)

Pisz, pisz. Lubię Twoje teksty. :-) W ostateczności chociaż te przychodzące pomysły spisuj.

Babska logika rządzi!

Przeczytałam z dużą przyjemnością. Fajne, sympatyczne postaci, humor inteligentny. Zakończenia podobnego się spodziewałam, ale nic to, bo zamiast zaskoczenia poczułam przynajmniej satysfakcję. Chyba inaczej się nie mogło skończyć ;)

Dzięki, Werweno. :-)

Fajnie, że sympatyczne postaci z humorem do spółki sprawiły Ci przyjemność.

No, chyba faktycznie inne zakończenie nie pasuje. Ale przynajmniej starałam się, żeby pozostawiało różne możliwości interpretacyjne.

Babska logika rządzi!

Belhaj mnie ubiegł w czasie, chyba cierpię na syndrom spóźnionego komentarza :) Historia jeszcze bardziej alternatywna – gdy pojawiły się nazwiska :) Z tym większą ciekawością oddałem się lekturze.

Co do zakończenia – niby można się spodziewać, ale → od momentu powrotu nic nie wzbudziło żadnych podejrzeń Krzysztofa. Rozumiem, że intensywne emocje były obecne w związku z całą podróżą i mogły osłabić percepcję (i tak nieco roztargnionego) bohatera. A z drugiej strony → koktajl neuroprzekaźników, gęsty i intensywny podczas spotkania z Ewą – nie przeszkodził wyłapać Sir Transferowi detali. Zgadzam się z Werweną.

Scena z drzewem – moim zdaniem – jak najbardziej na miejscu. Podejrzewam, że sam podzieliłbym się swoją pasją z kolegą-przybyszem.

Dla mnie – świetne opowiadanie :) Finkla rox :)

 

Łączę się ciut z Unfallem – miałem przerwę w czytaniu, swojego niczego jeszcze nie podrzuciłem. Chęci i pomysłów nie brak. Gdzieś między pracą, kwileniem i uśmiechami nowo narodzonego dziecka a mozolnym zbieraniem danych do końcowego tematu studiów, zebrałem się w sobie i napisałem jedno (słownie: jedno) opowiadanie. Na konkurs wiedźmiński. Bardzo, bardzo chciałem skorzystać z Waszej pomocy i poprosić o betowanie, ale z racji wspomnianego łańcucha wydarzeń – pisanie skończyłem o 23:58 w dniu ostatecznym. Ciekawym obiektywnego zdania i konstruktywnej krytyki, niestety chyba too late w kwestii pomocy. Wybaczcie offtop :)

Dziękuję, Banshee.

Na ubieganie mogę poradzić jedynie czytanie tuż po wstawieniu. ;-)

Miło, że kolejny Czytelnik docenia nazwiska bohaterów.

Wiesz, kumplom z pracy chyba tak dokładnie na ręce się nie patrzy. Gdyby połowę Twoich współpracowników zastąpili bliźniacy o identycznych kompetencjach – przejąłbyś się bardzo? A podmianą żony?

Fajnie, że pieniężne drzewo przyjemnie Ci zaszumiało. Mnie ten pomysł się spodobał. To nie tylko pasja ale i sposób starego belfra na pokazanie zależności, układów multiświatowych.

 

Gratuluję dzidziusia. :-) Czyli możesz myśleć nad fabułą podczas spacerów. ;-)

Jeśli Twój wiedźminowy tekst zwycięży, to przeczytamy go w NF. A jeśli się nie uda – możesz wrzucić tutaj, dostaniesz, oby konstruktywną, krytykę. Przyda się przy kolejnych próbach.

Babska logika rządzi!

Dziękuję pięknie Finklo :)

Zawsze zwracam uwagę na szczegóły (o ile mnie akurat percepcja nie zawodzi :) ) i uważam, że m.in. imiona/nazwiska to świetny kanał do przemytu easter eggów/dodatkowych informacji. Z rozbawieniem nadal wspominam moment, gdy lat już miałem naście i podczas kolejnego czytania Lema wreszcie dotarło do mnie w pełnej sile zawołanie bitewne rodu Elektrycerza Triodego :D (Miny moich Rodziców – bezcenne ;) ).

Bardziej miałem na myśli ogólny obraz, nie tylko kumpli z pracy → mianowicie brak wzmianek o różnicach otoczenia w drodze do Ewy (pojazdy, znana trasa, itp.). Ale może to być – jak już wspomniałem – skutkiem nasilenia emocji.

Tak, drzewo świetnie spina świat(y). :)

 

Dziękuję :) Szczęście na bazie serotoniny szaleje mi w krwioobiegu :) Zmiana perspektywy poszerza horyzonty.

Jeśli mój tekst pozostanie w zbiorze ocalałych, to już będzie dla mnie sukces :) Zwłaszcza, że to w 100% debiut a konkurencja wzbudza respekt. Na bank trafiły się double-space, jakieś powtórzenie i zapewne literówka, cóż – zdarza się. Pocieszam się faktem, że zdarza się także najlepszym :) Jestem w trakcie czytania antologii “Geniusze fantastyki” (z “naszą” Krajemar :) ) i widzę, że paru zacnym osobom chochliki również się wkradły. Co – moim zdaniem – w ogóle nie umniejszyło wartości tekstów.

W szczegółach diabeł siedzi. Ale czasami takie dopracowane szczególiki mogą o czymś tam przesądzić…

Nazwiska mogą nieść ciekawe informacje, ale… Na przykład podczas lektury Heńka Pottera zastanawiałam się “skąd rodzice Remusa Lupina wiedzieli”… ;-)

Może zmiana palca była spowodowana niewinną kontuzją? A może Krzychu, targany emocjami, nie zauważył? A może drobniutka rewolucja w obyczajach nie wywarła wpływu na budynki? Wybieraj. :-)

 

No to życzę potomkowi mnóstwo zdrowia i mocnego, długiego snu. :-)

A Tobie powodzenia w konkursie. Nie sądzę, żeby pojedyncze kiksy przesądzały o wyniku. Co innego, jeśli cały tekst trzeba przepisywać na nowo…

Babska logika rządzi!

Hehehe :) Dokładnie, niby najciemniej pod latarnią :D

Cały czas właśnie ku temu zmierzam → niby nic, a jednak :) interpretacja pozostawiona Czytelnikowi :)

Dziękuję serdecznie, zdrowie najważniejsze! A w temacie snu – pozwala do rana :)

Cóż, jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać :) Poczekam :)

 

:-)

To złote dziecko! :-)

Masz rację – nie ma innego wyjścia.

Babska logika rządzi!

Zabawne i przejrzyście napisane opowiadanie zawierające sporo atrakcyjnych smaczków, przydających mu szczególnego i niewątpliwego uroku. No i to, co lubię najbardziej – możność oddania się lekturze, bez konieczności wyławiania usterek. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Reg. :-)

Cieszę się, że ubawiłam.

Ha! Bogini nic nie znalazła! Chyba jestem w dobrej formie. ;-)

Babska logika rządzi!

Niewątpliwie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie przesadzajmy, czasami wątpliwości są zdrowe. :-)

Babska logika rządzi!

Kawał solidnie napisanego tekstu. Bardzo przyjemnie się czytało, tylko momentami jak dla mnie za dużo było techniki, fizyki i dziwnych słów… ale może dlatego, że SF nie jest moim ulubionym kierunkiem.

Końcówka przewidywalna – szkoda. Można było jednak coś bardziej soczystego wymyślić, to by całemu tekstowi dodało skrzydeł.

Spora część komentarzy krytycznych wobec tekstu robi na mnie wrażenie wydumanych i popieram jak najbardziej argumentację Finkli.

 Niektóre z nich (tematycznie, bo nie chce mi się szukać i cytować):

– Dlaczego jako próbnego skoku w przyszłość nie wybrano np. 1 tygodnia… 

odp. Bo to kompletnie bez sensu. Skoki w czasie (zwłaszcza te próbne) mają sens tylko wtedy, kiedy widać wyraźne różnice między tym a tamtym czasem. Dopiero kontrast pozwala zauważyć pewne sprawy wyraźnie.

– Dlaczego wybrano do tego młodego magistra… czy jakoś tak.

odp. Bo to próba, oczywiste, że lepiej stracić magistra, niż profesora – mówiąc brutalnie. Poza tym kwestia wieku, a za tym – zdrowia. No i kwestia wagi… 

– Dlaczego pozwolono Krzysztofowi wybrać, zamiast mu narzucić

odp. Ale co narzucić? Jak to próba, to nie wiadomo właściwie dokąd go wehikuł zabierze. Tu mam raczej zastrzeżenia do Finkli, że w tekście wszyscy naukowcy są pewni, że tak ustawiona aparatura to tyle lat, a tak, to tyle… To nawet wbrew podejściu naukowemu. Owszem, teoria może coś mówić, ale teorie mają swoje kontr-teorie itd… najwięcej w nauce mówi doświadczenie, a jeszcze lepiej: powtarzanie doświadczeń dające powtarzalne wyniki. Więc co i kto miał niby Krzysztofowi narzucić.

