Poły szarego płaszcza otarły kurz ze skrzypiących stopni drewnianych schodów. Rytmiczne stukanie długiego kija, niosło się echem po klatce schodowej sierocińca. A zbutwiałe powietrze wypełniła chmura gryzącego dymu, gdy brodaty jegomość pyknął kilkukrotnie długą fajką.
– Panie Gandalf – rzekła drobna kobieta z chustą na głowie. – Byłam, jak by to powiedzieć, lekko zdezorientowana, gdy otrzymałam pański list. Przez te wszystkie lata, Toma nikt nie…
– Gandalf – Mężczyzna zatrzymał się i zamyślił. – Tak, tak mnie kiedyś nazywano. Gandalf Szary. To było moje imię.
Wychowawczyni zmierzyła starca podejrzliwym wzrokiem i kontynuowała powoli.
– Jak mówiłam, panie Gandalfie Szary…
– Jestem Gandalf Biały! I powracam do was teraz, gdy losy się odwróciły.
– Tak, tak, wspominał pan o tym w liście. Tylko, że Toma odkąd do nas trafił, nikt nie odwiedzał. Poza tym, oczekiwałam pana wczoraj, wspomniał pan, żeby wypatrywać pana piątego dnia o świcie. Aby o brzasku patrzeć na wschód.
Starzec spojrzał na nią groźnie, jakby rosnąc w oczach. W korytarzu zrobiło się ciemno, a z ust mężczyzny wydobył się tubalny, przerażający głos. – Czarodziej nigdy się nie spóźnia, nie jest też zbyt wcześnie, przybywa wtedy kiedy ma na to ochotę.
Kobieta stała jak sparaliżowana, udało jej się jednak lekkim kiwnięciem wskazać drzwi, zatrzaśnięte na kilka zamków. Czarodziej podszedł do nich i silnym uderzeniem drewnianego kostura wyłamał zabezpieczenia.
– Panie Gandalfie Biały – jęknęła roztrzęsionym głosem. – Nie dłużej niż kwadrans, dobrze?
– My decydujemy tylko o tym, jak wykorzystać czas, który nam dano – odrzekł, uśmiechnął się i wszedł do pogrążonego w mroku pomieszczenia.
Szczupły, bladolicy chłopiec zmierzył go lodowatym spojrzeniem. Za starym, uchylonym oknem szalał wiatr.
– Jak leci Tom? – rzucił Gandalf i dwoma pyknięciami fajki zadymił cały pokój.
Chłopak rozgonił szarą chmurę ręką i odpowiedział podejrzliwie. – Dzień dobry.
– Co masz na myśli? Czy życzysz mi dobrego dnia czy oznajmiasz, że dzień jest dobry, niezależnie od tego, co ja o nim myślę; czy sam dobrze się tego ranka czujesz, czy może uważasz, że dzisiaj należy być dobrym?
Tom uniósł brwi, kątem oka patrząc na siedem kamyczków ułożonych na parapecie.
– Czy mogę jakoś panu pomóc?
– Szukam kogoś, kto by zechciał zapisać się do szkoły, to znaczy do akademii, w której uczę; bardzo trudno kogoś takiego znaleźć.
– Jest pan lekarzem, prawda? Chcą by się pan mi przyjrzał, sądzą, że jestem inny.
Gandalf rozsiadł się na skrzypiącej pryczy, pyknął kilka razy fajką, a z jego ust wystrzeliło kilka perfekcyjnych kółek i statek, który przez nie przefrunął.
– Nie jestem lekarzem – odrzekł. – Jestem Gandalf, a Gandalf znaczy… ja. A nie mają racji? Nie jesteś inny?
Tom odwrócił się w stronę okna. – Potrafię sprawiać, że przedmioty lewitują oraz rozkazywać zwierzętom. Mogę także sprawiać ból ludziom, którzy są dla mnie niemili. Ale kim pan jest?
– Jestem taki jak ty.
– Nie wierzę. Niech pan to udowodni.
Gandalf uśmiechnął się, a z jego kostura wystrzeliły kolorowe fajerwerki. Przybierając postać smoków i orłów, szybowały w zadymionym pokoju. Nagle wszystkie, w jednym momencie, poleciały w stronę wysokiej szafy.
– Coś próbuje się stamtąd wydostać, Tom.
Chłopiec podszedł do starego mebla, wyjął z niego blaszaną skrzynkę i wysypał jej zawartość na łóżko.
– Mój skarb – szepnął zachłannie.
– Skarb. Był tak nazywany wcześniej, ale nie przez ciebie – Gandalf uniósł brwi i pokręcił głową. – Znam kilku krasnoludów, którzy z pewnością żałują, że spotykam cię dopiero teraz. Byłby z ciebie niezły włamywacz.
Tom uśmiechnął się pod nosem.
– Postanowione więc – powiedział Gandalf, wytykając go palcem. – Dobrze ci to zrobi, a i mnie zabawi.
Czarodziej szykował się już do wyjścia.
– Potrafię rozmawiać z wężami, znajdują mnie – wypalił chłopiec.
Zakłopotany starzec podrapał się kosturem po potylicy i spojrzał na ciemną chmurę fajkowego dymu. Podszedł do okna i uchylił je. – Powinniśmy tu trochę przewietrzyć.
