Sakwy z ekwipunkiem zostawiłem na zewnątrz. Tylko by mnie spowalniały i krępowały ruchy. Przeciskam się w kierunku północnym, próbując dotrzeć najkrótszą drogą do serca Nowego Świata. Pełznę po omacku. Ściany tunelu z każdym kolejnym krokiem stają się coraz węższe. Chociaż znam specyfikę terenu, każda wyprawa jest inna.
Nie mogę się zatrzymać, zwątpić w sukces misji. Szef nie uznaje porażek. Zawsze mi mówi: „pracuj tak, jakby od tego zależało życie”. W gruncie rzeczy chodzi raczej o reputację, ale w tym fachu to właśnie ona jest najważniejsza. Brnę więc dalej. Nie mogę się wycofać. Jestem przemytnikiem, tacy jak ja nie mają wyboru, wątpliwości. A jednak.
Jak ja się znowu w to wpakowałem? Ostatnio nieustannie zadaję sobie to pytanie. Jestem niemal pewien, że większość moich kłopotów wynika ze słabości do powabnych kobiecych ust. U przedstawicielek płci pięknej cenię jeszcze gładkie, smukłe dłonie, ale to usta są tym, czemu nie potrafię się oprzeć.
Oczywiście długie nogi, zgrabne pośladki i wydatny biust też są ważne, ale na takie rzeczy leci przede wszystkim mój szef. Uważam go czasem za strasznego palanta. Nie potrafi zrezygnować z żadnego zlecenia. Rico dobrze wie, że mam już swoje lata, ale zdaje się ignorować związane z tym problemy. Jesteśmy na rynku od lat. A mimo wszystko często bezmyślnie ryzykuje moim zdrowiem i wspólną reputacją. Choć wielu uważa, że jesteśmy siebie warci.
Wydawałoby się, że koleś w moim wieku nie powinien się już dać skusić na ładną buźkę. A jednak. Rico ma sposoby, by mnie podejść. Zawsze udaje, że to moja decyzja. Mówi „spójrz jej w oczy i jak nie masz sumienia, sam odmów”. Wie doskonale, że oczy mnie nie kręcą, ale robi to celowo, żebym musiał z nią stanąć twarzą w twarz.
A ja? Widzę tylko lekko rozchylone usta i jak gówniarz odruchowo prostuję się, żeby wyglądać na większego. Prężę muskuły, by się pokazać, zaszpanować. A potem dłoń pieczętująca umowę i nie ma odwrotu. Wyruszam na kolejną wyprawę życia. Eh, stary, a głupi.
***
Gdzieś tu musi być. Trzy kroki do przodu, jeden w tył. Nie, lepiej dwa. Powoli. Nic na siłę. Wyczucie to podstawa. Nie ma wyraźnych wytycznych, jak znaleźć to miejsce. Zresztą nauczyłem się przez te wszystkie lata niejednego. Wydaje się, że po ciemku ciężko cokolwiek znaleźć, ale wbrew pozorom, właśnie tak da się wyczuć najlepszą drogę. Inaczej możesz miotać się i biegać w tę i z powrotem i nic z tego nie będzie. Za to kiedy znajdzie się punkt kontaktowy, sukces jest niemal o krok. Co prawda potem jest trochę trudniej się przeciskać, ale ja nie narzekam. Kwestia nastawienia do pracy.
Niestety, dobre nastawienie to nie wszystko. Ileż to razy hurraoptymistyczne podejście Rico do zlecenia wpędziło nas w kłopoty? Były czasy, gdy szef godził się na szybkie, nieprzemyślane przedsięwzięcia. Pierwsze misje to już w ogóle żenada. Zleceniodawcy traktowali mnie instrumentalnie, prowadzili po swojemu, często na manowce. Dziwiłem się, że nie było reklamacji. Nieprzygotowane zupełnie akcje w stylu: szybko, byle jak, nieważne z jakim skutkiem. Towar był zostawiany, gdzie popadnie, a Rico zarządzał szybki odwrót.