– zarzuty do jakichś nieprzemyślanych działań Krzysztofa, albo że głuptas…

odp. nie zauważyłem u niego niczego głupiego – działa jak człowiek. Finkla ma rację, że wśród naukowców nie brakuje takich , którzy popełniają przeróżne głupstwa. W ogóle ten zarzut do tekstu pachnie takim typowym dla nowożytności mitologizowaniem nauki, albo wręcz ubóstwianiem (nauka jest zawsze nieomylna, postęp jest najwazniejszy i rozwój wiedzy prowadzi zawsze do postępu, nigdy nie prowadzi do cofania, naukowcy mają monopol na prawdę, a nauka to monolit, gdzie każde zdanie odmienne niż to co jest w podręczniku jest z definicji kłamstwem…). Otóż w nauce nie brakuje głupot, a wśród naukowców nie brakuje osobników durnowatych, którzy dostali posady na uniwersytecie przez protekcje itp.

– Że scena, gdzie Krzysztof uspokaja racjonalnymi informacjami rozhisteryzowaną narzeczoną, to nielogiczne…

odp. Wprost przeciwnie. To jeden z najlepszych sposobów na uspokojenie histeryzującej kobiety – zachowanie zimnej krwi i pokazanie, że sie panuje nad sytuacją. Zarzut moim zdaniem kompletnie nietrafiony…

 

Jeszcze raz: tekst fajny, warsztat świetny, zakończenie – na warsztat. wink

Dziękuję, Gostomyśle. :-)

Solidny komentarz, piękna obrona Częs Finkli. ;-)

Że za dużo poważnie brzmiących terminów? Oj, marudzisz – mogło być gorzej. Tutaj nie ma dużo fizyki, nie wchodzę w rozważania, jak ten wehikuł czasu działa (no dobra – sama tego nie wiem. Tylko nie mów nikomu ;-) ), raczej starałam się nie iść w stronę hard SF. Nawet tam nie spoglądać.

Ale w ogóle to SF bardzo lubię. :-)

A które słowa uważasz za dziwne?

Tak, końcówka jest przewidywalna – zwłaszcza w kontekście konkursu. Ale masz jakieś lepsze pomysły? Ja nie miałam, a i niektórzy Czytelnicy przyznają, że tak chyba musi być.

Tu mam raczej zastrzeżenia do Finkli, że w tekście wszyscy naukowcy są pewni, że tak ustawiona aparatura to tyle lat, a tak, to tyle…

Wiesz, nie pisałam o tym dokładnie, ale przeprowadzali doświadczenia. Na przedmiotach, na myszach (jedno wspominam). Problem w tym, że wszystkie były na krótkich dystansach. Bo i jaki sens czekać przez rok (raczej bezczynnie, bo a nuż to sknoci eksperyment, a zresztą prototyp w podróży), aż w laboratorium pojawi się klatka z myszką? Można zaprogramować wehikuł, żeby skoczył daleko w przyszłość, a po godzinie wrócił, ale co mysz opowie? Nagrania z kamery w pustym pokoju też nie będą porywające… Stworzyli sobie jakąś teorię na temat związku ustawień maszyny z “długością skoku”, ale tak naprawdę dopiero Krzysztof mógł ją sfalsyfikować przy nieco innych warunkach.

Ale chyba masz trochę racji – powinni wykazywać więcej pokory i dopuszczać duże błędy.

Babska logika rządzi!

Przeczytałam z przyjemnością. Niestety muszę zgodzić się przynajmniej z częścią powyższych komentarzy, że niektóre elementy wydają się wielce nielogiczne. Zgadzam się, że bohater jest troszkę głupkowaty, jak na pracownika Instytutu i sądzę, że w prawdziwym świecie wyglądałoby to inaczej. W momencie gdy mysz wraca zupełnie odmieniona, to też powinno dać pracownikom dużo do myślenia.

Nie znam się za bardzo na rzeczach technicznych, więc ewentualne niejasności mi nie przeszkadzały, przyjęłam je tak jak je przedstawiłaś. Ogólnie mimo tych aspektów całkiem mi się opowiadanie podobało. Ale to wiadomo, bo napisałaś je Ty. ;)

Nie było udziwnień i to zdecydowanie na plus, choć kilka fragmentów bym skróciła, ale ogólnie lektura bardzo przyjemna.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dziękuję, Morgiano.

No to co takiego głupiego robi Krzysztof?

Biało-czarna myszka dała im do myślenia, dała. Bohater aż opowiedział narzeczonej, co się myszce przytrafiło. Potem obserwowali zwierzaka, badali, czy potomstwo zdrowe…

Cieszę się, że ogólnie przyjemnie i się podobało.

Babska logika rządzi!

Sprawia wrażenie trochę lekkomyślnego i jakby nie do końca wiedział, co powinien robić. Przynajmniej ja go tak odbieram.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Lekkomyślny to dlatego, że się w ogóle zgodził? No cóż, też bym się zgodziła. W końcu wszystkie myszki przeżyły, a że jednej się zmienił kolor…

Wiedział, co ma robić: główne zadanie – przetestować wehikuł czasu jako żywy i rozumny obserwator. Polecieć “wtedy” i wrócić, jeśli nie będzie ostrych przeciwwskazań. Przy okazji można się czegoś dowiedzieć o przyszłości – miał nadzieję na ważne odkrycia naukowe. A że trafił nie tam, gdzie się spodziewał? To już nie jego wina, musiał improwizować.

Babska logika rządzi!

Dobre.

No dobra, napiszę coś więcej. Świetnie i wiarygodnie przedstawiłaś alternatywną rzeczywistość, serwując kilka smakowitych szczegółów. Technikalia zostały opisane bardzo zgrabnie i udało ci się uniknąć technobełkotu.

Fajnie się bawisz językiem. Niektóre fragmenty są po prostu wybornie skomponowane.

Może nawet nad wycięciem funta mięsa by się nie wahał.

Zapewne nie tylko ja za pierwszym razem przeczytałem tę frazę ciut inaczej i śmiem snuć przypuszczenia, że celowo zastawiłaś pułapkę :P.

W teorii transferu rzuciły mi się ze dwie nieścisłości, ale zawsze możemy uznać, że “fizyka kwantowa jest kobietą” i moje próby zrozumienia są zwyczajnie zbyt zuchwałe.

 

Dziękuję, Teofilu. :-)

Fajnie, że zdecydowałeś się rozpisać.

Z technobełkotem nie mogłam przesadzać, bo sama nie wiem, jak ten pojazd działa. Tylko niech to zostanie między nami. ;-)

Wycięcie funta mięsa to nawiązanie do Szekspira. Eeee… Jak to przeczytałeś?

Tak, fizyka kwantowa jest kobietą i zamierzam się tego trzymać! Jeśli pojedynczy elektron potrafi przejść przez dwie szczeliny jednocześnie, to podczas transferów mogą się zdarzać różne rzeczy.

Babska logika rządzi!

Ups, czyżbym wykopał sobie grób? Wieść gminna niesie, że czytając wzrokowo patrzymy na pierwszą literę (względnie początek) słowa, ostatnią literę (względnie końcówkę słowa), długość i kontekst. Na tej podstawie mózg dopasowuje sobie odpowiednie słowo. Zadanie ma oczywiście ułatwione, jeśli zna już tekst. Dobrze, a teraz weźmy “f..ta” oraz sytuację, w której rozważamy radykalną redukcję masy bohatera przez wycięcie czegoś. Aua!

No, tak podejrzewałam. Ech, mężczyźni to tylko o jednym… Ale nie – nie zamierzałam zastawiać takiej niecnej pułapki na czytelników. Szekspira też nie posądzam. Po angielsku to brzmi całkiem inaczej a i nie jestem pewna, czy William dla piśmiennych tworzył. ;-)

Z tą wieścią gminną, to podobno jeszcze na litery w środku też trochę zwracamy uwagę i poprawne anagramy tworzymy sobie automatycznie. Dlatego czasem tak trudno wyłapać literówki.

No i z radykalną redukcją masy pojechałeś! Ta maczuga aż tyle nie waży… ;-p

Babska logika rządzi!

To już zależy od gabarytów maczugi, ale może poprzestanę na tym, bo ta rozmowa zbacza w dziwnym kierunku, jakby trochę w klimaty fan fiction (oczywiście nie czytałem, kumpel mi opowiadał).

Moją pierwszą reakcją była lekka konsternacja: Naprawdę tak napisała?

Po chwili: O, jednak nie, to tylko ja mam durne skojarzenia.

Tylko że to wina mózgu (tak, tak, a mózg czyj? ;)),  a autor stroi sobie z czytelnika żarty. Celowo czy nie, trik jest fajny i zamierzam się kiedyś pobawić tym zjawiskiem.

 

Zaiste, temat wpadł w dziwne koleiny. Kto by pomyślał, że ze starego Szekspira taki był zbereźnik… ;-)

OK, powodzenia w nabieraniu Twoich czytelników. :-)

Babska logika rządzi!

– W dupie mam pieniądze! Chcę ciebie!