Coś poruszyło się w krzakach, Tom zmarszczył gniewnie brwi, a Gandalf wycelował kostur w stronę intruza i powoli zbliżył się do parapetu. Wziął zamach i zdzielił mocno chłopaka czającego się za oknem, sięgnął po niego i wtaszczył do środka.
– Lucjusz Malfoy! – Starzec ryknął chłopcu w twarz. – Mów coś słyszał i czemu podsłuchiwałeś!
– Niech mnie pan w nic nie zmienia! – krzyknął błagalnie blondyn.
– Niee? – Czarodziej spojrzał na zdezorientowanego Toma. – Może faktycznie nie. Wymyśliłem coś lepszego, coś, co ci zamknie usta, a zarazem ukarze cię za podsłuchiwanie…
***
Ogień nikczemnie trzaskał w kominku, gdy Tom Riddle przechadzał się po wypełnionym eliksirami i pustymi naczyniami pokoju.
– Byłem niedawno w bibliotece, panie profesorze – zaczął młodzian. – W dziale ksiąg zakazanych i przeczytałem coś raczej dziwnego o pewnej specyficznej dziedzinie magii. Nazywa się, jeżeli to dobrze rozumiem, horkruks.
Slughorn zmarszczył czoło. – Co proszę?
– Horkruks. Natknąłem się na ten termin kilkukrotnie, jednak nie pojąłem w pełni jego znaczenia.
– Nie wiem co czytujesz, Tom. Ale to bardzo czarna magia, niebezpieczna sprawa.
Tom ściszył głos. – Właśnie dlatego przyszedłem z tym do pana.
– Hork…
Dębowe drzwi rozwarły się gwałtownie i z łoskotem. Siwy brodacz w długiej szacie i kapeluszu wparował do środka, ciskając w Slughorna oskarżającym spojrzeniem.
– Tom! Wracaj do dormitorium!
Chłopak skinął głową i niemal wybiegł z lochu.
– Gandalf, wybacz mi… – zaczął niepewnie, przestraszony profesor.
Czarodziej przyparł go do stołu, rozlewając zawartość czarki mężczyzny, na jego szatę.
– Patrz na mnie! O co zapytał?!
– O horkruks, zapytał mnie o horkruks, czym jest.
– Tylko o to pytał?!
– Tak, tak, tylko o to.
Gandalf nim potrząsnął. – Co mu powiedziałeś?! Mów!
– Nic! Nic! Nie odpowiedziałem.
*
Gandalf pyknął kilkukrotnie fajką i wypuścił obłok dymu, który przeleciał nad stołem pełnym nauczycieli.
– W oczach Horacego nie było kłamstwa. Jest głupcem… ale chociaż szczerym. Nie powiedział Tomowi nic o horkruksie. Mieliśmy jednak ogromne szczęście, Horacy poznał plany chłopca i jego pociąg do czarnej magii. Kto rozszczepia i rujnuje rzecz, aby zobaczyć, czym była w środku, schodzi z drogi mądrości. Trzeba go powstrzymać.
– Nie masz tutaj władzy, Gandalfie Szary – wysapał dyrektor Dippet.
Czarodziej wstał i rozchylił szary płaszcz, odsłaniając śnieżny. – Jestem Gandalf Biały!
*
– Panie profesorze – zawołał Tom Riddle za Gandalfem, pokonującym po kilka stopni jednocześnie.
Czarodziej odwrócił się na pięcie i spojrzał pytająco na chłopca.
– Nie odpowiedział pan na sowę, odnośnie mojego zaliczenia z zaklęć.
– Nie było na co odpowiadać.
Tom rozłożył pytająco ręce. – Ale przecież zaliczyłem wszystkie testy i ćwiczenia praktyczne.
Gandalf westchnął, zszedł na półpiętro i stanął przed bladym Riddle'm.
– Przykro mi Tom, ale zacząłeś się interesować rzeczami, które przekreślają twoje szanse na zostanie absolwentem Hogwartu.
– Co pan ma na myśli? – zapytał Tom, czując jak gniew zaćmiewa mu zmysły.
Czarodziej zdjął kapelusz, zamieszał w nim ręką i wydobył pięknie zdobiony, czerwony miecz. W drugą rękę chwycił swój kostur, skrzyżował oręż w powietrzu i z całej siły uderzył nimi o posadzkę.
– You shall not pass!
Gandalf skrzywił się i jęknął, łapiąc się za plecy. Wymamrotał coś pod nosem, odwrócił od młodziana i zaczął z powrotem wspinać się po schodach, zostawiając go oniemiałego na półpiętrze.
Tom sięgnął za pasek. – Avada…
Cichy świst rozdarł powietrze, a zaraz po nim rozbrzmiał plask upadającego na posadzkę ciała. Gandalf spojrzał za siebie, na znieruchomiałego Riddle'a. Chłopiec leżał na boku, z różdżką w dłoni i drewnianą strzałą sterczącą ze skroni. Czarodziej spojrzał za okno i uśmiechnął się do blondwłosego elfa balansującego na olbrzymim orle, niczym na desce surfingowej. Smukły mężczyzna złożył łuk wzdłuż ciała i ukłonił się nisko starcowi.
Czarodziej odwzajemnił gest, kątem oka dostrzegając potarganą kotkę, wpatrującą się w niego wnikliwie. – Panie Filch, trzeba tu posprzątać. Proszę tylko uważać, żeby nie poplamić sobie szaty.
Woźny wzruszył ramionami i uśmiechnął się parszywie. – Znajdę sobie następną.