A jednak szef jest uczciwy, to trzeba przyznać. Jeśli to on coś schrzani, nie zrzuca winy na mnie. Niemniej do dziś nie mogę mu zapomnieć kilku zadań zrealizowanych niezgodnie z etyką.
Nie można tak po prostu stanąć w korytarzu, zadzwonić do drzwi, załomotać kilka razy i zostawić paczki przed wejściem. Pomylenie adresu też jest mało profesjonalne. Nie jestem przecież jakimś pospolitym doręczycielem łachmytą. Zostawianie przesyłki bez upewnienia się o odbiorze jest nieprofesjonalne i niecelowe. Wewnętrzna brama otwiera się wyłącznie w wyniku następstw dobrze przemyślanej sekwencji zdarzeń, często przy wsparciu z zewnątrz, które zapewnia mi Rico.
Pierwszy raz, gdy nam się udało zrobić to idealnie, poczułem się nawet zaskoczony efektem. Przesyłka dostarczona we właściwym czasie i w punkt została niemal wessana do miejsca przeznaczenia. Oczywiście ssanie nie jest jedynym wyznacznikiem. Przekonałem się o tym w czasach młodości. Uwiedziony czułymi pocałunkami, ujęty aksamitnym dotykiem dłoni, zapominałem o nadrzędnym celu misji i zostawiałem cenny ładunek, gdzie popadnie. Na szczęście młodość wiele wybacza, a ja miałem wówczas na tyle sił, by z biegu wyruszyć na kolejną akcję. Dziś z rozrzewnieniem wspominam te czasy.
***
Nabyte doświadczenie, profesjonalizm, opanowanie i wyczucie świadczą o mnie i moim szefie. Działam spokojnie i metodycznie, ale z uporem. Nic na siłę. Bez szamotania się. No i trzymanie się rytmu bywa pomocne.
Taki taniec szermierza. Trzy kroki do przodu, dwa w tył. Czasem warto i cztery do tyłu. Wycofanie się nie jest wstydem, bywa, że lepiej jest zacząć akcję od nowa. Przygotować się, mieć lepszą pozycję do ataku. Zmienić kąt natarcia, ocenić odległość, rozpoznać przestrzeń działania. Przesyłkę można dostarczyć tylko przy określonej sekwencji ruchów i właściwej technice. Dlatego najważniejsze są wyczucie i znalezienie punku kontaktowego. Potem to już kwestia wytrwałości i cierpliwości. Test, który przechodzą wyłącznie najlepsi.
***
Teraz z Rico dogadujemy się wyśmienicie. Wiemy, na co nas stać, jakie mamy możliwości i ograniczenia. Dojrzałość ma wiele zalet. Opanowanie i technika, trzymanie się planu i ról, dobre zgranie są niezastąpionymi cechami skutecznego zespołu. Z wiekiem jednak pojawiają się pierwsze kłopoty: szwankująca pamięć, zmęczenie i zadyszka.
Dziś zdarzyło mi się na przykład zapomnieć o zostawieniu przesyłki. Szef jednak był wyrozumiały. Okazał się nawet bardzo skuteczny na powierzchni i za drugim razem po prostu nie zdążyłem. Podczas trzeciego podejścia opadłem trochę z sił, ale mimo wieku, musiałem zrobić na zleceniodawcy wrażenie. To miłe być docenionym za dobre chęci. Nie dość, że nie było reklamacji, to jeszcze zostałem czule wyściskany. Najpiękniejsze jednak było to, że znów dane mi było zobaczyć te piękne usta i wspomnieć młodzieńcze, beztroskie czasy.
***
Zdarza się, że wyzywają mnie od najgorszych. Nie mam jednak żalu. W tym fachu pięknych słów używa się rzadko. Ja lubię nazywać się przemytnikiem. Dick to jednak obciachowe imię.