– Da się załatwić – odparłem…^^

 

Ponoć, wedle niektórych, przyszedłem tutaj tylko po to, żeby poświntuszyć, ale jest to zarzut dalece niesłuszny, krzywdzący i prostacki, na potwierdzenie czego rzeknę mądrości kilka (tudzież poleję wody na kubiki, co w sumie też nieźle będzie wyglądało).

 

No więc minusy. Właściwie ten najistotniejszy, to dobór oblatywacza wehikułu na podstawie jego wagi. Niby rzecz uzasadniona naukowo, ale i tak trąci zbyt pokaźnym absurdem, nawet jak na tekst generalnie lekki i humorystyczny w stylu (bo sama historia już dowcipaskiem nie jest, bynajmniej). Drażni to tym bardziej, że przecież ten motyw wcale opowiadaniu do szczęścia potrzebny nie jest. Nikt nic by nie stracił, gdyby koleś był specjalnie wyselekcjonowany i przeszkolony (i odchudzony) na potrzeby misji.

Po drugie, jak na tekst o tak prostej fabule (przy tym też jednak i nienowej; “Szczęśliwego…” to dla mnie po prostu wariacja – niepierwsza zresztą – serialu Sliders, który też pewnie był wariacją – niepierwszą zresztą – czegoś jeszcze innego) całość jednak trochę przegadana. Część można by skrócić, część pewnie całkiem usunąć, kilka scen napisać na nowo i… wyszedłby zupełnie inny tekst.^^ A poważniej, to chwilami się po prostu ciągnie, a nawet nuży.

 

Plusy.

(cholera, zamieniam się w Cetnara…)

 

Po pierwsze, głębokie i ujmująco fachowe – przynajmniej wedle mnie, fizyka-troglodyty – przemyślenie tematu, co rzuca się w oczy wyraźnie (abstrahując oczywiście od wyżej wytkniętego) i sprawia, że cała historia nabiera znamion sensu i realizmu.

Po drugie, genialnie przemycona Japonia. Kilka takich niby drobiazgów wplątanych w tekst, a tyle radości, gdy już nadać im sensu. Świetnie to wyszło.

Po trzecie, literacko kawał dobrej roboty. Twój styl można albo lubić, albo nie, ale nie sposób zarzucić Ci niechlujności i grafomanii.

Krótko: Finkla w starym, dobrym finklim stylu.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dzięki, Cieniu. :-)

Waga oblatywacza. Zwróć uwagę, że jego zadania nie należały do nadzwyczaj trudnych: ustawić długość skoku, wcisnąć guzik, po wylądowaniu sprawdzić, czy powietrze nadaje się do oddychania, wyjść i patrzeć na świat. To mógł zrobić każdy. Instytut wybrał człowieka, który wykona te działania najtaniej. Co w tym absurdalnego? OK, ryzyko ponosił ogromne. Dlatego nie można było wysłać jeszcze lżejszego i tańszego studenta.

No i potrzebowałam argumentu, który zamknąłby Ewie usta, jakiejś mocnej odpowiedzi na pytanie: “Krzysiu, a dlaczego ktoś inny nie może lecieć zamiast ciebie?”.

Serialu “Sliders” nie znam.

Które części Cię nużyły, które można usunąć?

Jak to? Można nie lubić mojego stylu?! ;-)

Babska logika rządzi!

Wiesz, misja teoretycznie prosta, w praktyce ani trochę, zwłaszcza, jeśli gościowi dali wolny wybór co do daty. Po przeniesieniu mogło zdarzyć się cokolwiek albo nawet wszystko, więc nie wyobrażam sobie jakoś, by tak ważną – i kuresko kosztowną – misję powierzyć komuś, kto po prostu jest najlżejszy, coś tam wie o fizyce skwarkowej i ma etat. Jakiś Rambo ninja znający tylko jedną frazę – “I’ll be back!” – byłby tu bardziej stosowny. Albo skoro już tutaj ten Genek jest wybrańcem, to dla jakiejkolwiek innej, dającej się kupić cechy, albo coś. ot, choćby: Kochanie, wiesz, że moje szkolenie trwało pół roku i kosztowało krocie, więc nie ma już ani czasu, ani hajsów, by szukać jakiegoś zastępstwa. Zresztą podpisałem papierek, i jeśli teraz się wykręcę, to do końca życia będę czyścił probówki.”

 

Sildersów Ci nie wypominam. Po prostu – nihil novi sub sole (praktyczny aforyzm).

 

Co do cięć i takich tam, to ogólnie ten nowy świat trochę przegadany (wiem, wiem, z moich akurat ust taki zarzut to już właściwie hipokryzja).

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Wiesz, z podobnymi misjami już wysyłali myszki i dały radę, chociaż jedna kolor zmieniła z wrażenia. ;-)

Nieee, Rambo by się nie nadawał. Pamiętaj, że wszystko organizują naukowcy. Nie powierzyliby prototypu tępemu mięśniakowi (gdyby wynalazku dokonała armia, to co innego). Tylko swojemu, który ma jeszcze taką przewagę nad żołdakiem, że jeśli wehikuł gruchnie z wysokości pół metra (bo się ukształtowanie terenu lekko zmieniło), to pasażer poszuka czegoś podobnego do śrubokrętu i naprawi uszkodzenia. Krzychu ma nadzieję, że przywiezie z wycieczki odkrycia naukowe. A co mógłby zdobyć żołnierz? Opis pola siłowego? Czyś Ty się aby nie naoglądał filmów, z których jasno wynika, że jak coś się dzieje nie tak, to trzeba tam posłać marines? ;-)

Ninja… Tak, ninja mógłby dać ciekawe efekty ze względu na zbieżność kulturową. Ale by się podniósł wrzask, że czystym przypadkiem moi fizycy wyprawili z misją prawie Japończyka…

No dobra, wygląda na to, że Ty nie kupujesz wyróżniającej protagonistę cechy, która mnie wydaje się logiczna. Przy mnie są zbójeckie prawa autora, więc zostanie po mojemu. ;-)

Hmmm. Tak ogólnie przegadany? Pewnie dałoby się skrócić, ale nie czuję się przekonana. Cieniu, rozczulająca samokrytyka. ;-)

Dziękuję za uwagi. :-)

Babska logika rządzi!

Wczoraj w czasie powrotu do domu, gdy Jacek prowadził samochód, ja mu czytałam i uprzyjemniałam jazdę Twoim tekstem. Na wyraźne życzenie – żadne inne opowiadanie, tylko Finkli. Bardzo mu się podobało i prosił, żeby podziękować za umilenie podróży :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

O rany! To się nazywa fan! Miło mi. To ja dziękuję. :-)

Cieszę się, że opowiadanie uprzyjemniło jazdę i najwyraźniej obydwoje dotarliście do celu. :-) Acz nie wiem, czy to akurat był dobry tekst do dalekich podróży. ;-)

Babska logika rządzi!

Na wstępie zaznaczę, że jestem przeciwnikiem wszelakich hipotez postulujących możliwość podróży w czasie, między światami itp. [a przy okazji i teleportacji] Postanowiłem jednak odrzucić "ideologiczne uprzedzenia" i skupić się na tekście.

 

Jako całość Twoja praca jest naprawdę świetna. Wciągnęło mnie od samego początku, tak naukowe rozważania, jak i sama akcja. Najbardziej przypadł mi chyba do gustu fragment, w którym uświadomiłem sobie, że czarna myszka to nie była TA myszka (aż dziw, że nie zbadali jej DNA).

 

Bardzo dobrze poradziłaś sobie z przedstawieniem azjatyckości alternatywnych Polaków. To jest właśnie to, czego zabrakło mi w Twoim "Sądzie Bożym". W "Szczęśliwym powrocie" od samego początku widać charakterystyczne dla Japonii czy Korei elementy (ukłony, tytuły-przyrostki, specyficzna logika wypowiedzi), które aż biją po oczach – pomimo, że w zasadzie są bardziej tłem. 

Co mnie jeszcze pozytywnie zaskoczyło… Na pewno fakt, że student nie podróżował w czasie. Nie wpadłem też na powód osiągnięcia zwycięstwa kulturowego Japonii, jako konsekwencji innych losów bomby atomowej, co po wyjawieniu okazało się wręcz oczywiste. 

 

Pozostaje jeszcze wątek powrotu. Przyznam, że trochę się stresowałem, drżąc o los bohatera. Oczywistym było dla mnie, że Krzysztof nie wróci do swojego świata (te 95% odzyskanych droidów to nic innego jak 95% droidów, które wyglądają jak "nasze"), prawdopodobieństwo jest nieubłagalne. Bałem się jednak, o ile tamten świat będzie się różnił. W tym momencie rozterki panny Ewy (że Krzyś wróci odmieniony) stały się, pomimo ich emocjonalnego podłoża i braku podstaw naukowych, niezwykle aktualne i sensowne. Co w przypadku, gdy tamta Ewa okaże się zołzą? [i analogicznie, do tej "właściwej" pani przyjdzie Krzyś-buc] 

Powrót był taki, jak przewidywałem: hura, wróciłeś, fleszem po oczach. Bałem się, że w tym momencie pojawi się jakieś brutalne pokazanie czytelnikowi, że radość bohatera była przedwczesna, coś w stylu: mówisz, że Japończycy nie stali się w tamtym świecie celem ataku nuklearnego? Co w tym dziwnego, przecież Little Boy odwiedził Berlin, a nie Nagasaki – na szczęście niczego takiego nie doświadczyłem.

 

 

Pozostało mi czekać na tę małą, subtelną zmianę, która uświadomi bohaterowi, że trafił tam, gdzie trzeba, ale nie do końca. Obstawiałem jakąś część garderoby, ale bardziej miękką (zwłaszcza że na początku pisałaś o barwie apaszki). Był pierścień, blisko. Nie zaskoczyło mnie to, ale odetchnąłem z ulgą. Chłopak trafiła – co było najbardziej prawdopodobne – do świata różnego zaledwie o jeden czy kilka szczegółów, a więc zakładam, właściwie identycznego. Dla mnie to happy end.

 

Aha, i fajnie, że nie musiał do tej kapsuły wchodzić nago. To byłoby trochę barbarzyńskie.

 

W kwestii hipotez dotyczących podróży między wszechświatami, nie opisałaś samego sposobu podróżowania, metody, toteż nie mam się czego czepiać. To, co wychwyciłem z wywodów alternatywnego profesora, wydaje mi się logiczne i sensowne. 

Zadam Ci jednak inne pytanko, poniekąd związane nieco z teleportacją: jak myślisz, czy jeżeli nasz bohater przeniósł się do tamtej rzeczywistości, co stało się z tworzącymi go atomami? Udały się do tamtego uniwersum, przez co możemy uznać, że Krzysztof przeżył, czy też może jego ciało w rzeczywistości macierzystej uległo unicestwieniu, by w drugim świecie powstał jego odpowiednik, będący wyjątkowym dla tamtego świata natywnym Krzysiem-przybyszem, który umarł wraz z próbą powrotu do "swojego" świata? A jeżeli jednak przeniósł się wraz z molekułami, co stało się z cząstkami i falami, które wypełniały przestrzeń przed jego pojawieniem się w świecie alternatywnym?

 

To jeszcze co mi się nie podobało. Student, magister, sam wybiera sobie datę skoku w czasie. Serio? Ten jeden miniwątek wydał mi się strasznie naiwny. Rozumiem sytuację, gdzie podróże w czasie są zabawą równą Pokemon Go (może w jakimś świecie alternatywnym?), ale w przypadku tak wiekopomnej chwili, mam wrażenie, że konkretne cyfry ustaliłaby grupa najważniejszych jajogłowych, a biedny magister miałby swobody nie więcej niż wspominana wcześniej mysz. [Tak mi teraz przyszło do głowy: a co jeśli jest alternatywny świat, gdzie to mysz wybiera datę? ;) ]

 

Podsumowując, tekst bardzo mi się podobał. Końcówka może i nieco nadto przewidywalna, ale polubiłem głównego bohatera na tyle, że właśnie takiego końca dla niego oczekiwałem.

 

Z przyjemnością daję 6. :D

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Dzięki, ARHIZIE. :-) Widzę, że na poważnie wziąłeś się za zwiedzanie moich światów. Mogę się tylko cieszyć.

Myszka i DNA (czyżby konik? ;-) ). Takie badanie trochę kosztuje. A po co badać myszkę przed wyprawą? A po… Niby można, w laboratorium pewnie nawet by się znalazło rodzeństwo do porównania. Oczywiście, okaże się, że DNA też się zmieniło, nie tylko kolor futerka. I jaki z tego wniosek? Naukowcy zafiksowali się na hipotezie, że to podróż w czasie i nie rozpatrywali innych opcji, dopóki ta im się nie sfalsyfikowała.

Miło, że tym razem japońskość mi wyszła. Raczej przypadkiem trafiłam. Tym bardziej, że z japońskiej logiki wypowiedzi nadal nie zdaję sobie sprawy. To znaczy, nie wiem, gdzie się pokazuje i prawdopodobnie nie potrafiłabym odróżnić jej od europejskiej. No, trochę próbowałam Czytelnika zawczasu przygotować, podsunąć jakieś podpowiedzi, może nawet pozwolić odgadnąć, w którą stronę poszła historia. Świadomie akcentowałam tło i przypadkiem efekt wyszedł akuratny.

Rozterki Ewy. Czasami babskie przeczucia się sprawdzają. Tylko zawczasu nigdy nie wiadomo, kiedy akurat to nastąpi, a po fakcie każdy ma tendencję do podkreślania trafności swojej przepowiedni. Jeśli codziennie rano mówimy “Uuuu, chyba będzie padać”, to lepiej zapamiętamy te dni, kiedy po południu faktycznie leje. I wtedy z dumą powtarzamy wszystkim: “Już rano mówiłem, że lunie. Wiedziałem…”.

Ewa-zołza. Wiesz, jakaś zołzowatość to prędzej czy później by z niej wylazła. Na początku jest scena, jak to boksuje narzeczonego. Bez jakichś strasznych skutków, ale jednak. Pytanie, jak zachowa się Krzyś – czy pokocha nową Ewę jak własną, czy uzna że powinien dochować wierności oryginałowi, czy sam siebie przekona, że to właściwie ta sama osoba? A może zakradnie się do wehikułu i ruszy w podróż po światach? A może Ewa tylko sobie uszkodziła właściwy palec i zmiana jest tymczasowa?

Apaszka. Nie, ona się nie nadawała. Zapewniam Cię, że nie przywiązuję olbrzymiej wagi do ubrań, ale nawet ja mam kilka apaszek w różnych kolorach. Żaden dowód. Za to pierścionek zaręczynowy to rzecz wyjątkowa i ważna dla obojga.

Atomy i metoda podróżowania. Nie mam pojęcia. Konkurs wymagał świata lub historii alternatywnej, więc trzeba było kogoś posłać. Ale jak dokładnie to się stało… Na pewno zwykłe przesunięcie w przestrzeni trój– czy czterowymiarowej nie wystarczy. Może skrótem przez inne wymiary poleciał cały wehikuł, bez rozbijania na części składowe? Taka opcja podobałaby mi się najbardziej. Ale prywatnie też nie wierzę, że takie podróże są możliwe. Przestrzenie (cząstki, fale etc.) w obu światach zamieniają się miejscami w czasoprzestrzeni. Wehikuł znika z naszego świata, pojawia się pojazd z “japońskiego”. Albo o 12.15 znika biała myszka, o 12.45 pojawia się czarna.

Kto wybiera datę. To nie student – magister, pracownik Instytutu. Dorosły i samodzielny. Dwa aspekty. Pierwszy, to argument w negocjacjach. “Zapomnijcie, nie dam się wsadzić do tej puszki”. “Ale będzie pan mógł polecieć, dokiedy będzie pan chciał, zobaczyć świat za dziesięć lat albo nawet za dwieście”. “No, dobrze, to może być ciekawe”. Druga sprawa: wyprawa całkiem bezpieczna nie jest. Gdyby Krzysztof nie wrócił, nieprzyjemnie będzie słuchać przed sądem zeznań płaczącej Ewy: “Och, Krzyś miał złe przeczucia, wolałby polecieć tylko na dziesięć lat do przodu, ale szef zmusił go do wybrania tej strasznej daty. Na pewno trafił na jakąś wojnę, wybuch bomby czy coś”. Znacznie lepiej móc powiedzieć dziennikarzom: “Doradzałem panu Mancowi krótki skok, góra pięcioletni. Ale on sam wybrał datę. I wybrał nieszczęśliwie. To był bardzo dzielny człowiek, nigdy nie zapomnimy o jego ofierze”. A dla przetestowania metody podróżowania nie ma znaczenia, czy to będzie sto lat, czy pół godziny.

Babska logika rządzi!

Rozumiem potrzeby opowiadaniowe, by nie ujawniać niektórych faktów. Jednak podchodząc do sprawy z perspektywy recenzenta publikacji, wątpię, czy któryś zostawiłby na zespole badawczym suchą nitkę, gdyby ci ot tak stwierdzili, że to ta sama mysz, bez odpowiedniej weryfikacji (nawet ja swoje ślimaki zaznaczałem lakierem do paznokci, by mieć pewność, że ten pierwszy, to nie ten drugi, choć do innych wymiarów ich nie posyłałem).

 

Jeśli chodzi o logikę wypowiedzi, o ile Finkla-Nuna będzie czymś wynikającym z gramatyki, o tyle logika wypowiedzi to już bardziej moja subiektywna hipoteza, całkowicie nienaukowa i raczej nie mogąca stanowić poważnego argumentu. Mam wrażenie, że w różnych językach buduje się w odmienny sposób zdania, i nie chodzi tu nawet o ich szyk, tylko właśnie o płynącą z nich logikę. Najlepiej widać to w obcojęzycznych filmach, w których np. Niemcy grają Polaków i mówią w języku znad Wisły. Pomimo że, abstrahując od akcentu, ich zdania są poprawne gramatycznie i zrozumiałe, sposób budowanych wypowiedzi jest nienaturalny, zgodny z ich logiką wypowiedzi, a nie naszą.

 

W kwestii przewidywań przypomina mi się wywód Cejrowskiego, kiedy to Indianin stwierdził, że będzie padać, po czym faktycznie zaczęło. Gdy podróżnik spytał tubylca, w jaki sposób przewidział zmianę pogody, ten spojrzał na niego ze zdziwieniem, po czym odparł, mówiąc bardzo powoli i wyraźnie: bo jak świeci słońce, to w końcu musi zacząć padać. :)

 

Ewa-zołza… Pójdźmy dalej. A może ta prawdziwsza Ewa okazałaby za kilka lat swoją wiedźmią naturę, natomiast ta alternatywna będzie do końca do rany przyłóż? Twój zamysł odnośnie do niedookreślenia zakończenia i idące za tym przemyślenia oczywiście rozumiem. Natomiast scenariusz z ucieczką do wehikułu faktycznie niewykluczony, choć odradzałbym. 

 

Co się tyczy apaszek, wiesz, ja mam szalik i to jest TEN szalik. ;)

 

I tak, opcja ze zwykłą podróżą wraz z każdym mieszkającym w nas pasożytem i każdą bakterią jest dla ludzkiej psychiki najbardziej komfortowa. Niestety równie mało prawdopodobna.

 

Jeżeli przemieszczenie się polegałoby na podobnej metodzie, co teleportacja cząstek elementarnych w naszym świecie (to jest o tyle fajne, że informacja jest "szybsza niż światło"), to można by splątać dwie molekuły. Jedna znajdowałaby się w naszym uniwersum, a druga w tamtym (hehe, wtedy mielibyśmy pewność, że trafi dokładnie tam, gdzie chcemy). Następnie podłączamy pod pierwszy splątany "przekaźnik" odpowiednią molekułę (w tym przypadku cały statek z Krzysiem w środku, co w praktyce nie ma prawa wypalić) i wysyłamy informację do miejsca docelowego (nie kojarzę jednak, jak się te dane motywuje do migracji). W tym momencie powinna nastąpić anihilacja krzysia-z-naszego-świata oraz (zapewne niemal jednocześnie) powstanie w drugim uniwersum krzysia-z-naszego-świata-z-japońskiego-świata.

 

W przypadku kolejnej podróży krzyś-z-naszego-świata-z-japońskiego-świata staje się niebytem, natomiast w prawie naszym świecie powstaje krzyś-z-naszego-świata-z-japońskiego-świata-z-prawie-naszego-świata. Tadam! [A gdyby tak splątać całą paczkę elektronów?]

 

Student-magister dorosły i samodzielny? Jeżeli patrzymy z perspektywy kariery naukowej, to raczej nie jest on do-rosły, z tym drugim epitetem też bym polemizował. Zwłaszcza jeżeli jest podlegającym opiekunowi doktorantem. I wątpię, że faktycznie trzeba by było go namawiać do zapakowania się do wspomnianej puszki. A nawet jeśli, już widzę tłumy z całego świata, które odsysają sobie tłuszcz i usuwają żebra, by znaleźć się na jego miejscu. 

 

Druga sprawa. Już widzę te zeznania płaczącej Ewy: "Och, Krzyś nie zdawał sobie sprawy, jak wielkie to było ryzyko, a oni nawet go odpowiednio nie poinformowali. Rzucili go na pastwę losu w imię swoich badań!". Do tego reporter pyta oskarżycielskim tonem: "Gdzie był zarząd uczelni, kiedy student wybierał datę? Dlaczego nikt tego nie dopilnował?" [Uczelnia: decyzję podjął przewodniczący samorządu i to on ponosi pełną odpowiedzialność].

 

Poza tym oczywiście, że ma znaczenie, o ile przeniesiemy się w czasie. Jeżeli zrobimy skok o sto lat, jakie jest prawdopodobieństwo, że podróżnik wróci? A co jeśli w miejscu, gdzie stał uniwersytet wybudują klub gogo i wehikuł (i, co gorsza, pasażer) pojawi się wtopiony w rurę? Tymczasem pomieszczenie uczelni można dogodnie przygotować na wybraną godzinę (wraz z odpowiednim buforem), nastawić się na pojawienie wehikułu, zbadać go, sprawdzić jak rozkłada się pole magnetyczne…

 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Znakowanie myszy. Na to nie wpadłam. Teraz mogę tylko ściemniać, że skoro za każdym razem wysyłali w podróż jedną myszkę, to po co je oznaczać? Liczy się, że przy takim ustawieniu pokrętła klatka pojawia się po półgodzinie, a przy innym trzeba czekać całą dobę. Ale gdyby myszka z pazurkami pomalowanymi na czerwono wróciła w fioletowej kreacji, też mogłoby być ciekawie. ;-)

Logika wypowiedzi. Naukowa czy nie, hipoteza brzmi bardzo ciekawie. Tylko że praktycznie nie oglądam filmów. Mógłbyś zacytować tych Niemców mówiących po polsku? To chyba nie jest nic tak prymitywnego jak: “Ja rozumiem nie”?

Logice Indianina nie sposób nic zarzucić. Przynajmniej dopóki klimat się drastycznie nie zmieni. ;-)

Ewa-do-rany-przyłóż. Eeee tam! Ty znasz taką kobietę, która by zawsze…? Nie da rady. ;-)

Jeśli masz tylko jeden szalik, to na pewno nie jesteś kobietą. ;-)

W ogóle podróże między światami alternatywnymi wydają się skrajnie mało prawdopodobne. Zastanawianie się, która metoda będzie mniej, a która bardziej, to już liczenie atomów w częściach włosa podzielonego na czworo. A Krzysio z wieloma swoimi bakteriami rozstał się bez oporu. ;-)

Tylko jak splątać cząstki w różnych uniwersach?

Samodzielność Krzysia. Jako naukowiec samodzielny jeszcze nie jest, wiadomo… Ale w świetle prawa – jak najbardziej. Teoretycznie, może nawet w każdej chwili rzucić robotę w Instytucie, nie przejmując się, czy na innej uczelni uznają egzaminy z pierwszej… Ten kawałek doktoratu, który już napisał, też jest jego. Inna sprawa, czy łatwo byłoby znaleźć nowego promotora.

Zeznania Ewy. To mój świat, moja Ewa, i ja decyduję, jak będzie zeznawać. ;-) A do tego Krzysio musiał podpisać mnóstwo papierów. Na pewno było tam jakieś oświadczenie, że jest świadom ryzyka.

OK, może bliski skok jest odrobinę bezpieczniejszy, ale dla mnie główny element ryzyka to sama podróż, przeskok między uniwersami. Gdzie się wyląduje, to już drobiazg. Krzysio wierzy, że podróżuje w czasie. Jego skok przejdzie do historii. Jeśli przyszli naukowcy kierują się jakąś wspólnotą neuronów, to nie zagracą koledze lądowiska (oj, to jest argument za wcześniejszym ustaleniem długości skoku, nie pomyślałam o tym). Porządne zagrożenie to rzeczy typu wielki meteoryt czy bomba. A one są nieprzewidywalne – nie wiadomo, czy za rok, czy za sto.

Babska logika rządzi!

Tak mi z tą myszką podsunęłaś… Można by to rozkręcić pod kątem rozwiązywania problemów w związkach: "Znudzona życiem? Zmień męża w Azjatę!" ;)

 

Przykład z niemiecką logiką wypowiedzi chciałem podać już wcześniej, ale jakoś nie daję rady sobie tego odtworzyć w głowie, a wygenerować też nie potrafię. Postanowiłem więc opowiedzieć o czymś, że tak to szumnie ujmę, z moich klimatów. Polak, tłumacząc z hindii, uznał, że ichnie "czasem radość, czasem smutek" (kabhie khushi kabhie gham – paskudna transkrypcja angielska, wiem) jest zbyt mało poetyckie, tworząc ostatecznie "czasem słońce, czasem deszcz". Podobnie "bharat Akbar", czyli, powiedzmy, "Akbarze, tyś naszym bratem" zostało opisane jako "zapraszamy cię do naszych serc".

Jednocześnie Anglikom indyjska zwięzłość i konkretność w ogóle nie przeszkadzała i przetłumaczyli wszystko literalnie. 

Inn sprawa to chociażby określanie miejsc. Jedne narody idą "nad rzekę" (jak my), inne "do wody" (np. w Koranie), pomimo że nie chodzi tu ani o lewitację nad falami, ani tym bardziej o nurkowanie. 

Jeszcze inny przykład, z Morrowinda (gra) w wersji ANG i PL: Polak, widząc, jak rozgrzana rura spada na jego matkę, zapewne odepchnąłby stalowe ustrojstwo na bok. Tymczasem Brytyjczyk preferuje (nie pamiętam tego na 100%) "zmianę kierunku spadania rury". 

Polecam też pooglądanie jakiegoś anime z polskimi napisami, tam też często fani tłumaczą dosłownie z japońskiego i wychodzą ciekawe zdania, np. "tak bardzo mi przyjemnie".

 

Tak mi się skojarzyło… Ktoś mi kiedyś tłumaczył, że w niektórych krajach termin "open-mind" kojarzy się z trepanacją.

Oj nie mówię, że zawsze nie-zołza. To był skrót od "statystycznie rzecz ujmując rzadziej susząca głowę". ;p

Szaliki mam właściwie dwa, ale jeden służy za wyściółkę pod ołtarzyk, więc wychodzi, że chyba faktycznie nie jestem kobietą. Minęłaś się z powołaniem detektywa? ;)

A Krzysiu z wieloma bakteriami rozstał się bez oporu, dopóki nie musiał odwiedzić łazienki. :>

No wiesz w świetle prawa oczywiście, że jest niezależny, no ale jest jeszcze światło życia, jakkolwiek patetycznie to brzmi. Przypomina mi się eksperyment z rolą autorytetu, kiedy badani byli przekonani, że torturują więźniów…

Oświadczenie z pewnością podpisał, ale żeby zaraz Ewie wolną wolę odbierać. Och! ;)

A ze splątaniem interuniwersalnym faktycznie może być problem, no ale "nie dzielmy atomów na włosie". ;)

Dla mnie, gdzie się wyląduje, to żaden drobiazg, bo skoro im student z wehikułem zginie, to skąd wiadomo, że to w ogóle zadziałało? Może po prostu chorogenerator cząstek miał ustawioną zbyt wysoką oscylację i rozbił ochotnika na kwarki? No i najważniejsze – możliwość pełnego zbadania procesu, od "zniknięcie" do "pojawnięcia". Jeżeli tylko coś zginie, to żadne z tego odkrycie naukowe.

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Pomysły się mnożą jak myszki. ;-) Mąż Azjata to ciekawa odmiana, ale gdyby wyszedł Arab? I nie chodzi mi o rasizm, a o rolę kobiety w społeczeństwie.

Logika języków. Cholera, chyba jestem Brytyjczykiem – ich wersje (czy też oryginalne) podobają mi się bardziej niż te poetyckie. Tak że tego… Przyznaj, że świetnie piszę po polsku. ;-)

A wyrażenia przyimkowe czy inne przypadki… No, to już jak kto sobie poukłada i się przyzwyczai. “Do wód” ma swój sens, ale i “nad wodę” jest logiczne. Dopóki nie wleziemy do rzeki/ morza, znajdujemy się wyżej niż lustro. :-)

Szalik i dedukcja – elementarne, drogi ARHIZIE. ;-)

Bakterie Krzysia. Wypił jakąś szczepionkę, więc i od środka trochę go… przeczyściło. ;-) Ale jasne, że wszystkiego się nie da wytłuc.

Termin. A dla mnie najniebezpieczniejsza jest sama podróż, to przebywanie między uniwersami. Ryzyko podróży za sto lat jest tylko odrobineczkę większe niż za tydzień. Za to ilu ciekawych rzeczy można się dowiedzieć!

Babska logika rządzi!

Arab też Azjata, ale czy naprawdę daleko mu do gorącego Hiszpana? Tak genetycznie, jak i pod kątem roli w społeczeństwie. 

Jak znajdę coś ciekawego, brytyjskiego, to z pewnością napiszę. Ale jak pytają Cię o wiek, to nie mówisz “jestem dwadzieścia stary”? ;) No i powinnaś pisać do wszystkich per “wy” (niby u w Polsce coś podobnego przerabialiśmy, ale u nas nie było jeszcze sytuacji, by “ty” wyszło z użycia).

A arabskie “do wody” jest bez rozgraniczenia na morze, jezioro czy rzekę, ale to chyba kwestia klimatu. 

No a skoro podróż taka niebezpieczna, to chyba nie warto jej jeszcze bardziej utrudniać? 

 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

A jak mieszka w Afryce, to też?

Jak się tłukli o ziemie obecnie należące do Hiszpanii, to pewnie niejedne geny się połączyły. ;-)

Jak mnie pytają o wiek, to odmawiam odpowiedzi. ;-) Ale “jestem dwudziestolatkiem” wydaje się bardziej logiczne niż “mam dwadzieścia lat”. Nie mam, przeleciały, cholery, zniknęły bez śladu. ;-)

Ale w liczbie pojedynczej też jest “you”. I na forum tak się do wszystkich zwracam. :-)

I u nas kiedyś jeździło się “do wód”, może nawet bez rozgraniczania na smaki i ruchome/ stojące.

No, nie postrzegam tego jako utrudnienia, tylko jako uatrakcyjnienie.

Babska logika rządzi!

Jak mieszka w Afryce, to pewno jakiś Berber.

A w Hiszpanii Arabowie dość długo siedzieli już po tym, jak się bili, więc na pewno coś się ostało. Zresztą wystarczy spojrzeć na architekturę albo posłuchać muzyki.

Myślę, że tak “mam dwadzieścia lat” jak i “jestem dwudziestolatkiem” mogłoby być dla mieszkańca Wysp średnio zrozumiałe, choć niby znają określenie nastolatek. W każdym razie te ich “jak stary jesteś ty” również bardzo konkretne, bez owijania w bawełnę. Nie to, co my, jak zawsze romantycznie: a ile lat? a ile wiosen przemknęło? ;)

No właśnie w liczbie pojedynczej nie jest “you” tylko bodajże “thou”. Później “wy” całkowicie wyparło “ty”. Jeżeli nie pokręciłem, bo anglista ze mnie żaden. 

A cóż to za uatrakcyjnienie, skoro może realnie przyczynić się do niepowodzenia misji (bo bardziej opłaca się, jak wróci).

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Architektura – racja. Na muzyce się nie znam.

Ale dla mnie “jestem dwudziestolatkiem” to “I am twenty years old”. Tylko “old” słabo pasuje do szablonu. A że nie mają słowa “dwudziestolatek”? Nie muszą mieć, skoro obywają się bez niego. Owszem, wiosny bardziej romantyczne (choć lata cieplejsze ;-) ), ale i stwarzają okazje do żartów:

– Ileż to panna wiosen widziała?

– Dwadzieścia.

– A pozostałych nie zauważyła?

O “thou” nie wiedziałam, chociaż słowo mniej więcej rozumiałam.

Owszem, bardziej opłaca się, jeśli wróci, ale najbardziej – jeśli wróci z daleka. Ile Nobli można wyrzeźbić z takiej jednej teorii unifikacji?

Babska logika rządzi!

No właśnie ja o tych szablonach. Inna logika wypowiedzi. 

Żart zacny, ale przecież z latem i zimą również działa.

 

A żeś się uczepiła. ;) A jak budujemy pierwszy raz samolot-prototyp, to dokąd lecimy? Za najbliższą górkę, czy do Ameryki? :> Nikt nie będzie za pierwszym razem wysyłał gościa 100 lat do przodu, skoro nawet nie wiadomo, czy maszyna działa (a i powracania nie testowali). :)

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Inna, niech Ci będzie. Ale ta angielska logiczniejsza. A nie, że liczbą mnogą od roku są same lata, bez zim. ;-)

Za to żartu nie da się przetłumaczyć na angielski. Tak sądzę.

Ja się uczepiłam? To Ty próbujesz wprowadzać rewolucje w moim tekście. Ja się tylko bronię. ;-)

Ale to nie jest samolot, bliżej mu do pojazdu kosmicznego. I dokąd posłano pierwszą załogową rakietę – na orbitę czy z Moskwy do Szeremietiewa?

Ile mogli przetestować na myszach, tyle przetestowali. Na przykład we wtorek w południe wysyłali klatkę o dobę do przodu z minutnikiem, żeby po półgodzinie wróciła. I, wyobraź sobie, w środę o 12 w laboratorium pojawiała się klatka z myszką, a o 12.30 znikała. A jeszcze wcześniej pojawiała się we wtorek o 12.30.

Babska logika rządzi!

Logiczniejsza, bo germańska. ;) A takie ludy żartów zazwyczaj nie łapią, nawet tych przetłumaczalnych.

 

A tam zaraz rewolucje, ot zmienić jedno zdanie. A celem załogowej rakiety było osiągnięcie orbity, a nie podbój Plutona. Podobnie celem wehikułu jest sam skok w czasie, a nie penetracja dalekiej przyszłości. Chociaż kto tam wie, co w tym Szeremietiewie się działo. ;)

 

A i Rosjanie różne dziwne zwierzęta w kosmos wysyłali, bynajmniej nie na Europę. 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Nie no, Anglicy nie gęsi, swój humor mają. ;-)

Ale Gagarin kółko dookoła Ziemi machnął, nie wracał zaraz po obejrzeniu orbity. Kierowałam się własnymi odczuciami – sama poleciałabym w czasy, których raczej nie mam szans doczekać. “Za tydzień” samo przyjdzie, bez żadnych wydatków.

Ano, wysyłali. Biedną Łajkę, pewnie inne też.

Babska logika rządzi!

Gagarin kierował się własnymi odczuciami? Ciekawe. To chyba kwestia czasów. Pamiętam, jak niedawno słuchałem o przeprowadzanych nie tak dawno badaniach, które wtedy cieszyły się aprobatą, natomiast obecnie nie przepuściłby takiej publikacji żaden recenzent. 

No ale jednak latanie w kosmos, przy skokach w czasie, to takie trochę hop siup, to i procedura “lżejsza”. :D

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Gagarin? Chyba przy obsikiwaniu rakiety… ;-)

Czasy się zmieniają, badania, normy i granice dopuszczalności niekiedy też.

A wyboru czasu skoku i tak nie zmienię. :-) Zaparłam się.

Babska logika rządzi!

Rakietę trzeba ochrzcić, wiadomo.

“Babska logika rządzi”… Nie pozostaje mi nic innego, jak napisać stosowne opowiadanie – odpowiedź. ;) 

 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Ech, niektóre narody robią to szampanem. ;-)

No to czekam na ripostę. :-)

Babska logika rządzi!

Przypominam jednak, że już wcześniej wkopałem się w kontynuację Azteków oraz Garncarzy, więc trochę to potrwa. ;)

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Spoko, mogę czekać cierpliwie. :-)

Babska logika rządzi!

Co mam nadzieję zrozumiałe, nie przeczytałem wszystkich komentarzy :), być więc może, że będę wywlekał coś, co dawno już wywleczono, aż zdechło i uschło.

Przede wszystkim czyta się niesamowicie szybko jak na te 40tys. znaków. Kręcony licznik, jak nic ;) Coś jest w tym Twoim stylu, taki prosty i schludny, wydajny, bez potknięć, bez obrazów, które trzeba sobie wyobrażać (i na których też można się zawiesić), bez niuansów, emocji. Te ostatnie pozornie są, ale przez ich niezrozumiałość nie przenoszą się na (wyżej podpisanego) czytelnika, więc jakby ich nie było. Nie jestem miłośnikiem tego typu pisania, ale nie da się zaprzeczyć, że to się dobrze – “samo” – czyta. Tylko ja wolę, gdy w głowie zostaje mi po czytaniu jakiś obraz, wizja, fatamorgana, flashback nieistniejącego świata, a przy tego typu opowiadaniach nie zostaje nic. Ale to gusta, oczywiście.

Z innej beczki, moim zdaniem tak sobie wypadło łączenie daleko idącej umowności/humorystyczności/absurdalności historii z nabazgroloną nieco fizyką. Ja np. przy tego typu tematyce jak ognia staram się unikać wchodzenia w szczegóły “science” (nawet jeśli mam jej jakąś wizję), bo to jak dopraszanie się o rechot czytelnika – i to nie tego dobrego rodzaju. Hard SF działa, gdy możesz wysnuć jakieś wnioski z istniejących hipotez (a raczej, gdy korzystasz z tego, że ktoś je wysnuł, nie oszukujmy się). Z podróżami w czasie nic nie zrobisz, nie wiemy, jak miałyby one działać, nic się specjalnie w ostatnim bodaj półwieczu nie zmieniło (poza tym, że wymyślono kilka nowych paradoksów) i też z tego względu takie dumanie przypomina mi fantastykę z początku XX w, ignorującą 95% niewygodnych dla historii faktów.

Uważam, że w tym wypadku mogłabyś spróbować wybrać stronę – albo opowiastka humorystyczna o podróżach w czasie albo super hard SF o tym, jak to facet próbował zbudować wehikuł, ale rozpadł się na kwarki, koniec. Przypomina mi się jeszcze film Primer, gdzie temat jest potraktowany niby dość “hard”, przynajmniej pod względem reperkusji, ale nadal abstrahuje od tego, jak to wszystko jest możliwe.

W skrócie: rozumiem, że niektórym tyle wystarczy, mnie jednak wizja nie przekonała, ze względu na nadmiar czerwonych lampek, których nie ma chyba sensu omawiać. Nie będę też roztrząsał równego potraktowania kwestii multiwersum i podróży w czasie, bo w zasadzie mógłbym to łyknąć, gdyby nie próby naukowego uzasadnienia. Z tych względów wartość humorystyczna też okazała się nieduża.

Do tego wszystkiego zrobiłaś z bohatera

– pozbawionego chęci do życia i szacunku do siebie frustrata

po mojej chudej klacie

Pamiętaj o wybujałym męskim ego. Dla przybliżenia podpowiem, że żeński odpowiednik tego stwierdzenia to “po mojej obrzydliwej twarzy”, coś, czego żadna zrównoważona osoba poważnie o sobie nie pomyśli, najwyżej po to, żeby ktoś zaprzeczył.

– i kryptogeja, co średnio pasuje do jego wielkiej miłości.

wtuliłem twarz w puszyste, ciemnobrązowe włosy, pachnące brzoskwiniami

(w tym miejscu wycinamy dyskusję na temat tego, czy mężczyzna heteroseksualny opisałby włosy jako pachnące brzoskwiniami, tzn. są i tacy, ale na podstawie tych skrawków informacji budujemy obraz bohatera, posługując się schematami; ja nie wiem nawet do końca, jak pachną brzoskwinie, powiedziałbym pewnie, że włosy pachną landrynkami)

 

I jeszcze pan naukowiec, mówiący

Jeśli tak się stanie, to wolałbym, aby mnie pan nie zawiadamiał

Przecież na temat paradoksu z tym związanego można by ze trzy opowiadania napisać. Bo jak nie zawiadomi, to może umrze. A może nie umarłby, gdyby wiedział? Albo chociaż mu powiedzieć, żeby mógł przeżyć ostatnie dni pełnią życia? A może życiem pełnią życia doprowadzi właśnie do swojej śmierci? A może…

No właśnie, po łebkach to wszystko. Bo to strasznie niewygodny temat jest.

 

Ale całościowo, jak zwykle, technicznie całkiem sprawnie, Finklo. I miło się czytało. 5-.

Pozdrawiam.

Dziękuję, Vargu. :-)

Spoko, komentarze 100+ są już tylko dla mnie, podejrzewam, że nikt inny ich nie czyta. ;-)

Nie od dziś wiadomo, że nasz edytor podkręca liczbę komentarzy. ;-)

Emocje w tekście to dla mnie ciągle terra incognita. Coś tam próbuję, coś tam czasem się uda przemycić, ale to na zasadzie ziarna ślepej kury. Jednak na temat obrazów będę pyskować – wizję kolekcji numizmatycznej Antoniego mogłeś sobie wytworzyć.

Na prawdziwie hard SF czuję się za cienka w uszach. Koło hard mój tekst nawet nigdy nie leżał.

Opowiadanie właściwie nie jest o podróżach w czasie. Moim fizykom tylko na początku wydaje się, że to wyprawa w przyszłość. Tak zinterpretowali wyniki pierwszych doświadczeń. A alternatywny świat był w wymogach konkursu.

Będę też bronić bohatera.

– pozbawionego chęci do życia i szacunku do siebie frustrata

Dlaczego uważasz, że jest pozbawiony chęci do życia? On ma dla kogo żyć i do kogo wracać. A że ryzykuje? Naukowcy wyrabiają różne dziwne rzeczy. Koch podobno połknął kiedyś jakieś wredne bakterie, żeby sprawdzić, czy jego szczepionka działa. To nie znaczy, że chciał popełnić samobójstwo. Chciał przetestować szczepionkę i uznał, że zarażenie świństwem kogoś innego byłoby niemoralne. Każdy wynalazek, od szybkiego samochodu do żarcia GMO, trzeba w końcu przetestować na człowieku.

Chuda klata. Pracowałam kiedyś z kolegą, który był o kilkanaście centymetrów ode mnie dłuższy i parę kilo lżejszy. Potrafił nabijać się z własnej chudości, przyznał się, że kiedyś ktoś nadał mu ksywę “Szkieletor”. Nie sprawiał wrażenia frustrata. Potrafił także swoje parametry wykorzystywać – na ściance robił cuda, które nigdy nie były dla mnie dostępne. Zasięg rąk jak u goryla, waga jak u gimbusa…

A z kryptogejem to już w ogóle pojechałeś… Czy każdy facet, który wie, jak pachnie brzoskwinia (bo na przykład wujek ma sad), musi być homo? Czy Geralt (on chyba wiedział, że perfumy Yennefer to agrest z czymś tam) też jest gejem? Krzyś mógł zwyczajnie kojarzyć, że w łazience stoi butelka szamponu z napisem “brzoskwiniowy” i odpowiednim obrazkiem.

Profesor i jego “proszę mnie nie zawiadamiać”. Widocznie bliżej mu było do eternalizmu niż prezentyzmu. Bywa. Czy mógł uniknąć śmierci, gdyby został uprzedzony? To zależy, jaka śmierć. Wypadku – na pewno. Choroby wynikającej z tego, że coś się w organizmie posypało – niekoniecznie. Ale taki profesor, szef instytutu zazwyczaj nie jest dwudziestolatkiem, etap eksperymentów z zakazanymi substancjami ma już dawno za sobą, raczej zaczyna flirt z dragami sprzedawanymi w aptece.

Ale masz rację, że to ciekawy temat. Pewnie już wałkowany na wszystkie strony, ale może jeszcze dałoby się coś ciekawego wykroić.

Dzięki za wszystkie uwagi. :-)

Babska logika rządzi!

No właśnie problem w tym, że wcale nie pojechałem. Próbujesz pisać w pierwszej osobie rodzaju męskiego, więc staram się Ci pomóc, wyjaśniając pewne proste psychologiczne mechanizmy, które będąc rodzaju męskiego dobrze znam ;) Traktuj oczywiście moje uwagi z przymrużeniem oka, bo lubię – jak wiadomo – przerysowywać dla uwypuklenia zasadniczej treści przekazu.

Kompensacja jest jednym z częściej spotykanych psychologicznych mechanizmów obronnych. Uprzedzanie ataku przez uprzednie krytykowanie samego siebie również działa świetnie (sam stosuję nagminnie). Człowiek musi sobie radzić. Brzydkie kobiety też sobie radzą. Może Twój kolega “Szkieletor” naprawdę jest wyjątkowy i ma do siebie olbrzymi dystans. Może powinien napisać książkę o samoakceptacji. Jeśli bohater Twojego opowiadania jest równie wyjątkowy, dobrze by było jednak ten wątek jakoś rozwinąć. Bo nie masz tu ani kompensacji, ani samoakceptacji. Więc dla mnie zostaje frustracja. Może przesadzam z wnioskowaniem na temat konstrukcji psychologicznej postaci na podstawie dwóch zdań, ale cóż… tak czytam i to mnie interesuje, więc często na tym się koncentruję. Taki to ze mnie upierdliwy czytelnik.

Zastanawiałem się przy poprzednim komentarzu, czy pisać o Geraltowym bzie i agreście, uznałem, że nie warto. Ale ok. Wiesz zasadnicza różnica tkwi w kolejnym psychologicznym atawizmie – po prostu prawdziwemu samcowi alfa wolno wszystko. Może pogardzać kobietą, a będzie go kochać. Może ją molestować, a ta uzna, że w sumie sama chciała. Może sobie latać w damskich fatałaszkach i będzie to tylko wyrażać jego głęboką osobowość. Jak rozczulają go kwiatki, to staje się (dla fanek) ósmym cudem świata. A Sapkowski dał Geraltowi głównie cechy samca alfa właśnie (oczywiście też tu trochę spłycam, nie chcę teraz pisać pracy doktorskiej na ten temat).

Ty nie takiego bohatera stworzyłaś. Napisałem w nawiasie, o co chodzi – dałaś raptem kilka wskazówek na temat protagonisty, które rysują w najlepszym wypadku postać zniewieściałą i kruchą. Jeśli tak miało być, to w sumie spoko, udało się. Czytelnik bez informacji stosuje schematy. I to dobrze, bo my na nich gramy i nie musimy wchodzić w szczegóły. Schematy z kolei są zaprogramowane kulturowo, więc też nie są stałe. Kolejny temat rzeka, w który też wchodzić głębiej nie będę.

A co do obrazów: tak, zapamiętałem tę kolekcję, wszystko się zgadza. To jeden jedyny jaki wyniosłem ;) Ponieważ był jeden, pozwoliłem sobie go pominąć. Dla mnie to mało.

Jak zawsze, mam nadzieję, że trochę pomogłem :)

Chuda klata. Wiesz, żeby potrzebować kompensacji, trzeba tę chudość uznać za wadę. A mój kolega (i starałam się to przekazać bohaterowi, może nieudolnie) chyba uznawał za zaletę. To nie było tak, że on był niedożywiony – jadł normalnie, a potem wszystko spalał w licznych sportach. O wspinaczce już wspominałam. Jeszcze pływał, jeździł na łyżwach, grał w ping-ponga, chętnie łaził po górach… Zdaje się, że w skokach narciarskich takie parametry to dar od losu – facet szybuje jak papierowy samolocik.

I mój bohater też sobie nie krzywduje – tylko dzięki chudości zostaje wysłany w tę podróż, bo jest najlżejszy ze wszystkich.

Jeśli mamy to porównywać do kobiet, to dla mnie odpowiednikiem będą oczy wielkie jak u elfki. OK, może przez to twarz wygląda nieharmonijnie, ale niejeden mężczyzna się w nich utopił.

A może problem w tym, że sama jestem kobietą i dla mnie chudość to nic złego. Nawet w temacie męskiej urody wolę szczupłych niż przypakowanych na siłowni.

Samiec alfa. No nie – Krzysztof nim nie jest. Pierwowzorem był wynalazca z “Alternatyw” – nieogarnięty życiowo, ale genialny w swojej wąskiej specjalizacji, którą niewiele osób poza nim rozumie.

Oczywiście, że pomagasz, takie komentarze najbardziej pomagają. Dzięki. :-)

Babska logika rządzi!

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet. :-)

Babska logika rządzi!

Doskonałe. Więcej historii alternatywnych, please!:). Uwwwwielbiam je. I i. I czytać i pisać.

 

Dziękuję, Rybaku. :-)

Miło, że tekst przypadł do gustu. Dobre historie alternatywne są niezłe, ale trudne do napisania, bo trzeba znać historię. Nie tylko tę naszą, ale jeszcze reguły w niej obowiązujące. Co by się stało, gdyby ktoś zabił młodego Hitlera? Wybuchłaby wojna czy nie?

Babska logika rządzi!

Co by się stało, gdyby ktoś zabił młodego Hitlera? Wybuchłaby wojna czy nie?

Tak. Ale nie Niemcy by ją wywołali, tylko uśmiechnięty wujek z wąsami.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Też mi się tak wydaje. Tylko kilka lat później. To on się uśmiechał?

Babska logika rządzi!

Na portretach ;). 

Słynne – “a mógł zabić” :P.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Myślałam, że to dowcip. :-)

Babska logika rządzi!

Dowcip, dowcip. Ale są też i te nieśmieszne. Sołonin pisze, że kiedy Rosjanie skonstruowali prototyp myśliwca I-220, to był jeden problem. Śmigło było za małe i dawało za małą siłę ciągu. No to dodano większe. Ale to znowu haczyło o ziemię. Co wymyślił niejaki Silwanski, konstruktor? Kazał wykopać rów pośrodku pasa startowego, by śmigło nie haczyło ;).

To moja ulubiona anegdota z czasów wujka z wąsami. Acz ten, jak dla mnie największy, zbrodniarz w dziejach świata – nie zasługuje na śmiech.

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Zgadza się – wiele z komunistycznych (nie tylko rosyjskich) dowcipów jest tragicznych.

A konkurencja na największego zbrodniarza jest zażarta. Stosunkowo dobrze znamy europejskich i w miarę współczesnych. Ale taki Pol Pot? Albo Czyngis Chan?

Babska logika rządzi!

Skala była duża, nie przeczę. I ilościowo też Stalin mógł nie być pierwszy. Ale skonstruowanie maszyny pt. NKWD i cykliczne “oliwienie” jej ofiarami – tutaj chyba konkurencji nie ma.

Poza tym Pol Pot, Czyngis – mieli tzw. swojaków. Kogoś, kogo się nie rusza. Rodzina, współplemieńcy itd. A dla Stalina – nie było różnicy. Nikt nie był bezpieczny!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Prawda, można wymyślać różne konkurencje: liczba ofiar, wydajność w ich produkowaniu (czy Nagasaki naprawdę było potrzebne?), minimalizacja kosztów, powszechność terroru…

Wiesz, Czekę założył Dzierżyński. Stalin potem tylko udoskonalał… Ale rodziny chyba osobiście nie wykańczał? Tylko pierworodnemu pozwolił umrzeć. No, fakt rodzina tego chłopaka też miała przerąbane.

Babska logika rządzi!

Finklo: Ja znam historię zwłaszcza XX w. lepiej niż ktokolwiek tu.Ale piszę gorzej od Ciebie. Hmm…

Wojna by wybuchła, nawet bez Hitlera. I wywołaliby ją Niemcy. Po prostu najpierw Lenin, a potem Stalin obstawiliby kogoś innego w roli lodołamacza. Takich partyjek w 1919 -20 było w Niemczech multum. Co najmniej połowa to była sowiecka agentura.

 

Trochę treningu i będzie dobrze. :-) Nikt nie jest doskonały.

Babska logika rządzi!

Zaczynam się obawiać, że za parę lat utracę połowę przyjemności z czytania, bo wszystko będzie przewidywalne. Całe szczęście, że jeszcze tak nie mam. /D 

Dzięki, Koalo. :-)

Nie pamiętam już dyskusji na tyle, żeby zgadnąć, do czego pijesz.

Chwilowo wierzę, że zawsze się coś nowego znajdzie – nowa planeta z chociażby bakteriami, odkrycie, cokolwiek – i materiału dla dobrego SF nie zabraknie.

W końcu kiedyś niegłupi ludzie twierdzili, że w fizyce to już w zasadzie nic nie zostało do odkrycia. A w chwilę potem urodziła się fizyka kwantowa…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka